Santa Boy wyciągnął pęk
kluczy z kieszeni dżinsów i po krótkim zastanowieniu się włożył odpowiedni w
otwór zamka. Mechanizm zazgrzytał i po chwili ich oczom ukazało się wnętrze mieszkania.
Przedpokój tonął w mroku i kurzu. Wyglądało na to, że Santa nie był tu równie
długo, co Sasza. Zamknęli za sobą drzwi, ściągnęli buty i stanęli naprzeciwko
siebie niepewni, co właściwie powinni teraz zrobić. Do którego pokoju się udać
i co powiedzieć? Patrzyli więc na siebie jak dwa osły, aż w końcu Sasza puścił
podróżną torbę na podłogę i zacisnął dłonie w pięści. Miał już dość
zastanawiania się. Zbliżył się do Santy Boy’a, chwycił go za kark i wpił się w
jego wargi. Muzyk po chwili zaskoczenia uśmiechnął się w jego wargi i oddał
pocałunek równie żarliwie. Potulnie dał się zepchnąć w stronę własnej sypialni.
– Strasznie jesteś
zdecydowany – zauważył, uśmiechając się.
Sasza sięgnął ustami
jeszcze jego podbródka, stając przy tym na palcach, a potem zaczął rozpinać
koszulę mężczyzny. Dłońmi przejechał zachłannie po jego torsie.
– Postanowiłem, że będę
teraz robił, co chcę i ty także będziesz robił, co ja chcę – oznajmił.
– Serio tak sądzisz? –
parsknął muzyk, unosząc jedną z brwi do góry. – I jak mnie do tego zmusisz?
– Nijak – odparł Sasza,
odsuwając się na parę kroków. – Po prostu sobie pójdę, jeśli nie będziesz się
słuchał.
Santa Boy zaśmiał się
pod nosem, a potem z uniesionymi w powietrzu rękoma opadł na kolana.
– Na twój rozkaz.
– Dobrze – potwierdził
Sasza. – Bardzo dobrze.
Ponownie zbliżył się do
mężczyzny i chwycił go za włosy. Przybliżył jego twarz do swojego krocza. Santa
posłał mu rozbawione spojrzenie i oblizał usta. Może to on był teraz na
klęczkach, ale nadal czuł się jak pan sytuacji.
– Dobrze – powtórzył
Sasza, a potem niespodziewanie go puścił i poszedł do przedpokoju po swoją
torbę. – To zrób teraz kolację.
– I to wszystko? –
spytał Santa, uśmiechając się zadziornie. – Masz mnie na klęczkach. Nie
zamierzasz tego wykorzystać?
– Jak niczego nie
spieprzysz, będzie jeszcze dużo okazji.
– No nie wiem –
prychnął Santa, wciąż nie zmieniając pozycji. – Nie jestem już taki młody.
Stawy już nie te…
Sasza przewrócił swoimi
wyłupiastymi oczami, ale jednak wrócił do mężczyzny. Po drodze zrzucił z
siebie koszulę, pozwalając opaść jej na podłogę.
– Nigdy przedtem jakoś
nie wydawałeś się fanem... – zaczął zdanie, ale nie mógł się przemóc do jego
skończenia. Jakoś nadal trudniej było mu mówić niż robić, szczególnie przy
Sancie Boy’u.
– Och, zawsze byłem
fanem fiutów – odparł muzyk z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
Wargami sięgnął brzucha
Saszy. Pocałował go w ten seksowny pieprzyk. Chyba jedyny rzucający się w oczy
na tym bladym, szczupłym ciele, które tak dobrze wyryło się w jego pamięci. I
włożył język zagłębienie pępka. Sasza wciągnął głębiej powietrze przez nos, a
mięśnie jego brzucha się spięły. Wyglądało na to, że dobry humor wciąż nie
opuszczał Santy Boy’a.
– Gdzie uciekasz? –
skarcił chłopaka muzyk.
Nadal nie używając
dłoni, chwycił zębami jego pasek od spodni zaczął wyciągać go ze szlufek i
klamry.
– Po prostu jestem tchórzem – powiedział, gdy
odsunął na chwilę głowę, by przełknąć ślinę.
– Tchórzem? – powtórzył
Sasza, nie rozumiejąc.
– Zawsze bałem się, że
ktoś popatrzy na mnie z pogardą. Że mnie upokorzy. Tak jak ja patrzyłem na tych
bezimiennych idiotów pode mną, na Jacka Hetfielda chociażby. Nie chciałem, żeby
ktoś patrzył na mnie, jak ojciec na moją matkę. Nie chciałem być też nigdy
więcej wykorzystany… Chyba mówiłem ci kiedyś o gościu, któremu spaliłem
przyczepę? Tak mi się wydaje… Ja naprawdę jestem złym człowiekiem.
Pochylił głowę i oparł
czoło o brzuch Saszy. Zaśmiał się pod nosem, gdy po chwili poczuł ciepłą dłoń
głaszczącą go po włosach.
– Naprawdę jesteś za
dobry.
– Może – przyznał z
wolna Sasza. – A mnie… A mną też gardziłeś?
– Ciebie było mi żal,
bo wiedziałem, że to nie jest zwykłe zauroczenie. Bo ty poznałeś mnie,
prawdziwego mnie, a nie gwiazdę Rocka, a mimo to wciąż mnie kochałeś. Było mi
cię żal, bo nie mogłeś trafić gorzej. A jednocześnie cieszyłem się, że nawet
taki skurwiel jak ja, może zostać obdarzony uczuciem przez kogoś tak dobrego
jak ty.
Odchylił głowę i
popatrzył w górę, na twarz Saszy, gdy poczuł, jak szczupłe ciało drży wstrząsane
śmiechem. Chłopak zatopił palce w jego farbowanych, pokrytych lakierem włosach
i zacisnął je na nich.
– Dwóch idiotów –
stwierdził, uśmiechając się.
Potem kucnął, siadając
okrakiem na udach klęczącego Santy Boy’a. Popatrzył mu z góry w oczy, a potem
złączył ich usta w pocałunku. Muzyk objął go nisko, przyciągając bardziej do
siebie. Całowali się chwilę zachłannie, próbując przy tym zachować równowagę. W
końcu Santa Boy wylądował na plecach, a chłopak usiadł na nim, obejmując go w
pasie nogami. Pomyślał o tym, że właściwie nie wiedział, co ten człowiek lubi,
pomijając jego umiłowanie do pozostawiania na szczupłym ciele Saszy śladów we
wszystkich kolorach tęczy. Zwykle po prostu robili to, co zarządził Santa Boy i
to działało. Jednak może gdzieś tam w głębi, tak głęboko, że nie przyznałby się
sam przed sobą, miał też inne potrzeby? Do Saszy jeszcze dobitniej dodarło, że do przedwczoraj zupełnie nie znał tego człowieka, a teraz był dopiero na początku
drogi. Postanowił, że tym razem będzie pytać wprost. O wszystko. Chociaż teraz,
gdy siedział okrakiem na Sancie, jego myśli krążyły tylko wokół jednego tematu.
– Chciałbyś spróbować w
drugą stronę?
Santa Boy popatrzył
zdziwiony na twarz Saszy, a potem przymknął powieki, zastanawiając się nad
odpowiedzią.
– Nie wiem – odparł po chwili. –
To było naprawdę dawno temu. I na pewno nie teraz, bo naprawdę to było bardzo
dawno temu. Coś jak ponad dwie dekady. Ja pierdolę, naprawdę jestem stary.
Sasza wybuchnął
śmiechem na te słowa i minę, którą zrobił Santa Boy. Ni to zdegustowaną, ni
rozbawioną. Nachylił się, by go pocałować. Później zjechał wargami na szyję
muzyka. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna lubi dotyk w tym miejscu. Pozostawiając
za sobą mokrą ścieżkę, dotarł z pocałunkami do sutka mężczyzny. Był już sztywny i
taki kuszący. Chciał chwycić go między wargi, ugryźć i sprawić, by spuchnął
od jego śliny.
Uniósł wzrok, by spojrzeć na twarz Santy Boy’a i doszukać się w
niej zgody.
– Czujesz coś? –
spytał.
– Nie jestem ze stali –
mruknął muzyk.
– Na pewno tak nie
smakujesz – odparł z uśmiechem Sasza.
Wystawił język i
polizał go przeciągle po tym nieszczęsnym sutku. Czuł wyraźnie jego fakturę,
pomarszczoną skórę i gorąco, które z niego biło. Zacisnął zęby i zassał się na
brodawce na tyle mocno, by wyrwać z Santy jakąś reakcję, a jednocześnie nie
zrobić mu trwałej krzywdy. Drugą ścisnął między pacami. Mężczyzna
wypuścił ze świstem powietrze i przejechał dłonią po wystrzyżonych na jeża
włosach Saszy. To było elektryzujące uczucie.
To takie dziwne,
mieć Santę pod sobą dosłownie i w przenośni, pomyślał Sasza. Czując coraz większe podniecenie,
uniósł się i sięgnął jego ust. Mężczyzna oddał pocałunek, a gdy chłopak
próbował zabrać głowę, chwycił go zębami za płatek ucha. Potem wsadził jeżyk w
jego zagłębienie. Sasza zagryzł wargę na uczucie przyjemnych prądów, które
rozeszły się pod jego skórą. Dłonie Santy Boy’a przestały też próżnować, bo sięgnęły
jego rozpiętych spodni i zsunęły mu je wraz z bielizną pod pośladki. Jedna
została na miejscu, stymulująco ugniatając rozgrzane ciało, a druga niczym wąż wślizgnęła
się na przód. Długie palce muzyka przemknęły wzdłuż penisa Saszy. Po kilku
manewrach ich męskości się zetknęły, tak jak i sutki.
Sasza zamruczał zadowolony.
Więc tak to miało się dzisiaj skończyć. Całkiem niespodziewanie, inaczej i
zadziwiająco normalnie, pomyślał. Podsunął dłoń do twarzy Santy Boy’a, a ten
poprawnie odczytując jego zamiary, oblizał ją przeciągle i bardzo mokro. Sasza
podparł się na łokciu i sięgnął między ich ciała. Masturbując ich razem, opierał
czoło o pierś muzyka, wydychając na jego skórę gorące powietrze. Czuł na dłoni
włosy łonowe mężczyzny, pulsowanie obu penisów, ich ciepło. Oddychał coraz płycej, wisząc nad Santą Boy’em. Nachylił się bardziej, aby złapać jego usta w
pocałunku i zaczął poruszać biodrami. To było takie dziwne uczucie, mieć nad
wszystkim kontrolę. Dobre, ale w jakiś sposób niedostateczne.
Paznokcie Santy Boy’a
pozostawiały na jego ciele czerwone smugi. Cały był już przez niego naznaczony
po wczoraj i chciał więcej. Zamruczał zadowolony, gdy muzyk wystawił język i
przejechał po jego mocno odznaczającej się grdyce. Nagle palce Santy wbiły się głębiej w pośladek
chłopaka i docisnęły ich ciała bliżej do siebie. Chwycił zębami wargę Saszy i nadał ich ciałom bardziej gwałtowny rytm. Po chwili doszedł z gardłowym
stęknięciem. Sasza zebrał jego wilgoć dłonią i szybko doprowadził siebie do
końca. Pocałował jeszcze raz Santę i opadł na jego ubrudzone ciało. Świadomość, że
lepili się do siebie własną spermą, była dziwnie podniecająca.
– I co, czujesz się
znów jak szesnastolatek?
Santa Boy na pytanie
odpowiedział gardłowym śmiechem. Czuł się dziwnie lekko i swobodnie, więc na
pewno nie tak, jak jego nastoletnia wersja.
– Gdy miałem szesnaście
lat, spełniałem perwersyjne sny dyrektora zakładu opiekuńczego, aby nie wyrzucił
mojej babci – odparł. – Takiej wymówki przynajmniej używałem przed samym sobą.
– Oh.
Muzyk parsknął i
pogłaskał chłopaka po plecach. Leżeli tak parę minut. Santa Boy wpatrywał się w
sufit, a Sasza, który opierał głowę o jego klatkę piersiową, palcem
wodził wzdłuż żył na wytatuowanym ramieniu muzyka.
– I co teraz, tak w
ogóle? – spytał w końcu Santa. – Nie, żeby mi się nie podobało, ale seksem
niczego nie załatwimy. To zwykła spychologia.
– I kto to mówi. – Zaśmiał się Sasza.
– No wiesz – parsknął muzyk. – Nagrałem kiczowatą piosenkę o miłości, ryczałem jak ostatnia
pizda, a nawet dałem ci zmaltretować mój sutek. Jestem zupełnie innym
człowiekiem.
Sasza nie mógł się nie
roześmiać, jeśli Santa ujmował to w ten sposób, mimo prawdziwości tych słów.
Jednak było coś jeszcze, pomyślał. To, że w ogóle mówisz o tych rzeczach tak
otwarcie. Podejrzewał, że to oraz wspominanie swojej rodziny i przeszłości nie
jest dla Santy Boy’a niczym łatwym, ale jednak się przełamywał. Rzeczy zaczynały
się zmieniać. To napawało nadzieją, ale jedna czarna chmura zakrywała horyzont.
– Fat Moose – wypowiedział
to imię z prawdziwą pogardą – musi zniknąć.
Tak, to była według Saszy
podstawowa kwestia. Miał przekonanie graniczące z pewnością, że mężczyzna znów spróbuje ich rozdzielić przez
te swoje kosmiczne tezy na temat Santy Boy’a i to dziwne, chorobliwe
uwielbienie. Fat Moose może był starym ćpunem, ale nikt nie znał Santy tak samo dobrze i nikt z nim tyle nie
wytrzymał.
– To nie takie proste –
odparł muzyk. – Mam kontrakt i umowy. Prawda jest taka, że gdyby nie Fat Moose,
to pewnie spałbym w kartonie i szczał do butelki. Zarządzał moim życiem, kiedy
ja byłem na to zbyt naćpany.
Sasza podniósł się do
siadu. Zezłoszczony spojrzał spod brwi na Santę Boy’a.
– Ale teraz nie jesteś –
stwierdził. – On nie widzi ciebie, tylko jakąś imaginację, super gwiazdora,
którym kiedyś byłeś. I znów spróbuje cię nim uczynić. Pytanie tylko, czy ty
chcesz znów stać się tym, czym byłeś u szczytu swojej kariery.
– Czyli samotnym,
zaćpanym, nieszczęśliwym gównem? Nie bardzo – przyznał muzyk.
– Sam widzisz –
skwitował Sasza i wychylił się, aby szybko pocałować go w usta.
Wstał i rozglądnął się
za swoją koszulą. Wytarł się nią pobieżnie, a potem podniósł swoją torbę. Nie
patrząc w stronę Santy Boy’a, machnął mu ręką i udał się w głąb mieszkania.
– A ty gdzie? – zdziwił się muzyk.
– Do swojego pokoju. Ja
mówię, ty robisz albo sobie idę – przypomniał. – I zrób tę kolację.
Santa Boy westchnął i
także zebrał się z podłogi. Może rzeczywiście nadeszła pora, aby dorosnąć, pomyślał.
No i nie chciał już nigdy więcej spać sam. Postanowił być grzecznym pieskiem.
Przynajmniej w niektórych aspektach.
>> DOPISANA CZĘŚĆ <<
***
Rano Santy Boy’a już
nie było. Wyszedł gdzieś bez słowa, umywszy wcześniej naczynia, które czekały w
zlewie po wczorajszej kolacji. Zabrał ze sobą podróżną torbę. Tyle Sasza
wydedukował po pobieżnym sprawdzeniu mieszkania. Jego pierwszą myślą było, że
muzyk po prostu go porzucił, bo Sasza za dużo od niego żądał, ale wtedy chyba
nie myłby naczyń.
Usiadł na jego łóżku i
rozglądnął się po pokoju niepewny, co właściwie powinien teraz zrobić. Na
stoliku stojącym pod oknem zauważył wyrwaną z notesu kartkę. Wcześniej nie rzuciła
mu się w oczy. Podszedł, mając nadzieję, że to jakaś wiadomość dla niego. Była.
Santa Boy miał ładne pismo, uznał, czytając.
„Poleciałem
do Nowego Jorku wymienić jednego zaćpanego idiotę na drugiego. Trzymaj kciuki,
bo jestem na tyle stary, że nastolatki nie wiedzą, kim jestem i na tyle młody,
by nie być jeszcze uznanym za żyjącą legendę. Nie biorę cię ze sobą, bo i tak
byś go nie polubił… Ach, nie. To jednak dlatego, że lecę też odzyskać twojego
psa i moje metody perswazji mogą ci nie przypaść do gustu.
Jakby
ci się nudziło, to ogarnij chwyty na bas z mojej najnowszej płyty i zatrudnij
kogoś do sprzątnięcia tego syfu. Albo nie, i tak musimy jechać do Europy.
Przyrzekam
i sam się sobie dziwię, że piszę to na trzeźwo, ale… Kocham cię.”
Sasza odłożył kartkę na
stół. Po chwili jednak złożył ją dwukrotnie i włożył do kieszeni spodni. Teraz
miał to na piśmie. Reszta listu była dla niego trochę niezrozumiała i bardziej
niż trochę niepokojąca. Jeśli dobrze zinterpretował pierwszą część, Santa
leciał do Nowego Jorku wymienić Fat Moose’a w roli producenta na lepszy model,
bo każdy byłby lepszy zdaniem Saszy, nawet jakiś inny ćpun. Zdążył się już
przekonać, że znalezienie kogoś normalnego w zgniłym świecie pieniędzy, sławy,
seksu i narkotyków, to było nie lada wyzwanie.
Potem robiło się
gorzej. Zastanawiające było już samo to, skąd Santa wiedział o jego psie.
Odpowiedź był bajecznie prosta. Sasza na tapecie telefonu miał zdjęcie
Szczęściarza, a to, czego nie miał, to chociażby hasła zabezpieczającego. Jego
mina, gdy chciał powiedzieć Sancie o psie, pewnie tylko dopełniła dzieła. Opanował
grymas po paru sekundach, ale muzykowi mogło to wystarczyć. Zawsze był dobrym
obserwatorem. Pozostawało pytanie, dlaczego miałby przejmować się czymś takim.
Sasza nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy doszedł do jedynej w miarę logicznej konkluzji.
– Jest zazdrosny –
stwierdził głośno. Pies był tylko wymówką.
Z jednej strony to była
satysfakcjonująca myśl, a z drugiej więcej niż niepokojąca. Sasza był już
kilkukrotnie świadkiem tego, że mężczyzna jest zdolny do wielu rzeczy. Że nie
ma skrupułów, a przecież widział tylko jaśniejszą część życia Marshalla Biela.
Wyciągnął telefon i
napisał SMSa: „Nie zrób mu niczego złego.
I wracaj szybko”. Dość szybko otrzymał odpowiedź, która brzmiała: „Wiele można o mnie powiedzieć, ale zoofilia
się do tego nie zalicza. Kilka dni max.” Sasza zaśmiał się do ekranu.
Odpisał: „Mówiłem o Marcio”.
Lakoniczna odpowiedź przyszła niemal natychmiast: „Ja też”. Sasza parsknął śmiechem. Postanowił uwierzyć w zdrowy
rozsądek Santy Boy’a. W duchu trochę się też cieszył, bo chciał odzyskać
Szczęściarza. Miał tylko nadzieję, że Marcio po tym spotkaniu nie straci na
swojej urodzie. Przynajmniej nie na stałe.
Kurze postanowił
zetrzeć sam. Pozostawał więc jeszcze jedna kwestia. Sasza podszedł do łóżka i
położył się na zaścielonej kołdrze na plecach. Szara, bawełniana poszwa była
przesiąknięta zapachem Santy Boy’a. Leżał tak chwilę z przymkniętymi oczami.
Chyba musi odkopać swoją gitarę.
***
Ktoś tam kiedyś
powiedział, że drobne kłamstwa spajają związek. Ktoś inny, że go osłabiają. Tak
to było z tymi mądrościami. Nadawały się tylko do podtarcia sobie tyłka.
Skłamał, a obiecał, że będzie mówił prawdę. Całą, szczerą prawdę. A minęły
dopiero dwa pieprzone dni. Może właśnie dlatego skłamał, bo bał się, że to, co
udało im się odbudować, a wciąż było tak kruche w posadach, nie wytrzyma
prawdy.
– Jeden – powiedział na
głos, a siedząca obok starsza kobieta popatrzyła na niego dziwnie.
Dlaczego właściwie dał
się wtedy przerżnąć Mattowi Hetfieldowi? Bo chciał się ukarać? Być może.
Odpowiedź mogła być znacznie bardziej trywialna. Bo był nachlany i naćpany? Zapewne.
Matt Hetfield jednak już nie żył, a on zamierzał zabrać tę tajemnicę ze sobą do
grobu, czy raczej urny. W ostatniej woli zapisał przecież, że chce, by jego
ciało oddano nauce, a potem spalono. Naukowcy postudiują sobie na jego truchle
wpływ narkotyków na organizm.
Był jeszcze wstyd.
Kolejne z uczuć, które dotąd tak rzadko go ogarniały, dopóki nie spotkał Saszy.
Bycie człowiekiem to naprawdę ciężki kawałek chleba. No i było jeszcze to
przeświadczenie, że wszystko by się zwyczajnie spieprzyło, gdyby wyznał prawdę.
Załapał się na
dzisiejszy lot do Nowego Jorku tylko dlatego, że użył znajomości Fat Moose’a.
Wybrał się tam zaś po to, aby znaleźć nowego producenta. To było perfidne
zagranie, ale nie czuł żadnych wyrzutów sumienia. Nigdy nie miał problemów z
wykorzystywaniem ludzi do własnych celów. Dlaczego więc czuł się tak źle przez
jedno, głupie kłamstwo? Zagadka.
Lot był długi,
stewardesy skąpo ubrane, a babcia siedząca obok niego głośno chrapała podczas
snu. Może ten prywatny odrzutowiec nie był takim złym pomysłem? – pomyślał Santa. Musiałby tylko
sprzedać swoją duszę i ciało Hollywood, miastu grzechu. Kiedyś lubił grzeszyć,
właściwie nie robił nic innego, ale już z tego wyrósł. Tak jak człowiek, do
którego zmierzał.
Stardust mieszkał w
jednym z tych drogich, kameralnych apartamentowców z kompleksem basenowym na
dachu i dwudziestoczterogodzinną ochroną. Do środka można było wejść tylko za
poleceniem i po pozostawieniu swoich danych osobowych u odźwiernego. Tu
mieszkali ludzie, którzy chcieli świętego spokoju i nie skąpili na niego
pieniędzy.
Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze, a będąc bardziej szczegółowym – na dwóch ostatnich,
ponieważ było dwupoziomowe. Dużo przestrzeni, szkła, egzotycznych roślin i
zastanawiającej pustki. Jak chociażby na ścianie w salonie.
– Ach, to. – Stardust
wychwycił, gdzie spoczęło spojrzenie Santy Boy’a. – Jeszcze niedawno wisiały tam obrazy Pedla.
– Kogo?
Ogromny salon, metrażem
dorównujący pewnie całemu mieszkaniu Santy Boy’a, płynnie przechodził w otwartą
kuchnię. Stardust wyciągnął z jednej szafki dwa kieliszki, a z drugiej butelkę
wina.
– Malarz – wytłumaczył.
– Młody, ale z potencjałem. Objąłem go patronatem jakiś czas temu. Cena jego
obrazów wciąż rośnie.
– I co? Sprzedałeś je?
– spytał Santa, bo uznał, że wypada podtrzymać rozmowę.
– Nie. – Stardust
odłożył kieliszki i wino na stolik w salonie. – Żona je zabrała, gdy się
wyprowadzała.
Santa Boy jęknął w duchu.
Jeśli facet zacznie skamleć, to podetnie żyły jemu albo sobie. Nie odnajdywał się w takich sytuacjach. Nie miał w sobie na tyle empatii, aby klepać kogoś po pleckach.
– One już tak mają. Kobiety – kontynuował mężczyzna, siadając w skórzanym fotelu naprzeciwko
muzyka. – Po to się z tobą żenią. Żeby zabrać ci połowę.
– Majątku? A czego
innego się spodziewać, gdy bogaty dziad z kryzysem wieku średniego chajta się z
jakąś pustogłową, napompowaną lalusią z Los Angeles z aspiracją na modelkę,
która w życiu nie przepracowała jednego dnia? Wszystkie te przypadki wyglądają
i kończą się tak samo. Nie muszę nawet czytać tabloidów.
– Jak zwykle nie
przebierasz w słowach. Cały ty. – Zaśmiał się Stardust. Nie wydawał się
urażony. – Tak, majątku też. Ale wyrywają ci również pół serca i pół duszy.
Zabierają połowę wszystkiego, co kiedykolwiek posiadałeś i zostajesz…
– Z jednym jądrem –
dokończył za niego Santa. – Czyli co? Jesteś spłukany i niepotrzebnie się
trudziłem, przychodząc?
Stardust opanował
chichot i napił się wina. Jak na kogoś świeżo po rozwodzie, wyglądał bardzo
dobrze. Przede wszystkim znacznie młodziej od Santy Boy’a, mimo że byli w
podobnym wieku. W latach swojej młodości lubił szokować wyglądem. Jego znakiem
rozpoznawczym były długie, farbowane na biało włosy z czerwonymi końcówkami, jakby
zanurzone we krwi oraz soczewki w tym samym kolorze. Niektórym przypominał istotę
z kosmosu, a Sancie kojarzył się bardziej z królikiem albinosem, także przez swoje
umiłowanie do „kicania”. Obecnie włosy Stardusta były pofarbowane w ten sam
sposób, ale sięgały mu jedynie ramienia. Zamienił także dziwaczne,
androgeniczne stroje bogate w pióra na jasne garnitury. Teraz miał na sobie biały,
a pod spodem czarną koszulę z białe grochy.
– Powiedziałem „połowę”.
Dalej podcieram się dolarami, gdy służąca zapomni kupić papier toaletowy, jeśli
cię to ciekawi – zażartował mężczyzna.
– Nie ciekawi –
zapewnił Santa.
– Serio? Jeśli dobrze
pamiętam, to zawsze wolałeś zachodzić ludzi od tyłu. I to tylko tych z Marsa.
– Możesz po prostu
powiedzieć, że jestem pedałem – parsknął Santa Boy. – Nie obrażę się.
Stardust się skrzywił.
– To takie brzydkie
określenie – stwierdził – a ja nie lubię brzydkich rzeczy.
– I dlatego o połowę młodsza
była żona zabrała obrazy twojego… Jak mu tam było? Pedla.
– Tu mnie masz. –
Uśmiechnął się mężczyzna. Miał naprawdę ładną twarz z wyraźnie zarysowanymi
kośćmi policzkowymi. – Może już mnie dalej nie pogrążaj. Lepiej powiedz, co
cię do mnie sprowadza, chociaż mam pewne podejrzenia. Myślałem, że dobrze wam
się układa.
Santa Boy przewrócił
oczami. Fat Moose był po prostu wygodny i prosty w obsłudze. Tylko i aż tyle.
– Mój chłopak go nie
lubi – powiedział po prostu.
– Chłopak? – podłapał
Stardust. – Jak chłopak-chłopak? Jak trzymanie się za ręce, wspólne gotowanie kolacji i
pieprzenie bez gumki?
– Taki chłopak, że
jeśli ode mnie odejdzie, to razem z całym moim sercem i całą moją duszą.
Stardust wyglądał na
umiarkowanie zaskoczonego.
– No proszę – rzucił z
uśmiechem. – Pozostaje mi tylko pogratulować. Słyszałem też, że rzuciłeś
narkotyki. Szczerze, to myślałem, że skończysz jak Freddie Mercury.
– Sam się sobie dziwię –
przyznał Santa. – W każdym razie, mam jeszcze europejską trasę do odhaczenia i
na tym chciałbym zakończyć moją współpracę z Fat Moose’m.
– Okej. O ile będziesz
miał materiał, ja jestem na tak. Studio będzie czekać otworem.
Santa Boy uniósł brew.
– I to wszystko? –
spytał. – Tak po prostu?
– Kurą znoszącą złote
jajka raczej nie będziesz, ale na twoje szczęście mam uczulenie na jajka. Jednak
drobny gest dobrej woli z twojej strony, byłby dobrym początkiem naszej
współpracy.
– A dokładniej?
Producent wyciągnął z
kieszeni telefon, a potem pokazał coś na nim Sancie. To było krótkie nagranie z
koncertu jego zespołu. Na filmiku widoczny był sam Santa oraz najświeższy
nabytek High Death, młody gitarzysta.
– Dlaczego? – dopytał
Santa Boy.
Stardust wzruszył
ramionami. Założył nogę na nogę i odchylił się na fotelu.
– Bo jest młody i
ładny? Bo ma tatuaż motyla nad tyłkiem? Bo przypomina moją byłą żonę? – odparł
swobodnie, w ogóle się nie krępując.
To będzie „dwa”, pomyślał Santa Boy.
To będzie „dwa”, pomyślał Santa Boy.
Chwilę temu wpadłam na to, że zamiast tego co powiedział Santa do FM ‘mogę mu buty lizać, byle mu nadal zależało’ coś podobnego.To byłoby fajniej jakby mu się wypiął z uczuciem (piszę tak jak myślałam) może tego nie zrobił, ale to chyba kwestia czasu jak teraz widzę.A informacja dla Saszy była bardzooooo słodka(oni są jacyś za słodcy-to jest absurdalne, ale tylko w połowie) Szczęściarz przyjedzie a Saszka woli go mieć przy sobie więc jest fajnie ;D a nawet zajebiście.Bo oczywiście liczymy na sukces.Śmieję się z tego, bo raz mam odczucia takie *Santa się zmienił* za chwilę *nie to jednak stary on* i chyba jest tak, że on jest po prostu ulepszony.On jest idealny XDD
OdpowiedzUsuńChodzi o to, że Gwiezdnych pyłek ma osiąść na tym młodym członku zespołu? A tak poważniej to Stardust chcę chłopaka-młodego gitarzystę?Bo jeśli tak to czytalabymXD
SB pozostał taki sam dla całego świata, znaczy się ma go gdzieś i to gdzieś głęboko, a zmienił tylko swoje podejście do Saszki, a raczej jest po prostu szczerszy. Idealny? No ja bym go tam w realu nie chciała spotkać. To by pewnie nie było miłe spotkanie.
UsuńChodzi o to, że Gwiezdnych pyłek ma osiąść na tym młodym członku zespołu? -> Super ujęte xD Hmm, nie mogę zdradzić za wiele, ale jakieś członki w tym wątku na pewno się pojawią ;)
Pozdrawiam!
ooooo już wiem skąd te wszystkie sexafery
OdpowiedzUsuń"jasne że możemy razem współpracować tylko niech młody się wypnie... "
hehehehe
no i powalająca informacja to, że Boy dał Mattowi.... a Saszy nieeee
nie ładnie kłamać
Niecierpliwie czekam na cd
AA
No, tak sobie myślę, że połowa tyk seksafer z Hollywood ma mniej więcej podobne podłoże. Chcesz zaistnieć? To daj dupy.
UsuńPowalająca? Myślę, że ten fragment z ostatniego rozdziału TB był taką małą podpowiedzią: "Chciał ubrać spodnie, ale strzępki wspomnień zaczęły się sklejać w całość. Sięgnął ręką do tyłu. Tyle dobrze, że [Matt Hetfield] był prawiczkiem, sapnął w myślach." Ale masz rację, nieładnie kłamać i często jest to zgubne w skutkach ;)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Zakochalam sie w Santa Boyu, naprawdę. Skradł moje serce tym listem, tym ze nie chcial zranic Saszy więc sklamal i przede wszystkim tym: " Taki chłopak, że jeśli ode mnie odejdzie, to razem z całym moim sercem i całą moją duszą." Zwsze go lubilam, ale teraz oddałabym serce i duszę i co by tam tylko chciał.
OdpowiedzUsuńŁał, no co za wyznanie ;) A myślałam, że będziecie go obrzucać błockiem za te kłamstwa. Hmm... Ciekawe, muszę przyznać. Pozdrawiam!
Usuń