Dla przypomnienia:
- Tom Goodman pojawił się kilka razy w TB, między innymi w rozdziale 2 i 9,
- Rachelle to postać z bonusu o przeszłości Santy Boy'a, rozdział 3.
Tytuł rozdziału to oczywiście cytat z filmu "Forrest Gump".
– Mam
dojścia przez pracę, więc zapiszę cię na badania na jutro,
dobrze?
Susanne
siedziała na brzegu łóżka syna, który usilnie ignorując jej
obecność, leżał zwrócony do niej plecami. Słowa zresztą nie
były potrzebne.
– Mamo
– jęknął. Nie powiedział jednak, żeby wyszła.
– No
co „mamo”? Nie zabezpieczaliście się, prawda? – bardziej
stwierdziła, niż spytała. – Przykro mi to mówić, ale geje to
grupa, w której obserwowany jest największy odsetek… Sam wiesz. A
on raczej nie jest pewnym typem, chociaż taki w ogóle nie istnieje.
– Tak,
lubi podupczyć, chlać, a czasami walnąć sobie w żyłę. Czy
możemy już skończyć?! Chcesz siedzieć, to siedź, tylko nie mów…
–
Niczego, czego nie
chcesz usłyszeć? – dokończyła za niego Susanne.
Pogłaskała
syna po głowie z rozczochranym irokezem. Sasza leżał skulony z
twarzą zakrytą dłonią. Czuł, jakby w momencie zaprzepaścił
ostatnie kilka miesięcy. Jakby znów był na początku, na korytarzu
studia nagrań. Znów słyszał chichot Fat Moose’a za plecami.
Czuł jego ohydną łapę trzymającą go za ramię. Widział, jak
Santa Boy odwraca się do okna, przez które do pokoju wpadały
promienie wschodzącego Słońca. Bez jednego nawet słowa.
– Kurwa
mać! – krzyknął i uderzył pięścią w materac. – Kuźwa…
Siąknął
nosem i zakrył oczy dłonią. Drgnął, gdy usłyszał słowa matki:
–
Możesz iść za
nim.
–
Wzięło ci się na
żarty? – spytał gorzko. – Nie po to tutaj przyjechałem.
Chciałem zacząć nowe życie. Bez niego.
– To
kiedy zaczniesz? – spytała Susanne.
Sasza
odwrócił się bardziej w jej stronę i rzucił kobiecie pytające
spojrzenie. Przecież cały czas próbował.
– Co?
– Pytam
się, kiedy zaczniesz – powtórzyła jego matka. – Na razie tego
nie robisz. Cały czas żyjesz tamtym życiem, więc może powinieneś
po prostu zrobić to, czego naprawdę pragniesz, tak w głębi.
Sasza
otworzył usta, ale nic nie powiedział. Milion myśli kłębiło się
w jego głowie. Jedna z nich pobudzała jego neurony znacznie silniej
niż reszta. Przez cały czas pulsowała mu pod czaszką w drażniącym
rytmie, który nie pozwalał mu myśleć o czymkolwiek innym.
–
Kocham go –
przyznał szczerze. – Kocham go tak bardzo, że boję się, iż nie
będę w stanie pokochać kogoś innego już nigdy. I wiem, że on
też mnie kocha. Jakoś tam. Myślałem o tym obsesyjnie, rozgrywałem
to w mojej głowie. I gdybym do niego wrócił, musiałbym być cały
czas przy nim. Jak jego pies, jak sam mnie zresztą określał. I
myślę, że on byłby mi wierny jak pies, bo nie zdradził mnie z
potrzeby ciała. On się umartwia, ciągle rozpamiętuje swoją
przeszłość, z którą nigdy się ze mną nie podzielił. To nic,
że ja kocham jego, a on mnie, bo życie to nie bajka Disneya i
miłość nie jest remedium na wszystko. On znajduje we mnie jakieś
ukojenie, ale kiedy tylko spróbuję żyć dla siebie, a nie być
tylko częścią jego, to skończy się znowu tak samo. Nie mogę być
znowu zamknięty w jego mieszkaniu i całkowicie uzależniony od
niego. Nie mogę znowu być nikim.
Susanne
uśmiechnęła się pocieszająco, a potem chwyciła szczupłą twarz
syna w dłonie. Ich oczy, których spojrzenia się teraz spotkały,
miały taki sam kolor.
–
Jesteś młody,
mądry i masz dobre serce. Masz cztery tysiące ze sprzedaży gitary.
Ja też mam trochę zaskórniaków. Idź na jakiś kurs albo
wolontariat. Możesz zostać, kim chcesz. Może pielęgniarzem?
Motorniczym? Przewodnikiem wycieczek? Albo strażakiem. Właśnie!
Jak byłeś dzieciakiem, bardzo chciałeś zostać strażakiem.
– No
jasne – prychnął Sasza. Strażak? To było całkowicie poza jego
zasięgiem. Uśmiechnął się, patrząc na matkę. Dzięki jej obecności czuł się znacznie lepiej. – Nie mam pojęcia.
– No
dobrze. – Susanne podniosła się z łóżka. – Czyli zostaje
strażak. Ja idę zrobić popcorn, a ty zejdź za chwilę, bo zaraz
puszczają „Forresta Gumpa”.
–
Biegnij, Forrest,
biegnij! – Zaśmiał się Sasza.
–
Właśnie.
***
Postanowił
odwiedzić dom, w którym się wychował, aby zatoczyć pełny krąg.
Zamknąć jeden dział i rozpocząć następny. Trochę długo
dorastał, ale każdy ma przecież swoje tempo. On nigdy nie był w
niczym prymusem.
No okej, może w jednym, o czym tylko Santa Boy miał
się okazję przekonać. Jeśli to miało się zmienić, to nie było
lepszego czasu. Jego zaschnięte, zmartwiałe, przykryte warstwą
kurzu libido znów się przebudziło i potrzebowało nowego ujścia.
W dzielnicy, w której się teraz znalazł, pewnie go nie
znajdzie. Nie po to tu zresztą przyjechał.
Samochodem pożyczonym od Grega zaparkował przed swoim
starym domem. Przez chwilę myślał, że źle trafił, bo okolica
bardzo się zmieniła. To była zmiana na dobre. Wszystko wyglądało czyściej i bogaciej. Teraźniejsi lokatorzy małych domów jednorodzinnych
na jego starej ulicy pewnie też zaliczali się do innej klasy
społecznej, niż to było za jego dzieciństwa.
Cała
ulica prezentowała się po prostu lepiej niż zapamiętał oprócz domu,
który kiedyś wynajmowała jego matka. Wyglądał na niezamieszkały
od kilku lat. Może nawet nie miał nowych lokatorów do
przeprowadzki Susanne do chłopaka. Właściciel nie mógł znaleźć
nikogo na jej miejsce albo nie miał do tego głowy.
Sasza
wysiadł z auta i po chwili niepewności wszedł na zarośnięty
nieskoszoną trawą teren posesji. Huśtawka z deski i dwóch lin
dalej była na swoim miejscu, czyli przywiązana do grubej gałęzi
starego klonu. Dom nie prezentował się okazale, ale miał swój
urok zdaniem Saszy, nawet pomimo zaniedbania. Zawsze podobały mu się
białe, drewniane okiennice i rzeźbione balustrady. Gdy mieszkali tu
z matką, często nachodziła go dygresja, że ten dom nie pasuje do ich
rodziny, jest po prostu za ładny.
Klucz
nadal leżał pod glinianą figurką koło frontowych drzwi. W środku
domu panował półmrok, a powietrze było zatęchłe. Pierwsze kroki
skierował więc do kuchni, aby otworzyć okno. Na parapecie leżało
kilka zdechłych much, jeszcze więcej było na lepie wiszącym pod
sufitową lampą z kloszem w kształcie tulipana. Wzdrygnął się na
ich widok, bo nie przepadał za owadami, szczególnie tymi martwymi.
Wspiął się po drewnianych, skrzypiącym schodach na pierwsze
piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. Gdy szedł korytarzem,
obudziło się w nim pełno nieprzyjemnych wspomnień. Matka pijana.
Matka naćpana. Kolejni gachowie. Pijani lub naćpani. Kolejne
libacje i awantury. Od czasu do czasu wizyta policji lub opieki
społecznej. I mały, chudy on schowany w szafie, czekający aż to
wszystko się skończy. Nie skończyło się, więc uciekł.
Jego pokój znajdował się na
końcu korytarza. Gdy usiadł na wąskim łóżku, podniosła się
warstwa kurzu. Wszystko wyglądało tak, jak to zapamiętał. Do
jasnej komody nadal przyklejone były naklejki z postaciami z "Dragon
Balla". Miał kiedyś na jego punkcie obsesję. Spędzając tu kolejne
minuty, tylko mocniej upewniał się w jednym – nie chciał być
tym, kim zwykle stają się dzieci z takiej rodziny. Minusem. Wszyscy
pewnie właśnie tego od niego oczekiwali – nauczyciele, sąsiedzi,
ludzie z opieki społecznej. Że zostanie kolejnym pasożytem,
pijakiem, ćpunem wyciągającym owrzodzoną rękę po zasiłek. I
wiele się nie pomylili, ale on już nie chciał być taki. Chciał
być kimś, tylko jeszcze nie wiedział kim.
Przypomniał sobie o czymś, więc
wczołgał się pod łóżko, które dłuższym bokiem dosunięte było do
ściany. Skrzywił się z obrzydzeniem, gdy zauważył na podłodze
bobki szczurze lub mysie. Było tu jeszcze zakurzone pudełko po
trampkach i to, czego szukał, rysunki. Wyciągnął z kieszeni
telefon i włączył aplikację z opcją latarki. Na ścianie
zobaczył dziecięce rysunki wykonane kolorowymi kredkami. Była
koślawa, okrągłogłowa matka i on na łące pełnej kwiatów. Na
konnej przejażdżce. Na łodzi z wędkami. Dziecięce marzenia. I
był też on sam w żółtej kurtce i wężem w ręce. Strażak. Całkiem
zapomniał o tym, że jako dziecko chciał być właśnie strażakiem.
Matka miała jednak rację. Ogarnął go lekki smutek, gdy pomyślał
o tym, że nie będzie mu dane spełnić dziecięcego marzenia.
Strażak, zaśmiał się w myślach z naiwności małego Saszy. No ale
na ryby chyba mogli z matką pojechać. I z Gregiem.
Gdy usłyszał skrzypienie,
prawdopodobnie drzwi, dochodzące z parteru, uniósł się
gwałtownie, zapominając o tym, że leży przecież pod łóżkiem.
Zasyczał z bólu i pomasował się po głowie. Niezgrabnie wycofał
się spod mebla. Gdy otrzepywał się z kurzu i brudu, rozmyślał o
tym, co powinien zrobić. Jeśli do domu wszedł właściciel, może
uznać Saszę za złodzieja. Klon rósł na tyle blisko ściany
budynku, że dało się po nim zejść na dół, ale to byłoby tylko
bardziej podejrzane. Postanowił więc zejść na dół i sprawdzić,
kto wszedł do domu. To równie dobrze mógł być jakiś zagubiony
złodziej, bo raczej nie zostało tu dużo do ukradnięcia. Chyba że ktoś
kolekcjonował zdechłe muchy lub szczurze bobki.
W salonie stał wysoki, dobrze
zbudowany mężczyzna. Jego ogolona na łyso głowa błyszczała w
świetle żarówki żyrandolu, który musiał włączyć. Pierwsza
konkluzja Saszy była taka, że mężczyzna na pewno nie przyszedł
tutaj na włam. Opuszczonych domów raczej nie rabowali ludzie,
których było stać na taki garnitur i zegarek. Druga konkluzja była
taka, że mężczyzna przypominał mu przystojniejszą, młodszą wersję Steve'a
Harveya bez wąsów. Nieznajomy także zauważył Saszę i po
krótkiej chwili zaskoczenia uśmiechnął się, przeszedł przez
salon i wyciągnął do niego rękę.
– Witam – powiedział niskim,
przyjemnym głosem. – Jestem Tom. Tom Goodman.
Na twarzy Saszy pojawił się
wyraz oświecenia. Cały czas wydawało mu się, że skądś kojarzy
tego człowieka. Teraz już wiedział, że ze spotów reklamowych.
– Ten prawnik? – dopytał. –
Sasza Rockwell. Mógłbym zapytać, co robi pan w takim miejscu?
Mężczyzna miał naprawdę
bardzo mocny i pewny uścisk. Zapewne wyćwiczony. Przez cały czas
uśmiechał się przyjaźnie, co trochę peszyło Saszę. Ten
człowiek aż promieniował pozytywną energią.
– Oczywiście. Szukam domu dla
mojej klientki – odparł prawnik. – Paskudny rozwód. Byłbym
wdzięczny za taką samą informację. Spotkać kogoś w opuszczonym
domu to trochę... Rozumie pan. Tak nawiasem, mocne nazwisko. Pasuje
do pana.
Sasza roześmiał się trochę
zawstydzony. Dobrze wiedział, jakie robił wrażenie ze swoim
irokezem, kolczykami i sposobem ubierania.
– Pana też w dziesiątkę –
odparł z uśmiechem. – Kiedyś tu mieszkałem. Może pan sprawdzić
u właściciela, a dzisiaj przygnały mnie sentymenty.
– Rozu... Ach, przepraszam.
Komórka mężczyzna rozdzwoniła
się, więc zrobił przepraszającą minę, a potem odszedł parę
kroków, nim odebrał. Sasza starał się nie podsłuchiwać, ale
gdy padło nazwisko Hetfield, nie mógł się powstrzymać.
– Tak, pani Hetfield. Jeśli
zaszły takie okoliczności, oczywiście, że możemy zmienić datę
spotkania... Tak, wstępnie czwartek o siedemnastej... Proszę się
nie martwić, wszystko jest na dobrej drodze. Szkole też zależy na
jak najszybszym zakończeniu sprawy.
Tom Goodman zakończył rozmowę
i schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Odwrócił się
w stronę Saszy i posłał mu najbielszy i najbardziej oszałamiający
uśmiech, jaki chłopak w życiu widział.
– Sprawy służbowe –
wyjaśnił jeszcze. – Tragiczna historia, kobiecie został tylko
jeden syn.
– Znałem Jacka i Matta –
przyznał Sasza, czym zaskoczył swojego rozmówcę. – Bo to ci
Hetfieldowie, prawda?
– Świat jest zaskakująco
mały, prawda? Trudno uwierzyć, że to wszystko przydarzyło się
jednej rodzinie w tak krótkim czasie. Nad niektórymi ludźmi wisi
chyba jakieś fatum.
– Fatum, dokładnie – zgodził
się Sasza, nie mogąc powstrzymać krzywego uśmiechu.
Fatum w postaci Santy Boy'a. Nie
on zabił Benjamina i Matta, nie on kazał Jackowi pociągnąć za
spust, ale im dłużej Sasza o tym rozmyślał, tym tylko mocniej
utwierdzał się w przekonaniu, że jeśli muzyk nie pojawiłby się
w ich życiu, to wszystko skończyłoby się inaczej. Czy lepiej? Nie miał
pojęcia. Wiedział za to, że zawdzięczał Sancie bardzo dużo,
może nawet życie, a na pewno zdrowie. Przywrócił mu też uczucia,
chociaż później je zdeptał, ale to nieważne. Sasza doszedł do
wniosku, że zamiast go nienawidzić, powinien być mu wdzięczny. A
potem zapomnieć i zacząć nowy etap w życiu. Dokładnie tak.
– Wszystko w porządku? –
spytał prawnik, marszcząc grube brwi. – Najpierw miałeś dość
niewyraźną minę, a potem jakbyś doznał jakiegoś olśnienia.
Tylko nie mów, że postanowiłeś kupić ten dom.
Sasza zaśmiał się cicho, widząc
teatralną minę mężczyzny, który patrzył na niego z
wyczekiwaniem w oczach.
– Nie. Pana klientka może go
kupić, jeśli chce. Nawet bym się ucieszył, gdyby ktoś się nim
zajął.
– Ulżyło mi – odparł
prawnik i przetarł czoło w zabawnym geście. – Ale na pewno
wszystko w porządku? Wyglądałeś dość...
– Po prostu postanowiłem
właśnie zacząć nowe życie.
– W takim razie jestem
zaszczycony, że mogłem być tego świadkiem – odparł Goodman i błysnął śnieżnobiałymi zębami, które wyraźnie odznaczały
się na tle jego ciemnej skóry. – Że pozwolę sobie zapytać,
jaka to będzie nowa droga?
– Nie mam pojęcia, to jest
cały problem.
Prawnik wyciągnął z kieszeni
wizytówkę i podał ją Saszy. Była prosta i ładnie
zaprojektowana. Stylowa jak cały mężczyzna.
– Gdybyś postanowił zostać
prawnikiem, to chętnie przyjmę cię na praktyki – wyjaśnił,
wciąż się uśmiechając. – Albo jakbyś chciał go zaskarżyć.
– Jego? – zdziwił się
Sasza.
– Mam bardzo dobry radar –
odparł mężczyzna. – Chyba się nie mylę? Wybacz, ale „zacząć
nowe życie” aż krzyczy...
– Że to zdrada – dokończył
Sasza. – Chyba jednak nie mam, o co go skarżyć. Chociaż nie mam
pojęcia, kim chcę zostać, to prawnik odpada. Wizytówkę jednak
zatrzymam.
– Dobrze.
Mężczyzna niespodziewanie
zrobił krok do przodu, tak że ich ciała dzieliło kilkanaście
centymetrów, a potem położył Saszy dłoń na ramieniu. Może
miało to wyglądać na pokrzepiający gest, ale takim nie było.
Dłoń znalazła się zbyt blisko szyi chłopaka, a jej palce niby
przypadkiem musnęły odsłoniętą, nagą skórę. Jeden nawet
znalazł się pod materiałem koszuli chłopaka. Sasza nie miał
pojęcia, co myśleć, ani jak się zachować, ale wiedział, co
czuł. Prawnik powiedział coś w stylu „Na pewno wszystko ci się
uda”, ale on nie słyszał wyraźnie jego słów. Rozognionym wzrokiem śledził
poruszające się pełne, czy wręcz mięsiste, wargi. Musiał przy
tym patrzeć w górę, bo mężczyzna był trochę wyższy, a także
bardzo silnie zbudowany. Sasze ogarnęła nagle wizja, jak tonie w
jego uścisku i jak te ciemne, ponętne usta pieszczą jego szczupłe ciało.
Jak ten przystojny mężczyzna pochłania go całego. Nigdy nie miał
taki uczuć względem nikogo innego poza Santa Boy'em. On też był
wielki i silny, swoją sylwetką, ale też aurą dominował
wszystkich wokoło. Tom Goodman wysyłał podobne wibracje, ale jego
biały aż do przesady uśmiech był pełen szczerości i
serdeczności. Gdy Santa Boy się uśmiechał, wyglądał jak wąż,
którzy zaraz owinie się wokół twojej szyi, aby cię zadusić.
Sasza zaśmiał się pod nosem,
gdy przyszło mu do głowy skojarzenie, że Santa jest jak Skaza, a
Tom Goodman jak Mufasa. Nie uszło to uwadze prawnika, więc posłał
chłopakowi zdziwione, mniej pewne spojrzenie. Sasza uśmiechnął
się przepraszająco, a potem wychylił się, aby posmakować warg,
które tak mu się spodobały. W końcu miał tylko jedno życie i
nie zamierzał go więcej marnować na łkanie w poduszkę.
Prawnik zamruczał nisko w
wyrazie pozytywnego zaskoczenia, ale zaraz jego dłonie objęły
szczuplejszego mężczyznę w pasie i przyciągnęły delikatnie do
siebie. Całował Saszę nieśpiesznie, poznając jego usta i się z
nim przekomarzając. Swoimi pełnymi wargami po kolei objął jego,
znacznie węższe, ssał je chwilę i całował, by w końcu złapać
gorący język. Gorącą dłonią przesunął wzdłuż wąskich
pleców chłopaka aż na jego wygolony kark. Gdy masował Saszę po
głowie, bawiąc je dłuższymi włosami irokeza, chłopak kompletnie mu
się poddał. Ugiął się trochę w kolanach, ale prawnik nie miał
problemu, aby go przytrzymać.
– Właściwie to chciałem cię
zaprosić na kawę i wtedy zaprezentować mój wachlarz samczych
umizgów. – Zaśmiał się prawnik.
– W takim razie oszczędziłeś
dzięki mnie kilka baksów – odparł Sasza.
Był w stanie przyjemnego
oszołomienia. Jego serce wciąż tłukło się w piersi, a pot lepił
mu do pleców koszulę. Właśnie całował się z drugim facetem w
życiu. I było wspaniale, tak inaczej. Gdyby był tu z Santą,
pewnie miałby już spodnie w kostkach.
– O nie. Teraz nie możesz mi
odmówić. To by było bardzo nieuprzejme po tak niecnym wykorzystaniu
mojej osoby – odparł żartobliwie.
– Nie zamierzam odmawiać.
Zamienili ze sobą kilka zdań,
całowali się, a teraz siedzą w kawiarni. Sasza był wręcz
oszołomiony tym, że to takie proste. Pewnie gdyby wyszedł do
klubu, musiałby tylko wypić z kimś kilka drinków, dać mu się
potrzymać za tyłek w tańcu i by go zaliczył. Gdy był dzieckiem
zawsze sądził, że nic mu się nie należy, że tacy jak oni nic od
świata nie otrzymają. Nawet mieszkając u Santy Boy'a był
przekonany, że nie dostanie nic więcej od życia. Że nic mu się nie
należy. Był aż zszokowany tym, że tak łatwo jest dostać pracę
i zarobić na własne utrzymanie. Że wcale nie trzeba być kimś,
skończyć studia i znać kilka
języków. Świat potrzebował nawet takich przegrańców jak on. I
wyglądało też na to, że nie trzeba było być Misterem 2016 z
sześciopakiem, aby wyrwać faceta, który nie był skrzywiony
psychicznie. Świat nie był aż taki zły, jak mu się zawsze
wydawało. To było bardzo pocieszające.
Teraz
siedział tu, w modnej kawiarni z motywującymi plakatami na
ścianach. Cieszył się, że Tom Goodman był czarny, bo przez to
jeszcze trudniej było go porównywać do Santy Boy'a. Może byli
obaj w podobnym wieku, ale najprawdopodobniej prowadzili zupełnie
inny tryb życia. Saszy podobało się, że mężczyzna był duży,
przytłaczający swoją sylwetką. Chyba lubił to w facetach.
Doszedł do wniosku, że chce uprawiać z nim seks. Po prostu, żeby
przekonać się, jak to jest z kimś innym.
– Więc
postanowiłeś już w sprawie swojego „nowego życia”? –
zapytał w którymś momencie Goodman. Ich filiżanki po niebotycznie
drogiej kawie, która nie była jakaś niesamowita zdaniem Saszy,
stały puste na szklanym stoliku.
– I
to jest główny problem – sapnął chłopak. – Nie mam pojęcia.
Szukam jakiegoś konkretnego zawodu, ale nic nie przychodzi mi do
głowy.
Mężczyzna
nie odpowiedział, ale zamiast tego sięgnął po swój telefon, a
potem szukał nim czegoś przez chwilę. W końcu podsunął Saszy
ekran z alfabetyczną listą zawodów. Chłopak uniósł na prawnika
zdziwione spojrzenie.
– Zdaj
się na los – wyjaśnił Goodman. – Ja przewinę, a ty zatrzymaj.
Tak
też zrobili. Chłopak zamknął oczy, a prawnik przejechał kciukiem
po ekranie smartphone'a. To było głupie, ale Sasza czuł jakieś
dziwne napięcie. Jakby od tego miało zależeć jego życie. W
końcu wybrał palcem pozycję z listy i otworzył jedno oko.
– I
co? – spytał Goodman, bo z tej strony nie widział ekranu. –
Może jednak prawnik?
– Blisko.
Strażnik więzienny. – Zaśmiał się Sasza, bo taka możliwość
nie wchodziła w grę. – Chyba los mi nie sprzyja.
Tom
odwrócił telefon ekranem do siebie.
– Ale
zaraz u góry jest strażak – zauważył. – Możemy uznać, że
los ma po prostu słaby refleks.
– Nie
mogę zostać strażakiem.
– Dlaczego
nie? – zdziwił się prawnik. – Masz lęk wysokości?
– Nie,
po prostu... Strażak to jest ktoś... Wszystkie dzieci marzą, żeby
być strażakiem. Aby być bohaterem. Ludzie tacy jak ja nie zostają
strażakami.
– Dlaczego
nie? – Goodman wydawał się szczerze zdziwiony. – Co prawda,
musiałbyś posiedzieć na siłowni... I co znaczy „tacy ludzie”?
Nie ma takich ludzi i tych innych. Ludzie to ludzie. Całe życie o
to walczę.
Sasza
zapatrzył się jeden z tych głupich, naściennych plakatów z
motywującym cytatem człowieka, którego nawet nie znał. Wszystkie
te obrazki mówiły jedno – możesz. Zwykle śmiał się z tych
bzdur, ale teraz uderzyło w niego z pełną siłą, że on
rzeczywiście może. To było infantylne i proste, ale on czuł się,
jakby właśnie doznał olśnienia. To naprawdę w niego uderzyło.
Że może.
– Właśnie.
Dlaczego nie? – spytał na głos.
Tom
Goodman nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc minę chłopaka.
Był naprawdę ciekawy.
– Oczywiście,
jeśli masz czystą kartotekę – zażartował.
Mina
Saszy zrzedła. Nie pomyślał o tym.
– Coś
nie tak? – podpytał prawnik. – Zawsze mogę pomóc.
Sasza
zamyślił się głębiej i doszedł do dość zaskakujących
wniosków. Przez kilka lat był uzależniony od nielegalnych
substancji, ale policja zgarniała go za coś zupełnie innego.
– Seks
w miejscach publicznych – przyznał. – Dwa razy.
– Cóż,
to raczej nie powinien być problem.
– Serio?
– Serio,
serio. – Mężczyzna nie mógł się nie roześmiać, widząc pełną
napięcia twarz Saszy. – Panie strażaku, ja już muszę się
pożegnać. Mam jeszcze pracę.
Wstał
od stolika i ubrał marynarkę, która dotąd leżała przewieszona
przez krzesło.
– Ja
też już idę – odparł Sasza.
Pierwsze
krople deszczu rozbijały się o chodnik, gdy stanęli przed wejściem
do kawiarni.
– Przykro
mi, że nie mogę cię podwieźć – powiedział Goodman. Uśmiechnął
się i musnął ustami policzek chłopaka. – Zadzwoń.
Sasza
odprowadził mężczyznę wzrokiem. Obserwował, jak wsiada do
samochodu i odjeżdża. Deszcz stawał się coraz mocniejszy. Jego
usta poruszyły się bezgłośnie, pieszcząc jedno słowo. Teraz
naprawdę wierzył, że to może się udać, ale oprócz słabej
kondycji, jeszcze jedno mogło przeszkodzić mu w zrealizowaniu celu.
Wyciągnął komórkę z kieszeni i odszukał SMS-a, w którym matka
przesłała mu namiary na klinikę.
Jak
mógł być tak głupi i dać mu się przelecieć? Teraz widział,
jakie to było żałosne. Jaki on był żałosny. Nawet nie chciał
sobie wyobrażać, ile chłopaczków Santa Boy zaliczył w ciągu
tych ostatnich, kilku miesięcy. A on był znowu jednym z nich, jednym z
wielu. Zaśmiał się pod nosem sam z siebie. Był strasznym głupcem.
Wszedł
w deszcz i ruszył ulicą w kierunku domu. Ulewa z każdą minutą przybierała na sile, a on coraz bardziej przestawał wierzyć, że faktycznie może coś zrobić ze swoim życiem. Euforia, która ogarnęła go
niedawno, zgasła, zastąpiona ponurymi myślami. Znów czuł się
niezdolny do niczego, jakby sparaliżowany. Tak bardzo chciał czuć
czystą nienawiść, ale nie umiał.
– A
ty pewnie zaliczasz co popadnie na kolejne orgii tego knura.
Pieprzony chuju.
***
Ręka
drętwiała mu już od trzymania parasola. Towarzyszyła mu tylko zieleń równo
przystrzyżonego trawnika, szarość nieba i pozornie niekończące
się rzędy identycznych, białych krzyży z kamienia. Trzy godziny
zajęło mu odnalezienie ich wszystkich. Jego babka, jego matka, Lena
Hamilton, Rosse Hamilton, Szalony John. Czekali na niego od lat, ale
on dopiero teraz postanowił ich odwiedzić. Zawsze był przecież
samolubny. Nie przyniósł im kwiatów, nie zamierzał też
przepraszać. Pewnie byliby zdziwieni, gdyby to zrobił.
– Wyglądasz,
jakbyś płakał.
Wysoka
kobieta o bardzo szczupłej, kościstej twarzy pochyliła się i
położyła wiązankę kwiatów przed grobem Leny Hamilton. Wykonała
znak krzyża, a potem stanęła obok mężczyzny.
– Ale
to niemożliwe, prawda, Marshall? – spytała.
Santa
Boy nie odpowiedział. Podążył wzrokiem za dłonią, którą
kobieta układała kwiaty. Była duża, nawet większa od jego własnej i
bardzo koścista. Cienka jak pergamin, poplamiona skóra wydawała
się opinać same kości. Jakby pod nią był jedynie szkielet.
Kobieta zauważyła jego wzrok i nakryła dłoń drugą, równie
chudą i żylastą, jakby to miało coś zmienić.
– Rak.
– Serio?
To za rok przyjadę odwiedzić także ciebie.
Kobieta
patrzyła na niego chwilę bez słowa, a potem się roześmiała.
Śmiała się tak mocno, że aż nie mogła złapać tchu. Santa Boy uśmiechnął się i przesunął parasol w jej stronę.
– Tapeta
ci się rozmaże, choć nawet z tym kilogramem szpachli nikogo nie
oszukasz. Kto by pomyślał, że na starość będziesz wyglądała
jak skrzyżowanie suszonej figi z Anthonym Hopkinsem?
– Nic
się nie zmieniłeś, co? – spytała Rachelle. – Może jednak. W
końcu po dwudziestu czterech latach coś cię tu przywiodło.
Czyżby Sasza znalazl lekarstwo? Chyba nie, na razie czuć ze wciąż kocha Santa Boya, ale kto wie co bedzie za rozdział lub dwa. Kompletnie mi ten strażak nie pasuje, w sumie nie wiem czemu ale poprostu nie... Czyżby do Santy coś zaczynało docierać? Może dorosleje na starosc? Mam nadzieje że Sasha jest zdrowy, to bylby juz szczyt szczytów pecha gdyby mial cos. Mówiłam już, że lubię matkę Saszy? Mówiłam, ale powiem jeszcze raz; lubię matkę Saszy. A Santa Boya kocham ;)
OdpowiedzUsuńNo, Saszka to raz tonie, a raz wypływa. Cierpi i miota się jak Werter po prostu :) Ha, czytałam gdzieś, że faceci bardziej i dłużej przeżywają rozstanie niż kobiety, bo to mięczaki są ;) A Santa Boy to w sumie jest żałosny i jest mi go żal, chociaż nie istnieje xD Chciałoby się go po główce poklepać. No ale coś mu tam zaczyna kiełkować... Zobaczymy, co z tego wyjdzie:)
UsuńDziękuję za komentarz :)
Piękny obrazek masz na blogu.Taki bajkowo-mroczny.
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie wrócić do rozdziału drugiego i powiadomie, że chciało mi się płakać kiedy Sasza płakał.Jedyne co mnie powstrzymało przed płaczem to myśl, że ‘nie mogę tego sobie zrobić i ryczeć przy epilogu TB czyli przy tym samym świecie i tych samych postaciach’ to byłoby lekko dziwne.
Pisałaś kiedyś w komentarzu, że dalsza część będzie twoja wizją przyszłości i będzie można wybrać ją lub zostać przy końcu texas brothers.No ni cholera nie mam możliwości zostać przy zakończeniu;-;
A czytam nadal i bardzo pragnę wspólnego tęczowo-szarego życia Santy i Saszy.I nie mam zapędów jak muzykXD Pragnę szczęścia Saszy, ale no sam mówi, że nie chcę być zamknięty w domu.I co ja mam zrobić?Jaką drogę dla tego chłopaka wybrać kiedy jestem zaślepiona ich miłością.Jestem jak Santa Boy chcę zrobić to dla siebie może kosztem innychXD
Napisz jak już masz dosyć czytania o nich razem.Ale wiedz obojętnie jak to się skończy będę tobie dziękować za stworzenie tej cudownej dwójki(głównie, ale nie tylko)Właściwie po trzecim rozdziale większe prawdopodobieństwo jest, że młody będzie strażakiem.Teraz tego starego weźmie na przemyślenia.oby
(Chyba mi wstyd przez ten komentarz)
niech cię santa wyrzuty sumienia złapią dupku
Obrazek to jakaś ilustracja do "Księgi dżungli" bodajże, ale pasuje.
UsuńGdybym miała dość czytania o nich, to nie pisałabym tego epilogu, no chociaż teraz są oddzielnie, ale jakby razem, bo przecież wciąż o sobie myślą.
"niech cię santa wyrzuty sumienia złapią dupku" -> no widzę, że bardzo emocjonalnie do tego podchodzisz XD Cieszy mnie twoje cierpienie jako autora (czyli to ja mam zapędy jak SB XD), bo to oznacza, że udało mi się moją historią wykrzesać jakieś emocje w ludziach.
"Tęczowo-szare życie". Podoba mi się takie określenie. No ale nie wiem, nie wiem...
Pozdrowienia!
Też chcę ich razem, bo przez całe Texas Brothers zdążyłam się z nimi zżyc i zaakceptować ich toksyczny związek. Kogokolwiek byś nie opisała w epilogu to nie będzie miał tyle czasu antenowego żeby zastąpić Sante Boya. Wiem że Sasza poradzi sobie w końcu, ale nie wiem czy Santa Boy odnajdzie się bez swojej suczki,bo on zmieniał go na lepsze. Swoją drogą zabawne i słodkie są te rozkminy Saszy:p Takie niewinne jak na geja który był z naczelnym ruchaczem swoich fanów:p
OdpowiedzUsuńHa, ha, rozkminy Saszy takie są, bo to nieśmiały chłopak w sumie i może był z naczelnym ruchaczem wszystkiego, co się ruszało, ale on w życiu był tylko z nim i nie jest za bardzo "w tym" świecie.
UsuńI to jest mój problem, że nikt nie zastąpi SB. Nie mówię, że jako nowy partner dla Saszy, tylko dla czytelników. Ech, chyba wykopałam sobie swój własny grób... xD Celne spostrzeżenia co do SB :)
Pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Sasza jednak nadal kocha Sante Boya jak widać i jednak bym chciała aby byli razem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia