elix
wyjątkowo pojawił się pod salą lekcyjną równo z dzwonkiem.
Zwykle przychodził wcześniej, aby poćwiczyć flirt na
dziewczynach, które zapominały przy nim o pozostałych chłopakach.
Nie miał przez to męskich kumpli w klasie, ale w ogóle mu na tym
nie zależało. Dziś jednak chciał uniknąć spojrzeń i pytań.
Już od pierwszej klasy ze względu na swój wzrost siedział w
ostatnich ławkach. Było mu to teraz nad wyraz na rękę. Z tyłu
mógł wszystkich obserwować, ale oni nie mogli patrzeć na niego.
Wiedział, że aż nie mogą usiedzieć z ciekawości. Próby
odwrócenia się i spojrzenia na Felixa były natychmiastowo
pacyfikowane przez nadgorliwego nauczyciela geografii.
Uch,
nienawidził gegry. Trzy grube tomy zupełnie niepotrzebnej wiedzy.
Co go obchodziło, na jakiej glebie najlepiej siać buraki cukrowe?
Najśmieszniejsze było to, że dzieci farmerów i bogatych
pracowników korpo z Nowego Yorku musiały przyswajać te same
treści. Z westchnieniem dotknął opatrunku chłodzącego na
policzku. Miał nadzieję, że nie wykwitnie mu siniak pod okiem.
Buraki cukrowe ani pogłowie trzody chlewnej na świecie nie
pasjonowały go w najmniejszym stopniu, więc postanowił oddać się
swojemu ulubionemu zajęciu podczas lekcji – gapieniu się na
Liama. Chłopak jako jedyny zdawał się niezainteresowany Felixem i
robił skrupulatne notatki. Jak zwykle nadgorliwy.
Felix
wybrał szkołę z dużym mieście, z dala od rodzinnej wiochy, aby w
końcu stać się sobą. Przybył do Oklahomy uzbrojony w wiedzę
typu „rzeżączką można zarazić się nawet przez używanie tego
samego ręcznika” oraz „niedostateczne rozluźnienie mięśni
przed stosunkami może doprowadzić do późniejszych problemów ze
zwieraczem”. Jednak dwa miesiące po rozpoczęciu pierwszego roku
liceum jego życie zredukowało się do gapienia w przestrzeń
podczas lekcji, grania w baseball i przeglądania blogów modowych.
Wielokrotnie podjeżdżał w pobliże klubów dla gejów i obserwował
z samochodu mężczyzn odzianych w rażące bielą podkoszulki i
dżinsy ledwo trzymające się na szwach. Umówił się też na kilka
randek przez internet, jednak tchórzył za każdym razem. Nie
dlatego, że nie był pewien siebie i swojego wyglądu. Po prostu
wiedział, że gdy zrobi pierwszy krok, nie będzie już odwrotu. Nie
wróci niczym Neil Armstrong do kapsuły po spacerze na Srebrnym
Globie. A gdy pojedzie do domu na święta, poczucie winy będzie
niewyobrażalnie większe niż dotąd.
Dzielił
więc swoje życie między bieganie wokół boiska w rytm pokrzykiwań
trenera, ślęczenie w internacie i śledzenie pęknięć na suficie
podczas lekcji. Uczniowie w klasie także nie zmienili się zbyt
bardzo od początku roku, może poza baseballistami, którzy
ostentacyjnie zaczęli nosić kurtki z logo zespołu, oraz Liamem
Hetfieldem. Niewysoki pół Azjata przybył do szkoły jako równo
przycięta, niczym od garnka, duma rodziców, w butach wybranych
przed matkę. Jednak zaraz po rozpoczęciu roku odrzucił rondel na
stół. Zapuścił włosy i przefarbował je na brązowo. Kolejne
kolczyki na jego twarzy zaczęły pojawiać się w tempie
ekspresowym, jakby chłopak chciał nadgonić stracony czas, jakby
chciał dogonić prawdziwego siebie. Gdy dyrektor zarzucił mu
łamanie regulaminu i zagroził powiadomieniem rodziców, Liam
pomachał mu przed twarzą odpowiednimi paragrafami z konstytucji i
„Powszechnej deklaracji praw człowieka”. Felix pomyślał, że
skoro pierwszy w szkolnym rankingu nerd ma odwagę, to on nie może
się wahać. Jednak teraz cichy bohater baseballisty jakby oklapł i
zapadł się w sobie. Pozwolił czarnym odrostom dorosnąć do połowy
długości włosów, a kolczyki nie wróciły na swoje miejsce po
pobycie Liama w szpitalu. Pewnie niedługo wróci też fryzura od
garnka. Chciał jakoś pocieszyć Liama, ale ten nie odzywał się do
niego od ostatnich wydarzeń i omijał go z jeszcze większą
zaciętością niż zazwyczaj. A Felix czuł się źle, gdy Liam czuł
się źle. Był chyba liamopatą.
Dzwonek
oznajmił upragniony koniec lekcji. Wszyscy uczniowie rzucili się do
wyjścia klasy, tłocząc się przy drzwiach. Liam czekał cierpliwie
za nimi. Felix ostatni wstał z ławki, żeby nie znaleźć się
tłumie obserwatorów i stanął za chłopakiem. Wąskie, czarne jak
węgiel oczy posłały mu krótkie spojrzenie, a na twarzy Liama nie
zadrgał nawet jeden mięsień. Jego wzrok nie wyrażał ani
dezaprobaty, ani zadowolenia ze stanu Felixa, nie był też
prześmiewczy. Wyrażał dokładnie nic. Felix już wolałby, aby
Liam wydał z siebie kpiące parsknięcie. Żeby jego oczy wyrażały
cokolwiek, dobrego czy złego. Byle nie obojętność. W końcu
wyszli z klasy, a Liam skręcił w sobie jedynie znanym kierunku, nie
odwracając się na niego. „Czy to aż takie straszne, że
chciałbym nachylić się do ciebie tak blisko, aby poczuć perfumy w
twoich włosach i zobaczyć najmniejsze nawet pieprzyki na twojej
szyi?”, pomyślał Felix. Uśmiechnął się krzywo i zasyczał,
gdy poczuł ból na policzku.
***
Stanął
z nieprzeźroczystą reklamówką w dłoni przed drzwiami do pokoju
Liama w internacie. Uczniowie mieszkali dwójkami i
najprawdopodobniej jego współlokator, typowy nolife także
był w środku. Felixowi było to wybitnie nie na rękę, ale nie
przygotował żadnego planu na wywabienie go z pokoju. Najwyżej
chwyci go za fraki i wywali za próg. Miał właśnie zapukać, gdy
usłyszał kroki na korytarzu. Współlokator Liama, którego Felix
nazywał w myślach Scheldonem, zmierzał w jego stronę z kubłem
wysuszonego prania.
– Chciałeś
czegoś, Stinson? – spytał, gdy znalazł się przy drzwiach.
– Gwiazdkę
z nieba i żebyś się ulotnił na parę godzin – odparł Felix.
– A
co ja, argon?
Felix
roześmiał się, ale bynajmniej nie z żartu. To było po prostu
zbyt lamerskie.
– Mam
powtórzyć po klińgońsku? – zakpił. – Po prostu spadaj.
– Jeśli
myślisz, że możesz tak do mnie mówić, bo w każdym liceum panuje
hierarchia niczym z jaskini, oparta na sile i temperamencie, to...
Felix
nie czekał, aż chłopak skończy przemowę, tylko wbił mu piętę
ozutą w trampek jak najmocniej w palce i przekręcił.
– Neandertalczyk
mówić, Homo Sapiens robić. Rozumieć?
– Dobra,
tylko puść – jęknął chłopak. – Godzina i ani sekundy
dłużej!
Felix
odprowadził kulejącego lekko chłopaka prychnięciem i zapukał do
pokoju. Stopę nadal miał w pogotowiu na wypadek, gdyby Liam chciał
mu zamknąć drzwi przed nosem. Po chwili w wąskiej szparze ukazała
się zniechęcona twarz chłopaka.
– Boże,
co ty tu robisz? I gdzie jest Tom?
A
więc tak miał na imię, pomyślał Felix. Wyciągnął z reklamówki
opakowanie farby do włosów w odcieniu złocistego brązu i pomachał
nią Liamowi przed twarzą.
– Powaliło
cię? – syknął Liam. – A raczej przywaliło. Ktoś ci tak
dojebał, że ci się do reszty klepki poprzestawiały?
– No,
Liam, bez spiny. Chcę ci pomóc i pogadać. – odparł Felix. –
Od weekendu unikasz mnie jak zarazy.
– W
końcu jesteś pedałem. Może to syfilis rzucił ci się już na
mózg?
Liam
zamierzał zamknąć drzwi, ale przeszkodziła mu w tym stopa Felixa.
Chłopak posłał baseballiście nienawistne spojrzenie wąskich
oczu.
– Tylko
bez epitetów, Liam – poprosił ostro Felix. – Chcę pogadać o
tym, co ci zrobiłem w tamten weekend i o tym, co wtedy zrobił ci
twój ojciec.
– Mój
ojciec nic mi nie zrobił! – odwarknął Liam i znów spróbował
zamknąć drzwi, jednak Felix zaparł się ręką.
– Tak?
– spytał baseballista. – A ja myślę, że jeszcze tydzień temu
unikałbyś mnie jak zarazy, ale nie powiedziałbyś mi
czegoś tak paskudnego.
– A
co ty możesz o mnie wiedzieć?! – warknął Liam i bezskutecznie
próbował go odepchnąć.
– Chcę
z tobą pogadać i zrobię to – oświadczył ostro Felix. – Twój
wybór, czy będzie to za tymi drzwiami, czy przez nie.
– Kurwa
– przeklął jeszcze Liam i przepuścił chłopaka w drzwiach,
które zaraz potem zamknął na zasuwę.
Ciasny
pokój z piętrowymi łóżkami, dwoma zagraconymi biurkami i dwiema
szafami nie przedstawiał sobą nic specjalnego. Po bliższym
przyjrzeniu się w pozornym bałaganie można nawet było dojrzeć
pewną systematykę. Liam usiadł ciężko na zaścielonym łóżku i
założył ręce na piersi. Wbił w Felixa chłodne, wyczekujące
spojrzenie.
– Więc?
– ponaglił. – Mów, co masz mówić.
Felixowi
cisnęło się na usta kończące wszystko między nimi
„przepraszam”, ale zamiast tego powiedział:
– Co
ci się stało? Przecież jak wracaliśmy, to normalnie gadałeś ze
mną w samochodzie i żartowaliśmy... Wiem, że przesadziłem, że
powinienem nad sobą zapanować... Ale, no, nie wiem. Coś się
zmieniło po powrocie.
– To
się stało, że swoimi nieudolnymi przeprosinami po fakcie możesz
sobie teraz dupę podetrzeć – sarknął Liam, aż wstając z łóżka
we wzburzeniu.
– No
ale to aż tak tobą wstrząsnęło? – zapytał Felix z
powątpiewaniem. – Przecież nawet cię nie dotknąłem ani nic...
– Nie
chodzi o tamto! – zaprzeczył Liam. – Znaczy... też, ale
niegłównie.
– Czyli
niby o co? A, o twojego starego – domyślił się Felix. – No
wkurwił się i tyle.
– I
tyle?! – powtórzył chłopak. – Jestem skończony, rozumiesz?!
On mi tego nigdy nie zapomni. Nie toleruje nieposłuszeństwa!
– Oraz
żydów, czarnych, gejów, transów, Cher, ludzi jeżdżących mini i
wszystkich niemieszczących się w ciasne ramy jego ograniczonego
umysłu. Zerwałeś się z łańcucha i tyle. No i co z tego? Jesteś
dorosły, Liam. Pora semu o siebie zadbać.
– Wiesz,
kim zostają ludzie, którzy zaczynają „sami o siebie dbać” w
wieku osiemnastu lat? Praktykantami w studiu tatuażu, a to jakoś
nie jest moim marzeniem – sarknął Liam.
Felix
wypuścił głośno powietrze i przeczesał włosy upięte w ciasny
kok. Był zupełnie nieprzygotowany na coś takiego. Oparł się
plecami o ścianę i dał im obojgu chwilę na odetchnięcie.
– Liam
– zaczął już spokojniejszym głosem – a czy twoim marzeniem
było pójście na studia, które wybierze i opłaci ci ojciec?
Jesteś mądry, dostaniesz stypendium.
– Boże,
ty nic nie rozumiesz...
– Tak
sądzisz? – odparł nagle gorzko Felix. – Mam dziewięć sióstr
i ani jednego brata. Mój ojciec jest farmerem z tysiącem krów. Mój
dziadek był farmerem z tysiącem krów i pradziadek również. Na
tej samej farmie. Rozumiesz? A szansa na to, że moja matka urodzi
jeszcze jednego syna, jest mniejsza niż zero po tym, jak zachorowała
na raka jajników i wycięli jej, co trzeba, aby żyła.
– Więc
tak po prostu porzuciłeś swoje dziedzictwo, żeby wesoło pląsać
po tęczy? – spytał Liam i uśmiechnął się krzywo.
– Gdyby
tak było, zostałbym modelem albo asystentem w studiu tatuażu, a
nie baseballistą z perspektywą głowy w klopie w przypadku coming
outu. Przynajmniej mój ojciec bez dziedzica dostanie na
pocieszenie sportowca. Więc tak, już oliwię płozy moich różowych
sanek, aby zjechać po tęczowej autostradzie w stronę zachodzącego
Słońca.
Liam
popatrzył w oczy znacznie wyższego chłopaka. Nie dojrzał w nich
tej zwyczajowej zadziorności i poczuł się przez to jeszcze gorzej.
W głowie urodził mu się też wniosek, że obecnie nikt na tej
planecie nie rozumie go lepiej od tego Felixa, nawet Matt.
– A
co ci się tak w ogóle stało w policzek? – spytał po chwili, aby
nie wracać do poprzedniego tematu.
Felix
zamrugał zaskoczony i dotknął lekko spuchniętego policzka, o
którym całkiem zapomniał.
– Powiedzmy,
że to niespodziewane zakończenie dysputy konserwatysty z liberałem.
– Zaśmiał się.
– Jasne
– mruknął sceptycznie nastawiony do prawdziwości tej odpowiedzi
Liam. – I serio, przyszedłeś tutaj, aby zafarbować mi włosy? –
dopytał z niedowierzaniem.
– No.
–Wiesz,
że strasznie często zaczynasz zdanie od „no”? – zapytał Liam
znacznie bardziej rozluźniony niż jeszcze przed momentem. Trudno
było zachować na dłużej powagę przy tym dwumetrowym idiocie.
– No.
– Zaśmiał się Felix.
– Jesteś
niereformowalny.
– Nie
ma potrzeby reformować czegoś już doskonałego.
Liam
prychnął i przewrócił oczami. Ego tego chłopaka przyćmiewało
wszystko wokoło bardziej niż jego cień rzucany przez to wielkie
ciało.
– Ale
to akurat jest wkurzające – oznajmił. – Daj już tę farbę i
spadaj. Tom jakoś na dziwnie długo zawieruszył się w tej pralni.
– No
ale chciałem ci pomóc w farbowaniu – mruknął jękliwie Felix i
wbił w chłopaka błagalne spojrzenie. Postanowił też przemilczeć
przyczynę przedłużającej się nieobecności Toma.
– Chyba
cię powaliło.
– A
kolczyki?
Liam
chwycił dolną wargę między dwa palce i pociągnął. Zawsze
wyciągał kolczyki przed kolejnym spotkaniem z rodzicami, ale zaraz
po wkładał je z powrotem. Tym razem jednak nie mógł się do tego
zabrać. Ogarnął go jakiś dziwny marazm.
– Nie
chcę się w to bawić sam – odparł. – Myślę, że już trochę
zarosły. Będę musiał iść do salonu.
– Serio?
A chciałem ci wsadzić.
Liam
posłał mu kolejne z karcących spojrzeń i bez słowa otworzył
drzwi.
– No
przecież mówiłem o kolczykach – mruknął Felix, ale jednak
grzecznie potruchtał do wyjścia. Jednak chochliki w jego oczach
znów się roztańczyły i gdy był już za drzwiami, szybko nachylił
się do Liama i skradł mu krótki pocałunek. Zadowolony z siebie
wykonał na pięcie piruet i oddalił się do swojego pokoju, by
wymienić opatrunek.
Liam
zaparł się plecami o drzwi i odetchnął. Felix znów miał na
sobie te cytrusowe perfumy, dokładnie wcelowane w wąski
przedział unisex. Aż dziw brał, że nikt z
drużyny baseballowej nie odkrył jeszcze o nim prawdy. Przytknął
dłoń do zgniecionych przed chwilą w pocałunku wąskich warg i
spojrzał na swoje odbicie w lustrze przytwierdzonym do ściany. Jego
włosy rzeczywiście wyglądały tragicznie, a wąskie oczy były
zaczerwienione od siedzenia przy komputerze. Rozszerzyły się
gwałtownie, gdy dotarło do niego, że najprawdopodobniej
vicekapitan drużyna baseballowej był w nim zadurzony i było to
zaskakująco przyjemne uczucie.
***
Jack
siedział w swoim przeszklonym biurze i od niechcenia obserwował
sprzedawców prezentujących potencjalnym klientom samochody stojące
w salonie. Co chwilę zerkał na godzinę na pasku zadań komputera.
Po ostatniej rozmowie z ojcem musiał przynajmniej sprawiać pozory
tego, że pracuje.
– Nie
zaprzeczę! To amerykańskie cacko pali tyle, co stary Indianiec, ale
nawet trzysta galopujących mustangów nie dałoby mu rady! –
Doszło do jego uszu mimo wyciszanych szyb.
Największy
idiota wśród pracowników był zarazem najlepszym sprzedawcą. Jack
podejrzewał, że właśnie tacy ludzie jak on wymyślali slogany od
leków na żylaki odbytu i ciągnęli z tego niezłą kasę. Cóż,
jaka klientela, tacy sprzedawcy. Naraz jednak dobiegający bez
przerwy do jego uszu szmer ucichł. Krzątający się po salonie
ludzie stanęli w miejscach i jak jeden brat skierowali wzrok na
drzwi frontowe. Jack zrobił to samo i zaraz pożałował, że jednak
nie urwał się wcześniej. Benjamin Hetfield krytycznie rozglądnął
się po salonie, a później skierował się do jego biura.
– Jack,
synu – przywitał się Benjamin gulgoczącym barytonem, gdy drzwi
się już za nim zamknęły. – Dobrze, że udało mi się na ciebie
wpaść, bo rzadko bywasz w biurze. Ale, jak mniemam, jest to
spowodowane twoją ciągłą pracą w terenie.
Jack
puścił ten jawny sarkazm mimo uszu i w ciszy przyglądał się, jak
jego ojciec siada na fotelu po drugiej stronie biurka. Nie miał
pojęcia, po co ten dziad tu przyjechał.
– Więc,
co zamierzasz z tym zrobić, Jack? – zapytał Benjamin, przechodząc
od razu do konkretów, i wbił w niego wyczekujące spojrzenie małych
oczu, które jakby ginęły w fałdach pucołowatej i czerwonej teraz
twarzy.
– Co
zrobić z czym? – spytał zdezorientowany Jack.
– Ze
sprawą tego podpalonego deVille, który zakupiłeś.
– I
co z nim? – Jack nieznacznie wzruszył ramionami. – Nawet mnie
tam wtedy nie było.
– Mnie
też nie – odparł Benjamin – bo byłem w szpitalu. Więc doszło
do tego, gdy mnie zastępowałeś.
– Owszem
– zgodził się Jack, starając się nie okazywać złości. Już
wiedział, dokąd to prowadzi. – Ale powtarzam: byłem tutaj, a nie
tam. Nie widzę w tym mojej winy.
– Gdybym
był wtedy na składowisku, nikt by nie podpalił Cadillaca. Bo nikt
w tym mieście, a nawet hrabstwie nie odważyłyby się podpalić
samochodu Benjamina Hetfielda – stwierdził Hetfield Senior. –
Ktoś z ciebie jawnie zakpił, Jack. To dało mi do myślenia.
– Myślenia
nad czym? – zapytał Jack i zacisnął szczęki. Niemal czuł, jak
pękają mu kompozytowe plomby w zębach.
– Nad
tym, że starasz się być kimś, kim być może nie możesz zostać.
Może nie masz do tego predyspozycji. Kojot nigdy nie stanie się
wilkiem, nieważne, jakby się starał.
– Jednak
ten kojot to jedyne, co masz – odparł Jack, ostatkiem woli
utrzymując nerwy na wodzy.
– Matt
za rok kończy studia – przypomniał Benjamin.
– I
co? Chyba nie słuchałem dokładnie na biologii, bo według mnie
zającowi jeszcze dalej do wilka niż kojotowi – zakpił Jack.
– To
prawda. Nigdy nie będzie taki jak ja – stwierdził ojciec. –
Jednak to nie oznacza, że nie znajdzie swojego własnego sposobu.
Własnej, równie właściwej drogi. Zostawiam cię z tym, abyś
przemyślał moje słowa. Do widzenia, Jack.
Mężczyzna
wyszedł z biura, a Jack obserwował przez oszklone ściany, jak
opuszcza salon i wsiada do samochodu. Sprzedawcy, którzy dotąd
przyglądali się całemu zajściu, powrócili do swoich obowiązków,
gdy tylko posłał im krótkie spojrzenie. Szarpnął szufladą
biurka i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu paczki papierosów.
Była pusta, więc tylko zgniótł papier w pięści. Gwałtownie i
głośno wciągnął powietrze przez nos. Czuł, jakby jego żebra
się kurczyły i ściskały klatkę piersiową. Serce mu dudniło.
– Kurwa!
– warknął i w przypływie furii zrzucił monitor komputera na
podłogę. Obudowa pękła z głośnym trzaskiem, a z zerwanego kabla
posypały się iskry.
Wygrzebał
kluczyki do samochodu i wyszedł z salonu, już nie zważając na
skonsternowane twarze pracowników i klientów. Wsiadł do Vipera i z
piskiem opon wyjechał z parkingu, rysując przy tym bok czyjegoś
samochodu. Przejechał przez centrum Amarillo, ignorując
sygnalizację, i skierował się na przedmieścia. Wiedział od
samego początku, ale nie dopuszczał tej myśli do siebie.
Gdy
wjechał na pole przyczep, przywitało go szczekanie psa uwiązanego
na łańcuchu. Wysiadł z samochodu i bez pukania wszedł do
przyczepy należącej do bliźniaków Young. Zastał widok nagiej
Tracy, której chude ciało było gęsto obsypane zlewającymi się
ze sobą piegami. Siedziała na mężczyźnie zwrócona plecami do
jego twarzy. Spomiędzy jej zaciśniętych i błyszczących od
nawilżenia ud wystawał penis. Tracy zajęczała jeszcze kilka razy
głosem rodem z pornosa, nim zauważyła pojawienie się Jacka.
– Co
ty tu... – zaczęła, ale zaraz się zreflektowała, przypominając
sobie, co zrobił jej ostatnio. A teraz wyglądał na jeszcze
bardziej wkurzonego. Przełknęła ślinę pod naporem jego
rozszerzonych źrenic i zeszła z mężczyzny.
– Zadzwoń
do Josha i każ mu wracać. I nie mów, że tu jestem.
– Tak
– odparła Tracy i niezrażona swoją nagością zaczęła w
pośpiechu rozglądać się za telefonem.
Mężczyzna
na łóżku dopiero teraz się uniósł i zasłonił genitalia dłońmi
na widok Jacka.
– Co
ty tu gościu robisz? – spytał agresywnie. – Zapłaciłem i...
– Spierdalaj.
Mężczyzna
wstał gwałtownie z łóżka i podszedł do Jacka, zasłaniając się
jedną dłonią.
– Chyba
coś ci się pomyliło! – warknął i się na niego zamachnął.
Jack
zrobił unik i zamarkował uderzenie pięścią. Gdy mężczyzna
uniósł obie ręce w obronnym odruchu, kopnął go w krocze.
Nieznajomy zgiął się wpół, a Jack chwycił go za włosy i
przywalił mu w twarz kolanem, rozkwaszając nos.
– O
kurwa – zdążył jęknąć mężczyzna, nim osunął się na
podłogę, jedną dłonią tamując krwotok, a drugą trzymając się
za genitalia.
– Tak,
wracaj natychmiast! Kurwa, praca jest teraz najmniej ważna! Po
prostu rzuć to wszystko w chuj i chodź tu natychmiast! – darła
się Tracy do słuchawki, wciskając się w jak najdalszy kąt
przyczepy.
– Zaraz
będzie – zwróciła się do Jacka lekko drżącym głosem.
Hetfield
przekroczył leżącego mężczyznę i usiadł na łóżku, wcześniej
przesuwając w tył pościel.
– Zabierz
to ścierwo stąd i więcej nie pokazuj mi się na oczy.
Tracy
skwapliwie pokiwała głową. Zarzuciła na siebie szlafrok, zebrała
z podłogi ubranie jej klienta i pomogła unieść się mężczyźnie.
Po kilku minutach na polu pojawił się zdyszany Josh. Jego siostra
stała obok siedzącego na trawie i ubranego jedynie w spodnie
mężczyzny, który podkoszulkiem tamował krwotok z nosa.
– On
tam jest – powiedziała do brata.
Josh
tylko kiwnął jej głową i wszedł do przyczepy.
– Nie
zadzwonisz na policję? – spytał mężczyzna, odsuwając od twarzy
zakrwawiony materiał. – To jakiś chory świr!
– To
Jack Hetfield – odparła jedynie Tracy, jakby to wszystko
tłumaczyło.
***
– Sądziłeś,
że się nie domyślę? – spytał Jack, wbijając wzrok we wciąż
dyszącego po biegu chłopaka. – Zastanawiam się, czy to ty nie
doceniłeś mnie, czy ja nie doceniłem ciebie. Ale wiesz, Josh, po
namyśle dochodzę do wniosku, że to jednak moja wina.
– Twoja
wina? – powtórzył chłopak.
– Otóż
to – powiedział Jack i zbliżył się do niego. – Zapomniałem o
tym, że jesteś tylko prostym idiotą z zadupia. Niedorobionym
pomiotem heroinistki i przypadkowego, bezimiennego dawcy nie
najlepszej jakości spermy. Zapomniałem o tym i nie wziąłem pod
uwagę, co może zrodzić się w tej twojej popierdolonej głowie. I
co myślisz, Josh? Czy to nie moja wina? – Pochylił się nad
chłopakiem i omiótł jego twarz gorącym oddechem. Gdy Josh chciał
odwrócić głowę, żeby nie patrzeć Jackowi w oczy, chwycił go za
twarz, wbijając palce w policzki. – Myślałeś, że zostanę
twoim księciem?
– Myślę...
myślę, że jest w tobie coś bardzo złego, Jack – powiedział
cicho Josh.
Jack
puścił jego twarz i powoli, wręcz pieszczotliwie obrysował
palcami jego wydatne usta, drobny podbródek, zjeżdżając w końcu
na jego gładką szyję. Chwycił ją nagle z całej siły, aż lekko
unosząc chłopaka. Josh zarzęził i w desperackim odruchu chwycił
go za oburącz za ramię, które jednak nie ustąpiło.
– Więc
w jednym się zgadzamy – odparł Jack. – I co? Myślałeś, że
mnie jakoś odmienisz? Taki jesteś głupiutki, że wierzysz w bajki?
Pocałunek nie odmieni żaby. Jedyne, co ci przyjdzie z jej
pocałowania, to zakażenie salmonellą.
Jack
puścił chłopaka, który zjechał po ścianie, trzymając się za
czerwoną szyję i łapczywie łapiąc dech. Dotąd zraszające rzęsy
łzy spłynęły mu po pobladłych policzkach.
– Nigdy
więcej nie pokazuj mi się na oczy i nie przychodź na składowisko
– powiedział Jack i nie patrząc na Josha, wyminął go, aby wyjść
z przyczepy.
Chłopak
podniósł się na równe nogi i chwycił Jacka za rękaw szarej
marynarki, gdy ten położył rękę na klamce drzwi wyjściowych
przyczepy.
– Nie
idź, Jack – powiedział Josh. – Już nie będzie odwrotu.
– Puść
mnie – rozkazał mężczyzna, a gdy nie doczekał się reakcji,
powtórzył: – Puść mnie, Josh.
Gdy
to znów nie poskutkowało, obrócił się gwałtownie, wyszarpał
swój rękaw z uścisku chłopaka i uderzył go pięścią w twarz.
Josh zwalił się na podłogę i chwycił się za swój rozkwaszony
nos. Wbił błękitne spojrzenie swoich wielkich oczu w stojącego
nad nim mężczyznę, jednak Jack nie doszukał się w tym spojrzeniu
strachu. Mężczyzna uniósł ku twarzy swoją okrwawioną dłoń,
nie wiedząc, co z nią zrobić. W końcu odwrócił się do Josha
tyłem i nim wyszedł, rzucił jeszcze:
– Nigdy
więcej się do mnie nie zbliżaj.
Biedny Felix, dziewięć sióstr i on sam, toż to horror jakiś xD Już wiem, czemu jest taki zapatrzony w siebie: rodzynek, rozpieszczany przez siostrzyczki, do tego jedyny dziedzic rodzinnego biznesu. W sumie, jest w jeszcze gorszej sytuacji, niż Liam. Swoją drogą, fajny dialog prowadzili, kilka tekstów mocno mnie rozbawiło, jak to wesołe pląsanie po tęczy ;D
OdpowiedzUsuńA teraz reflektory na Jacka, który znów kradnie cały splendor. Jak zrobić rozpierdziel, to z rozmachem, więc Jack najpierw urządza rzucanie monitorami, potem tłucze klienta prostytutki, a na koniec poddusza Josha. Bosko Jack, po prostu bosko. A ten jego tekst mnie rozbroił: "Myślałeś, że zostanę twoim księciem? " Cudo.
Oj, zawiało grozą po słowach Josha "Już nie będzie odwrotu". Coś czuję, że Josh ma pendrive i użyje go w zemście. Między chłopakami zrobiło się naprawdę gorąco, jak przewidywałam. Aż nie mogę się doczekać nadchodzącej pięknej katastrofy :3
Swoją drogą, fajny tytuł rozdziału i porównanie Jacka do żaby, a Matta do zająca.
Myślę, że nieważne jakie chore akcje dałabym innym bohaterom - gwałty, morderstwa, miesiąc bez internetu, Jack i jego sucza zajebistość i tak wszystkich przyćmią xD
Usuń"Już nie będzie odwrotu" dotyczyło tego, że jeśli Jack będzie kontynuował swoją ścieżkę, to stanie się w końcu całkowicie jak swój ojciec, do czego mu już bardzo blisko, a on przecież nie chce być taki jak on. Czy ciepła klucha jest zdolna do zemsty? Kto wie. A pendrive jest... gdzieś xD
Ja rozumiem morderstwa i inne zbrodnie, ale miesiąc bez internetu? To nieludzkie nie rób tego swoim bohaterom. Czy ciepła klucha jest zdolna do zemsty to niewątpię, ale boję się czy poradzi sobie z obsługą pendrive...
OdpowiedzUsuńibbera
Jakbym odcięła im neta, to pewnie zaliczyłabym też zbrodnię - masowe samobójstwo. Dziś bez sieci to jak bez ręki. Smutna prawda. Ha, jedna kwestia, czy ciepła klucha wie, którą stroną wsadzać (bosz, wszystko mi się kojarzy xD), a druga, czy on w ogóle ma komputer. I kto niby powiedział, że pendrive ma Josh?
UsuńOstatnio nie miałam za bardzo czasu, żeby czytać, a tak w pośpiechu, między jednym przystankiem a drugim, czy na przerwie między wykładami to nie chciałam. Wolę delektować się tekstem, a nie czytać byle czytać. ;) No ale zaległości już nadrobiłam, całkiem przyjemnie mi się nadrabiało, muszę przyznać. :D Strasznie zaskoczył mnie Jack i Josh, nie lubiłam tej pary na samym początku, ale teraz mogłabym dostać z dziesięć rozdziałów o nich. Są... nieprzewidywalni. A właściwie to Jack jest i okropnie mi się to podoba :D. Historia z matką Jacka też bardzo ciekawa, w ogóle podejście Jacka do rodziny jest świetne, naprawdę ciekawi mnie, jak to wszystko się rozwinie.
OdpowiedzUsuńSanta i Sasza mają u mnie konkurencję. Jack i Josh zaraz ich chyba przegonią :D. Swoją drogą, scena w której Sasza wyznaje Sancie miłość - przesłodka, przynajmniej w moim odczuciu. ;) Jest coś w tej parze takiego, co mnie przyciąga. Nie są idealni, obaj zmagają się z jakimiś tam wewnętrznymi problemami i psychologicznymi zaburzeniami. No i to w postaciach cenię, bo przez to wydają się realni.
A Jack... och Jack, ja chyba się zakochałam po tym rozdziale w nim. :D Uwielbiam świrów.
Życzę masy weny i pozdrawiam,
DW.
Widzę, że kółeczko adoracji świra Jacka się powiększa xD Jak to się dziwnie ułożyło w tych parach - JxJ i SxS :) (niezamierzone). Związkowe sprawy to dla Santy i Saszy nowość, a że nie są standardowymi przedstawicielami homo sapiens, różnie może się to może u nich rozwinąć, może nawet w coś toksycznego. Jack ma wiele rzeczy do przemyślenia - musi w końcu zdecydować, czy chce być kojotem, żabą, a może jeszcze innym przedstawicielem fauny xD. Zobaczymy więc, kto kogo przegoni w byciu bardziej ześwirowanym.
UsuńPisanie rozdziału ze współlokatorką z akademika za plecami idzie mi niespodziewanie gładko, więc rozdział powinien pojawić się niedługo.
Pozdrowienia!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńco za rozpierducha totalna... tylko czy naprawdę Josh stoi za tym podpaleniem tego samochodu i co z tym pendrivem kto go ma, och współczuję Felixowi mieć tyle siostr...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, co za... rozpierducha... tylko czy to naprawdę Josh stoi za tym podpaleniem... i co z tym pendrivem? kto go ma? biedny Felix tyle ma sióstr ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka