wtorek, 28 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 11 - Wódz a za Wodzem wierni

Tytuł rozdziału to cytat z piosenki "Wódz" zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy
Mógł w ogóle tego nie robić albo wysłać tam swoich ludzi od brudnej roboty. Tych, którzy tak elegancko załatwili jego ojca. Ich użył jednak tylko do zdobycia adresu pana weterynarza. Czy był zazdrosny o faceta, z którym sypiał Sasza? Niekoniecznie. Nie był naiwny i za dużo już w życiu widział. Chłopak mógł tam sobie pieprzyć, kogo chciał, byleby kochał tylko jego. Oto właśnie chodziło. Chciał się przekonać, że to było tylko pieprzenie. I chciał też odzyskać psa Saszy. I kto wie, może będzie zmuszony użyć  siły, aby zrealizować swój cel? Ta perspektywa wygięła jego usta w uśmiech. Naprawdę był popieprzony.
Wszedł do klatki i pojechał windą na odpowiednie piętro. Gdy zapukał do drzwi, usłyszał szczekanie. Po kilkunastu sekundach z mieszkania wypadła czarna, kudłata furia i zaczęła obskakiwać go z każdej strony. Przynajmniej kudły będą niewidoczne na ubraniach, pomyślał. Pies popiskiwał podniecony, obwąchując go z każdej strony.
– Czujesz go, co? – spytał Santa Boy. – Cały jestem przesiąknięty jego zapachem.
Dopiero teraz spojrzał na mężczyznę, który stał w progu mieszkania. Był znacznie przystojniejszy, niż się spodziewał. Młody weterynarz z karmelową skórą. Latynos, więc pewnie namiętny, pomyślał Santa, a na jego usta wpłynął uśmiech. To musiała być wręcz chora miłość, skoro taki wrak jak on wygrał z tym luksusowym modelem. Stary, odrapany Cadillac deVille contra Lamborghini Gallardo.
– Szczęściarz! – Weterynarz przywołał psa, ale ten za bardzo był poekscytowany, aby zwrócić na to uwagę. – Cholera, Szczęściarz!... I znowu to zrobiłem.
Santa Boy uniósł brew w geście zdziwienia. Jakiś świętoszkowaty ten cały Marcio. Więc pieprzenie z innym facetem było „okej”, ale przeklinanie już nie? – pomyślał z kpiną. Logika niektórych ludzi była dla niego nie do pojęcia. Po prostu nielogiczna.
– A mówią, że psy wyczuwają złych ludzi.
– Czuje Saszę – stwierdził Marcio.
– Właśnie. Czuje Saszę – powtórzył Santa Boy i posłał Latynosowi uśmieszek, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, w jaki sposób przesiąknął zapachem chłopaka.
Marcio przełknął nerwowo ślinę i zacisnął palce na framudze drzwi. To był Santa Boy we własnej osobie. Na żywo robił jeszcze większe wrażenie. Pomijając wzrost, tatuaże i sposób ubioru, były jeszcze te oczy. Santa Boy miał spojrzenie człowieka, który zetrze w pył twoją dumę, ciało, a nawet duszę, jeśli wejdziesz mu w paradę.
– O co chodzi? – spytał. – Saszy tu nie ma.
– Wiem o tym – odparł Santa Boy, uśmiechając się przy tym. – Bo jest u mnie. Przyszedłem po psa… I cię obczaić. Muszę przyznać, że znacznie lepszy z ciebie towar, niż się spodziewałem. Przystojniaczek.
Komplement w ogóle nie ucieszył Marcio. Zaczynało się robić dziwnie. Zawołał jeszcze raz Szczęściarza, a ten w końcu do niego przyszedł. Chwycił psa za obrożę.
– On cię przysłał?
– Chyba słabo go znasz, skoro tak sądzisz – odparł Santa. – To dobry chłopiec. Nie nasłałby złego mnie na swojego byłego. Wiem, że brakuje mu tego kundla, chociaż to jedynie wymówka.
– Więc co? Teraz mi wpieprzysz? I Goodmanowi też? – prychnął Marcio, nie mogąc się powstrzymać. – Boże, straszny z ciebie hipokryta.
– Goodman? Ten prawnik z reklam? Nieźle. – Zaśmiał się Santa i spojrzał na Latynosa, który zaskoczony zakrył usta dłonią. – Tak, wygadałeś się. Możesz być spokojny o swoją piękną mordkę. Wpadłem przy okazji. No i po psa.
Marcio odetchnął z ulgą. Miał temu facetowi wiele do powiedzenia, ale brakowało mu odwagi. Nie chciał oddawać mu Szczęściarza. Saszy zresztą też nie. Za to co mu zrobił. Co prawda, to nie była miłość. Obaj po prostu kogoś potrzebowali, by ukoić swoje złamane serca, ale Sasza nie zachował się w porządku zdaniem Latynosa. Tak po prostu go zostawił, żeby wrócić do tego gościa. Marcio znów spojrzał na Santę Boy’a, na ten jego bezczelny uśmieszek. W tym momencie Szczęściarz ponownie spróbował wyrwać w kierunku muzyka. Gdy mu się nie udało, zaskuczał żałośnie. Właściwie tylko to robił przez ostatnie dni. Siedział pod drzwiami, których dół był cały porysowany od jego pazurów i wył. Tęsknił za Saszą. Tak jak powiedział ten dupek, psy wyczuwają dobrych ludzi, pomyślał Marcio. A Sasza był aż za dobry.
Gdy puścił obrożę, pies podbiegł do Santy Boy’a i okręcił się wokół jego nóg. Muzyk poklepał go po głowie.
– Chcesz wrócić do pana? – spytał. – Ja też.
Marcio uśmiechnął się krzywo, a potem wszedł do mieszkania, aby ściągnąć z haczyka na kurtki psią smycz. Rzucił ją mężczyźnie.
– Zabierz go, bo inaczej umrze z tęsknoty.
Santa Boy przypiął Szczęściarzowi smycz i poklepał go po głowie. Pies nie omieszkał polizać go po dłoni.
– Chyba mamy wiele wspólnego.
– Już sobie nie dodawaj – prychnął Marcio. – Psy są wierne do śmierci, a ich uczucie jest szczere. Ty nie zasługujesz nawet na miano psa.
Santa Boy wyprostował się i spojrzał w stronę chłopaka. Uśmiech zniknął z jego bladej twarzy zastąpiony czymś bardzo niepokojącym. Marcio cofnął się o krok, gotowy w każdej chwili zamknąć drzwi. Nie znał tego człowieka, ale miał dziwne wrażenie, że zrobił w życiu wiele złych rzeczy. Coś nieprzyjemnego kryło się w jego czarnych, głęboko osadzonych oczach, które teraz mrużył. Lekkie zmarszczki tylko dodawały wyrazu jego twarzy.
Marcio drgnął zaskoczony, gdy Santa Boy się roześmiał. Szczęściarz zawtórował mu szczeknięciem.
– No proszę, jaki odważny. Te cekiny są dość mylące – zadrwił muzyk. – Przemyślę twoje słowa, leżąc w łóżku obok Saszy pełnego mojej spermy.
– Skurwiel.
***
Był grzecznym, miłym pieskiem, tak jak obiecał, a miał taką straszną ochotę zrobić coś paskudnego temu dzieciakowi. Tom Goodman, powtórzył w myślach, czekając na taksówkę. Znał tego człowieka z reklam telewizyjnych. Facet od równouprawnienia. Sławny, bogaty, z pozycją, przystojny, dobrze zbudowany. Trochę go to zaskoczyło. Nie sam fakt, że Sasza zdołał poderwać kogoś takiego. W końcu poradził sobie nawet z nim. No i był takim miłym, dobrym chłopcem w dzień i taką świetną suczką w nocy. Nie to go dręczyło. Nie miał żadnego powodu, wręcz prawa, do czucia tego, co właśnie bardzo nieprzyjemnie drążyło go od środka, bo przecież sam zrobił Saszy paskudne rzeczy. A jednak gotował się na myśl, że ten facet go posiadł, bo tak zapewne to wyglądało. Nie miał pojęcia, dlaczego go to tak drażniło. Może dlatego, że dotąd to było coś tylko pomiędzy nimi. Coś wyjątkowego, co razem dzielili. Tylko we dwójkę. A może był po prostu zaborczym dupkiem? Bardzo możliwe.
Na takich rozmyślaniach minęła mu podróż do hotelu. Kobiecie w rejestracji dał w łapę, aby pozwoliła mu trzymać psa w pokoju oraz zorganizowała dla niego miski i jedzenie. Zadzwonił jeszcze do Fat Moose’a, aby załatwił przelot Szczęściarza. Sławą i kasą można było załatwić w tym kraju niemal wszystko.

Pozostała jeszcze jedna sprawa, zanim będzie mógł wrócić do domu. Ze Szczęściarzem, który po pierwszym w życiu locie samolotem wciąż trochę niepewnie stąpał po ziemi, zatrzymał się przed jednorodzinnym domem w Austin. Na betonowym podjeździe stała odrestaurowana czerwona Corvette’a z osiemdziesiątego czwartego. Na bokach miała wymalowane żółte płomienie. Na trawniku wokół domu porozrzucane były trochę śmieci, głównie butelki po alkoholach. Na dnie małego basenu spoczywał połamany leżak.
Santa Boy pokręcił głową, mijając samochód. Teraz, z perspektywy czasu, wydawanie pierwszych zarobionych w zespole pieniędzy na wystrzałowy samochód i imprezy wydawało mu się beznadziejnie wręcz głupie. Choć pewnie sam zrobiłby to samo, gdyby nie miał swojego czarnego Cadillaca deVille. Wiedział też, że jeśli chłopak nie wyznaczy sobie granicy, to bardzo szybko skończy jak większość jego poprzedników – na odwyku lub na cmentarzu.
Pchnął drzwi i wszedł do wnętrza domu. Zaklął szpetnie, gdy potknął się o porzucony na środku przedpokoju damski but na wysokim obcasie. Szczęściarz obwąchiwał dokładnie każdy kąt. Santa Boy rozglądnął się po tej Gomorze, którą był teraz hol domu i z westchnięciem poprawił przekrzywione ścienne lustro. Jak to jest, pomyślał, że ludzie nie potrafią wyciągać wniosków z błędów innych, a jednocześnie wysyłają sondy w kosmos?
No kosmos jakiś.
Dzieciaka i jakąś pannę w czerwonych włosach zaplecionych w dwa cienkie warkoczyki zastał w salonie, siedzących na kanapie i oglądających „Family Feud” (Amerykańska „Familiada”). Bałagan panujący w pokoju zdawał się w ogóle im nie przeszkadzać. Kanapa była ustawiona pod takim kątem, że siedząc na niej, nie dało się zobaczyć wejścia do salonu. Santa Boy obrzucił wzrokiem urwaną zasłonę, masę butelek i szklanek na stole oraz światełka smętnie zwisające z żyrandolu, a potem chrząknął. Szczyl pierwszy odwrócił głowę, a po chwili całkowitego zaskoczenia przeskoczył przez oparcie kanapy i w radosnych podskokach przybiegł do mężczyzny. W pierwszym odruchu chciał go uściskać, ale zdążył się już nauczyć, że Santa Boy nie przepadał za nawiązywaniem bliższych interakcji z istotami ludzkimi.
– Jej, mógł Wódz zadzwonić, to byśmy trochę posprzątali. Jeszcze leży z wczorajszej imprezy – wytłumaczył pośpiesznie. – O, pies! Nie miałem pojęcia, że ma Wódz psa. Zna jakieś sztuczki?
Mężczyzna przewrócił oczami i bez pytania wszedł głębiej do pokoju. Dzieciak już tak miał. Był lekko ześwirowany i miał obsesję na jego punkcie Santy Boy’a, a raczej wyobrażenia o nim. Ignorowanie go to najlepsza strategia. Muzyk po pobieżnym przyjrzeniu się fotelowi usiadł, a Szczęściarz obok niego, na podłodze.
– Przyszedł Wódz sprawdzić, czy ćwiczę? – spytał chłopak, bezradnie rozglądając się po salonie. – Wiem, jak to wygląda, ale naprawdę trenuję codziennie. Wszystkie solówki mogę zagrać nawet zębami!
– Wierzę – parsknął Santa. Co jak co, ale musiał przyznać, że chłopak swój brak doświadczenia nadganiał gorliwością i chorym wręcz uwielbieniem wszystkiego, co kiedykolwiek nagrał High Death. – Może to naiwne pytanie, ale gdzie twoje maniery?
– Co? Ach, tak, tak! – Chłopak podszedł do kanapy i położył dłoń na ramieniu spiętej dziewczyny. – To Sara. Jesteśmy razem.
Santa Boy uniósł brew. To go zaskoczyło. Chłopak wydawał się przecież taki oczywisty. Lekkie zdziwienie przerodziło się w szok, gdy dziewczyna zmieniła pozycję siedzenia, prostując się przy tym. Jej brzuch, choć jeszcze nieduży, był wyraźnie zaokrąglony. O kuźwa, pomyślał Santa. To komplikowało rzeczy.
– Ach, a to nasz syn – powiedział chłopak, wyłapując, na co patrzy muzyk. – Chris. Po Chrisie Cornellu.
– Albo córka – wtrąciła dziewczyna.
– No może – przytaknął już ze znacznie mniejszym entuzjazmem.
>>Dopisana część<<
Tak. 
Nie, żeby Santa Boy znał się wybitnie na procesach zachodzących w macicach, ale brzuch dziewczyny na pewno nie powstał w wyniku nadmiernego spożycia hamburgerów. A chłopak był przecież taki oczywisty i lepił się do niego jak guma do podeszwy. Santa Boy mógłby jeszcze uwierzyć, że to zwykła admiracji, gdyby dzieciak nie próbował przynajmniej kilkukrotnie wślizgnąć się do jego łóżka podczas trasy koncertowej. Powinien mu podziękować za to, że postanowił jednak nie zniszczyć mu życia. I temu, że nie miał wówczas ochoty ani do życia, ani do ruchania.
­– Coś mi się tu nie cyrkluje – stwierdził. – Czy nowy nieszczęśnik na tym ziemskim padole, który miejmy nadzieję, nie skończy jednak jak Chris Cornell, nie został wykreowany, gdy byliśmy w trasie?
Sara otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale jednak zrezygnowała i pochyliła głowę. Wydawała się zdenerwowana całą sytuacją. Chłopak obejrzał się na nią, a potem podrapał po głowie. Często tak robił, gdy zaczynał się denerwować. 
– Bo cóż… – mruknął.
– Mam rozumieć, że to było wtedy, gdy powiedziałeś, że „na gwałt” musisz się gdzieś wybrać. Kto by pomyślał, że potraktujesz to tak dosadnie? Dogłębnie wręcz.
– Tu mnie Wódz ma.
Santa Boy westchnął i rzucił psią smycz w stronę dziewczyny. Sara i Szczęściarz spojrzeli na niego zaskoczeni.
– Weź go na spacer.
– Przecież dopiero był na zewnątrz – zdziwiła się dziewczyna.
– Powiedziałem – burknął Santa, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Młody pokiwał jej głową, dając znak, żeby się posłuchała. On już wiedział, kiedy szef przestawał żartować i że lepiej robić wtedy, co powiedział. Sara podniosła z podłogi smycz i wyszła z pokoju.
– Siadaj.
Młody, bo tak po prostu wołali na niego członkowie zespołu, potulnie wrócił na kanapę. Wbił w Santę wyczekujące spojrzenie niebieskich oczu. Lekkie odrosty zdradzały naturalny kolor jego włosów, które były jasnobrązowe, w orzechowym odcieniu. 
Był naprawdę jeszcze trochę ładnym i jeszcze nie do końca przystojnym chłopcem, gdy Santa zobaczył go po raz pierwszy. W długich czarnych włosach prezentował się jak ktoś, kto chciał nadać swojemu wyglądowi mrocznej nuty, ale u prawdziwych wyjadaczy Rocka wzbudzał jedynie pełen politowania uśmiech.
– Jest sprawa – kontynuował Santa Boy – ale najpierw… Czy ogarniasz rzeczywistość na tyle, by mieć świadomość, że używki i imprezy to nie jest koniecznie to, co potrzeba małemu nieszczęśnikowi do poprawnego rozwoju?
– Pilnuję Sarę, byliśmy już u lekarza. Wszystko jest dobrze. Ale to milo, że się Wódz martwi. Poza tym, żadnych dragów. Tak jak, Wódz mówił.
Santa Boy nie mógł tego zobaczyć, ale był pewien, że jedna z jego brwi drgnęła. I pewnie żyła wyszła mu na czole. On miałby się martwić? Dobre sobie.
– Dobra, dość pieprzenia – mruknął. – Kojarzysz Stardusta? Przenosimy się do jego wytwórni płytowej
– Ten od Rocka industrialnego. Nie lubię elektroniki w muzyce, ale trudno go nie kojarzyć. I te jego czerwone ślepia… Koleś zawsze jechał na całego. Szanuję.
To niedługo przestaniesz, pomyślał Santa. Mnie też. I przestaniesz się na mnie gapić, jak na jakiegoś boga.
– Serio nic nie bierzesz? – spytał.
Młody popatrzył na niego z oburzoną miną.
– No, przecież Wódz mówił. I swój rozum mam – odparł z lekką butą w głosie. – Czasami trawa, ale to nie narkotyk przecież.
– Tak, jak Pluton to nie planeta, a jednak kręci się wokół Słońca.
– Co?
– Nico.
Ich spojrzenia przypadkowo się spotkały. Santa Boy uciekł wzrokiem prosto na czerwone szpilki leżące w przedpokoju. Syknął cicho. Naprawdę się wahał. Miał dzieciakowi kazać zrobić to, czego sam nienawidził tak bardzo, że aż wypchnął to ze swojej pamięci. Największe upokorzenie. To dało początek jego wielkiej karierze. Nie talent, nie charyzma, ani wyjątkowość, tylko to, że dał się przelecieć szefowi wytwórni*. Wmawiał sobie, że było warto. Nie płakał, to oczywiste. Może gdyby to wyryczał, byłoby inaczej. Może gdyby pozwolił komuś przytulić swoją głowę do piersi. Komuś, kto by mu powiedział, że wszystko będzie dobrze. Może wtedy nie szukałby zapomnienia w narkotykach. Może nie musiałby koić swojego cierpienie bólem, który zadał tym wszystkim ludziom.
A teraz miał skazać na to samo tego głupiego dzieciaka, wpatrzonego w niego jak w ikonę Matki Boskiej, jego głupią pindę, która nie radzi sobie z obsługą kalendarza i dzieciaka, który pewnie też na geniusza nie wyrośnie.
– Kuźwa – sapnął sfrustrowany. Od kiedy to, interesowało go dobro innych ludzi? Miał już tego wszystkie dość. – Stardust chce cię przerżnąć – oznajmił wprost.
– Co?
– Taki dał warunek.
Niebieskie oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie.
– Ale dlaczego? – spytał słabo.
– Chuj go tam wie. Po prostu. Takie rzeczy nie są rzadkością w tym biznesie.
– A mogę po prostu… tego nie robić?
– No pewnie – prychnął Santa Boy. – Jesteś nikim, zwykłym dzieciakiem bez renomy. Jeśli tylko zechce, może sprawić, że żaden zespół cię nie zatrudni. Przypominam, że nie skończyłeś nawet liceum, a odwracając hamburgery McDonaldzie nie zarobisz na czesne dla swojego szczyla.
Miał powiedzieć coś innego. Że nie musi tego robić, ale zalała go żółć, gdy usłyszał słowa chłopaka. "Po prostu nie robić". On też chciał wielu rzeczy nie robić, ale nikt nie dał mu takiej szansy.
– Życie to nie bajka – prychnął. – Pora, żebyś to zrozumiał.
– To też nie koszmar – odparł chłopak.
Na twarz Santy Boy’a wpłynął gorzki uśmiech.
– Żebyś się nie zdziwił.
Spojrzał znów na dzieciaka, który miał teraz minę, jak psiak porzucony przez rodzinę przed wakacyjnym wyjazdem.
– Kuźwa – syknął.
Wstał z kanapy i bez słowa udał się do wyjścia z domu. Przechodząc przez przedpokój wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, mimo że obiecał rzucić. Otworzył drzwi i usiadł na schodku, bo dziewuchy z kundlem nie było nigdzie widać.
Pomyślał, że przynajmniej nie będzie musiał dodawać kolejne pozycji do odliczanki. Chociaż gdyby się nad tym zastanowić dokładniej, ostatnio skłamał podwójnie. Oprócz Matta Hetfielda był jeszcze ten przeklęty właściciel wytwórni płytowej. Myślał, że wszystko będzie proste, jeśli Sasza do niego wróci. Miłość była siła, ale też słabością. Odwieczna dychotomia. Bo oto Santa Boy, największy z największych dupek na świecie, miał wyrzuty sumienia. A gdy spojrzał w te niebieskie ślepia Młodego, jego oczom ukazała się mina Saszy, gdyby się dowiedział o ty, że przehandlował dupę dzieciaka. I nie spodobało mu się to, co zobaczył.
Czy więc sprawa była prosta? Sasza pewnie przebolałby konieczność dalszej współpracy z Fat Moose’m albo Santa Boy jakoś przełknąłby podpisanie umowy z mniejszą wytwórnią. Jakoś, bo już sama perspektywa mu się nie podobała. Był gwiazdorem Rocka i pycha nie pozwalała mu stać się zaledwie gwiazdką.
Jeśli w ogóle Stardust pozwoliłby mu chociaż na to. Co prawda nastraszył dzieciaka, ale to było tylko czcze gadanie. Gdyby Stardust naprawdę miałby się na kimś odgrywać, to nie na dzieciaku, którego imienia pewnie nawet nie zna.
Santa Boy nerwowo palił papierosa, co chwilę wydychając smugę jasnego dymu. Był wkurzony. Nienawidził czuć się, jak w potrzasku. Nienawidził nie mieć nad czymś kontroli. Nienawidził, gdy ktoś próbował nim manipulować. A przede wszystkim nienawidził tego, że po czterech dekadach życia obudziło się w nim sumienie.
– No farsa jakaś – burknął.
Nie odwrócił się, gdy usłyszał kroki i skrzypnięcie drzwi. Młody stanął za nim i przez chwilę zastanawiał się, w jakie słowa ubrać to, co zamierzał powiedzieć. Nie chciał jeszcze bardziej rozjuszyć lidera zespołu. To nie było miłe doświadczenie.
– Tak sobie pomyślałem… Właściwie, Fat Moose zawsze szedł nam na rękę w wielu sprawach. I tak, jakby się przyjaźniliście, czy coś. Więc  to mnie zastanowiło, dlaczego mamy zmieniać wytwórnie. I cóż, chodzi o tego chłopaka z gazety prawda? Tego strażaka?
Santa Boy odwrócił głowę w jego stronę posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Słucham? – syknął tonem, które zniechęcało do odpowiedzi na pytanie.
– No bo – zawahał się chłopak. – Bo szef przez całą trasę był taki wyjałowiony z życia, a wtedy tak się strasznie wkurzył. To pomyślałem…
– To nie myśl – warknął Santa Boy i wstał ze schodka. Papierosa zgasił butem na betonie. – I gidze jest ta twoja pomyłka z moim psem?
– Napiszę jej, żeby wracała – odparł chłopak, wyciągając pośpiesznie telefon z kieszeni dżinsów. Po chwili dostał odpowiedź. – Zaraz będzie. I niech się tak Wódz nie denerwuje. Zmarszczki się pogłębią i chłopaka pana rzuci. Bo to chłopak, prawda? I pewnie jest zazdrosny o Fat Moose’a. Ja to wszystko rozumiem. Widziałem, jak na pana patrzy. Zresztą ja pewnie gapię się tak samo. Ja to wszystko rozumiem. Doskonale rozumiem.
Swoją wypowiedź zakończył szelmowskim uśmiechem i wyciągnięciem w stronę Santy Boy’a uniesionego kciuka. Muzyk przewrócił oczami. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dzieciak miał rację. Na szczęście dziewczyna ze Szczęściarzem weszła właśnie na posesję. Santa machnął dłonią Młodemu na pożegnanie i ruszył jej na spotkanie, przecinając trawnik na skos. Zdążył przejść zaledwie parę kroku, po czym chłopak podbiegł do niego i zatrzymał, chwytając za rękaw.
– Ja naprawdę rozumiem – powiedział, gdy zirytowany Santa spojrzał na niego. – Naprawdę rozumiem. Tylko z moich obserwacji wynika, że faceci to świnie. Dlatego zawsze się kitrałem.
– Co? – zdziwił się Santa, marszcząc brwi.
– Mówi, że zawsze chciał się bzyknąć z facetem, tylko nie miał odwagi – odparła za chłopaka Sara, która stanęła przy nich w raz ze Szczęściarzem. No niech się pan tak nie patrzy. To nie jego dziecko.
– Jest moje!
– Ale fiut w mojej cipie nie był twój – parsknęła dziewczyna, po czym wręczyła oniemiałemu Sancie Boy’owi smycz i weszła do domu.
Muzyk zmarszczył brwi i spojrzał na chłopaka, który podrapał się po głowie.
– Jest trochę wybuchowa – stwierdził i zaśmiał się słabo. – Więc wracając do Stardusta…
– Więc wracając do Satardusta – wszedł mu w słowo Santa Boy – lepiej przemyśl to dokładnie. Tego nie da się cofnąć i nie da się zapomnieć. Ja jestem dupkiem, więc nie będę cię od tego odwodził. Ale powiem ci jedno, faceci to naprawdę świnie, a taki pierwszy raz tylko cię w tym utwierdzi.


*Nawiązanie do trzeciego rozdziału bonusu o przeszłości Santy Boy’a.

8 komentarzy:

  1. Znowu i pół, ale co tam kocham to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, ja to wszystko wiem... Ale jak wstawię połowę, to mam przynajmniej motywację, żeby dopisać drugą część :) A czasu więcej brak, niestety :(

      Usuń
  2. Ech, to trochę burzy genialny plan Santy, ciekawe co teraz bo chlopak mimo swojego uwielbienia raczej chętnie nie rozstawi nóg przed nowym producentem... trochę mnie martwi jak Santa to naprawi, ale moze będzie rozsadny... w końcu zobaczył że Sasza ma dużo lepsze opcje w zanadrzu. A zazdrosny Santa Boy to troche niepokojące zjawisko tak swoją drogą. Za to zdobycie psa bo Sasza tęskni było urocze, ale nadal w jego stylu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, byleby Santa nie chciał nic dalej robić z tą swoją zazdrością. Ale jak się stara chłopina - psa odzyskał, naczynia umył. Mogli by się inni uczyć od niego :)

      Usuń
  3. Może sprawa z Sarą itd.jest bardziej skomplikowana niż się teraz wydaje(pliss sytuacjo bądź tak pięknie skomplikowana) A jeśli nie to niech młody przynajmniej będzie dobrym tatusiem.Scenka z Wodzem cholernie fajnaXD
    PS Również nie chciałabym spotkać Santy na swojej drodze, ale jako bohater opowiadanie jest idealny :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie nic nigdy nie jest proste, wiadomo ;) Z tych rockmanów to chyba tacy średni tatusiowie - zawsze w rozjazdach, żony wymieniają na młodszy model i do tego wiecznie w depresji. I kończą jak wspomniany Chris Cornell.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
    2. Młody w takim razie bądź dobrym wujkiem.
      A no to było również skomplikowane XDD Ale zastanawiałam się czy nie będzie to nieskomplikowane żeby wkurzyć czytających haha i przy tym zostałam.Chociaż sytuacja była zagmatwana wyszło na lepsze. No nieźle, jestem bardzo zadowolona, że młody będzie miał prawdopodobnie przejebane przez Mr.Pyłka.Nie ma szans żeby byli choć trochę tak świetni jak S i SB nawet jak świetni będą. Tak już jest w twoim opowiadaniu, charaktery mogą mieć najgorsze, jakimiś imbecylami te postacie mogą być, ale opisane będą nooo zajebiście. W ogóle będę teraz ich porównywać w sensie Młodego i Stardusta do Saszy i Wodza(ehh to wyrąbane w kosmos pseudo) Taaa pociągnęłam całą czwórkę pod jedno środowisko ;) ale się rozbijam na drobne z tym komentowaniem.Nie ma jeszcze końca, ale dzięki Tobie za to opowiadanie nawet jak mi coś na łeb siada również Pooozdrawiam

      Usuń
  4. No i mam całość Santa chyba zmiękł troszeczkę, do twarzy mu z tym.:-)

    OdpowiedzUsuń