Santa Boy wszedł do
salonu, w którym czuł się już jak u siebie (zresztą, on wszędzie czuł się jak u
siebie), zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie kanapy, na której
siedziała Rachelle i oglądała w telewizji wiadomości.
– Długo cię nie było –
zauważyła. W jej głosie czuć był pretensję, choć tłumaczyła sobie wielokrotnie,
że nie ma do niej prawa. – Pięć dni nie dawałeś znaku życia. Martwiłam się.
Santa Boy parsknął
niepohamowanie na te słowa.
– Serio tak bardzo
chcesz mnie do siebie zniechęcić? – spytał.
Usiadł obok na kanapie.
Wyciągnął z jej ręki kieliszek wina i wypił zawartość do dna.
– Byłem w Amarillo. Na
policji.
Wezwali go na
przesłuchania, bo siostra Josha powiedziała wszystko, co wiedziała, udostępniła
policji też ten feralny film. Chociaż, że to on na nim był, dowiedzieli się
dopiero, gdy stawił się na zeznania. Ze sprawą połączyli go przez kartę
kredytową, którą dał chłopakowi oraz kartę SIM. Nie był winien, przynajmniej
bezpośrednio, śmierci żadnego z Hetfieldów, więc powiedział prawdę. Prawię całą,
bo zgrabnie pominął jakikolwiek udział Saszy.
– Co? – Rachelle spojrzała
na niego zaniepokojona.
– Nico – odparł Santa
Boy z pokpiwającym uśmieszkiem. – Powiedz lepiej, czy widziałaś coś ciekawego w
tej telewizji.
– Twój ojciec, FBI go
dzisiaj zabrało. Wywlekli go z domu.
– Serio? – spytał jedynie
Santa Boy.
Kosztowało go to dużo
hajsu i dużo starań, ale był zadowolony. Chociaż miał mu ochotę zwyczajnie
przypieprzyć, to poczułby tylko chwilową satysfakcję. Poza tym walenie radnego
po mordzie chyba nie mogło obyć się bez konsekwencji. Kiedyś go one nie
interesowały, bo i tak nie mogły za nim nadążyć, gdy przemierzał Amerykę swoim
Cadillakiem deVille i nigdzie nie zagrzewał na dłużej miejsca. Teraz musiał
przyjąć inną strategię. Na szczęście ojciec nadal miał w piwnicy to ohydne
miejsce tortur. Ale to był za mały kaliber. Może nawet wyszedłby z tego bez
szwanku. Szczególnie, gdyby jacyś nawiedzeni, liberalni aktywiści rzucili się w
jego obronie, bo nie można przecież karać człowieka za jego preferencje
seksualne.
Ameryka wiele potrafi
zrozumieć i wiele wybaczyć, ale istnieje jedno sacrum, którego nie wolno kalać.
Dzieci. Wynajął więc odpowiednich ludzi, którzy określali się mianem prywatnych
detektywów, a tak naprawdę robili na zlecenie różne, niekoniecznie legalne
rzeczy, za to z pełnym profesjonalizmem. I tak w służbowym i domowym komputerze
Roba Biela, które oczywiście byłe pełne sadystycznego porno, znalazły się też
najbardziej ekstremalne filmy z pornografią dziecięcą. Santa Boy myślał, że
widział już wszystko i nic go nie ruszy, ale nawet on nie mógł na to patrzeć.
Gdy agenci weszli do piwnicy jego starego domu oprócz fetyszystycznych zabawek
znaleźli też kolejne filmy, a nawet zakrwawioną sukienkę w dziecięcym
rozmiarze. Gdy zacznie się proces, w odpowiednim momencie na policję zgłosi się
kobieta, która jako dziewczynka mieszkała z Bielami po sąsiedzku. Zgodziła się
złożyć fałszywe zeznania o tym, że Rob Biel zaciągał ją do swojej piwnicy, a
potem molestował, ponieważ była uzależniona od heroiny i desperacko potrzebowała
pieniędzy. To nawet lepiej, bo tylko wzbudzi większe współczucie u ławy
przysięgłych. W końcu sięgnęła po narkotyki przez traumę z dzieciństwa.
Wszystko było doskonale.
Santa Boy objął
Rachelle ramieniem i w znacznie lepszym humorze niż jeszcze przed momentem
patrzył na wiadomości. Gdy znów pokazali moment wywlekanie Roba Biela z domu
jedynie w bokserkach i na bosaka przez agentów w FBI, miał ochotę śpiewać. Tłum
ludzi skandował i obrzucał mężczyznę jajkami. Jedno trafiło go prosto w twarz.
– Marshall, to twoja
zasługa? – spytała Rachelle, zerkając na niego.
– Chcesz mi urządzić
umoralniającą pogadankę? Możesz sobie oszczędzić. Wielu już próbowało i jak
dotąd nie przyniosło to żadnych efektów.
Kobieta pokręciła
głową.
– Cieszę się – odparła,
ku zaskoczeniu Santy Boy’a.
– Cieszysz?
– Tak, bałam się, że
zrobisz coś głupiego.
Santa Boy wybuchnął
śmiechem. Przygarnął do siebie Rachelle, która syknęła, bo gest był trochę za
mocny. Właściwie każdy dotyk taki był.
– Powiadomiłem mojego
prawnika. To jeszcze potrwa, ale niedługo powinno mi się udać przejąć dom.
– Ach, tak – mruknęła
kobieta. Ostatnio listy od komornika przestały zapychać jej skrzynkę.
Postanowiła jednak nie pytać o to Marshalla.
***
Sasza zastanawiał się,
czy to jakieś fundamentalne prawo rządzące Wszechświatem, że w każdym biurze
wąsatego faceta w średnim wieku obligatoryjnie musi znajdować się chociaż jeden
kalendarz z gołą babą. Mechanik z komisu Hetfieldów, do którego kanciapy weszli
na chwilę, żeby odebrać jakieś pokwitowanie przy sprzedaży deVille, miał nimi
obwieszone wszystkie ściany. Komendant straży, u którego teraz siedział,
ograniczył się do jednego, ale z wyjątkowo niewysublimowanymi zdjęciami. To
faceci ciągle narzekają na nienaturalność kobiet, ale wielkie, silikonowe cycki
w kalendarzach jakoś im nie przeszkadzają, pomyślał.
– Coś nie tak? – spytał
komendant, gdy Sasza nie odpowiedział na pytanie.
– Kalendarz. Nie
zmienił pan miesiąca.
Mężczyzna ze
zdziwieniem spojrzał na ścianę. Najwyraźniej trochę się zawstydził i próbował
zamarkować to chrząknięciem.
– Wracając do sprawy.
Zgodnie z zasadami zanim będzie pan mógł starać się o przyjęcie do zawodowej
straży, musi pan przepracować pięć lat w ochotniczej.
Sasza skrzywił się. To
by oznaczało, że gdy zostanie profesjonalnym strażakiem, będzie po
trzydziestce. To stanowczo za długo.
– Nie da się tego jakoś
ominąć? – spytał. – Są akademie i tak dalej.
– I tak musiałby pan
iść do akademii. W małych miejscowościach odbycie ochotniczej służby to zwykle
konieczność. Inaczej jest w dużych miastach, tam rzeczywiście wystarczy skończyć
odpowiednie kursy – wyjaśnił komendant. – Niech się pan zastanowi. Proszę wziąć
ulotki z holu.
Wrócił do domu w złym
humorze. Ostatnio co raz rzadziej mu się to zdarzało, a nawet jeśli, to
Szczęściarz zawsze znalazł jakąś metodę, aby go rozweselić. Wziął szczeniaka do
siebie, bo nie chciał, żeby trafił do schroniska, a Marcio mieszkał sam, więc
nie mógł się nim właściwie zaopiekować. Sasza zawsze wolał koty, ale doszedł do
wniosku, że psy wcale nie są takie złe. Oczywiście, gdy nie obgryzają mebli i
nie sikają na dywan.
Mały i jak się okazało,
lekko głuchawy border collie wiernie podążył za nim do pokoju. Gdy Sasza się
przebierał, ktoś zadzwonił do drzwi. Matka była w salonie, więc nie śpieszył
się, aby iść otworzyć. W momencie, gdy naciągnął podkoszulkę na ciało, do
pokoju bez pukania wpadł niczym wicher Marcio i uklęknął przed Szczęściarzem,
siedzącym na podłodze.
– Przepraszam!
Przepraszam! – powiedział do szczeniaka, a ten przekręcił głowę, jakby mówił „O
co ci chodzi?”. Sasza sam chciałby to wiedzieć.
– Co ty wyprawiasz? –
spytał, marszcząc brwi.
Marcio spojrzała na
niego z dołu. Wciąż na klęczkach, tarmosił futro szczeniaka.
– Jak szedłem do ciebie,
to przypadkowo rozdeptałem ślimaka. – Wydawał się tym bardzo przejęty. –
Pomyślałem, że muszę przeprosić kogoś, kto także należy do fauny.
Sasza wybuchnął
śmiechem, a Marcio posłał mu karcące spojrzenie. Zachowanie Latynosa było przynajmniej
niecodzienne, ale w sumie dość pozytywne. Może był trochę narwany, ale miał
dobre serce.
– I jak, Szczęściarzu?
– Sasza zwrócił się do psa, a ten natychmiast zwrócił głowę w jego stronę. –
Czy Marcio zasługuje na rozgrzeszenie?
Chyba tak, bo piesek
zaczął lizać Latynosa po policzku. Był w tym bardzo gorliwy, więc w końcu Sasza
wziął go na ręce.
– I jak poszło? –
spytał Marcio, siadając po turecku na podłodze. Miał na sobie podkoszulek z gnijącą
Myszką Miki. Sasza nie rozumiał jego wyczucia stylu.
Zreferował mu to, co
powiedział komendant. Nie chciał półśrodków. Chciał zrobić coś, co wreszcie
będzie miało jakieś znaczenie. Może to głupi powód, może powinien gonić za
marzeniami. Problem był taki, że nie miał żadnych.
– To trochę słabo –
ocenił Marcio, gdy poznał sytuację. – Dalej musiałbyś pracować na cały etat.
Być pomocnikiem złotej rączki przez kolejne pięć lat. Nie wydaje mi się, żebyś
tego chciał.
– Mówisz, że przez
kolejne pięć lat będę pracował u Tony’ego? – podłapał Sasza.
– Ja wyjeżdżam. On
zostaje. To już raczej pewne. Chyba zerwaliśmy – przyznał Latynos. Nie wydawał
się specjalnie załamany.
– Przykro mi.
Sasza powiedział, co
wypadało, ale zdradziecki uśmiech wpłynął na jego usta. Marcio również się
uśmiechnął, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki.
– To jest złe –
stwierdził Sasza.
– Tylko takie? –
dopytał Marcio, unosząc przy tym brew. Kiedy rybie oczy Saszy się śmiały, były
naprawdę piękne.
– To jest też dobre –
odparł powoli chłopak. – Bardzo dobre.
***
Gdy Fat Moose wszedł do
autokaru zespołu, zastał Santę Boy’a leżącego na rozkładanym łóżku. Palił
papierosa z ręką podłożoną pod głowę. Gdy usłyszał kroki, uniósł na chwilę
powieki. Skrzywił się na widok swojego menadżera. Był w autobusie sam, reszta
zespołu korzystała z dobrodziejstw sławy i groupies, które nie odstępowały ich
na krok podczas trasy. Fat Moose przysiadł w fotelu obok wejścia. Santa Boy
chyba nie był w humorze do nawiązywania interakcji międzyludzkich. Ostatnio w
ogóle nie bywał w humorze.
– Umierasz? – spytał
Fat Moose, a muzyk posłał mu znużone spojrzenie. – Wiesz, ostatnio czytałem, że
jest taka firma, która robi z ludzkich prochów płyty winylowe i nagrywa na nich
piosenki. Jakbym nagrał na tobie „One More Time” Britney Spears i to sprzedał,
to nawet mój sracz byłby wysadzany diamentami.
Santa Boy zgasił
papierosa w popielniczce ozdobionej czterema czaszkami i to była jego jedyna
reakcja.
– Hej, nic? – zdziwił
się Fat Moose. – No, Boy, żadnej sarkastycznej odpowiedzi? To chociaż pokaż
„Fucka”. Jesteś na największej trasie od lat, wszystkie bilety sprzedane, tłum
szaleje, laski krwawią z nosa, a ty
leżysz tutaj w samotności i wegetujesz. Byś coś wycisnął z siebie.
– Uważaj, bo wycisnę
coś z ciebie.
– No, już lepiej, Boy –
stwierdził Fat Moose i uniósł się na chwilę, by z tylnej kieszeni dżinsów
wyciągnąć jakiś świstek. – A w ogóle, to…
Nie dokończył, bo w tym
samym momencie do autokaru wpadł najnowszy nabytek zespołu. Młody gitarzysta
minął Fat Moose’a, nawet nie poświęcając mu jednego spojrzenia, a potem padł
na podłogę obok łóżka lidera grupy.
– Jestem wykończony –
jęknął. – Plecy mnie napierdzielają od tygodnia.
Był bardzo młody.
Przeciętnego wzrostu i szczupłej budowy. To w połączeniu z jego ładną, jeszcze
trochę dziecięcą twarzą powodowało, że jego wygląd całkowicie nie wpisywał się
w image zespołu. Był po prostu za ładny. Fat Moose kazał mu przefarbować
półdługie włosy na czarno, ale przez to jego niebieskie oczy jeszcze bardziej
przyciągały spojrzenia.
– Przyzwyczaisz się,
młody – mruknął Santa Boy.
Lubił chłopaka, bo
wydawał się mądrzejszy do niego samego w tym wieku. Imprezował, ale
unikał mocniejszych używek. Może nie spadnie na dno jak on. Od jakiegoś czasu
łapał się na tym, że trochę mu ojcował. On, najgorszy model mężczyzny na
świecie.
– Och, Wodzu. Jakieś
takie tam frazesy mi nie pomogą – jęknął chłopak i przeciągnął się jak kot.
Założył dłonie pod podbródek i spojrzał w górę, na Santę Boy’a. – Tylko trochę.
Muzyk przewrócił
oczami, ale jednak zsunął nogę z łóżka i zaczął ugniatać nagie plecy chłopaka
bosą stopą.
– O, tak. – Chłopak
wydawał się bardzo zadowolony. – Nie chce, Wódz, wiedzieć, jaki miałem wczoraj
sen ze stopą w głównej roli. A może chce?
– Zapewniam, że nie
chcę – prychnął Santa Boy.
– Ja chcę – zawołał Fat
Moose i podniósł dwa złączone palce w górę. – Bardzo chcę.
– Nie chcę, żeby się
pan rozczarował, menadżerze, więc pozwolę panu nadal żyć marzeniami – odparł
chłopak, a Santa Boy parsknął śmiechem.
– Po co w ogóle tu
przyleciałeś? – spytał muzyk. – Wszystko idzie zgodnie z planem.
Fat Moose uśmiechnął
się i wyciągnął zgiętą, zadrukowaną kartkę z kieszeni. Zbliżył się do muzyka i
mu ją podał.
– Nie wiem, Boy –
przyznał. – Wkurzyć cię? Ucieszyć? Wykrzesać z ciebie wreszcie jakieś życie?
Santa Boy odebrał
świstek, a zaciekawiony chłopak momentalnie podniósł się z podłogi i zawiesił
na jego ramieniu. Muzyk rzucił mu krótkie spojrzenie, a potem rozłożył wycinek
z „New York Timesa”. To nie była pierwsza strona, ani nawet druga, ale jedna z
ostatnich. W takich gazetach wzmianki o nim znajdowały się jedynie, gdy wywołał
jakiś skandal lub ktoś go o coś oskarżał. Demoralizację młodzieży, czy innego
gówno. Nie miał więc pojęcia, czego się spodziewać.
Było nawet zdjęcie. Nie
przedstawiało jego, a Saszę. To na pewno był on. Rozpoznał chłopaka bez
problemu, mimo tego, jak bardzo się zmienił. Włosy miał teraz ścięte na jeża,
na jego twarzy brakowało kolczyków, ale przede wszystkim nie był już wychudzony.
Wyglądał dobrze. Bardzo dobrze. To Santę Boy’a bardziej denerwowało niż
cieszyło. A później zaczął czytać. Po kilku linijkach musiał znów spojrzeć na
zdjęcie i podpis, aby upewnić, że to na pewno Sasza. Tak, to on we własnej
osobie, ale nie był już chłopakiem, którego znał.
– Kto to? Całkiem
niezły.
Santa odsunął od siebie
dzieciaka, chwytając go za twarz i kazał mu spieprzać. Wyszedł, bo już potrafił
poznać, kiedy lider żartował, a kiedy nie.
– Niesamowite, co? –
spytał Fat Moose. – Nie spodziewałem się tego po naszym małym brzydalu.
Rozstanie mu służy.
Przyniósł tę gazetę,
żeby wykrzesać z Santy Boy’a jakąś reakcję. Cokolwiek, co by świadczyło, że
jeszcze żyje. Kiedy postanowił spieprzyć mu życie na nowo, spodziewał się
gniewu. I chciał przekuć to w kolejną psychodeliczną płytę, podczas słuchania której
ludzie cieli sobie nadgarstki. A Santa Boy zamieszkał na zadupiu z jakimś
umierającym babo–chłopem i pisał smętne piosenki o samotności. Jakby był już
martwy.
Santa Boy zmiął wycinek
i rzucił kulkę w głąb autobusu. Minął Fat Moose’a i wyszedł na zewnątrz.
Powinien się cieszyć, ale nie umiał. Jego mały, przestraszony Sasza został
honorowym mieszkańcem Nowego Yorku, bo wyłowił samobójcę z Zatoki, a później
przez półgodziny wykonywał resuscytację aż do przyjazdu karetki, która utknęła
w korku. W wywiadzie przyznał, że pływać nauczył się dopiero podczas szkolenia
na strażaka. To coś dobrego, coś niesamowitego, coś wyjątkowego i z czego można
być dumnym. Zszokowało go to, że Sasza mógł stać się kimś takim. I to, że nie
potrzebował do tego niego. W ogóle go już nie potrzebował.
Powinien się cieszyć, a
czuł się tylko gorzej. Sasza się z niego wyleczył. Zapomniał o nim. Teraz może
poznać jakiegoś normalnego gościa. Może nawet się hajtnąć, a może nawet mieć
dzieci. Zapomni o nim, a on nie może o sobie przypomnieć, bo przecież obiecał.
Po trasie wrócił do
West, do domu, który przejął po ojcu. Dotąd nawet nie miał pojęcia, że tak
naprawdę należał do jego zmarłej matki. Kupili go jej rodzice w prezencie
ślubnym. Rachelle w piżamie i chustą na głowie leżała na plecach na łóżku w sypialni. Spała. Santa Boy położył się obok niej. Przypomniał sobie o czymś,
więc uniósł się do siadu i przechylił ponad kobietą, aby dosięgnąć do stojącego
na nocnej szafce zegarka.
– Nie nastawiłaś sobie
budzika – pouczył śpiącą kobietę. – Masz przecież jutro kolejną sesję chemii.
Nastawił odpowiednią
godzinę i z powrotem położył się na swojej połowie. Zamknął oczy. Długo nie
mógł zasnąć, bo w głowie kotłowały mu się różne myśli. Puszczenie Saszy wolno
było chyba najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek dla kogoś zrobił. To był jedyny
raz, gdy się dla kogoś poświęcił. I, kuźwa, to bolało.
Obudził go alarm
budzika. Rachelle nie reagowała, więc zły odwrócił się w jej stronę i szturchnął
ją łokciem w ramię.
– Wyłącz to gówno –
syknął.
Znów nie zareagowała.
Podłożył jej dłoń pod nos i przytknął palce do szyi. Zrobił to, chociaż już wiedział.
Była zimna. Pewnie nie żyła już, gdy kładł się obok niej wieczorem.
– Kuźwa.
Zaplótł dłonie Rachelle
na brzuchu i poszukał komórki, aby zadzwonić na pogotowie. Chyba musi sobie
kupić kota, aby nie zostać całkiem sam.
Za kazdym razem jak czytam kolejne rozdzialy Twojego opowiadania to jestem w szoku. Mam tak niesamowicie skrajne emocje, ze ja tak naprawde nie wiem: czy nienawidze tego opowiadania czy je uwielbiam. Jednego jestem pewna, pisz dalej... bo ja bardzo czekam na kolejna porcje emocji ktora mi dostarczasz. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNienawiść do mojego opowiadania? To mi się bardzo podoba! Znaczy się, że wzbudza emocje. Good, nienawidź głębiej ;) Również pozdrawiam.
UsuńNo nieźle Santa to rozegrał, dodał staremu jeszcze więcej rzeczy przez które go zatrzymali.Nie żeby mnie to bolało.Jaki Sasza jest mi bliski sama chcę zostać strażakiem, jak na razie tylko bardzo chcęXD A JEGO mała rybka takie zasługi już ma na swoim koncie, ile mniej więcej czasu minęło w tym rozdziale? Tęsknię za twoim irokezem Sasza, bardzo.Kiedyś słyszałam stary, że obietnice można złamaćXDD Po co ci kot, pójdziesz do Saszy dostaniesz jeszcze pieska (: Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńStrażakiem? Super! Trzymam kciuki. No wiesz, to Ameryka, nie? Kraj cudów i spełnionych marzeń albo przynajmniej tak próbują nam wmówić. Więc topielec znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu xD Ile czasu minęło w rozdziale? - jakieś pół roku. Rybka dalej jest w akademii. Ja tęsknię za moją fryzurą. Kiedyś miałam podobną do Santy Boy'a (i była cool), ale później zapuściłem włosy do pasa i żal ścinać :( Rybka (he he) albo akwarium!
UsuńPozdrawiam
Fan ta styczne :-)
OdpowiedzUsuńNapisałabym, że "SAD ystyczne", ale to się inaczej dzieli :(
UsuńCudo :D Mam nadzieje że to nie koniec, przemyślenia o Saszy są super i na szczęście Santa nie narobił sobie kłopotów, a zemsta była epicka!
OdpowiedzUsuńNie, to jeszcze nie koniec :) Dręczenie Santy za bardzo mi się podoba ;) Pozdrawiam!
UsuńTo świetnie, za dobrze mi się to czyta :D
Usuńto jest świetne!
OdpowiedzUsuńale i tak chcę "hepi end" :P
No nie wie, nie wiem... "hepi end" jakoś kojarzy mi się z "horom curkom" xD
Usuń