Spis rozdziałów "Life is Cheap" będzie dostępny w nowej zakładce pod tym samym tytułem.
Ściany korytarza
starego budynku należącego do miejskiej pomocy społecznej
obwieszone były tablicami korkowymi oraz kolorowymi plakatami. Sasza
przystanął i przeczytał parę ogłoszeń przybitych szpilkami.
Więc teraz nie mówiono, aby nie ćpać, tylko aby robić to
bezpiecznie, pomyślał z kpiną. Przestrzegano przed używaniem
zwiniętych banknotów do wciągania kryształów, bo niosło to ze
sobą zagrożenie zarażeniem żółtaczką. Do tablicy była też
przypięta lista punktów, gdzie za darmo można było odebrać testy
do szybkiego zbadania poziomu zanieczyszczenia narkotyków.
– Jakieś
szaleństwo – mruknął.
Spojrzał jeszcze
raz na zmięty świstek, który trzymał w dłoni i ruszył dalej
wzdłuż długiego korytarza, rozglądając się przy tym na boki, by
nie minąć sali z właściwym numerem. Męski, niski głos był
dobrze słyszalny nawet przez zamknięte drzwi. Mężczyzna opowiadał
o niesprawiedliwości, jaka go spotkała – był czysty już pół
roku, a ta cipa, jego żona, dalej nie chciała pozwolić na
spotkanie z dziećmi. Może sąd odebrał mu prawa rodzicielskie, ale
on przecież swoje prawa miał, co nie? Może kiedyś zdarzyło mu
się uderzyć, gdy był pijany, ale on tylko człowiekiem był w
końcu. Ludzie zebrani w sali nagrodzili jego wypowiedź gromkimi
brawami, a Sasza jeszcze bardziej nie chciał tam wchodzić. Nie mógł
uwierzyć, że jego matka została przewodniczącą klubu anonimowych
alkoholików. Gdy był dzieckiem, nigdy nie próbowała rzucić
nałogu, a zarządzać nie potrafiła nawet własnym życiem. Uznał
jednak, że powinien przynajmniej się przekonać, jak to wyglądało
naprawdę. W końcu ponoć ludzie się zmieniają, choć nie wszyscy.
– Nie myśl o nim
– upomniał się po raz tysięczny i otworzył drzwi.
Sesja właśnie się
skończyła i ludzie wstawali z krzeseł ustawionych w okrąg. Drobna
kobieta w krótko ściętych i bardzo rudych, trochę wręcz
pomarańczowych włosach, rozdawała im jakieś kartki. To ona
pierwsza zauważyła Saszę stojącego w drzwiach. Przez moment jej
mina była dość niewyraźna, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło.
– Sesja już
skończona – powiedziała – ale jutro zapraszamy na osiemnastą.
Może pan też zadzwonić na nasz anonimowy telefon zaufania. Numer
jest...
Kobieta nagle urwała
i zasłoniła usta bardzo szczupłą, żylastą dłonią. Kilka
kartek wysunęło jej się z drugiej ręki i poleciało na podłogę.
– Sasza –
powiedziała, nie dowierzając. – To ty, Sasza, naprawdę? To ty?
Kiwnął
potwierdzająco głową. Czuł wzbierające w nim emocje, o dziwo
pozytywne. Matka była mała i bardzo szczupła jak kartka papieru,
którą trzymała teraz w dłoni, dokładnie tak jak ją zapamiętał,
ale niebieski, kaszmirowy sweter pięknie podkreślał jej oczy
okolone dokładnie pomalowanymi rzęsami. Tylko zbyt głębokie
zmarszczki jak na jej wiek ją zdradzały. Wyglądała bardzo dobrze.
Myślał, że będzie wściekły, gdy ją taką ujrzy. Piła przez
całe jego dzieciństwo, a gdy odszedł, nagle postanowiła naprawić
swoje życie. Porzucić nałóg, nałożyć pastelowy sweterek i
klepać ćpunów po pleckach. Nie czuł jednak złości ani
rozgoryczenia, mimo że ta kobieta zniszczyła mu życie. Od miesięcy
nie był tak szczęśliwy. Miał nadzieję, że tym razem to nie
pryśnie jak bańka mydlana.
– Mamo – jęknął.
Gdy zasłonił dłonią oczy, poczuł wilgoć na palcach. – Mamo,
wróciłem.
– Tak. – Kobieta
podeszła do niego i objęła go z całych sił.
Odsunęli się od
siebie, przypominając sobie, że nie są przecież sami, dopiero gdy
zebrane osoby zaczęły klaskać.
– Więc to twój
syn, Susanne? Podobny, też taki patyczak. – Zaśmiał się ktoś.
– Kolejny mały
cud na naszej grupie życiowych przegrańców. No, zostawmy ich
samych – powiedział ktoś inny.
Ludzie klepali ich
przyjaźnie, gdy opuszczali salę. Niektórzy pokazywali kciuki
uniesione w górę. Sasza dopiero teraz poczuł zawstydzenie.
– Tyle lat...
Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
Teraz to Susanne się
rozkleiła. Skrzyżowała ręce na piersi i chwyciła się za
kościste barki.
– To wszystko moja
wina – przyznała.
– Nie, mamo, nie.
– Sasza chwycił ją za ramiona i popatrzył prosto w oczy. – To
już nieważne. Teraz jest nasz nowy początek.
Kobieta uśmiechnęła
się i pokiwała głową. Obtarła jeden policzek z łez.
– Dziękuję,
Saszo. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam wypowiedzieć twoje
imię. – Zaśmiała się. – Ale ty... Potrzebujesz pomocy?
– Nie, mamo.
Jestem czysty od czterech lat. Jest jednak coś...
– Co? –
zaniepokoiła się kobieta.
Sasza uśmiechnął
się szeroko.
– Jestem strasznie
głodny.
Susanne odetchnęła
z ulgą, a potem klepnęła syna w ramię.
– Och, ty! –
Zaśmiała się. – To dobrze się składa, bo dzisiaj mamy
barbecue.
– My? –
podchwycił Sasza.
– Znaczy... –
zmieszała się kobieta. – Mieszkam z kimś. Ma na imię Greg.
Poznaliśmy się tutaj. On nie pije już dwadzieścia pięć lat...
– Nie musisz się
tłumaczyć – wszedł jej w słowo. – Wszytko jest dobrze. Cieszę
się, że nie jesteś sama.
Matka Saszy miała
pod budynkiem zaparkowany samochód, starego Mercurego Mystique, więc
mogli odebrać bagaże chłopaka z dworcowej skrytki. Była to tylko
jedna torba i futerał z gitarą. Zabrał ją z mieszkania Santy
Boy'a w przypływie furii, gdy się pakował. To była stara gitara
elektryczna, jeszcze z lat siedemdziesiątych. Nosiła na sobie wiele
znaków czasu. Była porysowana, miała skrzywiony gryf i lakier
odpryśnięty w wielu miejscach. Latami leżała w szafie razem z
winylami High Death, które Sasza po znalezieniu powiesił na
ścianie. Gitara pewnie nic nie znaczyła dla Santy, jak wszystko
inne zresztą, więc zabranie jej to godny politowania gest.
Odesłanie jej teraz byłoby jeszcze bardziej żałosne tak jak i
wożenie jej ze sobą. Powinien po prostu wywalić ją na śmietnik,
kilka razy nawet się do tego przymierzał. Trzymał ją nad otwartym
kontenerem, aż nie zdrętwiały mu ręce, ale za każdym razem
rezygnował. Nie wmawiał sobie, że nie mógł wyrzucić na śmietnik
czegoś wartościowego. Chciał zachować coś, co łączyło go z
Santa Boy'em i to było takie żałosne. Nie potrafił się od niego
uwolnić, a może wcale tego nie chciał.
Susanne i jej
chłopak mieszkali na drugim piętrze typowej, szeregowej kamienicy.
Kolejne, wysokie, ale wąskie budynki stykały się ścianami, a z
przodu był tylko mały trawniczek z pojedynczym drzewkiem. Nie było
tu wiele przestrzeni, a o garażu nie było mowy. Zaparkowali na
ulicy i zabrali bagaże Saszy z tylnego siedzenia. Chłopak obawiał
się spotkania z nowym partnerem matki. Jeśli mężczyzna każe mu
się wynosić, nie miał pojęcia, gdzie się podzieje. W ogóle nie
miał pomysłu na swoje życie.
– Może jeszcze
spać, bo miał dzisiaj nockę – poinformowała Susanne, gdy
wchodzili do domu.
Tak jednak nie było.
Zastali mężczyznę w kuchni, mieszającego na kuchence sos do
barbecue. Pokrojona już wołowina leżała na stole. Greg był
postawnym mężczyzną o ciemnej karnacji i niemal całkowicie siwych
włosach zaczesanych w krótką kitkę. Kilkudniowy zarost błyszczał
na jego poprzecinanych bruzdami policzkach, a ramię szpecił błąd
z czasów młodości – wyblakły tatuaż przedstawiający nagą
kobietę.
– Cześć,
kochanie – przywitała się Susanne.
– Witaj, żabciu.
– Greg odwrócił się i uśmiechnął ciepło do kobiety. Na nosie
miał druciane okulary. – A to któż taki? Znowu robisz z naszego
domu przytułek?
– Greg –
upomniała go kobieta.
Mężczyzna podszedł
do niej i pocałował w policzek.
– No co? Przecież
nie kłamię. I nie mówię, że to źle. – Wyciągnął do
nieznajomego dłoń. – Cześć, jestem Greg Bennington.
– Sasza.
– Ten Sasza?
Greg spojrzał
pytająco na swoją partnerkę, a ta pokiwała potwierdzająco głową,
zagryzając przy tym dolną wargę. Nie chciała znów się rozkleić.
Sasza sapnął zaskoczony, gdy mężczyzna mocno go uściskał.
– W takim razie
witaj w rodzinie. Następny chudzielec do podkarmienia. – Zaśmiał
się Greg.
Sasza uśmiechnął
się lekko. Był trochę speszony otwartością mężczyzny, uderzyło
też w niego to, że znowu schudł w ciągu ostatnich miesięcy. Od
dziecka był bardzo chudy, kościsty wręcz. Nigdy nie chciał jeść,
bo po prostu nie miał ochoty. Nie czuł takiej potrzeby. Przytył w
ostatnich latach przez Santę Boy'a. Najpierw jadł, bo się go bał,
a potem, aby go uszczęśliwić. Przez niego też rzucił narkotyki i
poszedł do pracy. Całe jego życie kręciło się wokół tego
dupka. Nie miał pojęcia, co miał teraz zrobić i jak żyć, a przede
wszystkim po co. Santa Boy za to na pewno nie miał takich rozterek.
Gwiazda może istnieć bez planety, ale planeta nie może bez swojego
Słońca.
– Coś się stało?
– zaniepokoiła się Susanne, gdy jej syn nagle ucichł.
– Nie, nie. –
Sasza uśmiechnął się słabo. – Po prostu jestem zmęczony
podróżą i trochę głodny.
– A, to się
dobrze składa. Wszystko już prawie gotowe – oznajmił wesoło
Greg. – Trzeba jeszcze ponabijać szaszłyki i możemy zaczynać.
Grillowali na małym
podwórku z tyłu domu. Stał tam też plastikowy stolik z parasolem i
kilka składanych krzeseł. To nie był czas na poważne rozmowy, z
czego Sasza bardzo się cieszył. Mrożona herbata, bo w domu Susanne
i Grega nie było alkoholu, i wieczorne słońce rozluźniło go
trochę. Chciał po prostu cieszyć się z towarzystwa matki i ze
szaszłyków z cebulą, tymiankiem, koperkiem i papryką, które
dzięki Gregowi smakowały jak danie z pierwszorzędnej restauracji.
– Hej, zauważyłem
futerał na gitarę. Jaki to model? – spytał Greg. – Kiedyś
trochę grywałem.
– Gibson Marauder
z lat siedemdziesiątych – odparł Sasza i poszedł po gitarę. –
To już bardziej zabytek niż instrument.
Podał gitarę
Gregowi, a ten obejrzał ją od góry do dołu z zachwytem w oczach i
może pewnym sentymentem, a potem uderzył parę razy w struny.
– Gdy byłem na
moim pierwszym koncercie w życiu, na Kissach, to Paul Stanley
rozwalił na scenie dokładnie taką samą gitarę. Byłem
zszokowany, bo ja byłem wtedy nastolatkiem pracującym w myjni
samochodowej i na taką gitarę musiałbym pracować z rok, a on tak
po prostu ją roztrzaskał. Ale to taka magia szalonych
rockandrollowców. Robią za nas to, na co nigdy byśmy się nie
zdecydowali. Są szaleni za nas, a my możemy popatrzeć na to z
zadowoleniem i wrócić do naszego statecznego życia. Grasz może w
jakimś zespole?
– Kiedyś, trochę.
– Sasza wzruszył ramionami. – Chcę ją sprzedać.
– Naprawdę? –
Greg obrócił gitarę w dłoniach. – To piękna pamiątka.
– Nie
powiedziałbym – mruknął Sasza i napił się z papierowego kubka.
Chciałby po prostu iść spać, a jutro obudzić się bez tych
wspomnień.
– Mówiłeś coś?
– spytał mężczyzna, unosząc głowę znad gitary.
– Nic takiego.
Potrzebuję pieniędzy na życie, więc ją sprzedam.
Następnego dnia
udał się do lombardu, o którym powiedziała mu matka. W środku ze
wszystkich stron zaatakowały go niezliczone lampy, porcelanowe
filiżanki, kolekcjonerskie łyżeczki oraz monety. Były też stare
meble lub takie stylizowane na pochodzące sprzed dziesięcioleci.
Sasza nie umiał ich odróżnić. Następne pomieszczenie było już
znacznie bardziej stonowane. Stały tam gabloty z biżuterią, a na
ścianach wisiały różnorakie miecze, szable, pistolety, wiatrówki
i gitary. Młoda blondynka w koszulce z logo sklepu wstała z krzesła
i uśmiechnęła się do niego promiennie, błyskając aparatem na
zęby.
– Och, dzień
dobry. Z gitarą? – spytała, patrząc na futerał, który niósł
Sasza. – To do szefa. Panie Brown!
Po dłuższej chwili
zza czerwonej kurtyny ukrywającej wnętrze zaplecza wyłonił się
mocno łysiejący mężczyzna z poważną nadwagą.
– No pokaż, co
tam masz – powiedział, nawet nie patrząc na Saszę, ani się nie
witając.
Chłopak położył
futerał na ladzie, by wyciągnąć instrument, ale właściciel
lombardu strzepnął jego dłonie i sam to zrobił.
– Pięćdziesiąt
dolarów – powiedział po pobieżnym przyglądnięciu się.
– Słucham? –
nie dowierzał Sasza. – To Gibson z siedemdziesiątego ósmego, a
pan chce mi dać pięćdziesiąt dolarów?
– I to tylko z
łaski – odparł mężczyzna. – Jest zakatowana, to śmieć w
takim stanie. Nie nadaje się ani do grania, ani do zawieszenia na
ścianie. Kupi ją tylko ktoś na części, jeśli coś tam jeszcze
nadaje się do użytku. Pięćdziesiąt dolców i ani centa więcej.
– Takie gitary idą
za tysiące na aukcjach – sprzeciwił się Sasza.
– Owszem, jeśli
są w doskonałym w stanie lub jeśli grał na nich ktoś sławny. –
Właściciel lombardu uniósł grubą brew w kpiącym geście
oczekiwania. – Więc słucham. Slash? Kurt Cobain? A może Santa
Boy? Nie? To bierz ten złom albo pięćdziesiąt dolców i nie
zajmuj mi więcej czasu.
Mężczyzna wcisnął
w ręce milczącego Saszy gitarę i się oddalił.
Chłopak popatrzył na nią i sapnął sfrustrowany. Gburowaty
właściciel lombardu nie miał pojęcia, że trafił w sam środek
tarczy. Sasza potrzebował pieniędzy i jeszcze więcej pieniędzy.
Nie miał pracy ani samochodu, a nie mógł żerować na matce. Nie
chciał nigdy więcej pozwolić na uzależnienie swojego życia od
kogoś. Nie chciał być znów żałosny, ale czym byłoby
wzbogacenie się na sławie faceta, który cię zdradził?
– Zgadza się. To
gitara Santy Boy'a – powiedział i położył ją z powrotem na
ladzie. – Dalej jest warta pięćdziesiąt dolców?
Mężczyzna odwrócił
się z powrotem i jeszcze raz spojrzała na gitarę, a potem na
Saszę.
– I teraz mi to
niby mówisz? – zakpił, nie wierząc. – A gdzie dowód?
Autografu nie ma.
– Zdjęcie? W
internecie na pewno jest jakieś, jak na niej gra.
– I co? Mam je
sobie niby sam znaleźć? – prychnął mężczyzna. – I życzę powodzenia w znalezienia takiego zbliżenia, żeby bez żadnych
wątpliwości można było stwierdzić, że to właśnie Santa Boy
brzdąkał na tej gitarze w kokainowym uniesieniu.
Sasza nic nie
odpyskował, chociaż miał wielką ochotę, wyciągnął za to
telefon ze spodni. Właściciel lombardu przyglądał mu się przez
cały czas z ramionami zaplecionymi na masywnej klatce piersiowej. Sasza denerwował się, bo nienawidził, jak ktoś się na niego gapił, gdy próbował coś
zrobić. Kolejne hasła wpisane w Google nic nie dały, bo na żadne z wyświetlonych zdjęć nie miało odpowiedniej jakości i
zbliżenia, w końcu to były lata dziewięćdziesiąte.
– Czyli że nic?
Chłopak zignorował
mężczyznę, bo coś mu właśnie zaświtało. Widział tę gitarę
już wcześniej na zdjęciu wraz ze szczegółowym opisem. Jak mógł
o tym zapomnieć?
– Do pierwszej
kasety High Death, dema, dołączona była mała książeczka
przedstawiająca zespół. I tam był ta gitara.
– I? –
Właściciel wybałuszył oczy. – Gdzie ona jest, bo jakoś jej nie
widzę? Te dzieciaki, tylko kasy by chciały najlepiej za nic!
Spod lady wyciągnął
telefon, chwycił za słuchawkę i wykręcił numer. Musiał czekać
na połączenie, więc wykorzystał ten czas na topienie Saszy
dezaprobującym spojrzeniem.
– Tony? Zajęty
jesteś? A bo mam tu takiego dzieciaka... No... Przyniósł mi
jakiegoś grata i mówi, że to gitara Santy Boy'a z początków High
Death. Podobno do kasety demo była dołączona jakaś książeczka
ze zdjęciem tej gitary... Wiem, że ją masz, po to dzwonię. I
wiem, że masz tam wielki burdel... Znajdź ją, to od razu
sprawdzisz gitarę... No, odpalę ci coś jak zwykle... A, i nie
zabieraj tego ze sobą.
Odłożył słuchawkę
z trzaskiem i usiadł na krzesełku za ladą.
– Czekamy –
powiedział do Saszy i wyciągnął gazetę.
Chłopak rozejrzał się
po pomieszczeniu, ale nie znalazł niczego do siedzenia. Oparł się
więc o oszkloną gablotę z pierścionkami. Dopiero po trzech
kwadransach do sklepu weszło dwóch mężczyzn. Jeden był wzrostu Saszy,
z długimi falowanymi włosami w kolorze ciemnego brązu. Jego broda miała kolor kilka tonów ciemniejszy i była zapleciona w dwa cienkie warkoczyki.
Pomimo grubych brwi, lekko haczykowatego nosa i podłużnego kształtu twarz mężczyzny sprawiała dość przyjemne wrażenie. Za nim szedł wyższy i
wyglądający na parę lat młodszego Latynos z burzą spiralnie
skręconych włosów na głowie. Uwagę przyciągały jego poszarpane
dżinsy przyozdobione wieloma napami w kształcie gwiazd i cekinami.
– Tony, mówiłem,
żebyś nie przyprowadzał tej ślepej ścieżki ewolucji.
– Jeśli ja jestem
ślepą ścieżką, to ty całą autostradą, stary spaślaku –
odgryzł się Latynos. Jego złote bransolety zabrzęczały, gdy
poprawił włosy.
– Obaj dajcie
spokój – mruknął drugi z przybyłych mężczyzn znużonym
głosem, jakby robił to po raz tysięczny w życiu. – To ta
gitara?
Podszedł do lady i
przyjrzał się instrumentowi. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął
pudełko kasety, w której rzeczywiście schowana była mała
książeczka. Znalazł odpowiednie zdjęcie, aby porównać szczegóły
obu gitar. Z każdą mijającą sekundą Sasza czuł rosnące
napięcie.
– Tak, to ona –
orzekł mężczyzna. – Gibson Marauder, pierwsza gitara Santy
Boy'a. Nagrała na niej demo i pierwszą płytę, później
przerzucił się na nowszy sprzęt, chociaż wciąż okazjonalnie
używał jej na koncertach. Jim, możesz nieźle zarobić na niej.
Jeśli działa, oczywiście.
Właściciel
lombardu już o wiele bardziej zainteresowany schylił się, aby
podnieść z podłogi mały wzmacniacz i położyć go na ladzie. Już po
chwili w pomieszczeniu rozbrzmiała seria przeraźliwych skrzypnięć.
– Totalnie
rozstrojona, ale wydaje się w porządku – orzekł Tony.
– No to ci się
udało, dzieciaku – właściciel zwrócił się do Saszy. –
Pięćset dolców w takim wypadku.
– Co?! – oburzył
się chłopak. – Pół tysiąca za gitarę Santy Boy'a? Sam
mówiłeś, że to legenda!
– Ale żywa –
prychnął mężczyzna. – Do tego gitara jest mocno zniszczona. Nie
wiem, czy uda mi się ją sprzedać bez renowacji, która dużo
kosztuje. Tony lubi sobie policzyć. Ale jak ci nie pasuje, to możesz
ją wziąć i poczekać, aż Santa Boy się przekręci. Wtedy będzie
warta ze sto tysięcy. Oczywiście, aż ludzie o nim nie zapomną. To
jak?
Sasza czerwieniał
coraz bardziej z każdym słowem mężczyzny.
– Jak możesz
mówić takie rzeczy?! – zdenerwował się. – Jak się przekręci?!
Jak on się przekręci, to ciebie już dawno będą gryzły robaki kilka metrów pod ziemią, wredny spaślaku.
Właściciel
lombardu aż się zapowietrzył, a zmarszczki wściekłości
przecięły jego twarz. Nie zdążył jednak wybuchnąć, bo milczący
dotąd Latynos zagwizdał przeciągle i objął zaskoczonego Saszę
ramieniem.
– No, proszę.
Wiedziałem, że to taka akcja. Tony – zwrócił się do swojego
towarzysza – zrób coś.
Mężczyzna
westchnął, ale jednak zwrócił się do właściciela lombardu:
– Jim, widzisz, że
to nie żaden zawodowiec, tylko dzieciak w schodzonych trampkach,
któremu przyda się kasa. Tę gitarę sprzedasz za kilka kawałków
na pniu, bo Santa Boy znów jest teraz na fali. Zapłać mu uczciwie,
odmaluję ci tę gitarę po kosztach.
Mężczyzna fuknął
i obrzucił niechętnym spojrzeniem Saszę wraz z uczepionym do
niego Latynosem, który uśmiechnął się szeroko, żeby jeszcze
bardziej go zirytować.
– Cztery tysiące
i ani centa więcej.
Po kolejnym
kwadransie stał już przed sklepem z pustym futerałem i plikiem
pieniędzy. Cztery tysiące w gotówce prezentowały się bardzo
mizernie. Zamyślony nie zauważył Latynosa, który stał w cieniu
rzucanym przez zadaszenie sklepu spożywczego obok i palił
elektronicznego papierosa.
– Hej, czekałem
na ciebie – zawołał i się zbliżył. – Jestem Marcio.
– Sasza. Coś się
stało?
– W sumie to nie –
odparł Latynos wesołym głosem. – Jesteś nowy w naszej
mieścinie, prawda? Pewnie nie znasz za wielu osób. Jeszcze ta
sprawa z Santa...
– To nie twoja
sprawa – wszedł mu w słowo Sasza. – A teraz przepraszam. Pewnie
chciałbyś coś usłyszeć o moim gorącym romansie z nim, ale to
był ostatni raz, gdy wypowiedziałem jego imię.
***
W sklepie kupił
jeszcze lokalną gazetę i wrócił do domu. Mama oraz Greg, który
był ratownikiem medycznym, wyszli rano do pracy, więc miał cały
dzień tylko dla siebie. Portfel z czterema tysiącami rzucił na
biurko w swoim pokoju, a sam położył się na łóżku. Gdy był
dzieckiem, ukrywał pieniądze w coraz dziwniejszych miejscach, bo
matka prędzej czy później znalazła każdą jego kryjówkę. Teraz
nie musiał już tego robić. Wcisnął twarz w poduszkę i zamknął
na chwilę oczy. Może był głupi, ale czuł się źle z tym, że
sprzedał gitarę za marne cztery tysiące. Kurzyła się w szafie,
ale Sasza sądził, że wiele znaczyła dla tego człowieka, mimo że
pewnie on nawet przed sobą się do tego nie przyznał.
– Jestem idiotą –
mruknął i przewrócił się na plecy.
Sięgnął po gazetę
i otworzył ją na ostatniej stronie, czyli na dziale z ogłoszeniami
drobnymi. Nadal można było znaleźć tam oferty prac dorywczych, a
tego właśnie szukał Sasza – zajęcia na już. Później zacznie się
zastanawiać, co chce zrobić zresztą swojego życia. Skrzywił się,
gdy jego wzrok padł na duże, kolorowe ogłoszenie nowo otwartego
fast-foodu. Nie chciał pracować więcej na kasie i musieć użerać
się z ludźmi. Opary przepalonego tłuszczu, w których musiałby
przebywać, też nie zachęcały, ale pewnie mógłby szybko
awansować, jeśli tylko by się trochę przyłożył. Mimowolnie zaśmiał się pod nosem na wspomnienie wywodu tego człowieka o McDonaldzie*.
– Boże, boże,
boże – jęknął, przyciskając gazetę do twarzy.
Chciał o nim
zapomnieć, a jednocześnie bał się tego. Wspomnienia jednak nie
blakły. Czuł, że będzie musiał zatopić się w kimś innym, aby
zapomnieć, ale nie robił nic w tym kierunku. Nie szukał i nie
dawał się znaleźć.
Gdy się budził,
miał przed oczami pokrytą kroplami potu i poprzecinaną płytkimi
zmarszczkami twarz mężczyzny. Jego zlepione lakierem włosy z
lekkimi odrostami spadały mu na czoło, a szpiczaste uszy były
zaczerwienione. Odwracał wzrok, ale jego oczy tylko podążały
wzdłuż jego szyi z wyraźnie odznaczającą się grdyką,
wytatuowanej klatki piersiowej pokrytej kręconymi włosami, aż do
tego miejsca, gdzie byli połączeni. Sięgał tam dłonią i rzeczywistość rozbudzała go zupełnie. I tak każdego dnia.
Obsunął dłonie
ściskające gazetę z twarzy na klatkę piersiową. Czuł
podniecenie, ale nie zamierzał nic zrobić. Nie z nim
kierującym jego dłońmi. Przeleżał tak dłuższą chwilę bez
ruchu, aż w końcu znów spojrzał na ogłoszenia. Żadne nie
wydawało się odpowiednie. Nie posiadał typowo samczych
umiejętności typu obsługa spawarki lub lutownicy. Przez
uzależnienie ta część jego młodości, w której powinien nauczyć się radzić sobie w życiu, została stracona.
Sapnął z rezygnacją, miał się już poddać, ale w oczy rzuciło
mu się jedno z mniejszych ogłoszeń. Pomoc w warsztacie złotej
rączki, doświadczenie niepotrzebne, głównie segregacja i
czyszczenie. Zadzwonił i po kilku sygnałach usłyszał w aparacie
znajomy głos. To był Tony, który pomógł mu dzisiaj wyjść z
lombardu tego grubego dupka bogatszym o cztery tysiące dolarów.
– Tak?
– Dzień dobry –
odparł Sasza. Początkowo chciał się rozłączyć, ale potrzebował
tej pracy. – Dzwonię w sprawie ogłoszenia. Czy to jeszcze
aktualne?
– Ach, tak, tak.
Aktualne – odparł Tony, który najwyraźniej nie rozpoznał głosu
Saszy. – Jeśli nie masz uczulenia na kurz, a masz dryg do
segregacji i dużo cierpliwości, to zapraszam jutro do mojego
warsztatu. Adres jest w ogłoszeniu. Pracuję do dwudziestej.
– Dobrze, przyjdę
przed południem, jeśli to nie problem.
Odłożył telefon i
przekręcił się na bok. Gdy przymknął oczy, obraz jego twarzy
zbladł lekko na rzecz spokojnego uśmiechu Tony'ego, naprawiacza
gitar i najwyraźniej dobrego człowieka.
*Rozdział 14 „Texas
Brothers”
No to mnie naprawdę zaciekawiło. Ile rozdziałów zaplanowałaś?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że cię zaciekawiło :) Oby później też tak było. Ile rozdziałów? Dobre pytanie, mam nadzieję, że wyjdzie mi maks. kilka, ale wszystko okaże się w praniu :)
UsuńPozdrawiam!
Ale asior z Ciebie haha Co do epilogu już odpuściłaś części i przeszlas od razu w rozdziały.Nie żebym narzekała ;)
OdpowiedzUsuńKilka tysięcy za taką gitarę jak grał na niej ktoś sławny np.Slash, Santa Boy.Padłam przez zajebistość tego fragmentu. Żeby spać spokojnie ja tylko napiszę:
nie wiem jakim cudem jestem w stanie wybaczyć Sancie to co zrobił(takich rzeczy się nie wybacza)I pragnąć wspólnego tęczowego życia dla niego i SaszyXD
Praca u złotej rączki, spoko facet, ciekawe czy Sasza wyjdzie z roboty z gitarą hehe
Jestem potwornie ciekawa tego fantasy.Ja nigdy nie pogadam, ale życzę dużo pomysłów i żeby życie nie przeszkadzało ;D
Ale duże oczekiwania chyba są po TB.
Jakoś tak w praniu wyszło z tymi rozdziałami. Nie umiem pisać zwięźle.
Usuń"nie wiem jakim cudem jestem w stanie wybaczyć Sancie to co zrobił" -> jesteś chyba jego największą fanką, więc to chyba przez to xD
Dziękuje za życzenia (zobaczymy jak wyjdzie) i pozdrawiam!
Przeczytałem Twoje opowiadanie dzisiaj po ściągnięciu z beezar.pl i jest świetne po prostu, ale mnie zakończenie zdołowało maksymalnie. Z braćmi wyszło źle i jeszcze moja ulubiona para się rozstała. Cieszę się na te dodatkowe rozdziały i liczę, że Sasza będzie szczęśliwy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam D.
Dziękuję za zainteresowanie moim opowiadaniem. Chciałam zakończyć jakoś "mocno", dlatego rzeczywiście wyszło dołująco. Też bym chciała, aby Sasza był szczęśliwy, bo to mój faworyt, ale jeszcze nie do końca zdecydowałam, co mu zaserwuję ;)
UsuńPozdrawiam!
Taaak! Wiecej sashy i mam nadzieje santa boy'a tez :D już cieszę na następne rozdziały i jestem dumba z sashy ze sprzedal ta gitarę ;)
OdpowiedzUsuńTak, to z gitarą to był taki mały test, czy da radę, czy nie. Dobrze dla niego, gorzej dla Santy Boy'a, gdyby chciał chłopaka odzyskać :P
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo mnie zaciekawiło to opowiadanie, czułam pewien niedosyt po końcówce "texas..." i tego jak skończyło się u nich, mamy odpowiedz co z sasza, a Santa Boy? nie chciał aby go zostawił ale pozwolił mu odejść...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia