–
Spróbujemy zwiększyć dawkę,
a jeśli to nie przyniesie poprawy, zastanowimy się nad zmienieniem
leku. Teraz istnieje wiele możliwości. Możemy też wprowadzić
drugi, pomocniczy lek, ale najpierw zobaczymy, jaki efekt da
zwiększenie dawki – tłumaczył ostatniej dzisiaj pacjentce, gdy
usłyszał trzask zamykanych drzwi na korytarzu.
Nie
miał umówionych kolejnych pacjentów, zbliżała się godzina
dwudziesta. Po wypisaniu recepty wyszedł z kobietą na korytarz.
Nikogo tam nie było. No tak. Pokręcił jedynie głową już
przyzwyczajony do takiego traktowania swojego domu i jego osoby.
Jakby Martin Stormare był właścicielem obu z nich. Wrócił do
gabinetu, żeby trochę go ogarnąć na jutro. Parter swojego domu
zamienił na małą przychodnię. W jednym gabinecie przyjmował on,
a dwa inne wynajmował. Mieszkał na pierwszym piętrze.
Gdy
wszedł po jakiejś półgodzinie do salonu, zastał go dokładnie taki
widok, jakiego się spodziewał. Jego nieproszony, niezapowiedziany
gość rozwalił się na całej kanapie, wciąż w butach i pił z
butelki piwo, które wyciągnął z nie swojej lodówki.
–
Martin, co za miła
niespodzianka – rzucił lekarz głosem przesiąkniętym sarkazmem i
schylił się, aby podnieść z podłogi marynarkę mężczyzny,
która najprawdopodobniej została rzucona na fotel, a potem się z
niego ześlizgnęła. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
–
Przyszedłem się nawalić –
odparł Martin Stormare, poświęcając więcej uwagi opróżnianiu
butelki, niż właścicielowi domu, do którego się wprosił i piwa,
które właśnie kończył.
–
To zajebiście. – Mężczyzna
z zaczesanymi do tyłu brązowymi włosami w ciepłym odcieniu i małą
kozią bródką usiadł na niskim stoliku stojącym przy wersalce
tak, żeby mógł patrzeć na twarz swojego gościa. – A nie
pomyślałeś przypadkiem, że po całym dniu pracy miałbym ochotę…
No nie wiem? Odpocząć i pobyć samemu ze sobą?
Martin
przekręcił głowę, by na niego spojrzeć. Rozpiął przy tym jedną
ręką górne guziki swojej białej koszuli, odsłaniając owłosiony
tors.
–
Nie – odparł pewnym głosem.
– Jak można nie chcieć mnie?
–
Jezus – sapnął lekarz, mimo
wszystko się uśmiechając. – Ty się cofasz w rozwoju z każdym rokiem. Nie długo znowu będziesz ssał cyca swojej matki.
–
Hm? Cóż, pełnowartościowy i
nieprzetworzony pokarm. Samo zdrowie.
–
Kurwa. – Zasłonił usta,
dusząc śmiech. – Jak ja cię nienawidzę.
–
Jak tam chcesz, kochanie –
odparł zbywająco Martin. – Jak już wstajesz, to przynieś mi
drugie piwo i chipsy.
Jego
przyjaciel od przynajmniej dekady posłał mu umęczone spojrzenie,
ale jednak podniósł się ze stolika i udał do kuchni.
–
Shane? – rzucił za nim,
obserwując jego plecy.
–
No?
– I
jeszcze papierosy.
Mężczyzna
po chwili wrócił z dwiema butelkami piwa i paczką chipsów, którą
rzucił na brzuch lezącego na plecach Martina.
–
O, solone. Tylko te lubię.
–
Wiem.
Podał
mu otwartą już butelkę piwa. Podniósł pustą, która stała przy
kanapie i odstawił na drewniany stolik, na którym znowu usiadł.
Napił się piwa, wykorzystując moment, żeby pokontemplować
sylwetkę rozwalonego na jego kanapie gościa. Pieprzonego bożka.
–
Teraz zadowolony? – spytał.
– A
papierosy?
Shane
sięgnął do kieszeni swojej koszuli po zmiętą paczkę i
zapalniczkę.
–
Może ci jeszcze odpalić i
wsadzić do tej paskudnej mordy? – spytał.
Martin
spojrzał na niego, posyłając mu jeden z tych roztapiających
lodowce uśmiechów.
–
Dobrze główkujesz –
pochwalił.
Shane
popatrzył na niego deprymująco, ale przyklęknął koło jego twarzy i
wsunął mu między wargi papierosa, po czym go odpalił. Zastanawiał
się, czy ten uśmiech oznaczał, że Martin uznawał go całkowicie
niegroźnego, czy to, że robił mu łaskę, pozwalając się do
siebie zbliżyć. Czy był w jego oczach aż tak żałosny? Aż tak
niegroźny?
–
Szczęśliwy? – spytał, gdy
Martin chwycił między palce papierosa i wypuścił pierwszą smugę
dymu.
–
Bardzo.
–
Czujesz się tu jak pan i
władca, co? – rzucił, siadając z powrotem na niskim stoliku.
–
Cóż… – Martin wzruszył
lekko ramionami. – W końcu tak jakby trochę zapłaciłem za ten
dom, co nie? Ile ci wtedy pożyczyłem? Trzydzieści kafli?
Shane
cały się spiął i spojrzał na niego bystro. Zupełnie zapomniał
o papierosie, którego trzymał w dłoni i miał zaraz odpalić.
–
Myślałem, żeby oddać ci
wszystko w całości, ale jak chcesz…
Martin
parsknął pod nosem.
–
Już dawno przeżarłem,
przechlałem i przepaliłem u ciebie to trzydzieści tysięcy. Nie
liczę już nawet, ile razy odwoziłeś mnie nawalonego do domu. Nie
spinaj dupy. Przecież żartowałem.
–
To nie jest temat do żartów.
Większość już zdeptałeś, ale mam jeszcze jakieś ochłapy godności.
Możemy się jakoś umówić.
–
To w ogóle śmieszne, żeby syn
dyrektora szpitala musiał zaciągać kredyt studencki i jeszcze
jeden, żeby otworzyć przychodnię – rzucił Martin, zupełnie
ignorując jego słowa. – Dziwny ten świat, nie?
–
No – zgodził się Shane,
poddając się bez walki i tak nie miałby szans jej wygrać. –
Ojciec dalej nie może pogodzić się z tym, że WHO wykreśliło
homoseksualizm z listy chorób.
Martin
przekręcił się na bok, żeby móc na niego patrzeć. Gdy już się
napił i wypalił jednego, był gotowy pogadać.
– A
właśnie – rzucił. – Słuchaj tego. Mój syn zaczął umawiać
się z chłopakiem, a córka z karłem.
–
Co, kurwa? – spytał Shane
zupełnie skonfundowany tym, co właśnie usłyszał. – O czym ty
do mnie mówisz? I co na to Skyler?
Uśmiech
zniknął z ust Martina. Wziął łyk z butelki.
–
No jest zachwycona – parsknął.
Martin
przychodził do niego głównie po to, żeby się poużalać i napić,
bo przy Skyler nie mógł, ale większość historii dotyczyła
pracy. Nie poruszał zwykle tematu swojej rodziny, a Shane nie pytał,
bo i nie chciał wcale tego słyszeć. Martin przychodził tutaj po
to, żeby na chwilę wylogować się z systemu, a on, idiota, się na
to zgadzał. Zgadzał się na wszystko, byle tylko Martin Stormare
wciąż przychodził do niego wyżerać mu chipsy.
–
To David jest gejem? – spytał.
Ta część akurat była nawet interesująca.
–
Nie sądzę. Mówiłem ci, że
jak miał piętnaście lat przespał się ze starszą dziewczyną,
której dawał korki? Jak go zapytałem, czy łączy go z nią coś więcej, czy się w niej zakochał, to wiesz, co mi odpowiedział? Że
to ona mu to zaproponowała, a on się zgodził, bo był ciekawy, czy
rzeczywiście to jest coś tak niesamowitego, jak wszyscy próbują
cię przekonać. Wiesz, w telewizji, w piosenkach, w mediach, w
Internecie. Wszędzie seks, więc pomyślał sobie, że sprawdzi, czy
rzeczywiście to jest warte zachodu. Kumasz to?
–
No… dość wyrachowane jak na
piętnastolatka – przyznał Shane.
–
Dość? Okropnie wyrachowane.
Przeraziłem się, że on nie ma uczuć, że jest jakimś robotem. A
teraz chyba jest w tym coś więcej. Chyba lubi tego chłopaka. Mam
taką nadzieję. To dobrze. Dobrze, że nie jest robotem. – Martin
spojrzał na przyjaciela. – Co nie?
Shane
uśmiechnął się do siebie. Wiedział, co oznaczało to spojrzenie.
Coś, co nigdy nie padło wprost z ust Martina. „Nie jest jak
robot”? Nie jest jak Skyler.
–
Więc w tym samym czasie David
zaczął umawiać się z chłopakiem, a Laura z Juliusem? Jego
kojarzę, jest moim pacjentem. I co na to Skyler?
Martin
zwlekł się z kanapy, żeby wziąć od lekarza jeszcze jednego
papierosa. Bez pytania sięgnął do kieszeni w koszuli przyjaciela.
Shane prześlizgnął się spojrzeniem po jego twarzy i odsłoniętym
torsie, wykorzystując sytuację. Zastanawiał się, czy to jest
jakiś rodzaj łaski ze strony Martina, czy może tortura. Może po
prostu bawi go to droczenie się z nim. A może podoba mu się to,
że mógłby z nim zrobić, co tylko by chciał. Tylko że nie
chce, ale nie oznacza to, że zamierzał spuścić go ze smyczy.
Martin
usiadł bok niego, na stoliku i odpalił papierosa. Siedzieli tuż
koło siebie, ale się nie dotykali. Nie tylko teraz. Nigdy.
–
Póki co wie tylko o Laurze –
odpowiedział, wracając do tematu rozmowy – więc głośno nic nie
powie. Chociaż nie. Poradziła Laurze, żeby się zastanowiła –
parsknął. Umilkł na chwilę. Pochylił głowę i wbił wzrok w swoje wypastowane
dzisiaj rano buty. – Niekiedy… niekiedy czuję się jak w jakiejś
pierdolonej klatce. Jakbym był tylko elementem planu… Lalką na sznurkach… Ha, co ja pierdolę? Kurwa.
Shane
przełknął ślinę, patrząc na Martina zaciągającego się
papierosem. Chociaż to była kolejna z jego wielu szans, zamiast się
przysunąć, zamiast wreszcie go dotknąć, wstał i odszedł parę
kroków. Włożył dłonie do kieszeni spodni. Plan? – pomyślał.
Oczywiście, że był częścią planu. Środkiem do jego
wypełnienia. Martin od zawsze było bogaty i piękny. W liceum
śmiało z tego korzystał. Nie był jednak zły. Nie obiecywał tym
dziewczynom więcej, niż mógł im dać. Nie kłamał. Nie szeptał im do uszek słodkich pierdół o miłości. W końcu pojawiła się
Skyler. Najpiękniejsza i najtrudniejsza do zdobycia. Pozornie
niezainteresowana. Była wyzwaniem, dlatego zainteresowała Martina
bardziej niż inne. Była jak trofeum. Zanim skończyli liceum,
zostali już rodzicami. Martin poszedł na studia prawnicze,
zatrudnił się w firmie ojca i zbudował rodzinie dom. Rodzinie jak
z obrazka. Oczywiście, że był częścią planu panny Skyler, która bardzo chciała zostać panią Stormare. Głupi, naiwny Martin.
–
Nie mój temat, ale to chyba w
pewnym momencie dotyka każdego żonatego mężczyzny? Znajdź sobie
kochankę – zasugerował wprost. Obserwował uważnie jego twarz.
Czekał na reakcję.
Martin
spojrzał na niego zaskoczony.
–
Tu nie chodzi o seks – sapnął.
–
Nie to miałem na myśli… Nie
do końca to. Może popadłeś w monotonię i „zmiana
klimatu” ci pomoże? A uprawiacie seks? Pytam jako lekarz. To dobry
środek na odstresowanie.
–
Znalazł się wielki
specjalista. Fachowiec. Ile miał ten szczeniak, co go minąłem w
drzwiach ostatnio? – spytał, gładko zmieniając temat.
Shane
trochę się zmieszał. Nie lubił Martinowi pokazywać tej części
swojego życia.
–
Dziewiętnaście – przyznał
niechętnie.
–
Jezus. – Martin aż się
skrzywił. – No mogłeś skłamać, że przynajmniej dwadzieścia
dwa.
–
Bo co?
–
Bo teraz wyobrażam sobie moją
Laurę, jak ją jakiś stary pedofil w Internecie podrywa.
–
Jak ja jestem stary, to ty też.
I nie jestem pedofilem!
Martin
roześmiał się, a w jego niemal czarnych oczach znów pojawiły się
chochliki. Naładował już swoje baterie. Odstawił na stolik drugą z
opróżnionych butelek. Wstał, żeby ubrać z powrotem marynarkę.
Zapiął wcześniej guziki koszuli. Po chwili znów był doskonałym Martinem Stormare. Prawnikiem, mężem i ojcem.
–
Zbieram się – rzucił.
–
Zostawiłeś burdel i się
zbierasz. Standard.
–
Mhm.
–
Czekaj, pójdę z tobą. Muszę
coś kupić do żarcia.
Po
chwili szli chodnikiem w stronę oddalonego o kilkanaście minut
drogi domu Martina. Latarnie były już włączone. Szli koło siebie
bez słowa. Shane cieszył się chwilą.
–
Wiesz… – zaczął nagle
Martin. Mówił ciszej niż zwykle. – Myślę, że kiedyś ta
napięta struna, na której wiszę, może w końcu pęknąć. I zrobię
wtedy coś strasznego, z pierwszą osobą, która będzie pod ręką.
Shane
nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć, więc tego nie zrobił. Czy
Martin nawiązywał do tego pytania o kochankę? Nie wiedział. Miał
tylko nadzieję, że to on będzie wtedy przy nim.
***
Takie
rzeczy widzi się tylko w telewizji, gdy przełączy się na „Salon
sukien ślubnych” albo gdy razem z rodziną Stormare pojedzie się
kupić sukienkę dla Laury. Zbliżały się bowiem urodziny
bliźniaków i impreza miała być naprawdę niesamowita, więc
sukienka także. Na takie zakupy tradycyjnie wybierała się córka z
matką, ale relacje dwóch członkiń rodziny Stormare ostatnio
zgrzytały. Tak przynajmniej wnioskował Ian z fuknięć i sapnięć
Laury, gdy próbował poruszyć ten temat. Siedział więc teraz na
stylizowanej na antyk kanapie razem z Davidem oraz jego ojcem i
czekał. Zupełnie nie miał tego w planach. Wszystko wzięło go z
zaskoczenia. Zaczynając od zaproponowanej przez Laurę sobotniej
wyprawy po sukienkę, a kończąc na tym, że jechali razem z Davidem
i tatą bliźniaków. Mężczyzna siedział rozparty na kanapie, z
ramieniem zarzuconym na oparcie. Bardzo nonszalanckie, tak jak jego
czarna, rozpięta pod szyją koszula i kilkudniowy zarost. Ianowi ten
człowiek nie pasował na przykładnego ojca rodziny i wiernego męża.
Rozważania
na temat ojca bliźniaków nie zaprzątały jednak jego myśli na
dłużej niż kilka sekund. Siedział bowiem po drugiej stronie
kanapy, tuż obok Davida. Stykali się kolanami. W samochodzie zaś,
gdzie przypadło im miejsce na tylnej kanapie, dłoń Davida znalazła
sobie miejsce na jego odsłoniętej skórze, tuż poniżej szortów,
a Ian nie pozwolił jej uciec, mocno zaciskając na niej uda.
Laura
nie śpieszyła się z pokazaniem się w pierwszej kreacji. Ian,
zniecierpliwiony, rozejrzał się po sklepie. Był tu ojciec Davida,
więc byli na cenzurowanym. Chłopak przeglądał coś w telefonie,
znacznie bardziej zainteresowany tym niż miejscem, w którym się
znalazł. Ian wprost przeciwnie. Naprawdę był tu salon sukien
ślubnych, ale w innej części rozległego sklepu. Tu na licznych
wieszakach stojących wzdłuż wszystkich ścian wisiały sukienki
balowe, koktajlowe i na zwykłe wyjście do kina, tylko ceny dla zwykłego
zjadacza chleba, do których należał Ian, przyprawiały o zawrót
głowy. Niektóre projekty były bardzo niestandardowe i odważne. Z
chęcią zrobiłby tu jakiś staż albo coś w tym stylu.
Wreszcie
pojawiła się Laura. Miała na sobie różową, asymetryczną
sukienkę. Krótką z przodu i dłuższą z tyłu. Spódnica układa
się w fale. Martin skrzywił się, bo kreacja odsłaniała bardzo
dużo, zarówno u dołu jak i u góry, miała dekolt w kształcie
serca.
–
Jezu – jęknął, a David
uśmiechnął się, słysząc rozpacz w głosie ojca.
Wreszcie
schował telefon. Rzucił krótkie spojrzenie siostrze, a potem jego
wzrok skupił się na Ianie. Uśmiechnął się do niego, dając
mu znak. Tak naprawdę przez cały czas obserwował chłopaka uważniej, niż temu się
wydawało.
–
Poszukamy ci czegoś, co nie
przyprawi taty o zawał. Ian, znasz się na tym. Chodź – rzucił
do chłopka, samemu już wstając.
Drugie
pomieszczenie było jeszcze większe. We wnękach wszystkich ścian
wisiały wieszaki z sukienkami i kostiumami ułożonymi według
koloru. Iana jednak najbardziej zainteresował nienaturalnie chudy
manekin, a dokładnie to, co miał na sobie. To nie była sukienka, a jednoczęściowy kombinezon. Zupełnie biały, zrobiony z półprzeźroczystego
materiału. Z kapturem. Wydawał się niesamowicie zwiewny i lekki.
Przypominał ten Kylie Minogue. Miał rozcięcie aż do pępka.
David
z kciuków i placów wskazujących zrobił ramkę, patrzył przez nią
na Iana, który stał przy manekinie. Wyglądał, jakby przymierzał się do
zdjęcia i chciał znaleźć najlepszy kadr.
–
Co robisz? – spytał
rozbawiony chłopak. Oparł rękę na biodrze, pozując do pseudo
zdjęcia.
David
rozglądnął się po sklepie w poszukiwaniu przymierzalni. Były
ukryte za eleganckim, niebieskim parawanem.
–
Chcesz przymierzyć? – spytał.
To nawet nie było pytanie, a propozycja.
–
Po co? I tak tego nie kupię.
Pewnie
każdy przeciętny klient znalazłby przynajmniej kilka innych
powodów, zaczynając od płci, ale Ian do przeciętnych nie należał, a David chyba po
prostu lubił robić wszystko po swojemu.
–
Bo chcesz? – zasugerował. –
Bo ja chcę cię zobaczyć?
Ian
uśmiechnął się, dając się przekonać. Ze stolika, na którym
stał manekin, wybrał największy z rozmiarów. Był w końcu dość
wysoki, nawet jak na mężczyznę.
Poszli w stronę przymierzalni. David
rozsiadł się na pufie za parawanem.
– I
jak? – spytał.
–
Śmiesznie! – odparł Ian,
który od dłuższej chwili znajdował się w kabinie. – Do tego
trzeba mieć stringi albo nic. I plasterki na sutki jak Lady Gaga. –
Zaciął się na chwilę, ale jednak się przemógł. Wstydził się,
ale chciał, żeby David go zobaczył. Z jakiegoś powodu czuł, że
mógł mu zaufać. – Chodź, zobacz.
Stał
tyłem do drzwi, a twarzą do lustra, więc widział w odbiciu, jak
David wchodzi do środka i staje za nim. On też obserwował go w
lustrze. Ian czuł go za sobą, a wdział przed sobą. To było w jakiś sposób bardzo sensualne. Widział też,
jak jego własne policzki czerwienieją, a potem kolor spływa wzdłuż
jego szyi i na nagą, bladą klatkę piersiową. Rozcięcie i tak prawie
przeźroczystego materiału sięgało aż do pępka.
David
objął go w pasie i oparł podbródek o jego ramię. Patrzyli tym
samym wzrokiem na siebie razem w odbiciu lustra.
–
Wiesz, że to kosztuje dwieście
dolarów? A to tylko kawałek białego materiału.
–
Serio? – zdziwił się David.
Wciąż patrząc w lustro, a nie wprost na Iana, sięgnął do
krawędzi materiału i lekko go rozsunął, odsłaniając sutek. –
Jednak jest warty swojej ceny.
–
Jesteś trochę pieprznięty,
co? – Uśmiechnął się Ian. Dotknął jego dłoni, która
wędrowała po jego zaczerwienionej skórze, i obrócił głowę, by
musnąć wargami jego szczękę. – Szczęściarz ze mnie. Mogą mi
tylko pozazdrościć.
***
Stardust
w srebrnym szlafroku siedział na kanapie w przestronnym salonie.
Szklany stolik, który wyszedł spod ręki sławnego designera,
podobnie jak cały dom, zawalony był papierami. Pił koniak i
przeglądał raport o fluktuacjach na rynku muzycznym. Katy, jego
asystentka, zeszła do niego z piętra willi kręconymi, szklanymi
schodami. Od dwóch lat mieszkała u swojego szefa. Uznali, że tak
będzie prościej i w ten sposób niw byli całkiem sami.
–
Patrz. – Katy usiadła koło
Stardusta i pacnęła go plikiem kartek w głowę. – Dopiero teraz
zauważyłam.
–
Co takiego? – zdziwił się
mężczyzna i spojrzał na przedrukowane zdjęcie chłopaka z
farbowanymi na czerwono włosami. – Co jest?
–
Nie zdjęcie! Wygrzebałam jego
dane. On jest z twojego rodzinnego miasta. Z Abilene.
Stardust, szczerze zaskoczony tą informacją, przeglądnął tekst. Rzeczywiście.
Chodził nawet do tego samego liceum, do którego teraz uczęszczał
chłopak. Co za przypadek, aż trudny do uwierzenia.
–
No proszę. Może to
przeznaczenie? – rzucił, posyłając swojej asystentce uśmiech.
Opuścił
rodzinne miasto zaraz po skończeniu liceum, żeby rozpocząć
karierę muzyka i stać się bolączką konserwatywnej części
Ameryki. Wykrzyczeć ludziom w twarz, co o nich wszystkich sądzi.
Nie wrócił do Abilene ani razu od tamtego czasu. Nie utrzymywał
nawet kontaktu z rodzicami, którzy chyba nadal tam mieszkali.
–
Kiedy ma przyjechać do studia?
– spytał.
– W
przyszłym tygodniu. Na weekend, bo szkoła. Strasznie nalegał, żeby
mogła z nim też przyjechać jego koleżanka. Ta ze zdjęć.
Zgodziłam się, bo co nam szkodzi?
–
Dziewczyna? – zdziwił się
Stardust. Miał tyle na głowie, że wiele mniej istotnych informacji
mu z niej po prostu wypadało. Przeglądnął jeszcze raz zdjęcia. –
Ach, pamiętam teraz. Zwykła ślicznotka, tysiące takich jest w
Hollywood. Nic specjalnego.
–
Jak zwykle gardzący
pospolitością – parsknęła kobieta. – Ale jest śliczna.
Pozazdrościć genów.
Sama
nie łapała się w normy klasycznego, kobiecego piękna. Miała
typową sylwetkę gruszki. Na co dzień nosiła różnokolorowe
peruki i mocny makijaż. Teraz na głowie miała zawinięty ręcznik.
Białe, długie włosy Stardusta z czerwonymi końcówkami były
oczywiście farbowane, ale prawdziwe. Gdy nie miał czerwonych
soczewek, patrzył na świat zwykłymi, piwnymi oczami. Teraz
spojrzeniem, nagle bardzo skupionym, wędrował po kolejnych zdaniach
nadrukowanych pod zdjęciem nastolatki.
–
Ona ma na nazwisko Stormare? –
dopytał, jakby niedowierzając w to, co właśnie przeczytał.
Katy
wzruszyła ramionami, nie wiedząc, skąd to pytanie. I jakie niby miałoby to mieć znaczenie.
–
Tak mi Facebook powiedział.
–
Znajdź mi jej starych –
polecił. – Jak się nazywa jej ojciec?
Spojrzała
na niego szczerze zaskoczona. Stardust znacznie częściej wykazywał
znudzenie niż zainteresowanie czymkolwiek, a w szczególności
ludźmi. To coś znaczyło, tylko jeszcze nie wiedziała co. Chwyciła
za telefon i włączyła przeglądarkę. Znalezienie odpowiedniej
informacji nie należało do trudnych.
–
Martin. Martin Stormare –
powiedziała po chwili. – Matka to Skyler Stormare.
–
Hmm.
–
Uch, to chyba rzeczywiście
geny. Patrz. – Podsunęła Stardustowi pod nos telefon. Na ekranie
wyświetlona była strona rodzinnej firmy prawniczej ze zdjęciem jej
wiceprezesa, Martina Stormare. – Niezły, nie?
Stardust
spojrzał na portret bruneta w czarnym, paskowanym garniturze. Poznał
go od razu. Zmienił fryzurę, teraz nosił dłuższe włosy i miał
zarost, ale to był ten sam Martin Stormare. Zawsze piękny, zawsze
bogaty, zawsze szczęśliwy.
–
Jak córka. Piękny, ale
pospolity – odparł, byleby coś powiedzieć.
Odsunął telefon i
podciągnął jedną nogę, by oprzeć nagą stopę o kanapę, trochę
się przy tym kuląc. Katy
spojrzała na jego twarz ukradkiem. Może gdyby nie spędziła z nim
wspólnie tylu lat, to dałaby się na to nabrać.
–
No i co? To chyba dobra wymówka,
żeby odwiedzić stare graty? – zasugerowała.
–
Chcesz mi powiedzieć, że
potrzebuję wymówek, aby coś zrobić?
–
Cóż…
Stardust
posłał jej karcące spojrzenie, ale zaraz na jego usta wpłynął
uśmiech, który oznaczał, że w jego głowie zrodził się plan. I
prawdopodobnie tylko on będzie się cieszył z jego realizacji.
–
Dobrze, zadzwoń do dzieciaka i
powiedz, że to my przyjedziemy. I żeby wziął tą dziewczynę ze
sobą. Ustal jakieś miejsce spotkania. Hotel czy coś.
Gdy
Katy udała się do góry, podciągnął kolana pod brodę i
przygryzł paznokieć kciuka.
–
Martin – szepnął i sięgnął
po szklankę z rozcieńczonym Ouzo.
Jego
wzrok przypadkowo padł na rozsypane kartki. Było tam jeszcze jedno
zdjęcie. Brat bliźniak dziewczyny. Chłopak wyglądał zupełnie jak ojciec w czasach liceum.
Stardust w zamyśleniu przejechał po zdjęciu palcami.
Relacja Martin-Shane wygląda całkiem ciekawie, choć oczywiście nie zdrowo. A zainteresowanie Statdusa Stormare'ami nie wiem czemu wydaje się niepokojące, coś czuję nadciągające kłopoty z przeszłości
OdpowiedzUsuńMmm, jakby nie było kłopotów, to by nie było ciekawie, co nie? ;D Można powiedzieć, że dotąd to był taki prolog i teraz zacznie się ZŁO :)
UsuńPozdrawiam!
Nie wiem czemu, ale nie wpisało moich dwóch komentarzy do poprzednich rozdziałów ��
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Santa i Sasza to moja najulubieńsza para! A ślub był bardzo w ich "olewam cały świat" stylu :D KOCHAM!!!
David wygląda jakby miał trochę autyzm czy coś, ale jakoś zdaje się to nie przeszkadzać Ianowi. Słodka para i trzyma za nich kciuki ;)
No! I Martin... Kto by się spodziewał, że będzie miał takie powiadomienie? Kogo wybierze przystojny pan prawnik? Jestem całkowicie zaskoczona tą postacią! Jak by miał wiele twarzy i wszystkie fajne- dobry wyrozumiały ojciec, stateczny dorosły, przyjaciel - trochę niechluj i SEX w każdym wydaniu!
MoNoMu weny, wiary we własną pracę i wszystkiego czego jeszcze potrzebujesz aby pisać nam dalej! Ślę buziaki i przytulaki!
MaWi
Może z tymi komentarzami to kwestia ustawień w przeglądarce. Ciasteczek?
UsuńNo, Santa Boy i Sasza to też oczywiście moja najulubieńsza para ;) Sancie można każde paskudztwo do mordy wsadzić, najgłupsze teksty, kawały i tak dalej :D
Nom, Martin to taka niespodzianka miała być. Chyba się udało. Może jeszcze zaskoczyć ;).
Dziękuję za takie ciepłe życzenia :) Pozdrawiam!
Coraz bardziej mi się ten ojciec bliźniaków podoba :) Coś w nim siedzi, ciekawe czy doprowadzisz do wybuchu? Kto wie, może to właśnie ten Stardurst się do tego przyczyni? Ciekawe, ciekawe... 😁 A ten kombinezon, to musi być coś - przynajmniej takie jest w mojej głowie xd Wcale bym się nie obraziła jakby David sprezentował go Ianowi 😋 Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMoże to będzie wybuch, może samozapłon, a może niewybuch? :D Hm, ale do takiego kombinezonu to trzeba mieć ciało niezłe. A to oznacza porzucenie słodyczy :( To ja już wolę chodzić w dresie chyba :D
UsuńJak zwykle dzięki za komentarz i pozdrawiam :)