Mam wrażenie, że jeszcze nie wszyscy ogarnęli, że w sobotę pojawił się nowy rozdział, a tu już następny. Oto zakończenie historii Santy Boy'a - największego egocentryka forever. W miarę szybko postaram się też wycisnąć ostatni rozdział opowiadania. Oczywiście, jeśli nie opuści mnie wena. A wiecie co ją karmi?^^ Pozdrowienia!
ego dom wyglądał na opustoszały. Ziemia wokół była naga i wyschnięta na wiór, co akurat o niczym nie świadczyło. Utrzymanie pięknego, zielonego trawnika w Teksasie wymagało dużo zachodu, wody i nawozu. Przy białym domku, w którym Marshall Biel spędził pierwsze piętnaście lat życia, stało zazwyczaj kilka dużych donic z kaktusami i innym pustynnymi roślinami, którym niestraszne były ekstremalne warunki i brak skwapliwej opieki, ale teraz nawet one byłe martwe.
ego dom wyglądał na opustoszały. Ziemia wokół była naga i wyschnięta na wiór, co akurat o niczym nie świadczyło. Utrzymanie pięknego, zielonego trawnika w Teksasie wymagało dużo zachodu, wody i nawozu. Przy białym domku, w którym Marshall Biel spędził pierwsze piętnaście lat życia, stało zazwyczaj kilka dużych donic z kaktusami i innym pustynnymi roślinami, którym niestraszne były ekstremalne warunki i brak skwapliwej opieki, ale teraz nawet one byłe martwe.
Udał
się więc do domu swojej sąsiadki, Rosse Hamilton. Drzwi wejściowe
jak zwykłe były otwarte. Kobietę zastał siedzącą z papierosem w
ustach na kwiecistej kanapie w salonie. Oglądała telewizję. Gdy
usłyszała skrzypienie, odwróciła głowę w stronę wejścia do
pokoju, a w jej oczach zapłonęła nadzieja. Zgasła jednak tak
szybko, jak się pojawiła.
– Marshall,
to ty – powiedziała. – Wróciłeś.
– No
– przytaknął Marshall. Oparł gitarę o ścianę i wszedł w głąb
pomieszczenia. – Gdzie oni są?
Pani
Hamilton zmieszała się wyraźnie. Wyłączyła telewizor.
– Pewnego
dnia, niedługo po twoim zniknięciu, wyjechali nagle w nocy. Rano
nie było już po nich śladu. Pokazałam zdjęcie policji, musiałam.
Chyba twój ojciec miał tam jakieś dojścia, bo gdy przyjechali
sprawdzić dom, w piwnicy nic nie było oprócz starej lodówki.
– To
chyba logiczne, kobieto. Nie dziwie się, że nie masz chłopa, bo
inteligencją nie gardzisz.
Usiadł
przy stole i zabębnił palcami w blat, coś rozważając. Nie było
go ponad rok, bardzo się zmienił przez ten czas. Urósł jeszcze,
ale przede wszystkim znacznie przypakował. Jego ciemne włosy
sięgały mu już niemal pasa, a na przedramieniu pojawił się
tatuaż. Pani Hamilton patrzyła na niego z niechęcią w oczach.
– Nie
powinieneś tak się odzywać do starszych – pouczyła go, ale w
jej głosie brak było przekonania.
Marshall
zaśmiał się cicho i obrzucił kobietę pobłażliwym spojrzeniem.
– Co
z moją babcią? – spytał.
– Po
wyjeździe twojego ojca, dyrektor ośrodka odmówił jej dalszej
opieki. Zabrałam ją do siebie. – Kobieta wskazała drzwi do
mniejszego pokoju. – Jest tam.
Uniósł
się z krzesła, żeby do niej zaglądnąć, ale zatrzymał go głos
pani Hamilton:
– Miała
wylew.
Jego
babcia leżała na łóżku w krótkiej, nocnej koszuli i pampersie.
Jej siwe włosy sklejone były potem. W ciasnym pokoiku unosił się
nieprzyjemny, ciężki zapach, mieszaniny leków, kosmetyków i
ludzkich wydzielin. Drgnął, gdy rozbiegane spojrzenie staruszki
zatrzymało się na nim. Uśmiechnęła się, a z jej oczu poleciały
łzy. Marshall odwzajemnił uśmiech.
– Rob
– wyszeptała kobieta. – Rob, mój synek. Przyszedłeś odwiedzić
swoją matkę. Poczekaj, to zrobię ci pierogów. Lubisz pierogi,
prawda, Rob?
Marshall
zacisnął wargi i pięści.
– Nie
jestem Rob, babciu – powiedział najłagodniej, jak umiał. –
Jestem Marshall, pamiętasz?
Kobieta
przytaknęła skinieniem głowy.
– Marshall,
tak. Marshall – powtórzyła. – Rob, będziesz chciał ze
słoninką, czy cebulką? Zawsze wolałeś cebulkę, ale ja mam taką
dobrą słoninę, dostałam od pana Browna, bo bił świnie na ślub
córki. Ale najpierw się prześpię, dobrze, synku? Jestem bardzo
senna.
– Babciu
– jęknął Marshall, a potem wyszedł z pokoju, delikatnie
zamykając za sobą drzwi.
Gdy
wrócił do salonu, pani Hamilton kładła właśnie na stół talerz
wypełniony spaghetti z klopsami oraz szklankę soku pomarańczowego.
– Zjedz
– powiedziała. – Nie zasłużyłeś, ale zjedz. Inaczej się
zmarnuje.
– Gdzie
Lena? To był jej pokój.
– Jak
zawsze bezpośredni – prychnęła kobieta i sięgnęła do kieszeni
sukienki po paczkę papierosów. – Odeszła niedługo po twoim
wyjeździe. Stała się jeszcze bardziej... Nie wiem, po prostu nie
wiem. Czuję, jakby to nie była moja słodka Lena. Jakiś obcy w
moim dziecku.
Kobieta
zaczęła płakać, a Marshall zajął się jedzeniem spaghetti. Nie
było tak smaczne, jak kiedyś, ale i tak sto razy lepsze od tego, co
zdarzało mu się jeść w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
Uniósł wzrok na kobietę, gdy ta położyła na stole kawałek
kartki papieru.
– Tam
jest. Zawsze wolała ciebie ode mnie, więc może tobie się uda –
powiedziała. – Zajmę się twoją babcią, jeśli cię to
obchodzi. Życzę ci jak najlepiej, bo pewnie już więcej się nie
zobaczymy.
Marshall
przełknął ostatni kęs i opróżnił szklankę. Wstając, wsadził
kartkę do kieszeni. Założył pokrowiec na plecy i opuścił dom.
Pod zapisanym adresem stał mały domek malowany na beżowo.
Podwórze, jako jedno z nielicznych, miało solidne ogrodzenie z
metalowymi prętami. Gdy Marshall zatrzymał się przy furtce,
dojrzał w głębi ogrodu kobietę pracującą przy skalniaku.
– Szukam
Leny Hamilton – zawołał.
Kobieta
podniosła głowę, szukając źródła głosu. Gdy dojrzała
chłopaka, pomachała na niego, wytarła dłonie i podeszła do
furtki. W pierwszej chwili Marshall pomyślał, że choruje na raka,
bo na głowie miała chustę, która maskowała łysinę, ale to nie
było to. Jej brwi były bardzo cienkie, a oczy pomalowane niebieskim
cieniem. Pomimo tego nie miał trudności z rozpoznaniem, że stał
przed nim mężczyzna. To była krótka konkluzja, którą zaraz
porzucił. Nie obchodziło go, co robią inni ludzie. Niech sobie
robią i będą, kim chcą. Miał to totalnie w dupie.
– Dobrze
usłyszałam? Szukasz Leny? – spytała. – Ty pewnie jesteś
Marshall. Miło mi.
– Taa,
też – mruknął chłopak, przechodząc przez furtkę, gdy kobieta
mu ją otworzyła. – Rozumiem, że jest tutaj?
– No
tak. Mówiłam, że powinna porozmawiać z matką, ale ona się
uparła. Może ty coś poradzisz.
– Może.
Przeszli
przez zadbany ogród z bajecznie kolorowymi skalniakami jak z reklam
narzędzi ogrodniczych. Na werandę sąsiedniego domu wyszedł
starszy mężczyzna. Gdy ich ujrzał, napluł na ziemię i zawołał:
– I
co, szatańska dziwko, dziwolągu cyrkowy, jeszcze sobie facetów
sprowadzasz?! A ty co, nie wiesz, że to nie ma dziury do ruchania?!
Kobieta
zmieszała się i popatrzyła przepraszająco na Marshalla, ten tylko
się uśmiechnął.
–
Zapewniam, że ma.
Ty też masz, stary skurwielu. Chcesz, żebym ci udowodnił?! Nie? To
lepiej spieprzaj do swojej rozlazłej szpary, swojej żony.
Mężczyzna
pogroził mu pięścią, ale jednak wszedł z powrotem do domu.
– To...
to nie było konieczne.
– Może
– zgodził się Marshall – ale przynajmniej było zabawnie, jak
spieprzał.
Mrugnął
do niej, a ona zakryła usta dłonią, aby się nie roześmiać.
Powstrzymała chichot, ale nie rumieniec, który wpełzł na jej
policzki.
– Nie
przedstawiłam się jeszcze – przeprosiła. – Jestem Rachelle.
W
salonie było pełno zegarów, różnorakich. Stojących,
naściennych, z kukułkami, wahadłami i gnomami. Tykanie było
rozpraszające, ale chyba można było się do niego przyzwyczaić,
bo Rachelle zupełnie nie przeszkadzało, jakby go nie słyszała.
– Takie
małe hobby – wytłumaczyła widocznie zmieszana – nad którym
straciłam kontrolę, szczerze mówiąc.
– Każdy
musi jakoś odreagować stres – stwierdził Marshall.
– Jesteś...
jesteś bardzo mądry.
Marshall
uśmiechnął się krzywo. On tak nie uważał.
– Gdzie
ona jest? – spytał.
– Lena?
Na górze, nie lubi tego tykania.
Rachelle
wskazała mu schody. Na piętrze na szczęście nie było aż tylu
zegarów. Tylko kilka wisiało na ścianie w przedpokoju. Nacisnął
klamkę drzwi do pokoju, w którym mieszkała Lena. Dziewczyna leżała
na łóżku, na brzuchu. Majdała nogami i czytała jakąś muzyczną
gazetkę. Gdy usłyszała skrzypienie drzwi, odwróciła głowę, a
potem zamarła.
–
Marshall... –
szepnęła, nie wierząc w to, co widzi. – Marshall!
Rzuciła
się na niego z wściekłością na twarzy, ale jej ręce objęły
go, a głowa przytuliła do jego klatki piersiowej. Znowu urósł.
Czuła wyraźnie jego mięśnie pod podkoszulkiem. Na przedramieniu
miał tatuaż jastrzębia w płomieniach. Zmienił się, ale to wciąż
było on. Marshall stał jak kołek, nie odpowiadając na uścisk.
Gdy zaczął się w końcu irytować, poklepał ją po plecach.
– No
puść mnie już.
Lena
cofnęła się parę kroków i objęła wzrokiem całą jego
sylwetkę. Nie tylko jego ciało się
zmieniło, ale również spojrzenie. Nie patrzył już na nią
dzieciak, ale ktoś doświadczony przez życie.
– Gdzie
ty w ogóle byłeś?! – zdenerwowała się. – Wiesz, co się
stało z twoimi...
– Wiem
– przerwał jej. – Twoja matka wszystko mi powiedziała. A byłem
tam, gdzie byłem.
– Co
to w ogóle za odpowiedź?!
– Normalna.
– Marshall wzruszył ramionami. – Co ty tu robisz?
– Nie
zmieniaj tematu! – fuknęła Lena. Dłonią przejechał po włosach
wygolonych teraz na jeża. – Wyprowadziłam się od matki.
Kłóciłyśmy się... o coś.
Marshall
mruknął na potwierdzenie, że rozumie, a potem podszedł do niej i
palcem wskazującym odchylił jej dekolt T-shirtu z nadrukiem logo
Guns N' Roses. Wyrwała mu się i spojrzała na niego zaskoczona i
zmieszana.
– Więc
wszystkie stosują ten sam patent – stwierdził z uśmiechem.
– O–oczym
ty mówisz?
– Przedtem
wydawały się jakby większe.
Lena
porwała z łóżka poduszkę i rzuciła nią w tę wredną mordę,
ale trafiła w Rachelle, która właśnie zaglądnęła do pokoju.
–
Przepraszam!
Kobieta
zamrugała parokrotnie zdezorientowana, a potem podniosła jaśka z
podłogi. Marshall uśmiechnął się triumfalnie, patrząc na Lenę.
–
Przygotowałam deser
w salonie.
Marshall
z apetytem spałaszowała swój kawałek sernika na czekoladowym
cieście. Lena stopniowo podsuwała mu swój talerzyk, aby zjadł
także jej porcję, jak to miał niegdyś w zwyczaju. Nie chciała
przytyć.
– Zjedz.
– Marshall postawił talerzyk przed dziewczyną. – Nie możesz
być takim chuderlakiem, jeśli chcesz jechać ze mną. Jeśli
będziesz mi zawadzać, zostawię cię w przydrożnym rowie.
– Jechać?
Ale gdzie? – zdziwiła się Lena.
–
Gdziekolwiek, a
teraz jedz.
Dziewczyna
popatrzyła na niego skołowana. Odkroiła nożykiem kęs sernika.
Był niesamowicie dobry. Rachelle wkładała mnóstwo wysiłku w to,
żeby być jak najlepszą kobietą.
– No
ale pieniądze i samochód...
– To
zostaw mnie – odparł Marshall. – Pytanie tylko, czy mam po co
cię brać. Ćwiczyłaś?
– Co?
– zdziwiła się. – Ach, tak. Jason i jego tata dużo mnie
nauczyli! Pożyczają mi nawet perkusję.
– Jason?
– Taki
chłopak z sąsiedztwa, chodzi do szkoły muzycznej. Jego ojciec był
kiedyś perkusistą koncertowym w zespole heavy metalowym.
Marshall
miał coś powiedzieć, ale umilkł, bo rozległ się dzwonek.
Rachelle uchyliła drzwi i spojrzała na podwórze.
– O
wilku mowa. – Zaśmiała się i wyszła otworzyć furtkę.
Przyprowadziła
ze sobą młodego chłopaka w okularach i burzą kręconych blond
włosów. Miał na sobie taki sam podkoszulek jak Lena.
– Kto
to? – spytał, gdy zobaczył wysokiego chłopaka siedzącego przy
Lenie.
Z
marszu go nie polubił, prawdopodobnie ze wzajemnością, bo Marshall
widocznie się skrzywił. Chłopaczek wyglądał na maminsynka.
– To
Marshall – wytłumaczyła Lena entuzjastycznie. – Mówiłam ci o
nim.
– Ach,
no tak – mruknął chłopak.
On
też dostał swój kawałek ciasta. Prawie udało mu się zdusić
grymas, gdy podawała mu go Rachelle. Gdyby nie Lena, nigdy nie
wszedłby do tego domu. Łypał co chwilę na Marshalla, a ten
odpowiadał mu wrednym, pewnym siebie uśmiechem, jakby już wygrał.
– Zamierzam
założyć zespół – oznajmiał w pewnym momencie Biel, wyciągnął
z kieszeni plik pomiętych kartek i podsunął je Lenie. – ale
najpierw musimy poćwiczyć. Okularnik zostanie basistą.
– Kto
niby powiedział, że chcę? – fuknął chłopak. – Poza tym
jestem gitarzystą. Dlaczego ty nie będzie grał na basie?
– Bo
to mój zespół i jestem na to zbyt zajebisty – odparł Marshall.
– To utwory na dwie gitary. Jak znajdziemy jeszcze kogoś, to
przejdziesz na gitarę. No ale ja cię do niczego nie zmuszam.
Poradzimy sobie z Leną we dwójkę.
Objął
speszoną dziewczynę ramieniem i wymownie spojrzał na Jasona.
Chłopak syknął coś przez zęby i popatrzył na kartki. To, że
utwory wydawały się dobre, zdenerwowało go tylko bardziej. Po
południu Marshall wyszedł gdzieś, nikomu nic nie mówiąc i wrócił
po kilku godzinach Cadillakiem deVille Szalonego Johna. Gdy Lena
zapytała, jak go zdobył, odparł, że użyła na wdowie swojego
wdzięku.
– Ty
nie masz wdzięku – stwierdziła dziewczyna.
W
jej głosie dało się wyczuć gorzką nutę, mimo że nie miała
stuprocentowej pewności, a raczej chciała wierzyć, że Marshall
nie zrobił tego, o czym myślała. Chłopak uniósł brwi i
uśmiechnął się kpiąco.
– Byś
się zdziwiła, pętaku.
Rachelle
miała tylko jeden pokój gościnny, więc Marshall sypiał na
materacu koło łóżka Leny. Gdy tylko się kładli, dziewczyna
odwracała się do niego tyłem i udawała, że już śpi. Pierwszej
nocy zaczekał, aż naprawdę zaśnie, a potem udał się do sypialni
Rachelle. Kobieta zakryła się kołdrą po szyję na jego widok.
Teraz gdy nie miała makijażu, sztucznych rzęs, ani chusty na
głowie była po prostu przeciętnie wyglądającym mężczyzną.
Na
komodzie koło łóżka stały dwie plastikowe głowy z perukami,
jedną blond, a drugą rudą. Przez ażurowy abażur świecącej się
nocnej lampki ściany, pościel, a nawet sama Rachelle skąpana była
w delikatnych cienistych wzorach. Marshall usiadł na łóżku i
sięgnął do krawędzi kołdry, odsłaniając wydepilowaną klatkę
piersiową kobiety. Rachelle próbowała się zakryć z powrotem, ale
pokręcił głową.
– Na...
naprawdę to zrobiłeś? – spytała.
– Co?
– Czy
naprawdę z wdową po Johnie, za samochód?
– Tak
– odpowiedział wprost Marshall.
– I
tak po prostu ci go dała? Za jeden raz?
Marshall
zaśmiał się i pogłaskał Rachelle po policzku. Nie był idealnie
gładki.
–
Zastanawiasz się,
jaki muszę być w takim razie dobry? – zapytał, wbijając w nią
spojrzenie swoich ciemnych oczu. – Nie aż tak, żeby dostać
Cadillaca za jedno rżnięcie. Mam kredyt.
– Kredyt?
– No
– prychnął. – Kilka rat do spłacenia.
Zbliżył
się do Rachelle i złożył na jej ustach pocałunek. Przez chwilę
były nieruchome, ale potem poruszyły się, odpowiadając.
– Więc
kobiety też są dobre? Myślałam, że... – zawahała się,
najwyraźniej nie chcąc go urazić lub zniechęcić.
– Bez
fajerwerków, ale może być.
– Brzmisz
jak jakiś stary jebaka, a nie nastolatek – stwierdziła Rachelle.
– Od razu, gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że nie jesteś
dobrym chłopcem.
Marshall
zaśmiał się, a potem ściągnął przez głowę podkoszulek i
podsunął się bliżej do kobiety.
– Przez
ostatni rok to ja byłem głównie pieprzony, więc chciałbym sobie
teraz odbić. – Nachylił się do jej twarzy i polizał ją
przeciągle po uchu. – Okej?
– Okej.
Nie
zważał na protesty i całkowicie ściągnął kołdrę z Rachelle.
Miała na sobie proste, czarne majtki bez żadnych ozdóbek. Penis
odznaczał się w nich wyraźnie. Marshall chwycił między zęby
jeden z sutków, a dłonią zaczął mocno uciskać wygolone udo
Rachelle.
– Może...
może się odwrócę? – zaproponowała, gdy palce chłopaka
zahaczyły o materiał jej bielizny.
Marshall
odsunął się i przejechał dłońmi po swoim torsie i brzuchu.
Ćwiczył każdego dnia od pamiętnego wydarzenia przed biblioteką,
więc był ładnie umięśniony.
– Nie
chcesz mnie widzieć? – spytał. – Dotykać?
– Chcę...
– Więc?
Jeśli chcesz, dla mnie może go tam nie być – oznajmił. – A
następnym razem ubierz coś koronkowego. Lubię koronki.
Rachelle
skwapliwie pokiwała głową. Jakoś zrobiło się jej lżej.
Wyplątała się do końca z kołdry i na czworakach przysunęła się
do Marshalla.
– Chcę
possać twojego penisa.
Chłopak
uśmiechnął się i gwałtownie przyciągnął jej głowę do
swojego krocza. Żałował, że nie miała włosów, za które mógłby
ją przytrzymać i ciągnąć.
– I
to rozumiem.
Kazał
jej brać go głębiej, mimo że się krztusiła, potem ją
wypieprzył, jakby była dmuchaną lalką, a potem wrócił do pokoju
Leny i walnął się spać. Dzień mógł zaliczyć do udanych.
Trójce
nastolatków dni mijały na intensywnych próbach w domu Jasona i na
szkole. Oczywiście nie Marshallowi, który do takowej placówki nie
uczęszczał. Gdy Lena i jej kolega siedzieli na zajęciach, on
obrabiał wdowę po Szalonym Johnie. Noce spędzał u Rachelle.
– Dlaczego
zwracasz się do niego jak do kobiety? – spytał pewnego razu
Jason, gdy siedzieli na ganku i jedli tosty. – Może nazywać i
ubierać się, jak chce, ale nic nie zmieni tego, że jest mężczyzną.
Marshall
wzruszył ramionami, przeżuwając kęs tosta. Pochłaniał masę
jedzenia, zapewne z powodu wzmożonej aktywności fizycznej. Lodówkę
Rachelle obiadali także Lena i Jason, ale gospodyni nie wydawały
się przeszkadzać większe wydatki oraz konieczność spędzania w
kuchni dodatkowego czasu. Marshall zastanawiał się, czy jego fiut
nie miał jakiś magicznych właściwości, gdy widział ją latającą
po domu całą w skowronkach. Doszedł jednak do konkluzji, że
najprawdopodobniej każdy penis ma taką moc.
– Ma
na imię Tom – rzuciła Lena. Ostatnio zaczęła traktować
Rachelle znacznie chłodniej.
– Bo
przedstawiła się Rachelle – odparł Marshall. – Gdyby
przedstawiła się jako Tom, tak bym ją nazywał.
Jason
prychnął. Dla niego to było totalnie nie do pojęcia.
– Więc
traktujesz go jak kobietę, bo tak sobie ubzdurał? Póki ma penisa
między nogami i XY w komórkach, będzie facetem. Tak zadecydowała
natura.
– W
takim razie za wyznacznik swojej płci uznaje nie ciało, a umysł –
odparł Marchall, starając się jak najbardziej rozciągnąć ustami
stopiony ser na toście. – Dla mnie może być nawet złotą rybką,
póki robi mi żarcie i daje u siebie spać.
I
się posuwać, dodał w myślach. Spojrzał na naręczny zegarek
skradziony klientowi jednego z barów, w którym Nino oszukiwał w
karty.
– Mam
coś do zrobienia – oznajmił, po czym dopił Coca–Colę z
butelki i pojechał gdzieś Cadillakiem na parę godzin. Wrócił
wieczorem z małą naczepą.
– Po
co to? – spytała Lena.
– Musimy
czymś przewozić sprzęt.
– Więc
mówiłeś serio? Myślisz, że tak po prostu rzucimy szkołę i
pojedziemy z tobą, aby ganiać za mrzonkami? – zakpił Jason.
– Możesz
zostać.
– Ja
pojadę! – zawołała się Lena. – Pojedziemy do dużego miasta.
Do Nowego Jorku albo do Chicago. Tam na pewno jest inaczej!
Marshall
uśmiechnął się pobłażliwie. Wciąż była taka naiwna. Jeśli
Lena pojedzie to ten idiota też, pomyślał. Nie znosił go, ale
musiał przyznać, że miał talent.
– Serio,
Lena? – spytał nieprzekonany Jason.
Porzucenie
wszystkiego, w tym rodziców i szkoły, dla jakiś nastoletnich
mrzonek o wielkiej karierze było dla niego czymś niewyobrażalnym.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Sama nie była przekonana, ale
chciała być tam, gdzie Marshall. Był samolubną świnią, ale
jednocześnie dzięki jego olewojstwu norm społecznych nie trzeba
było przy nim udawać.
Tę
noc Marshall najwyraźniej zamierzał spędzić na swoim materacu.
Lena biła się z myślami przez jakąś godzinę, ale w końcu
sturlała się z łóżka i spadła prosto na niego. Chłopak
otworzył oczy, a później bezceremonialnie chwycił ją za tyłek.
Dziewczyna pisnęła i drgnęła przez dotyk w intymnym miejscu.
– Tak
myślałem, że to będzie dzisiaj.
Przekręcił
się, aby była pod nim. Podobało mu się, że jest mała i ma nad
nią znaczną przewagę w sile. Chciał ją zdominować. Bez
problemów wsunął jej rękę pod gumkę od piżamowych spodni.
Sięgnął palcami do jej pochwy. Nie rozbierał jej, bo przez wdowę
po Johnie napatrzył się na cycki na całe życie. Lena nie
protestowała, jęczała tylko, gdy robił jej palcówkę.
– To
twój pierwszy raz, co nie? – zgadywał. – Jesteś sucha jak
pustynia w Meksyku.
Rumieniec
Leny stał się jeszcze ciemniejszy.
– Zamknij
się i rób swoje.
Marshall
zasypiał, myśląc o tym, że dziewice wcale nie muszą krwawić.
Lena zaś długo jeszcze leżała na boku. Rachelle, odkąd
zamieszkali we troje, miała na szyi i rękach dużo śladów, które
przynajmniej z początku próbowała ukrywać pod ubraniem. Dlatego
Lena spodziewała się, że Marshall będzie znacznie bardziej
brutalny. Nie było szczególnie miło ani namiętnie, było po
prostu zwyczajnie. W objęcia Morfeusza wpadła z myślą, że
zapewne byłoby inaczej, gdyby miała ciało mężczyzny.
Ruszyli
w podróż trzy tygodnie później pod osłoną nocy, bo potrzebny
sprzęt ukradli ojcu Jasona. Często sypiali w samochodzie lub pod
gołym niebem. Początkowo grywali w spelunach i klubach za darmo,
ale w końcu zdobyli jako taką renomę na skalę lokalną i
dostawali jakieś marne grosze za swoje występy. Gdyby długie palce
Marshalla nie sięgały do portfeli pijanych gości klubów,
przymieraliby głodem. Jason wielokrotnie pakował się z zamiarem
wrócenia do domu, parę razy wsiadł już do pociągu, ale w końcu
wracał, bo jak wszyscy wciąż wierzył, że im się uda. Jednak to
nie ich umiejętności zadecydowały o tym, że właściciel małej
wytwórni był gotowy dać im szansę.
Lenny
dreptał po małym, zapuszczonym pokoiku motelowym, który zajmowali
od tygodnia, w tę i w tamtą. Jak zwykle miał na sobie o kilka
rozmiarów za duży podkoszulek z nadrukiem zespołu. Ukrywał pod
nimi piersi dodatkowe ściśnięte bandażem. Wszyscy zainteresowani
byli przekonani, że perkusistą High Death jest mężczyzna. Dla
kobiet nie było miejsca w tej profesji i wśród tych ludzi.
Przedstawiał się jako Lenny Hamilton lub po prostu jako Beherit. To
mu pasowało. Marshall zwracał się tak do niego, nawet gdy byli
sami. W przeciwieństwie do Jasona, który wciąż traktował go jak
dziewczynę. Nienawidził tego i jego manier. Jason zawsze otwierał
przed nim drzwi, a on syczał, że nie urwało mu rąk.
– Jak
on mógł?! No jak on mógł?! – denerwował się. – No co za
skurwiel!
Marshall
podsunął mu pod nos piwo, o którym chłopak całkiem zapomniał ze
zdenerwowania. Chociaż sprawa dotyczyła jego, to nie emocjonował
się tym prawie w ogóle. Pijąc piwo, przyglądał się frustracjom
Lenny'ego, który wyrywałby sobie teraz włosy z głowy, gdyby je
tylko miał.
– Musimy
w końcu wydać porządne demo, jeśli chcemy być brani na poważnie
– zauważył. – Bez tego nie ruszymy z miejsca. Musimy zacząć
supportować jakieś porządne zespoły.
– No
ale... Jak on mógł ci to tak wprost zaoferować?! I to przy nas.
– Po
prostu doszła do niego renoma naszego frontmana – zauważył
kpiąco Jason.
Marshall
łypnął na niego z niechęcią. Nadal się nienawidzili, ale co jak
co tym razem Jason miał rację. Sława Marshalla wyprzedzała ich
zawsze o kilkadziesiąt mil. Może dobrze śpiewał, może dobrze
grał, może dobrze wyglądał na scenie, ale przede wszystkim był
strasznym jebaką. Zaliczał wszystko, co spotkał na drodze, a potem
upijał się w sztok.
– Właśnie
– zgodził się Marshall. – Piętnaście minut w kiblu i po
sprawie.
Lenny
wypuścił ciężko powietrze. Usiadł zrezygnowany na łóżku z
butelką w ręku. Wiedział, że Marshall taki jest, starał się z
tym jakoś pogodzić, choć było to bardzo trudne. Santa Boy, bo
taki przyjął przydomek, zapewne nigdy nikogo nie kochał, nawet
własnej matki. Lenny dochodził do wniosku, że w nim po prostu nie
ma takich uczuć, ale to wcale nie sprawiało, że ból był
mniejszy.
– Ale
widziałeś go. To jakiś psychol był. Nie wiadomo, co ci zrobi.
– Nic,
co by mogło mnie złamać – odparł Marshall.
Domyślał
się, że tym razem wyląduje na dole i to pewnie skrępowany. Od
czasów Nino zawsze był tym na górze, chociaż czasami tęsknił do
tego uczucia. Jednak bardziej przeważała jego nienawiść do tego,
gdy ktoś próbował go sobie podporządkować. Panować nad nim lub
coś mu kazać.
Piętnaście
minut w kiblu zamieniło się w tydzień z kończynami przywiązanymi
do ram łóżka. Warto było, tak uznał Marshall. Lenny był chyba
przeciwnego zdania, bo ryczał jak dziecko. Głupi dzieciak go
żałował. Demo okazało się większym hitem, niż ktokolwiek mógł
przypuszczać, włączając w to szefa wytwórni. Gdy Marshall się
już dorobił, chciał nasłać na niego wynajętych skinheadów, ale
uznał, że nalot urzędu skarbowego będzie znacznie bardziej
bolesny. Przenieśli się do większego wydawnictwa, pojechali w
trasę ze znanym zespołem i wydali swój debiutancki album, który
natychmiastowo zapewnił im sławę.
Robin
Williams stwierdził kiedyś, że kokaina to sposób, w jaki Bóg
mówi ci, że masz za dużo pieniędzy. Marshall nie wierzył w Boga,
ale zaczął być wiernym wyznawcą kokainy, odkąd stali się
zespołem z pierwszej ligi. Lenny modlił się razem z nim, choć nie
tak żarliwie. Jason pozostał wierny alkoholowi. Santa Boy dla
milionów dzieciaków zaczął być ucieleśnieniem wolności i
seksu. W pewnym momencie kariery pożądała go cała Ameryka, a on
ochoczo brał wszystkich chętnych pod swoje diabelskie skrzydła.
Nie zauważał już niczego, nawet tego, że Lenny brał testosteron,
a jego ciało zaczęło się zmieniać. Medykament kupował z
nielegalnych źródeł, bo był uzależniony i nie miał szans na
normalną terapię.
Nie
pamiętał nawet, w co Lenny był ubrany, gdy widział go po raz
ostatni. Z jego kilkudniowej absencji zdał sobie sprawę, dopiero
gdy zaniepokojony Jason do niego przyszedł. Minęły kolejne dwa
tygodnie, nim dowiedział się o jego śmierci. Nielegalna klinika
plastyczna starała się zatuszować fakt, że Lenny poddał się w
niej operacji usunięcia piersi, ale nigdy nie wybudził się z
narkozy. Ciała już nie było, gdy prawdę odkrył detektyw wynajęty
przez Marshalla.
„Co
za głupota” było pierwszym, co powiedział po odłożeniu
telefonu.
Jason,
który siedział obok, napluł mu na twarz i wyszedł, trzaskając
drzwiami. Spotkali się jeszcze raz na symbolicznym pogrzebie.
Marshall nie miał zamiaru na niego iść, bo nie uznawał takich
bezsensownych ceremonii i pewnie nawet nie byłby w stanie, gdyby nie
menedżer zespołu.
– Wiesz,
że to twoja wina, prawda? Nawet jeśli, to pewnie i tak cię to nie
obchodzi, co? – spytał Jason głosem pełnym wyrzutu. Nie mógł
powstrzymać jego drżenia.
Marshall
obrzucił go mętnym spojrzeniem.
– Gdybyś
nie mówił jej tych głupot! Lenny, jaki Lenny?! Nie było nigdy
żadnego Lenny'ego. I gdybyś nie był pedałem!
– To
co? – spytał Marshall zimnym głosem. – Niczego mu nie kazałem.
Niczego od niego nie chciałem.
– No
właśnie! – krzyknął Jason. – Ślepa, egoistyczna świnio!
Pieprzony lachociągu!
– Co
za wulgaryzmy z usta pana świętego. Naprawdę myślisz, że
cokolwiek tym uzyskasz? Poruszysz mnie, czy coś? Chyba nie jesteś
aż tak naiwny – zakpił Marshall. – A może tak? Bo przecież
przez te wszystkie lata miałeś nadzieję, mimo że kochał tylko
mnie.
Jason
cofnął się parę kroków. Popatrzył na Santę z odrazą większą
niż kiedykolwiek. Nie chciał nawet oddychać tym samym powietrzem.
– Więc
wiedziałeś. Cały czas wiedziałeś i mimo to... Jesteś
pierdolonym potworem i obyś zdechł w męczarniach.
Odwrócił
się na pięcie i odszedł odprowadzany spojrzeniami ludzi
zbierających się na cmentarzu. Były tam też Rosse Hamilton i
Rachelle, ale nawet nie podeszły do Marshalla.
***
Beherit
został zastąpiony Fat Moose'em, a Jason kimś niewartym
wspomnienia. Marshall rzadko wypływał na powierzchnię, częściej
trzymał się dna, ciągnąc za sobą innych, by ukoić swój ból
ich bólem. Piękny chłopiec o złotych włosach i zielonych oczach
był tylko kolejną z jego ofiar, niewartą zapamiętania. Może to
przez to, że był naćpany, ale mały, blady dzieciak o ciemnych
włosach, który przerażonym spojrzeniem obserwował go z ukrycia,
przypomniał mu o kimś, kogo wyrzucił z pamięci na dobre. Pomyślał
o tym, że może gdyby nie wyrwał się z jej uścisku, gdy stali w
tłumie przed domem Szalonego Johna, jego życie potoczyłoby się
całkowicie inaczej.
Trochę szkoda, że ominęłaś cały moment z życiem w przyczepie, chociaż raczej jasno dałaś do zrozunienia co tam się działo to i tak fajnie by było przeczytać o tym rozdzialik czy dwa ;) rozumiem dlaczego Jason winił Marszala za śmierć Leny ale się z nim nie zgadzam, nie jesteśmy odpowiedzialni za to że ktoś nas kocha do cholery. Marszal mógłby ją okłamywać udając uczucie ale to też nie było by fair, no i właściwie dlaczego miałby? Nie lubię Jasona. Historia Leny jest bardzo smitna, ale w sumie gdyby była trochę silniejsza i rozsądniejsza to nic złego by się nie stało, no i Marszal nie miał by jeszcze bardziej skrzywionej psychiki, bo wnioskuję z końcówki tego i poprzedniego (tego z wlasciwego opowiadania) rozdziału, że jednak jej śmierć miała dość duże znaczenie. Podoba mi się też jak Marszal zwracał się do Rschelle i Lennego to pokazuje, że nie miał tak calkiem w dupie innych, potrafił uszanować ich decyzje, co nie zmienia oczywiście faktu, że ogolnie to jest egoistycznym dupkiem :D
OdpowiedzUsuńRzeczywiście mogłabym opisać okres, w którym Marshall mieszkał w przyczepie, ale to właściwie nic by nie wniosło do historii. Skracałam niektóre wątki i skupiałam się na kluczowych momentach, które uczyniły go tym, kim jest. Głównie dlatego, że to bonus, a zaczął przeradzać się w coś większego. Kocham Santę Boy'a (i Saszę), a miłością swoją mogłabym wypełnić jeszcze nie jeden rozdział - to tak parafrazując Kazika :). Uwielbiam o nim pisać, ale bonus to bonus - ma swoje reguły (jest krótki). Rozważam, czy po zakończeniu TB nie popełnić jeszcze jakiś tekstów o SB i S. Się zobaczy.
UsuńTak, Marshall nie był taki do końca zły, bo nikt taki nie jest. Wrócił przecież po Lenę. Darzył ją jakimś uczuciem, którego może nie był nawet świadomy, ale raczej nie była to miłość w klasycznym ujęciu. No i był egoistycznym dupkiem :D
Pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, śmierć Lenny'ego bardzo wpłynęła na życie Marszala, ale co mi się podobało mimo takiego olewnictwa to wlasnie to jak zwracał sie do Rachel czy Lenny'ego że szanował ich decyzję...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia