W poście niżej napisałam o moim koncie na Wattpadzie - będę tam wrzucać rozdziały bieżących opowiadań oraz Fanpagu na FB - tam będę wrzucać posty o nowych rozdziałach. Wiem, że niektórym osobom lepiej czyta się na wattpadzie, szczególnie na telefonie, więc zapraszam :)
Pozdrawiam :)
A, i jeszcze klimatyczna okładka. Wiecie kogo twarz sobie pożyczyłam? :D
A, i jeszcze klimatyczna okładka. Wiecie kogo twarz sobie pożyczyłam? :D
Nie
przespał ani minuty tej nocy. Przesypiał każdą, gdy czekał na
powrót Rahzela, a teraz znowu to się działo. Znowu będzie go
dręczyć bezsenność. Zacznie brać leki, ale wkrótce staną się
bezużyteczne. Już to znał. Tę noc spędził na kanapie razem z
Khalifą. Rahzel spał w sypialni.
Ledwie
widniało, gdy mężczyzna pojawił się w salonie. Ubrany i gotowy
do wyjścia. Nic nie zjadł, ani nie wypił. Jedynie zabrał kluczyki
od Hummera. Nie spojrzał w stronę kanapy, na której noc spędził
Andre. Nie odezwał się do niego. Jakby zupełnie go tu nie było.
Andre
poderwał się i dopadł do niego, gdy Rahzel otworzył drzwi z zamiarem wyjścia.
Wiedział, że jeśli nie przejdą przez nie razem, to już się nie
spotkają.
– Nie
rób tego – poprosił. Teraz obawiał się tego, ale jednak chwycił
go za dłoń. – Wiem, co chcesz zrobić i błagam, odpuść.
Przemyśl to jeszcze. Dopiero co wyszedłeś z więzienia.
– Nic
nie wiesz.
– Wiem!
– upierał się Andre. O dziwo Rahzel stał spokojnie i nie
próbował mu się wyrwać. – Znam cię. Byłeś wczoraj u tego
człowieka, a teraz chcesz znowu wkupić się w jego łaski. Powrócić
do tego, co nazywałeś rodziną. Myślisz, że tak będzie, jeśli
dokończysz to, co zacząłeś. Ale, Rahzel, to ja teraz jestem twoją
rodziną. Słyszysz?
Rahzel
nie spojrzał na niego, tylko odepchnął go gwałtownie i poszedł
do samochodu. Andre pobiegł za nim.
– Rahzel,
daj mi pojechać z tobą – poprosił. – Pozwól mi. A potem,
jeśli nadal tak będziesz chciał, to odejdę albo mnie wyrzucisz.
Obojętne. Tylko pozwól mi z tobą jechać.
– Po
co miałbym ci pozwolić? – spytał Mulat, wciąż odwrócony do
niego plecami.
– Bo
chyba chociaż tyle mi się należy. Czekałem na ciebie trzy lata.
Daj mi chociaż nacieszyć się tobą przez parę dni – prychnął
Andre. Zgarbił się i dotknął opuszkami palców pleców swojego
mężczyzny. – Proszę.
– Nic
ci się nie należy.
Rahzel
odepchnął go łokciem i podszedł do bagażnika. Wyciągnął z
niego czarną, sportową torbę. Wsiadł za kierownicę, a bagaż
rzucił na tylne siedzenie.
– Ale
kundel zostaje – rzucił.
Andre
kiwnął głową na zgodę i pospiesznie usiadł na drugim siedzeniu,
zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy ruszali z podjazdu, obejrzał się na dom. Zdezorientowany Khalifa stał przy drzwiach wejściowych.
Zaszczekał, a potem pobiegł za samochodem.
– Zostań!
– krzyknął przez okno Andre. Doberman biegł środkiem ulicy za
przyśpieszającym Hummerem. – Przepraszam, ale zostań!
– Zamknij
się, bo zaraz skrócę wasze cierpienia – rozkazał Rahzel. Miał najpewniej na myśli zawrócenie i potrącenie Khlify. Andre umilkł.
Głowa
znów go bolała. Prawie nie spał w nocy przez to pulsowanie w
skroniach. Kątem spojrzał na Andre, który co chwilę wychylał się
przez okno, obserwując psa, który był już daleko za nimi, ale
wciąż biegł.
– Gdzie
jedziemy? – spytał Andre.
Miał
podkrążone oczy. Nic dzisiaj nie jadł, ani się nie umył. Nie
zdążył też niczego ze sobą zabrać.
– Podobno
wiesz, co myślę – zakpił Rahzel. – A teraz pytasz?
– Wiem,
po co jedziemy – odparł Andre. – Nie wiem tylko gdzie.
– Do
celu.
– Zajebista
odpowiedź.
Więcej
nie rozmawiali. Andre oparł się o szybę i zmęczonym wzrokiem
patrzył na mijane znaki i krajobrazy. Jechali na południowy zachód.
Przynajmniej się trochę opali. Zatrzymali się na stacji benzynowej
dopiero koło południa. Chciał się umyć, czegoś napić i coś
zjeść.
– Nie
wysiadasz? – spytał Rahzel, gdy sam już rozprostowywał kości na
parkingu.
Andre
wzruszył ramionami.
– Wybiegłem
za tobą tak, jak stałem – powiedział. – Nie mam pieniędzy.
– Więc
co? Mam cię utrzymywać? Jak dziwkę? – parsknął Rahzel.
Jego
wzrok był nieprzyjemny, ale wreszcie na niego spojrzał. Pierwszy
raz od kilku godzin. Andre też to zrobił. Odlepił się od szyby i
uniósł na niego spojrzenie swoich błękitnych oczu.
– Jeśli
będę mógł dzięki temu jeść i jeśli będę mógł dzięki temu
spać – odparł. – Jeśli będę mógł dzięki temu być z tobą.
– Jesteś
idiotą – odparł jedynie Rahzel i ruszył już bez słowa w stronę
stacji. Andre zrozumiał jednak, że ma iść za nim.
Zjedli,
zatankowali. Andre wziął szybki prysznic. Wciąż miał mokre
włosy, gdy weszli do sklepu. Rahzel do koszyka pakował zapas wody i
jedzenia, które mogło być długo przetrzymywane. Andre podążał
za nim jak duch. Albo jak pies. Na szczęście Rahzel nie wziął tuńczyka w puszcze.
Andre miał na niego uczulenie. Zatrzymał się przy regale stojącym
najbliżej kasy.
– Weź
– zwrócił się do Rahzela.
Mężczyzna
odwrócił się, a jego spojrzenie padło na zawartość górnej
pułki. Nie powiedział nic, ani nie oglądnął się na Andre, ale
wrzucił do koszyka dwa produkty. Prezerwatywy i żel intymny.
Znowu
jechali, w ogóle się przy tym do siebie nie odzywając. Andre
siedział nisko na fotelu, z głową opartą o szybę. Oczy mu się
zamykały, ale jednak nie mógł zasnąć. Tego się spodziewał.
– W
tej torbie na tylnym siedzeniu masz broń i pieniądze, prawda? –
rzucił w pewnym momencie. – Tak ją tam rzuciłeś dlatego, że
masz mnie za całkowicie niegroźnego? Czy dlatego, że wiesz, że
nic bym ci nie zrobił?
Nie
otrzymał żadnej odpowiedzi. Rahzel nawet nie spojrzał w jego
stronę. Po prostu prowadził samochód opustoszałą szosą, jakby
był w Hummerze zupełnie sam, a wszystkie dźwięki pochodziły z
radia i nawet się w nie szczególnie nie wsłuchiwał.
– Chyba
udowodniłem ci, że nie jestem taki zupełnie bezbronny –
kontynuował Andre – więc to drugie? Wiesz to, prawda? Że cię
kocham.
– Przestań
pieprzyć.
Andre
uśmiechnął się do siebie i znów oparł się o szybę. Nigdy bym
cię nie zastrzelił i ty o tym wiesz, pomyślał. Nie zatrzymali się
na kolejny posiłek. Stanęli jedynie na poboczu, żeby opróżnić
pęcherze. Rahzel przeszedł przy tym na drugą stronę ulicy.
Jechali kolejne kilka godzin, aż do późnego wieczora. Nawet kogoś
takiego musiało znużyć prowadzenie przez kilkanaście godzin.
Andre zaproponował, że to on poprowadzi, ale nie doczekał się
odpowiedzi i to nie była niema zgoda. Rahzel zaparkował na dzikim
parkingu, na którym stało kilka kempingów i samochodów. Część
z tych ludzi tylko zatrzymała się tu na noc, inni zapewne mieszkali
w przyczepach.
Rahzel
zaparkował w najbardziej oddalonym od innych samochodów miejscu.
Otworzył drzwi po swojej stronie i wysiadł tylko po to, aby za
chwilę usiąść z tyłu. Zrzucił czarną torbę i reklamówkę z
zakupami na podłogę i rozłożył się na kanapie. Dla przeciętnego człowieka
nie byłoby to wygodne miejsce do spania, nie mówiąc już o kimś tej
postury. Jemu wydawało się to jednak nie przeszkadzać. Takie warunki nie były dla niego czymś nowym. Andre zaś został na swoim miejscu. Mógł zrobić co
chciał, zostać tu albo uciec. Rahzel dawał mu wyraźnie znak, że
ma to gdzieś.
Andre
podkulił nogi i spróbował lepiej umościć się na siedzeniu. Nie
zdziwił się, gdy nie udało mu się zasnąć. Przez te ostatnie
trzy lata przesypiał każdą noc jak niemowlę, bo czekał, wierzył,
że Rahzel wróci i czuł się przez to bezpiecznie. Musiał tylko
poczekać. A teraz, choć byli obok siebie, czuł się sam. Zupełnie
jak wtedy, w Rio de Janeiro, podczas życia, o którym chciał
zapomnieć. To mu się jednak nigdy nie uda, bo miał ten tatuaż.
Rahzel
też nie spał. Czuł to. Kiedy zna się kogoś wystarczająco
dobrze, kiedy było z kimś wystarczająco blisko, wystarczy jedynie
wsłuchać się w oddech. Andre podniósł się i przecisnął
pomiędzy fotelami do tyłu tak szybko, że znużony Rahzel nie
zdążył zareagować. Usiadł na nim.
– Czego
chcesz? – warknął Mulat, na razie nie reagując w żaden inny
sposób.
– Chcę
spać – odparł Andre. – Wiem, że nie prześpię całej nocy,
ale wczoraj, za raz po, udało mi się usnąć na jakieś dwie
godziny.
Rahzel
jedynie prychnął i odwrócił głowę, gdy mężczyzna zaczął się rozbierać.
Andre sięgnął do reklamówki, by wyciągnąć prezerwatywy i żel.
Spojrzał na opakowanie tych pierwszych.
– Chyba
trochę za małe – prychnął i rzucił je gdzieś za siebie. –
Jeszcze by ci usechł z niedokrwienia – parsknął.
Rozpiął
też pasek i zamek spodni Rahzela. Sięgnął po ciemną, spracowaną
dłoń mężczyzny i skierował ją na jego krocze. Rahzel
nie skomentował tego w żaden sposób, wciąż na niego nie patrzył,
ale jednak zaczął się pieścić. Andre zaś ze zwilżonymi już
palcami sięgnął za siebie. Znowu zapadła nieprzyjemna, dławiąca
wręcz cisza między nimi. W Brazylii to Andre zawsze gadał i gadał,
a Rahzel jedynie słuchał go w milczeniu, jednak wtedy pasowało im
to obojgu. Taki mieli wspólny rytm.
– Może
obudź mnie rano, jak to ma tyle trwać? – rzucił w pewnym
momencie Rahzel, nadal jednak wpatrując się w jakiś punkt
za oknem.
– No
wiesz? – prychnął Andre, wciąż próbując się rozluźnić. –
Po pierwszym razie zawsze boli, nawet dziewczynę, a po trzech latach
abstynencji tylko z plastikowym Rahzelem w wersji pomniejszonej, to
czuję się jak ponownie rozdziewiczony.
Zaśmiał
się pod nosem. Co za idiotyczna sytuacja. Rahzel nagle odepchnął
go, szybko się zapiął i wysiadł z samochodu. Trzasnął drzwiami.
Długo nie wracał.
– Może
poszedł na dziwki? – parsknął Andre do siebie.
Żartował,
ale widział dziewczyny stojące przy jednej z przyczep campingowych.
Nie potrzebowały szyldu, wystarczył strój i to, że stały tam jak
manekiny na wystawie. Żartował, ale Rahzel mógł wziąć to na
poważnie.
Wrócił
dopiero nad ranem. Całą noc szlajał się bezsensu po okolicy. Był
zły na siebie i sfrustrowany. Bolała go głowa. Zasnął na godzinę
przed wschodem słońca. Położył się w trawie. Była znacznie
wygodniejsza niż więzienna prycza. Ładnie pachniała.
Nie
było go w aucie. Zostawił je też otwarte. I nie zabrał torby.
Gdyby postanowił uciec, czy porostu wrócić do domu, powinien
zrobić właśnie to, albo przynajmniej wyciągnąć gotówkę. W
środku jednak wszystko było na swoim miejscu. Rahzel rozejrzał się
po parkingu. Paru ludzi rozprostowywało nogi po spędzonej tu nocy.
Nigdzie jednak nie widział Andre. Sapnął sfrustrowany także tym,
że się tym przejmował. Miał już wsiadać do samochodu z zamiarem
odjazdu, ale coś przykuło jego wzrok. Za wycieraczkę było coś
wciśnięte.
– Kurwa
– syknął, gdy trzymał już w dłoni różę zrobioną z
czerwonego papieru, okładki jakiejś gazety.
Origami.
Raz już zostawiono mu taki prezent – na jego więziennej pryczy.
Dzień później helikopterem transportowali go do szpitala z
poderżniętym gardłem. Wszyscy byli zaskoczeni, że przeżył –
on sam, lekarze, a najbardziej ten, który zostawił mu tą ohydną
bliznę na gardle. Rahzel nigdy nie miał szansy się odwdzięczyć,
chociaż równie mocno pragnął jedynie powrotu do Andre. Jednak
zemsta nie była mu dana, bo trafił na oddział chroniony i tam
spędził resztę kary.
Zgniótł
różę w pięści i rzucił nią z całej siły w samochód. Origami odbiło się od karoserii i spadło na ziemię. Po chwili róża została
wgnieciona w błotnisty grunt przez koło czarnego Hummera.
***
Nie przespał tej nocy nawet chwili. Całą skulony niczym zbity pies
przesiedział w samochodzie. Gdyby był dzieciakiem, to by się
rozryczał, ale był za stary i zbyt doświadczony przez życie.
Tylko tak strasznie smutne było to, że nigdy się nie udawało.
Jeszcze
przed świtem, gdy wszyscy inni na parkingu pogrążeni byli we śnie,
wyszedł z samochodu, żeby się odlać. Wtedy go capnęli. Nałożyli
mu worek na głowę i przystawili lufę pistoletu do głowy, aby nie
krzyczał. Ze związanymi rękami i nogami wrzucili go do naczepy
ciężarówki i zatrzasnęli drzwi. Po chwili Andre poczuł, jak
samochód rusza.
Na
początku krzyczał, nie zalepili mu ust. To jednak nie przyniosło
żadnego skutku i szybko odbierało siły. Zdołał doczołgać się
do ściany naczepy. Macał wszystko, co wpadło mu pod palce, w
poszukiwaniu jakiegoś ostrego przedmiotu, krawędzi, czegokolwiek,
czym mógłby przerwać taśmę, którą miał obwinięte nadgarstki i
kostki. Nic. Nie wiedział, ile czasu minęło, bo czas w tej
całkowitej ciemności przestał istnieć, ale w końcu zupełnie
opadł z sił. Leżał na boku, obolały i upokorzony, ze zmoczonymi
spodniami. Próbował wsłuchiwać się w odgłosy z zewnątrz, aby
chociaż wiedzieć, czy poruszali się głównymi, uczęszczanymi
drogami, czy może pobocznymi traktami. Ściany ciężarówki były
jednak zbyt grube. Tylko raz usłyszał klakson.
Drzwi
się otworzyły, a on usłyszał śmiech i ciężkie, wojskowe
buciory. Ktoś chwycił go za ramiona, podniósł, a potem wywlókł
z ciężarówki. Wypadł z niej, upadając boleśnie na kolana.
Ściągnięto mu worek z głowy. Rozejrzał się panicznie. Była już
noc. Stało nad nim trzech mężczyzn. Wyglądali na
profesjonalistów. Znów zmusili go do wstania i zaczęli ciągnąć
w stronę domu. To była duża, biała willa. Otaczały ją jedynie
drzewa. Nie widział wszystkiego dokładnie pomimo zapalonych na
krużganku świateł, ale mógł stwierdzić, że znajdowali się na
zupełnym pustkowiu. Jak już go zabiją, to pewnie zakopią go w
ogródku.
Nic
nie mówili. Andre przestał się wyrywać, bo wiedział nie ma żadnych
szans na ucieczkę. Nie miał broni, był wykończony, no i zupełnie sam.
Zawlekli go do dużego, jasnego pokoju gustownie umeblowanego.
Krzesła wyglądały na antyki, ale dla tych mężczyzn, zapewne
zwyczajnych psów gangu, to nie miało żadnego znaczenia. Posadzili
go na jednym z nich i przywiązali ręce oraz nogi, a potem wyszli,
zostawiając go zupełnie samego.
Pozostało
mu jedynie czekać. Był spragniony i głodny. Przepocone ubranie
lepiło mu się do skóry. Irytowało go wszystko. Jego ręce od
wielu godzin były związane. Czuł ich bolesne odrętwienie i nie
mógł się podrapać, a po tylu godzinach swędziało go wszystko.
Uciekając z Brazylii z Rahzelem spalił po sobie wszystkie mosty. Znalazłoby
się przynajmniej paru takich, których najbardziej
usatysfakcjonowałaby jego śmierć w męczarniach, ale ich szpony
nie sięgały tak daleko. Rahzel? – pomyślał. Jeśli tak, to nie
zależało im na jego szybkiej śmierci. Wówczas dopadliby go na
parkingu.
Drzwi
się otworzyły, a do środka wszedł postawny mężczyzna koło
trzydziestki. Był białej rasy, ale karnację miał ciemniejszą niż
Andre. Włoch. Czego od niego może chcieć włoska mafia? Mężczyzna
miał podgolone boki głowy, a pas czarnych włosów na środku
zapleciony w warkocz sięgający łopatek.
– Hej
– rzucił swobodnie do Andre, jakby ten nie był jego więźniem, a
kolegą. – Jak tam?
– Zajebiście
– odparł Andre. Chyba zaledwie wczoraj użył tego samego
określenia, ale w zupełnie innym kontekście. – Po prostu
zajebiście.
– Cieszę
się. – Mężczyzna wziął drugie krzesło i ustawił je oparciem
w stronę Andre, po czym usiadł na nim okrakiem. Ich twarze dzieliło
tylko kilkanaście centymetrów. – Jestem Cesare.
– Fajnie.
To imię, czy pozycja, panie mafiosie? Pewnie musisz się ciągle bać zdrady. Macie tu jakiegoś Brutusa?
Mężczyzna
uśmiechnął się półgębkiem. Jego ciemne oczy były rozbawione.
– Dowcipniś – rzucił, po czym sięgnął do kieszeni ciemnej
marynarki po papierosy. – I nie tracisz rezonu nawet po tym, co moi
chłopcy ci zafundowali. Masz moje uznanie.
– Szczam
na nie. A nie, to zrobiłem w spodnie – parsknął Andre. – Czego
chcecie? Chyba nie okupu? Trzy lata jestem na bezrobotnym, a mój
stary dopiero co wyszedł z pierdla.
– Hm
– mruknął Cesare, by zaraz potem wydmuchać smugę dymu wprost na
twarz swojego więźnia. – Wiem, że nie pracujesz. Wiem, że
Rahzel dopiero wyszedł z pierdla. I wiem, gdzie teraz jest.
Andre
uniósł brwi. Gangster sięgnął do drugiej kieszeni, by wyciągnąć
z niej telefon. Wcisnął coś parę razy i obrócił komórkę, aby
Andre mógł zobaczyć, co wyświetlało się na ekranie. Mapa z
zaznaczonym punktem.
– Przyczepiliśmy
do podwozia waszego samochodu nadajnik GPS. Jakieś z pół roku
temu. Na szczęście się nie skapnąłeś.
Więc
to była jego wina. Ruszyli za nimi, gdy tylko wyjechali z Rahzelem z
miasta. On sam przez te trzy lata używał Hummera tylko do
odwiedzania stałych punktów – sklepów, fryzjera i tym podobne.
Odkąd wrócił do Ameryki z każdym miesiącem beztroski coraz
bardziej tracił instynkt samozachowawczy. W końcu przestał oglądać
się za siebie.
– Czego
chcecie? – spytał.
Cesare
z paskudnym uśmiechem wykonał gest, jakby podrzynał sobie gardło.
– Ty
mu to zrobiłeś?
Andre
był przekonany, że osoba, która zrobiła Rahzelowi tą paskudną
bliznę, już nie żyła. Przecież Mulat nie odpuściłby czegoś
takiego.
– Nie,
nie – zaprzeczył wesoło gangster. – Ja przez ostatnie lata
tylko opalałem się, popijałem drinki, czasami wciągałem koks,
zaliczałem panienki i robiłem kasę. No i wykonywałem rozkazy
mojego brata. Ten biedak za to może tylko wciągać koks i zaliczać,
ale facetów.
Więc
w więzieniu Rahzel miał kosę z szefem włoskiej mafii. Ten
człowiek nigdy się nie zmieni, pomyślał gorzko Andre. Był jak
rozwścieczone zwierzę, nie do opanowania. A mógł tam po prostu
siedzieć na dupie, gdyby nie był takim idiotą. Czytać książki i
pakować na siłowni.
– Rozumiem,
że fakt, iż Rahzel nadal żyje jest ujmą na honorze szacownego
braciszka – prychnął. – Co to? Ta cała wasza wendeta? I ja mam
go tu zwabić, żebyście mogli go torturować? No to mogę wam już
powiedzieć, że to słaby plan.
Cesare
uniósł do góry swoje grube, ciemne brwi. Mężczyzna przed nim,
przywiązany za wszystkie kończyny do krzesła albo nie miał
poczucia niebezpieczeństwa albo to nie był jego pierwszy kontakt z
mafią i nie pierwszy raz doświadczał przemocy. Zwykle ludzie w tej
samej sytuacji, a wielu już spędziło kilka godzin lub dni
przywiązanych do tego krzesła, byli przerażeni, błagali i
płakali. Nawet jeśli początkowo próbowali być hardzi, to każdy
w końcu pękał i zaczynał kwilić jak świnia. Cesare, patrząc w
błękitne oczy człowieka siedzącego naprzeciwko, mógł
stwierdzić, że w tym przypadku zwykła siła nie wystarczy, żeby
złamać tego krnąbrnego ducha.
– A
to się jeszcze okaże – rzucił, po czym wstał.
Zawołał
swoich ludzi czekających za drzwiami, aby zabrali nowego,
przymusowego lokatora ich willi do jego pokoju, a następnie zamknęli
drzwi na klucz. Gdy został sam, znów wyciągnął telefon i
spojrzał na mapkę. Czerwony punkt się oddalał. Wyglądało na to,
że Rahzel wracał do domu.
No jest coś fajnego w tym Andre taki spokój i pewność siebie, której na pierwszy rzut oka nie widać. Wydaje się też, że on się teraz zachowuje jakby uważał że już nic do stracenia nie ma. Ale tego że zostawił psa to mu nie wybaczę. A Rahzel może i nie pamięta ale w jakiś sposób go chyba do Andre ciągnie.
OdpowiedzUsuńTo nie jest taki mięczak do końca, ma drugą twarz. Jeszcze ją pokarze :) Rozumiem twoje oburzenie. Ja mojego Puszka, niestety już Ś.P. (17 lat przeżył), za nic bym nie opuściła. Nawet dla chłopa! :D Tak, na pewno coś go do niego ciągnie. Tylko jak bardzo? Teraz musi wybrać, w którą stronę wyruszyć.
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!
No ładnie, nie dość, że Rahzel stracił pamięć i wplątuje się ponownie w rodzinę, która nic dobrego mu nie przyniesie, to jeszcze teraz włoska mafia... Tylko nie rozumiem po co oni tego Andre porwali zamiast poczekać na Rahzela i go zabić? Może chcą, zeby jakoś pocierpiał przed śmiercią? I czy dobrze zrozumiałam że Rahzel wraca do domu? Czyli co? Będzie się mścił? Mam nadzieję że zorientuje się, że ma ten nadajnik. I tak, tez uważam, że Rahzel podświadomie wie że Andre jest kimś bliskim :) Bardzo dziękuję i pozdrawiam 💚
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńAndre zastanawiał się nad tym samym "Rahzel? – pomyślał. Jeśli tak, to nie zależało im na jego szybkiej śmierci. Wówczas dopadliby go na parkingu". Andre ma ja jakąś nie dokończoną sprawę z szefem włoskiej mafii. Nie chcą go szybko zabić, tylko upokorzyć i zadać cierpienie.
Dużo teorii, widzę :D Nie zdradzę, które są prawdziwe ;)
Pozdrawiam!