Wszystko
pękło jak bańka mydlana.
Sebastian
wrócił do domu nad ranem. Jego włosy były skołtunione i wciąż
jeszcze trochę mokre, podobnie jak ubrania. Skórę zdobiły mu
przylepione pędy rzęsy wodnej, a twarz szeroki uśmiech. Wyglądał
trochę jak naćpany leśny duszek. Do czasu.
W
progu mieszkania powitała go matka. Jej mina nie zachęcała do
wejścia do środka. I jeszcze te dłonie oparte na biodrach. Nie
zapowiadało się dobrze.