Ułatwienie:
Tom Goodman pojawił się w drugim rozdziale.
ack
z dwóch klubów wybrał ten, w którym grali mniej agresywne techno.
Niestety niedobory w bitach odbijano sobie występami drag queen.
Usiadł przy barze, plecami do sceny, aby chociaż nie widzieć tych
maszkaradeł. Za ladą stał młody, nieopierzony jeszcze chłopak
ubrany od pasa w górę jedynie w rozpiętą, naszpikowaną cekinami
kamizelkę. Fioletowe włosy stylizował w zawadiacki lok na czole, a
gładkość jego twarzy wspomagana była podkładem. Jack otaksował
sylwetkę chłopaka i skrzywił się jeszcze bardziej niż
dotychczas. Nie lubił wychudzonych ciotek na ciągłej diecie,
którzy nigdy nie widzieli siłowni od środka. Młody barman, mylnie
interpretując zainteresowanie mężczyzny, posłał mu kuszące
spojrzenie. Jack tylko łypnął na niego z ukosa, co wysłało
chłopaka na drugi koniec baru. Zdążył upić ledwie łyk ze
swojego drinka, gdy rytmiczna muzyka za jego plecami ucichła.
– A
oto przed wami królowa Teksasu i seksapilu, niezastąpiona Lady
Corn!
– Jeszcze
tych chłopobab zabrakło – syknął Jack po usłyszeniu zapowiedzi
i pociągnął solidny łyk ze szklanki.
Od
kilku dni miał parszywy humor, czy raczej przebywał w stanie
permanentnego wkurwienia. Chodzeniem do barów usprawiedliwiał swoje
picie, zasłaniając prawdę sloganem, że przecież pijacy piją w
domu.
– Więc
mamy tu jeden z przykładów geja ksenofoba? – Usłyszał głos po
swojej lewej. – To zadziwiająco częste w tym środowisku.
Jack
odwrócił głowę i ujrzał postawnego, czarnego mężczyznę z
diamentowym kolczykiem w lewym uchu. Siedział dwa krzesła od niego,
ubrany w prążkowany garnitur. Jego przystojną twarz przyozdabiał
szeroki uśmiech na wydatnych ustach.
– Owszem,
jestem pedałem. Więc z definicji podobają mi się faceci, a
posiadanie penisa to jeszcze za mało, żeby uzyskać to miano.
Gardzę więc przegiętymi ciotami – Jack specjalnie dwa ostatnie
słowa wypowiedział głośniej, by dotarły do barmana – oraz
wszystkimi innymi babochłopami. Masz coś do tego?
Mężczyzna
w odpowiedzi zaśmiał się perliście i uniósł w stronę Jacka
szklankę wypełnioną jakimś czerwonym drinkiem.
– Każdy
ma prawo do swoich własnych przekonań – stwierdził. – Takie
jest moje przekonanie.
Zaraz
potem wstał, przesiadł się bliżej i wyciągnął ku Jackowi prawą
dłoń.
– Tom.
Tom Goodman – przedstawił się.
Jack
zastanowił się chwilę i uśmiechnął się półgębkiem. Uścisnął
mężczyźnie dłoń. Rasistą akurat nie był.
– W
takim razie ja muszę przedstawiać się tylko dla formalności –
stwierdził. – Jack Hetfield.
– W
rzeczy samej. – Uśmiechnął się mężczyzna.
– I
co? Zamierzasz wykorzystać to odkrycie przeciw mojemu staremu? –
spytał Jack.
W
sumie, gdy o tym myślał, zastanawiający był fakt, że nikt dotąd
nie doniósł Benjaminowi Hetfieldowi o gejostwie jego pierworodnego.
Zawsze przecież istniała szansa, że w jednym z klubów, do których
chodził Jack, w tym samym czasie mógł znaleźć się jakiś
pucyglanc karoserii albo księgowy. Nie krył się też specjalnie z
Joshem i to jakiś cud, że nikt oprócz Matta ich nie przyuważył w
czerwonym deVille. A może wiedzieli wszyscy? Jack często miał
wrażenie, że on podobnie jak cała reszta odgrywa jedynie rolę
nadaną mu przez Benjamina Hetfielda. Że orbituje wokół niego
niczym planeta wokół gwiazdy. Może wiedzieli wszyscy, ale nikt o
tym nie mówił, bo zaburzyłoby to równowagę ich świata. Świata,
w którym centrum znajdował się Benjamin Hetfield.
– Wtedy
zagrałbym tak samo, jak twój ojciec – stwierdził Tom Goodman. –
Wszystko przestałoby mieć wtedy sens.
– Jeden
musi być tym dobrym, a drugi złym – zgadł Jack.
– Właśnie.
Złym,
powtórzył w myślach Jack i popatrzył na swoją dłoń. Kostki
palców dalej były obtarte i zaczerwienione.
– I
jak tam? Jakaś nowa sprawa przeciwko staremu? – spytał, aby
odegnać nachodzące go myśli.
– Ostatnio
stracił werwę. Ale już niedługo jeden z waszych mechaników
otrzyma wezwanie do sądu. Typowo, molestowanie.
– Super
– skwitował Jack i napił się ze szklanki.
– Byłeś
tym złym, czy dobrym? – spytał Tom i wskazał na jego dłoń.
– Trudno
orzec – odparł młody Hetfield. – Przefasonowałem mu twarz, ale
jednocześnie go uratowałem.
– Przed
czym?
– Przede
mną, jak sądzę.
– A
może ratowałeś sam siebie? – spytał Goodman. – Może się
bałeś?
– Też
uważasz, że jestem kojotem? – mruknął Jack jakby do siebie i
przechylił szklankę, aby wypić ostatnie krople leniwie spływające
po ściankach.
– Co?
– Co
co? – spytał Jack z przekąsem. – Sam mógłbyś gadać jaśniej,
a nie lecieć frazesami, wuju dobra rada.
– Chodziło
mi o to, że jeśli byłbyś w związku z mężczyzną, to w końcu
musiałbyś przyznać się ojcu albo jakoś inaczej by się
dowiedział – wyjaśnił Goodman. – Jeśli dobrze zgaduję
przyczynę twoich rozterek.
– W
związku? – parsknął Jack. – Geje nie bywają w związkach, bo
to nie leży w ich naturze. Tak było od pradziejów, od czasów
jaskini. Kobiety chcą zdobyć dla siebie i swoich dzieci obrońcę i
łowcę, a faceci chcą zdobyć jak najwięcej kobiet, by spłodzić
jak największą ilość potomków i zaznaczyć swoją pozycję. Od
wieczna sprzeczność interesów. Jednak wśród facetów wszystko
jest proste. Ten sam cel – posiadać i oznaczać.
– Rzeczywiście.
Lesbijki, czy jak ty byś powiedział, babochłopy lepiej sobie radzą
ze związkami od nas.
Jack
skrzywił się na wzmiankę o lesbijkach i dźwięki za jego plecami.
Lady Corn coverowała piosenki Cher – ulubienicy gejów. Zapewne
dlatego, że sama piosenkarka zarówno wyglądem, jak i głosem
bardziej przypominała drug queen niż kobietę.
– Bang,
bang – powtórzył za performerem Tom Goodman i wstał z krzesła.
– Wiesz, Jack, w ogóle nie przypominasz swojego ojca.
– No
co ty nie powiesz? – parsknął Jack.
– Ludzi
jak twój ojciec pożera ciągły strach. Zaszczepiają go we
wszystkich na około. Myślę, że ty jesteś na tyle silny, że w
tobie jest go jeszcze mało. W przeciwieństwie do twojego
najmłodszego brata, chociażby.
– Znasz
Liama? – spytał zaskoczony Hetfield.
– Nie
wspominam tego spotkania dobrze – odparł Tom Goodman. – W
przeciwieństwie do tego.
– Jasne
– mruknął jeszcze Jack, gdy mężczyzna się oddalał.
Znów
spojrzał na wierzch swojej prawej dłoni, a jego myśli podryfowały
w stronę tej nieszczęsnej przyczepy. Zawsze, gdy tam przyjeżdżał,
witało go wściekłe ujadanie psa. Kundel szczerzył na niego kły,
aż pokazując przy tym dziąsła. Cały był nastroszony, a z pyska
skapywała mu ślina. Pies ujadał wściekle i aż rwał się, aby
dopaść Jacka i go zagryźć, ale był przecież na łańcuchu.
***
Sasza
nie musiał otwierać oczu, aby wiedzieć, że nadszedł już dzień.
Informował go o tym pomarańczowy blask pod powiekami i ciepło
promieni słonecznych padających na jego nagie plecy. Jednak dziś
uczucie było jakby inne. Powoli wzbierała w nim fala paniki. Co,
jeśli uchlał się w trzy dupy i wylądował w łóżku jakiegoś
obcego faceta? Rozważał tylko tę opcję, bo już jakoś nie
wierzył, by jeszcze mógł robić to z kobietami i czy by mu się w
ogóle chciało. Powoli dotarło do niego też, że jego ciało
rytmicznie faluje w górę i w dół. Leżał na kimś. Na czyimś
nagim torsie, stwierdził, gdy wyczuł skórę pod opuszkami palców.
Czy powinien mówić o tym Sancie? Przecież formalnie nie byli w
żadnym w związku. Mężczyzna i tak by tylko powiedział, żeby
Sasza szedł się przebadać, bo on nie lubi gumek. Równie dobrze
mógł to zrobić bez powiadamiania rockmana.
Gdy
tylko wyczuł, że osoba, na której leży wciąż z zamkniętymi ze
strachu oczami, się unosi, odskoczył jak oparzony. Sturlał się
przez to z łóżka i spadł na tyłek. Spojrzał w stronę łóżka
i z ulgą odkrył, że noc przespał na Sancie Boy'u w jego pokoju.
Zupełnie nagi muzyk podniósł się do siadu i przejechał dłonią
po swojej piersi.
– Ośliniłeś
mnie – stwierdził.
– Sorry
– odparł bezmyślnie Sasza.
Pierwszy
raz został po seksie w pokoju Santy, a nawet z nim spał. Ostatnio
muzyk stał się nawet jakiś milszy, by nie powiedzieć czuły. Nie
było wątpliwości, że na jego zachowanie wpłynęło wyznanie
Saszy, który wciąż nie doczekał się na nie odpowiedzi. Chłopak
czuł, że powinien czerpać z tego rogu obfitości, póki się da.
Jednak gdzieś w ciemnych zakamarkach umysłu wciąż kołatała mu
myśl, że to może być zwykła litość. W czasie tych rozmyślań
jego dłoń zjechała na wewnętrzną stronę uda, gdzie dokuczało
mu swędzenie.
– Co,
do cholery? – mruknął, gdy wyczuł zaschnięty brud i popatrzył
w dół. – Sperma?
– Powinieneś
się przyzwyczaić po tych trzech latach – odparł ze śmiechem
Santa i wciąż nagi udał się do kuchni. – Idę zrobić kawę.
– Spoko.
– Sasza zagapił się na swoje krocze, a po chwili na jego twarz
wpełzł uśmiech. – Istny armagedon.
***
Sasza
czekał na Santę Boy'a, sącząc leniwie piwo w irlandzkim barze
Joyce. Jak zwykle usiadł z tyłu sali, obok zdezelowanej szafy
grającej. Dla hecy sprawdził kiedyś, czy zawiera ona jakąś
piosenkę High Death. O dziwo można tam było znaleźć
jedyną rockową balladę zespołu. Świadczyło to tylko o tym, jak
popularny kiedyś był zespół Santy Boy'a. Teraz bardzo rzadko
ktokolwiek go rozpoznawał na ulicy, czy prosił o autograf. Stał
się prawie całkowicie anonimowym obywatelem, na którym nikt nie
zawiesza na dłużej wzroku tak jak na Saszy w tej chwili.
Barman
obserwował go od samego początku, gdy tylko Sasza przekroczył próg
ulokowanego w piwnicy baru. Punkowiec czuł się z tym bardzo
niezręcznie i tylko modlił się, aby Santa wreszcie przyszedł. Nie
miał pojęcia, o co mogło chodzić. Może barman nie lubił
alternatywnych gości? Sam jednak nosił gęstą brodę i był
napakowany chyba do granic możliwości. Sasza ponownie spojrzał w
stronę baru i znów ich spojrzenia się skrzyżowany. Odetchnął z
ulgą, dopiero gdy dzwonek przymocowany do drzwi obwieścił
przyjście Santy Boy'a. Mężczyzna zamówił przy barze i podszedł
do stolika Saszy. Usiadł po jego prawej stronie i charakterystycznym
dla siebie gestem poprawił pasek włosów na szczycie podgolonej
głowy.
– No
co jest? – spytał.
– Nie
mógłbyś usiąść na wprost mnie? – poprosił Sasza. – Barman
ciągle się na mnie gapi!
– I
co? Robi to za każdym razem.
– Że
jak niby? Nigdy nie zauważyłem.
– Nigdy
nie widziałeś, bo zawsze gapisz się na mnie – stwierdził Santa
i uśmiechnął się zadziornie.
– Nieprawda!
Nie gapię się – odparł Sasza jakoś bez przekonania.
Skapitulował ostatecznie, gdy rockman uniósł jedną z ostro
zarysowanych brwi. – No dobra. Gapiłem się. Szczęśliwy?
– Bardzo
– stwierdził ze śmiechem Santa. – A gapiłeś się jak?
– Tak,
tak. Gapiłem się jak szpak w pizdę.
Rockman
zaśmiał się swoim mruczącym głosem i napił z zielonej butelki.
Chwycił pomiędzy dwa palce czerwoną ze wstydu małżowinę uszną
Saszy. Chłopak sapnął, ale nawet nie próbował się wyrwać.
– Chcesz
mnie upokorzyć?
– Hmm,
dlaczego? – spytał Santa. – Bo się patrzy? To ciota.
– Chyba
żartujesz. Ten dwustukilowy paker jest gejem? Nie wierzę.
– Brak
ci w tym doświadczenia – parsknął rockman, puszczając jego
ucho. – Ten gość to kompletna, dogłębna wręcz ciota. A patrząc
się na ciebie, myśli sobie „Co ten wychudzony gościu ma w sobie,
czego ja nie mam, że to jego pieprzy Santa Boy?”.
Sasza
przygładził swoje ucho, które rezonowało ciepłem w głąb jego
ciała. Zapewne było też kompletnie czerwone podobnie jak jego
szyja, której skóra była bardzo wrażliwa. Było aż śmiesznym,
jak szybko robiły mu się tam malinki, co Santa skwapliwie
wykorzystywał. Popatrzył na barmana, którego wzrok był jeszcze
mniej przychylny niż przed paroma minutami.
– Podobasz
mu się? – spytał.
– A
komu podoba się spłukany czterdziestolatek? – zakpił Santa Boy.
– Chodzi o to, że kiedyś byłem sławny. To zakłada ludziom
klapki na oczy. Możesz być nawet jednookim karłem, ale jeśli masz
własną gwiazdę w Alei Sław, będą ustawiać się kolejkami, żeby
ujeżdżać twoją małą kuśkę.
– No
nie wiem...
– To
patrz – powiedział Santa i nachylił się w jego stronę.
Sasza
zdążył tylko pomyśleć o tym, że długi nos rockmana wbija mu
się w policzek, a powietrze przez niego wciągane lekko świszczy,
nim jego umysł popadł w całkowitą pustkę. Santa wypełnił jego
usta swoim gorącym językiem, całują zaborczo i trochę bez
wyczucia, ale nie miało to znaczenia. Sasza całkowicie poddał się
temu uczuciu i wargom muzyka, które po wyssaniu z niego wszelkich
sił, zjechały na podbródek i szyję.
– Nie
po szyi – mruknął bez przekonania Sasza. – A zresztą, rób, co
chcesz.
– Jak
zawsze – odparł Santa Boy do jego jabłka Adama.
Gdy
w końcu się odsunął i przeczesał włosy, wskazał ruchem głowy
na bar. Brodaty mężczyzna za nim zdawał się ciskać oczami gromy
w stronę Saszy.
– Miałeś
rację – stwierdził chłopak, gdy już odzyskał władzę nad
umysłem.
– To
już bez znaczenia – odparł Santa Boy, chwytają go za przód
dżinsów i ściskając stymulująco.
– Co
ty wyprawiasz? – syknął Sasza. – Tu są ludzie!
– I?
W samochodzie ci to jakoś nie przeszkadzało. I w areszcie.
– To
co innego. Byliśmy w nim zamknięci. We dwoje.
– Tu
też masz cztery ściany i to bez krat – odparł Santa, starając
się wyczuć palcami zarys penisa Saszy pod grubym materiałem
dżinsów. W sumie, chciał się z nim tylko podroczyć, ale gdy
dzwonek u drzwi oznajmił wyjście jedynego klienta poza nimi,
zmienił zdanie. – Znaj mą łaskę, daję ci dwie opcje. Albo
pójdziemy do łazienki, co będzie aż nazbyt oczywiste, i później
wrócisz tu z wysoko podniesioną głową, patrząc barmanowi prosto
w oczy. Albo usiądziesz mi na kolanie tyłem do niego.
Sasza
popatrzył na twarz Santy Boy'a i aż zazgrzytał zębami. Znów
wykrzywiał ją ten uśmieszek, którego nienawidzili wszyscy.
Uśmiech osoby, która nie ma nic, a jednak czuje się jak pan tego
świata.
– Jak
ty to robisz? – spytał Sasza, chwytając go za długi nos. – Ty
nawet nie jesteś przystojny.
– I
nigdy nie byłem. – Zaśmiał się Santa. – Przystojność nic do
tego nie ma. Liczy się „to coś”.
– To
coś? – powtórzył chłopak, siadając mu jednak bokiem na
kolanie. – I ja tego nie mam, jak mniemam?
Santa
objął go jedną ręką wokół pleców, a drugą nadzwyczaj
sprawnie rozpiął mu guzik i zamek od spodni.
– No
nie wiem. Jakoś sprawiasz, że czterdziestoletniemu dziadkowi metalu
staje częściej niż raz dziennie. – Zaśmiał się i wysupłał z
bielizny niecałkowicie miękki członek chłopaka.
– To
pojebane, co teraz robimy – szepnął Sasza, naśladując gest
rockmana. Drugą dłoń wsunął jak najgłębiej, na ile pozwalał
mu materiał, żeby poczuć jego jądra.
– Poliż
– powiedział Santa, podstawiając mu dłoń pod twarz, by po
chwili poczuć na niej obkolczykowany język. – Dobry chłopak.
Sasza
wcisnął głowę w zgięcie szyi muzyka, by zamaskować swoje
zażenowanie i poczuć mężczyznę bardziej. Czuł zapach skórzanej
kurtki i potu. Santa Boy nie używał żadnych pachnideł oprócz
antyperspirantu. Pomimo groteskowości całej sytuacji, twardniał
sukcesywnie pod wpływem stanowczych ruchów, jednak wolniej niż
zazwyczaj. Spojrzał w dół, na penisa Santy. Niby czuł jego
fakturę pod palcami i widział, jak żołądź wysuwa się spod
napletka. Jednak chciał poczuć go bardziej, większą ilością
zmysłów. I wiedział, że wtedy sam też szybciej dojdzie.
Powstrzymał dłoń Santy Boy'a i zsunął się z jego kolana.
Przykucnął w bezpiecznym gniazdku pomiędzy udami muzyka. Kilka
razy przeciągle polizał jego penisa, szukając językiem żył, nim
wziął go całego do gardła jakby bez oporu. Charknął i odczekał
moment, aż minie najgorsze uczucie. Obciągał mu zapamiętale,
szybko poruszając głową i ssąc mocno. Santa Boy zaśmiał się
gardłowo, nie komentując jednak poczynań Saszy ani słowem.
Odchylił głowę na oparcie kanapy, dłonią przeczesując krótką
szczecinkę chłopaka wokół czarnego irokeza.
– Hmm
– mruknął chrapliwie, gdy miał kończyć.
Sasza
połknął wszystko skwapliwie i oblizał penisa Santy Boy'a do
czysta. Zaczął masturbować się szybciej i po chwili skończył, z
premedytacją tryskając na podłogę i, o dziwo, nie na swoje
spodnie. Obtarł się chusteczką i zastygł na miejscu.
– Zamierzasz
tam zostać? – spytał Santa Boy. – Nogi ci ścierpły?
– Nie...
– To?
– Wstydzę
się – mruknął Sasza.
– Trochę
na to za późno – parsknął rockman i podciągnął chłopaka za
ramiona.
Sasza
usiadł plecami do baru i ukrył czerwoną twarz w dłoniach.
– Patrzy
się? – spytał.
– No
pewnie – odparł Santa. – Gapił się przez cały czas. Pewnie
sobie zwalił pod ladą.
– Jezu,
nie mów takich rzeczy.
– Powiedział
człowiek, który przed chwilą obciągnął drugiemu w miejscu
publicznym. – Zaśmiał się Santa.
– Straszny
ze mnie biseks, co? – parsknął Sasza.
– Nie
ma czegoś takiego jak biseksualizm – stwierdził Santa Boy. – No
może u kobiet tak. Ale jeśli facet może włożyć chuja w dupę
innego faceta, myśląc o tej właśnie twardej, owłosionej dupie, a
nie różowej i mięciutkiej, to jest pedałem. Pozostaje tylko
kwestia jego podejścia do cipek. Albo je lubi i się w nie zanurza,
albo nie może na nie patrzeć. Jest mniej lub bardziej
waginosceptyczny. Cała filozofia.
Sasza
przestał ukrywać twarz w dłoniach i spojrzał na całkowicie
poważną twarz Santy. Roześmiał się na głos, aż się
zapowietrzając. Rockman napił się piwa z butelki, obserwując
czerwoną twarz Saszy, podobnie zresztą jak jego szyja i uszy.
Chłopak w końcu się uspokoił i wyłapał jego wzrok.
– Co?
– spytał.
– Mam
straszną ochotę cię pieprzyć – stwierdził Santa Boy.
– Boże,
nie mów mi takich rzeczy! – jęknął Sasza i znów schował
czerwoną twarz w dłoniach.
Muzyk
tylko parsknął i pomierzwił palcami irokeza chłopaka.
***
Matt
właściwie cały rok spędzał na uczelni. Jako najlepszy student
angażował się w życie wydziału prawa, pomagał profesorom i
chodził na procesy w roli obserwatora. Właśnie wracał z rozprawy
wstępnej, która wlokła się godzinami, ponieważ prezentowano
zebraną dokumentację i zaprzysięgano ławę. Z marynarką
przewieszoną przez ramię wszedł do baru, aby przed snem ukoić się
szklaneczką whisky i wysłuchać kolejnej historii, jak to barman
Gordon dał się komuś przelecieć na powierzchni poziomej, pionowej
bądź ukośniej. Usiadł przy drewnianym masywnym barze, odkładając
marynarkę na stołek obok, ponieważ był jedynym klientem. Barman
nalał mu drinka i podszedł do niego z napięciem wymalowanym na
obrośniętej twarzy. Czyżby zapowiadało się na nową opowieść?
– I
co tam nowego, Gordon? – spytał pierwszy Matt.
– No
nie uwierzysz! Po prostu nie uwierzysz! – zawołał podekscytowany
barman, starają się ściszyć swój głos.
– Sprawdzimy,
jak mi powiesz, o co chodzi.
– Popatrz
za siebie – polecił Gordon.
Matt
przekręcił głowę i tak jak ostatnim razem na końcu baru ujrzał
Santę Boy'a w towarzystwie młodego punkowca. Chłopak wyglądał
znacznie lepiej niż ostatnio, tyle Hetfield wyczytał z jego ubrania
i świeżo pofarbowanego irokeza. Santa Boy miał dzisiaj na sobie
jedynie czarną koszulę, która uwydatniała jego budowę.
– Jest
znacznie szczuplejszy, niż sądziłem – stwierdził Matt, gdy z
powrotem odwrócił się przodem do baru.
– Kij
tam z twoimi przemyśleniami! Ledwie przed chwilą ten mały gnojek
obciągał mu w moim barze, pod moim stolikiem!
– Nie
pomyliło ci się coś? – zapytał Matt sceptycznie nastawiony do
tych rewelacji. – Może coś mu spadło na podłogę? Albo wiązał
buta?
– Jak
mówię, że ciągnął, to znaczy, że ciągnął – odparł
Gordon. – Chyba nie wątpisz w ocenę eksperta?
Matt
jeszcze raz zerknął w stronę chłopaka z irokezem na głowie i
Santy Boy'a, który znacznie górował nad nim sylwetką. Uch, musiał
być przynajmniej tak wysoki jak Jack.
– Wiesz,
jacy są muzycy. Mają dość liberalne podejście do zasad moralnych
– odparł.
– Kij
z tym! Sam robiłem gorsze rzeczy w gorszych miejscach.
– To
o co chodzi? – Westchnął Matt. Nie chciał ani słuchać, ani
mówić o „gorszych rzeczach”. Cóż, nie znał się na nich za
bardzo.
– O
to, że artykuł o Sancie Boy'u na Wikipedii jest dłuższy niż o
Skłodowskiej–Curie, a on umawia się z jakimś pokurczonym
wypłoszem w wyliniałej kurtce! – odparł barman Gordon.
– Aaa.
A ty w ogóle lubisz metal? – spytał Matt.
– Pewnie,
że nie – żachnął się barman i popisowo skrzywił. – Trzask
bez ładu i składu, nie to, co techno.
– Yhm.
To ma sens – parsknął Matt i pokręcił głową. Nie rozumiał
ludzi, którzy lecą na kogoś tylko dlatego, że jest sławny.
Barman
Gordon otworzył usta, by dopowiedzieć coś jeszcze, ale zamknął
je, gdy zauważył zbliżającego się Santę Boy'a. Mężczyzna
stanął obok Matta i położył dwie butelki na barze.
– Jeszcze
raz to samo – powiedział swoim zachrypniętym głosem i posłał
barmanowi wiele mówiący uśmieszek.
– Już...
Matt
ukradkiem popatrywał na muzyka ze swojej perspektywy. Nie chodził
na koncerty, był raczej melomanem zbierającym płyty i słuchającym
muzyki w samotności. Choć pierwsze spotkanie Santy Boy'a dziesięć
lat temu wyrobiło mu mało pochlebne zdanie na jego temat, nie
umniejszało to jednak wielkości jego dorobku muzycznego w uszach
Matta. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności miał nawet reedycję
drugiej płyty High Death w aktówce. Poprosiłby o autograf,
gdyby nie był taką ciapą i się nie wstydził.
– Co
jest? – spytał Santa, gdy wyłapał wzrok chłopaka na sobie. Był
pewien, że młodszy Hetfield rozpamiętuje właśnie w głowie
festiwal sprzed dziesięciu lat.
– Nie,
nic – odparł chłopak.
– Serio?
– zapytał Santa, aż unosząc jedną brew. Spodziewał się jakiś
pogardliwych słów wypływających z wąskich ust przyszłego
prawnika. – To może być twoja jedyna szansa.
Matt
przełknął ślinę, wyciągnął z aktówki płytę i wraz z
pisakiem podał Sancie. Zbity z tropu muzyk zapatrzył się na
okładkę.
– Reedycja?
Nawet nie wiedziałem. Drugi krążek nawet nie był naszym
najpopularniejszym.
– „God
never alive, Devil never dead” to najlepsza płyta High Death –
odparł Matt. – Moim zdaniem.
– No
co ty – wtrącił się barman Gordon. – Przecież później
doszedł do nich Fat Moose, a nawet ja wiem, że to jeden z
najlepszych perkusistów wszech czasów.
– Może
jest niesamowity technicznie, ale w ogóle nie czuł klimatu High
Death – zaoponował Matt. – Beherit grał gorzej, ale czuł
klimat.
Santa
Boy zagapił się na chłopaka. Biała koszula prawie zlewała się z
jasną skórą, która wydawała się lekko błyszczeć oświetlona
neonówkami. Włosy na karku były świeżo podgolone, prezentują
smukłą szyję młodszego Hetfilda. Tęczówki jego wąskich oczu
nadających charakter jego pociągłej twarzy był tak ciemne, że
niemal nierozróżnialne od źrenic. Wydawał się także nie mieć
żadnych pieprzyków. Był całkowicie nieskazitelny i niewinny.
– Tak
w ogóle, to jestem Marshall Biel – przedstawił się Santa swoim
chropowatym głosem i wyciągnął do Matta swoją dużą, spracowaną
dłoń.
– A
ja Matt Hetfield – odparł chłopak, odpowiadając na uścisk,
przez który ciarki rozeszły się po jego ciele.
Sasza
skrzywił się, gdy usłyszał, jak Santa Boy przedstawił się swoim
prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Nigdy tego nie robił i nikt się
tak do niego nie zwracał. Nawet Sasza musiał sprawdzić na
Wikipedii, jak naprawdę nazywa się rockman.
Co za rozdział i emocje! Santa zdecydowanie wywindował w moim osobistym rankingu i chyba nawet przebija Jacka zajebistością. Rozmowa Jacka z Godmanem świetna. Nie wiem, czy o tym wspominałam, ale jesteś naprawdę dobra w dialogach, czytam je z prawdziwym zainteresowaniem i przyjemnością. Sam Jack, który rozmyśla o sobie, o ojcu i o tym, co zrobił w przyczepie, pokazuje jak mu to wszystko leży na wątrobie, a przy tym ma jakieś wyrzuty sumienia (to ciągłe popatrywanie na obdrapaną dłoń). Wspominka o psie na łańcuchu wydaje się coś zapowiadać, albo to moja pokrętna logika wmawia sobie nieistniejące rzeczy.
OdpowiedzUsuńSasza i Santa genialni <3 Numer pod stolikiem aż przypomniał mi własne odjechane akcje, które lepiej przemilczeć w komentarzu. Santa jest niezłym prowokatorem i małym perwersem, czuję z nim pokrewieństwo dusz ;) Spotkanie z Mattem, który okazuje się utajnionym fanem High Death, w jakiś sposób elektryzujące. To, że Santa przedstawił się z imienia i nazwiska, a potem uścisnął dłoń Mattowi, daje mi do myślenia, że ma w tym jakiś cel i mam wrażenie, że wiem, do czego zmierza. Jestem strasznie ciekawa, jak to się potoczy. Aż zrobiło mi się żal Saszy, kiedy pomyślał, że musiał sprawdzić dane osobowe muzyka w Wikipedii heh. Może i czeka na odpowiedź na swoje wyznanie, ale słowa to tylko słowa, a w przypadku facetów bardziej liczą się czyny. Santa na swój sposób okazuje mu, że mu na nim zależy, więc nie ma co się tak gnębić.
Mam nadzieję, że następny rozdział już się pisze, bo wiesz, kogo na Ciebie naślę, jeśli porzucisz TB?
Czekam niecierpliwie i pozdrawiam
No nie, Jack raz pokazuje, że ma jakiś zalążek sumienia i od razu spada w rankingu zajebistości... To tylko jedno małe potknięcie. Na pewno się poprawi! xD No ale Santa też ma równe odchyły, zapowiada się konkurs na największego chama opowiadania. Sama jeszcze nie wiem, kto wygra.
UsuńMnie też jest żal Saszy. Kojarzy mi się z takim kundelkiem przygarniętym ze schroniska, ciągle łaknącym uwagi pana i pokładającym się na plecy, jak tylko go ujrzy.
Śmiało, przysyłaj go. Pewnie sobie nie pogadamy, ale zmiękczę go polską wódą (nie ma takiego, kogo by nie położyła) i pocykam sobie kilka fotek. Następny rozdział zaczęłam pisać na wykładzie, więc jest spoko :)
No cóż, prawda jest taka, że w świrowaniu i byciu perwersem, Jack musi się jeszcze sporo nauczyć od Santy. Tak więc, Santa wygrywa wszytko. Też widzę Saszę w ten sposób, ale widać, że Santa lubi swojego kundelka. Jak nic, musisz napisać bonus, jak się poznali.
UsuńChyba nie doceniasz Raghijskich łbów, byle wódka ich nie powali. Co innego śliwowica ;) Chwała nudnym wykładom!
Świetny rozdział, chociaż brakowało mi mojego Josha (zabawne, że na samym początku mnie irytował :D) Jakoś tak przez ostatnie wydarzenia zaczęłam strasznie kibicować Joshowi i Jakowi. Uwielbiam ich <3
OdpowiedzUsuńJak Jack zaczął pierdziulić Tomowi o tym, że kobiety szukają obrońcy dla potomstwa i tak dalej, to przypomniało mi się o pewnym bardzo szowinistycznym forum w internecie, gdzie stawia się kobiety na miejscu krów rozpłodowych (i generalnie według tych panów kobieta od życia niczego innego nie chce, tylko dzieciaka i faceta z kasą :D). Myślę, że Jack by się tam odnalazł, panowie poklepaliby go po pleckach za takie wywody. :D
A Sasza i Santa... uch, zrobiło się na moment gorąco. Sasza jest absolutnie uroczy, jakoś tak chciałabym, żeby chociaż ten jeden raz to Santa był zazdrosny o Saszka. :c
Swoją drogą – nienawidzę czytać opowiadań na bieżąco. Ale od TB nie mogłabym się nawet odgonić, po prostu pożeram te rozdziały :). Życzę więc masy weny i czasu, ku uciesze czytelników xD
Ja jak słucham wywodów Korwina na team kobiet, to mi się nuż w ręce otwierał. Ludzie mają różne uprzedzenia i ześwirowania. Ostatnio wsiadam do tramwaju, wszystkie miejsca zajęte, ludzie stoją. Nagle widzę, że jedno krzesełko wolne. Myślę sobie "nasikał ktoś, czy coś?". W końcu nie takie rzeczy się działy w krakowskiej komunikacji miejskiej. Podchodzę, patrzę, a na krzesełku obok siedział chłopaczek - włos farbowany, twarz gładka, wełniany kardigan i rurki ciasne bardzo. Nikt nie chciał obok niego usiąść - bali się, że się zarażą, czy coś? Nie ogarniam. W każdym razie ja nie musiałam telepać się 40 minut na stojąco :)
UsuńSanta widzi, że Sasza wgapia się w niego wielkimi gałami jak wierny psiak i nie widzi nikogo poza nim, więc czuje się bezpiecznie. Może się jeszcze na tym przejdzie. I wreszcie ktoś polubił Josha Miękką Bułę. Są jeszcze wrażliwi ludzie na tym świecie :)
Dzięki za wenę i oczywiście nawzajem. Pozdrawiam!
Oo, jesteś z Krakowa? :D Może kiedyś się w tej komunikacji minęłyśmy :D
UsuńJa już miałam nadzieję, że barman może jednak gapił, bo mu się Sasza spodobał... wyszło tak życiowo, tez tak nieraz miałam, że ktoś sie w moją stronę gapił, moje ego skacze a tu typ startuje do koleżanki :p
OdpowiedzUsuńFajnie, że nie zabrakło Matta w tym odcinku, skurwysyny są fajne, ale dla równowagi tacy normalni goście też są spoko. No i chyba utożsamiam się najbardziej z nim, więc miło i o nim poczytać, mam nadzieję, że nie zostanie do końca opowiadania prawiczkiem. Kibicuje mu. Szczerze.
ibbera
No, ci najnormalniejsi (jak Sasza i Matt) zawsze dostają od życia najmniej. Podzielam twój ból :( Tak to jest być szarakiem. Matt powrócił do opowiadania. Ciągle taki spięty chodzi chłopaczek, zajęty studiami - przydałoby mu się jakieś xxx na rozluźnienie xD Zobaczymy, jak będzie.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, ta rozmowa Jacka z Godmanem świetna, a akcja pod stolikiem... ale Natt z płytą o tak Santa Boy zaskoczony...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nom... To opowiadanie to kompletna przesada xD Ale fajnie się je pisało. Dzieją się tam rzeczy po prostu idiotyczne :D
UsuńPozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, a ta rozmowa Jacka z Godmanem świetna, a akcja pod stolikiem... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Akcja pod stolikiem to gruba przesada xD wiem...
Usuń