środa, 22 listopada 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 10 - Odliczanie

Santa Boy wyciągnął pęk kluczy z kieszeni dżinsów i po krótkim zastanowieniu się włożył odpowiedni w otwór zamka. Mechanizm zazgrzytał i po chwili ich oczom ukazało się wnętrze mieszkania. Przedpokój tonął w mroku i kurzu. Wyglądało na to, że Santa nie był tu równie długo, co Sasza. Zamknęli za sobą drzwi, ściągnęli buty i stanęli naprzeciwko siebie niepewni, co właściwie powinni teraz zrobić. Do którego pokoju się udać i co powiedzieć? Patrzyli więc na siebie jak dwa osły, aż w końcu Sasza puścił podróżną torbę na podłogę i zacisnął dłonie w pięści. Miał już dość zastanawiania się. Zbliżył się do Santy Boy’a, chwycił go za kark i wpił się w jego wargi. Muzyk po chwili zaskoczenia uśmiechnął się w jego wargi i oddał pocałunek równie żarliwie. Potulnie dał się zepchnąć w stronę własnej sypialni.

– Strasznie jesteś zdecydowany – zauważył, uśmiechając się.
Sasza sięgnął ustami jeszcze jego podbródka, stając przy tym na palcach, a potem zaczął rozpinać koszulę mężczyzny. Dłońmi przejechał zachłannie po jego torsie.
– Postanowiłem, że będę teraz robił, co chcę i ty także będziesz robił, co ja chcę – oznajmił.
– Serio tak sądzisz? – parsknął muzyk, unosząc jedną z brwi do góry. – I jak mnie do tego zmusisz?
– Nijak – odparł Sasza, odsuwając się na parę kroków. – Po prostu sobie pójdę, jeśli nie będziesz się słuchał.
Santa Boy zaśmiał się pod nosem, a potem z uniesionymi w powietrzu rękoma opadł na kolana.
– Na twój rozkaz.
– Dobrze – potwierdził Sasza. – Bardzo dobrze.
Ponownie zbliżył się do mężczyzny i chwycił go za włosy. Przybliżył jego twarz do swojego krocza. Santa posłał mu rozbawione spojrzenie i oblizał usta. Może to on był teraz na klęczkach, ale nadal czuł się jak pan sytuacji.
– Dobrze – powtórzył Sasza, a potem niespodziewanie go puścił i poszedł do przedpokoju po swoją torbę. – To zrób teraz kolację.
– I to wszystko? – spytał Santa, uśmiechając się zadziornie. – Masz mnie na klęczkach. Nie zamierzasz tego wykorzystać?
– Jak niczego nie spieprzysz, będzie jeszcze dużo okazji.
– No nie wiem – prychnął Santa, wciąż nie zmieniając pozycji. – Nie jestem już taki młody. Stawy już nie te…
Sasza przewrócił swoimi wyłupiastymi oczami, ale jednak wrócił do mężczyzny. Po drodze zrzucił z siebie koszulę, pozwalając opaść jej na podłogę.
– Nigdy przedtem jakoś nie wydawałeś się fanem... – zaczął zdanie, ale nie mógł się przemóc do jego skończenia. Jakoś nadal trudniej było mu mówić niż robić, szczególnie przy Sancie Boy’u.
– Och, zawsze byłem fanem fiutów – odparł muzyk z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
Wargami sięgnął brzucha Saszy. Pocałował go w ten seksowny pieprzyk. Chyba jedyny rzucający się w oczy na tym bladym, szczupłym ciele, które tak dobrze wyryło się w jego pamięci. I włożył język zagłębienie pępka. Sasza wciągnął głębiej powietrze przez nos, a mięśnie jego brzucha się spięły. Wyglądało na to, że dobry humor wciąż nie opuszczał Santy Boy’a.
– Gdzie uciekasz? – skarcił chłopaka muzyk.
Nadal nie używając dłoni, chwycił zębami jego pasek od spodni zaczął wyciągać go ze szlufek i klamry.
 – Po prostu jestem tchórzem – powiedział, gdy odsunął na chwilę głowę, by przełknąć ślinę.
– Tchórzem? – powtórzył Sasza, nie rozumiejąc.
– Zawsze bałem się, że ktoś popatrzy na mnie z pogardą. Że mnie upokorzy. Tak jak ja patrzyłem na tych bezimiennych idiotów pode mną, na Jacka Hetfielda chociażby. Nie chciałem, żeby ktoś patrzył na mnie, jak ojciec na moją matkę. Nie chciałem być też nigdy więcej wykorzystany… Chyba mówiłem ci kiedyś o gościu, któremu spaliłem przyczepę? Tak mi się wydaje… Ja naprawdę jestem złym człowiekiem.
Pochylił głowę i oparł czoło o brzuch Saszy. Zaśmiał się pod nosem, gdy po chwili poczuł ciepłą dłoń głaszczącą go po włosach.
– Naprawdę jesteś za dobry.
– Może – przyznał z wolna Sasza. – A mnie… A mną też gardziłeś?
– Ciebie było mi żal, bo wiedziałem, że to nie jest zwykłe zauroczenie. Bo ty poznałeś mnie, prawdziwego mnie, a nie gwiazdę Rocka, a mimo to wciąż mnie kochałeś. Było mi cię żal, bo nie mogłeś trafić gorzej. A jednocześnie cieszyłem się, że nawet taki skurwiel jak ja, może zostać obdarzony uczuciem przez kogoś tak dobrego jak ty.
Odchylił głowę i popatrzył w górę, na twarz Saszy, gdy poczuł, jak szczupłe ciało drży wstrząsane śmiechem. Chłopak zatopił palce w jego farbowanych, pokrytych lakierem włosach i zacisnął je na nich.
– Dwóch idiotów – stwierdził, uśmiechając się.
Potem kucnął, siadając okrakiem na udach klęczącego Santy Boy’a. Popatrzył mu z góry w oczy, a potem złączył ich usta w pocałunku. Muzyk objął go nisko, przyciągając bardziej do siebie. Całowali się chwilę zachłannie, próbując przy tym zachować równowagę. W końcu Santa Boy wylądował na plecach, a chłopak usiadł na nim, obejmując go w pasie nogami. Pomyślał o tym, że właściwie nie wiedział, co ten człowiek lubi, pomijając jego umiłowanie do pozostawiania na szczupłym ciele Saszy śladów we wszystkich kolorach tęczy. Zwykle po prostu robili to, co zarządził Santa Boy i to działało. Jednak może gdzieś tam w głębi, tak głęboko, że nie przyznałby się sam przed sobą, miał też inne potrzeby? Do Saszy jeszcze dobitniej dodarło, że do przedwczoraj zupełnie nie znał tego człowieka, a teraz był dopiero na początku drogi. Postanowił, że tym razem będzie pytać wprost. O wszystko. Chociaż teraz, gdy siedział okrakiem na Sancie, jego myśli krążyły tylko wokół jednego tematu.
– Chciałbyś spróbować w drugą stronę?
Santa Boy popatrzył zdziwiony na twarz Saszy, a potem przymknął powieki, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Nie wiem – odparł po chwili. – To było naprawdę dawno temu. I na pewno nie teraz, bo naprawdę to było bardzo dawno temu. Coś jak ponad dwie dekady. Ja pierdolę, naprawdę jestem stary.
Sasza wybuchnął śmiechem na te słowa i minę, którą zrobił Santa Boy. Ni to zdegustowaną, ni rozbawioną. Nachylił się, by go pocałować. Później zjechał wargami na szyję muzyka. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna lubi dotyk w tym miejscu. Pozostawiając za sobą mokrą ścieżkę, dotarł z pocałunkami do sutka mężczyzny. Był już sztywny i taki kuszący. Chciał chwycić go między wargi, ugryźć i sprawić, by spuchnął od jego śliny. 
Uniósł wzrok, by spojrzeć na twarz Santy Boy’a i doszukać się w niej zgody.
– Czujesz coś? – spytał.
– Nie jestem ze stali – mruknął muzyk.
– Na pewno tak nie smakujesz – odparł z uśmiechem Sasza.
Wystawił język i polizał go przeciągle po tym nieszczęsnym sutku. Czuł wyraźnie jego fakturę, pomarszczoną skórę i gorąco, które z niego biło. Zacisnął zęby i zassał się na brodawce na tyle mocno, by wyrwać z Santy jakąś reakcję, a jednocześnie nie zrobić mu trwałej krzywdy. Drugą ścisnął między pacami. Mężczyzna wypuścił ze świstem powietrze i przejechał dłonią po wystrzyżonych na jeża włosach Saszy. To było elektryzujące uczucie. 
To takie dziwne, mieć Santę pod sobą dosłownie i w przenośni, pomyślał Sasza. Czując coraz większe podniecenie, uniósł się i sięgnął jego ust. Mężczyzna oddał pocałunek, a gdy chłopak próbował zabrać głowę, chwycił go zębami za płatek ucha. Potem wsadził jeżyk w jego zagłębienie. Sasza zagryzł wargę na uczucie przyjemnych prądów, które rozeszły się pod jego skórą. Dłonie Santy Boy’a przestały też próżnować, bo sięgnęły jego rozpiętych spodni i zsunęły mu je wraz z bielizną pod pośladki. Jedna została na miejscu, stymulująco ugniatając rozgrzane ciało, a druga niczym wąż wślizgnęła się na przód. Długie palce muzyka przemknęły wzdłuż penisa Saszy. Po kilku manewrach ich męskości się zetknęły, tak jak i sutki.
Sasza zamruczał zadowolony. Więc tak to miało się dzisiaj skończyć. Całkiem niespodziewanie, inaczej i zadziwiająco normalnie, pomyślał. Podsunął dłoń do twarzy Santy Boy’a, a ten poprawnie odczytując jego zamiary, oblizał ją przeciągle i bardzo mokro. Sasza podparł się na łokciu i sięgnął między ich ciała. Masturbując ich razem, opierał czoło o pierś muzyka, wydychając na jego skórę gorące powietrze. Czuł na dłoni włosy łonowe mężczyzny, pulsowanie obu penisów, ich ciepło. Oddychał coraz płycej, wisząc nad Santą Boy’em. Nachylił się bardziej, aby złapać jego usta w pocałunku i zaczął poruszać biodrami. To było takie dziwne uczucie, mieć nad wszystkim kontrolę. Dobre, ale w jakiś sposób niedostateczne.
Paznokcie Santy Boy’a pozostawiały na jego ciele czerwone smugi. Cały był już przez niego naznaczony po wczoraj i chciał więcej. Zamruczał zadowolony, gdy muzyk wystawił język i przejechał po jego mocno odznaczającej się grdyce. Nagle palce Santy wbiły się głębiej w pośladek chłopaka i docisnęły ich ciała bliżej do siebie. Chwycił zębami wargę Saszy i nadał ich ciałom bardziej gwałtowny rytm. Po chwili doszedł z gardłowym stęknięciem. Sasza zebrał jego wilgoć dłonią i szybko doprowadził siebie do końca. Pocałował jeszcze raz Santę i opadł na jego ubrudzone ciało. Świadomość, że lepili się do siebie własną spermą, była dziwnie podniecająca.
– I co, czujesz się znów jak szesnastolatek?
Santa Boy na pytanie odpowiedział gardłowym śmiechem. Czuł się dziwnie lekko i swobodnie, więc na pewno nie tak, jak jego nastoletnia wersja.
– Gdy miałem szesnaście lat, spełniałem perwersyjne sny dyrektora zakładu opiekuńczego, aby nie wyrzucił mojej babci – odparł. – Takiej wymówki przynajmniej używałem przed samym sobą.
– Oh.
Muzyk parsknął i pogłaskał chłopaka po plecach. Leżeli tak parę minut. Santa Boy wpatrywał się w sufit, a Sasza, który opierał głowę o jego klatkę piersiową, palcem wodził wzdłuż żył na wytatuowanym ramieniu muzyka.
– I co teraz, tak w ogóle? – spytał w końcu Santa. – Nie, żeby mi się nie podobało, ale seksem niczego nie załatwimy. To zwykła spychologia.
– I kto to mówi. – Zaśmiał się Sasza.
– No wiesz – parsknął muzyk. – Nagrałem kiczowatą piosenkę o miłości, ryczałem jak ostatnia pizda, a nawet dałem ci zmaltretować mój sutek. Jestem zupełnie innym człowiekiem.
Sasza nie mógł się nie roześmiać, jeśli Santa ujmował to w ten sposób, mimo prawdziwości tych słów. Jednak było coś jeszcze, pomyślał. To, że w ogóle mówisz o tych rzeczach tak otwarcie. Podejrzewał, że to oraz wspominanie swojej rodziny i przeszłości nie jest dla Santy Boy’a niczym łatwym, ale jednak się przełamywał. Rzeczy zaczynały się zmieniać. To napawało nadzieją, ale jedna czarna chmura zakrywała horyzont.
– Fat Moose – wypowiedział to imię z prawdziwą pogardą – musi zniknąć.  
Tak, to była według Saszy podstawowa kwestia. Miał przekonanie graniczące z pewnością, że mężczyzna znów spróbuje ich rozdzielić przez te swoje kosmiczne tezy na temat Santy Boy’a i to dziwne, chorobliwe uwielbienie. Fat Moose może był starym ćpunem, ale nikt nie znał Santy tak samo dobrze i nikt z nim tyle nie wytrzymał.
– To nie takie proste – odparł muzyk. – Mam kontrakt i umowy. Prawda jest taka, że gdyby nie Fat Moose, to pewnie spałbym w kartonie i szczał do butelki. Zarządzał moim życiem, kiedy ja byłem na to zbyt naćpany.
Sasza podniósł się do siadu. Zezłoszczony spojrzał spod brwi na Santę Boy’a.
– Ale teraz nie jesteś – stwierdził. – On nie widzi ciebie, tylko jakąś imaginację, super gwiazdora, którym kiedyś byłeś. I znów spróbuje cię nim uczynić. Pytanie tylko, czy ty chcesz znów stać się tym, czym byłeś u szczytu swojej kariery.
– Czyli samotnym, zaćpanym, nieszczęśliwym gównem? Nie bardzo – przyznał muzyk.
– Sam widzisz – skwitował Sasza i wychylił się, aby szybko pocałować go w usta.
Wstał i rozglądnął się za swoją koszulą. Wytarł się nią pobieżnie, a potem podniósł swoją torbę. Nie patrząc w stronę Santy Boy’a, machnął mu ręką i udał się w głąb mieszkania.
– A ty gdzie? – zdziwił się muzyk.
– Do swojego pokoju. Ja mówię, ty robisz albo sobie idę – przypomniał. – I zrób tę kolację.

Santa Boy westchnął i także zebrał się z podłogi. Może rzeczywiście nadeszła pora, aby dorosnąć, pomyślał. No i nie chciał już nigdy więcej spać sam. Postanowił być grzecznym pieskiem. Przynajmniej w niektórych aspektach. 


>> DOPISANA CZĘŚĆ <<
***
Rano Santy Boy’a już nie było. Wyszedł gdzieś bez słowa, umywszy wcześniej naczynia, które czekały w zlewie po wczorajszej kolacji. Zabrał ze sobą podróżną torbę. Tyle Sasza wydedukował po pobieżnym sprawdzeniu mieszkania. Jego pierwszą myślą było, że muzyk po prostu go porzucił, bo Sasza za dużo od niego żądał, ale wtedy chyba nie myłby naczyń.
Usiadł na jego łóżku i rozglądnął się po pokoju niepewny, co właściwie powinien teraz zrobić. Na stoliku stojącym pod oknem zauważył wyrwaną z notesu kartkę. Wcześniej nie rzuciła mu się w oczy. Podszedł, mając nadzieję, że to jakaś wiadomość dla niego. Była. Santa Boy miał ładne pismo, uznał, czytając.
„Poleciałem do Nowego Jorku wymienić jednego zaćpanego idiotę na drugiego. Trzymaj kciuki, bo jestem na tyle stary, że nastolatki nie wiedzą, kim jestem i na tyle młody, by nie być jeszcze uznanym za żyjącą legendę. Nie biorę cię ze sobą, bo i tak byś go nie polubił… Ach, nie. To jednak dlatego, że lecę też odzyskać twojego psa i moje metody perswazji mogą ci nie przypaść do gustu.
Jakby ci się nudziło, to ogarnij chwyty na bas z mojej najnowszej płyty i zatrudnij kogoś do sprzątnięcia tego syfu. Albo nie, i tak musimy jechać do Europy.
Przyrzekam i sam się sobie dziwię, że piszę to na trzeźwo, ale… Kocham cię.”

Sasza odłożył kartkę na stół. Po chwili jednak złożył ją dwukrotnie i włożył do kieszeni spodni. Teraz miał to na piśmie. Reszta listu była dla niego trochę niezrozumiała i bardziej niż trochę niepokojąca. Jeśli dobrze zinterpretował pierwszą część, Santa leciał do Nowego Jorku wymienić Fat Moose’a w roli producenta na lepszy model, bo każdy byłby lepszy zdaniem Saszy, nawet jakiś inny ćpun. Zdążył się już przekonać, że znalezienie kogoś normalnego w zgniłym świecie pieniędzy, sławy, seksu i narkotyków, to było nie lada wyzwanie.
Potem robiło się gorzej. Zastanawiające było już samo to, skąd Santa wiedział o jego psie. Odpowiedź był bajecznie prosta. Sasza na tapecie telefonu miał zdjęcie Szczęściarza, a to, czego nie miał, to chociażby hasła zabezpieczającego. Jego mina, gdy chciał powiedzieć Sancie o psie, pewnie tylko dopełniła dzieła. Opanował grymas po paru sekundach, ale muzykowi mogło to wystarczyć. Zawsze był dobrym obserwatorem. Pozostawało pytanie, dlaczego miałby przejmować się czymś takim. Sasza nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy doszedł do jedynej w miarę logicznej konkluzji.
– Jest zazdrosny – stwierdził głośno. Pies był tylko wymówką.
Z jednej strony to była satysfakcjonująca myśl, a z drugiej więcej niż niepokojąca. Sasza był już kilkukrotnie świadkiem tego, że mężczyzna jest zdolny do wielu rzeczy. Że nie ma skrupułów, a przecież widział tylko jaśniejszą część życia Marshalla Biela.
Wyciągnął telefon i napisał SMSa: „Nie zrób mu niczego złego. I wracaj szybko”. Dość szybko otrzymał odpowiedź, która brzmiała: „Wiele można o mnie powiedzieć, ale zoofilia się do tego nie zalicza. Kilka dni max.” Sasza zaśmiał się do ekranu. Odpisał: „Mówiłem o Marcio”. Lakoniczna odpowiedź przyszła niemal natychmiast: „Ja też”. Sasza parsknął śmiechem. Postanowił uwierzyć w zdrowy rozsądek Santy Boy’a. W duchu trochę się też cieszył, bo chciał odzyskać Szczęściarza. Miał tylko nadzieję, że Marcio po tym spotkaniu nie straci na swojej urodzie. Przynajmniej nie na stałe.
Kurze postanowił zetrzeć sam. Pozostawał więc jeszcze jedna kwestia. Sasza podszedł do łóżka i położył się na zaścielonej kołdrze na plecach. Szara, bawełniana poszwa była przesiąknięta zapachem Santy Boy’a. Leżał tak chwilę z przymkniętymi oczami. Chyba musi odkopać swoją gitarę.
***
Ktoś tam kiedyś powiedział, że drobne kłamstwa spajają związek. Ktoś inny, że go osłabiają. Tak to było z tymi mądrościami. Nadawały się tylko do podtarcia sobie tyłka. Skłamał, a obiecał, że będzie mówił prawdę. Całą, szczerą prawdę. A minęły dopiero dwa pieprzone dni. Może właśnie dlatego skłamał, bo bał się, że to, co udało im się odbudować, a wciąż było tak kruche w posadach, nie wytrzyma prawdy.
– Jeden – powiedział na głos, a siedząca obok starsza kobieta popatrzyła na niego dziwnie.
Dlaczego właściwie dał się wtedy przerżnąć Mattowi Hetfieldowi? Bo chciał się ukarać? Być może. Odpowiedź mogła być znacznie bardziej trywialna. Bo był nachlany i naćpany? Zapewne. Matt Hetfield jednak już nie żył, a on zamierzał zabrać tę tajemnicę ze sobą do grobu, czy raczej urny. W ostatniej woli zapisał przecież, że chce, by jego ciało oddano nauce, a potem spalono. Naukowcy postudiują sobie na jego truchle wpływ narkotyków na organizm.  
Był jeszcze wstyd. Kolejne z uczuć, które dotąd tak rzadko go ogarniały, dopóki nie spotkał Saszy. Bycie człowiekiem to naprawdę ciężki kawałek chleba. No i było jeszcze to przeświadczenie, że wszystko by się zwyczajnie spieprzyło, gdyby wyznał prawdę.

Załapał się na dzisiejszy lot do Nowego Jorku tylko dlatego, że użył znajomości Fat Moose’a. Wybrał się tam zaś po to, aby znaleźć nowego producenta. To było perfidne zagranie, ale nie czuł żadnych wyrzutów sumienia. Nigdy nie miał problemów z wykorzystywaniem ludzi do własnych celów. Dlaczego więc czuł się tak źle przez jedno, głupie kłamstwo? Zagadka.
Lot był długi, stewardesy skąpo ubrane, a babcia siedząca obok niego głośno chrapała podczas snu. Może ten prywatny odrzutowiec nie był takim złym pomysłem? – pomyślał Santa. Musiałby tylko sprzedać swoją duszę i ciało Hollywood, miastu grzechu. Kiedyś lubił grzeszyć, właściwie nie robił nic innego, ale już z tego wyrósł. Tak jak człowiek, do którego zmierzał.
Stardust mieszkał w jednym z tych drogich, kameralnych apartamentowców z kompleksem basenowym na dachu i dwudziestoczterogodzinną ochroną. Do środka można było wejść tylko za poleceniem i po pozostawieniu swoich danych osobowych u odźwiernego. Tu mieszkali ludzie, którzy chcieli świętego spokoju i nie skąpili na niego pieniędzy.
Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze, a będąc bardziej szczegółowym – na dwóch ostatnich, ponieważ było dwupoziomowe. Dużo przestrzeni, szkła, egzotycznych roślin i zastanawiającej pustki. Jak chociażby na ścianie w salonie.
– Ach, to. – Stardust wychwycił, gdzie spoczęło spojrzenie Santy Boy’a. – Jeszcze niedawno wisiały tam obrazy Pedla.
– Kogo?
Ogromny salon, metrażem dorównujący pewnie całemu mieszkaniu Santy Boy’a, płynnie przechodził w otwartą kuchnię. Stardust wyciągnął z jednej szafki dwa kieliszki, a z drugiej butelkę wina.
– Malarz – wytłumaczył. – Młody, ale z potencjałem. Objąłem go patronatem jakiś czas temu. Cena jego obrazów wciąż rośnie.
– I co? Sprzedałeś je? – spytał Santa, bo uznał, że wypada podtrzymać rozmowę.
– Nie. – Stardust odłożył kieliszki i wino na stolik w salonie. – Żona je zabrała, gdy się wyprowadzała.
Santa Boy jęknął w duchu. Jeśli facet zacznie skamleć, to podetnie żyły jemu albo sobie. Nie odnajdywał się w takich sytuacjach. Nie miał w sobie na tyle empatii, aby klepać kogoś po pleckach. 
– One już tak mają. Kobiety – kontynuował mężczyzna, siadając w skórzanym fotelu naprzeciwko muzyka. – Po to się z tobą żenią. Żeby zabrać ci połowę.
– Majątku? A czego innego się spodziewać, gdy bogaty dziad z kryzysem wieku średniego chajta się z jakąś pustogłową, napompowaną lalusią z Los Angeles z aspiracją na modelkę, która w życiu nie przepracowała jednego dnia? Wszystkie te przypadki wyglądają i kończą się tak samo. Nie muszę nawet czytać tabloidów.
– Jak zwykle nie przebierasz w słowach. Cały ty. – Zaśmiał się Stardust. Nie wydawał się urażony. – Tak, majątku też. Ale wyrywają ci również pół serca i pół duszy. Zabierają połowę wszystkiego, co kiedykolwiek posiadałeś i zostajesz…
– Z jednym jądrem – dokończył za niego Santa. – Czyli co? Jesteś spłukany i niepotrzebnie się trudziłem, przychodząc?
Stardust opanował chichot i napił się wina. Jak na kogoś świeżo po rozwodzie, wyglądał bardzo dobrze. Przede wszystkim znacznie młodziej od Santy Boy’a, mimo że byli w podobnym wieku. W latach swojej młodości lubił szokować wyglądem. Jego znakiem rozpoznawczym były długie, farbowane na biało włosy z czerwonymi końcówkami, jakby zanurzone we krwi oraz soczewki w tym samym kolorze. Niektórym przypominał istotę z kosmosu, a Sancie kojarzył się bardziej z królikiem albinosem, także przez swoje umiłowanie do „kicania”. Obecnie włosy Stardusta były pofarbowane w ten sam sposób, ale sięgały mu jedynie ramienia. Zamienił także dziwaczne, androgeniczne stroje bogate w pióra na jasne garnitury. Teraz miał na sobie biały, a pod spodem czarną koszulę z białe grochy.
– Powiedziałem „połowę”. Dalej podcieram się dolarami, gdy służąca zapomni kupić papier toaletowy, jeśli cię to ciekawi – zażartował mężczyzna.
– Nie ciekawi – zapewnił Santa.
– Serio? Jeśli dobrze pamiętam, to zawsze wolałeś zachodzić ludzi od tyłu. I to tylko tych z Marsa.
– Możesz po prostu powiedzieć, że jestem pedałem – parsknął Santa Boy. – Nie obrażę się.
Stardust się skrzywił.
– To takie brzydkie określenie – stwierdził – a ja nie lubię brzydkich rzeczy.  
– I dlatego o połowę młodsza była żona zabrała obrazy twojego… Jak mu tam było? Pedla.
– Tu mnie masz. – Uśmiechnął się mężczyzna. Miał naprawdę ładną twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. – Może już mnie dalej nie pogrążaj. Lepiej powiedz, co cię do mnie sprowadza, chociaż mam pewne podejrzenia. Myślałem, że dobrze wam się układa.
Santa Boy przewrócił oczami. Fat Moose był po prostu wygodny i prosty w obsłudze. Tylko i aż tyle.
– Mój chłopak go nie lubi – powiedział po prostu.
– Chłopak? – podłapał Stardust. – Jak chłopak-chłopak? Jak trzymanie się za ręce, wspólne gotowanie kolacji i pieprzenie bez gumki?
– Taki chłopak, że jeśli ode mnie odejdzie, to razem z całym moim sercem i całą moją duszą.
Stardust wyglądał na umiarkowanie zaskoczonego.
– No proszę – rzucił z uśmiechem. – Pozostaje mi tylko pogratulować. Słyszałem też, że rzuciłeś narkotyki. Szczerze, to myślałem, że skończysz jak Freddie Mercury.
– Sam się sobie dziwię – przyznał Santa. ­– W każdym razie, mam jeszcze europejską trasę do odhaczenia i na tym chciałbym zakończyć moją współpracę z Fat Moose’m.
– Okej. O ile będziesz miał materiał, ja jestem na tak. Studio będzie czekać otworem.
Santa Boy uniósł brew.
– I to wszystko? – spytał. – Tak po prostu?
– Kurą znoszącą złote jajka raczej nie będziesz, ale na twoje szczęście mam uczulenie na jajka. Jednak drobny gest dobrej woli z twojej strony, byłby dobrym początkiem naszej współpracy.
– A dokładniej?
Producent wyciągnął z kieszeni telefon, a potem pokazał coś na nim Sancie. To było krótkie nagranie z koncertu jego zespołu. Na filmiku widoczny był sam Santa oraz najświeższy nabytek High Death, młody gitarzysta.
– Dlaczego? – dopytał Santa Boy.
Stardust wzruszył ramionami. Założył nogę na nogę i odchylił się na fotelu.
– Bo jest młody i ładny? Bo ma tatuaż motyla nad tyłkiem? Bo przypomina moją byłą żonę? – odparł swobodnie, w ogóle się nie krępując.
      To będzie „dwa”, pomyślał Santa Boy. 

6 komentarzy:

  1. Chwilę temu wpadłam na to, że zamiast tego co powiedział Santa do FM ‘mogę mu buty lizać, byle mu nadal zależało’ coś podobnego.To byłoby fajniej jakby mu się wypiął z uczuciem (piszę tak jak myślałam) może tego nie zrobił, ale to chyba kwestia czasu jak teraz widzę.A informacja dla Saszy była bardzooooo słodka(oni są jacyś za słodcy-to jest absurdalne, ale tylko w połowie) Szczęściarz przyjedzie a Saszka woli go mieć przy sobie więc jest fajnie ;D a nawet zajebiście.Bo oczywiście liczymy na sukces.Śmieję się z tego, bo raz mam odczucia takie *Santa się zmienił* za chwilę *nie to jednak stary on* i chyba jest tak, że on jest po prostu ulepszony.On jest idealny XDD
    Chodzi o to, że Gwiezdnych pyłek ma osiąść na tym młodym członku zespołu? A tak poważniej to Stardust chcę chłopaka-młodego gitarzystę?Bo jeśli tak to czytalabymXD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SB pozostał taki sam dla całego świata, znaczy się ma go gdzieś i to gdzieś głęboko, a zmienił tylko swoje podejście do Saszki, a raczej jest po prostu szczerszy. Idealny? No ja bym go tam w realu nie chciała spotkać. To by pewnie nie było miłe spotkanie.
      Chodzi o to, że Gwiezdnych pyłek ma osiąść na tym młodym członku zespołu? -> Super ujęte xD Hmm, nie mogę zdradzić za wiele, ale jakieś członki w tym wątku na pewno się pojawią ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. ooooo już wiem skąd te wszystkie sexafery
    "jasne że możemy razem współpracować tylko niech młody się wypnie... "
    hehehehe

    no i powalająca informacja to, że Boy dał Mattowi.... a Saszy nieeee
    nie ładnie kłamać

    Niecierpliwie czekam na cd

    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, tak sobie myślę, że połowa tyk seksafer z Hollywood ma mniej więcej podobne podłoże. Chcesz zaistnieć? To daj dupy.
      Powalająca? Myślę, że ten fragment z ostatniego rozdziału TB był taką małą podpowiedzią: "Chciał ubrać spodnie, ale strzępki wspomnień zaczęły się sklejać w całość. Sięgnął ręką do tyłu. Tyle dobrze, że [Matt Hetfield] był prawiczkiem, sapnął w myślach." Ale masz rację, nieładnie kłamać i często jest to zgubne w skutkach ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Zakochalam sie w Santa Boyu, naprawdę. Skradł moje serce tym listem, tym ze nie chcial zranic Saszy więc sklamal i przede wszystkim tym: " Taki chłopak, że jeśli ode mnie odejdzie, to razem z całym moim sercem i całą moją duszą." Zwsze go lubilam, ale teraz oddałabym serce i duszę i co by tam tylko chciał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, no co za wyznanie ;) A myślałam, że będziecie go obrzucać błockiem za te kłamstwa. Hmm... Ciekawe, muszę przyznać. Pozdrawiam!

      Usuń