iemniaki
były jednocześnie niedogotowane i przegotowane. Nie miał pojęcia,
jak to możliwe, ale tak było. Wołowina, ziemniaki, marchewka –
nadał sobie stały rytm przeżuwania. Wszystko było mdłe, bo
powstało bez jakiegokolwiek zaangażowania. Matka Marshalla jak
większość zamężnych kobiet w miasteczku nie pracowała, w zamian
zajmując się domem. Kury domowe z West zdały się znaleźć sens
życia w tym, co robiły. Wstawały o świcie i starały się, aby
kwiaty w ich ogrodach były najdorodniejsze, mężowie
najprzystojniejsi w wybranych przez nie koszulach, a dzieci
przynajmniej pozornie najszczęśliwsze. Nie zapominały też o sobie
i chociaż nie musiały się już starać, aby uwieść faceta i tak
to robiły. Weekendy spędzały u fryzjera, siadały na krzesłach,
zakładały nogę na nogę i czytały pisemka o wystroju wnętrz.
Starały się. Matka Marshalla, Bonnie Biel, była za to jałowa i
mdła jak obiady, które gotowała. W żaden aspekt swojego życia
nie wkładała nadmiernego wysiłku. Nie malowała się nawet na
specjalne okazje, fryzjera odwiedzała raz do roku, aby pofarbować
odrosty i przyciąć końcówki prostych, dość rzadkich włosów.
Zabierała wtedy ze sobą krzyżówkę i całkowicie odcinała się
od toczącej się w salonie dyskusji na temat prania ubrań
ze Spandexu. Rano myła podłogę i nastawiała pranie.
Później gotowała mdły obiad, nawet nie próbując go w trakcie
przyrządzania. Do południa wypalała paczkę papierosów i wypijała
jedno piwo. Po południu siadała przed telewizorem, wypalała
jeszcze pół paczki i piła drugie piwo. Jej mąż, urzędnik
skarbowy, wracał do domu o siedemnastej. Zjadał mdły obiad bez
słowa. Marshall podejrzewał, że nie czuł nawet jego smaku, bo
myślami był zupełnie gdzie indziej. Potem schodził do piwnicy, do
której tylko on miał klucz i spędzał tam resztę dnia.
Interesowało go jedynie to, żeby było odpowiednio.
Póki z zewnątrz wyglądali na przeciętną rodzinę, był
zadowolony. Większą uwagę przykuwał jedynie do butów, bo to one
świadczyły o człowieku. Pastował je raz na dwa tygodnie.
Marshalla już dawno przestało korcić, aby sprawdzić, co jest w
piwnicy. Był pewien, że na pewno nic, co chciałby zobaczyć. Wolał
pozostać w słodkiej niewiedzy. Nie lubił problemów. Po szkole
przychodził do domu, aby rzucić w kąt plecakiem i przemielić mdły
obiad, a potem wybywał na cały dzień. Nikt go zresztą nie
zatrzymywał.