Wszedł
główną bramą i przeszedł przez złomowisko. Jeden z mężczyzn,
którzy właśnie ładowali jakiś złom do ciężarówki, chciał go
zatrzymać, ale drugi, który musiał rozpoznać Rahzela, chwycił go
za ramię i kazał się uspokoić. Inaczej, to mogłoby się bardzo
źle skończyć. Rahzel obojętnym wzrokiem patrzył na wraki
samochodów stojące w równych rzędach. Niektóre rozpoznawał.
Stały tu od lat. Nie wszedł do głównego hangaru, skąd dochodziło
do jego uszu stukanie i podniesione męskie głosy. Tak strasznie
bolała go głowa. Nieprzerwanie od kilku dni. Wciąż pulsowała w
wolnym, paraliżującym tempie. Przed oczami miał mroczki. Spojrzał
nienawistnie w stronę hangaru, gdy ktoś zaczął coś szlifować.
Pisk rozsadzał mu czaszkę.
Drugi,
bardziej niepozorny hangar stał z tyłu. Przywodził na myśl
dziecko kryjące się za matką. To był bardzo niegrzeczny bachor,
bo w środku mężczyźni w spoconych, brudnych koszulkach zajmowali
się głównie zmianą numerów nadwozi i silników oraz zmienianiem
kolorów karoserii kradzionych aut, które później trafiały do
komisów w całej Ameryce.
– Rahzel.
– Starszy mężczyzna rozpoznał go od razu, gdy tylko Mulat
przedarł się przez zasłonę z plastikowych pasów, zmuszony przy
tym do pochylenia głowy. Framuga była dla niego za niska. – Nie
spodziewałem się. Nikt się nie spodziewał.
– Jest?
– Na
dole.
Rahzel
bez słowa przeszedł przez halę. Mechanicy obserwowali go w ciszy.
W oczach starszych, którzy pracowali tu już kilka lat, widać było
respekt i zdziwienie. W oczach młodszych strach i ciekawość.
Zszedł betonowymi schodami do piwnicy. Na dole panowała
przynajmniej o kilka stopni niższa temperatura niż na zewnątrz
budynku. Czuł się tu lepiej.
Większość
stalowych drzwi była zamknięta za pomocą kłódek i łańcuchów.
Niskie, wąskie korytarze były obserwowane przez przemysłowe kamery
zamontowane pod sufitami. Rahzel patrzył prosto w ich obiektywy,
mijając kolejne. Z najdalszego pomieszczenie, do którego drzwi były
otwarte, dochodziła elektroniczna muzyka. Dudnienie rozchodziło się
echem po piwnicy. Rahzel wszedł do środka, wyciągnął zza paska
spodni broń i strzelił wprost stojący na trójnogu głośnik. Huk
wystrzału i wysoki pisk zdychającej elektroniki przeszyły jego
krew, kości i nerwy, ale wreszcie wszystko ucichło. Wreszcie było
cicho.
– Rahzel.
Jego
imię padło z ust Afroamerykanina w średnim wieku, który siedział
za metalowym, odrapanym biurkiem. Na stalowym blacie swoje pośladki
odparzała zaś młoda kobieta w różowej peruce na głowie, z równo
przystrzyżoną grzywką tuż nad mocno umalowanymi oczami. W
przeciwieństwie do mężczyzny wydawała się przerażona, ale
jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
– Nie
sądziłem, że jeszcze się pojawisz. Słyszałem, że siedziałeś.
Wyszedłeś na wolność i przyciągnęło cię do starych gratów?
Ja zawsze przyjmę cię z otwartymi ramionami. Czegoś potrzebujesz?
– spytał mężczyzna. Sytuacja sprzed chwili nie wydawała się
poruszyć go w żadnym stopniu.
Rahzel
usiadł pod ścianą, na zdezelowanej, podartej kanapie. Poruszył
bezgłośnie ustami, szukając odpowiedzi. Nie znalazł jej. Wymienił
więc to, co dobrze znał.
– Wódki,
trawy i tej dziwki – powiedział, wskazując na dziewczynę.
Ta,
jak na polecenie, zeskoczyła z biurka. Jej dżinsowe szorty nie
zasłaniały nawet połowy bardzo wydatnych pośladków, które teraz
były zaczerwienione od siedzenia na metalu. Nie była dziwką, ale
rzadko któryś z tych mężczyzn zapamiętywał jej imię. Rzadko
nawet o nie pytali. Przeszła po odłamkach plastikowej obudowy
głośnika, miażdżąc je podeszwami różowych trampek. Sznurki jej
stringów, które wystawały z szortów, miały taki sam kolor.
Bluzka na ramiączkach był żółta. Opinała sztuczny biust i
wypływający zza paska zbyt obcisłych spodenek brzuch. Była
puszysta, tutaj takie lubili najbardziej.
Spojrzała
na mężczyznę siedzącego na kanapie z szeroko rozłożonymi
nogami. Chyba nigdy nie widziała większego skurwiela. Miał
podłużną, różową bliznę na szyi. Jeśli on żył, to co stało
się z tym drugim? Patrzył na nią żółtozielonymi oczami z
pogardą. Były takie, którym się to nie podobało, ale ona to
lubiła. Usiadła w rozkroku na jego masywnym udzie. Chciała dotknąć
jego ciała, tych mięśni, ale zamiast tego rozpięła jego pasek, a
potem spodnie. Z bielizny wydobyła na wierzch jego penisa. Zupełnie
niepobudzonego, ale i tak robiącego wrażenie. Był wielki, szeroki
i żylasty. Proporcjonalny do wzrostu mężczyzny i jego dłoni.
Jedna z nich przesunęła się po jej udzie, a szorstkie palce
zanurkowały pod materiał spodenek, a potem mokrej bielizny. Uniosła
się lekko, by dosięgły jej szparki.
– Tak…
– zajęczała sztucznie.
– Zamknij
się – warknął nagle poirytowany mężczyzna. – Nic nie mów.
Ściskał
jej miękkie udo, gdy go masturbowała. Gdyby penis był we wzwodzie,
pewnie nie objęła by go jedną ze swoich drobnych dłoni. Nie
zapowiadało się jednak na to, bo mężczyzna w ogóle nie był
pobudzony. Może jej dłonie to było za mało. Dziewczyna ściągnęła przez głowę
bluzkę, odsłaniając swoje duże, nienaturalnie sterczące piersi,
po czym zsunęła się na kolana pomiędzy nogi mężczyzny.
Wyciągnęła z ust gumę do żucia i włożyła sobie na chwilę dwa
palce, dociskając je do języka. Chyba poszłoby łatwiej, gdyby
wyłamała sobie szczękę. Nim objęła członek lepkimi od pomadki
ustami, rozpięła sobie spodnie i lekko je zsunęła na uda, by
sięgnąć dłonią do swojej łechtaczki.
Drugi
z mężczyzn, wciąż siedzący za biurkiem, schylił się by z półki
wyjąć w połowie opróżnioną butelkę wódki i dwie szklanki.
Nalał do każdej z nich trunku do połowy wysokości i wstał zza
biurka. Podszedł do kanapy, stając za dziewczyną. Poruszała już
miarowo głową. Wydawała przy tym nieprzyjemne, gardłowe dźwięki.
Dławiła się tym fiutem, a i tak nie przynosiło to zbyt znaczących
efektów.
– Słyszałem,
że niektórzy faceci po wyjściu z pierdla mają problemy z
przestawieniem się z powrotem na kobiety. – Zachichotał
mężczyzna. – Zawołać któregoś chłopców z góry?
Rahzel
spojrzał na niego z taką furią, że mężczyzna w momencie stracił
rezon. Nawet on czasami się go bał, mimo że jego ludzie uznawali
go za nieznającego takiego uczucia. Żałował, że zostawił swoją
broń na biurku. Jednak Mulat jedynie wyrwał mu szklankę z dłoni,
wypił od razu całość i przycisnął mocniej głowę dziewczyny do
swojego krocza. Kobieta bezwładnie przejechała dłońmi po jego
nogach. Odrzucił ją od siebie, niespodziewanie dochodząc na jej
twarz i piersi. Ze złości, nie z podniecenia. Kobieta odkaszlnęła
i załzawionymi oczami spojrzała niego wrogo. Nie powiedziała
jednak nic, tylko sięgnęła po swoją bluzkę.
– Zamów
coś do żarcia – powiedział do niej właściciel przybytku, gdy
wychodziła.
Wypił
zawartość swojej szklanki, a potem wrócił do biurka po całą
butelkę. Usiadł na kanapie obok Rahzela, który zdążył już
zapiąć spodnie. Gangster był łysy, jego czaszka błyszczała w
świetle nagiej żarówki zwisającej z sufitu, ale na twarzy nosił
równo przystrzyżony zarost. Jego skóra była ciemniejsza od
karnacji jego niespodziewanego gościa, kontury licznych tatuaży
niemal się z nią zlewały.
– Masz.
– Podał mu całą butelkę wódki. – Widzę, że ci się przyda.
Co jest?
Rahzel
spojrzał na niego z ukosa i napił się wprost z butelki. Stróżka
alkoholu spłynęła mu po podbródku.
– Nie
wiem.
Ze
szpitala wyszedł na własne żądanie po trzech dniach tam
spędzonych. Nie podpisywał żadnych papierków, które chcieli mu
wcisnąć, po prostu wydarł ze swojego ciała wszystko, co w nie
wciśnięto, wszystkie rurki i kable, ubrał się i wyszedł.
Pamiętał, dlaczego się tam znalazł. Pamiętał więzienie. I to
jak pięć lat temu wysiadał z samolotu w Rio de Janeiro, by
odnaleźć pewnego człowieka i go zabić na polecenie mężczyzny,
który siedział teraz obok niego. Wszystko inne było czymś, czemu
nie mógł nadać logicznego sensu. Wszystko znajdowało się za mgłą
bólu, który nie ustępował. Wciąż i wciąż tylko dudniło mu w
głowie jego imię, Rahzel, wypowiedziane tym żałosnym, błagającym
głosem. O co on go błagał? Nie miał pojęcia.
– Może
ci to minie samo? – zasugerował gangster, gdy w bardzo zdawkowych
słowach Mulat wyjaśnił, po co tu przyszedł. – Może musisz
przeczekać?
– Jack
Hetfield. To jego miałem zabić. Zrobiłem to?
– Wtedy
tego nie wiedziałem. Wróciłeś i powiedziałeś, że odchodzisz.
Oczywiście nie podałeś powodu. Zgodziłem się, ale twoje odejście
łączyło się z tym, że przestałem cię chronić. Od czasu, gdy
zacząłeś dla mnie pracować, twoje kartoteki były czyste. Jednak
gdy tylko opuściłeś nasze szeregi, psy zaczęły czegoś na ciebie
szukać. Dokopali się do jakiegoś starego pobicia, czy
zawłaszczenia mienia, jak byłeś jeszcze nastolatkiem, i dostałeś
trzy lata. Nasze drogi się rozeszły.
Rahzel
słuchał tego wszystkiego z taką samą, kamienną miną. Tak, to
układało się w całość. Nie rozumiał tylko, dlaczego miały
opuścić jedyną rodzinę, jaką posiadał. Dla kogo?
Uśmiechnął
się krzywo. Nie, to niemożliwe.
– Czy
on żyje? Zabiłem go? – powtórzył pytanie, jakby właśnie to
było najważniejsze.
– Wtedy
tego nie wiedziałem. Jednak jakiś czas temu moi ludzie go
namierzyli. Wciąż żywy.
Rahzel
zacisnął szczęki. Tak mocno, że policzki mu się odkształcały.
Wypuścił głośno powietrze przez nos. Dlaczego miałby nie wykonać
zadania. Przez kogo? Bezsensu. Wszystko było bezsensu.
– Polecę
do Rio de Janeiro.
– Co?
To było pięć lat temu.
– I
twój brat odżył przez ten czas? – zakpił Rahzel. – Czy może
już o nim zapomniałeś? Twój żal był fałszywy? I twoja chęć
zemsty?
Nie
zareagował, gdy został uderzony z pięści w szczękę.
– Uważaj,
do kogo mówisz – ostrzegł go mężczyzna.
Gangster
wstał i podszedł do biurka. Z dolnej półki wyciągnął niegdyś
białą, teraz poszarzałą już teczkę i ubrudzoną w kilku
miejscach smarem. Otworzył ją i wyciągnął zdjęcie młodszego
brata. Dzieciak był idiotą, który postanowił zostać w Brazylii,
w slumsach. Był idiotą, ale kochał go, łączyła ich przecież
krew, chociaż nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Falco prze
zielone oczy i dredy był bardziej podobny do Rahzela. Wyatt
popatrzył jeszcze raz na zdjęcie, a potem na siedzącego nieruchomo
Rahzela. Obaj wyglądali teraz na martwych.
Podszedł
i rzucił mu teczkę na kolana.
– Masz,
zabaw się – powiedział. – Hetfield jest gdzieś w USA. Przez
jakiś czas utrzymywał kontakt z gangiem z południa. Z Indiańcami
Ahigi, ale potem zniknął, chyba skapnął się, że go obserwujemy.
Nie wiem, gdzie teraz jest.
Rahzel
wyciągnął jedną z kartek i spojrzał na zdjęcie przystojnego,
białego blondyna o zielonych oczach. Jack Hetfield. Pamiętał go.
Wreszcie czuł z czymś więź. Wreszcie mógł się czegoś chwycić
i stanąć na stabilnym gruncie.
– Znajdę
go i zabiję.
Jego
były szef, Wyatt, pokiwał głową na zgodę.
– Dostaniesz
wszystko, co ci potrzebne. Znów jesteś w rodzinie. Nie, zawsze w
niej byłeś. Wiedziałem, że wrócisz.
***
Stracił
z życia jedynie trzy dni, tyle był w śpiączce, a czuł, jakby
znalazł się w zupełnie nowej rzeczywistości, jak po wybuchu bomby
atomowej. Pięć lat temu polecono mu odnaleźć w Brazylii człowieka
i go zabić. Wyatt, dla niego jak ojciec, choć nie łączyły ich
więzy krwi, jedynie prosił, a dla Rahzela był to więcej niż
rozkaz. Z jakiego powodu miałby więc wrócić tak zhańbiony? Tylko
śmierć mogłaby go powstrzymać przed wykonaniem rozkazu. A on
wciąż żył, wrócił zhańbiony. Dlaczego?
Teraz
stał w salonie swojego domu, który odziedziczył po matce. Rzadko w
nim bywał, sypiał w innych miejscach. Opuszczone miejsce szybko
przestało przypominać dom, ograbione i pozbawione opieki. Teraz zaś
stał w wyremontowanym pokoju, w którym czuł się jak obcy. Na
kanapie siedział mężczyzna głaszczący czarne, błyszczące futro
psa, który wiernie leżał koło niego. Powoli odwrócił twarz, by
spojrzeć na niego błękitnymi oczami. Już nie płakał, już go
nie błagał na kolanach. Nie obiecywał, że niedługo wszystko
będzie jak dawniej, bo sam przestał w to wierzyć.
– Rahzel,
witaj w domu.
Nie
poruszył się. Czuł się jak zwierzę zapędzone w kozi róg przez
myśliwych. Znał tylko jedną drogę ucieczki. Tego nauczyła go
ulica. Najlepszą obroną jest atak. Doskoczył do mężczyzny i
chwycił go za koszulę, zmuszając do wstania. Przeszedł kilka
kroków, mocując się z nim, ale był znacznie większy i znacznie
silniejszy. Uderzył jego plecami o ścianę. Przycisnął
przedramieniem gardło, unieruchamiając w nieprzyjemnej pozycji z
uniesionym podbródkiem. Teraz wreszcie nie mógł mówić. Wciąż i
wciąż powtarzać jego imienia.
Patrzył
na jego bladą, poranioną twarz. Chciał go skrzywdzić, bo budził
w nim uczucia, których nawet nie umiał nazwać. Nie potrzebował
ich. Wiedział, że to nie ciosy zabolą najbardziej.
– Powiedz,
ja ci to zrobiłem? – spytał, przyduszając go mocniej, a drugą
dłonią dotykając siniaka na twarzy. – Może byłeś moim cwelem
w pierdlu? Rżnąłem cię? I co, coś sobie wyobraziłeś?
Ubzdurałeś?
Wiedział,
że to nieprawda.
– Może,
że cię kocham? – zakpił ohydnie. – Czyżbyś pomyślał może,
że wsadzanie chuja w twoją rozjechaną dupę, to wyznanie miłości?
Jak tak, to na pożegnanie mogę ci zrobić łaskę i „ukochać
cię” jeszcze raz.
Żaden
mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, gdy poczuł ostrze
dociskane do swojego brzucha. Żyła na szyi, dobrze widoczna pod
skórą, pulsowała w tym samym tempie. Był tylko zły na siebie, że
zlekceważył tego człowieka. Poluzował uścisk, ale nie zamierzał
całkiem się odsuwać. Wolałby już poczuć nóż wbijający mu się
w brzuch, niż się poddać.
– Zupełnie,
jakbym miał deja vu – powiedział Andre, gdy uścisk na jego szyi
stracił trochę na sile. Spojrzał w górę, na napiętą twarz
mężczyzny. Ten, jeszcze nie pozwalając swojej furii się uwolnić,
zaciskał z całej siły szczęki. – Dużo czasu poświęciłem na
wytresowanie cię, a teraz wszystko poszło na marne. I znów
wróciliśmy do tego samego, co? Reagujesz agresją, gdy tylko
poczujesz się otoczony, bo nie umiesz inaczej. Jesteś taki
prymitywny.
Rahzel
poczuł, jak czubek ostrza powoli przesuwa się w górę jego ciała,
zapewne zostawiając krwawą ścieżkę. Na spierzchnięte usta
mężczyzny przyciśniętego przez niego do ściany wpełzł uśmiech.
– Ale
nie martw się – kontynuował Andre, docierając ostrzem aż do
jego sutka. – Ja też jestem prymitywny. W końcu wszyscy jesteśmy
tylko zwierzętami, co nie? – rzucił rozgoryczony.
Odrzucił
nóż na bok, ten upadł z brzdękiem na parkiet kilka metrów od
nich. Spojrzał w górę, wprost w żółtozielone oczy Rahzela.
Dłonią chwycił go za krocze. Tak. Rahzel był jak zwierzę.
Wystarczał mu impuls.
– Nie
wiesz, co dalej? – zakpił. Odsunął dłoń i docisnął kolano do
krocza Mulata. – Wiem, że nie jesteś zbyt bystry, ale to akurat
jest proste. Wyciągasz i wsadzasz w dziurę, która akurat ci się
podoba.
– Może
żadna mi się nie podoba? Może wszystkie mnie brzydzą? Na pewno ta
twoja paskudna gęba. Pokaż mi drugą.
Andre
poczuł się znów jak w parnej, gorącej Brazylii. Jak w tej
ciasnej, śmierdzącej budzie. Oficjalnie na mapach Rio de Janeiro
fawele, czyli dzielnice nędzy, nie istniały. Slumsy budowano na
porośniętych dżunglą wzgórzach. Fawele zbudowane były z tysięcy
podobnych, krzywych bud pokrytych kolorowymi graffiti. Powstawały
jedne na drugich, wodę do nich ciągnięto rurami z leśnych źródeł,
a prąd nielegalnymi złączami, poplątanymi sznurami niekończących
się kabli, pobierano z miejskiej sieci. W
codziennych strzelaninach, wojnach między gangami, ginęły zupełnie
przypadkowe osoby. Policja zapuszczała się tu tylko po to, aby
pobrać haracz za ochronę lokalu lub kolejną łapówkę od mafii.
Kwitł tu handel narkotykami, egzotycznymi zwierzętami, ludźmi oraz
prostytucja. Tam się spotkali. Oswajał go jak dzikiego tygrysa.
Tylko na tyle, by chował pazury, kiedy był z nim. Wszyscy inni
mogli zostać przez niego pożarci.
Ściągnął
podkoszulek przez głowę. Potem spodnie i bieliznę. Stał teraz
przed nim zupełnie nagi. Na lewym boku miał wytatuowany ornament z
egzotycznych kwiatów. Rahzel prześlizgnął się po nim wzrokiem.
Był pięknie wykonany, ale z jakiegoś powodu wzbudzał w nim odrazę
i gniew.
– Hm?
Kiedyś powiedziałeś, że najchętniej byś mi go wypalił. –
Andre zaczął powoli sunąć palcami po swoim boku. Robił, powolne
spiralne ruchy wzdłuż wijących się gałązek. Skóra w tych
miejscach była bardziej szorstka, ale też bardziej czuła. –
Nienawidziłeś tego, kto mi go zrobił. Ja go kochałem.
Rahzel
parsknął śmiechem.
– Zabiłem
go? – spytał.
– Nie
dałbyś mu rady. Nikt by nie dał.
Andre
wyciągnął dłoń i rozpiął spodnie Rahzela. Wyciągnął jego
penisa. Objął go dłonią i przesunął powoli od nasady aż do
żołędzia, paznokciem kciuka zahaczając o napletek i lekko go
zsuwając.
– Tylko
to miałeś większe od niego – powiedział. – I ego. Ach,
chciałeś zobaczyć drugą dziurę, Proszę.
Odwrócił
się i oparł czołem o ścianę. Chwycił się za jeden z pośladków,
aby go odchylić.
– Podoba
ci się?
– Jest
ohydna. – Usłyszał, ale raz poczuł, jak do jego nagich pleców
przylega drugie, znacznie większe ciało.
Czuł
zimną, metalową klamrę paska na swoim pośladku i dredy łaskoczące
skórę na jego plecach. Te wydawały się gorące. Przesuwały się
po jego skórze, wyznaczając na niej parzące ścieżki. Przeszły
go dreszcze, gdy penis najpierw musnął jeden z jego pośladków, a
potem wsunął się między nie. Zacisnął je, aby poczuć, jaki
jest szeroki. Paliła go skóra, jakby ją sobie odparzył. Sztywny
penis naparł na jego zwieracz. Pierścień mięśni rozluźnił się,
jakby chciał go przyjąć, ale to było teraz niemożliwe. Penis
nieustępliwie sunął dalej, aż główka nie dotknęła jego
moszny.
Andre
zsunął się powoli na kolana, dłońmi przejeżdżając po
chropowatej powierzchni ściany. Skulił się, dotykając czołem
podłogi, dłonie zaplótł na głowie. Chciał go poczuć,
potrzebował go, a jednocześnie chciało mu się płakać.
Rahzel
wyraźnie starał się go nie dotykać, ale dredy Rahzela opadły na
jego plecy. Były ciężkie tak jak penis, który przez chwilę leżał
na jego pośladkach, by zaraz wsunąć się do jego rowka. Teraz był
jeszcze gorętszy i mokry. Główka naparła na jego zwieracz kilka
razy, ale nie mogła się przedrzeć. Wreszcie poczuł, jak dwa
kciuki rozwierają jego pośladki, by wyeksponować go w pełni.
Wypiął się bardziej.
– Pamiętasz
nasz pierwszy raz? – spytał. Wiedział, że nie otrzyma
odpowiedzi, mówił do siebie. – Jak zwykle nie mogłem spać,
tabletki już nie pomagały. Powiedziałeś, że ty mnie uśpisz.
Pamiętasz? Tak, po wszystkim byłem tak zmęczony, że spałem jak
dziecko. Pierwszy raz od czterech lat przespałem całą noc. Potem
albo usypiałeś mnie tym fiutem albo nuciłeś kołysankę.
Pamiętasz?
– Nie
znam żadnych kołysanek.
Wreszcie
członek zaczął wsuwać się w niego, przedzierał się powoli, ale
nieustępliwie, rozpierając jego wnętrze. Dłonie Andre zsunęły
się na jego kark. Wbił paznokcie w skórę i przekręcił głowę,
kładąc się policzkiem na podłodze.
– O
kurwa… – stęknął.
Łzy
napłynęły mu od szeroko otwartych oczu, z bólu i przyjemności.
Nie mrugał, bo czuł, że jeśli poruszy czymkolwiek, nawet
powiekami, to pęknie na pół. Kochał tego fiuta. Przynajmniej on
mu został. Czuł niemal, jak skręcają mu się wnętrzności, gdy
Rahzel zaczął się w nim poruszać. Wreszcie nie było żadnych
myśli. Wszystko w głowie zaczęło mu się mieszać, w końcu
przyjmując bezkształtną formę, jedynie pulsującą zgodnie z
tempem mocnych pchnięć bioder.
Nie
czuł jego dłoni na sobie, ani jego ust. Tylko długie place w końcu
zacisnęły się na jego przepoconych teraz włosach. Wsunął rękę
pod siebie, ale nie było to potrzebne. Krzyknął, gdy orgazm
rozszedł się falą po całym jego ciele. Był przygnieciony tym,
jak ten penis dociskał jego prostatę i tym, ile na niego czekał
niczym najwierniejsza suka. Brakowało mu tylko tego wytęsknionego
ciężaru na swoich plecach i obłapujących go dłoni. Słów.
– Dobranoc.
– Usłyszał chwilę po tym, gdy poczuł, jak gorąca sperma
rozlewa się w jego wnętrzu.
Nie,
dzisiaj nie zaśnie. Znowu. Przekręcił się na plecy ostatkiem sił
i został już tak, zupełnie bezwładny. W pokoju był już tylko
on. Znowu był sam. Może tak po prostu miało być? Może szczęście
nie było mu pisane? Sięgnął dłonią do kolorowego tatuażu
kwiatów, które wiły się wzdłuż jego boku. Od bioder, przez
żebra, aż do barku.
Och, a więc Brazylia? I w dodatku Jack...hmmm no może być serio ciekawie i widzę że ta relacja głównych bohaterów chyba była zawsze mocno skomplikowana a teraz komplikuje się jeszcze bardziej. Ciekawa jestem co będzie dalej i o co dokładnie chodzi z tym tatuażem
OdpowiedzUsuńNo na pewno nie będzie takie LOVE-LOVE and happy end :) Myślę o czymś w typie pisanej wersji "filmu drogi" z retrospekcjami z brazylijskich faweli. Historia tatuażu i ogólnie przeszłość Andre może być dużym zaskoczeniem. Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)
UsuńSkoro Andre oswoił już raz Rahzela, to po prostu musi to zrobić teraz ponownie. Ale widzę, że łatwo nie będzie... A do tego szykuje się chyba jakaś większą akcja z tym odszukaniem i zabiciem Jacka. Ciekawe co to za gość, czy Andre ma z nim coś wspólnego? Tatuaż też jest intrygujący :) Seks widzę na ostro - podobało mi się :) choć mogliby się po tym poprzytulać 😁 Andre, nie załamuj się, tylko działaj - udało się raz - uda się i drugi 😉 Dzięki wielkie i pozdrawiam 💙
OdpowiedzUsuńHej, Jack Hetfield to główny bohater "Texas Brothers", ale to nie ma wielkiego znaczenia. Jego historia nie jest tu ważna. Liczy się to, że zabił kogoś w USA i ze swoim kochankiem (Joshem) uciekł do Brazylii, gdzie dołączył do mafii. Tam robił złe rzeczy, w tym m.in. zastrzelił wspomnianego w tekście Falco. Potem wrócił do USA i gdzieś się ukrywa. Ogólnie, to zły gościu, który potrafi pociągnąć za spust :).
OdpowiedzUsuńNom, przytulania na razie nie będzie. Andre musi ponownie oswoić Rahzela jak treser dzikie zwierzę ;)
Jak zwykle dzięki za komentarz i pozdrawiam :)
To miała być odpowiedź do komentarza Kasi, ale blogspot jakoś mnie nie posłuchał :)
Usuń