Trzeci rozdział "Miecza...". Pomimo ostrzeżenia o zawartości bloga napomnę, że w tekście znajdują się sceny brutalne. Czujcie się podwójnie ostrzeżeni. Dzisiaj szybciej, ale nie nastawiajcie się za bardzo. Już niedługo październik :( Jak to tak szybko minęło... Chlip, chlip... Następne będzie "LiC".
Vinor odepchnął Sevana,
nie bacząc na to, jak brutalny był to gest i ruszył przed siebie, w głąb
wąskiej uliczki ograniczonej białymi ścianami kamienic. Jego przekrwione oczy
nie widziały niemal nic. Dłonią podpierał się ściany i tak szedł w dół i w dół,
z każdym schodkiem czując, jak jego gardło coraz mocniej się zaciska. Zatrzymał
się, gdy jego buty zamoczyły się w różowej, rozmazanej breji. Zgarbiona staruszka
nie zauważyła go, więc znów chlusnęła lodowatą wodą z wiadra na ulicę,
oblewając przy tym nogi Vinora. Zmywała z bruku plamy krwi. Woda zabierała je
ze sobą i spływała w dół, aż do morza Kerk.
Uczeni mawiali, że
życie zaczyna się i kończy w oceanie. Chyba wiele było w tym prawdy. Tak
pomyślał Sevan, który podążył śladem swojego przyjaciela. W przeciwieństwie do
niego, on zachował trzeźwość umysłu. Rozejrzał się po miejscu zbrodni. Dużo,
dużo krwi. O wiele za dużo, jak na atak nocnego nożownika. Na ścianie oprócz
podłużnej smugi widniał też krwawy odcisk dłoni. Za drobnej nawet jak na
Kaharina. Więc tej rzeźni dokonało dziecko lub kobieta. Trudno było w to
uwierzyć. Gdy spuścił wzrok, dojrzał coś skrzącego się na bruku. Z kałuży
zabarwionej krwią wody podniósł srebrną spinkę do włosów. Była ładnie wykonana,
zwieńczona stokrotką z żółtym kamieniem w centrum. Niepostrzeżenie schował
ozdobę do kieszeni. Spojrzał na Vinora. Ten nadal stał w tym samym miejscu i w
przemokniętej szacie wpatrywał się w pomarszczoną staruszkę odzianą w łachmany.
Kobieta nie powiedziała
nic. Zabrała wiadro i ruszyła w dół uliczki, by nabrać wody. Dopiero wtedy
Vinor się ocknął. Dobiegł do niej i gwałtownie szarpnął za ramię.
– Kto?! Kto to zrobił?!
– wrzeszczał, potrząsając drobną staruszką, mimo że nie była niczemu winna. –
Kto?!
– Vinor. – Sevan
chwycił go za ramię. – Dość. Uspokój się.
Vinor strzepnął z siebie
dłoń. Jego usta wykrzywiał gniew, ale z przekrwionych oczu kapały łzy.
Staruszka schyliła się, aby podnieść drewniane wiadro, które wypadło jej z
dłoni. Jej uśmiech odsłonił bezzębne, schorowane dziąsła.
– Dziś rano przybył
zamkowy medyk, aby zbadać trupa pięknego chłopca. To nie byli piraci. Oni
zawsze przy trupie zostawiają monetę. Przetrząsnęłam wszystko, ale nie było
monety. – Zarechotała, a Sevan znów musiał powstrzymać Vinora. – Szkoda,
szkoda. Medyk powiedział, że to dzikie psy, bo nie był śladów po ostrzu, tylko
rozerwane mięso aż do kości. Miał takie piękne, białe kości! Zęby też miał
piękne! Chciałam sobie wziąć, bo były takie malutkie i białe, ale pojawili się
strażnicy i kazali biednej staruszce się wynosić. Takie białe.
– Starucho! – warknął
ostrzegawczo Sevan. – Do rzeczy!
– A tak, tak. Ja,
biedna staruszka myjąca ulicę się nie znam, ale dlaczego dzikie psy miałyby
zaatakować pięknego chłopca i nie zjeść jego słodkiego, czerwonego mięsa?
Staruszka pomyślała, że to dziwne, że tylko otworzyły jego ciało i pozwoliły
krwi spłynąć. I teraz staruszka musi myć ulicę, a monety nie było. Dziwne,
dziwne.
Sevan westchnął, a
potem wyciągnął z kiesy monetę. Podał ją kobiecie, która wyrwała mu ją chciwie
z dłoni i szybko ukryła w swoich szmatach, rozglądając się przy tym, czy aby
nikt jej nie widział.
– Nie mów nikomu o
naszej rozmowie – powiedział Sevan.
– Staruszka nie powie –
zapewniła kobieta. – Nie ma czym.
Uśmiechnęła się
szeroko, ukazując swoje bezzębne dziąsła, a potem z wiadrem w ręce zaczęła
schodzić w dół uliczki.
– Psy? – jęknął Vinor.
– Zabiły go pierdolone psy?
Gorzki uśmiech zadrgał
na jego ustach, ale zaraz zniknął. Sevan wiedział dokładnie, o czym teraz
myślał. Wyrzucał sobie, że kazał Kaharinowi iść do domu wczorajszego wieczoru.
Głupota.
– A gdyby to nie były
psy? – spytał.
– Uwierzyłeś to
gadanie? Ona tylko chciała pieniędzy…
– Ale gdyby jednak? –
naciskał Sevan. – Gdyby to był człowiek? Co chciałbyś zrobić?
– Co?
Vinor popatrzył na
niego spode łba. Do tej pory wpatrywał się z pochyloną głową w smugi krwi na
chodniku. Jego białe, przepocone włosy skrywały połowę jego twarzy. Niebieskie
oczy spojrzały na Sevana spomiędzy chyboczących się na wietrze białych pasm.
– Przecież wiesz.
*
Odprowadził Vinora do
domu i kazał służbie mieć na niego oko. Sam udał się do jednego z miejskich
jubilerów. Na spince znajdował się znak, który zaprowadził go do odpowiedniego
miejsca. Mężczyzna początkowo nie był skory do współpracy i nie chciał
wyjawiać, kto był kupcem ozdoby, ale w końcu uległ perswazji Sevana. Nim
winiarz opuścił zakład, obtarł jeszcze pięść o materiał spodni. To był
prawdopodobnie jego koniec w tym mieście, pomyślał, wychodząc. Ta myśl wcale go
nie przerażała.
Do rozległej, bogatej willi wszedł jak do
siebie. Służkę, która chciała wezwać pomoc, ogłuszył uderzeniem w głowę. Z
panią domu obszedł się łagodniej. Zakneblował ją i przywiązał do krzesła w
kuchni. Mała, słodka właścicielka srebrnej spinki ze stokrotką ukryła się przed
nim pod łóżkiem. Biała pościel, która na nim leżała, była poplamiona krwią.
Ładnie, naprawę ładnie prosił dziewczynę, aby wyszła, jednak ta nie chciała
słuchać. Co więc mógł zrobić?
– Bądź grzeczną
dziewczynką i wyjdź stamtąd – poprosił, kucając przy łóżku. – Inaczej wujek się pogniewa.
Odpowiedziała mu cisza.
Westchnął i sięgnął rękami pod łóżko. Zasyczał, gdy poczuł ugryzienie w
okolicach nadgarstka. A naprawdę chciał być miły. Gdy wyczuł głowę dziewczyny,
chwycił ją za włosy i siłą wyciągnął spod łóżka. Dusiła się płaczem, gdy mimo
sprzeciwu sadzał ją na łóżku. Gdy tylko ją puścił, odsunęła się w najdalszy kąt
i objęła rękami łydki, przyciskając je do piersi. Miała na sobie nocną koszulę,
w paru miejscach przesiąkniętą krwią podobnie jak bandaże na kończynach i szyi.
Co chwilę zerkała na Sevana wzrokiem pełnym przerażenia.
– Kto ci to zrobił? –
zapytał mężczyzna.
Dziewczyna otworzyła
szeroko oczy, a potem zakryła twarz dłońmi. Zaczęła się trząść.
– Ja nie wiem! Ja nic
nie wiem! – zapewniała gorączkowo, płacząc. – Ja nic nie powiedziałam!
– To lepiej, żebyś teraz
zaczęła. Kto ci to zrobił?
Dziewczyna skuliła się
jeszcze bardziej, odwracając się w stronę ściany. Jej szczupłe plecy drgały,
gdy łkała, a bandaże przesiąkała krew z otwartych ran.
– Kto?! – warknął i
chwycił dziewczynę za wątłą dłoń, aby odsunąć ją od twarzy. – On tam zginął. Ty
zostałaś oszpecona na zawsze. Nie chcesz, żeby winny poniósł karę? Nie chcesz,
żeby cierpiał bardziej od ciebie?
Zielone oczy dziewczyny
rozszerzyły się, gdy usłyszała ostanie zdanie. Spojrzała na Sevana już z
mniejszym lękiem.
– Chcę.
Mężczyzna uśmiechnął
się i poklepał ją po głowie bardziej jak psa, który wykonał polecenie, niż w
geście pocieszenia.
– To był chłopiec.
Kucał na ziemi… Myślałam… myślałam, że może jest chory… Chciałam mu pomóc…
– No to już wiemy, że
jesteś dobrą dziewczynką – przerwał jej Sevan. – I naiwną. A teraz poproszę o
dalszą część bez łykania śpików co drugie słowo.
O dziwo dziewczyna
uśmiechnęła się na te słowa. Przetarła przedramieniem oczy.
– Miał ciemną skórę,
ciemniejszą niż marynarze. Jego oczy lśniły na je tle. Były straszne, żółte jak
u zwierza. I zęby… Boże, jakie on miał zęby! Jak pies! Gryzł mnie po całym
ciele… szarpała skórę… a potem dosysał się do ran… I pił. Pił krew!
Sevan westchnął i
zaplótł ręce na piersi. Wiedział, w jakiś sposób przeczuwał to od początku. Gdy
zobaczył go po raz pierwszy, wtedy na degustacji wina z nowym zarządcą, już to
czuł. Widział to w jego żółtych ślepiach. To łaknienie. Gdy zobaczył miejsce
zbrodni, smugi krwi jak po szlachtowaniu świni, wiedział.
– Kiedy zobaczył tego
mężczyznę, jakby zapomniał o mnie. Interesował go tylko on, więc… więc
uciekłam.
Spojrzała z
przestrachem na Sevana. Myślała, że ten może zechce ją ukarać. Mężczyzna tylko
się uśmiechnął, położył jej srebrną spinkę na komodzie i opuścił pokój, a potem
dom.
Był skończony w tym
mieście. Będzie w całym kraju. Zaskakująco mało się tym przejmował. Właściwie
chyba tego chciał. Sam nie potrafił przeciąć sznura go wiążącego. Cóż, lubił
pieniądze i władzę. W końcu był mężczyzną i pragnął tego, co wszyscy. No może
nie wszystkiego. Wygodne gniazdko w postaci ciepłej, mokrej cipki, która
wessałaby go do środka, nigdy go nie pociągało. To pewnie ułatwiłoby wiele
rzeczy.
Był bogatszy niż pół
miasta i biedniejszy niż drugie pół. Gdy rozlał wino na podłogę, na kolanach
sprzątała po nim służąca, ale byle miejski strażnik mógł zmusić do klęku jego.
A on nie chciał przed nikim padać na kolana, nie chciał kłaść się od snu,
wiedząc, co przyniesie kolejny dzień. Chciał zdobywać, chociaż jeszcze nie
wiedział co. Galopować przez pieprzoną prerię bez ustanku. Cóż, jeśli będą ich
gonić wojska zarządcy, to nie będą mieli innego wyboru.
Właśnie, my. Teraz byli
tylko oni.
*
Wrócił do swojej willi
i udał się prosto do pokoju Vinora. Tak jak się spodziewał, mężczyzna spał.
Wcześniej nakazał służbie dodać do jego posiłku środka uspokajającego. Zamiast
podejść do łóżka, wyszedł przez balkon do ogrodu. Okalały go wysokie mury.
Matka nie lubiła obcych i ceniła swoją prywatność ponad wszystko. Zawsze
starała się także jego, swojego jedynego syna, odgrodzić od wszystkiego, co
uważała za brudne lub niegodne.
– Patrz, co ze mną
zrobiłaś – powiedziała, patrząc na kamienną płytą nagrobną usytuowaną przed
jedną z jabłoni.
W Mordii, jak i w innych
nadmorskich miejscowościach, powszechny był zwyczaj układania ciał na bogato
zdobionych kwiatami tratwach, spuszczanie ich na morze, a potem podpalanie.
Jego matka jednak nie lubiła wody, więc rozkazał pochować ją w jej ukochanym
ogrodzie.
– Ale znowu nie
zamierzam cię słuchać.
Wrócił do pokoju. Podszedł
do łóżka, nachylił się i pocałował Vinora w pobladłe usta.
Dwa tygodnie później, wieczorem
Vinor znów udał się do zamku. Tym razem towarzyszył mu jedynie osioł obładowany
amforami z winem. Strażnicy powiadomieni zawczasu o jego wizycie przeszukali go
dokładnie. Odebrali mu sztylet. Alloniban czekał w tym samym, małym pokoju, co
ostatnio. Masywne łańcuchy z czystego złota spoczywały na jego chudej, starczej
piersi. To okropne, obrzydliwe coś, siedziało zgarbione w kącie. Cienie rzucane
przez płomień pochodni tańczyły na jego ciemnej skórze. Jego żółte, zwierzęca
ślepia znów śledziły każdy ruch Vinora. Dziś nie miał na sobie łańcuchów.
– Cóż za oryginalny
smak – ocenił starzec po spróbowaniu kolejnego z trunków. – Nigdy nie piłem
czegoś podobnego.
– Ma dodatek wina z
morskich winorośli korli. Rosną one
na pełnym morzu na małych wysepkach, które zbudowane są z ich własnych korzeni. Wyspy te przemieszczają się wraz z prądami – wyjaśnił uprzejmie
Vinor. – Z tego też powodu wino to jest bardzo cenne. Rzadko można natknąć się
na butelkę zrobioną samym winogron korli.
To rzadkość.
– Z każdym dniem
dowiaduję się czegoś wyjątkowego o tym mieście. Zdaje się, że Mordia ma do
zaoferowania wiele takich unikatowych dóbr. Chociażby jak ta ryba, którą zatruł
się twój wspólnik. Surowa ma wyjątkowy smak, ale jest śmiertelnie trująca.
Dobrze obgotowana jest mdła, ale całkowicie jadalna. Szukanie złotego środka,
to igranie z ogniem. I życiem – zauważył starzec. Właśnie takie wyjaśnienie
nieobecności Sevana podał mu Vinor. – Nie mówiąc już o twoich włosach,
młodzieńcze. Od zawsze takie były?
Vinor nie odpowiedział,
uśmiechnął się i dolał zarządcy wina do pucharu. To siedziało teraz na podłodze
obok stołu. Znów próbowało trunku, zanim zrobił to Alloniban. Mógłby ich otruć
za jednym razem, ale to nie byłoby w ogóle satysfakcjonujące. Taka prosta śmierć
nie ukoi jego cierpienia. Chciał, żeby cierpieli i chciał zadać im śmierć własnymi rękami.
– Tak, z takimi się
urodziłem. Jako dziecko zastanwiałem się, czy może sczernieją mi na starość.
Odwrotnie niż u reszty ludzi.
– Gdyby to okazało się
prawdą, pewnie wielu chciałoby poznać sekret tego cudu. W tym ja. – Zaśmiał się
starzec, a potem przejechał dłonią po swoich długich, siwych pasmach, wpadając
w sentymentalny nastrój. – Biolodzy nie daliby ci żyć.
– Zapewne – zgodził się
Vinor. – Znając ich zamiłowanie do wypychania i nabijania szpilkami, zastanawiam
się tylko, czy woleliby mnie jako żywy, czy martwy przedmiot badań.
Starzec roześmiał się,
a potem napił wina z bogato zdobionego pucharu. Vinor wykorzystał ten czas, by
spojrzeć w oczy tego monstrum, które siedziało na ziemi przy stole. Choć nie
powiedział ani słowa, jego usta ułożyły się w słowo „martwy”. Chłopiec przekręcił
głowę, przyglądając mu się. Wydał siebie pomruk, tym razem wyższy i
nieprzyjemny dla ucha. Alloniban spojrzał na niego zdziwiony. Nagle chłopiec
podniósł się na równe nogi i rzucił do drzwi. Otworzył je i odepchnął jednego
ze strażników, który próbował go chwycić. Zdezorientowany zarządca uniósł się
na fotelu.
– Gońcie go! – rozkazał
strażnikom, którzy zaraz pobiegli korytarzem śladem chłopca. – Nie może opuścić
zamku!
Vinor patrzył jeszcze
chwilę w stronę drzwi. To nic. To tylko odwlekanie nieuniknionego. Odwrócił się do
zarządcy, który wyglądał na bardzo poruszonego zajściem. Dłonią przyozdobioną w
złote pierścienie trzymał się za czoło.
– Przepraszam, że
musiałeś być świadkiem niesforności mojego pupila – rzucił, gdy dostrzegł, że
Vinor na niego patrzy. – Dżungla w jego krwi nie daje o sobie zapomnieć.
Vinor kiwnął głową. Nie
przewidział tego, ale nawet dobrze się złożyło. Teraz za drzwiami nie było
strażników. Chwycił za jedną z ceramicznych amfor, tę w kształcie gruszki ze
sznurkiem na przewężeniu, i uderzył nią z całej siły o kant stołu. Pękła z
trzaskiem, a wino rozbryznęło się na wszystkie strony. Wzrok zaskoczonego
zarządcy skupił się jednak na czymś innym. Na ziemi, pomiędzy kawałkami
ceramiki, leżał nóż. Rzucił się w jego stronę, ale był zbyt wolny. Pierwszy
podniósł go Vinor. Nic nie powiedział, nie dał też na to szansy zarządcy. Wbił
ostrze w gardło starca, aż po rękojeść. Rana pozostała czysta, krew zaczęła za
to wypływać przez usta mężczyzny. Zaczął się krztusić, charcząc przy tym
przeraźliwie. Łzy spłynęły z jego przekrwionych oczu. Próbował chwycić ostrze,
ale jego ręka opadła bezwładnie. W końcu całego jego ciało zwiotczało, a w
pionie utrzymywało je już tylko ostrze w gardle, które trzymał Vinor. Gdy tylko
je wyciągnął, zarządca osunął się z fotela i spadł na podłogę, którą
natychmiast pokryła poszerzająca się plama krwi. Vinor nachylił się jeszcze, by
wytrzeć nóż o szatę starca, a potem wyszedł z pokoju.
Ruszył w stronę, w
którą uciekło to coś, co nie zasługiwało na miano człowieka. Czy on zasługiwał?
Cóż, potrzeba zemsty chyba był uczuciem zarezerwowanym tylko dla ludzi. O tej
godzinie korytarze były całkowicie puste. Urzędnicy skończyli swoją pracę, a
służba spała w pokojach na najniższych kondygnacjach zamku. Sprawdził parę
drzwi, ale wszystkie były zamknięte. Szedł więc dalej, a jego kroki na
zdobionej posadzce odbijały się echem od ścian. Gdy spotkał strażników, którzy
pobiegli za tym potworem, serce zabiło mu mocniej. Nie miał wiele czasu.
Prędzej, czy później odnajdą zwłoki Allonibana, ale on nie mógł odejść bez
uczynienia tego, po co tu przyszedł. Gdy wytłumaczył, że zmierza do wieży
ustępowej, przepuścili go i poprosili, aby bacznie się rozglądał. Jeśli zauważy
chłopca, miał im dać znać.
Gdy znalazł się w
długiej galerii z małymi okienkami, wiedział, że to jest gdzieś obok. Nie
widział go, nie słyszał, nie czuł jego zapachu, ale jego obecność była tak
intensywnie, że drgała mu pod czaszką.
– Wiem, że tu jesteś… –
zaczął, ale umilkł, gdy mała głowa chłopca ukazała się w jednym z otworów.
Patrzył na niego do góry nogami.
Vinor wyciągnął nóż i
powoli zbliżył się do okna. Otwór wydawał się za mały, aby mógł przez nie
przecisnąć się człowiek. Myślał, że ten potwór uciekł przed nim ze strachu, ale
nie widział lęku w żółtych, zwierzęcych ślepiach. On go tu przywiódł. W ślepy zaułek. Na
twarzy Vinora pojawił się uśmiech.
– Zabiłem go –
powiedział. – Twojego pana.
Chłopiec przekręcił
głowę i wydał z siebie ciche mruknięcie. Przeszedł przez wąskie okno, wyginając
się przy tym jak kot. Skoczył na Vinora, odpychając się od parapetu. Syczał
przy tym zwierzęco. Mężczyzna zamachnął się nożem, raniąc przy tym twarz
chłopca, ale on zdawał się tego w ogóle nie poczuć. Dłoń zakończoną długimi
paznokciami przypominającymi pazury zacisnął na gardle Vinora, a zaostrzone
zęby wbił w jego przedramię. Mężczyzna zawył z bólu i wypuścił z dłoni nóż.
Czuł jak, rozrywana jest jego skóra i mięśnie, gdy szczęki zaciskały się coraz
mocniej aż do kości. Ból był niewyobrażalny. Próbował zrzucić go z siebie,
kopiąc po ciele, ale chłopiec w ogóle nie reagował, pochłonięty ssaniem jego
krwi. Vinor zebrał w sobie resztki siły i przeturlał się tak, aby przygnieść go
ciężarem swojego ciało. Gdy chwyt na gardle zelżał, wstał i trzasnął ciałem
chłopca, który wciąż zaciskał szczękę na jego ręce, parę razy o ścianę. Jego
rozbita głowa pozostawiła na murze krwawy ślad.
Gdy chwyt jednak
ustąpił, odsunął go od siebie kopnięciem w brzuch, po którym nastąpiło uderzenie
w twarz. Chłopiec zwalił się na podłogę z rozbitym nosem. Przy upadku uderzył
się głową o posadzkę i stracił przytomność. Vinor rozejrzał się za nożem.
Podniósł go i zbliżył się do chłopca. Stanął nad jego ciałem i trącił je butem.
Nachylił się i wkładając w to całą siłę,
jaka mu została, wbił mu nóż w serce. W tym samym momencie żółte ślepia
otworzyły się gwałtownie. Chłopiec wydał z siebie przerażający odgłos, ni to
krzyk gniewu, ni to pisk bólu, wyrzucił przed siebie dłonie i paznokciami
rozorał policzki Vinora. Mężczyzna zasyczał z bólu, a potem z furią w oczach wytargał z chudego ciała ostrze, by uderzyć jeszcze raz i jeszcze raz.
Otrzeźwienie nadeszło, gdy za kolejnym razem nóż wszedł w ciało bez oporu,
niczym w masło. Vinor załzawionymi, zaciśniętymi dotąd oczami spojrzał pod
siebie. Skóra chłopca zaczęła ciemnieć, w końcu przybierając kolor zupełnie
czarny. Zarysy jego ciała, kończyn, uszu, nosa zlały się ze sobą, tworząc jedną
bezkształtną grudę. Vinor odsunął się i przetarł oczy, sądząc, że to jakieś
zwidy spowodowane utratą krwi. Tak jednak nie było. Ciało chłopca zamieniło się
w czarną, gęstą maź. Zaczęło płynąć niczym woda szczelinami między płytkami aż
do ściany. Czarna maź wsiąknęła w pęknięcia w murze i zniknęła, pozostawiając na galerii
oszołomionego Vinora. Obok niego leżały puste ubrania chłopca.
Mężczyzna próbował
wstać, ale ból promieniejący z ręki powalił go na kolana. Spojrzał na ranę.
Jego ciało było rozszarpane aż do kości, krew bez ustanku skapywała na podłogę.
Jeśli chciał przeżyć, musiał uciekać. Za nim się wykrwawi i zanim znajdą go
strażnicy. Nie miał nawet jak obwiązać rany. W końcu podniósł się na równe nogi, ale zaraz
zatoczył i gdyby nie podparł się ściany, znów by upadł. W głowie mu
wirowało.
– Tutaj jest!
Otrzeźwiły go
podniesionego głosy strażników. Gdy dojrzał, jak biegną w jego stronę, rzucił
się w stronę wieży ustępowej, która była najbardziej wysunięta w stronę morza. Stanął
na drewnianej obudowie wychodka, wspiął się na okno i skoczył, modląc się, aby
nie rozbić się o skały.
*
Zemdlał niedługo po
wciągnięciu na pokład łodzi. Sevan prowizorycznie opatrzył jego rękę, ale krew
zaraz przesiąknęła przez materiał. Musieli jak najszybciej stąd odpłynąć,
korzystając z mroku nocy. Początkowo Sevan wiosłował w całkowitej ciemności,
mając tylko nadzieję, że płynął w dobrą stronę. Gdy oddalili się od zamku,
zapalił małą latarnię. Vinor wciąż nieprzytomny leżał na dnie łodzi. Dotknął
jego twarzy. Była przeraźliwie zimna.
Przez ostatnie dwa
tygodnie Sevan upłynniał swoje dobra i przygotowywał dla nich drogę ucieczki.
Płynął teraz do małej zatoki, gdzie wyłomy w skalistym, stromym brzegu ukryte
były przez gęste korzenie namorzynowych drzew. Nie wiele osób wiedziało o tych
jaskiniach, ale i tak nie mogli zostać tam za długo. Klął, wiosłując,
wyrzucając sobie, że pozwolił Vinorowi iść samemu. Wiedział, że czekanie na w
łodzi gotowym do ucieczki było lepszym rozwiązaniem, ale i tak czuł wyrzuty
sumienia, patrząc teraz na jego nieprzytomne, przemarznięte ciało. Gdy Vinor to
zaproponował i nie godził się na inne rozwiązanie, oponował, ale gdzieś tam w
środku czuł ulgę. Zdecydował się, ale nadal pozostawił sobie furtkę
bezpieczeństwa.
Gdy dotarli do brzegu,
wytargał ciało Vinora i zaniósł je do jednej z jaskiń, którą wcześniej
przygotował. Łódź zaciągnął do innej, a potem zamaskował wejście i wrócił do
nieprzytomnego mężczyzny. Obszarpana rana nie przestawała krwawić, więc uznał,
że musi ją zszyć. Ciało Vinora zaczęła ogarniać gorączka i dreszcze. Musiał się
śpieszyć. Przemył ranę alkoholem, a potem zszył ją za pomocą nici z katgutu*.
Klął przy tym niemiłosiernie, starając sobie jednocześnie przypomnieć matkę podczas haftowania. Wreszcie skończył, choć nie był w pełni zadowolony ze
swojego dzieła. Ranę obwiązał czystym materiałem.
W jaskini było znacznie
zimniej niż na zewnątrz, ale nie rozpalił ogniska, aby nie zdradzić, gdzie się
znajdują. Rozciął przemoknięte ubranie Vinora i ściągnął je z niego. Obtarł
jego ciało do sucha, a potem sam się rozebrał. Położył się na posłaniu i przekręcił ciało Vinora w swoją stronę. Objął go ramieniem, przylegając do
mężczyzny. Jego ciepły oddech, który czuł na nagiej piersi, przyniósł mu
ukojenie. Pocałował Vinora w czubek głowy. Przez resztę nocy wpatrywał się w
morze, które migotało pomiędzy korzeniami namorzynów.
*
Ciało Kaharina ubrane w
białą szatę spoczęło na tratwie pogrzebowej udekorowanej kwitnącymi bluszczami
i białymi liliami. Matka garbiła się w objęciach męża, obcierając łzy czarną
chustą. Jego rodzina cieszyła się szacunkiem w mieście, więc wiele osób zebrało
się na brzegu. Pogoda, jakby nie wyczuwając nastroju, dziś również dopisała.
Niebo było przejrzyste i błękitne, a morze falowało w leniwym rytmie.
– Tato, tato! –
Chłopiec pociągnął swego rodziciela za rękaw, aby ten zwrócił na niego uwagę. –
Co to jest, to tam?
– Co?
Mężczyzna popatrzył na
morze w kierunku, w którym wskazywała wyciągnięta ręka chłopca. Zaraz pod
powierzchnią wody majaczyła ciemna plama rozciągnięta na kilka metrów.
– To pewnie jakaś
ławica – stwierdził mężczyzna.
Tratwę spuszczono na
pełne morze w akompaniamencie chóralnego śpiewu, a gdy oddaliła się
wystarczająco od brzegu, łucznik wystrzelił w jej kierunku płonącą strzałę. W
momencie, gdy drewno tratwy zajęło się ogniem, Kaharin otworzył oczy.
*katgut - włókno wytwarzane z baranich albo kozich jelit służące do zszywania ran. W Europie wprowadzone w XIX wieku, na szczęście to nie jest powieść historyczna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz