wtorek, 23 maja 2017

Informacja - plany pisarskie na najbliższe tygodnie + próbka

Może ktoś pamięta, a może nie, ale... Gdzieś tam wspomniałam, że po zakończeniu TB chcę opisać bujną przeszłość Santy Boy'a. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że musi to być teraz, bo inaczej ostatnie rozdziały będą dla was po prostu jakby wyjęte z d*py (przepraszam za kolokwializm użyty bez potrzeby. Wiecie, wychowanie na blokowisku robi swoje...). Chodzi mi tu głównie o zachowanie Santy Boy'a, który będzie się musiał zmierzyć z przeszłością. Tak więc (nie powinno się zaczynać zdania od "tak więc" xD) w następnej kolejności na blogu pojawi się jakby taki bonus-nie-bonus. Przypominam, że nasz emeryt metalu urodził się w latach 70-tych, a naprawdę nazywa się Marshall Biel.

Wstawiam wam pierwszą stronę bonusu, w którym opisałam pierwsze dni życia Santy Boy'a (jakby się ktoś nie domyślił, to ten obcy). Nie wiem, skąd mam tak głupie pomysły O_o Przypominam, że reklama jest dźwignią handlu, a komentarz bloga. Ostatni wpis odczuwa lekki niedosyt.

Ściany oraz podłoga wyłożone były białymi, drobnymi płytkami. Fuga między nimi, niegdyś także biała, teraz poszarzała od silnych chemikaliów odkażających. Migająca świetlówka jeszcze bardziej upodabniała to miejsce do publicznej toalety na dworcu. Tam również każdy centymetr był wyszorowany drażniącą nozdrza chemią, ale człowiek i tak chwytał klamkę przez chusteczkę. Rosse, której głowa była teraz pełna taki przemyśleń, podciągnęła niżej szpitalną sukienkę otrzymaną po porodzie. Była ona tak krótka, że nie zakrywała niczego, a było naprawdę dużo do ukrycia. Pielęgniarki nie pozwoliły założyć Rosse majtek, żeby nie zwiększać szansy na jakąś paskudną infekcję. Ciekło z niej z dołu i z góry, a migrenę podjudzał nieustanny płacz. Na porodówce płakał każdy. Płakały matki w szoku poporodowym, płakały dzieci z pełną pieluchą, z jakiegoś powodu płakali ojcowie i dziadkowie, których nawet nie wpuszczano na sale. Można by pomyśleć, że ten korowód okropności zatrzymują słodkie pyszczki nowo narodzonych dzieci. Nic bardziej mylnego. Wszystkie noworodki były jakby żywcem wyjęte z teledysku Marilyna Mansona, który za dwie dekady zmieni na zawsze obraz amerykańskiej popkultury. Sine i pokraczne jakby złożone z niepasujących do siebie części różnych lalek.


Na oddziale położniczym w szpitalu w West, sennej mieścinie w północnym Teksasie, wśród szarości ścian i fioletu nowych ludzi wzrok wszystkich przyciągał jeden, różowy punkt. Córka Rosse bardzo szybko zmieniła odcień na bardziej przyjazny dla oka, miała też gęste, ciemne włoski i była pulchniutka jak prosiaczek. Z każdą godziną panna Hamilton nabierała przekonania, że warto było tak cierpieć i pokłócić się już chyba na wieczność z ojcem. Przecież nawet salowa powiedziała, że to jedno z najładniejszych urodzonych tu dzieci. Rosse poprawiła kocyk na ciałku śpiącej w łóżeczku Leny i z trudem odwróciła się na drugi bok. Triumfalny uśmiech momentalnie wpełznął na je usta, bo obok niej leżała kobieta, która uleczyła Rosse ze wszelkich kompleksów. Przestały jej nawet przeszkadzać nadprogramowe kilogramy. Gdyby nie one wyglądałaby podczas ciąży jak ta kobieta. Jak matka obcego. Jej anatomia zredukowałaby się do chudych, żylastych kończyn i tak napęczniałego brzucha, jakby miał zaraz pęknąć przebity szczękami małego kosmity. Teraz kobieta wyglądała jak zużyty żywy inkubator, a jej sine dziecko z wielką łysą łepetyną i wyłupiastymi oczami było paskudne, jak na hollywoodzkiego kosmitę przystało.
Kobieta kilkukrotnie wychodziła na korytarz, nieporadnie próbując zakryć to, czego krótka szpitalna sukienka nie zasłaniała, by na chwilę spotkać się z liczną rodziną. Jednak ojciec małego obcego się nie pojawił. To jeszcze bardziej podbudowywało Rosse na duchu. Mąż kobiety przyszedł w odwiedziny dopiero cztery dni po porodzie. Zwyczajny urzędas z neseserem, sweterkiem w serek i przylizanymi włosami. Nie przyniósł ze sobą standardowych kwiatów i czekoladek. Popatrzył na swojego małego kosmitę, nawet go nie dotykając. Potem odwrócił się i ujrzał idealnego bobasa jak z reklam pampersów.
– Nie mogłaś urodzić czegoś bardziej jak to? – zapytał żonę, wskazując na małą Lenę Hamiltona.
Odpowiedział mu ledwie słyszalny szept, który Rosse usłyszała tylko dlatego, że niebezpiecznie daleko wychyliła się ze swojego łóżka.
– Następne będzie ładniejsze, obiecuję. Postaram się.
– Mam nadzieję – oparł urzędas i wyszedł z sali.
Rosse następnego dnia wypisała się ze szpitala i wraz z córką wróciła do domu. Różowy, idealny bobas zmiękczył serce jej ojca, który postanowił nie wydziedziczyć swojej jedynej córki. Co więcej, w parę miesięcy po porodzie Rosse Hamilton zamieszkała wraz z Leną w kupionym przez rodziców domku jednorodzinnym. Jej sąsiadami okazał się nie kto inny, jak mały kosmita, jego inkubator oraz łysiejący kreator w sweterku w serek. Obca rasa z domu obok nazywała się Biel.

1 komentarz:

  1. O tak coś wlasnie czułam po ostatnim rozdziale, że może się pojawić obiecany bonusik i jest :D super! Fajnie się zapowiada, czuję nosem zastraszoną matkę i ojca despotę czyli idealny zestaw do wychowania życiowego wykolejeńca ;) już się nie mogę doczekać

    OdpowiedzUsuń