Z dobrych wieści - wyszedł VII, ze złych wieści - i ostatni tom "Zemsty" od Silencio. Do kupienia jak zwykle tu i tu.
Zmienili się obaj, więc
będę musieli poznać się na nowo. Czy dalej do siebie pasują? Czy nadal będą dla
siebie nawzajem rozwiązaniem? Bał poznać się odpowiedzi na dręczące go pytania.
Tak strasznie teraz żałował. Bał się, a jednocześnie gdzieś w głębi kiełkowała
nadzieja, że wszystko się uda. Musiało się przecież udać. Nie było już innego
wyjścia. W zasadzie nie było go od samego początku.
Gdy pochylał się nad
chłopakiem, złoty łańcuch wysunął mu się spod koszuli. Sasza drgnął na uczucie
zimnego metalu na odsłoniętej skórze ramienia. Santa Boy zauważył jego grymas i
ściągnął naszyjnik. Nie odlepiając wzroku od ciała chłopaka, odrzucił go na
stolik obok hotelowego łóżka. Sasza uśmiechnął się zadowolony. Bał się jak to
teraz będzie, że uczucie niezręczności zabije to między nimi, co zawsze tak dobrze działało. Santa Boy na
szczęście może trochę spokorniał, może był szczerszy wobec własnych uczuć, ale
nie stał się nagle miłym, ciepłym gościem. Dalej był tym samym, samolubnym
dupkiem, który zagarniał, co chciał. I na szczęście Sasza był na samym środku
tarczy.
– I z czego się tak
cieszysz? – spytał Santa Boy, mimo że chłopak nic nie powiedział. Muzyk zawsze
czytał z niego jak z otwartej książki. – Przypakowałeś – stwierdził.
Przejechał dłonią po
nagim boku Saszy. Nadal zaliczał się do grona szczupłych, ale jego żebra nie
były już tak łatwo wyczuwalne.
– Zniechęca cię to?
Santa Boy uśmiechnął
się bokiem ust i założył opadające kosmyki za ucho. Dłonią przejechał po
wygolonej głowie chłopaka. Sasza sapnął podniecony dotykiem, ale jednocześnie
sfrustrowany jego delikatnością.
– Zapuścisz –
powiedział Santa, znów czytając mu w myślach. – Zniechęcony? Wręcz przeciwnie.
Nie mogę się doczekać, gdy będę cię pacyfikować.
Gdy wszedł kolanem
głębiej na łóżko, nadwyrężone sprężyny skrzypnęły. Sasza przełknął ślinę. Tak,
to było to. Zawsze czuł lekką obawę, gdy czarne oczy Santy Boy’a zaczynały się
błyszczeć w ten charakterystyczny sposób. Nigdy nie mógł być pewien, co go
czeka. Bał się, z początku też krępował i to było takie cholernie podniecające.
– Ale nie dzisiaj? –
spytał z uśmiechem.
– Nie dzisiaj – potwierdził
Santa Boy, a potem pochylił się, by pocałować chłopaka.
Dzisiaj musieli poznać
się na nowo. Jak wtedy, na podłodze
salonu w małym mieszkaniu Santy Boy’a te cztery lata temu. Sasza wahał się
chwilę, ale w końcu zarzucił ręce na jego kark i przycisnął go do siebie. Tak
strasznie brakowało mu tej bliskości. Marcio był pięknym, namiętnym chłopakiem,
w którym buzowała latynowska krew, ale nie łączyło ich nic więcej poza
przyjaźnią i złamanym sercem. Nie było czego porównywać. Teraz podniecała go
nawet sama obietnica tego, co ma się wydarzyć. Tak znajomy zapach wytęsknionego
ciała wyciskał mu z oczu łzy.
Czuł przyjemne
mrowienia na całym ciele, gdy Santa Boy przesuwał dłońmi po jego skórze. W
końcu zawędrował na jeden z pośladków Saszy i klepnął go mocno. Chłopak
przeklął, a potem się roześmiał, sam nie wiedział dlaczego. Po prostu czuł się
teraz tak idiotycznie szczęśliwy.
– No wreszcie jakieś
mięso – skomentował Santa Boy, nie przestając badać jego pośladka.
Wbił chłopakowi palce w
skórę, z premedytacją zadając mu ból. Sasza nie był bynajmniej niepocieszony.
Jęknął i wlepił wyczekujące spojrzenie w mężczyznę.
– Się dobraliśmy, co? –
mruknął Santa Boy, a potem przejechał dłonią po policzku chłopaka.
– No. – Uśmiechnął się
Sasza.
Tak po prostu musiało
być. To musiało być pieprzone przeznaczenie. Sięgnął dłońmi do guzików
prążkowanej koszuli Santy Boy’a, który wykorzystał ten czas na kolejny
pocałunek. Sasza śledził wzrokiem kolejne ukazujące się fragmenty skóry. Chyba
nadal znał wszystkie tatuaże muzyka na pamięć. Santa Boy uniósł się na chwilę,
by ściągnąć koszulę do końca i rzucić ją na podłogę, obok ubrań Saszy. Trochę
schudł, a jego włosy sięgały mu już ramienia. Wyglądał przez to młodziej i
dziko, zupełnie jak na starych fotografiach z początków kariery. Zapierał dech
w piersi.
Santa Boy uśmiechnął
się zadowolony, widząc spojrzenie Saszy.
– Dobrze, że nadal z
ciebie taki idiota – powiedział. – Dobrze dla mnie.
– Co? – zdążył jedynie
zapytać Sasza, nim został uciszony pocałunkiem.
Jęknął w usta mężczyzny.
Kolczyki muzyka drażniły jego skórę. Te, które sam miał w dolnej wardze, wyjął,
gdy zapisał się do akademii, a naprawdę je lubił. Tak jak i irokeza.
– Nico – odmruknął
Santa Boy, gdy oderwał się od jego ust. – I nie myśl teraz o pierdołach.
Jego wargi zsunęły się
na szyję chłopaka. Sasza stęknął zadowolony. Przymknął oczy, poddając się
przyjemności. Wyobraźnia podpowiedziała mu, jak będzie jutro wyglądać jego
szyja. I był bardzo zadowolony z tej wizji. Syknął i otworzył gwałtownie oczy,
gdy poczuł mocne, bolesne ugryzienie. Spojrzał prosto w głębokie, czarne ślepia
Santy Boy’a. Stykali się teraz nosami.
– A co z „nie dzisiaj”?
– Widzisz, trochę się
wkurzyłem, bo moja duma mężczyzny, pedała i naczelnego niegdyś ruchacza Ameryki
została nadkruszona przez twoje myślenie o niebieskich migdałach. Właśnie
postanowiłem przestać udawać lepszego niż naprawdę jestem.
Jedną ręką znów ścisnął
mocno jego pośladek, a drugą chwycił za kościsty bark, przyciskając go boleśnie do
materaca. Pocałował chłopaka zaborczo, zupełnie inaczej niż przed chwilą.
– Nn.. – Sasza jęknął w
jego usta, nie mogąc złapać wspólnego rytmu. Mrowienie w brzuchu od razu
nabrało na intensywności, a jego serce zaczęło tłuc się jak szalone. Santa Boy
znów robił, co chciał. Czyli, czego chcieli obaj.
Wyrwał mu się, gdy nie
mógł już złapać tchu. Jego twarz płonęła. Pewnie był już cały czerwony. Jęknął,
gdy Santa Boy wbił mu kciuk w bark. Teraz myślał już tylko o jego fiucie, który
nabrzmiały odznaczał się pod materiałem czarnych spodni.
– Rżnij mnie już –
poprosił, zginając bardziej nogi w kolanach. Mięśnie jego zwieracza zafalowały.
– Nie musisz prosić –
odparł Santa Boy. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż zazwyczaj.
Jego wibracje były jak zapowiedź tego, co miało nadejść. – Albo nie. Proś.
Muzyk z bezczelnym
uśmiechem, uniósł się na klęczki i zsunął dłonie z ciała Saszy.
– Błagaj. Proś, jak
suka.
– Ty dupku – syknął
chłopak, ale ręką powędrował ku swojemu penisowi.
Chciał już się spuścić
i chciał już być brudny od spermy tego mężczyzny. Na zewnątrz i wewnątrz. Jak
bardzo był naiwny wierząc przez moment, że znajdzie na to lekarstwo?
– Zastanawiam się, jak
zabawiałaś się z panem weterynarzem, suczko. Skuczałaś, gdy wsadzał ci termometr
w dupę? – spytał Santa z tym typowym, paskudnym uśmiechem na ustach, patrząc
Saszy prosto w oczy.
– To ja go pieprzyłem –
odparł chłopak, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Santa Boy zarechotał.
– I kogo chciałeś tym
oszukać? – spytał.
Siebie, odparł mu w
myślach Sasza. Z trudem przełknął ślinę
przez ściśnięte gardło. Językiem nawilżył wyschnięte wargi, co tylko wzmogło
pieczenie. Spojrzał na krocze mężczyzny. Chciał już zobaczyć jego fiuta. Chciał
już, musiał już go poczuć. Jakkolwiek. Jęknął, gdy Santa Boy
chwycił go za nadgarstek ręki, którą się dotykał i ją odciągnął. Wykręcił mu
ją, zmuszając chłopaka do pochylenia się, a potem zsunięcia z łóżka na podłogę.
– Widzę to w twoich
ślepiach. Piecze cię dziura, co? Pokaż, co tam chcesz.
Czuł jak, robi mu się
gorącą na te słowa i jak pali go ciało.
Chciał już sobie strzepać i się spuścić, ale to przecież byłoby wbrew zasadom.
Odchylił rękę w bok i wymacał porzuconą na podłodze koszulę mężczyzny. Wyobraził
sobie, jak zaciska materiał między palcami z głową przyciśniętą do parkietu.
Jak wciąga jej zapach, gdy muzyk będzie go pieprzył. Popatrzył Sancie Boy’owi
prosto w oczy i powiedział:
– Nie.
– Nie? – powtórzył muzyk
przesiąkniętym kpiną głosem. – Nie? Czyżbyś chciał mnie sprowokować?
Podciągnął się
wygodniej na łóżku i oparł plecami o ścianę. Nie miał już koszuli, ale jego
dżinsy wciąż były zapięte. Gdy rozsunął nogi, szarym, wyłupiastym oczom Saszy
ukazało się jego nabrzmiałe krocze skryte za materiałem. Czujnym oczom Santy
nie umknęło, jak przełyka ślinę.
– Nie? – spytał jeszcze
raz, z krzywym uśmiechem. – Nie będziesz
błagał?
– Nie – odparł Sasza.
Nie chciał błagać,
chciał, aby mu kazano. Santa Boy wzruszył wytatuowanymi ramionami i zaplótł ręce
na klatce piersiowej.
– No cóż, ja tam mogę
poczekać – stwierdził.
Sasza posłał mu
spojrzenie spod brwi. Zmiął w palcach materiał koszuli. Kuźwa. Tak strasznie tego potrzebował. By znów byli we dwoje. Nie tak, jak przed kilkoma miesiącami w domu jego matki, ale tak, jak gdy istnieli tylko dla siebie, odgrodzeni od świata czterema ścianami małego mieszkania Santy Boy'a. Własnie miał się
poddać, ale nagle ktoś zapukał do pokoju. Spojrzał panicznie w stronę drzwi.
– Obsługa hotelowa.
– Niczego nie
potrzebujemy.
– Tak, ale dzisiaj mamy
darmową degustację wina…
– Nie potrzebujemy! –
powtórzył ostrzej, chociaż czuł się źle z tym, że nakrzyczał na niewinną pracownicę motelu. Zadrżał, gdy usłyszał za uchem śmiech Santy Boy’a.
– Dlaczego jesteś taki
nieuprzejmy dla pani? – spytał muzyk.
Tak dobrze znał ten
ton. Z przerażeniem odwrócił głowę w stronę Santy. Oczywiście jego twarz
wykrzywiał ten diabelski uśmiech.
– Chyba nie zamierzasz…
– zaczął chłopak.
To było głupie pytanie. Oczywiście, że zamierzał.
– Proszę państwa? – Dobiegł
ich ponaglający głos zza drzwi.
Santa Boy rozpiął pasek,
a potem wyciągnął na zewnątrz swojego penisa. Przejechał wzdłuż niego parę razy
dłonią. Sasza z tłukącym się w piersi sercem śledził jego ruchy, a potem
jeszcze raz obejrzał się w stronę drzwi.
– A mam jakąś inną
opcję? – spytał, chociaż znał odpowiedź.
– Przecież nie mogę cię
ograniczać – odparł Santa Boy, wciąż szczerząc się w uśmiechu. – Zawsze możesz
się patrzeć, jak sobie walę.
– Odpłacisz mi za to – syknął Sasza.
>>DOPISANA
CZĘŚĆ<<
Santa Boy uśmiechnął
się, mrużąc oczy. Jednocześnie sięgnął ręką do szuflady nocnej półki. Jej
zawartość nie rozczarowała. Unosząc jedną z brwi do góry, spojrzał na rysunek
różowego misia na etykiecie balsamu dla dzieci. Gdy wylał już zawartość
buteleczki na dłoń, odłożył ją na blat i odwrócił przodem do ściany.
– To nie będzie widok
dla dzieci – powiedział, sięgając ręką do swojego penisa.
Nawilżył go,
przejeżdżać parę razy dłonią po całej długości. Sasza śledził wzrokiem jego
ruchy, zapominając o kobiecie czekającej za drzwiami. Spiął odruchowo pośladki.
Santa Boy jednak nie zapomniał.
– Czy to wina z
lokalnych winiarni? – spytał.
– Tak, lokalni rolnicy
wytwarzają tu wina już od ponad sześćdziesięciu lat.
– A to ciekawe – odparł
Santa Boy, pozbywając się do końca spodni i bielizny. – Słodkie czy wytrawne?
Kiedy był już zupełnie
nagi, zsunął się z łóżka na podłogę obok Saszy. Gdy się poruszał, jego
czerwony, nabrzmiały i błyszczący od nawilżenia penis chybotał się hipnotycznie
między nogami. Sasza zagapił się na niego. Tak strasznie go potrzebował, że
mógł zgodzić się na wszystko. Santa Boy uśmiechnął się, w ogóle nie słuchając
produkującej się zza drzwiami kobiety. Palcami przejechał po swoim penisie, by
zebrać z niego trochę wilgoci, a potem napluł na tą samą dłoń. Ich rozpalone
spojrzenia znów spotkały się na moment. Patrzyli na siebie przez moment, czując
jak krew w żyłach zaczyna płynąć jeszcze szybciej. Obserwowali się przez kilkanaście sekund jak ofiara i drapieżnik na sawannie, a potem usta Santy Boy’a lekko drgnęły.
Sasza nawet nie zdołał
wyłapać chwili, w której w jego głowa została przyciśnięta do podłogi. Była zimna, a guzik od koszuli Santy, którą wciąż ściskał w ręce, wbił mu się
boleśnie w policzek. Drugą, mokrą dłonią muzyk trzasnął go w pośladek z głośnym plaskiem.
Sasza syknął i przejechał palcami po parkiecie. Ból, ciarki i czerwień rozlały mu się po
udzie. Santa Boy spojrzał zadowolony na krwisty ślad, a potem przydusił
chłopaka swoim ciężarem. Przedramieniem przytrzymał jego głowę przy podłodze.
Kobieta zza drzwiami umilkła.
Sasza zadrżał, gdy
gorący, mokry penis mężczyzny otarł się o piekącą skórę jego tyłka, a potem
wślizgnął między pośladki. Zacisnął je desperacko, by już go nie wypuścić. Ale
to nawet nie była namiastka tego, co chciał poczuć tak naprawdę. Jego dziurka otwierała się
i zamykała w zniecierpliwieniu. Santa Boy wiedział, jak go torturować, więc
wciąż unieruchamiając go swoim ciałem, przesunął się na tyle, by jego sztywny
penis przejechał wzdłuż rowka chłopaka i naparł na jego dziurkę. Sasza wypiął
się desperacko, chcąc go już w sobie, ale główka tylko otarła się o pierścień
mięśni okolony włosami. Oczywiście Santa Boy wszystko to robił z pełną
premedytacją.
– Ty chuju! – syknął Sasza,
a muzyk w odpowiedzi wbił mu zęby w kark i zassał się na skórze.
Chłopak jęknął i sięgnął ręką pod swoje ciało. Santa Boy wyłapał ten ruch i wykręcił mu nadgarstek na plecy. Znów
otarł się przy tym penisem o jego zwieracz.
– To… to może ja już
pójdę. – Padło zza drzwi.
Sasza wciąż z
policzkiem przyciśniętym do podłogi spojrzał jednym okiem na twarzy Santy Boy’a. Na ten jego
paskudny uśmieszek. Mężczyzna wykonał parę symulowanych ruchów frykcyjnych.
Jego penis ocierał się rowek chłopaka i jego napięte jądra. Saszę przeszedł
prąd na całym ciele. Przymknął na chwilę powieki, rozważając w głowie wszystkie
za i przeciw. A powinny być same przeciw, gdyby był normalny!
Otworzył
gwałtownie oczy i podniósł na ile mógł głowę, gdy usłyszał oddalający się stukot
obcasów na korytarzu. Spojrzał jeszcze raz na Santę Boy’a, który uniósł jedną z
ostro zarysowanych brwi do góry. Chyba dobrze się bawił.
– Zapłacisz mi za to –
wysyczał jeszcze raz chłopak, zaraz jednak spojrzał w stronę drzwi. – Niech…
niech pani zaczeka – powiedział już, że znacznie mniejszą pewnością.
Odpowiedział mu jedynie
ochrypły rechot Santy Boy’a.
– Głośniej, bo nie
słyszy.
Sam puścił rękę
chłopaka i już trzymając go tylko za głowę, oblizał palce wolnej dłoni. Nakierował
je na otwierającą się co chwilę dziurkę i nawilżył mięśnie wokół.
Sasza przemielił w ustach przekleństwo i z czerwoną do granic możliwości twarzą, przez bardzo ściśnięte gardło zawołał jeszcze raz. Jęknął, gdy poczuł, jak
palec mężczyzny wchodzi w jego wnętrze. Tylko trochę, aby pomóc wsunąć się
czemuś znacznie większemu. Już wiedział, że to będzie bolało.
Z tłukącym się w klatce
piersiowej sercem nasłuchiwał kroków wracającej kobiety. Musiała pchać przed
sobą wózek, bo stukowi obcasów towarzyszyło poskrzypywanie. Obaj wyczekiwali
tego upragnionego momentu. Obaj się na niego szykowali. Sasza, na ile mógł,
wciąż z głową dociśniętą do parkietu, wypiął się bardziej. Koszulę Santy Boya
przysunął sobie do twarzy, by zacisnąć na materiale zęby. Santa Boy odchylił jeden
z jego pośladków, ten czerwony od uderzenia i zacisnął na nim palce. Nachylił
się, by pocałować Saszę w kręgosłup. Gdy jego wyschnięte z podniecenia usta
musnęły rozgrzaną skórę, klamka drzwi drgnęła lekko. Obaj spojrzeli w tamtą
stronę.
Santa Boy uśmiechnął się
wrednie. Sam nie mógł się już doczekać. Tak naprawdę torturował ich obu. Gdy
objął swojego penisa, poczuł pod opuszkami palców, jak pulsuje. Przytknął
śliską główkę do szparki chłopaka, która tylko czekała na więcej. Sasza
przełknął z trudem ślinę i zacisnął zęby na materiale paskowanej koszuli Santy
Boy’a, by nie krzyknąć. Pachniała nim, męsko i otumaniająco.
Rockman wygiął usta w
wężowatym uśmiechu, a potem wbił się w chłopaka na raz, w całości, aż po same
jądra, w momencie gdy w drzwiach stanęła pracownica hotelu. Sasza nie zdołał
stłumić głośnego jęku, na uczucie penisa wdzierającego się do jego ciasnego,
słabo przygotowanego wejścia. Zacisnął się na nim desperacko. W momencie
zapomniał o tym, że obca kobieta widziała, jak był nadziewany na fiuta. Pisk i
trzask rozbijanej butelki tylko obiły się gdzieś o dalsze zakątki jego mózgu,
niemal niezarejestrowane.
Santa Boy stęknął,
czując ten nieznośny żar i ciasnotę. Ledwie spojrzał w stronę otwartych drzwi.
Przesunął dłoń z szyi chłopaka na jego policzek, wkładając mu dwa, wytatuowane
palce do ust i dociskając język do dolnych dziąseł. Nie zadawał pytań i nie czekał
na odpowiedź, czy mu wygodnie, czy tego chce, bo nie o to tu przecież chodziło. Pocałował go
jeszcze raz w łopatkę, a potem zaczął posuwać. Mocno i głęboko, czyli tak
jak lubili najbardziej. Z premedytacją nie przygotował go dobrze. Wyglądało
też na to, że Sasza dawno tego nie robił, bo był tak cholernie ciasny. Tak, jak
zwykle był.
– Moja dziewica – wychrypiał
mu do ucha, a potem wgryzł się w jego szyję.
Sasza wyprężył się pod
nim, a potem znów opadł policzkiem na podłogę. Palce, które wciąż zaciskał na
koszuli, miał już pobielałe. Jęczał z każdym pchnięciem bioder mężczyzny. Czuł,
jak drżą mu nogi. Nie mógł nawet skupić się na tyle, by sięgnąć dłonią do
swojego sztywnego penisa, z którego główki sączyły się przeźroczyste krople. Santa Boy posuwał go tak
dobrze. Było mocno i było boleśnie. Dosadnie. Każdy ruch wyduszał z Saszy
kolejny jęk, ni to rozkoszy, ni to cierpienia. Właściwie obu tych rzeczy
pożądał tak samo mocno. Zupełnie już słaby wsłuchiwał się w dyszenie mężczyzny. Gdy
wytrysnął na podłogę i ubrania pod sobą, rozjechały mu się nogi. Santa Boy siłą
odchylił mu głowę, by chwycić go zębami za dolną wargę, a potem wbił się w
niego, jak mógł najgłębiej i doszedł w nim. Rozedrgany po orgazmie
Sasza poczuł, jak ciepła sperma rozlewa się w jego wnętrzu. Santa Boy
przydusił go na chwilę swoim ciałem, dysząc ciężko. Przycisnął rozgrzane usta,
do miejsca na szyi chłopaka, gdzie wcześniej go ugryzł.
Sasza przekręcił się
pod nim, na ile pozwalała mu pozycja i to, że wciąż miał w sobie penisa
mężczyzny i przyciągnął za kark do namiętnego pocałunku. Obaj byli
zaczerwienieni na całym ciele i pokryci potem. I szczęśliwi. Santa Boy przesunął
dłonią po krótkiej szczecince na głowie Saszy, a potem pocałował go w rozgrzane
czoło.
– Mój piękny – szepnął mu
do ucha. – Mój najpiękniejszy.
Sasza spojrzał na niego
mokrym wzrokiem, szukając w jego oczach jakiegoś oszustwa. Chciał wierzyć, tak
bardzo chciał wierzyć.
– Chyba przydałoby się
wreszcie zamknąć te drzwi – powiedział, spychając niepotrzebne myśli na dalszy
plan.
Santa Boy zamruczał potwierdzająco, a
potem uniósł się lekko, wysuwając się powoli z wnętrza chłopaka. Sasza sapnął z
żałością i zadrżał, gdy poczuł, jak trochę spermy wydostaje się z jego
nadwyrężonej dziurki i spływa aż do jąder. Santa Boy przetarł jeszcze dłonią
swojego penisa, klepnął chłopaka w pośladek i dopiero uniósł się z klęczek, by
podejść i zamknąć drzwi, zostawiając za nimi Armagedon w postaci rozbitej na
podłodze butelki wina i zniszczonej psychiki pracownicy hotelu. Odwrócił się i
oparł plecami o ścianę. Błyszczące spojrzenie swoich czarnych, głęboko
osadzonych oczu wbił w Saszę. Chłopak spojrzał z podłogi na to ukochane, lśniące teraz od potu ciało, na odcinającego się kolorem penisa i ściągnięte
jądra.
– Jeszcze – jęknął.
Santa Boy zaśmiał się
ochryple, a potem zjechał plecami po ścianie na podłogę. Usiadł, rozkładając
szeroko nogi i dając chłopakowi doskonały widok.
– No wiesz –
powiedział, uśmiechając się w ten sposób, przez który Sasza zawsze dostawał
ciarek na całym ciele – nie jestem już taki najmłodszy. Nie za wiele ode mnie
wymagasz?
Sasza podpełzł do niego
na czworakach. Wbił mu się w usta, torując sobie drogę językiem. Palcami jednej
ręki objął jego jądra.
– Myślę, że
potrzebujesz tylko odpowiedniej motywacji – odparł.
Santa Boy zmrużył oczy
w uśmiechu.
– Nie ma na tym świecie
lepszej motywacji niż ty.
Zasnęli parę godzin
później wśród skołtunionej pościeli. Wyczerpani, zadowoleni i wciąż niepewni. Budzili
się parę razy, desperacko poszukując swoich ciał, swojego dotyku, wsłuchując
się w ciemności w miarowy oddech drugiej osoby.
Więc mówisz, że to dopiero zapowiedź... zaskakująco interesujące i emocjonalne jak na zapowiedź, nie do końca też wiem co Santa Boy planuje (chociaż mam kilka pomysłów), czekam więc niecierpliwie na drugą część.Bardzo niecierpliwie, więc jak zwykle tego nie robię to proszę daj szybko kontynuację :D bardzo ładnie proszę ;)
OdpowiedzUsuńWedle życzenia ;)
UsuńAaaaa DZIĘKUJĘ��, wspaniale zaraz przeczytam ��
UsuńNo to było gorąco :D biedna pokojwka, jednak Santa Boy to diabeł ;) na razie wszystko gra jak widzę, oczywiscie ich relacja nie wpisuje się w kanon miłości romantycznej, ale wydaję mi się że jest dobrze, chociaż trochę Saszę znowu niszczy ale chyba o to w tym też chodzi :D
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy taka znowu nieromantyczna? Trzymając się definicji, według romantyków miłość była wielkim żywiołem - o ogromnej sile przyciągania, ale także wielkiej sile niszczenia. Jak spojrzeć na to z tej perspektywy, to miłość Santy Boy'a i Saszy jest aż nazbyt romantyczna ;) Też żałuję kobieciny. Chyba będzie musiała zaklepać sobie termin do terapeuty :D
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Żartujecie sobie?????
OdpowiedzUsuńTak bym chciała być tą pokojówką ;) Hahaha;)
No nie wiem... Na pewno dostała burę o rozbite wino i pewnie potrącili jej z pensji xD
UsuńTo była jedna z najlepszych scen tego typu jaką w życiu czytałamXD I to w takim wąskim gronie.Zresztą oni też są jednymi z najlepszych, więc to też zadziałało.Chciałabym być jednym z nich, są tacy zajebiści i są facetami, którym podobają się faceci, czaicie o co cho:D Co za kobieta ja pobiegłabym po krzesło czy coś...Jeszcze brakuje żeby Santa Boy mówił mu tak pięknie(jak piękna rybka jest) kocham cię.Świetna scena na cały rozdział XDD skomentowała w odpowiedzi, ale dla harmonii naprawiłam.
OdpowiedzUsuńJak zawsze, Erwino, czytałam twój komentarz 3 razy, aby wychwycić cały jego sens xD Muszę powiedzieć, że zawsze sobie cenię twoje komentarze, bo są takie do bólu szczere :D Przynieść krzesło... To już by chyba była przesada. Chociaż nie powiem, kusiło mnie, żeby jakoś rozwinąć tę scenę xD W panelu bloggera można zobaczyć linki odsyłające do twojego bloga... I jak tak przeczytałam jeszcze raz ten rozdział, to przestało mnie dziwić, że ktoś linkuje moje opowiadania na stronach +18 xD
UsuńPozdrawiam i dziękuję za komentarz!
Hahah Jak zacznie to być męczące to daj cynkXD Pod poprzednim rozdziałem zdałam sobie sprawę, że jest coś nie tak z komentarzem-niestety to był pierwszy i ostatni raz[*] Cieszę się, że jednak w niektórych jest coś pozytywnego;DW sensie jakiś pseudo blog istnieje haha
Usuń+18 bo to jest dobre średnio ostre porno pisane.Pozdrawiam
~fanka od łamigłówek