piątek, 19 maja 2017

ROZDZIAŁ 24 - Naleśniki i trup w dywanie

Tym razem przed szybszym opublikowaniem rozdziału nie powstrzymało mnie lenistwo, a choroba, wliczając w to krótki pobyt w szpitalu. Nie martwcie się, to nie było nic poważnego i wszystko jest już dobrze. Jestem i działam. Enigmatyczny tytuł, co nie? ^^ Do następnego!

o wszystko była wina mężczyzny, który teraz opierał się o ścianę, jakby nic się nie stało. To jego fiuta miał w ustach Jack. To była wstrętna myśl, która zagnieździła się w umyśle Josha i za nic nie chciała go opuścić nawet na chwilę, ale to nie ona bolała najbardziej. Santa Boy już taki był – zepsuty i zgniły. Wszystko czynił z pełną świadomością i premedytacją. Dlatego to nie jego zdrada bolała najbardziej. Nie tylko Josh spisał go już na straty. Większość społeczeństwa to zrobiła. Josh, który wciąż stał w progu mieszkania, popatrzył na Saszę. Chciał być wściekły, a czuł tylko żal.

To było znacznie gorsze, wolałby po prostu dostać w twarz albo w jaja. Miał się tłumaczyć, że nic nie powiedział, bo Santa Boy mu tak kazał? – rozmyślał Sasza. To było żałosne. Oszukał tego biednego dzieciaka z przyczepy. Był pieprzonym tchórzem.  
Tylko się nie popłaczcie, cipki. – Santa Boy chwycił Josha za ramię. Wciągnął go do mieszkania i zamknął za nim drzwi. – Nie wiem jak wy, ale mnie naszła straszna chęć na naleśniki.
Wyminął w przedpokoju Saszę i wszedł do małej kuchni z kwadratowym stolikiem na środku. Papierosa zgasił w zlewie i zaczął przeglądać ubogą zawartość lodówki.
Ohyda – jęknął Sasza, który widział z przedpokoju, co robił mężczyzna.
Tak? A co powiesz na to, że zdarza mi się też pluć do tego zlewu. – Santa Boy odwrócił się w jego stronę z dwoma jajkami w dłoni. – I co tam tak stoicie, jak te cioty? Chodźcie tu.
Sasza i Josh popatrzyli po sobie, a potem weszli do kuchni. Wciąż żaden z nich nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Było tak, jak mówił Santa Boy. Dwie, przestraszone cioty.
Jeden tu, a drugi tu.
Santa wskazał dwa krzesła po przeciwnych stronach stolika, na którym postawił miski. Do jednej wbił jajka i podał Joshowi ubijaczkę.
Ty ubijasz – nakazał – a ty robisz polewę.
Położył przed Saszą truskawki w plastikowym opakowaniu oraz jogurt.
A ty nie zamierzasz nic robić? – zaprotestował Sasza, jednak posłusznie otwierając pudełko.
Ja zrobię kawę – oznajmił i sięgnął po torebkę z ziarnami i młynek z górnej szafki za swoimi plecami.
Mielili, ubijali i rozgniatali w ciszy. Atmosfera panująca w kuchni była co najmniej dziwna. Niezadane pytania wisiały w powietrzu. Josh ocknął się z letargu, gdy paskudny tatuaż znalazł się tuż przed jego oczami, gdy Santa nasypał mąki do miski.
Nie przyszedłem tutaj, aby robić naleśniki.
Tak? To po co przyszedłeś? – spytał Santa Boy. – Jeśli z nadzieją, że to może nie okaże się prawdą, to cię zawiodę. Jeśli po moją skruchę, to też nie masz na co liczyć. Jeśli po jego skruchę, to możesz odejść ukontentowany. Nie miej do niego żalu. To ja tutaj jestem potworem.
Miło, że jesteś tego świadomy – syknął Sasza – ale nie musisz mnie bronić jak dziecka. Ja po prostu jestem tchórzem, wiem to nie od dziś. Bałem się, jak zareagujesz. A później jeszcze stało się to z ojcem Hetfielda. Wiedziałem, że jeśli się dowiesz, to odejdziesz. A ja chciałem, żebyś został. Chciałem dać ci dom. To głupie, ale wyobraziłem sobie, że tak mogę odpokutować. Nie proszę cię o wyba...
Wybaczam ci – wszedł mu w słowo Josh.
Popatrzył na Santę Boy'a. Na jego twarzy igrał trudny do zdefiniowania uśmiech.
Mnie też zamierzasz wybaczyć? – spytał muzyk z kpiną w głosie.
Ty nie u mnie powinieneś szukać wybaczenia – odparł Josh i wrócił do mieszania ciasta. Zrobiły się grudy. – Podaj maślankę i proszek do pieczenia. I sodę.
Santa Boy zaczął szukać potrzebnych składników. Dla niego wszystko było już jasne. Sasza obserwował ich w milczeniu. Gotowali sobie o poranku w kuchni jak przykładna gejowska rodzinka „dwa plus jeden”, gdy w salonie leży trup zawinięty w dywan. Uznali, że najlepiej będzie go zignorować. Udawać, że wcale go tam nie ma, ale to nie było rozwiązanie.
Josh, ja... – zaczął, ale w sumie nie wiedział, co powinien powiedzieć. Cokolwiek by to nie było i tak będzie niewystarczające.
Nie chcę już nic słyszeć. Niech zostanie, jak jest. Wybaczyłem ci, więc tego nie zepsuj – poprosił Josh i dolał maślanki do ciasta. – Chcę jeszcze tylko się dowiedzieć, jak ten film trafił na wesele pana Hetfielda. Później już nigdy nie chcę słyszeć o tym ani słowa.
Santa Boy dodał cukier i zaczął smażyć naleśniki, gdy Sasza spowiadał się ze swoich win. Strasznie to przeżywał, choć był jedynie narzędziem. Głupim dzieciakiem, który zrobiłby dla niego wszystko – nawet sprzeniewierzył się własnej moralności.
Całkowicie go posiadł, więc już nigdy nie zostanie sam. Niczego nie obawiał się tak, jak samotności. Była straszna. Była zimna. Była ciemna. Była pusta. Jak połowa mojego życia, pomyślał Santa, przewracając placki na patelni. Właśnie, życie. Dziesięć lat? Może dwadzieścia? Pewnie jego wymęczone organy wewnętrzne dłużej nie wytrzymają. Co wtedy będzie z Saszą? Co, jeśli nie będzie umiał żyć bez niego? Co, jeśli sobie nie poradzi – nie będzie umiał stawić czoła światu? Zdziwiły go te głupie myśli, bo zawsze dbał tylko o siebie. Uśmiechnął się do naleśnika. Więc to chyba jest ta cała miłość. Odwrócił się do stolika z talerzem placków w dłoni. Josh wyglądał jak syryjska kobieta, którą zostawił mąż, wyemigrował do Europy i nigdy po nią nie wrócił. Ostatecznie zdradzony. Już wiedział, kto znalazł pendrive'a.
Po prostu o tym zapomnij – poradził muzyk. – Jeśli nie brzydzisz się mną aż tak bardzo, to możesz tu zostać.
Żeby napisać nowy rozdział, trzeba skończyć poprzedni – odparł Josh.
Skoro tak mówisz. Sasza i tak woli spać ze mną, choć tego nie powie, więc zawsze znajdzie się dla ciebie wolne łóżko.
Znalazł się wszechwiedzący – prychnął Sasza.
Polał swoją kupkę, oczywiście największą, naleśników sosem truskawkowym. Santa Boy nie ustępował w staraniach utuczenia go. Te wszystkie małe rzeczy, nawet to, że zapisał się na siłownię, były tak strasznie wymowne, że nie potrzebował słów. Santa Boy na swój dziwaczny sposób był nawet słodki. Jak kwaśny cukierek, który uwalnia swoją słodycz dopiero po rozgryzieniu.
Josh po posiłku, przy którym wymienili ledwie parę wymuszonych zdań, po prostu wyszedł. Ot tak. Koniec historii. Sasza czuł się o wiele lepiej, gdy wszystko mu powiedział. Miał jednak przeczucie, że chłopak już nigdy tutaj nie wróci. Znowu zostali z Santą Boy'em sami, tylko we dwójkę.
Mam ciarki na plecach, jak się tak na mnie lipisz – oznajmił muzyk, który mył teraz naczynia. – Ale zupełnie inne niż zwykle. No wywal to z siebie.
Przechodzą cię ciarki, gdy na ciebie patrzę? – spytał zaintrygowany Sasza.
Santa Boy odwrócił się i strzelił pianą, która miał na dłoniach, w stronę chłopaka.
Tak, jak już nie możesz wytrzymać, rzucasz te ukradkowe, cielęce spojrzenia, a ja udaję, że nic nie rozumiem. W końcu wreszcie przychodzisz i prosisz z tym burakiem na twarzy. Strasznie mnie to jara – przyznał Santa Boy. – Ale na pewno chcesz właśnie o tym teraz rozmawiać?
Zgadza się, mieli sobie tyle do wytłumaczenia. Tyle do powiedzenia, co przez lata było przemilczane. Nie mogło być lepszej chwili niż ta, przecież Santa Boy sam zaczął, ale... No kuźwa, pomyślał Sasza.
Wiedziałeś?! Przez cały ten czas wiedziałeś? – oburzył się.
Jesteś dla mnie jak otwarta księga – stwierdził ze śmiechem Santa. Sasza był taki pocieszny.
I co, fajnie było robić sobie ze mnie jaja?
Wybornie. Strasznie mnie jarasz, muszę przyznać. Czasami żałuję, że nie jestem młodszy, ale wtedy rozpadłbyś się na kawałki.
To była zaskakująca deklaracja. Czyli Santa Boy leciał na swojego karpia. Sasza poczuł się, jakby stanął na podium w zawodach. Po raz pierwszy w życiu coś wygrał. Jeśli miał jakieś uśpione, mikroskopijne pokłady próżności, to właśnie teraz się przebudziły. Miło było coś takiego usłyszeć od tego gbura.
Dobrze wiedzieć – odparł już mniej śmielej – więc już nie rób nic złego.
Nic złego? – powtórzył muzyk z kpiną głosie. – I to wszystko? I co niby jest tym złym? Psie gówno włożone do buta Fat Moose'a?
Sasza parsknął śmiechem. Sama wizualizacja była już satysfakcjonująca. Nienawidził tego zaćpanego dupka.
To by było dobre – przyznał z uśmiechem. – Po prostu przestań robić rzeczy, przez które zaczynam wątpić. Najlepiej usiądź na swojej czterdziestoletniej dupie i bądź szczęśliwy.
Bądź szczęśliwy? To teraz przyszła pora na life coaching i gówniane frazesy? To tak nie działa.
U mnie działa. Jestem szczęśliwy. – Sasza wstał z krzesła. – Dopóki znów czegoś nie odpierdolisz albo nie zaczniesz wgapiać się w sufit i myśleć o czymś, o czym nigdy mi nie powiesz. Ja też wiele umiem z ciebie wyczytać. Ostatnio gryziesz się z czymś, mielisz coś w tej swojej chorej mózgownicy, a ja mogę się tylko zastanawiać, bo i tak mi nic nie powiesz. Cały czas gramy na twoich zasadach.
Wreszcie to z siebie wywalił. Już dawno przestał widzieć w Sancie Boy'u zbawiciela, którego musi czcić i być posłuszny. Chciał się z nim zrównać. On bez zawahania się powierzył mu całą swoją przeszłość, w zamian nie dostając prawie nic. Drgnął, gdy objęły go wytatuowane ramiona, a Santa Boy oparł policzek o jego głowę.
Powiem ci wszystko, jeśli tak bardzo chcesz – zgodził się muzyk – ale nie dzisiaj.
Dlaczego?
Najpierw muszę się porządnie najebać.
Sasza odsunął go za ramiona i popatrzył na niego wściekle.
Przestań sobie drwić! – syknął.
Nie drwię – odparł Santa Boy. Jak rzadko, wyglądał na naprawdę poważnego. – Po prostu... Gdy już ci wszystko opowiem, to nie będę już tym samym człowiekiem w twoich oczach. Może uznasz mnie za jeszcze większego potwora niż dotychczas, a może pomyślisz, że jestem żałosny. Cokolwiek to będzie, boję się, że to sprawi, iż zaczniesz wątpić, jak to powiedziałeś. Ze wszystkich ludzi na świecie, tylko twoje zdanie na mój temat ma dla mnie znaczenie. To najlepsze wyznanie miłości, na jakie mnie stać, więc doceń to.
Kochasz mnie? – spytał Sasza, gdy był już zdolny cokolwiek powiedzieć.
Wiedział już, że to jedna z tych chwil, którą będzie pamiętać do końca życia. Pogodził się już z myślą, że nigdy nie otrzyma odpowiedzi na swoje wyznanie z przyczepy. Był mu teraz gotów wybaczyć wszystko.
Twarz muzyka przeciął grymas, dokładnie jak się tego spodziewał. Wiedział, że Santa Boy czuł się w takich sytuacjach wybitnie niekomfortowo. Postanowił jednak maksymalnie wykorzystać sytuację. To mu się należało po trzech latach użerania się z nim. Nie ugiął się pod mordującym spojrzeniem.
Jak cholera – padło w końcu.
Bo ja ciebie też, wiesz – rzucił pozornie lekko, wiedząc, że przez to Santa Boy będzie się czuł jeszcze bardziej nieswojo.
Przytulił się do niego i przymknął oczy. Słowa Jacka Hetfielda, które cały czas dźwięczały mu w uszach, jak za dotknięciem różdżki poszły w zapomnienie. Uśmiechnął się, gdy Santa Boy odwzajemnił uścisk.
Wiesz – odezwał się po chwili Sasza – możesz teraz powiedzieć coś wulgarnego, aby rozluźnić atmosferę.
Dziękuję. Na to czekałem – przyznał Santa Boy. – To może zdradzę ci jedną z moich tajemnic? Lubię seks analny.
To żadna tajemnica – prychnął Sasza i uniósł głowę, aby spojrzeć na twarz muzyka. – O.
Wyłupiaste oczy Saszy otwarły się szeroko. Może nawet przestał na chwilę oddychać. To było to. Tabu, czyli dupa Santy Boy'a. Spojrzał na niego z wybitnie głupią miną, co nie zostało niezauważone.
Wiem, co tam sobie teraz wyobrażasz – prychnął muzyk z krzywym uśmiechem. – A co powiesz na to, że minęło jakieś piętnaście lat?
Ich ciała się stykały, więc czuł, że chłopak zaczął głębiej oddychać. Nie było mowy, aby nie podniecała go ta wizja. Sam czuł lekkie zdenerwowanie, mówiąc o tym, ale jeśli już zaczął, musiał skończyć. Nie miał na świecie nikogo innego, komu mógł powierzyć swoje tajemnice. Z kim powinien to zrobić. Odsunął lekko Saszę i nachylił się do jego twarzy.
Jakbym znowu był dziewicą – szepnął mu do ucha, a potem go w nie pocałował. – Zapowiada się niezła zabawa, co?
Sasza przekręcił głowę, aby pocałować Santę w usta. Był teraz bardzo szczęśliwy. Oczywiście swój udział miało w tym wyznanie mężczyzny i obietnice z nim związane, ale przede wszystkim to, że wreszcie zaczął się przed Saszą otwierać. Małymi kroczkami, ale do przodu. A Jack Hetfield i jego rady niech się walą.
Niesamowita.
***
Jack włączył telewizor i usiadł na kanapie w małym salonie kawalerki. Z jakiegoś powodu wybrał miejsce na środku. Chyba instynktownie nie chciał zaburzać symetrii, z jaką zostało umeblowane pomieszczenie. To było najmniejsze z dziwactw jego brata. W łazience znajdowały się „pokazowe” ręczniki, których nie można było używać. Te do wycierania były schowane w półce. Kosmos jakiś.
Gdy Matt mu je pokazywał dziś rano, zaledwie prychnął. W innych okolicznościach nie odpuściłby sobie pognębienia go, jednak głowa Jacka była zajęta czymś zgoła innym. Czy to był sen? Gdy się przebudził, nikogo przy nim nie było. I Josh w jego czymś–jakby–śnie nie wyglądał, jak zastraszony obszarpaniec z przyczepy.
Jeśli się zastanawiasz, to tak. Był tutaj – poinformował go Matt, gdy pojawił się w salonie z dwoma talerzami, które postawił na ławie, na przygotowanych wcześniej podkładkach. – Wyszedł, gdy już świtało. Nie mówił ci nic?
Wtedy nie robiłbym tej idiotycznej miny – odparł Jack i wziął talerz z tostami z sadzonymi jajkami i bekonem na kolana, co jego brat skomentował dezaprobującym spojrzeniem. – Szczęśliwego Nowego Roku, tak w ogóle.
Ta, wzajemnie – odmruknął sceptycznie Matt. – To jaki jest twój plan?
Taki sam jak wcześniej.
Cztery godziny później przechodził przez bramkę na lotnisku. Był Jackiem Hetfieldem, więc nie odwrócił się za siebie.
***
Pojawienie się na komisariacie wdowy Hanson nie wywołało takiego poruszenia jak w każdy inny dzień. Policjanci, którzy sami jeszcze odczuwali skutki wczorajszej zabawy, byli zbyt zajęci ogarnianiem posylwestrowego bałaganu, aby poświęcić jej odpowiednio dużo uwagi, a zasługiwała na całą przyczepę typu wywrotka. Kraksy, rozboje i kradzieże przyćmiły tymczasowo różową postać pani Hanson. Szeryf przyjął ją w swoim biurze dopiero następnego dnia. Bardzo, bardzo starał się nie patrzeć na jej twarz, gdy przeżuwała jedno z dietetycznych ciasteczek przygotowanych przez jego żonę. Wyglądało na to, że od ostatniego spotkania wdowa Hanson przeszła przynajmniej jedną operację plastyczną, która miała naprawić spustoszenia dokonane przez pożar na jej twarzy. Szeryf nie umiał stwierdzić, z jakim skutkiem.
Smakują pani ciastka? – spytał. – Z płatkami owsianymi. Mają bardzo mało cukru.
Bardzo dobre. Proszę pochwalić ode mnie żonę.
Oczywiście. Z czym w taki razie pani do mnie przychodzi?
Wdowa Hanson odłożyła nadgryzione ciasteczko na talerzyk. Było wiórowate. Poprawiła się na krześle.
Ja... – zaczęła – chciałam przyznać się do kłamstwa. Skłamałam.
W jakiej sprawie? – spytał szeryf, choć było to jasne.
Wtedy, gdy odwiedził wdowę Hanson w jej częściowo spalonym domu, zawarli milczącą umowę. Oczywiście, była tylko chwilowa, aż kobieta stanie się na tyle silna, aby stawić czoła Hetfieldom. Nikt nie przewidział jednak tego, że najbardziej wpływowa rodzina w okolicy zniszczy się sama.
W sprawie pożaru. To był Jack Hetfield.
To oficjalne zeznanie? – spytał szeryf.
Tak.
Mężczyzna nachylił się, aby włączyć stojącą na ziemi, pod biurkiem jednostkę centralną komputera. Po chwili na ekranie pojawiło się logo stanowej policji.
Spiszę pani zeznania. Musi mi pani powiedzieć wszystko, od samego początku. Nie pominąć żadnego szczegółu – poinstruował kobietę, która lekko się skrzywiła na te słowa.
Godzinę później wdowa Hanson opuściła budynek posterunku policji, a szeryf wpatrywał się w zadrukowane kartki. To miasto było przesiąknięte grzechem. Wstał i otworzył drzwi swojego gabinetu wprost na dużą salę zapełnioną zawalonymi papierami biurkami, przy których pracowali podlegli mu policjanci.
Dennis! – zawołał młodego chłopaka, a ten natychmiast poderwał się z miejsca i podszedł do szeryfa. – Skopiuj to.
Tak jest.
Co z obstawą sali Jacka Hetfielda?
Zrezygnowaliśmy z niej trzy dni temu. A coś się stało? – zdziwił się chłopak.
Nie. Ktoś tam musi w takim razie jechać i przesłuchać Hetfielda.
Znowu w sprawie wesela?
Nie, w sprawie podpalenia. – Szeryf popukał kartki, które przekazał policjantowi. – I trzeba znaleźć to rodzeństwo, Joshuę i Tracy Youngów.
Wszystkie jednostki są zajęte kradzieżami, włamaniami i tak dalej – oznajmił Dennis. – Mamy pełno nowych zgłoszeń. Część poszkodowanych dopiero dzisiaj wytrzeźwiała na tyle, żeby coś zauważyć.
Juan przysłuchiwał się całej rozmowie z odległości kilku metrów. Wraz ze swoją partnerką, Afroamerykanką po czterdziestce, pił kawę z automatu. Los znów się do niego uśmiechnął. Już nie długo ten rudy dzieciak przestanie być taki pretty.
Ja ich poszukam po zmianie – zaproponował. – Kojarzę ich, bo kiedyś mieszkaliśmy po sąsiedzku.
Dobrze. Tylko wiesz, żadnej taryfy ulgowej, bo to szczeniaki. Zbrodnia nie zna wieku.
Oczywiście.
Stary dureń, prychnął w myślach Juan. Tymi moralizatorskimi gatkami może się co najwyżej podetrzeć, jak znowu w kiblu zabraknie papieru. Cisnął papierowy kubek do kosza i wyszedł z komisariatu.
***
Gdy szedł korytarzem spowitym w półmroku, klepki podłogi trzeszczały pod jego stopami. Był w jednym z opuszczonych domów, jakich wiele na przedmieściach. Poprzedni mieszkańcy, którzy po wyprowadzce rozpłynęli się w powietrzu, zdemolowali go do tego stopnia, że właścicielowi nie opłacało się go remontować. Plama oleju na betonowym podjeździe była zaledwie preludium do tego, co znajdowało się we wnętrzu małego, parterowego domku z zaniedbanym trawnikiem. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze parę tygodni temu była tu melina, w której hodowano marihuanę. We wszystkich pokojach, do których zaglądał, na podłodze leżały pojedyncze doniczki z uschniętymi roślinami i elementy sprzętu naświetlającego. W powietrzu unosił się mdlący zapach. Nikt tu od dawna nie sprzątał i nie wietrzył. Rozwalone meble pokrywała gruba warstwa kurzu, a na ścianach widniało graffiti – powtarzające się symbole, których Josh nie umiał rozszyfrować.
Tracy! – zawołał ponownie i znów nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
Wczoraj wrócił do Amarillo i spędził resztę dnia na szukaniu swojej siostry. Bezskutecznie. Dzisiaj ktoś powiedział mu, że widział, jak wchodziła z jakimś mężczyzną do tego opuszczonego domu. Było to podejrzane, bo Tracy zwykle... pracowała (Kurwiła się, podpowiedział Jack w jego głowie) w domu (W przyczepie, to znów Jack). Śmierdziało to, jak pułapka i jeszcze parę miesięcy temu Josh uznałby, że jego siostra jest na to za głupia, ale akcja z filmem kazała mu zacząć inaczej o niej myśleć.
Tracy! – zawołał i pchnął drzwi do następnego z pokojów.
***
Jeszcze troszkę, pomyślała, gdy usłyszała stłumiony głos brata zza ściany. Siedziała z podciągniętymi kolanami na wyświechtanym kocu rozłożonym w salonie. Kilka godzin wcześniej leżała tu nago, nasłuchując z zamkniętymi oczami, jak jej klient opuszcza dom. Wylądowali tutaj, ponieważ facet miał klaustrofobię i nie chciał tego robić w przyczepie. Za motel też nie miał ochoty płacić. Gdy otworzyła oczy, ujrzała leżącą na podłodze zużytą prezerwatywę. Po odwrócenia głowy jej wzrok padł na zmięte banknoty, które chwilę temu mężczyzna rzucił jej w twarz. Poczuła się sama jak nigdy dotąd, ale nie było już przy niej drugiego, ciepłego ciała, tak podobnego do jej własnego, do którego mogła się przytulić. Gdy ponownie otworzyła oczy, ujrzała nad sobą mężczyznę. Zawarła z nim pakt, ponieważ miał rację. Josh zasługiwał na karę.
Tutaj jestem, Josh!
Scyzoryk z dłoni chłopaka opadł z brzękiem na podłogę, gdy Juan, który stał za drzwiami, mocnym ciosem uderzył go łokciem w czoło. Josh stracił przytomność i osunął się wprost w ramiona policjanta, który usadził go na stojącym nieopodal krześle.
O tym nic nie było! – oburzyła się Tracy i podbiegła do brata.
Zamknij się, głupia! Musiałem go jakoś obezwładnić. Strasznie się ostatnio rzuca.
No... – zgodziła się Tracy i przyjrzała piegowatej twarzy Josha. Założyła mu za ucho opadający kosmyk włosów. – I co teraz?
Co tylko chcemy. – Uśmiechnął się Juan.

6 komentarzy:

  1. Santa Boy i jego wyznanie miłości! Kocham, uwielbiam, czczę Cię za tą postać. Nic nie jest tak piękne jak Santa usiłujący okazywać uczucia :D i to że w rozdziale działy się ważniejsze rzeczy, które bardziej wpłyną na fabułę nie ma znaczenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalnie się z tobą zgadzam! A jeszcze kiedy sobie człowiek uświadomi, że to przecież stary dziad, a tak się miota. Priceless :)
      Tak, tak. W rozdziale działy się ważniejsze rzeczy. No, czujecie, że jesteśmy co raz bliżej końca? ;)
      Pozdrowienia!

      Usuń
  2. No niestety czuć, że koniec, a szkoda wielka, bo baaaardzo fajne to opowiadanie :) Santa jest w ogóle epicką postacią, ale i inne potrafią namieszać. Już nie moge się doczekać ciągu dalszego

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten koniec to jeszcze pewnie zajmie miesiące, więc nie ma co się na niego nastawiać :) Ale tak, to już tylko równia pochyła ku THE END. Cieszę się, że nie uczyniłam z Santy marginalnej postaci, jak planowałam, bo ma chyba wielu fanów wśród czytelników :)
    Pozdrawiam i mam nadzieję na spotkanie przy następnym rozdziale!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, Santaboy i jego wyznanie miłości urocze, ale no wkurza mnie Tracy no jak może to brat mści się na nim bo daje sobie rade mimo wszystko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Santaboy i jego wyznanie miłosci urocze, ale no wkurza mnie Fracy no jak może to brat mści się na nim bo daje sobie radę mimo wszystko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń