sobota, 30 grudnia 2017

Playlista Santy Boy'a i Saszy

Tak, pracuję nad rozdziałem :)

Przedstawiam wam listę piosenek, które zawsze kojarzyły mi się z Santą Boy'em i jego związkiem z Saszą. Myślę, że teksty tych utworów dobrze oddają ich uczucia w ujęciu całościowym lub pewne momenty w ich życiu, złe lub dobre. Układ piosenek jest nieprzypadkowy - tworzy według mnie logiczną całość.

 I tak, wiem, że mam dziwny gust muzyczny :)  Może jednak komuś się spodoba (tłumaczenie własne):

czwartek, 28 grudnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 14 - Czerwień i błękit


Przez całą noc padało, więc powietrze o poranku było bardzo rześkie. Świat wydawał się też choć trochę czystszy. Josh siedział u progu wejścia do ich prowizorycznego domu i patrzył przez otwarte drzwi na wschodzące Słońce. Za gęstymi, kłębiastymi chmura rozbłysła czerwona poświata. Z każdą sekundą coś mu obcego ściskało Josha w klatce coraz mocniej. Świat musiał być piękny, zanim ludzie go zbrukali, pomyślał.

niedziela, 17 grudnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 13 - Mieć, co włożyć do gara

Przed chwilą odebrał telefon od matki Saszy, bo ten, pomimo głośnego upominania się komórki o atencję i kilku lekkich szturchańców, jedynie wymamrotał coś przez sen i mocniej nakrył się kołdrą. Santa olał pierwszy telefon, po drugim wyciszył dźwięk, ale, gdy ekran smartphone’a rozświetlił się po raz trzeci, odebrał. Pomyślał, że może to coś ważnego. Ktoś umierał, czy coś w tym stylu. Prawda była jednak inna. Matka Saszy dzwoniła, ponieważ wypacynkowany Latynos nakablował jej, że Sasza wrócił prosto w objęcia diabła.

środa, 6 grudnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 12 - Powrót do króliczej nory

Najmłodsza z trzech dziewcząt przebywających razem z nim w jednym z tych asymetrycznych, trzeszczących przy najmniejszym wietrze, skleconych z byle czego pudełek, które nazywano tu domami, podała mu plastikową miskę z zieloną papką przygotowaną z jakiejś nieznanej Joshowi rośliny. Na migi pokazała, aby przyłożył maź do opuchlizny na twarzy. Tak, na lód nie było co tu liczyć. Josh podejrzliwie spojrzał na zawartość miski, ale nabrał trochę mazi na palce i posmarował policzek pod lewym okiem. Syknął, gdy dotknął obolałego miejsca, ale zaraz poczuł przyjemnych chłód. Ziołowa papka naprawdę działała. Podziękował dziewczynie po portugalsku,  bo tyle umiał powiedzieć, a ona uśmiechnęła się promiennie. Tak jak pozostałe dwie kobiety była uciekinierką.

wtorek, 28 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 11 - Wódz a za Wodzem wierni

Tytuł rozdziału to cytat z piosenki "Wódz" zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy
Mógł w ogóle tego nie robić albo wysłać tam swoich ludzi od brudnej roboty. Tych, którzy tak elegancko załatwili jego ojca. Ich użył jednak tylko do zdobycia adresu pana weterynarza. Czy był zazdrosny o faceta, z którym sypiał Sasza? Niekoniecznie. Nie był naiwny i za dużo już w życiu widział. Chłopak mógł tam sobie pieprzyć, kogo chciał, byleby kochał tylko jego. Oto właśnie chodziło. Chciał się przekonać, że to było tylko pieprzenie. I chciał też odzyskać psa Saszy. I kto wie, może będzie zmuszony użyć  siły, aby zrealizować swój cel? Ta perspektywa wygięła jego usta w uśmiech. Naprawdę był popieprzony.

środa, 22 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 10 - Odliczanie

Santa Boy wyciągnął pęk kluczy z kieszeni dżinsów i po krótkim zastanowieniu się włożył odpowiedni w otwór zamka. Mechanizm zazgrzytał i po chwili ich oczom ukazało się wnętrze mieszkania. Przedpokój tonął w mroku i kurzu. Wyglądało na to, że Santa nie był tu równie długo, co Sasza. Zamknęli za sobą drzwi, ściągnęli buty i stanęli naprzeciwko siebie niepewni, co właściwie powinni teraz zrobić. Do którego pokoju się udać i co powiedzieć? Patrzyli więc na siebie jak dwa osły, aż w końcu Sasza puścił podróżną torbę na podłogę i zacisnął dłonie w pięści. Miał już dość zastanawiania się. Zbliżył się do Santy Boy’a, chwycił go za kark i wpił się w jego wargi. Muzyk po chwili zaskoczenia uśmiechnął się w jego wargi i oddał pocałunek równie żarliwie. Potulnie dał się zepchnąć w stronę własnej sypialni.

środa, 15 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 9 - Panem za dnia, suką w nocy

Oficjalnie "Life is Cheap" z krótkiego w założeniach dodatku przemienia się w długą, "pełnoprawną" serię. Jak długą? Nie wiem, ale na bliski koniec jeszcze się nie zapowiada. Doszedł też drugi wątek. Dziękuję za liczne komentarze pod ostatnimi rozdziałami. Bardzo motywują do pisania :) Pozdrawiam!

Obudził się jeszcze przed świtem. Santa Boy, jak miał to w zwyczaju, spał na boku, zwrócony do niego plecami. Sasza usiadł na łóżku i chwilę go obserwował. Ten widok jakoś napawał go smutkiem zamiast cieszyć, bo znowu było dokładnie tak samo. Jakby nic się nie zmieniło, jakby niczego się nie nauczył. Przecież to on miał być tu teraz panem… Przynajmniej w niektórych aspektach.

czwartek, 9 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 8 - Wyczerpani, zadowoleni, niepewni

Z dobrych wieści - wyszedł VII, ze złych wieści - i ostatni tom "Zemsty" od Silencio. Do kupienia jak zwykle tu i tu.
Zmienili się obaj, więc będę musieli poznać się na nowo. Czy dalej do siebie pasują? Czy nadal będą dla siebie nawzajem rozwiązaniem? Bał poznać się odpowiedzi na dręczące go pytania. Tak strasznie teraz żałował. Bał się, a jednocześnie gdzieś w głębi kiełkowała nadzieja, że wszystko się uda. Musiało się przecież udać. Nie było już innego wyjścia. W zasadzie nie było go od samego początku.

piątek, 27 października 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 7 - Zła pustką nie pokonasz


Tym, kim staniemy się jako dorośli, w dużej mierze zależy od środowiska, w którym przyszło nam się wychować. Sasza sam mógł potwierdzić to na własnej osobie, ale jego przypadek był niczym w porównaniu do Santy Boy’a. Nie znał nikogo bardziej porypanego od tego człowieka. Dlatego tak bardzo zdziwiła go mieścina, do której przyjechał autobusem. West było po prostu zwykłym, małym miasteczkiem w Teksasie. Pełnym białych konserwatystów, którzy po niedzielnej mszy szli do Wendy’s na burgery. Atmosfera panująca w mieście była dość senna, żadnych gangsterów latających ze spluwami po ulicach i handlujących metą. Tak, to było małe, zwyczajne miasteczko, ale czy to właśnie nie w takich miejscach rozgrywają się akcje najgorszych horrorów? – pomyślał Sasza. Mała, hermetyczna społeczność, w której każdy o wszystkim wie, ale o niczym nie mówi się głośno. Jak brudne tajemnice mieli mieszkańcy West? Tego Sasza chciał się dowiedzieć.

poniedziałek, 9 października 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 6 - Kolejna zajebista piosenka


Nowy Jork był brzydki. Cały. Sasza słyszał wielokrotnie, że tego jedynego w swoim rodzaju miasta, w którym żyło więcej ludzi niż w całych Czechach, a przybyli do niego z każdego, nawet najbardziej oddalonego zakątka świata, nie powinien oceniać całościowo. Okręgi różniły się przecież między sobą  pod względem kulturowym, rasowym i oczywiście zasobności portfela mieszkańców. Ci z Bronksu twierdzili, że w ogóle nie są jak te nabzdyczone białasy z Manhattanu. Natomiast w Greenpoint, na Brooklynie, dzielnicy zamieszkałej głównie przez Polaków, serwowano niesamowite pierogi. Tak, pierogi był jak do tej pory najlepszym punktem tego miasta zdaniem Saszy. Chociaż każda dzielnica różniła się od siebie, łączyło je jedno – brzydota. Za dużo betonu, za dużo ludzi, za dużo bilbordów reklamowych, za dużo budek z tłustym żarciem, za dużo strzelanin, za dużo bezdomnych, za dużo hałasu i za dużo brudu. Po prostu za dużo wszystkiego. Jeden wielki chaos. Może komuś mogło się to podobać, ale Sasza po prostu nie lubił tego miasta.

poniedziałek, 18 września 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 5 - Świętym stajesz się przez poświęcenie samego siebie


Santa Boy wszedł do salonu, w którym czuł się już jak u siebie (zresztą, on wszędzie czuł się jak u siebie), zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie kanapy, na której siedziała Rachelle i oglądała w telewizji wiadomości.

poniedziałek, 11 września 2017

TOP 20 mang YAOI - część II

II część odkurzonej listy TOP 20 mang yaoi. Bo jak się coś zaczęło, to trzeba skończyć. Podobno. Mnie to tak średnio wychodzi w różnych kwestiach.

15. Kawaii Hito (Konno Keiko) - jestem z ciebie dumny

Znam jakiś trylion (no może bez przesady, to by robiło ze mnie strasznego nerdo-świra :)) mang i to nie tylko yaoi, które są do siebie bliźniaczo podobne. Znacie ten motyw? Jestem uczniem liceum, mam grupkę dobrych, śmiechowych kumpli-idiotów. Jestem całkiem zabawny i rozrywkowy, tylko niekiedy za szybko się zawstydzam. No i mam pewną tajemnicę, której nigdy za nic nikomu nie zdradzę! Lubię... 

Wiecie jak to jest z tym japońskim lubieniem? "Suki" <z krótkim, wręcz niemym "u"> rzeczywiście znaczy "lubić". Można więc lubić truskawki: Ichigo ga suki desu. Ale gdybyście powiedzieli tak o koleżance, znaczyło by to, że jesteście w niej zadurzeni. Co ciekawe, "daisuki", czyli "bardzo lubić" nie ma już takiej mocy. Jest jeszcze kolejny poziom wtajemniczenia, który nawet w mangowych romansidłach pada rzadko, czyli "ai shiteru" (kochać). Bardzo formalne i bardzo wyjątkowe. Ale wracając do tematu naszego licealisty...

piątek, 8 września 2017

Miecz z ostatniej krwi - ROZDZIAŁ 3 - Śmierć czerwona jak krew, biała jak lilia, czarna jak otchłań

Trzeci rozdział "Miecza...". Pomimo ostrzeżenia o zawartości bloga napomnę, że w tekście znajdują się sceny brutalne. Czujcie się podwójnie ostrzeżeni. Dzisiaj szybciej, ale nie nastawiajcie się za bardzo. Już niedługo październik :( Jak to tak szybko minęło... Chlip, chlip... Następne będzie "LiC". 
Informacja: Zaskakujące i niesztampowe "Wszystko jest niebieskie" od Ingi w promocji na Book-self!
                   
a pewno chcesz tam iść?
Vinor odepchnął Sevana, nie bacząc na to, jak brutalny był to gest i ruszył przed siebie, w głąb wąskiej uliczki ograniczonej białymi ścianami kamienic. Jego przekrwione oczy nie widziały niemal nic. Dłonią podpierał się ściany i tak szedł w dół i w dół, z każdym schodkiem czując, jak jego gardło coraz mocniej się zaciska. Zatrzymał się, gdy jego buty zamoczyły się w różowej, rozmazanej breji. Zgarbiona staruszka nie zauważyła go, więc znów chlusnęła lodowatą wodą z wiadra na ulicę, oblewając przy tym nogi Vinora. Zmywała z bruku plamy krwi. Woda zabierała je ze sobą i spływała w dół, aż do morza Kerk.

niedziela, 3 września 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 4 - Jak wąż

Ten rozdział jest rzeczywiście dłuższy, ale nie jest ostatnim, tak jak to zapowiedziałam. I za to przepraszam. Dlaczego to nie koniec? Bo nagle spadło mi na głowę dużo rzeczy do zrobienia i nie mogłam napisać tyle, ile chciałam, a naprawdę chciałam. I tu się kajam. Ale naprawdę nie mogłam już dłużej ślęczeć przed kompem jeszcze w domu wieczorem, bo bym się chyba rozpadła. Mogłabym za to pisać dalej, ale uznałam, że od 2 tygodni nie było żadnego wpisu, więc przydałoby się coś wrzucić. Więc podsumowując, ten rozdział jest dwa razy taki jak przeciętny, ale to nie koniec historii. Właściwie na upartego mogłabym na tym zakończyć, ale to by pewnie wkurzyło fanów SB x S, czyli mnie też w zasadzie. I jak o tym myślę, to chyba nie za bardzo chcę kończyć ten epilog przez chorą miłość do moich własnych bohaterów XD  Co w rozdziale? Nic tak spektakularnego, jak w 2., ale jedna scena może was zaskoczyć.

Nie mogę nie napomnieć, że wyszła V część "Zemsty" od Silencio! Hip hip hurra! Nawet nie wiecie, jak czekałam, aby móc ją wreszcie przeczytać. Chciałabym umieć budzić w czytelnikach takie emocje. Do kupienia na beezarze i Book-self.

Następny będzie "Miecz...", bo już dawno się nie pojawił.

Gdy położył się na wąskim, skrzypiącym łóżku w sypialni Rachelle, ujrzał zaciek na dawno niemalowanym suficie. Zegary tykały, meble były wypolerowane na błysk, a z podłogi można by jeść poranną owsiankę, ale bieda biła z każdego kąta tego domu. Sprzęty były zadbane, ale nosiły oznaki starości i zużycia. Zszarzałe tapety odklejały się w paru miejscach, a panele ruszały się, gdy się po nich przeszło. Wszędzie stały też liczne kartony.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Informacja, ale tylko informująca

Piszę, właściwie nie wiem po co, że następne znowu będzie "Life is Cheap", a nie "Miecz z ostatniej krwi", chociaż wspominałam, że rozdziały będą pojawiać się naprzemiennie. Dlaczego więc tak? Bo drugie opowiadanie wymaga znacznie więcej skupienia, a ja mam tak szalony tydzień, że jak już wrócę do chałupy, to padam na łóżko jak kłoda.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 3 - Biegnij, Forrest, biegnij!

Znowu nie udało mi się upchać wszystkiego tak, jak miało być upchane. Zaplanowałam sobie wszystko w notesiku z pięknym Suenem z TAM, GDZIE TOPNIEJE LÓD na okładce i nic mi z tego nie wyszło. Jak zwykle zresztą...

Dla przypomnienia:
- Tom Goodman pojawił się kilka razy w TB, między innymi w rozdziale 2 i 9,
- Rachelle to postać z bonusu o przeszłości Santy Boy'a, rozdział 3.

Tytuł rozdziału to oczywiście cytat z filmu "Forrest Gump".


– Mam dojścia przez pracę, więc zapiszę cię na badania na jutro, dobrze?
Susanne siedziała na brzegu łóżka syna, który usilnie ignorując jej obecność, leżał zwrócony do niej plecami. Słowa zresztą nie były potrzebne.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Miecz z ostatniej krwi - ROZDZIAŁ 2 - Rdzawy zmierzch

szystko było tłem.
Dżungla tętniła życiem, wydawała nowe pokolenia na świat i skazywała na zgnicie i rozpad stare. Ludzie żyjący poza nią nieustanny szmer lasu nazywali najpiękniejszą melodią, której człowiekowi nigdy nie uda się powielić. Uszy tubylców ignorowały tę harmonijną kakofonię, pozostając czujne na najdrobniejsze sygnały przerwania monotonii dżungli.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 2 - Obiecaj

Myślę, że ten rozdział może was MOCNO ZASKOCZYĆ. Mam taką nadzieję przynajmniej.

Sasza zaczął na poważnie zastanawiać się, czy od znaczniej ilości herbaty wypijanej przez niego w ostatnim czasie, a ściślej ujmując – odkąd zaczął pracować jako pomocnik złotej rączki, nie zżółkną mu zęby. To, że przejmował się takimi rzeczami, szczerze go śmieszyło, ale także świadczyło o tym, jak bardzo się zmienił. Kiedyś nie przejmował się nawet tym, czy ma co włożyć do garnka i czy w ogóle ma garnek. Pogrążony w takich oto błahych rozmyślaniach siedział na małym, chwiejnym zydelku i popijał czarną herbatę ze szklanki z czerwonym uchwytem. Kilka takich samych i nieumytych naczyń oraz ceramicznych kubków było porozstawiane po całej, rozległej pracowni. Sasza starał się zbierać je na bieżąco, ale była to syzyfowa praca. Gdy przychodził kolejnego dnia do pracy, zastawał ten sam widok co wczoraj. Kilka brudnych szklanek, to i tak było nic w porównaniu do ogólnego rozgardiaszu, jaki panował w pracowni. Tony utrzymywał, że była w tym jakaś mistyczna systematyka, ale Sasza z każdym dniem wątpił coraz bardziej.

niedziela, 30 lipca 2017

Nowe opowiadanie: Miecz z ostatniej krwi - ROZDZIAŁ 1 - Rdzawy brzask

Zapowiedziane nowe opowiadanie z gatunku fantasy. Zamierzam publikować naprzemiennie z "Life is Cheap". Zaczyna się powoli, ale nie martwcie się, będą się jeszcze gęsto mordować i sami wiecie, co jeszcze.

W ogóle, to chciałam je nazwać "Żelazna krew", ale już jest taka książka.

szystko było skąpane w pomarańczowym blasku.
Szprotka po dwóch próbach zejścia w dół stromej uliczki wyłożonej wyślizganym kamiennym brukiem odmówiła współpracy. Vinor nie miał jej tego za złe. Poklepał klacz pokrzepiająco po karku. Sam, gdy był dzieckiem i zbiegał stromą alejką do portu, lądował wielokrotnie na tyłku w akompaniamencie śmiechów kolegów. Jak dziś pamiętał pomarańcze, które wypadły z czyjegoś kosza, i podskakując na wybojach, turlały się po kamiennych schodach, a oni z radosnym krzykiem gonili je aż do morza. Części nie zdążyli złapać i owoce wpadły do wody. Przepełnieni dumą upakowali swój łup w koszule i poszli do domu Sevana. Jego matka nie podzielała ich entuzjazmu i nakazała im odnaleźć właścicielkę pomarańczy, a to nie było wcale takie łatwe, bo port aż tętnił życiem. Był pełen sprzedawców i kupców z całego basenu morza Kerk. Mieszały się tu kolory skóry i włosów, kroje szat i akcenty. Handlarze na wielkim rynku wyzywali się w kilkunastu językach, wyrywali sobie złote kolczyki z uszu, a nawet okładali rybami po twarzach, ale po zmroku wszyscy szli do tawern i wspólnie opijali kolejny udany dzień.

sobota, 29 lipca 2017

EBOOK: Opowiadanie + BONUS

Na beezar można za darmo pobrać ebooka "Texas Brothers" z dodatkowym, niepublikowanym dotąd rozdziałem, który skupia się na poznaniu Saszy z Santa Boy'em, czy raczej torturach, jakie muzyk zaserwował biednemu Saszce, aby porzucił nałóg. Bonusy zostały tam umieszczone jako normalne rozdziały, więc numeracja się lekko zmieniła. Przy interlinii 2.0 wyszło 470 stron. Całkiem nieźle.

Jakby ktoś nie chciał ściągać przez beezara, to można do mnie napisać maila.

Pozdrawiam!

Na pewno już wiecie o IV części "Zemsty" od Silencio (Bardzo, bardzo polecam!), ale informuję, że jest już do kupienia TUTAJ i TUTAJ.

niedziela, 23 lipca 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 1 - Cztery kawałki za całe życie

Epilog do TB, który zatytułowałam "Life is Cheap", magicznie mi się wydłużył, co było z resztą do przewidzenia. Publikuję go więc na blogu, bo to pewnie trochę zajmie, nim go skończę. Chcę ruszyć z nowym opowiadaniem (fantasy), ale muszę najpierw wszystko dokładnie przemyśleć, więc nie mam pojęcia, kiedy zacznie się publikacja.

Spis rozdziałów "Life is Cheap" będzie dostępny w nowej zakładce pod tym samym tytułem.

Ściany korytarza starego budynku należącego do miejskiej pomocy społecznej obwieszone były tablicami korkowymi oraz kolorowymi plakatami. Sasza przystanął i przeczytał parę ogłoszeń przybitych szpilkami. Więc teraz nie mówiono, aby nie ćpać, tylko aby robić to bezpiecznie, pomyślał z kpiną. Przestrzegano przed używaniem zwiniętych banknotów do wciągania kryształów, bo niosło to ze sobą zagrożenie zarażeniem żółtaczką. Do tablicy była też przypięta lista punktów, gdzie za darmo można było odebrać testy do szybkiego zbadania poziomu zanieczyszczenia narkotyków.

niedziela, 16 lipca 2017

ROZDZIAŁ 26 - KONIEC

Krótko i na temat. Bez rozwlekania.

dy doszedł do wniosku, że jakiekolwiek działania na nic się nie zdadzą, a mistrzem perswazji to on na pewno nie był, odpuścił i po prostu oparł się o kratki. Jakieś półgodziny temu dwaj dryblase wyrwały mu telefon, a jego samego wrzuciły niczym worek ziemniaków do małego vana. Od Fat Moose'a, który siedział na miejscu dla kierowcy i przeglądał właśnie zawartość jego telefonu, oddzielała go stalowa krata. Gdyby nie to, udusiłby, zagryzł lub cokolwiek innego, ale ze skutkiem śmiertelnym.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Przeszłość Santy Boy'a - część III (ostatnia) - Fiut, dupa, fiut i kokaina

Mam wrażenie, że jeszcze nie wszyscy ogarnęli, że w sobotę pojawił się nowy rozdział, a tu już następny. Oto zakończenie historii Santy Boy'a - największego egocentryka forever. W miarę szybko postaram się też wycisnąć ostatni rozdział opowiadania. Oczywiście, jeśli nie opuści mnie wena. A wiecie co ją karmi?^^ Pozdrowienia!

ego dom wyglądał na opustoszały. Ziemia wokół była naga i wyschnięta na wiór, co akurat o niczym nie świadczyło. Utrzymanie pięknego, zielonego trawnika w Teksasie wymagało dużo zachodu, wody i nawozu. Przy białym domku, w którym Marshall Biel spędził pierwsze piętnaście lat życia, stało zazwyczaj kilka dużych donic z kaktusami i innym pustynnymi roślinami, którym niestraszne były ekstremalne warunki i brak skwapliwej opieki, ale teraz nawet one byłe martwe.

sobota, 1 lipca 2017

ROZDZIAŁ 25 - Puszek i humory jego pana


Kolejny rozdział, a minął niecały tydzień. Dobrze idzie, oby tak dalej. Następna będzie III i ostatnia cześć bonusu o Sancie, a potem finiszowy rozdział (jeżeli uda mi się wszystko upakować w jeden). Życzę wam udanych wakacji :) 

eszła do sali skulona i drgająca niczym niepokalana dziewica do namiotu pełnego żołnierzy po dwuletniej służbie. Z jej ogromnych, lalkowatych oczu bił smutek tak wielki i głęboki, że mógł doświadczyć go tylko ktoś, kto przez całe życie od losu dostawał jedynie potężne kopniaki w dupsko. Juan prowadził Tracy przez salę zapełnioną biurkami, trzymając ją mocno, wręcz brutalnie za ramię. Nie chciał, żeby ktokolwiek miał chociażby cień podejrzeń.

czwartek, 22 czerwca 2017

Przeszłość Santy Boy'a - część II - Nóż do ziemniaków i frytka z sygnetem

iemniaki były jednocześnie niedogotowane i przegotowane. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale tak było. Wołowina, ziemniaki, marchewka – nadał sobie stały rytm przeżuwania. Wszystko było mdłe, bo powstało bez jakiegokolwiek zaangażowania. Matka Marshalla jak większość zamężnych kobiet w miasteczku nie pracowała, w zamian zajmując się domem. Kury domowe z West zdały się znaleźć sens życia w tym, co robiły. Wstawały o świcie i starały się, aby kwiaty w ich ogrodach były najdorodniejsze, mężowie najprzystojniejsi w wybranych przez nie koszulach, a dzieci przynajmniej pozornie najszczęśliwsze. Nie zapominały też o sobie i chociaż nie musiały się już starać, aby uwieść faceta i tak to robiły. Weekendy spędzały u fryzjera, siadały na krzesłach, zakładały nogę na nogę i czytały pisemka o wystroju wnętrz. Starały się. Matka Marshalla, Bonnie Biel, była za to jałowa i mdła jak obiady, które gotowała. W żaden aspekt swojego życia nie wkładała nadmiernego wysiłku. Nie malowała się nawet na specjalne okazje, fryzjera odwiedzała raz do roku, aby pofarbować odrosty i przyciąć końcówki prostych, dość rzadkich włosów. Zabierała wtedy ze sobą krzyżówkę i całkowicie odcinała się od toczącej się w salonie dyskusji na temat prania ubrań ze Spandexu. Rano myła podłogę i nastawiała pranie. Później gotowała mdły obiad, nawet nie próbując go w trakcie przyrządzania. Do południa wypalała paczkę papierosów i wypijała jedno piwo. Po południu siadała przed telewizorem, wypalała jeszcze pół paczki i piła drugie piwo. Jej mąż, urzędnik skarbowy, wracał do domu o siedemnastej. Zjadał mdły obiad bez słowa. Marshall podejrzewał, że nie czuł nawet jego smaku, bo myślami był zupełnie gdzie indziej. Potem schodził do piwnicy, do której tylko on miał klucz i spędzał tam resztę dnia. Interesowało go jedynie to, żeby było odpowiednio. Póki z zewnątrz wyglądali na przeciętną rodzinę, był zadowolony. Większą uwagę przykuwał jedynie do butów, bo to one świadczyły o człowieku. Pastował je raz na dwa tygodnie. Marshalla już dawno przestało korcić, aby sprawdzić, co jest w piwnicy. Był pewien, że na pewno nic, co chciałby zobaczyć. Wolał pozostać w słodkiej niewiedzy. Nie lubił problemów. Po szkole przychodził do domu, aby rzucić w kąt plecakiem i przemielić mdły obiad, a potem wybywał na cały dzień. Nikt go zresztą nie zatrzymywał.

wtorek, 30 maja 2017

Przeszłość Santy Boy'a - część I - Pan i władca

Zapowiedziana pierwsza część historii o Sancie Boy'u. Ostrzegam, że dzieją się tam rzeczy dziwne i że jest długie i hmmm... nie powinnam pisać, że nudne? Ale jak ktoś od BL oczekuje tylko seksu i samych gejów jako bohaterów, to może czuć się zawiedziony. Napiszcie, czy następnie chcecie kolejną cześć bonusu, czy rozdział. Przypominam o magicznej liczbie 2 komentarzy :)

odłoga oraz ściany wyłożone były białymi, drobnymi płytkami. Fuga między nimi, niegdyś także biała, teraz poszarzała od silnych chemikaliów odkażających. Migająca świetlówka jeszcze bardziej upodabniała to miejsce do publicznej toalety na dworcu. Tam również każdy centymetr był wyszorowany drażniącą nozdrza chemią, ale człowiek i tak chwytał klamkę przez chusteczkę. Rosse, której głowa była teraz pełna takich przemyśleń, podciągnęła niżej szpitalną sukienkę otrzymaną po porodzie. Była ona tak krótka, że nie zakrywała niczego, a było naprawdę dużo do ukrycia. Pielęgniarki nie pozwoliły założyć Rosse majtek, żeby nie zwiększać szansy na jakąś paskudną infekcję. Ciekło z niej z dołu i z góry, a migrenę podjudzał nieustanny płacz. Na porodówce płakał każdy. Płakały matki w szoku poporodowym, płakały dzieci z pełną pieluchą, z jakiegoś powodu płakali ojcowie i dziadkowie, których nawet nie wpuszczano na sale. Można by pomyśleć, że ten korowód okropności zatrzymują słodkie pyszczki nowo narodzonych dzieci. Nic bardziej mylnego. Wszystkie noworodki były jakby żywcem wyjęte z teledysku Marilyna Mansona, który za dwie dekady zmieni na zawsze obraz amerykańskiej popkultury. Sine i pokraczne jakby złożone z niepasujących do siebie części różnych lalek.

wtorek, 23 maja 2017

Informacja - plany pisarskie na najbliższe tygodnie + próbka

Może ktoś pamięta, a może nie, ale... Gdzieś tam wspomniałam, że po zakończeniu TB chcę opisać bujną przeszłość Santy Boy'a. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że musi to być teraz, bo inaczej ostatnie rozdziały będą dla was po prostu jakby wyjęte z d*py (przepraszam za kolokwializm użyty bez potrzeby. Wiecie, wychowanie na blokowisku robi swoje...). Chodzi mi tu głównie o zachowanie Santy Boy'a, który będzie się musiał zmierzyć z przeszłością. Tak więc (nie powinno się zaczynać zdania od "tak więc" xD) w następnej kolejności na blogu pojawi się jakby taki bonus-nie-bonus. Przypominam, że nasz emeryt metalu urodził się w latach 70-tych, a naprawdę nazywa się Marshall Biel.

Wstawiam wam pierwszą stronę bonusu, w którym opisałam pierwsze dni życia Santy Boy'a (jakby się ktoś nie domyślił, to ten obcy). Nie wiem, skąd mam tak głupie pomysły O_o Przypominam, że reklama jest dźwignią handlu, a komentarz bloga. Ostatni wpis odczuwa lekki niedosyt.

Ściany oraz podłoga wyłożone były białymi, drobnymi płytkami. Fuga między nimi, niegdyś także biała, teraz poszarzała od silnych chemikaliów odkażających. Migająca świetlówka jeszcze bardziej upodabniała to miejsce do publicznej toalety na dworcu. Tam również każdy centymetr był wyszorowany drażniącą nozdrza chemią, ale człowiek i tak chwytał klamkę przez chusteczkę. Rosse, której głowa była teraz pełna taki przemyśleń, podciągnęła niżej szpitalną sukienkę otrzymaną po porodzie. Była ona tak krótka, że nie zakrywała niczego, a było naprawdę dużo do ukrycia. Pielęgniarki nie pozwoliły założyć Rosse majtek, żeby nie zwiększać szansy na jakąś paskudną infekcję. Ciekło z niej z dołu i z góry, a migrenę podjudzał nieustanny płacz. Na porodówce płakał każdy. Płakały matki w szoku poporodowym, płakały dzieci z pełną pieluchą, z jakiegoś powodu płakali ojcowie i dziadkowie, których nawet nie wpuszczano na sale. Można by pomyśleć, że ten korowód okropności zatrzymują słodkie pyszczki nowo narodzonych dzieci. Nic bardziej mylnego. Wszystkie noworodki były jakby żywcem wyjęte z teledysku Marilyna Mansona, który za dwie dekady zmieni na zawsze obraz amerykańskiej popkultury. Sine i pokraczne jakby złożone z niepasujących do siebie części różnych lalek.

piątek, 19 maja 2017

ROZDZIAŁ 24 - Naleśniki i trup w dywanie

Tym razem przed szybszym opublikowaniem rozdziału nie powstrzymało mnie lenistwo, a choroba, wliczając w to krótki pobyt w szpitalu. Nie martwcie się, to nie było nic poważnego i wszystko jest już dobrze. Jestem i działam. Enigmatyczny tytuł, co nie? ^^ Do następnego!

o wszystko była wina mężczyzny, który teraz opierał się o ścianę, jakby nic się nie stało. To jego fiuta miał w ustach Jack. To była wstrętna myśl, która zagnieździła się w umyśle Josha i za nic nie chciała go opuścić nawet na chwilę, ale to nie ona bolała najbardziej. Santa Boy już taki był – zepsuty i zgniły. Wszystko czynił z pełną świadomością i premedytacją. Dlatego to nie jego zdrada bolała najbardziej. Nie tylko Josh spisał go już na straty. Większość społeczeństwa to zrobiła. Josh, który wciąż stał w progu mieszkania, popatrzył na Saszę. Chciał być wściekły, a czuł tylko żal.

poniedziałek, 8 maja 2017

ROZDZIAŁ 23 - Pięknowłosy i pięknooki

Posiekany, dziwny rozdział, w którym Jack odsłania kolejną ze swoich twarzy. Z ogłoszeń parafialnych: druga część "Zemsty" od Silencio już dostępna -> TU i ciapkę taniej TU.

óźnym popołudniem przestało mżyć, więc Felix wyciągnął Liama na spacer po terenie komisu. Potrzebowali chwili prywatności. Pani Hetfield była bardzo miła po przełamaniu pierwszych, drugich i trzecich lodów, ale prawie w ogóle nie opuszczała domu. Nawet zakupy w supermarkecie zamawiała przez internet z dostawą. Trochę niepokojące było to, że tak dobrze znała się na obsłudze komputera, bo gdzieś w otchłaniach internetu pływały pewne zdjęcia, których przyszła teściowa Felixa za nic nie powinna zobaczyć. Jak raz coś wpadnie do sieci, to nigdy z niej nie zniknie. Teściowa. Felix zaśmiał się do swoich myśli. Ostatnio miał taki odjechany sen. Reprezentował Stany podczas World Baseball Classic i w przerwie finałowego meczu oświadczył się Liamowi.

poniedziałek, 1 maja 2017

ROZDZIAŁ 22 - Zaangażowanie chomika i wyblakły wąs

Wracam, bo czuję, że TB nie zmierza, tam gdzie ma, czyli do końca. Nie spodziewajcie się fajerwerków w rozdziale, bo to już tylko równia pochyła do (nie)szczęśliwego zakończenia. Co u mnie? Ostatnio spotykają mnie różne surrealistyczne sytuacje. Pod przymusem zaliczyłam szkolenie dydaktyczne i były tam zajęcia z emisji głosu... Wyobraźcie sobie paskudną, gnijąco-rozpadającą się salę na najbardziej nierentownym wydziale, taki deep PRL. Piątkowe popołudnie, 30 inżynierów, którzy bardzo nie chcą tam być. I nagle wchodzi faciu z keyboardem pod pachą. Moja mina pt. "What the fuck is going on?"  towarzyszyła mi przez kolejne 4 godziny. Faciu podyktował nam góralskie przyśpiewki i piosenki Osieckiej (sic!) do kajecików jak dzieciom w podstawówce i kazał śpiewać. 30 inżynierów chórem w piątkowe popołudnie zawodziło "Idzie dysc, idzie dysc...", a akompaniował im starszawy gościu na keyboardzie. Kosmos po prostu :)

Na pewno już wiecie o nowym ebooku Silencio - "Zemsta" część I, a jak nie wiedzieliście, to już wiecie :) To coś innego niż wszystkie BL, jakie dotąd czytałam, a że mam totalną fazę na kryminały i horrory, to mnie się bardzo podobało. Polecam :).

A oto i rozdział TB. Dajcie znać, czy jeszcze jesteście. Do następnego, oby szybkiego :*

piątek, 14 kwietnia 2017

TOP 20 mang YAOI - część I

Jakby ktoś był ciekawy -> TB wciąż się pisze. Już bliżej niż dalej. 

Wśród omszałego syfu w szufladzie znalazłam tę listę, która miała kiedyś, w odległych czasach, trafić gdzieś indziej, co się jednak nie stało. Wstawiam więc ją na bloga, aby nie był tak całkowicie martwy. Może przyda się tym, którzy są tak samo jak ja sfrustrowani poziomem topowych mang yaoi - kolejnych i kolejnych przesłodzonych komedyjek, w których uke od kobiety różni jedynie budowa (funkcja już nie) przestrzeni między nogami. 


20. Junjou Romantica (Nakamura Shungiku) - czyli komedia wszech czasów i klasyka yaoi

Ostatnie miejsce w TOPie zajmuje manga, której nie trzeba przedstawiać, bo to przecież klasyk nad klasykami nie tylko wśród BL, ale także komedii. Jeden z niewielu tytułów yaoi, który doczekał się ekranizacji w postaci pełnego serialu anime - i to jeszcze nie jednej, ale trzech serii.

środa, 8 marca 2017

ZAKOŃCZENIE BLOGA - INFORMACJA

Informacja
Po miesiącu myślenia postanowiłam spasować z blogiem. TB oczywiście dokończę. 

Teraz epistoła. Jak wam się nie chce czytać, to przeskoczcie do przedostatniego akapitu.
Dlaczego? Wymyśliłam tę historię w wakacje z nudów. Zamiast patrzeć na drogę, gapiłam się na bocianie gniazdo i tak o to skończyłam z rozciętym czołem, potłuczonymi kończynami  i wstrząśnieniem mózgu. Na szczęście rowerowi nic się nie stało. Tak nawiasem, jeśli nawet krew z twojego czoła skapuje już na podłogę, a w głowie masz jedynie nieprzyjemny szum i ból, to i tak musisz odczekać 4 godziny na SORze, aż ktoś się nad tobą zlituje. W każdym razie, resztę wakacji przeleżałam i jakoś tak TB wpadło mi do głowy. 

Od początku wiedziałam, że to nie będzie popularne opowiadanie - nie jest ono łatwe i przyjemne jak Taylor Swift. Jest bardziej jak jakiś muzyk-amator na YouTube. Może i coś tam umie, ale jakiś taki trochę zbyt bardzo creepy i niszowy. Blog jednak o dziwo zdobył jakąś popularność. Była tu Leśna, była Dream. Dziękuję też wszystkim innym, którzy skomentowali opowiadanie :* Blog założyłam po to, aby podzielić się innymi tą historią, dowiedzieć się, co o niej myślą. Gdzieś w środku zdecydowałam, że jeśli 2 osoby nie skomentują rozdziału przez tydzień, to będzie koniec. Raz to zignorowałam i teraz znów mamy taką sytuację. Nie chodzi mi o popularność tylko o to, że skoro TB nie jest na tyle interesujące, aby zostawić po sobie parę zdań, to nie warto trudzić się z blogiem. Bo według mnie blog służy do nawiązania pewnego kontaktu z czytelnikami. Wszystko biorę na klatę, bo wiem, że powinnam dać z siebie więcej. Poziom aktualnych rozdziałów jest niższy niż tych z wakacji, ale po prostu nie mam czasu/siły. Mimo to i tak smutny jest fakt, że informacja o opóźnieniu ma więcej komentarzy niż sam rozdział. Ale oczywiście TB nie porzucam.

Skończę resztę rozdziałów w swoim tempie, czyli dość żółwim. Sama jestem zdziwiona tym, że sklecenie kilku stron w wordzie może zająć więcej niż dwa tygodnie. Jak już postawię THE END, to wszystko ładnie zedytuję i wrzucę całe opowiadanie na beezar, oczywiście ZA DARMO. Wstawię też pozostałe rozdziały na bloga. 

Na pożegnanie jeszcze Sasza, którego zrobiłam kiedyś tam, ale nigdy nie pojawił się na blogu. Prawda, że brzydki? :)


środa, 1 marca 2017

ROZDZIAŁ 21 - Szesnaście godzin życia, osiem godzin spania i kolejna kartka do wyrwania

Posypuję głowę popiołem za tak długi czas pomiędzy pojawieniem się kolejnych rozdziałów, jednak jakieś wielkiej poprawy w najbliższym czasie nie mogę obiecać. Oczywiście będę się starać z całych sił. Zdradzę wam, że chcę zakończyć TB w maksymalnie 30 rozdziałach i na pewno któryś z głównych bohaterów zginie. Domyślacie się kto?

budził się, gdy za oknem panował już całkowity mrok. Taa, może w Nigerii. W żadnym mieście w USA nigdy nie było zupełnie ciemno, bo noc rozpraszały tysiące, jeśli nie miliony sztucznych źródeł światła, fałszywych Słońc. Jakby ludzie uważali się za jakichś bogów, którzy mają prawo decydować, kiedy ma kończyć się dzień, ale przecież God never alive. Sam tak kiedyś śpiewał. To zabawne, bo on nie miał zielonego pojęcia o śpiewaniu, podobnie jak o graniu – lata temu, gdy jeszcze nie drżały mu palce, znalazł się na jakiejś tam liście najlepszych gitarzystów, a nawet nie umiał czytać nut. Co zresztą, nie było znowu taką rzadkością wśród metalowców i w niczym nie przeszkadzało. Ponieważ wtedy, gdy mieli po dwadzieścia lat, nie pisali i nie nagrywali piosenek, bo to przecież takie trywialne. Bo tak robią gwiazdeczki pop. Wszyscy byli święcie przekonani, że ich muzyka jest czymś głębszym. Środkiem wyrazu ich filozofii, głosem przemawiającym do ludzi pod sceną. Że to jest naprawdę coś wyjątkowego i wartościowego. Głębszego. Bo przecież mówili ludziom „Hej, pierdolcie system”. To było coś, prawda? Mimo że Santa Boy dalej nie potrafił zdefiniować, czym był tak dokładnie owy system. Nikt się tym jednak nie przejmował, bo każdy wiedział, czym on jest. System to system. Teraz, po latach, dochodził do wniosku, że to było jedynie wytłumaczenie, przykrywka, bo wszystko tak naprawdę sprowadzało się do ćpania, chlania i dupczenia. A nic tak nie łamie systemu, jak chlanie, ćpanie i dupczenie, co nie? Jednak na nie trzeba mieć pieniądze, ale jak je zarobić nie pracując, bo praca to przecież nic innego jak wyzysk człowieka przez establishment?

wtorek, 14 lutego 2017

ROZDZIAŁ 20 - Biały sufit nade mną i rana postrzałowa we mnie

Kiedyś już to pisałam, ale powtórzę -> Jest Jack. Yay! W super-pierwszych planach Jack miał być już martwy. Jednak jest taki zajebisty, że jakoś nie mogę go uśmiercić tak na amen. Co jest śmieszne, bo to tylko wytwór mojej i waszej wyobraźni. Jednak nie oznacza to, że jeszcze nie spadnie na niego topór kata he he (obłąkańczy śmiech).
W dniu, w którym ręce zacierają producenci kwiatów, bombonierek i prezerwatyw, życzę wam, aby czekoladki poszły wam jedynie w cycki i tyłki (dla facetów tylko to drugie). Buźka! :*

anta Boy przejechał kciukiem wzdłuż penisa Saszy i zebrał kroplę, która pojawiła się na główce. Oblizał palec i spojrzał w górę, na czerwoną twarz chłopaka.

poniedziałek, 6 lutego 2017

ROZDZIAŁ 19 - Teoria miłości i decyzje dorosłych dzieci

asza przewrócił się na drugi bok. Było za wcześnie, żeby wstawać i za późno, aby spróbować znów zasnąć. Zaczynał się nowy, ludzki dzień, niezgodny z naturalnym biorytmem. Za oknami było jeszcze ciemno, ale pracownicy pierwszej zmiany popijali już tosty mocną kawą i czytali newsy na tabletach. Spał znów sam, w swoim pokoju. Obydwaj nic nie powiedzieli, gdy Sasza przenosił z powrotem swoje rzeczy. Santa Boy nie próbował go zatrzymywać, a Sasza nie zamierzał prosić. Nie, żeby spanie we dwójkę było jakieś szczególne przyjemne. Rockman był ciężki, chrapał, a podczas snu przekręcał się z boku na bok. Ludzie w długich związkach po jakimś czasie łapali wspólny rytm, aż w końcu nie mogli usnąć bez drugiego ciała obok. Jednak to zajmowało więcej czasu niż kilka nocy. Mimo że Sasza więcej nie spał niż spał u boku Santy Boy'a, był rozgoryczony tym, że mężczyzna go nie zatrzymał. Postronna osoba zapewne sądziła, że to starszy muzyk sterował wszystkim w ich związku, ale tak nie było. Santa rzadko cokolwiek inicjował, nawet w strefie seksu. Sasza zawsze musiał dawać mu znaki. Oczywiście, gdy dostał już nieme lub werbalne przyzwolenie, wcale się nie krygował. Jednak nigdy nie zrobił niczego, czego Sasza mógłby nie chcieć. Nawet nie próbował. Jakby się bał uczynić cokolwiek, co mogłoby skłonić go do odejścia. Jednocześnie, gdyby się tak stało, to nie próbowałby go zatrzymać. Sasza czuł, że Santa Boy zawsze dawał mu jakąś furtkę. A on nie chciał żadnej pierdolonej furtki. Wolałby już usłyszeć „Jesteś mój, głupia suko”, niż „Rób, co chcesz”.

piątek, 13 stycznia 2017

BONUS cz.2 - Silly Boy


Szybko się uwinęłam i jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Dużo przeklinają i trochę się biją, a Jack wyszedł na mięczaka, ale jest super. Dziękuję za wszystkie pokrzepiające komentarze :* Jesteście najlepsi. Wiecie, miłość i szacunek.

ack Hetfield nie mógł zasnąć. Nie musiał sprawdzać zegarka, żeby stwierdzić, że było już dawno po północy. Może pierwsza, ale pewnie bliżej drugiej. Gdy tylko próbował zamknąć oczy, one same się otwierały i przyglądały się podłużnym pręgom światła na suficie. W nocy teren komisu oświetlały liczne latarnie, a znak reklamujący na wysokim słupie migał kolorami. Dlatego w jego pokoju nawet w nów było jasno. Dokładnie widział zarysy pustych teraz mebli i swoich dłoni. To była tylko jedna z wielu przyczyn, przez które tak nienawidził tego miejsca i które opuścił przy pierwszej nadarzającej się okazji. Wracał jedynie na te przeklęte, niedzielne obiady i na specjalne okazje, takie jak ta. Macocha miała urodziny któreś tam, więc znów musiał wejść w rolę syna marnotrawnego. Z premedytacją na prezent wybrał karnet na „weekend odnowy” w ekskluzywnym hotelu dla jednej osoby. Wiedział, że macocha nie pojedzie nigdzie bez ojca.
Obiecywał sobie, że nie będzie pić i po kilku godzinach elegancko zmyje się do domu, ale musiał. No kuźwa, musiał. Ojcu zamarzyło się rodzinne zdjęcie, ale Jack nie uśmiechał się „odpowiednio”, więc robili kilka powtórek. Matt opowiadał o studiach. Co u niego znaczyło, że naprawdę mówił o studiach. Bo Matt studiował, wracał do swojej kawalerki, trwał i znów szedł studiować. No parodia jakaś. Był jakieś pięćset mil od domu i w żaden sposób tego nie wykorzystywał. Jeśli nie chciał dupczyć, chlać lub ćpać, mógł chociaż zapisać się na pilates. Zrobić cokolwiek, co ojciec uznawał za niegodne, nieodpowiednie, zbyt czarne, za mało białe, zbyt pedalskie, zbyt kobiece, zbyt mało amerykańskie albo wymyślone przez Szatana. Cokolwiek, a nie robił nic. Jak tu się nie wkurzyć? i jeszcze wisienka na torcie porażki, Liam. Wypełzł z tej swojej nory – chudy, mały, zzieleniały. Jeszcze chwilę wcześniej zapewne posuwał jakąś postać z anime w jakieś powalonej, japońskiej gierce. Jack Hetfield był w liceum tym, który wciskał nerdów do szafek, Matt tym, który szedł naskarżyć dyrektorowi, ale Liam za miesiąc będzie tym, którego wciskają.
Poziom jego sfrustrowania rósł z każdym bulgotem ojca, każdym drobnym kroczkiem jego macochy, każdym mądrym słowem Matta i każdym „Co?” obecnego jedynie ciałem Liama. No to pił. Skończyło się to spędzeniem bezsennej nocy w starym pokoju i gapieniu się na uformowany z pręg światła krzyż na suficie. Krzyż. Tysiące ludzi zostało ukrzyżowanych, spalonych żywcem, ukamienowanych, łamanych kołem, ale cierpienie jednego z nich miało zbawić świat. Ciekawa sprawa. Dlaczego jego ból miał znaczyć więcej niż innych? Jack nie był człowiekiem, który zaprzątałby sobie głowę takimi rzeczami, ale o czym innym miał myśleć, leżąc bezczynnie w środku nocy? Jedna rzecz nie przestawała go dręczyć, ale wolał już kontemplować świetlisty krzyż, niż dopuścić to bliżej siebie. Gdy wstanie rano, będzie tym samym człowiekiem, co wczoraj, ale Josh Young będzie już zupełnie inny. Obdarty z resztek swojej dziecięcej naiwności. Skalany. Pozbawiony złudzeń.
Dlaczego w ogóle o tym myślał? to nie była jakaś wyjątkowa historia. Widział już wielu takich chłopaków i wcale im nie współczuł. Każdy miał przecież własną wolę, dokonywał własnych wyborów. Josh Young wcale nie musiał iść do kampera, ale w takim razie, gdzie indziej mógł iść? Człowiek musi gdzieś iść. Na tym polega życie. Na chodzeniu gdzieś. Z miejsca na miejsce, z punktu do punktu. Do celu, jeśli istnieje jakiś cel życia. Przed niektórymi rozpościera się tysiąc ścieżek. Josh Young miał tylko jedną.
Jack odwrócił się na bok i zakrył się mocniej kołdrą. On już wybrał własną drogę życia, w której nie było miejsca dla piegowatego chłopaka z przyczepy. Z tą myślą wpadł w objęcia Morfeusza.
***
Na zielonym dywaniku były ślady opon. Juan musiał wtaczać motocykl do środka, gdy podróżował swoim wozem kempingowym. Wnętrze było czystsze niż u nich. Trochę zagracone, głównie pudełkami po pizzy i innych daniach na wynos, ale to tyle. Z tyłu, przy ścianie stało duże łóżko dla dwóch osób, następnie sypialnia przeradzała się w kuchnię po prawej i jadalnię po lewej. Wszystkie meble i podłoga wykończone były tym samym, jasnym drewnem.
– Podoba ci się? – spytał Juan, który stał na środku pojazdu w samych spodniach. Jego zwykle przylizane do tyłu włosy, były teraz skołtunione po śnie. Kręciły się w drobne loczki, które na co dzień torturował dużą ilością żelu. Teraz wydawał się Joshowi znacznie mizerniejszy. Wszyscy stali mieszkańcy pola kempingowego byli jacyś nieforemni. Chudzi, grubi bądź chudzi i grubi jednocześnie. Jak matka, chociażby.
– A to ma jakieś znaczenie? – spytał.
Zmoczona słonymi łzami skóra pod oczami zaczęła go piec, ale jej nie przetarł. To taki żałosny gest. Gdy wchodził za Latynosem do przyczepy, szukał litości. Współczucia. Jednak już ochłonął. Był teraz tutaj, a nie przy matce, która stłamsiła w nim uczucia. Rozpaczał, ale nie był smutny. Czuł wściekłość. W każdym wdechem porannego powietrza to uczucie ściskało mu klatkę coraz bardziej. Popatrzył na Latynosa spod brwi.
– Dlaczego ja? Daj mi jeden powód, dlaczego chcesz akurat mnie. Jeden powód, a pozwolę ci na wszystko.
Latynos zaciął się, widząc zmianę w zachowaniu chłopaka. Nie rozumiał, co się rozgrywało w jego głowie. Jeszcze przed momentem zalewał się łzami, a teraz patrzył na niego spode łba z niebezpiecznie zmrużonymi oczami. Oddychał głęboko jakby z wysiłkiem.
– Bo jesteś wyjątkowy – odparł pierwszym pustym frazesem, jaki wpadł mu do głowy.
Chłopak parsknął, co wprawiło Juana w konsternację. Czuł, że traci kontrolę nad sytuacją. Przyciągnął tu tego dzieciaka, gotowy pocieszać go i zapewniać o jego wspaniałości. Zdobyć jego zaufanie, nacieszyć się nim, a później je zawieść.
– Myślę, że masz rację – odparł Josh. – Jestem wyjątkowo głupi. Przyznaję, ale nie jestem wyjątkowo naiwny. Więc co mógłbyś mi dać? Pieniądze. Sto dolarów? Nawet tysiąc nie sprawi, że przestanę być dzieciakiem z przyczepy.
– A za chwilę zostaniesz kurwą z przyczepy – warknął Juan – jak twoja siostra. W końcu jesteście bliźniakami.
Gwałtownym ruchem zbliżył się do Josha, który zasłonił twarz. Jednak Juan nie zamierzał go uderzyć. Dopadł do drzwi, zamknął je na klucz i oparł się o nie plecami.
– To przez tego bogatego chujka, prawda? – spytał. – Wpuścił cię, zawszonego dzieciaka do swojej karocy i już popierdoliło ci się w głowie? Ale nie martw się, ja ci przypomnę, gdzie twoje miejsce, Pretty Boy.
Złapał chłopaka, gdy ten próbował przebiec na tył pojazdu. Tam, nad łóżkiem było na tyle szerokie, rozsuwane okno, że mógł się przez nie przecisnąć człowiek. Oboje wywrócili się na podłogę, potrącając przy tym stolik, z którego stoczyło się kilka przedmiotów. Josh zdołał odwrócić się na plecy i kopnąć mężczyznę kolanem w brodę, nim został unieruchomiony.
– I co już nie taki sprytny, Pretty Boy? – zadrwił Latynos. Przedramieniem przydusił Josha, a drugą ręką zaczął zdzierać z niego spodnie.
– Mam... Na imię... Josh – wysapał chłopak.
Dłonią wymacał długopis, który wcześniej spadł ze stolika. Zebrał w sobie wszystkie siły, jakie w nim jeszcze drzemały i wbił go mężczyźnie w udo. Wypełzną spod jego ciała, gdy Latynos krzyknął z bólu i chwycił się za nogę.
– Ty mała kurwo! – syknął z furią w głosie Juan.
Jednak zaraz powrócił spojrzeniem do swojego uda z długopisem wbitym niemal do połowy długości. Wokół, na nogawce prawie nie było krwi. Drżącą dłoń zawiesił na chwilę nad udem, by po chwili chwycić za długopis. Z sykiem bólu próbował go powoli usunąć, ale nic to nie dało. Nie zdołał powstrzymać okrzyku, gdy gwałtownie wyszarpnął długopis.
– Oż kuźwa – sapnął i z wściekłością popatrzył na chłopaka.
Josh rozmasował gardło i zebrał się z podłogi, gdy tylko mógł zaczerpnąć haust powietrza. Wskoczył na łóżko i szarpnął za uchwyt przesuwanej szyby, ale nawet nie drgnął. Okno było obklejone żywicą lub innym klejem. Mocował się z nim z całych sił, ale nic to nie dało.
– Nie myśl, że stąd uciekniesz, kurwo! – warknął Latynos.
Josh zobaczył, jak otwiera jedną z szuflad i wyciąga z niej krawat. Obwiązał nim udo ponad raną, a potem znów sięgnął do półki. W jego dłoni pojawiły się policyjne kajdanki. Chłopak panicznie rozglądnął się za czymś, czym mógłby zbić szybę. Dojrzał statuetkę z brązu, leżącą na blacie w połowie długości kampera. Rzucił się w jej kierunku, ale Juan zrobił to samo. Udało mu się chwycić posążek, więc zamachnął się na niego, ale Latynos sprawnie wykręcił mu rękę. Statuetka wypadła Joshowi z dłoni i potoczyła się po podłodze.
– Chyba nie sądziłeś, że dwa razy uda ci się mnie wykiwać? – syknął Juan do ucha chłopaka.
Skuł mu wykręconą rękę i popchnął tak, by upadł na ziemię. Uderzył go pięścią w twarz, gdy stawiał opór. Przyciągnął do łóżka, przełożył kajdanki przez jego nogę i przykuł Joshowi drugą rękę.
– Puść mnie! – zawołał chłopak, który leżał teraz unieruchomiony na boku z rękami spiętymi z tyłu.
– Stul mordę! Kuźwa!
Rana na nodze zaczęła trochę mocniej krwawić, a ból zaczął być aż obezwładniający. Rozglądnął się za taśmą, którą wczoraj pożyczył chłopakowi. Oderwał kawałek i zakleił mu usta.
– Policzymy się, gdy wrócę – rzucił jeszcze, nim wyszedł.
***
Po przebudzeniu był dość spokojny, gotowy przemęczyć jeszcze tych parę godzin w towarzystwie ludzi, za którymi nie przepadał. Zszedł na dół, by wypić poranną kawę. Słabą, ale bardzo aromatyczną. Macocha chyba nie pojmowała sensu picia kawy. Jack nie chciał jej smakować, a się nią pobudzić. Jedna filiżanka nie mogła przynieść nic więcej poza efektem placebo, ale to przecież umysł steruje ciałem. Siedział więc na fotelu, z porożem jelenia za głową, chłeptał z porcelany i obserwował Matta rozmawiającego ze starym. Temat rozmowy mógł być tylko jeden. Oczywiście młodszy braciszek był najlepszym studentem, a ojciec był z niego bardzo dumny. Jack zaśmiał się z drwiną w duchu. Jakie to niby miało znaczenie, że Matt był najlepszy? Przesądzone już było to, że nie zostanie sędzią czy prokuratorem ścigającym wielokrotnych morderców, czy ujawniającym milionowe przekręty finansowe. Nie będzie rozwiązywał spraw z pierwszych stron gazet, mimo że był najlepszy. Wróci tu, na zadupie i będzie przekonywał ludzi, przy których ojcu puściły nerwy, że lepiej wziąć kasę i trzymać cicho mordę, niż iść do sądu.
– Gdybyś ty się tak starał...
Co on tam wygulgotał? Gdybym się tak starał, to co? Powiesiłbyś mój dyplom na środku ściany, a nie z boku? Dałbyś mi więcej pieniędzy? – kpił w myślach Jack.
– Nie każdy może być doskonały – odpowiedział ojcu, patrząc jednak na Matta, który odwrócił wzrok.
– Słaba wymówka, Jack – odparł Benjamin z uśmiechem. – Nie w twoim stylu. Może napij się jeszcze kawy. Misaki!
W salonie zaraz pojawiła się macocha. Na niebieską sukienkę założony miała biały fartuch. Na tacy niosła talerz naleśników, sosjerkę z syropem klonowym i dzbanek z kawą. Odstawiła wszystko na drewniany stół. Zaraz za nią wszedł Liam z naręczem talerzy.
– Smakuje ci kawa, Jack? – spytała macocha i zbliżyła się do niego z dzbankiem.
Wyborna, jednak trudno mi zdecydować, czy smakuje bardziej jak pasta do zębów, czy syrop na kaszel, odpowiedział jej w myślach. Ojciec się na niego patrzył tym wzrokiem, więc uśmiechnął się sztucznie i rzucił jedynie zdawkowym „Tak”.
Gnał teraz prostą drogą, bębniąc palcami w kierownicę. Spędził tam kilkanaście godzin, z czego jakąś połowę śpiąc lub usiłując to robić, a czuł się całkowicie wyprany, wymięty i wkurwiony każdym słowem, każdym gestem ludzi, których nienawidził. Wypalił już chyba pół paczki papierosów, a nie było nawet dwunastej. I jeszcze znad przeciwka nadciągał na tym swoim oldskulowym motocyklu nie kto inny jak ten jebany Latynos. A co mnie to obchodzi? – warknął na siebie w myślach. Zaraz jednak przed oczami pojawiła mu się piegowata twarz dzieciaka z tymi wielkimi, błękitnymi ślepiami.
– Noż kurwa! – warknął i gwałtownie zakręcił kierownicą.
***
Gdyby nie odznaka, pewnie spędziłby w szpitalu cały dzień. I tak musiał swoje odczekać. Pielęgniarka kazała mu usiąść i przyłożyć gazę. Do dziury w nodze! Lekarz opieprzył go za wyciągnięcie długopisu. Dziwił się, że ktoś na takim stanowisku może być tak nieroztropny, ale może właśnie przez to Juan tak często zmieniał jednostki. Miał jednak sporo szczęścia, bo żadne większe naczynia krwionośne nie zostały naruszone. Krwawił głównie przez to, że się poruszał. Do rany wtłoczono mu za pomocą strzykawki bez igły jakiś środek odkażający lub wodę, zaklejono, podano zastrzyk przeciwtężcowy i kazano wrócić, gdyby się coś działo. Więcej czasu czekał, niż rzeczywiście spędził u lekarza. To tylko jeszcze bardziej go rozsierdziło. Jednak w wozie kempingowym czekał na niego ładnie zapakowany prezent na poprawę humoru.
Wracał na pole kempingowe, wyliczając w głowie, co zrobi dzieciakowi. Rozmyślania przerwało mu pojawienie się na horyzoncie czarnego Vipera. Jak nic, to pewnie przez tego nadzianego gogusia wszystko się spierdoliło. A miało być tak pięknie. Zaklął szpetnie, gdy zbliżali się do siebie. Nagle Viper gwałtownie skręcił z piskiem opon i zatrzymał się w poprzek jezdni. Juan został zmuszony do zrobienia tego samego. Jego opony pozostawiły czarny ślad na drodze, gdy gwałtownie hamował. Zsiadł z motocykla, żeby nie zostać zaskoczonym nagłym atakiem. Starał się nie zdradzić, że jest ranny, ale jego noga lekko się ugięła, gdy stawał na drodze. Nie umknęło to uwadze blondyna, który właśnie wysiadał z samochodu. Był wyższy i bardziej napakowany niż Juan podejrzewał. Jego spojrzenie i ruchy były bardzo pewne.
– I czego, kuźwa, chcesz?! – warknął Juan, rozkładając przy tym ręce w agresywnym geście.
Jack przyjrzał mu się bez słowa. Sam nie był pewien, dlaczego się zatrzymał. Po prostu z jakiś dziwnych przyczyn tak strasznie go to wkurwiało. Ten głupi, rudy dzieciak, ta głupia przyczepa i ten głupi Latynos. Coś go ściskało w środku, gdy znów przypominały mu się te wielkie, błękitne ślepia.
– Spierdalaj. Spierdalaj stamtąd.
– A ty co, kuźwa, pies ogrodnika? – parsknął Juan. – I co? Myślałeś, że możesz go sobie kupić? Może zaraz wyciągniesz jakiś akt własności jego dupy? Ale wiesz, nie ma się, o co rzucać. Chętnie ci go już oddam. Nie lubię towarów wielokrotnego użytku. Właściwie możesz mi podziękować. Jeśli tam teraz pojedziesz, pewnie będzie jeszcze mokry i luźny. Akurat dla twojego małego, białego kutasika.
– Nie słyszałeś, co powiedziałem? – spytał Jack, tym samym spokojnym głosem. Przekręcił lekko głowę, przyglądając się Latynosowi. – No?
Juan przełknął ślinę. Czuł, że facet jest niebezpieczny. Jakiś psychol. Jak ci, co podrzynają ludziom gardła bez mrugnięcia okiem. Może nie aż tak, ale w facecie było coś dziwnego. Mógł po prostu wyciągnąć odznakę, ale to by pewnie nic nie dało bez wzywania posiłków. A wtedy musiałby jakoś wytłumaczyć dziurę w nodze, a w konsekwencji niepełnoletniego chłopaka skutego w jego wozie. A to wszystko jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem służby w nowej komendzie.
Jack obtarł krew z ust i obejrzał się za siebie. Kika samochodów stało za jego Viperem. Ludzie wyszli z nich i przyglądali się bójce. Darmowa rozrywka rekompensowała im czas stracony na czekaniu, aż ulica będzie przejezdna. Mógłby przegrać. Gdyby facet nie był ranny w nogę, co spowolniało jego ruchy i co Jack wykorzystał, bez pardonu go w nią kąpiąc, to pewnie on zbierałby się teraz z ulicy. Latynos musiał przejść jakieś profesjonalne przeszkolenie. Dotknął puchnącego miejsca pod okiem. Musi sobie przyłożyć jak najszybciej lód. Zanim wrócił do samochodu, jeszcze raz popatrzył w jego kierunku. Nie musiał nic mówić, to była męska walka. Podszedł jeszcze do jednej z kobiet i wyrwał jej telefon, którym nagrywała całe zajście. Zamachnął się z całej siły i rzucił nim daleko, na drogę za motocyklem. Wsiadł do samochodu odprowadzony spojrzeniami oniemiałych gapiów. Wyminął Latynosa i odjechał w swoją stronę. Gdy przejechał po telefonie, plastikowe elementy rozprysły się we wszystkie strony.
***
Nie miał pojęcia, ile czasu tak leżał, ale to coś już dawno go opuściło. Był tak bardzo wściekły na matkę, nie tylko teraz. To od lat w nim narastało. W końcu każde jej sapnięcie, każdy zapijaczony gest go rozsierdzał gdzieś tam, głęboko. Nie umiał tego powiedzieć matce, zresztą ona nic by sobie z tego nie zrobiła. Odwróciłaby wszystko tak, że to on czułby się winny. Bo przecież ona go urodziła, bo przecież ona go utrzymuje, a on jest taki niewdzięczny. Więc trzymał to wszystko głęboko w sobie, a to narastało jak rak. I tak się przypadkowo złożyło, że akurat Latynos był przy tym, jak torbiel pękła.
Leżał więc tu teraz ze ścierpniętymi ramionami. Wciągał powietrze ze świstem przez nos. W każdy oddech musiał włożyć wysiłek. Nie przychodziły już automatycznie i bezwiednie, musiał się na nich skupić, wymusić. Wciągał powietrze jedną dziurką nosa i czuł, że to za mało. Że zaraz się udusi. Że jego serce, dziwnie napuchnięte, jakby niemieszczące się w klatce przestanie bić. Że umrze, a on nie chciał umierać. Uczucie paniki wręcz go dusiło, a on nie mógł odetchnąć, bo miał zaklejone usta.
Zamarł, gdy usłyszał ryk silnika. Nasłuchiwał uważnie, ale przez moment było zupełnie cicho. Jeden trzask drzwiami samochodu. Drugi. Śmiech... śmiech Tracy! Zaczął kopać nogami we wszystko, czego dosięgnął – stolik, krzesło i meble.
– Słyszałeś? – To był głos Tracy.
– Pewnie pies – odparł jakiś nieznany mu mężczyzna.
– On nie ma psa... zaraz... Podsadź mnie.
Josh ujrzał w małym okienku z boku twarz Tracy, której oczy rozszerzył się gwałtownie, gdy też go zauważyła. Zeskoczyła z powrotem na ziemię i zaczęła szarpać drzwi, ale oczywiście nic to nie dało.
– Znajdź kamień! Szybko!... Tam jest mój brat. Rozbijemy to duże okno z tyłu!
Po chwili fragmenty szyby posypały się na łóżko, podłogę i włosy Josha.
– Daj podkoszulek i podsadź mnie!
Tracy przez materiał wyciągnęła szkło, które pozostało w ramie okna, a potem wślizgnęła się do środka wozu kempingowego. Jęknęła z bólu, gdy opadła kolanami na pościel pokrytą odłamkami szyby. Zeskoczyła i dopadła do Josha. Odkleiła mu taśmę z ust.
– Co tu się działo?! – spytała przerażona. – Co on ci zrobił?! Nie sądziłam, że to taki pojebaniec!
– Tracy... – jęknął jej brat. – Ręce.
– A... tak.
Dziewczyna bezradnie rozglądnęła się po wnętrzu pojazdu. Nawet nie próbowała podnieść łóżka. Na pewno było przykręcone do ściany, ale nogi były drewniane.
– Piła! – Wskoczyła na łóżko i wychyliła się przez okno. – Ryan, przynieś mi piłę!
– Skąd niby?!
– Nie wiem, kurwa! Od sąsiada?! Idź poszukać!
Josh zmrużonymi oczami popatrzył na błękitne niebo, gdy był już na zewnątrz. Cieszył się, że je widzi. Ryan, który okazał się młodym, szczupłym szatynem z tatuażem serca przebitego przez miecz na ramieniu, teraz bez rezultatu majstrował za pomocą druta przy jego kajdankach.
– To nie jest jakiś film szpiegowski! – denerwowała się Tracy. – Josh, powiedziałbyś coś w końcu!
– Co niby?
– Cokolwiek! – warknęła. – Co ty tam... Czy on cię przeleciał?
Josh obejrzał się na siostrę.
– Nie – odparł po chwili. – Znaczy, co?
Tracy sapnęła z frustracją. Odepchnęła Ryana i przylgnęła ciasno do pleców brata.
– Pytam się, czy włożył ci swojego latynoskiego fiuta, w któryś z otworów. W ten... – Sugestywnie poruszyła biodrami. – Lub ten... – spytała, wsuwając mu dwa palce do ust.
Josh odwrócił głowę speszony, a potem gwałtownie odskoczył od siostry. Przez spięte z tyłu ręce nie mógł utrzymać równowagi i upadł na ziemię. Tracy parsknęła. Jej głupi brat miał teraz bardzo ciekawą minę. Ciekawe, czy Kolumb miał taką samą, gdy przybijał do brzegów Ameryki.
– Hej, to ten facet? – spytał Ryan, gdy zobaczył zjeżdżający z drogi motocykl.
– No – odparła Tracy i pomogła bratu się podnieść. – To ten skurwiel.
W napięciu obserwowali, jak mężczyzna parkuje niedaleko nich i zsiada z motoru. Jego ruchy były ociężałe i spowolnione, jakby sprawiały mu ból. Twarz nosiła ślady niedawno przebytej bójki. Tracy z niedowierzaniem popatrzyła na brata. Nie, on nie mógłby tego zrobić. Mężczyzna obrzucił ich o raz zbitą szybę trudnym do zdefiniowania spojrzeniem, a potem rzucił im pod nogi kluczyk do kajdanek i bez słowa wszedł do wozu kempingowego. Na drugi dzień po Latynosie nie było już śladu.
***
Josh szedł wzdłuż drogi zupełnie bez celu. Zwykle, gdy w domu było już nie do wytrzymania, spędzał kilka godzin w bibliotece. Czytał albo korzystał z komputera. Jednak teraz w ogóle nie miał do tego głowy. Matka przestała pić. Nie było w tym jednak nic pozytywnego. Gdy przestała się znieczulać, wszystko uczucia zalały ją niczym fala. Dlatego matka zaczęła płakać, a tego Josh nie mógł już znieść. Nie powiedziała mu i Tracy wszystkiego, bo nie chciała ich narażać. Tak przynajmniej to tłumaczyła. Z jej zdawkowych słów wychodziło na to, że miała iść do więzienia. Coś się sypało, coś zostało zinfiltrowane, ktoś zdradził, ktoś nakablował psom. I ktoś ważny nie chciał iść do więzienia, więc matka miała się podłożyć. Bo była niżej w hierarchii i na pewno nie chce znaleźć odciętych głów swoich bliźniaków w przydrożnym rowie.
Szedł, gdzie niosły go nogi. Z dala od miasta i zgiełku. Nim się spostrzegł, był już przy komisie Hetfieldów. Gdy był dzieciakiem, przychodził tu po Liama, a potem robili to, co wszyscy chłopcy w ich wieku. Biegali, skakali, brudzili się i wplątywali w bójki. To chyba nie przeszkadzało ojcu Liama. Każdy nowy siniec, czy zadrapanie komentował tylko krótkim „Ech, te dzieciaki”. Uznał jednak, że chłopak z przyczepy wychowywany tylko przez matkę, która nawet nie zna nazwiska ojca swoich dzieci, nie jest odpowiednim towarzyszem dla jego syna.
Nie przychodził tutaj przez lata, aż od teraz. Sam nie wiedział, jak się tu znalazł. Jego i tak tutaj nie ma. A gdyby nawet, to pewnie już nie pamiętał jego imienia. Obrócił się na pięcie i postanowił wrócić do domu. Zatrzymał się w półkroku, gdy zobaczył, jak podbiega do niego otyły mężczyzna w ciemnoniebieskim, pobrudzonym kombinezonie.
– Hej, młody! – zawołał. – Stój!
Josh poczekał, aż mechanik dobiegnie do krat. Był czerwony na twarzy i dyszał ciężko.
– Słuchaj, dzieciaku. Nie chciałbyś trochę zarobić? Zwykłe przynieś–wynieś. Potrzebuję kogoś na gwałt. Po prostu mamy straszny zapierdol, a ten skąpy dziad nie chce przyjąć nikogo na stałe...
– Tak – odparł Josh, wchodząc mężczyźnie w słowo.
– Nawet nie powiedziałem, ile bym ci płacić.
– Nieważne. Chcę tutaj pracować.
Przynosił i wynosił. Odkręcał i wkręcał. Słuchał świńskich kawałów i obelg. A przede wszystkim czekał z niegasnącą nadzieją. Tydzień, dwa, trzy. Gdy nie mógł patrzeć w stronę bramy, nasłuchiwał charakterystycznego warkotu dziesięciocylindrowego silnika Vipera. Nic.
W końcu, w jeden z wielu takich samych upalnych, nerwowych poniedziałków postanowił dać sobie spokój. W czasie przerwy swoją kanapkę memlił jak zwykle w samotności w jednym ze składowanych kabrioletów, ale tym razem w miejscu, skąd nie mógł dojrzeć bramy wjazdowej. Puszka coli wysunęła mu się z dłoni, ale zdołał ją złapać, gdy pomiędzy morzem samochodów dojrzał Jacka Hetfielda z papierosem w ustach. Wyglądał na równie zaskoczonego.
– Co ty tu... – zaczął, ale zaraz się roześmiał. I to był niesamowity widok. – Życie jest zaskakujące, co nie, Josh?
– Tak... – odparł chłopak, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Więc jednak pamiętał. – Bardzo.
Jack wyciągnął papierosa z ust i wydmuchał dym. Jeszcze chwilę przyglądał się Joshowi i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– No serio? – mruknął jakby do siebie, nim kiwnął dłonią i odszedł.
Josh wyprosił zmianę dni pracy na koniec tygodnia. Jack przyjeżdżał najczęściej na niedzielę, rzadziej na cały weekend. Wtedy zwykle wykłócał się z ojcem o rzeczy dotyczące firmy w jego biurze. Sporadycznie zamieniał z Joshem chociaż kilka słów, ale ich spojrzenia się spotykały, gdy mijał zakład mechaniczny. Wzajemnie szukali się wzrokiem. Wtedy Jack zawsze się uśmiechał, mrugał do chłopaka, a czasem nawet śmiał się pod nosem. Josh czuł, jakby mieli między sobą jakąś specjalną, milczącą umowę. Tylko oni dwaj.
Nadeszła jesień, a z nią upragniony przez spękaną ziemię deszcz. Duszący, osadzający się na wszystkim pył zmienił się w kleiste błoto. Była niedziela. Od trzech dni mieszkali w przyczepie tylko we dwoje. od czterech godzin nie widział Jacka Hetfielda. Rano, po przyjeździe zniknął w czeluściach rodzinnej willi. Josh stał teraz pod daszkiem z blachy falistej, o którą stukały krople rzęsistego deszczu i zjadał swoją kanapkę, korzystając z przerwy. Chleb był dzisiaj wyjątkowo gumowaty, a cola ciepła. Żując wolno, patrzył przez ścianę deszczu, gęstego niemal jak w tropikach w kierunku domu Hetfieldów. Gdy zobaczył wychodzącego bez parasolki Jacka, który udał się gdzieś, pomiędzy niezliczone rzędy samochodów, wbiegł w ulewę bez zastanowienia.
Znalazł go po paru minutach, gdy był już całkowicie przemoczony. Jack siedział w starym Cadillacu DeVille i palił papierosa. Jego długie, jasne włosy lepiły mu się do twarzy i szyi, a biała koszula stała się niemal całkowicie przeźroczysta. Gdy dojrzał chłopaka, skrzywił się i mocniej zaciągnął. Chciał go zignorować, a ten głupiec wciąż tam stał z lekko pochyloną głową, a woda spływała mu z długich, rudych pasm strumieniami.
– No właź – syknął – a nie stoisz tam jak idiota.
Josh usiadł na krańcu kanapy, niepewnie popatrując na mężczyznę co moment. Jack przez dłuższą chwilę nie zwracał na niego uwagi. Patrzył na willę i nerwowo palił papierosa. Gdy skończył, wyrzucił niedopałek przez okno i odwrócił się do Josha. Westchnął ciężko. Niespodziewanie zebrał mu włosy z karku i wycisnął z nich wodę niczym ze szmatki.
– Musiałeś tu przyjść, co? – spytał. – Nie mogłeś się powstrzymać.
Josh pokiwał głową. Jack zaczął go nieśpiesznie głaskać po włosach, jednocześnie patrząc przez okno na willę z dwóch rodzajów czerwonej cegły.
– I co ja mam teraz z tobą zrobić? – zapytał po chwili.
– Cokolwiek.
Jack uśmiechnął się krzywo.
– Gdyby to było takie proste.