Wstawiam wam pierwszą stronę bonusu, w którym opisałam pierwsze dni życia Santy Boy'a (jakby się ktoś nie domyślił, to ten obcy). Nie wiem, skąd mam tak głupie pomysły O_o Przypominam, że reklama jest dźwignią handlu, a komentarz bloga. Ostatni wpis odczuwa lekki niedosyt.
Ściany oraz podłoga wyłożone były białymi, drobnymi płytkami.
Fuga między nimi, niegdyś także biała, teraz poszarzała od
silnych chemikaliów odkażających. Migająca świetlówka jeszcze
bardziej upodabniała to miejsce do publicznej toalety na dworcu. Tam
również każdy centymetr był wyszorowany drażniącą nozdrza
chemią, ale człowiek i tak chwytał klamkę przez chusteczkę.
Rosse, której głowa była teraz pełna taki przemyśleń,
podciągnęła niżej szpitalną sukienkę otrzymaną po porodzie.
Była ona tak krótka, że nie zakrywała niczego, a było naprawdę
dużo do ukrycia. Pielęgniarki nie pozwoliły założyć Rosse
majtek, żeby nie zwiększać szansy na jakąś paskudną infekcję.
Ciekło z niej z dołu i z góry, a migrenę podjudzał nieustanny
płacz. Na porodówce płakał każdy. Płakały matki w szoku
poporodowym, płakały dzieci z pełną pieluchą, z jakiegoś powodu
płakali ojcowie i dziadkowie, których nawet nie wpuszczano na sale. Można by pomyśleć, że ten korowód
okropności zatrzymują słodkie pyszczki nowo narodzonych dzieci.
Nic bardziej mylnego. Wszystkie noworodki były jakby żywcem wyjęte
z teledysku Marilyna Mansona, który za dwie dekady zmieni na zawsze
obraz amerykańskiej popkultury. Sine i pokraczne jakby złożone z
niepasujących do siebie części różnych lalek.
Na oddziale położniczym w szpitalu w West, sennej mieścinie w
północnym Teksasie, wśród szarości ścian i fioletu nowych ludzi
wzrok wszystkich przyciągał jeden, różowy punkt. Córka Rosse
bardzo szybko zmieniła odcień na bardziej przyjazny dla oka, miała
też gęste, ciemne włoski i była pulchniutka jak prosiaczek. Z
każdą godziną panna Hamilton nabierała przekonania, że warto
było tak cierpieć i pokłócić się już chyba na wieczność z
ojcem. Przecież nawet salowa powiedziała, że to jedno z
najładniejszych urodzonych tu dzieci. Rosse poprawiła kocyk na
ciałku śpiącej w łóżeczku Leny i z trudem odwróciła się na
drugi bok. Triumfalny uśmiech momentalnie wpełznął na je usta, bo
obok niej leżała kobieta, która uleczyła Rosse ze wszelkich
kompleksów. Przestały jej nawet przeszkadzać nadprogramowe
kilogramy. Gdyby nie one wyglądałaby podczas ciąży jak ta
kobieta. Jak matka obcego. Jej anatomia zredukowałaby się do
chudych, żylastych kończyn i tak napęczniałego brzucha, jakby
miał zaraz pęknąć przebity szczękami małego kosmity. Teraz
kobieta wyglądała jak zużyty żywy inkubator, a jej sine dziecko z
wielką łysą łepetyną i wyłupiastymi oczami było paskudne, jak
na hollywoodzkiego kosmitę przystało.
Kobieta kilkukrotnie wychodziła na korytarz, nieporadnie próbując
zakryć to, czego krótka szpitalna sukienka nie zasłaniała, by na
chwilę spotkać się z liczną rodziną. Jednak ojciec małego
obcego się nie pojawił. To jeszcze bardziej podbudowywało Rosse na
duchu. Mąż kobiety przyszedł w odwiedziny dopiero cztery dni po
porodzie. Zwyczajny urzędas z neseserem, sweterkiem w serek i
przylizanymi włosami. Nie przyniósł ze sobą standardowych kwiatów
i czekoladek. Popatrzył na swojego małego kosmitę, nawet go nie
dotykając. Potem odwrócił się i ujrzał idealnego bobasa jak z
reklam pampersów.
– Nie mogłaś urodzić czegoś bardziej jak to? – zapytał żonę,
wskazując na małą Lenę Hamiltona.
Odpowiedział mu ledwie słyszalny szept, który Rosse usłyszała
tylko dlatego, że niebezpiecznie daleko wychyliła się ze swojego
łóżka.
– Następne będzie ładniejsze, obiecuję. Postaram się.
– Mam nadzieję – oparł urzędas i wyszedł z sali.
Rosse następnego dnia wypisała się ze szpitala i wraz z córką
wróciła do domu. Różowy, idealny bobas zmiękczył serce jej
ojca, który postanowił nie wydziedziczyć swojej jedynej córki. Co
więcej, w parę miesięcy po porodzie Rosse Hamilton zamieszkała
wraz z Leną w kupionym przez rodziców domku jednorodzinnym. Jej
sąsiadami okazał się nie kto inny, jak mały kosmita, jego
inkubator oraz łysiejący kreator w sweterku w serek. Obca rasa z
domu obok nazywała się Biel.
O tak coś wlasnie czułam po ostatnim rozdziale, że może się pojawić obiecany bonusik i jest :D super! Fajnie się zapowiada, czuję nosem zastraszoną matkę i ojca despotę czyli idealny zestaw do wychowania życiowego wykolejeńca ;) już się nie mogę doczekać
OdpowiedzUsuń