–
Jeszcze go, kurwa, wyliż – syknął Glaca, wchodząc do ciasnego,
osiedlowego garażu.
Monter,
który odwrócony do niego plecami polerował bak swojego motocykla,
nawet się na niego nie obejrzał. Jego ręka ściskająca szmatkę
nie przestała się poruszać ani na moment.
–
Mogłeś chociaż przyjść na ten pieprzony pogrzeb – kontynuował,
luzując węzeł krawata. – Nie udawaj, że mnie nie słyszysz!