Kto się spodziewał rozdziału tak szybko? Bo ja nie. Jak bym była leniwa, to mogłabym nawet podzielić go na dwie części, bo niezaplanowanie wyszedł jakiś długi. Ale to jednak rozdział 10, okrągła liczba, więc oprawa musi być. I kto się domyślał, że pendrive z filmem, na którym Jack bawi się w elektryka, wpadnie w łapska właśnie tej osoby? Leśnemu Ptakowi dziękuję za sprawdzenie i komentarz :*
atarnie
przyjemnie oświetlały żółtym światłem puste chodniki, gdy po
zmroku wracali z baru do mieszkania. Nawet na ulicach średniego
miasta, do jakich należało Austin, w środku tygodnia panowała
względna cisza. Było dość nastrojowo. Santa Boy objęty jakąś
dziwną dla siebie błogością popatrzył na idącego obok chłopaka
i aż wyrwało mu się westchnięcie. Cały nastrój poszedł się
pieprzyć w przeciwieństwie do nich. Po minie milczącego Saszy już
wiedział, że nie będzie mu dane dziś znaleźć się w jego
ciasnym tyłku.
Dlaczego
wszystko musiał z niego wyciągać? Irytowało go to, ale wiedział,
że tak trzeba.
Sasza
spojrzał w górę, na twarz mężczyzny i zasępił się jeszcze
bardziej. Nie chciał spowiadać się przed nim ze swoich żałosnych
obaw.
– W
sumie, to nic – odparł w końcu. – Tylko, no... Właściwie to o
czym gadałeś tak długo przy barze z młodszym bratem Hetfielda?
Miał
złe przeczucia już od momentu, gdy Santa Boy podał tamtemu
gościowi rękę. Przecież sam powiedział, że to przez młodszego
Hetfielda przestał ćpać. Jego ponowne spotkanie nie może
przynieść niczego dobrego. Poza tym, kto wie, co chorego
wykiełkowało w głowie Santy? Krąg jego seksualnych zainteresowań
zdawał się nie mieć żadnych ograniczeń, a pół Azjata wyrósł
na przystojnego mężczyznę. Nie aż tak przystojnego jak Jack
Hetfield, ale bardziej od Saszy.
– Nie,
nie chcę go przeruchać – odparł domyślnie Santa. – On jest
jakiś taki... nieruchalny.
– Słucham?
– Oglądałeś
kiedyś te wszystkie filmy z istotami z kosmosu? – spytał rockman.
– Zwykle są tacy biali i mają takie skośne oczy.
– Boże,
o czym ty pieprzysz? – spytał Sasza, marszcząc brwi. Nie ogarniał
tego człowieka.
– Jest
przystojny, czy bardziej – piękny. Jakiś taki nieskazitelny. –
Santa wykonywał przy mówieniu nieskoordynowane ruchy dłońmi,
jakby obtaczał sylwetkę Matta. – Jakiś taki... aseksualny po
prostu.
– Aseksualny?
– powtórzył Sasza.
– No,
nieruchalny – parsknął Santa Boy.
Sasza
zaśmiał się i pokręcił głową. Santa Boy był jednocześnie
najdziwniejszym i najlepszym, co go w życiu spotkało.
– To
o czym z nim gadałeś? – zapytał. – Słyszałem tylko, jak mu
się przedstawiłeś.
– O
muzyce – odparł Santa. – Dzieciak chyba oddzielił w swojej
główce to, że przeruchałem publicznie jego brata od muzyki High
Death. To jeden z tych gości niełączących dorobku muzycznego z
muzykiem. Nie czytuje „Celebrity Gossip”.
– I
co w związku z tym?
– Cóż,
właściwie to zamierzam go wyruchać, ale nie fiutem – oznajmił
poważnie Santa. – Zaprosiłem go na nagranie płyty i zamierzam
wycisnąć z niego tyle kasy, ile się tylko da.
– To
konieczne, że musisz opędzlować obu braci? – spytał Sasza.
Wciąż był trochę sceptycznie nastawiony do „nieruchalności”
Matta Hetfielda.
– Sprzedanie
auta pozwoliło mi wynająć studio nagrań i dźwiękowca –
wytłumaczył Santa Boy. – Chociaż brzydzę się komerchą, trzeba
mieć jakieś środki na promocję.
– Rozumiem,
że zamierzasz wyciągnąć je z młodszego Hetfielda bez ruchania go
i szantażowania, tak? – Punkowiec posłał starszemu
mężczyźnie wyczekujące spojrzenie, samemu poszukując w jego
piwnych oczach potwierdzenia.
– Zgadza
się – przytaknął Santa.
– To
jak zamierzasz to zrobić?
– Hmm,
po prostu będę bardzo miły dla niego. – Rockman uśmiechnął
się po lisiemu, co wywołało pojawienie się zmarszczek wokół
jego głęboko osadzonych oczu.
Sasza
zdążył rzucić mu jeszcze nie do końca przekonane spojrzenie, nim
potknął się o wystającą kostkę brukową. Zrobił młynek
ramionami, by utrzymać równowagę i się nie wywalić.
– Cholera!
– Znowu
się uchlałeś? – spytał sceptycznie Santa Boy i asekuracyjnie
chwycił chłopaka za przedramię. – Masz strasznie słabą
głowę jak na byłego ćpuna.
– Nie
upiłem się – zaprzeczył Sasza. – Tylko ta kostka. Na co idą
moje podatki?
– Ty
nie płacisz podatków – parsknął Santa.
– No
dobra. To na co idą twoje podatki? – burknął Sasza
niezadowolony, że rockman wytknął mu brak zarobków.
Wiedział,
że powinien pójść do jakieś normalnej pracy na miarę swoich
możliwości i wykształcenia, czy raczej jego braku. Jednak
jakieś idiotyczne poczucie dumy powstrzymywało go przed
zatrudnieniem się w supermarkecie na nockach albo jako śmieciarz.
Chociaż tam byłby wśród swoich – niewykształconych, po
wyrokach, samotnych matek i byłych ćpunów. Dodatkowo bał się, że
jeśli będzie więcej czasu przebywał poza domem, to Santa całkiem
zapomni się w swoich jednonocnych romansach. Podsumowując, był
goły i całkowicie na łasce i niełasce mężczyzny.
– Czuję
się jak twoja suka – mruknął.
Santa
chwycił go bez słowa za dłoń i westchnął. Kurwa, nie radził
sobie z tym. Z byciem człowiekiem. Nawet nie miał, skąd brać
wzorców. Nikt się nim nigdy nie opiekował. Wiedział, że psychika
Saszy była krucha jak trzcina. On za to był jak wiatr, jednocześnie
przytrzymujący ją w górze, jak i mogący momentalnie złamać,
nawet przypadkowo. Czasami to uczucie odpowiedzialności za drugą
osobę aż go dusiło.
– Ty
w ogóle się tym nie przejmujesz? – spytał Sasza, podążając z
mężczyzną ramię w ramię do domu. – Że ludzie cię biorą za
geja?
– Przecież
jestem pedałem – odparł Santa. – W praktyce już dwie i pół
dekady.
– No...
ale jak byłeś w High Death to twoje zabawy z groupies
i ogólna rozwiązłość były znane na całą Amerykę.
– I
to jest najzabawniejsze – parsknął muzyk. – Wszyscy wiedzieli,
że posuwam też facetów, ale nikt nie brał mnie za geja.
Uznawali, że jestem po prostu typową gwiazdą rocka, która posuwa
wszystko, co jej wpadnie na chuja. Rock'n'Roll, seks, dragi i te
sprawy. A ja jestem pedałem i to dość waginosceptycznym.
Zaliczałem kobiety głównie po to, żeby opinia publiczna
nie dowiedziała się, że jestem gejem.
– Ale
dlaczego? – zaciekawił się Sasza.
– Bo
wtedy od razu ja i zespół zostalibyśmy zaszufladkowani. Część
metalowców odrzuciłaby nas już na wstępie, a zainteresowałyby
się nami środowiska LGBT.
– A
teraz już o to nie dbasz? – dopytywał chłopak. Wciąż szli,
trzymając się za ręce, a nieliczni przechodnie rzucali
im ukradkowe spojrzenia.
– Wszyscy
sądzą, że bycie gwiazdą rocka daje jakąś wolność. Że możesz
robić, co chcesz. Nie chodzić do pracy ósma–szesnasta i
nikt nie będzie miał wyrzutów. A to chuja prawda. Zawsze
zostaniesz wepchany w jakieś ramy, konwenanse. Ludzie będą
oczekiwać od ciebie określonych zachowań i musisz się temu
podporządkować albo zostaniesz zepchnięty na margines. Okazuje
się, że dopiero, gdy jesteś nikim, możesz być sobą.
Sasza
jedynie skwitował wywód mężczyzny krótkim „uhm”. Nagle nocne
wypady Santy, bo nie mógł tego nazwać zdradami, w końcu
nie byli razem, zaczęły mu bardziej doskwierać. Dotąd wpisywał
je jakoś w postać mężczyzny. Były jakby kolejnym czynnikiem go
określającym. Gdy myślał „Santa Boy”, na usta cisnęły
mu się cztery słowa – wysoki, inteligentny, cham i erotoman.
Zachowanie mężczyzny i obniżone standardy moralne tłumaczył
środowiskiem, z którego wywodził się Santa Boy oraz jego
dzieciństwem. Sądził, że mężczyzna robił to wszystko dość
bezwiednie i że po prostu nie umiał inaczej. A teraz wychodziło na
to, że rockman był wszystkiego w pełni świadomy, także tego, co
czuł Sasza. I nic sobie z tego nie robił. Wyszarpnął swoją dłoń
z uścisku Santy Boy'a i odskoczył od niego na parę kroków.
– Co
jest? – spytał zdezorientowany muzyk. – Niedobrze ci?
– Bardzo.
Brzydzę się tobą i sobą – odparł gorzko Sasza i usiadł na
ławce, którą miał za sobą. – Straszny skurwiel z ciebie,
wiesz?
– No
Ameryki tym nie odkryłeś. – Uśmiechnął się krzywo muzyk.
Powoli zaczynały wyczerpywać mu się pokłady cierpliwości na
dzisiaj. – Ale dalej nie wiem, co ci tak nagle odpieprzyło.
Sasza
przejechał dłońmi po podgolonych włosach na głowie wciąż
niepewny tego, czy powinien wyrzucić z siebie to, co od dawna
leżało mu na wątrobie. Raz kozie śmierć.
– Nagle,
nagle – prychnął cały najeżony. – Od początku zastanawiałem
się, dlaczego mnie ze sobą wziąłeś. I doszedłem do
wniosku, że jak zwykle kierowało tobą samolubstwo. Po prostu
nie chciałeś być sam.
– Pewnie.
I do tego potrzebny mi był ćpun po próbie samobójczej – sarknął
Santa. – Przypominam, że to ja ścierałem twoje rzygi z mojego
dywanu, gdy byłeś na detoksie.
– Może
nie było cię stać na nikogo lepszego. Bo sam jesteś tylko
stetryczałym skurwysynem, którego wszyscy opuścili. Wciąż
żyjącym przeszłością, o której już nikt nie pamięta!
Sasza
pożałował tych słów, zanim jeszcze skończył je wypowiadać.
Zakrył swoje usta dłonią i niepewnie spojrzał na twarz
rockmana. Sancie nie drgnął ani jeden mięsień, tylko jego grdyka
się poruszyła, gdy przełknął ślinę.
– Ach,
tak – odparł z przekąsem w głosie. – Ale wiesz, wspomniałeś,
że jesteś moją suką. Ale ja cię nigdy nie trzymałem na smyczy.
Może pora znaleźć sobie nowy dom, na jaki stać ciebie.
Co powiesz na miejscówkę pod mostem?
Chłopak
przygryzł policzki od środka, tamując emocje. Więc tak to się
miało skończyć? – pomyślał. Na środku ulicy, obtoczeni
ciekawskimi gapiami? Tak po prostu? Uniósł się z ławki
i nie patrząc mężczyźnie w oczy, odparł:
– Tak
właśnie zrobię.
Zaczął
się oddalać, wymijając ze spuszczoną głową paru ludzi, którzy
zatrzymali się, żeby obejrzeć kłótnię dwóch gejów na środku
ulicy. Oczywiście, że za mną nie pójdzie, pomyślał gorzko i
jeszcze przyśpieszył kroku. Po chwili zaczął biec, nie patrząc
na boki przy przekraczaniu ulic, chociaż w nocy sygnalizacja
świetlna pracowała w trybie awaryjnym, cały czas pokazując żółte
światło dla kierowców. Raz prawie nadział się na maskę
samochodu, który zahamował z piskiem na przejściu. Sasza
bluzgającemu kierowcy pokazał jedynie środkowy palec.
– Stój,
kurwa! – usłyszał za sobą podenerwowany i charakterystycznie
zachrypnięty głos Santy Boy'a.
Sasza
przystanął na moment, rozważając, co zrobić. Mógł to wszystko
jeszcze odkręcić i wrócić do mężczyzny z położonymi po sobie
uszami. Potrząsnął głową i zacisnął pięści. Choć raz nie
bądź taką cipą, skarcił się w duchu. Gdy popatrzył za siebie,
spostrzegł, że od Santy Boy'a dzieli go jeszcze tylko jedna ulica.
– Pierdol
się! – krzyknął i pokazał mu środkowy palec.
Gdy
biegł dalej, nie oglądał się już za siebie. Sam już nie
wiedział, czy chciałby, aby mężczyzna go gonił. W końcu dotarł
do słabo oświetlonego parku. Stanął pod kasztanowcem i zaparł
się dłońmi o ugięte kolana. W środku paliło go tak bardzo, że
miał ochotę wypluć płuca. Łapczywie łapał hausty chłodnego,
nocnego powietrza. Wciąż ciężko oddychając przez usta,
rozglądnął się po parku. Najwyrażniej to tutaj przyjdzie mu
spędzić noc. Dopiero gdy bardziej ochłonął, poczuł, jak bardzo
jest spocony. Koszulka z nadrukiem zespołu The Exploited z
charakterystyczną czaszką z irokezem lepiła mu się do ciała.
Kiedyś w ogóle by się tym nie przejął. Na szczęście śmierdzieć
na poważnie zacznie dopiero jutro, gdy pot wyschnie.
W
ogóle się tego nie spodziewał, więc gdy został mocno pchnięty w
plecy, ze wszystkich sił starał się tylko nie upaść na głowę.
Boleśnie wylądował na kolanach, podpierając się jedną ręką
i zaraz przekręcił się na plecy. Ujrzał stojącego nad sobą
Santę Boy'a, który dyszał ciężko. Cała jego twarz była
ściągnięta i czerwona. Zarówno jego górne, jak i dolne zęby
były odsłonięte. Sasza przełknął ciężko ślinę. Bał
się, bo mężczyzna był wściekły, a jednocześnie patrzył na
jego twarz jak zahipnotyzowany. Nigdy wcześniej nie widział na niej
tylu emocji.
Santa
po chwili opadł na kolana pomiędzy nogami Saszy i przycisnął
chłopaka do ziemi za barki, na co ten wydał z siebie zbolałe
syknięcie.
– Puść
mnie! – warknął chłopak i bez powodzenia spróbował się
odsunąć. Dzieliło ich jakieś trzydzieści kilo.
– Zamknij
się – wysapał Santa Boy. – Kurwa, za chwilę dostanę zawału.
Stoczył
się z chłopaka i położył na plecach obok niego. Gdy dotknął
dłonią piersi, poczuł, jak dudni mu serce. Minęły lata,
odkąd ostatnio coś wprowadziło je w taki stan.
– O
ja pierdolę – wysapał jeszcze.
Sasza
podniósł się do siadu, ignorując ból w zapewne rozbitych
kolanach. Z lękiem w swoich szarych oczach spojrzał na Santę.
– Hej,
nic ci nie jest? – spytał poważnie przestraszony.
– Nie,
kurwa – syknął mężczyzna. – Jestem w końcu stetryczałym
skurwysynem.
W
końcu jednak usiadł i popatrzył na twarz Saszy, z której znikła
cała złość zastąpiona teraz lękiem. Lękiem o niego. Potrząsnął
jeszcze głową i poprawił włosy, które zaraz po tym znów opadły
mu na czoło.
– A
teraz ani myśl znowu uciekać, jeśli nie chcesz rozsypywać moich
prochów w Zatoce Meksykańskiej i powiedz prawdę, o co ci
właściwie chodzi.
Gdyby
nie był cały czerwony, Sasza spiekłby teraz raka. Dotarło do
niego, jaką dziecinadą była ta ucieczka. Jednak spojrzenie
ciemnych oczu muzyka było bezlitośnie wyczekujące.
– No
bo... – zaczął, usilnie wgapiając się w trawę. – Bo ciągle
mnie zdradzasz!
– Kiedy
niby? – zdziwił się muzyk.
– Bez
przerwy gdzieś znikasz i wracasz najebany.
– Przecież
wiesz, że muszę utrzymywać kontakt ze środowiskiem, żeby nie
wypaść z obiegu – odparł Santa.
– I
to jest usprawiedliwienie, żeby ruchać wszystko wokoło? –
zapytał gorzko Sasza.
– Nie
rucham wszystkiego wokoło – zaprzeczył rockman. – Znaczy, już
nie rucham wszystkiego wokoło. Oprócz ciebie.
– Niby
od kiedy?
– No
od wtedy, gdy przestałem używać z tobą gumek – odpowiedział
Santa i podrapał się po podbródku. – A myślałeś, że po
co to robiłem?
– Żeby
nie zarazić się jakiś syfem ode mnie – mruknął Sasza.
– Raczej,
żebyś ty nie zaraził się czymś ode mnie – wyjaśnił Santa
coraz bardziej skrępowany tymi zwierzeniami. – Chodzę na te
spotkania, oglądam jak Fat Moose wciąga kreski i pieprzy dziwki.
Potem zalewam się w trupa, żeby nie myśleć o koksie i wracam do
domu.
– Więc
mam rozumieć, że moja dupa ci wystarcza? – zapytał podejrzliwie
chłopak. – To po co wcześniej pieprzyłeś
wszystko po kolei, nawet w na... w twoim domu?
Santa
Boy wciągnął powietrze przez usta i przez chwilę go nie
wypuszczał. Zabębnił palcami o kolano. Nie przywykł do
takich rozmów.
– Bo
ty nie chciałeś – wypalił w końcu.
– Czego
nie chciałem? – spytał Sasza, marszcząc brwi. – Aaa... No bo,
kurde. Nigdy wcześniej nie byłem z facetem i w ogóle. Wstydziłem
się, okej? Mogłeś coś powiedzieć.
– Co
niby? Po odwyku byłeś jak ze szkła. Czułem, że jak bym cię choć
dotknął, to byś się skruszył.
– A
ja myślałem, że mnie nie chcesz w ten sposób. Że się mną
brzydzisz.
– To
obaj się myliliśmy, okej? – odparł Santa i uwalił się na
trawie.
Zaraz
poczuł, jak Sasza kładzie się na nim. Było inaczej niż zwykle,
bo teraz to chłopak był między jego nogami. Pogładził go po
głowie, gdy Sasza ukrył twarz w zgięciu jego szyi. Nocne niebo
było dziś przejrzyste, granatowe i pełne gwiazd.
– I
tak serio nikt? – spytał cicho Sasza przy jego uchu.
– Mam
czterdzieści lat i za dużo dumy, żeby łykać niebieskie pastylki
– prychnął Santa. – Chyba mnie przeceniasz, jeśli sądzisz, że
pieprzyłem gdzieś jakichś chłopaczków, a później wracałem i
robiłem z tobą to samo.
Odpowiedział
mu cichy chichot. Santa przesunął swoimi dużymi dłońmi wzdłuż
smukłego ciała chłopaka, by chwycić go za pośladki.
– Poza
tym, w całym Teksasie nie znalazłbym drugiej tak ciasnej dupy, jak
twoja. – Zaśmiał się. – Nawet mnie czasami po wszystkim boli
fiut.
Sasza
parsknął i przesunął głowę na klatkę piersiową mężczyzny.
Słyszał wyraźnie bicie jego serca uchem przyciśniętym do ciała.
Było to bardzo uspokajające. Czuł prawie, jakby się stapiał
z mężczyzną, leżąc na nim płasko, otoczony ostrym zapachem
jego ciała.
– Chyba
jednak nie będziesz miał zawału – stwierdził.
– To
dobrze. W końcu obiecałem ci pieprzenie – odparł Santa ze
śmiechem, zaborczo masując pośladki chłopaka. – Jednak to
jutro, suczko.
Sasza
wyprężył się ekstatycznie pod dotykiem i zaśmiał z „suczki”,
ponieważ nie wyczuł w głosie Santy żadnej wzgardy, a jedynie
żart. Prawda była taka, że stał się suczką mężczyzny.
Spąsowiał na myśl o tym, co robił, gdy się masturbował.
Potrafił nawet dojść dupą, gdy Sancie puszczały wszelkie hamulce
i mógł jedynie kwiczeć pod nim. Gdy teraz o tym pomyślał,
mężczyzna nigdy nie skomentował tego w żaden negatywny sposób. A
Sasza wiedział, że nawet niektórzy otwarci geje gardzą pasywami.
– Wiesz,
że jesteś jednocześnie skurwielem i dobrym człowiekiem? –
spytał.
– To
najlepszy komplement od... właściwie to od zawsze pod moim adresem
– odparł Santa Boy. – Przydałoby się stąd zbierać.
Miałeś krew na dżinsach.
Sasza
podsunął się wyżej i lekko uniósł na łokciach ponad barkami
mężczyzny. Pocałował go z westchnieniem, głęboko i powoli.
Santa oddawał pocałunek dość biernie, bardziej dając się
całować, niż całując. Popatrywał co chwilę to na rozgwieżdżone
niebo, to w uśmiechnięte oczy Saszy, odpowiadając takim samym
spojrzeniem. Leżąc pod chłopakiem, doszedł do wniosku, że minęło
jakieś dwadzieścia lat, odkąd ostatni raz był na dole. Nagle
oślepiło go światło z latarki.
– Policja,
proszę wstać.
– Co,
kurwa? – warknął Santa, rozkładając ręce. – Nawet nie
jesteśmy rozebrani.
– Proszę
nie dyskutować, bo was skuję.
Sasza
bez słowa zwlekł się z Santy i stanął przodem do policjanta,
starając się nie patrzeć mu w twarz. Po raz kolejny dali się
przyłapać w sytuacji intymnej, ale uczucie wstydu wcale
nie zmalało. Po chwili dołączył do niego muzyk, który za to
hardo patrzył oficerowi w oczy.
– Proszę
do radiowozu.
Ruszyli
przez park za mężczyzną. Sasza chwycił Santę za rękaw skórzanej
kurtki, żeby się do niego nachylił.
– Wiesz
– szepnął – pewnie dostaniemy dwadzieścia cztery. Więc jutro
nadal będziemy w areszcie.
Santa
zarechotał i klepnął chłopaka w tyłek. Hm, życie ostatnio było
jakieś lepsze.
***
Tracy
usiadła na blacie obok zlewu, potrącając przy tym szklanki leżące
na suszarce obok. Josh z opatrunkami na nosie i skręconej
kostce leżał płasko na jej łóżku i nieruchomymi oczami patrzył
w górę. Dziewczyna długo nie zniosła przedłużającej się od
powrotu ze szpitala ciszy między nimi.
– No,
hej! – zawołała. – W ogóle, że ukrywałeś kasę przede mną!
– Niczego
nie ukrywałem – odparł Josh głosem bez emocji, wciąż wpatrując
się tępo w górę. – Po prostu opłacałem sobie
ubezpieczenie.
– I
dobrze. Inaczej byśmy byli w dupie. Tyle kasy...
Josh
zamrugał, wciąż bez ruchu leżąc na łóżku Tracy. Chciał, żeby
siostra sobie już poszła i zostawiła go samego.
– W
ogóle, to mega chuj z tego całego Jacka Hetfielda! – ożywiła
się Tracy. – Tak cię urządził, bo mu więcej nie chciałeś
dawać! Pedał!
– Nie
mów tak – burknął Josh.
– No
ale tak było, no!
– Co
było? Rozkładałem się przed nim jak suka. Pieprzyliśmy się w
aucie, a ja tylko marzyłem, żeby rozłożyć się pod nim na masce
i zobaczył nas cały świat.
Tracy
zagapiła się na brata zbita z tropu. Nie podejrzewała, że jego
związek z Jackiem Hetfieldem wyglądał właśnie tak.
Była pewna, że to relacja oparta na sponsoringu.
– No
i patrz, co ci zrobił chuj jeden! – zawołała, odzyskując rezon.
– Niewdzięcznik!
– Nic
nie zrobił – odparł Josh. – W porównaniu do tego, co ja
zrobiłem. Widziałaś, jak skończyła wdowia Hanson? Powinien
mnie zabić, a on nie zrobił nic!
Josh
zakrył piegowatą twarz dłońmi. Wciągnął głośno powietrze,
ale nie zdołał powstrzymać szlochu.
– Weź,
nie rozumiem cię w ogóle – bąknęła Tracy zmieszana na widok
płaczącego brata i wyszła z przyczepy.
Prawie
spadła ze schodka, gdy po otwarciu drzwi ujrzała Jacka Hetfielda,
który gapił się na ujadającego psa sąsiadów, popalając
przy tym papierosa. W pierwszym odruchu chciała wrócić do
przyczepy i się w niej zatrzasnąć lub uciec ukradkiem, póki
Hetfield nie patrzy w ich stronę. Co ten pojebaniec tu znowu
robi?! – myślała intensywnie. „Jeszcze mu mało?” Nie
uciekła jednak, gdy tylko jej stopy dotknęły gruntu, ale z zaciętą
miną ruszyła w stronę mężczyzny. Nikt nie będzie traktował jej
brata jak psa! No może poza nią. Ale to zupełnie co innego!
To w końcu rodzina!
– Hej,
ty! – zawołała, idąc w stronę Jacka z dłońmi zaciśniętymi w
pięści. – Czego tu jeszcze chcesz, skurwielu?!
Jack
początkowo nie zareagował, wciąż gapiąc się na psa jak
zahipnotyzowany. Dopiero po kilku sekundach wyrwał się z
odrętwienia i powoli odwrócił twarz w stronę Tracy.
Jego intensywnie zielone oczy nie były tak straszne, jak
ostatnio, ale ich wyraz nadal nie wróżył niczego dobrego.
– Bo
zadzwonię na gliny! – warknęła Tracy, gdy nie doczekała się
odpowiedzi, choć był to czysty blef.
Wcale
nie miała takiego zamiaru, bo przyjazd policji narobiłby jej i
Joshowi problemów. Nie dość, że zajmowała się nielegalną
w Teksasie prostytucją, to jeszcze byli niepełnoletni. Oficjalnie
podczas pobytu matki w więzieniu opiekować miała się nimi ciotka,
ale rok temu wyjechała z Amarillo.
– To
dzwoń – odparł Jack jakoś beznamiętnie, po czym zaciągnął
się jeszcze raz papierosem, nim rzucił niedopałek na wysuszoną
ziemię i przydeptał butem.
Wyminął
dziewczynę zszokowaną brakiem agresji i wszedł do przyczepy. Gdy
tylko Josh go zobaczył, spróbował się unieść, ale Jack
powstrzymał go ruchem ręki. Mężczyzna usiadł na skraju łóżka
i omiótł wzrokiem ciało chłopaka, zatrzymując się na jego
twarzy i opatrunku.
– Jack...
– No
Jack, ale już nie ten zajebisty i niezastąpiony. – Mężczyzna
uśmiechnął się smutno i wyciągnął rękę, aby pogłaskać
chłopaka po rudych i jak zwykle splątanych włosach. Cofnął
jednak dłoń, gdy zauważył na kostkach zaczerwienie.
– Dlaczego
tu jesteś, Jack? – spytał Josh, patrząc na mężczyznę swoim
wielkimi, błękitnymi oczami z mieszaniną obawy i nadziei. –
Mówiłeś, żebym się już do ciebie nie zbliżał. Chodzi
o pieniądze?
– Pieniądze?
– powtórzył Jack, nie rozumiejąc. – A, za samochód. Chuj z
nimi i tak należały do starego. W sumie, to było nawet
zabawne, zobaczyć, jak staruch dostaje apopleksji. Ale fury szkoda,
to było ładne cacko.
– Wiem
– szepnął Josh.
Nie
był głupi i wiedział, że Jack ma jeszcze innych facetów. Że
chodzi do klubów. Że pieprzy ich w darkroomach, a może nawet
zaprasza do własnego mieszkania. Jednak czym innym jest wiedzieć, a
czym innym zobaczyć. I Jack tak patrzył na tego faceta. Jakby mu
zależało, jakby go o coś błagał. Josh w głowie miał
jedynie szum, gdy podpalał czarnego deVille.
– Ale
to, że tutaj przyszedłem, niczego między nami nie zmienia –
oznajmił Jack. – W ogóle nie powinienem tu przychodzić. Nie
powinienem mieszać ci w głowie.
I
sobie też, pomyślał. W końcu dotknął piegowatego policzka
chłopaka, który przykrył jego dłoń swoją i przymknął
błękitne, mokre oczy. „Jednak straszny ze mnie skurwiel”.
– Jesteś
pijany, Jack? – spytał niespodziewanie Josh.
– Hm?
Bardziej mam ostrego kaca – odparł mężczyzna zaskoczony
pytaniem. – Skąd wiedziałeś?
– Zawsze
jak jesteś pijany, to inaczej mówisz. Nie myślisz przed każdym
zdaniem, jak bardzo cię ono odkrywa.
– Czyli
już się za bardzo odkryłem – stwierdził Jack i parsknął. –
Mam cel i zamierzam do niego iść nawet po trupach. Nawet po
twoim, Josh. Dlatego powinieneś o mnie zapomnieć i najlepiej
wyjechać stąd. To nie jest dobre miejsce dla chłopców takich jak
ty.
– Jak
ja? – powtórzył Josh i przesunął dłoń mężczyzny na swoje
wydatne i spękane usta, które teraz tak bardzo piekły.
– Tak.
– Jack powoli przejechał palcem wskazującym wzdłuż dolnej wargi
chłopaka. Josh zagryzł jego koniec, gdy lekko wsunął go w
jego usta. – Oglądałeś „Brokeback Mountain”?
– Czytałem
książkę – odparł Josh.
– Czytałeś...
To miejsce nie zmieniło się zbyt wiele od tamtych czasów.
Powinieneś wyjechać gdzieś do dużego miasta, gdzie jest więcej
takich ludzi. Mógłbyś tam skończyć szkołę, znaleźć pracę...
– Nie
mogę zostawić Tracy samej.
– To
kurwa – warknął Jack ostrzej, niż zamierzał. – Ona cię
wykorzystuje, chyba to widzisz.
– Muszę
się nią opiekować, Jack – odparł Josh z zadziwiającą
hardością. – To moja siostra.
Josh
sapnął, gdy mężczyzna się odsunął i usiadł prosto na skraju
łóżka. Poczuł, jakby powietrze go otulające, nagle stało się
chłodniejsze.
– Znowu
rodzina, co? – mruknął gorzko Jack. – Więc zabierz ją ze
sobą.
– Ona
tu czeka na matkę, Jack.
– Twoja
matka jest w więzieniu – odparł mężczyzna.
– Ale
kiedyś wróci. Tutaj, do przyczepy. I nie chcę, żeby nikogo w niej
nie było, kiedy to już się stanie.
Jack
popatrzył po raz ostatni na twarz Josha, który teraz nawet nie
próbował ukrywać łez. Nie powinien tutaj przychodzić.
Wstał, odsuwając rękę, gdy chłopak próbował przytrzymać go
za dłoń.
– W
każdym razie, nie możesz już wrócić do pracy w warsztacie –
powiedział, nie patrząc mu w oczy. – Gdybyś miał problemy
ze znalezieniem pracy, możesz do mnie przyjść ten jedyny raz.
Pomogę ci. Ale już nigdy się nie
zobaczymy, rozumiesz?
– Kocham
cię, Jack – szepnął Josh.
– Wiem.
– Mężczyzna zakrył oczy dłonią i na powrót usiadł na łóżku.
– Wiem, kurwa. Mówiłeś mi to za każdym razem, gdy wypowiadałeś
moje imię.
Josh
podniósł się do siadu i odciągnął rękę Jacka z jego twarzy.
Mężczyzna posłał mu pytające spojrzenie.
– To
głupie, Josh.
– Jestem
głupi – odparł chłopak, kładąc się na plecy i ciągnąc
mężczyznę ku sobie.
Jack
odrzucił jeszcze swoją marynarkę za siebie, pozostając w czarnej,
rozpiętej pod szyją koszuli. Wsunął się bardziej na łóżko,
kładąc zdrową nogę Josha na swoim udzie. Chłopak z bijącym
sercem zaczął nieporadnie z powodu pozycji ściągać z siebie
podkoszulek przez głowę. Jack pomógł mu, gdy zahaczył o swój
nos i syknął z bólu. Mężczyzna obchodził się z nim bardzo
ostrożnie, z każdym skrzywieniem chłopaka czując rosnące
poczucie winy. Chciał nawet się wycofać, gdy dojrzał ślady na
szyi Josha, ale chłopak gwałtownie przyciągnął jego głowę za
kark do swojej. Tylko dlatego, że zaparł się dłońmi po jego
bokach, nie zderzyli się nosami. W końcu złożył na jego
wydatnych ustach pocałunek, przekręcając głowę w bok. Josh
obtoczył jego kark obiema rękami, a zdrową nogą przyciągnął
jego biodra do swoich. Czuł w żołądku niemal fizyczny głód.
Jack rozsunął mu językiem wargami. Josh przycisnął mężczyznę
jeszcze bardziej do siebie i zaczął zachłannie odwzajemniać
pocałunek. Odetchnął łapczywie, gdy blondyn zszedł swoimi ustami
niżej, na podbródek i szyję. Wplótł mu dłoń w długie włosy,
których pojedyncze kosmyki wysunęły się spod gumki i opadały
swobodnie na tors Josha.
– Niżej
– sapnął chłopak i podciągnął głowę Jacka trochę do góry
za włosy.
Mężczyzna
posłał mu spojrzenie zielonych oczu i zsunął się ustami na jeden
z sutków. Drugi chwycił w dwa palce.
– Tutaj?
– spytał.
– Tak...
Zaczął
ssać mały, sztywny sutek, podgryzając go lekko zębami. Josh
zamknął oczy, poddając się pieszczocie.
– Jack...
Jack
parsknął ochryple, rozsyłając wibracje w głąb ciała chłopaka.
Gdy odsunął na chwilę głowę, ujrzał, że brodawka, którą
lizał była znacznie bardziej czerwona. Pochylił się jeszcze
na moment, by pocałować tę drugą.
– Niżej?
– spytał.
Rozpalony
Josh otworzył oczy i pokiwał głową. Rozłożył nogi szerzej.
Chciał wszystkiego, co mógł mu dać ten mężczyzna. Jack
uniósł się jeszcze, by ściągnąć koszulę, ukazując swój
wyrzeźbiony tors. Kolejna ubrudzona spermą koszula nie wchodziła w
grę. Rozejrzał się jeszcze po ciasnym pomieszczeniu za czymś
do nawilżenia.
– Gdzie
twoja siostra trzyma lubrykant? – spytał.
– Na
dole – odparł Josh bez krępacji.
Jack
nachylił się i otworzył szufladę pod łóżkiem. Wyciągnął z
niej dużą butelkę z nawilżeniem. Hurtowo, parsknął w myślach.
Wylał sobie słuszną porcję na dłoń, a opakowanie odrzucił
na podłogę. Chwycił zdrową nogę Josha pod kolanem, by
rozsunąć trochę okrągłe i pełne podobnie jak usta pośladki.
Palcami zagłębił się pomiędzy nie, masując dziurkę z zewnątrz.
Ustami chwycił czubek sztywnego, wielkiego penisa chłopaka i zaczął
ssać. Josh aż wierzgnął biodrami na to obezwładniające
uczucie. Zawsze sądził, że Jack nie lubił jego penisa. Jęknął,
gdy dwa palce przedarły się przez zaciśnięty krąg mięśni. O
tak, tego chciał. Jack...
Jack
wsuwał palce głęboko, dociskając je do ścianek odbytu. Josh
odpowiadał na te zabiegi całym ciałem, falując i jęcząc.
– Tam,
Jack...
Uwolnił
drugą rękę spod nogi chłopaka i zaczął masować swojego penisa
przez spodnie, patrząc na rozłożone pod nim ciało. Dołożył
trzeci palec i zaczął nimi szybciej poruszać w dziurce chłopaka.
Chciał już się w nim zanurzyć. W końcu rozpiął swoje
garniturowe spodnie i wysupłał z bielizny penisa w erekcji.
Przytknął żołądź do śliskiego odbytu, by zebrać trochę
wilgoci. Stęknął ochryple i odrzucił głowę do tyłu, gdy zaczął
przeciskać penisa przez krąg mięśni. Chwycił Josha za biodra i
dobił do końca.
Josh
zakrzyknął na uczucie gwałtownie przesuwającego się penisa w
swoim ciasnym wnętrzu. Tego chciał, na to czekał. Zafalował pod
Jackiem.
– Jack...
– wydusił drżąco.
– No,
Jack – parsknął mężczyzna, pochylając się do niego i całując
w usta.
Chłopak
ponownie założył mu ręce na kark, a zdrową nogę na biodro, nie
chcąc go już nigdy puszczać. Jack biorąc to za niemą zgodę,
zaczął się poruszać w tyłku chłopaka. Narzucił sobie powolne
tempo, chcą czuć dokładnie każe pchnięcie. Bo każde z nich
mogło być ostatnim. Josh po chwili wcisnął swoją głowę
mocniej w poduszkę i rozluźnił chwyt, by móc poruszać się
razem. Czuł fiuta Jacka tak głęboko, prawie jakby dotykał jego
trzewi. Mężczyzna uniósł się trochę, by wchodzić w ego
ciało mocniejszymi ruchami i masturbować jego wielkiego penisa.
Josh zgiął palce stóp na to uczucie.
– Och,
tak. Jack!
Wszystko
trwało dłuższą chwilę, w końcu Jack docisnął penisa jak
najgłębiej w Josha, kładąc się na nim i doszedł. Chłopak
pojękiwał spazmatycznie, gdy zaczął go intensywniej masturbować,
wciąż w nim zanurzony. Josh doszedł gwałtownie, opryskując
spermą siebie i Jacka, który w duchu ucieszył się, że jednak
ściągnął koszulę.
Jack
ogarnął się, włączając w to zaplecenie nowego kucyka i
popatrzył na chłopaka. Był to obraz iście perwersyjny, bo
Josh wciąż leżał nagi na plecach, z rozrzuconymi kończynami.
Jego tors, brzuch i uda ubrudzone były spermą. Jego piegowata
klatka piersiowa unosiła się miarowo z każdym wdechem. Z
zamkniętymi oczami wyglądał jakby spał. Jack uniósł się z
łóżka, podniósł z podłogi marynarkę i złożył na
rozgrzanym czole chłopaka pożegnalny pocałunek, odgarniając mu
przedtem włosy. Gdy wychodził, odprowadzał go szkliste spojrzenie
błękitnych oczu.
Pies
na łańcuchu rozszczekał się wściekle, gdy tylko ujrzał Jacka.
Nie mogąc go dopaść, ogarnięty furią zaczął gryźć i szarpać
wszystko, czego dosięgnął – patyki na ziemi wokół siebie
i stary fotel wystawiony przed przyczepą. Zupełnie jak Jack,
tylko że pies nie mógł się sam spuścić z łańcucha. Mężczyzna
zapalił papierosa i spojrzał na kundla, który wyglądał, jak
wściekły z watą wystającą z pyska. Przeszedł przez pole i
wsiadł do Vipera, nie zwróciwszy uwagi na siedzącą na pieńku
Tracy. Czas zrzucić obrożę.
Dziewczyna
pobiegła do przyczepy zaraz po odjeździe samochodu. Zastała Josha
w prawe takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła, tylko że teraz
był całkiem nagi i ubrudzony spermą. Znów wgapiał się w łóżko
nad sobą załzawionymi oczami. Wycofała się z powrotem, nie
wiedząc, co powiedzieć. Przynajmniej przeleciał go od serca na
pożegnanie, pomyślała, zamykając drzwi. Nie miała pojęcia, co
ze sobą zrobić przez resztę dnia. Nie chciała wracać do
przyczepy, oboje tylko czuliby się nieswojo. Nie miała też dziś
humoru, żeby pracować. Przypomniała sobie jednak, że w szpitalu
wydali jej kombinezon brata, w którym znalazła pendrive'a. Josh
często zresztą przynosił różne mniej lub bardziej użyteczne
gadżety, o których zapomnieli klienci zakładu mechanicznego.
Postanowiła pójść do biblioteki, aby na tamtejszym komputerze
przeglądnąć i wyczyścić nośnik. Może uda się go
sprzedać.
No, no, mocny rozdział. Bardzo mi się podobał. Kłótnia chłopaków, ucieczka Saszy i rozmowy w parku pełne emocji, genialne. Czyli Santa nie taki zły, jak go malował Sasza, no cóż, pozory mylą. Fajnie, że sobie wszystko wyjaśnili. Niedopowiedzenia i domysły są najgorsze. Santa nawet jakieś studio wynajął i chce nagrywać, extra! Chyba przy Saszy przeżywa drugą młodość ;) Opiekowanie się nim, odpowiedzialność za niego mimo, że czasem go dusi, chyba daje mu jakiś cel w życiu. Mam cichą nadzieję, że Sasza znajdzie dla siebie zajęcie, bo brak pracy zawodowej i własnej kasy go przytłacza. Wtedy człowiek za bardzo skupia się na drugiej osobie i zaczyna świrować. Może zacznie grać i przyłączy się do jakiejś kapeli, może będzie grał w zespole Santy? Chciałabym zobaczyć, jak się rozwija, wzbudza zainteresowanie, a Santa dostaje wścieklizny z zazdrości haha ;D
OdpowiedzUsuńJack i Josh spotkali się po raz ostatni, choć podejrzewam, że to jeszcze nie koniec, zwłaszcza że Tracy znalazła pendrive. Teraz będzie mogła szantażować Jacka. Może to ich szansa na wyrwanie się z tego bagna? Dostaną kasę i uciekną z miasta. Ale Jack chyba nie da się tak łatwo zaszantażować i może się rozpętać małe piekło z paleniem przyczepy włącznie.
Josh z początku trochę mnie irytował, ale ostatecznie mi go żal. Ma chłopak ciężkie życie - matka w kiciu, siostra go wykorzystuje, mieszkają w przyczepie i klepią biedę, a do tego jest gejem w Teksasie. Masakra... Jack pewnie był dla niego odskocznią od tej ponurej rzeczywistości, jak taki książę na białym koniu. Ogólnie smutna ta końcówka, ich zbliżenie trochę sentymentalne, ale i gorzkie i takie właśnie powinno być. Łamią serce, a to fajnie stoi w opozycji do bliskości Saszy i Santy.
Chcę więcej i cieszę się, że rozdział był tak długi, i że tak często publikujesz <3
Tak, Santa bezsprzecznie przeżywa drugą młodość przy Saszy, a ja przez moment zastanawiałam się, czy na prawdę nie zaserwować mu tego zawału. Ale to by było zbyt złe mojej strony. No i opowiadanie BL i zawałowiec? To się chyba wyklucza.
Usuńfajne opowiadanie, ciekawe postaci...naprawdę dobrze mi się czyta.pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńHa ha, krótko, ale treściwie :D Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)
Usuńczytam od poczatku - dziś trafiłam na tę stroną - opowiadanie zajebiste
OdpowiedzUsuńPozytywne opinie to najlepszy motywator:) Dzięki za komentarz.
UsuńCzytałam ten rozdział na zajęciach, bo miałam wyjątkowo nudne i chyba tylko dzięki Tobie je przetrwałam. Nie wiem jednak czy to był dobry pomysł, bo jak doszłam do sceny Josha i Jacka (swoją drogą, świetnie opisany seks, naprawdę, aż się zaczerwieniłam :D), musiałam odgradzać się od wszystkich jak tylko mogłam, żeby przypadkiem mi w ekran nie spojrzeli. Ten rozdział myślę że był jak dotąd najlepszym rozdziałem TB. Naprawdę bardzo emocjonalny, Sasza i Santa Boy są świetnie wykreowaną parą. Są tacy... dojrzali a jednocześnie jak dzieciaki. Świetnie się o nich czyta.
OdpowiedzUsuńNo a Jack i Josh to moja druga ex aequo ulubiona para (więc wiem już czemu ten rozdział tak mi się podobał :D) tylko no, cholera, tak smutno strasznie. :c Bardzo się ucieszyłam, jak Jack przyjechał do Josha, szkoda tylko, że chwilowo. Z jednej strony chyba przydałoby się Jackowi jakieś orzeźwienie (może facet kręcący się koło Josha? :D), a z drugiej jest naprawdę fajną postacią o mocnym, czasem bardzo nielogicznym charakterze.
Czekam na więcej, uwielbiam to opowiadanie. :) I obiecuję już nie czytać Twoich tekstów na zajęciach. (Czułam lekkie wyrzuty sumienia, że takie zberezeństwa czytam na wprost przed wykładowcą xD ale czego oczy nie widzą...)
Pozdrawiam i życzę ogromu weny!
Czytanie homoerotycznej epiki na wykładach to u mnie klasyk, oczywiście tylko na tych super nudnych i gdy nie trzeba notować. Nie wiem, czy powinnaś mieć też wyrzuty sumienia - przecież nie odmóżdzłałaś się na fb, tylko czytałaś. A każdy psor powie ci, ze dzisiejsza młodzież za mało czyta. Powinien cię jeszcze plusik wpisać xD Ja w akademiku spisuję moje ero-gejo-wymysły ze współlokatorką za plecami. Jak tylko wstaje od biurka, to ma doskonały widok na mój komputer. Także no shame z mojej strony.
UsuńMówisz, że to najlepszy rozdział TB? To ciekawe, bo był w ogóle niezaplanowany. Jakoś mi się tak przyśnił. Czyli trzeba iść na żywioł :) No, wiek Santy to tylko w metryce się zgadza, emocjonalnie jest on nadal w przedszkolu. Jakoś tak dziwnie wyszło. Wytatuowany metalowiec-jebaka oraz ćpun-punkowiec zostali najsłodszą parą opowiadania.
Pozdrawiam i także życzę weny!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o ja mocny rozdział... Santa nie jest takim skurwysynem na jakiego pozuje, a Jack no też... coś przeczuwam, że Tracy nie wyczyści tego pendraiwa tylko wykorzysta to nagranie i będzie na przykład szantażowała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
No heejeczka! Przepraszam za brak odpowiedzi, wyłaczyło mi powiadomienia. W tym opowiadaniu dużo jest pozerów. Santa Boy ukrywa najwięcej ;) Dzięki za komentarz jak zwykle i pozdrawiam!
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńo ja mocny rozdział... Santa Boy nie jest jednak takim skurwysynem na jakiego pozuje, przeczuwam że Tracy nie wyczyści tego pendraiwa tylko wykorzysta to nagranie do szantazu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka