wtorek, 28 kwietnia 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 3 - Tuńczyk

Nowy rozdział - chyba zaskakujący. Mogę zdradzić, że w kolejnych cofniemy się w czasie i wylądujemy w Brazylii, gdzie Rahzel i Andre się spotkali. Będzie gorąco, duszno i wilgotno :)

W poście niżej napisałam o moim koncie na Wattpadzie - będę tam wrzucać rozdziały bieżących opowiadań oraz Fanpagu na FB - tam będę wrzucać posty o nowych rozdziałach. Wiem, że niektórym osobom lepiej czyta się na wattpadzie, szczególnie na telefonie, więc zapraszam :)


Pozdrawiam :)

A, i jeszcze klimatyczna okładka. Wiecie kogo twarz sobie pożyczyłam? :D

Nie przespał ani minuty tej nocy. Przesypiał każdą, gdy czekał na powrót Rahzela, a teraz znowu to się działo. Znowu będzie go dręczyć bezsenność. Zacznie brać leki, ale wkrótce staną się bezużyteczne. Już to znał. Tę noc spędził na kanapie razem z Khalifą. Rahzel spał w sypialni.
Ledwie widniało, gdy mężczyzna pojawił się w salonie. Ubrany i gotowy do wyjścia. Nic nie zjadł, ani nie wypił. Jedynie zabrał kluczyki od Hummera. Nie spojrzał w stronę kanapy, na której noc spędził Andre. Nie odezwał się do niego. Jakby zupełnie go tu nie było.
Andre poderwał się i dopadł do niego, gdy Rahzel otworzył drzwi z zamiarem wyjścia. Wiedział, że jeśli nie przejdą przez nie razem, to już się nie spotkają.

– Nie rób tego – poprosił. Teraz obawiał się tego, ale jednak chwycił go za dłoń. – Wiem, co chcesz zrobić i błagam, odpuść. Przemyśl to jeszcze. Dopiero co wyszedłeś z więzienia.
– Nic nie wiesz.
– Wiem! – upierał się Andre. O dziwo Rahzel stał spokojnie i nie próbował mu się wyrwać. – Znam cię. Byłeś wczoraj u tego człowieka, a teraz chcesz znowu wkupić się w jego łaski. Powrócić do tego, co nazywałeś rodziną. Myślisz, że tak będzie, jeśli dokończysz to, co zacząłeś. Ale, Rahzel, to ja teraz jestem twoją rodziną. Słyszysz?
Rahzel nie spojrzał na niego, tylko odepchnął go gwałtownie i poszedł do samochodu. Andre pobiegł za nim.
– Rahzel, daj mi pojechać z tobą – poprosił. – Pozwól mi. A potem, jeśli nadal tak będziesz chciał, to odejdę albo mnie wyrzucisz. Obojętne. Tylko pozwól mi z tobą jechać.
– Po co miałbym ci pozwolić? – spytał Mulat, wciąż odwrócony do niego plecami.
– Bo chyba chociaż tyle mi się należy. Czekałem na ciebie trzy lata. Daj mi chociaż nacieszyć się tobą przez parę dni – prychnął Andre. Zgarbił się i dotknął opuszkami palców pleców swojego mężczyzny. – Proszę.
– Nic ci się nie należy.
Rahzel odepchnął go łokciem i podszedł do bagażnika. Wyciągnął z niego czarną, sportową torbę. Wsiadł za kierownicę, a bagaż rzucił na tylne siedzenie.
– Ale kundel zostaje – rzucił.
Andre kiwnął głową na zgodę i pospiesznie usiadł na drugim siedzeniu, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy ruszali z podjazdu, obejrzał się na dom. Zdezorientowany Khalifa stał przy drzwiach wejściowych. Zaszczekał, a potem pobiegł za samochodem.
– Zostań! – krzyknął przez okno Andre. Doberman biegł środkiem ulicy za przyśpieszającym Hummerem. – Przepraszam, ale zostań!
– Zamknij się, bo zaraz skrócę wasze cierpienia – rozkazał Rahzel. Miał najpewniej na myśli zawrócenie i potrącenie Khlify. Andre umilkł.
Głowa znów go bolała. Prawie nie spał w nocy przez to pulsowanie w skroniach. Kątem spojrzał na Andre, który co chwilę wychylał się przez okno, obserwując psa, który był już daleko za nimi, ale wciąż biegł.
– Gdzie jedziemy? – spytał Andre.
Miał podkrążone oczy. Nic dzisiaj nie jadł, ani się nie umył. Nie zdążył też niczego ze sobą zabrać.
– Podobno wiesz, co myślę – zakpił Rahzel. – A teraz pytasz?
– Wiem, po co jedziemy – odparł Andre. – Nie wiem tylko gdzie.
– Do celu.
– Zajebista odpowiedź.
Więcej nie rozmawiali. Andre oparł się o szybę i zmęczonym wzrokiem patrzył na mijane znaki i krajobrazy. Jechali na południowy zachód. Przynajmniej się trochę opali. Zatrzymali się na stacji benzynowej dopiero koło południa. Chciał się umyć, czegoś napić i coś zjeść.
– Nie wysiadasz? – spytał Rahzel, gdy sam już rozprostowywał kości na parkingu.
Andre wzruszył ramionami.
– Wybiegłem za tobą tak, jak stałem – powiedział. – Nie mam pieniędzy.
– Więc co? Mam cię utrzymywać? Jak dziwkę? – parsknął Rahzel.
Jego wzrok był nieprzyjemny, ale wreszcie na niego spojrzał. Pierwszy raz od kilku godzin. Andre też to zrobił. Odlepił się od szyby i uniósł na niego spojrzenie swoich błękitnych oczu.
– Jeśli będę mógł dzięki temu jeść i jeśli będę mógł dzięki temu spać – odparł. – Jeśli będę mógł dzięki temu być z tobą.
– Jesteś idiotą – odparł jedynie Rahzel i ruszył już bez słowa w stronę stacji. Andre zrozumiał jednak, że ma iść za nim.
Zjedli, zatankowali. Andre wziął szybki prysznic. Wciąż miał mokre włosy, gdy weszli do sklepu. Rahzel do koszyka pakował zapas wody i jedzenia, które mogło być długo przetrzymywane. Andre podążał za nim jak duch. Albo jak pies. Na szczęście Rahzel nie wziął tuńczyka w puszcze. Andre miał na niego uczulenie. Zatrzymał się przy regale stojącym najbliżej kasy.
– Weź – zwrócił się do Rahzela.
Mężczyzna odwrócił się, a jego spojrzenie padło na zawartość górnej pułki. Nie powiedział nic, ani nie oglądnął się na Andre, ale wrzucił do koszyka dwa produkty. Prezerwatywy i żel intymny.
Znowu jechali, w ogóle się przy tym do siebie nie odzywając. Andre siedział nisko na fotelu, z głową opartą o szybę. Oczy mu się zamykały, ale jednak nie mógł zasnąć. Tego się spodziewał.
– W tej torbie na tylnym siedzeniu masz broń i pieniądze, prawda? – rzucił w pewnym momencie. – Tak ją tam rzuciłeś dlatego, że masz mnie za całkowicie niegroźnego? Czy dlatego, że wiesz, że nic bym ci nie zrobił?
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Rahzel nawet nie spojrzał w jego stronę. Po prostu prowadził samochód opustoszałą szosą, jakby był w Hummerze zupełnie sam, a wszystkie dźwięki pochodziły z radia i nawet się w nie szczególnie nie wsłuchiwał.
– Chyba udowodniłem ci, że nie jestem taki zupełnie bezbronny – kontynuował Andre – więc to drugie? Wiesz to, prawda? Że cię kocham.
– Przestań pieprzyć.
Andre uśmiechnął się do siebie i znów oparł się o szybę. Nigdy bym cię nie zastrzelił i ty o tym wiesz, pomyślał. Nie zatrzymali się na kolejny posiłek. Stanęli jedynie na poboczu, żeby opróżnić pęcherze. Rahzel przeszedł przy tym na drugą stronę ulicy. Jechali kolejne kilka godzin, aż do późnego wieczora. Nawet kogoś takiego musiało znużyć prowadzenie przez kilkanaście godzin. Andre zaproponował, że to on poprowadzi, ale nie doczekał się odpowiedzi i to nie była niema zgoda. Rahzel zaparkował na dzikim parkingu, na którym stało kilka kempingów i samochodów. Część z tych ludzi tylko zatrzymała się tu na noc, inni zapewne mieszkali w przyczepach.
Rahzel zaparkował w najbardziej oddalonym od innych samochodów miejscu. Otworzył drzwi po swojej stronie i wysiadł tylko po to, aby za chwilę usiąść z tyłu. Zrzucił czarną torbę i reklamówkę z zakupami na podłogę i rozłożył się na kanapie. Dla przeciętnego człowieka nie byłoby to wygodne miejsce do spania, nie mówiąc już o kimś tej postury. Jemu wydawało się to jednak nie przeszkadzać. Takie warunki nie były dla niego czymś nowym. Andre zaś został na swoim miejscu. Mógł zrobić co chciał, zostać tu albo uciec. Rahzel dawał mu wyraźnie znak, że ma to gdzieś.
Andre podkulił nogi i spróbował lepiej umościć się na siedzeniu. Nie zdziwił się, gdy nie udało mu się zasnąć. Przez te ostatnie trzy lata przesypiał każdą noc jak niemowlę, bo czekał, wierzył, że Rahzel wróci i czuł się przez to bezpiecznie. Musiał tylko poczekać. A teraz, choć byli obok siebie, czuł się sam. Zupełnie jak wtedy, w Rio de Janeiro, podczas życia, o którym chciał zapomnieć. To mu się jednak nigdy nie uda, bo miał ten tatuaż.
Rahzel też nie spał. Czuł to. Kiedy zna się kogoś wystarczająco dobrze, kiedy było z kimś wystarczająco blisko, wystarczy jedynie wsłuchać się w oddech. Andre podniósł się i przecisnął pomiędzy fotelami do tyłu tak szybko, że znużony Rahzel nie zdążył zareagować. Usiadł na nim.
– Czego chcesz? – warknął Mulat, na razie nie reagując w żaden inny sposób.
– Chcę spać – odparł Andre. – Wiem, że nie prześpię całej nocy, ale wczoraj, za raz po, udało mi się usnąć na jakieś dwie godziny.
Rahzel jedynie prychnął i odwrócił głowę, gdy mężczyzna zaczął się rozbierać. Andre sięgnął do reklamówki, by wyciągnąć prezerwatywy i żel. Spojrzał na opakowanie tych pierwszych.
– Chyba trochę za małe – prychnął i rzucił je gdzieś za siebie. – Jeszcze by ci usechł z niedokrwienia – parsknął.
Rozpiął też pasek i zamek spodni Rahzela. Sięgnął po ciemną, spracowaną dłoń mężczyzny i skierował ją na jego krocze. Rahzel nie skomentował tego w żaden sposób, wciąż na niego nie patrzył, ale jednak zaczął się pieścić. Andre zaś ze zwilżonymi już palcami sięgnął za siebie. Znowu zapadła nieprzyjemna, dławiąca wręcz cisza między nimi. W Brazylii to Andre zawsze gadał i gadał, a Rahzel jedynie słuchał go w milczeniu, jednak wtedy pasowało im to obojgu. Taki mieli wspólny rytm.
– Może obudź mnie rano, jak to ma tyle trwać? – rzucił w pewnym momencie Rahzel, nadal jednak wpatrując się w jakiś punkt za oknem.
– No wiesz? – prychnął Andre, wciąż próbując się rozluźnić. – Po pierwszym razie zawsze boli, nawet dziewczynę, a po trzech latach abstynencji tylko z plastikowym Rahzelem w wersji pomniejszonej, to czuję się jak ponownie rozdziewiczony.
Zaśmiał się pod nosem. Co za idiotyczna sytuacja. Rahzel nagle odepchnął go, szybko się zapiął i wysiadł z samochodu. Trzasnął drzwiami. 
Długo nie wracał.
– Może poszedł na dziwki? – parsknął Andre do siebie.
Żartował, ale widział dziewczyny stojące przy jednej z przyczep campingowych. Nie potrzebowały szyldu, wystarczył strój i to, że stały tam jak manekiny na wystawie. Żartował, ale Rahzel mógł wziąć to na poważnie.
 
Wrócił dopiero nad ranem. Całą noc szlajał się bezsensu po okolicy. Był zły na siebie i sfrustrowany. Bolała go głowa. Zasnął na godzinę przed wschodem słońca. Położył się w trawie. Była znacznie wygodniejsza niż więzienna prycza. Ładnie pachniała.
Nie było go w aucie. Zostawił je też otwarte. I nie zabrał torby. Gdyby postanowił uciec, czy porostu wrócić do domu, powinien zrobić właśnie to, albo przynajmniej wyciągnąć gotówkę. W środku jednak wszystko było na swoim miejscu. Rahzel rozejrzał się po parkingu. Paru ludzi rozprostowywało nogi po spędzonej tu nocy. Nigdzie jednak nie widział Andre. Sapnął sfrustrowany także tym, że się tym przejmował. Miał już wsiadać do samochodu z zamiarem odjazdu, ale coś przykuło jego wzrok. Za wycieraczkę było coś wciśnięte.
– Kurwa – syknął, gdy trzymał już w dłoni różę zrobioną z czerwonego papieru, okładki jakiejś gazety.
Origami. Raz już zostawiono mu taki prezent – na jego więziennej pryczy. Dzień później helikopterem transportowali go do szpitala z poderżniętym gardłem. Wszyscy byli zaskoczeni, że przeżył – on sam, lekarze, a najbardziej ten, który zostawił mu tą ohydną bliznę na gardle. Rahzel nigdy nie miał szansy się odwdzięczyć, chociaż równie mocno pragnął jedynie powrotu do Andre. Jednak zemsta nie była mu dana, bo trafił na oddział chroniony i tam spędził resztę kary.
Zgniótł różę w pięści i rzucił nią z całej siły w samochód. Origami odbiło się od karoserii i spadło na ziemię. Po chwili róża została wgnieciona w błotnisty grunt przez koło czarnego Hummera.
***
Nie przespał tej nocy nawet chwili. Całą skulony niczym zbity pies przesiedział w samochodzie. Gdyby był dzieciakiem, to by się rozryczał, ale był za stary i zbyt doświadczony przez życie. Tylko tak strasznie smutne było to, że nigdy się nie udawało.
Jeszcze przed świtem, gdy wszyscy inni na parkingu pogrążeni byli we śnie, wyszedł z samochodu, żeby się odlać. Wtedy go capnęli. Nałożyli mu worek na głowę i przystawili lufę pistoletu do głowy, aby nie krzyczał. Ze związanymi rękami i nogami wrzucili go do naczepy ciężarówki i zatrzasnęli drzwi. Po chwili Andre poczuł, jak samochód rusza.
Na początku krzyczał, nie zalepili mu ust. To jednak nie przyniosło żadnego skutku i szybko odbierało siły. Zdołał doczołgać się do ściany naczepy. Macał wszystko, co wpadło mu pod palce, w poszukiwaniu jakiegoś ostrego przedmiotu, krawędzi, czegokolwiek, czym mógłby przerwać taśmę, którą miał obwinięte nadgarstki i kostki. Nic. Nie wiedział, ile czasu minęło, bo czas w tej całkowitej ciemności przestał istnieć, ale w końcu zupełnie opadł z sił. Leżał na boku, obolały i upokorzony, ze zmoczonymi spodniami. Próbował wsłuchiwać się w odgłosy z zewnątrz, aby chociaż wiedzieć, czy poruszali się głównymi, uczęszczanymi drogami, czy może pobocznymi traktami. Ściany ciężarówki były jednak zbyt grube. Tylko raz usłyszał klakson.
Drzwi się otworzyły, a on usłyszał śmiech i ciężkie, wojskowe buciory. Ktoś chwycił go za ramiona, podniósł, a potem wywlókł z ciężarówki. Wypadł z niej, upadając boleśnie na kolana. Ściągnięto mu worek z głowy. Rozejrzał się panicznie. Była już noc. Stało nad nim trzech mężczyzn. Wyglądali na profesjonalistów. Znów zmusili go do wstania i zaczęli ciągnąć w stronę domu. To była duża, biała willa. Otaczały ją jedynie drzewa. Nie widział wszystkiego dokładnie pomimo zapalonych na krużganku świateł, ale mógł stwierdzić, że znajdowali się na zupełnym pustkowiu. Jak już go zabiją, to pewnie zakopią go w ogródku.
Nic nie mówili. Andre przestał się wyrywać, bo wiedział nie ma żadnych szans na ucieczkę. Nie miał broni, był wykończony, no i zupełnie sam. Zawlekli go do dużego, jasnego pokoju gustownie umeblowanego. Krzesła wyglądały na antyki, ale dla tych mężczyzn, zapewne zwyczajnych psów gangu, to nie miało żadnego znaczenia. Posadzili go na jednym z nich i przywiązali ręce oraz nogi, a potem wyszli, zostawiając go zupełnie samego.
Pozostało mu jedynie czekać. Był spragniony i głodny. Przepocone ubranie lepiło mu się do skóry. Irytowało go wszystko. Jego ręce od wielu godzin były związane. Czuł ich bolesne odrętwienie i nie mógł się podrapać, a po tylu godzinach swędziało go wszystko. Uciekając z Brazylii z Rahzelem spalił po sobie wszystkie mosty. Znalazłoby się przynajmniej paru takich, których najbardziej usatysfakcjonowałaby jego śmierć w męczarniach, ale ich szpony nie sięgały tak daleko. Rahzel? – pomyślał. Jeśli tak, to nie zależało im na jego szybkiej śmierci. Wówczas dopadliby go na parkingu.
Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł postawny mężczyzna koło trzydziestki. Był białej rasy, ale karnację miał ciemniejszą niż Andre. Włoch. Czego od niego może chcieć włoska mafia? Mężczyzna miał podgolone boki głowy, a pas czarnych włosów na środku zapleciony w warkocz sięgający łopatek.
– Hej – rzucił swobodnie do Andre, jakby ten nie był jego więźniem, a kolegą. – Jak tam?
– Zajebiście – odparł Andre. Chyba zaledwie wczoraj użył tego samego określenia, ale w zupełnie innym kontekście. – Po prostu zajebiście.
– Cieszę się. – Mężczyzna wziął drugie krzesło i ustawił je oparciem w stronę Andre, po czym usiadł na nim okrakiem. Ich twarze dzieliło tylko kilkanaście centymetrów. – Jestem Cesare.
– Fajnie. To imię, czy pozycja, panie mafiosie? Pewnie musisz się ciągle bać zdrady. Macie tu jakiegoś Brutusa?
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem. Jego ciemne oczy były rozbawione.
– Dowcipniś  – rzucił, po czym sięgnął do kieszeni ciemnej marynarki po papierosy. – I nie tracisz rezonu nawet po tym, co moi chłopcy ci zafundowali. Masz moje uznanie.
– Szczam na nie. A nie, to zrobiłem w spodnie – parsknął Andre. – Czego chcecie? Chyba nie okupu? Trzy lata jestem na bezrobotnym, a mój stary dopiero co wyszedł z pierdla.
– Hm – mruknął Cesare, by zaraz potem wydmuchać smugę dymu wprost na twarz swojego więźnia. – Wiem, że nie pracujesz. Wiem, że Rahzel dopiero wyszedł z pierdla. I wiem, gdzie teraz jest.
Andre uniósł brwi. Gangster sięgnął do drugiej kieszeni, by wyciągnąć z niej telefon. Wcisnął coś parę razy i obrócił komórkę, aby Andre mógł zobaczyć, co wyświetlało się na ekranie. Mapa z zaznaczonym punktem.
– Przyczepiliśmy do podwozia waszego samochodu nadajnik GPS. Jakieś z pół roku temu. Na szczęście się nie skapnąłeś.
Więc to była jego wina. Ruszyli za nimi, gdy tylko wyjechali z Rahzelem z miasta. On sam przez te trzy lata używał Hummera tylko do odwiedzania stałych punktów – sklepów, fryzjera i tym podobne. Odkąd wrócił do Ameryki z każdym miesiącem beztroski coraz bardziej tracił instynkt samozachowawczy. W końcu przestał oglądać się za siebie.
– Czego chcecie? – spytał.
Cesare z paskudnym uśmiechem wykonał gest, jakby podrzynał sobie gardło.
– Ty mu to zrobiłeś?
Andre był przekonany, że osoba, która zrobiła Rahzelowi tą paskudną bliznę, już nie żyła. Przecież Mulat nie odpuściłby czegoś takiego.
– Nie, nie – zaprzeczył wesoło gangster. – Ja przez ostatnie lata tylko opalałem się, popijałem drinki, czasami wciągałem koks, zaliczałem panienki i robiłem kasę. No i wykonywałem rozkazy mojego brata. Ten biedak za to może tylko wciągać koks i zaliczać, ale facetów.
Więc w więzieniu Rahzel miał kosę z szefem włoskiej mafii. Ten człowiek nigdy się nie zmieni, pomyślał gorzko Andre. Był jak rozwścieczone zwierzę, nie do opanowania. A mógł tam po prostu siedzieć na dupie, gdyby nie był takim idiotą. Czytać książki i pakować na siłowni.
– Rozumiem, że fakt, iż Rahzel nadal żyje jest ujmą na honorze szacownego braciszka – prychnął. – Co to? Ta cała wasza wendeta? I ja mam go tu zwabić, żebyście mogli go torturować? No to mogę wam już powiedzieć, że to słaby plan.
Cesare uniósł do góry swoje grube, ciemne brwi. Mężczyzna przed nim, przywiązany za wszystkie kończyny do krzesła albo nie miał poczucia niebezpieczeństwa albo to nie był jego pierwszy kontakt z mafią i nie pierwszy raz doświadczał przemocy. Zwykle ludzie w tej samej sytuacji, a wielu już spędziło kilka godzin lub dni przywiązanych do tego krzesła, byli przerażeni, błagali i płakali. Nawet jeśli początkowo próbowali być hardzi, to każdy w końcu pękał i zaczynał kwilić jak świnia. Cesare, patrząc w błękitne oczy człowieka siedzącego naprzeciwko, mógł stwierdzić, że w tym przypadku zwykła siła nie wystarczy, żeby złamać tego krnąbrnego ducha.
– A to się jeszcze okaże – rzucił, po czym wstał.
Zawołał swoich ludzi czekających za drzwiami, aby zabrali nowego, przymusowego lokatora ich willi do jego pokoju, a następnie zamknęli drzwi na klucz. Gdy został sam, znów wyciągnął telefon i spojrzał na mapkę. Czerwony punkt się oddalał. Wyglądało na to, że Rahzel wracał do domu.

4 komentarze:

  1. No jest coś fajnego w tym Andre taki spokój i pewność siebie, której na pierwszy rzut oka nie widać. Wydaje się też, że on się teraz zachowuje jakby uważał że już nic do stracenia nie ma. Ale tego że zostawił psa to mu nie wybaczę. A Rahzel może i nie pamięta ale w jakiś sposób go chyba do Andre ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest taki mięczak do końca, ma drugą twarz. Jeszcze ją pokarze :) Rozumiem twoje oburzenie. Ja mojego Puszka, niestety już Ś.P. (17 lat przeżył), za nic bym nie opuściła. Nawet dla chłopa! :D Tak, na pewno coś go do niego ciągnie. Tylko jak bardzo? Teraz musi wybrać, w którą stronę wyruszyć.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. No ładnie, nie dość, że Rahzel stracił pamięć i wplątuje się ponownie w rodzinę, która nic dobrego mu nie przyniesie, to jeszcze teraz włoska mafia... Tylko nie rozumiem po co oni tego Andre porwali zamiast poczekać na Rahzela i go zabić? Może chcą, zeby jakoś pocierpiał przed śmiercią? I czy dobrze zrozumiałam że Rahzel wraca do domu? Czyli co? Będzie się mścił? Mam nadzieję że zorientuje się, że ma ten nadajnik. I tak, tez uważam, że Rahzel podświadomie wie że Andre jest kimś bliskim :) Bardzo dziękuję i pozdrawiam 💚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Andre zastanawiał się nad tym samym "Rahzel? – pomyślał. Jeśli tak, to nie zależało im na jego szybkiej śmierci. Wówczas dopadliby go na parkingu". Andre ma ja jakąś nie dokończoną sprawę z szefem włoskiej mafii. Nie chcą go szybko zabić, tylko upokorzyć i zadać cierpienie.
      Dużo teorii, widzę :D Nie zdradzę, które są prawdziwe ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń