czwartek, 22 czerwca 2017

Przeszłość Santy Boy'a - część II - Nóż do ziemniaków i frytka z sygnetem

iemniaki były jednocześnie niedogotowane i przegotowane. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale tak było. Wołowina, ziemniaki, marchewka – nadał sobie stały rytm przeżuwania. Wszystko było mdłe, bo powstało bez jakiegokolwiek zaangażowania. Matka Marshalla jak większość zamężnych kobiet w miasteczku nie pracowała, w zamian zajmując się domem. Kury domowe z West zdały się znaleźć sens życia w tym, co robiły. Wstawały o świcie i starały się, aby kwiaty w ich ogrodach były najdorodniejsze, mężowie najprzystojniejsi w wybranych przez nie koszulach, a dzieci przynajmniej pozornie najszczęśliwsze. Nie zapominały też o sobie i chociaż nie musiały się już starać, aby uwieść faceta i tak to robiły. Weekendy spędzały u fryzjera, siadały na krzesłach, zakładały nogę na nogę i czytały pisemka o wystroju wnętrz. Starały się. Matka Marshalla, Bonnie Biel, była za to jałowa i mdła jak obiady, które gotowała. W żaden aspekt swojego życia nie wkładała nadmiernego wysiłku. Nie malowała się nawet na specjalne okazje, fryzjera odwiedzała raz do roku, aby pofarbować odrosty i przyciąć końcówki prostych, dość rzadkich włosów. Zabierała wtedy ze sobą krzyżówkę i całkowicie odcinała się od toczącej się w salonie dyskusji na temat prania ubrań ze Spandexu. Rano myła podłogę i nastawiała pranie. Później gotowała mdły obiad, nawet nie próbując go w trakcie przyrządzania. Do południa wypalała paczkę papierosów i wypijała jedno piwo. Po południu siadała przed telewizorem, wypalała jeszcze pół paczki i piła drugie piwo. Jej mąż, urzędnik skarbowy, wracał do domu o siedemnastej. Zjadał mdły obiad bez słowa. Marshall podejrzewał, że nie czuł nawet jego smaku, bo myślami był zupełnie gdzie indziej. Potem schodził do piwnicy, do której tylko on miał klucz i spędzał tam resztę dnia. Interesowało go jedynie to, żeby było odpowiednio. Póki z zewnątrz wyglądali na przeciętną rodzinę, był zadowolony. Większą uwagę przykuwał jedynie do butów, bo to one świadczyły o człowieku. Pastował je raz na dwa tygodnie. Marshalla już dawno przestało korcić, aby sprawdzić, co jest w piwnicy. Był pewien, że na pewno nic, co chciałby zobaczyć. Wolał pozostać w słodkiej niewiedzy. Nie lubił problemów. Po szkole przychodził do domu, aby rzucić w kąt plecakiem i przemielić mdły obiad, a potem wybywał na cały dzień. Nikt go zresztą nie zatrzymywał.