niedziela, 20 sierpnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 3 - Biegnij, Forrest, biegnij!

Znowu nie udało mi się upchać wszystkiego tak, jak miało być upchane. Zaplanowałam sobie wszystko w notesiku z pięknym Suenem z TAM, GDZIE TOPNIEJE LÓD na okładce i nic mi z tego nie wyszło. Jak zwykle zresztą...

Dla przypomnienia:
- Tom Goodman pojawił się kilka razy w TB, między innymi w rozdziale 2 i 9,
- Rachelle to postać z bonusu o przeszłości Santy Boy'a, rozdział 3.

Tytuł rozdziału to oczywiście cytat z filmu "Forrest Gump".


– Mam dojścia przez pracę, więc zapiszę cię na badania na jutro, dobrze?
Susanne siedziała na brzegu łóżka syna, który usilnie ignorując jej obecność, leżał zwrócony do niej plecami. Słowa zresztą nie były potrzebne.

– Mamo – jęknął. Nie powiedział jednak, żeby wyszła.
– No co „mamo”? Nie zabezpieczaliście się, prawda? – bardziej stwierdziła, niż spytała. – Przykro mi to mówić, ale geje to grupa, w której obserwowany jest największy odsetek… Sam wiesz. A on raczej nie jest pewnym typem, chociaż taki w ogóle nie istnieje.
– Tak, lubi podupczyć, chlać, a czasami walnąć sobie w żyłę. Czy możemy już skończyć?! Chcesz siedzieć, to siedź, tylko nie mów…
– Niczego, czego nie chcesz usłyszeć? – dokończyła za niego Susanne.
Pogłaskała syna po głowie z rozczochranym irokezem. Sasza leżał skulony z twarzą zakrytą dłonią. Czuł, jakby w momencie zaprzepaścił ostatnie kilka miesięcy. Jakby znów był na początku, na korytarzu studia nagrań. Znów słyszał chichot Fat Moose’a za plecami. Czuł jego ohydną łapę trzymającą go za ramię. Widział, jak Santa Boy odwraca się do okna, przez które do pokoju wpadały promienie wschodzącego Słońca. Bez jednego nawet słowa.
– Kurwa mać! – krzyknął i uderzył pięścią w materac. – Kuźwa…
Siąknął nosem i zakrył oczy dłonią. Drgnął, gdy usłyszał słowa matki:
– Możesz iść za nim.
– Wzięło ci się na żarty? – spytał gorzko. – Nie po to tutaj przyjechałem. Chciałem zacząć nowe życie. Bez niego.
– To kiedy zaczniesz? – spytała Susanne.
Sasza odwrócił się bardziej w jej stronę i rzucił kobiecie pytające spojrzenie. Przecież cały czas próbował.
– Co?
– Pytam się, kiedy zaczniesz – powtórzyła jego matka. – Na razie tego nie robisz. Cały czas żyjesz tamtym życiem, więc może powinieneś po prostu zrobić to, czego naprawdę pragniesz, tak w głębi.
Sasza otworzył usta, ale nic nie powiedział. Milion myśli kłębiło się w jego głowie. Jedna z nich pobudzała jego neurony znacznie silniej niż reszta. Przez cały czas pulsowała mu pod czaszką w drażniącym rytmie, który nie pozwalał mu myśleć o czymkolwiek innym.
– Kocham go – przyznał szczerze. – Kocham go tak bardzo, że boję się, iż nie będę w stanie pokochać kogoś innego już nigdy. I wiem, że on też mnie kocha. Jakoś tam. Myślałem o tym obsesyjnie, rozgrywałem to w mojej głowie. I gdybym do niego wrócił, musiałbym być cały czas przy nim. Jak jego pies, jak sam mnie zresztą określał. I myślę, że on byłby mi wierny jak pies, bo nie zdradził mnie z potrzeby ciała. On się umartwia, ciągle rozpamiętuje swoją przeszłość, z którą nigdy się ze mną nie podzielił. To nic, że ja kocham jego, a on mnie, bo życie to nie bajka Disneya i miłość nie jest remedium na wszystko. On znajduje we mnie jakieś ukojenie, ale kiedy tylko spróbuję żyć dla siebie, a nie być tylko częścią jego, to skończy się znowu tak samo. Nie mogę być znowu zamknięty w jego mieszkaniu i całkowicie uzależniony od niego. Nie mogę znowu być nikim.
Susanne uśmiechnęła się pocieszająco, a potem chwyciła szczupłą twarz syna w dłonie. Ich oczy, których spojrzenia się teraz spotkały, miały taki sam kolor.
– Jesteś młody, mądry i masz dobre serce. Masz cztery tysiące ze sprzedaży gitary. Ja też mam trochę zaskórniaków. Idź na jakiś kurs albo wolontariat. Możesz zostać, kim chcesz. Może pielęgniarzem? Motorniczym? Przewodnikiem wycieczek? Albo strażakiem. Właśnie! Jak byłeś dzieciakiem, bardzo chciałeś zostać strażakiem.
– No jasne – prychnął Sasza. Strażak? To było całkowicie poza jego zasięgiem. Uśmiechnął się, patrząc na matkę. Dzięki jej obecności czuł się znacznie lepiej. – Nie mam pojęcia.
– No dobrze. – Susanne podniosła się z łóżka. – Czyli zostaje strażak. Ja idę zrobić popcorn, a ty zejdź za chwilę, bo zaraz puszczają „Forresta Gumpa”.
– Biegnij, Forrest, biegnij! – Zaśmiał się Sasza.
– Właśnie.
***
Postanowił odwiedzić dom, w którym się wychował, aby zatoczyć pełny krąg. Zamknąć jeden dział i rozpocząć następny. Trochę długo dorastał, ale każdy ma przecież swoje tempo. On nigdy nie był w niczym prymusem. 
No okej, może w jednym, o czym tylko Santa Boy miał się okazję przekonać. Jeśli to miało się zmienić, to nie było lepszego czasu. Jego zaschnięte, zmartwiałe, przykryte warstwą kurzu libido znów się przebudziło i potrzebowało nowego ujścia. W dzielnicy, w której się teraz znalazł, pewnie go nie znajdzie. Nie po to tu zresztą przyjechał.
Samochodem pożyczonym od Grega zaparkował przed swoim starym domem. Przez chwilę myślał, że źle trafił, bo okolica bardzo się zmieniła. To była zmiana na dobre. Wszystko wyglądało czyściej i bogaciej. Teraźniejsi lokatorzy małych domów jednorodzinnych na jego starej ulicy pewnie też zaliczali się do innej klasy społecznej, niż to było za jego dzieciństwa.
Cała ulica prezentowała się po prostu lepiej niż zapamiętał oprócz domu, który kiedyś wynajmowała jego matka. Wyglądał na niezamieszkały od kilku lat. Może nawet nie miał nowych lokatorów do przeprowadzki Susanne do chłopaka. Właściciel nie mógł znaleźć nikogo na jej miejsce albo nie miał do tego głowy.
Sasza wysiadł z auta i po chwili niepewności wszedł na zarośnięty nieskoszoną trawą teren posesji. Huśtawka z deski i dwóch lin dalej była na swoim miejscu, czyli przywiązana do grubej gałęzi starego klonu. Dom nie prezentował się okazale, ale miał swój urok zdaniem Saszy, nawet pomimo zaniedbania. Zawsze podobały mu się białe, drewniane okiennice i rzeźbione balustrady. Gdy mieszkali tu z matką, często nachodziła go dygresja, że ten dom nie pasuje do ich rodziny, jest po prostu za ładny.
Klucz nadal leżał pod glinianą figurką koło frontowych drzwi. W środku domu panował półmrok, a powietrze było zatęchłe. Pierwsze kroki skierował więc do kuchni, aby otworzyć okno. Na parapecie leżało kilka zdechłych much, jeszcze więcej było na lepie wiszącym pod sufitową lampą z kloszem w kształcie tulipana. Wzdrygnął się na ich widok, bo nie przepadał za owadami, szczególnie tymi martwymi. Wspiął się po drewnianych, skrzypiącym schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. Gdy szedł korytarzem, obudziło się w nim pełno nieprzyjemnych wspomnień. Matka pijana. Matka naćpana. Kolejni gachowie. Pijani lub naćpani. Kolejne libacje i awantury. Od czasu do czasu wizyta policji lub opieki społecznej. I mały, chudy on schowany w szafie, czekający aż to wszystko się skończy. Nie skończyło się, więc uciekł.
Jego pokój znajdował się na końcu korytarza. Gdy usiadł na wąskim łóżku, podniosła się warstwa kurzu. Wszystko wyglądało tak, jak to zapamiętał. Do jasnej komody nadal przyklejone były naklejki z postaciami z "Dragon Balla". Miał kiedyś na jego punkcie obsesję. Spędzając tu kolejne minuty, tylko mocniej upewniał się w jednym – nie chciał być tym, kim zwykle stają się dzieci z takiej rodziny. Minusem. Wszyscy pewnie właśnie tego od niego oczekiwali – nauczyciele, sąsiedzi, ludzie z opieki społecznej. Że zostanie kolejnym pasożytem, pijakiem, ćpunem wyciągającym owrzodzoną rękę po zasiłek. I wiele się nie pomylili, ale on już nie chciał być taki. Chciał być kimś, tylko jeszcze nie wiedział kim.
Przypomniał sobie o czymś, więc wczołgał się pod łóżko, które dłuższym bokiem dosunięte było do ściany. Skrzywił się z obrzydzeniem, gdy zauważył na podłodze bobki szczurze lub mysie. Było tu jeszcze zakurzone pudełko po trampkach i to, czego szukał, rysunki. Wyciągnął z kieszeni telefon i włączył aplikację z opcją latarki. Na ścianie zobaczył dziecięce rysunki wykonane kolorowymi kredkami. Była koślawa, okrągłogłowa matka i on na łące pełnej kwiatów. Na konnej przejażdżce. Na łodzi z wędkami. Dziecięce marzenia. I był też on sam w żółtej kurtce i wężem w ręce. Strażak. Całkiem zapomniał o tym, że jako dziecko chciał być właśnie strażakiem. Matka miała jednak rację. Ogarnął go lekki smutek, gdy pomyślał o tym, że nie będzie mu dane spełnić dziecięcego marzenia. Strażak, zaśmiał się w myślach z naiwności małego Saszy. No ale na ryby chyba mogli z matką pojechać. I z Gregiem.
Gdy usłyszał skrzypienie, prawdopodobnie drzwi, dochodzące z parteru, uniósł się gwałtownie, zapominając o tym, że leży przecież pod łóżkiem. Zasyczał z bólu i pomasował się po głowie. Niezgrabnie wycofał się spod mebla. Gdy otrzepywał się z kurzu i brudu, rozmyślał o tym, co powinien zrobić. Jeśli do domu wszedł właściciel, może uznać Saszę za złodzieja. Klon rósł na tyle blisko ściany budynku, że dało się po nim zejść na dół, ale to byłoby tylko bardziej podejrzane. Postanowił więc zejść na dół i sprawdzić, kto wszedł do domu. To równie dobrze mógł być jakiś zagubiony złodziej, bo raczej nie zostało tu dużo do ukradnięcia. Chyba że ktoś kolekcjonował zdechłe muchy lub szczurze bobki.

W salonie stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego ogolona na łyso głowa błyszczała w świetle żarówki żyrandolu, który musiał włączyć. Pierwsza konkluzja Saszy była taka, że mężczyzna na pewno nie przyszedł tutaj na włam. Opuszczonych domów raczej nie rabowali ludzie, których było stać na taki garnitur i zegarek. Druga konkluzja była taka, że mężczyzna przypominał mu przystojniejszą, młodszą wersję Steve'a Harveya bez wąsów. Nieznajomy także zauważył Saszę i po krótkiej chwili zaskoczenia uśmiechnął się, przeszedł przez salon i wyciągnął do niego rękę.
– Witam – powiedział niskim, przyjemnym głosem. – Jestem Tom. Tom Goodman.
Na twarzy Saszy pojawił się wyraz oświecenia. Cały czas wydawało mu się, że skądś kojarzy tego człowieka. Teraz już wiedział, że ze spotów reklamowych.
– Ten prawnik? – dopytał. – Sasza Rockwell. Mógłbym zapytać, co robi pan w takim miejscu?
Mężczyzna miał naprawdę bardzo mocny i pewny uścisk. Zapewne wyćwiczony. Przez cały czas uśmiechał się przyjaźnie, co trochę peszyło Saszę. Ten człowiek aż promieniował pozytywną energią.
– Oczywiście. Szukam domu dla mojej klientki – odparł prawnik. – Paskudny rozwód. Byłbym wdzięczny za taką samą informację. Spotkać kogoś w opuszczonym domu to trochę... Rozumie pan. Tak nawiasem, mocne nazwisko. Pasuje do pana.
Sasza roześmiał się trochę zawstydzony. Dobrze wiedział, jakie robił wrażenie ze swoim irokezem, kolczykami i sposobem ubierania.
– Pana też w dziesiątkę – odparł z uśmiechem. – Kiedyś tu mieszkałem. Może pan sprawdzić u właściciela, a dzisiaj przygnały mnie sentymenty.
– Rozu... Ach, przepraszam.
Komórka mężczyzna rozdzwoniła się, więc zrobił przepraszającą minę, a potem odszedł parę kroków, nim odebrał. Sasza starał się nie podsłuchiwać, ale gdy padło nazwisko Hetfield, nie mógł się powstrzymać.
– Tak, pani Hetfield. Jeśli zaszły takie okoliczności, oczywiście, że możemy zmienić datę spotkania... Tak, wstępnie czwartek o siedemnastej... Proszę się nie martwić, wszystko jest na dobrej drodze. Szkole też zależy na jak najszybszym zakończeniu sprawy.
Tom Goodman zakończył rozmowę i schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Odwrócił się w stronę Saszy i posłał mu najbielszy i najbardziej oszałamiający uśmiech, jaki chłopak w życiu widział.
– Sprawy służbowe – wyjaśnił jeszcze. – Tragiczna historia, kobiecie został tylko jeden syn.
– Znałem Jacka i Matta – przyznał Sasza, czym zaskoczył swojego rozmówcę. – Bo to ci Hetfieldowie, prawda?
– Świat jest zaskakująco mały, prawda? Trudno uwierzyć, że to wszystko przydarzyło się jednej rodzinie w tak krótkim czasie. Nad niektórymi ludźmi wisi chyba jakieś fatum.
– Fatum, dokładnie – zgodził się Sasza, nie mogąc powstrzymać krzywego uśmiechu.
Fatum w postaci Santy Boy'a. Nie on zabił Benjamina i Matta, nie on kazał Jackowi pociągnąć za spust, ale im dłużej Sasza o tym rozmyślał, tym tylko mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że jeśli muzyk nie pojawiłby się w ich życiu, to wszystko skończyłoby się inaczej. Czy lepiej? Nie miał pojęcia. Wiedział za to, że zawdzięczał Sancie bardzo dużo, może nawet życie, a na pewno zdrowie. Przywrócił mu też uczucia, chociaż później je zdeptał, ale to nieważne. Sasza doszedł do wniosku, że zamiast go nienawidzić, powinien być mu wdzięczny. A potem zapomnieć i zacząć nowy etap w życiu. Dokładnie tak.
– Wszystko w porządku? – spytał prawnik, marszcząc grube brwi. – Najpierw miałeś dość niewyraźną minę, a potem jakbyś doznał jakiegoś olśnienia. Tylko nie mów, że postanowiłeś kupić ten dom.
Sasza zaśmiał się cicho, widząc teatralną minę mężczyzny, który patrzył na niego z wyczekiwaniem w oczach.
– Nie. Pana klientka może go kupić, jeśli chce. Nawet bym się ucieszył, gdyby ktoś się nim zajął.
– Ulżyło mi – odparł prawnik i przetarł czoło w zabawnym geście. – Ale na pewno wszystko w porządku? Wyglądałeś dość...
– Po prostu postanowiłem właśnie zacząć nowe życie.
– W takim razie jestem zaszczycony, że mogłem być tego świadkiem – odparł Goodman i błysnął śnieżnobiałymi zębami, które wyraźnie odznaczały się na tle jego ciemnej skóry. – Że pozwolę sobie zapytać, jaka to będzie nowa droga?
– Nie mam pojęcia, to jest cały problem.
Prawnik wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał ją Saszy. Była prosta i ładnie zaprojektowana. Stylowa jak cały mężczyzna.
– Gdybyś postanowił zostać prawnikiem, to chętnie przyjmę cię na praktyki – wyjaśnił, wciąż się uśmiechając. – Albo jakbyś chciał go zaskarżyć.
– Jego? – zdziwił się Sasza.
– Mam bardzo dobry radar – odparł mężczyzna. – Chyba się nie mylę? Wybacz, ale „zacząć nowe życie” aż krzyczy...
– Że to zdrada – dokończył Sasza. – Chyba jednak nie mam, o co go skarżyć. Chociaż nie mam pojęcia, kim chcę zostać, to prawnik odpada. Wizytówkę jednak zatrzymam.
– Dobrze.
Mężczyzna niespodziewanie zrobił krok do przodu, tak że ich ciała dzieliło kilkanaście centymetrów, a potem położył Saszy dłoń na ramieniu. Może miało to wyglądać na pokrzepiający gest, ale takim nie było. Dłoń znalazła się zbyt blisko szyi chłopaka, a jej palce niby przypadkiem musnęły odsłoniętą, nagą skórę. Jeden nawet znalazł się pod materiałem koszuli chłopaka. Sasza nie miał pojęcia, co myśleć, ani jak się zachować, ale wiedział, co czuł. Prawnik powiedział coś w stylu „Na pewno wszystko ci się uda”, ale on nie słyszał wyraźnie jego słów. Rozognionym wzrokiem śledził poruszające się pełne, czy wręcz mięsiste, wargi. Musiał przy tym patrzeć w górę, bo mężczyzna był trochę wyższy, a także bardzo silnie zbudowany. Sasze ogarnęła nagle wizja, jak tonie w jego uścisku i jak te ciemne, ponętne usta pieszczą jego szczupłe ciało. Jak ten przystojny mężczyzna pochłania go całego. Nigdy nie miał taki uczuć względem nikogo innego poza Santa Boy'em. On też był wielki i silny, swoją sylwetką, ale też aurą dominował wszystkich wokoło. Tom Goodman wysyłał podobne wibracje, ale jego biały aż do przesady uśmiech był pełen szczerości i serdeczności. Gdy Santa Boy się uśmiechał, wyglądał jak wąż, którzy zaraz owinie się wokół twojej szyi, aby cię zadusić.
Sasza zaśmiał się pod nosem, gdy przyszło mu do głowy skojarzenie, że Santa jest jak Skaza, a Tom Goodman jak Mufasa. Nie uszło to uwadze prawnika, więc posłał chłopakowi zdziwione, mniej pewne spojrzenie. Sasza uśmiechnął się przepraszająco, a potem wychylił się, aby posmakować warg, które tak mu się spodobały. W końcu miał tylko jedno życie i nie zamierzał go więcej marnować na łkanie w poduszkę.
Prawnik zamruczał nisko w wyrazie pozytywnego zaskoczenia, ale zaraz jego dłonie objęły szczuplejszego mężczyznę w pasie i przyciągnęły delikatnie do siebie. Całował Saszę nieśpiesznie, poznając jego usta i się z nim przekomarzając. Swoimi pełnymi wargami po kolei objął jego, znacznie węższe, ssał je chwilę i całował, by w końcu złapać gorący język. Gorącą dłonią przesunął wzdłuż wąskich pleców chłopaka aż na jego wygolony kark. Gdy masował Saszę po głowie, bawiąc je dłuższymi włosami irokeza, chłopak kompletnie mu się poddał. Ugiął się trochę w kolanach, ale prawnik nie miał problemu, aby go przytrzymać.
– Właściwie to chciałem cię zaprosić na kawę i wtedy zaprezentować mój wachlarz samczych umizgów. – Zaśmiał się prawnik.
– W takim razie oszczędziłeś dzięki mnie kilka baksów – odparł Sasza.
Był w stanie przyjemnego oszołomienia. Jego serce wciąż tłukło się w piersi, a pot lepił mu do pleców koszulę. Właśnie całował się z drugim facetem w życiu. I było wspaniale, tak inaczej. Gdyby był tu z Santą, pewnie miałby już spodnie w kostkach.
– O nie. Teraz nie możesz mi odmówić. To by było bardzo nieuprzejme po tak niecnym wykorzystaniu mojej osoby – odparł żartobliwie.
– Nie zamierzam odmawiać.

Zamienili ze sobą kilka zdań, całowali się, a teraz siedzą w kawiarni. Sasza był wręcz oszołomiony tym, że to takie proste. Pewnie gdyby wyszedł do klubu, musiałby tylko wypić z kimś kilka drinków, dać mu się potrzymać za tyłek w tańcu i by go zaliczył. Gdy był dzieckiem zawsze sądził, że nic mu się nie należy, że tacy jak oni nic od świata nie otrzymają. Nawet mieszkając u Santy Boy'a był przekonany, że nie dostanie nic więcej od życia. Że nic mu się nie należy. Był aż zszokowany tym, że tak łatwo jest dostać pracę i zarobić na własne utrzymanie. Że wcale nie trzeba być kimś, skończyć studia i znać kilka języków. Świat potrzebował nawet takich przegrańców jak on. I wyglądało też na to, że nie trzeba było być Misterem 2016 z sześciopakiem, aby wyrwać faceta, który nie był skrzywiony psychicznie. Świat nie był aż taki zły, jak mu się zawsze wydawało. To było bardzo pocieszające.
Teraz siedział tu, w modnej kawiarni z motywującymi plakatami na ścianach. Cieszył się, że Tom Goodman był czarny, bo przez to jeszcze trudniej było go porównywać do Santy Boy'a. Może byli obaj w podobnym wieku, ale najprawdopodobniej prowadzili zupełnie inny tryb życia. Saszy podobało się, że mężczyzna był duży, przytłaczający swoją sylwetką. Chyba lubił to w facetach. Doszedł do wniosku, że chce uprawiać z nim seks. Po prostu, żeby przekonać się, jak to jest z kimś innym.
– Więc postanowiłeś już w sprawie swojego „nowego życia”? – zapytał w którymś momencie Goodman. Ich filiżanki po niebotycznie drogiej kawie, która nie była jakaś niesamowita zdaniem Saszy, stały puste na szklanym stoliku.
– I to jest główny problem – sapnął chłopak. – Nie mam pojęcia. Szukam jakiegoś konkretnego zawodu, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
Mężczyzna nie odpowiedział, ale zamiast tego sięgnął po swój telefon, a potem szukał nim czegoś przez chwilę. W końcu podsunął Saszy ekran z alfabetyczną listą zawodów. Chłopak uniósł na prawnika zdziwione spojrzenie.
– Zdaj się na los – wyjaśnił Goodman. – Ja przewinę, a ty zatrzymaj.
Tak też zrobili. Chłopak zamknął oczy, a prawnik przejechał kciukiem po ekranie smartphone'a. To było głupie, ale Sasza czuł jakieś dziwne napięcie. Jakby od tego miało zależeć jego życie. W końcu wybrał palcem pozycję z listy i otworzył jedno oko.
– I co? – spytał Goodman, bo z tej strony nie widział ekranu. – Może jednak prawnik?
– Blisko. Strażnik więzienny. – Zaśmiał się Sasza, bo taka możliwość nie wchodziła w grę. – Chyba los mi nie sprzyja.
Tom odwrócił telefon ekranem do siebie.
– Ale zaraz u góry jest strażak – zauważył. – Możemy uznać, że los ma po prostu słaby refleks.
– Nie mogę zostać strażakiem.
– Dlaczego nie? – zdziwił się prawnik. – Masz lęk wysokości?
– Nie, po prostu... Strażak to jest ktoś... Wszystkie dzieci marzą, żeby być strażakiem. Aby być bohaterem. Ludzie tacy jak ja nie zostają strażakami.
– Dlaczego nie? – Goodman wydawał się szczerze zdziwiony. – Co prawda, musiałbyś posiedzieć na siłowni... I co znaczy „tacy ludzie”? Nie ma takich ludzi i tych innych. Ludzie to ludzie. Całe życie o to walczę.
Sasza zapatrzył się jeden z tych głupich, naściennych plakatów z motywującym cytatem człowieka, którego nawet nie znał. Wszystkie te obrazki mówiły jedno – możesz. Zwykle śmiał się z tych bzdur, ale teraz uderzyło w niego z pełną siłą, że on rzeczywiście może. To było infantylne i proste, ale on czuł się, jakby właśnie doznał olśnienia. To naprawdę w niego uderzyło. Że może.
– Właśnie. Dlaczego nie? – spytał na głos.
Tom Goodman nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc minę chłopaka. Był naprawdę ciekawy.
– Oczywiście, jeśli masz czystą kartotekę – zażartował.
Mina Saszy zrzedła. Nie pomyślał o tym.
– Coś nie tak? – podpytał prawnik. – Zawsze mogę pomóc.
Sasza zamyślił się głębiej i doszedł do dość zaskakujących wniosków. Przez kilka lat był uzależniony od nielegalnych substancji, ale policja zgarniała go za coś zupełnie innego.
– Seks w miejscach publicznych – przyznał. – Dwa razy.
– Cóż, to raczej nie powinien być problem.
– Serio?
– Serio, serio. – Mężczyzna nie mógł się nie roześmiać, widząc pełną napięcia twarz Saszy. – Panie strażaku, ja już muszę się pożegnać. Mam jeszcze pracę.
Wstał od stolika i ubrał marynarkę, która dotąd leżała przewieszona przez krzesło.
– Ja też już idę – odparł Sasza.
Pierwsze krople deszczu rozbijały się o chodnik, gdy stanęli przed wejściem do kawiarni.
– Przykro mi, że nie mogę cię podwieźć – powiedział Goodman. Uśmiechnął się i musnął ustami policzek chłopaka. – Zadzwoń.
Sasza odprowadził mężczyznę wzrokiem. Obserwował, jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Deszcz stawał się coraz mocniejszy. Jego usta poruszyły się bezgłośnie, pieszcząc jedno słowo. Teraz naprawdę wierzył, że to może się udać, ale oprócz słabej kondycji, jeszcze jedno mogło przeszkodzić mu w zrealizowaniu celu. Wyciągnął komórkę z kieszeni i odszukał SMS-a, w którym matka przesłała mu namiary na klinikę.
Jak mógł być tak głupi i dać mu się przelecieć? Teraz widział, jakie to było żałosne. Jaki on był żałosny. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, ile chłopaczków Santa Boy zaliczył w ciągu tych ostatnich, kilku miesięcy. A on był znowu jednym z nich, jednym z wielu. Zaśmiał się pod nosem sam z siebie. Był strasznym głupcem.
Wszedł w deszcz i ruszył ulicą w kierunku domu. Ulewa z każdą minutą przybierała na sile, a on coraz bardziej przestawał wierzyć, że faktycznie może coś zrobić ze swoim życiem. Euforia, która ogarnęła go niedawno, zgasła, zastąpiona ponurymi myślami. Znów czuł się niezdolny do niczego, jakby sparaliżowany. Tak bardzo chciał czuć czystą nienawiść, ale nie umiał.
– A ty pewnie zaliczasz co popadnie na kolejne orgii tego knura. Pieprzony chuju.
***
Ręka drętwiała mu już od trzymania parasola. Towarzyszyła mu tylko zieleń równo przystrzyżonego trawnika, szarość nieba i pozornie niekończące się rzędy identycznych, białych krzyży z kamienia. Trzy godziny zajęło mu odnalezienie ich wszystkich. Jego babka, jego matka, Lena Hamilton, Rosse Hamilton, Szalony John. Czekali na niego od lat, ale on dopiero teraz postanowił ich odwiedzić. Zawsze był przecież samolubny. Nie przyniósł im kwiatów, nie zamierzał też przepraszać. Pewnie byliby zdziwieni, gdyby to zrobił.
– Wyglądasz, jakbyś płakał.
Wysoka kobieta o bardzo szczupłej, kościstej twarzy pochyliła się i położyła wiązankę kwiatów przed grobem Leny Hamilton. Wykonała znak krzyża, a potem stanęła obok mężczyzny.
– Ale to niemożliwe, prawda, Marshall? – spytała.
Santa Boy nie odpowiedział. Podążył wzrokiem za dłonią, którą kobieta układała kwiaty. Była duża, nawet większa od jego własnej i bardzo koścista. Cienka jak pergamin, poplamiona skóra wydawała się opinać same kości. Jakby pod nią był jedynie szkielet. Kobieta zauważyła jego wzrok i nakryła dłoń drugą, równie chudą i żylastą, jakby to miało coś zmienić.
– Rak.
– Serio? To za rok przyjadę odwiedzić także ciebie.
Kobieta patrzyła na niego chwilę bez słowa, a potem się roześmiała. Śmiała się tak mocno, że aż nie mogła złapać tchu. Santa Boy uśmiechnął się i przesunął parasol w jej stronę.
– Tapeta ci się rozmaże, choć nawet z tym kilogramem szpachli nikogo nie oszukasz. Kto by pomyślał, że na starość będziesz wyglądała jak skrzyżowanie suszonej figi z Anthonym Hopkinsem?
– Nic się nie zmieniłeś, co? – spytała Rachelle. – Może jednak. W końcu po dwudziestu czterech latach coś cię tu przywiodło.



7 komentarzy:

  1. Czyżby Sasza znalazl lekarstwo? Chyba nie, na razie czuć ze wciąż kocha Santa Boya, ale kto wie co bedzie za rozdział lub dwa. Kompletnie mi ten strażak nie pasuje, w sumie nie wiem czemu ale poprostu nie... Czyżby do Santy coś zaczynało docierać? Może dorosleje na starosc? Mam nadzieje że Sasha jest zdrowy, to bylby juz szczyt szczytów pecha gdyby mial cos. Mówiłam już, że lubię matkę Saszy? Mówiłam, ale powiem jeszcze raz; lubię matkę Saszy. A Santa Boya kocham ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Saszka to raz tonie, a raz wypływa. Cierpi i miota się jak Werter po prostu :) Ha, czytałam gdzieś, że faceci bardziej i dłużej przeżywają rozstanie niż kobiety, bo to mięczaki są ;) A Santa Boy to w sumie jest żałosny i jest mi go żal, chociaż nie istnieje xD Chciałoby się go po główce poklepać. No ale coś mu tam zaczyna kiełkować... Zobaczymy, co z tego wyjdzie:)
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. Piękny obrazek masz na blogu.Taki bajkowo-mroczny.
    Pozwolę sobie wrócić do rozdziału drugiego i powiadomie, że chciało mi się płakać kiedy Sasza płakał.Jedyne co mnie powstrzymało przed płaczem to myśl, że ‘nie mogę tego sobie zrobić i ryczeć przy epilogu TB czyli przy tym samym świecie i tych samych postaciach’ to byłoby lekko dziwne.
    Pisałaś kiedyś w komentarzu, że dalsza część będzie twoja wizją przyszłości i będzie można wybrać ją lub zostać przy końcu texas brothers.No ni cholera nie mam możliwości zostać przy zakończeniu;-;
    A czytam nadal i bardzo pragnę wspólnego tęczowo-szarego życia Santy i Saszy.I nie mam zapędów jak muzykXD Pragnę szczęścia Saszy, ale no sam mówi, że nie chcę być zamknięty w domu.I co ja mam zrobić?Jaką drogę dla tego chłopaka wybrać kiedy jestem zaślepiona ich miłością.Jestem jak Santa Boy chcę zrobić to dla siebie może kosztem innychXD
    Napisz jak już masz dosyć czytania o nich razem.Ale wiedz obojętnie jak to się skończy będę tobie dziękować za stworzenie tej cudownej dwójki(głównie, ale nie tylko)Właściwie po trzecim rozdziale większe prawdopodobieństwo jest, że młody będzie strażakiem.Teraz tego starego weźmie na przemyślenia.oby
    (Chyba mi wstyd przez ten komentarz)


    niech cię santa wyrzuty sumienia złapią dupku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obrazek to jakaś ilustracja do "Księgi dżungli" bodajże, ale pasuje.
      Gdybym miała dość czytania o nich, to nie pisałabym tego epilogu, no chociaż teraz są oddzielnie, ale jakby razem, bo przecież wciąż o sobie myślą.
      "niech cię santa wyrzuty sumienia złapią dupku" -> no widzę, że bardzo emocjonalnie do tego podchodzisz XD Cieszy mnie twoje cierpienie jako autora (czyli to ja mam zapędy jak SB XD), bo to oznacza, że udało mi się moją historią wykrzesać jakieś emocje w ludziach.
      "Tęczowo-szare życie". Podoba mi się takie określenie. No ale nie wiem, nie wiem...
      Pozdrowienia!

      Usuń
  3. Też chcę ich razem, bo przez całe Texas Brothers zdążyłam się z nimi zżyc i zaakceptować ich toksyczny związek. Kogokolwiek byś nie opisała w epilogu to nie będzie miał tyle czasu antenowego żeby zastąpić Sante Boya. Wiem że Sasza poradzi sobie w końcu, ale nie wiem czy Santa Boy odnajdzie się bez swojej suczki,bo on zmieniał go na lepsze. Swoją drogą zabawne i słodkie są te rozkminy Saszy:p Takie niewinne jak na geja który był z naczelnym ruchaczem swoich fanów:p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, rozkminy Saszy takie są, bo to nieśmiały chłopak w sumie i może był z naczelnym ruchaczem wszystkiego, co się ruszało, ale on w życiu był tylko z nim i nie jest za bardzo "w tym" świecie.
      I to jest mój problem, że nikt nie zastąpi SB. Nie mówię, że jako nowy partner dla Saszy, tylko dla czytelników. Ech, chyba wykopałam sobie swój własny grób... xD Celne spostrzeżenia co do SB :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Sasza jednak nadal kocha Sante Boya jak widać i jednak bym chciała aby byli razem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń