Informacje o ankiecie w poście niżej.
opiero
drugi taksówkarz zgodził się zawieść ich pod podany adres.
Starszy, otyły Hindus wydawał się zdecydować na kurs tylko
dlatego, że od części dla pasażerów oddzielała go pancerna
tafla szkła i zaproponowali podwójną stawkę. Santa Boy opierał
się nonszalancko o szybę, naprężając przy tym mięśnie
odsłoniętego przedramienia. Niebieskie światło bijące z
neonowych listewek przymocowanych wzdłuż górnej krawędzi drzwi
nadawało jego tatuażowi diabła makabrycznego wyglądu. Gdy
taksówkarz zezował na muzyka niespokojnym wzrokiem w lusterko, ten
szczerzył do niego zęby przyozdobione srebrnym grillzem. Jechali
przez wieczorne Austin na obrzeża miasta, do dzielnicy
luksusowych willi. Hindus zatrzymał swoją taksówkę dwie
przecznice przed miejscem docelowym.
– To
jeszcze nie tutaj – zauważył Santa Boy.
– Ja
dalej nie jadę – odparł taksówkarz z mocnym akcentem. –
Miesiąc temu ostrzelali auto Amara z broni półautomatycznej.
Szatany!
Sasza
patrzył na twarz jednego, to na drugiego z mężczyzn, ale mina
żadnego z nich nie sugerowała, że był to żart. Santa Boy
jedynie westchnął, odliczył gotówkę i podał ją Hindusowi przez
małe okienko w szybie. Gdy wysiedli na chodnik, przeszła obok nich
elegancko ubrana kobieta z okularami przeciwsłonecznymi na nosie,
mimo że już zmierzchało. Na smyczy prowadziła bezwłosego psa,
który ubrany był w zminiaturyzowaną wersję jej własnego płaszcza
z futrzanym kołnierzem.
– Tu
chyba codziennie myją ulice – stwierdził Sasza po rozglądnięciu
się po okolicy. – Przy każdym domu basen i garaż na
pięć samochodów.
– Taa,
i tona antydepresantów na półce nad umywalką – prychnął
Santa.
– Nie
jest ci zimno bez kurtki?
– Trochę,
ale tego, co zostawisz w domu Fat Moose'a, nigdy już nie odzyskasz.
Uczę się na błędach.
Zmierzali
właśnie na jedną z imprez organizowanych przez perkusistę High
Death i producenta muzycznego, Fat Moose'a, w jego willi. Sasza miał
pojawić się na jednej z nich po raz pierwszy i trochę się
denerwował nawet przed usłyszeniem o ostrzeliwaniu samochodów. Nie
miał pojęcia, jak przyjmie go środowisko Santy Boy'a i czy nie
będzie za bardzo odstawał. Czy nie będzie za mało cool.
Pojawiła się też sprawa narkotyków. Wiedział, że tam będą,
zapewne w dużych ilościach. Od czasu rzucenia nałogu starał się
omijać takie miejsca i nie kusić losu. Nie chciał znowu sprawiać
kłopotu Sancie. W końcu jego i tak już naciągnięta niczym struna
cierpliwość może w końcu pęknąć.
– To
tam – oznajmił rockman i wskazał palcem na duży, kremowy dom.
W
rozległym kompleksie basenowym z trzema zbiornikami nie było teraz
wody. Krawędzie obtoczono barierkami, przy których stał mężczyzna
z czarnymi rękawiczkami na dłoniach. Zupełnie jak na koncercie,
pomyślał Sasza. Drugi człowiek stał przy otwartej bramie i
kierował samochody na trawnik, który tymczasowo stanowił parking
dla w większości luksusowych bądź oldskulowych samochodów.
Najniższy poziom willi zajmowały wyłącznie garaże. Drzwi
wejściowe znajdowały się na tarasie pierwszego piętra i
prowadziły do niego białe, kręte schody z kamiennymi balustradami.
Mężczyzna przy bramie, który w uchu miał słuchawkę z kręconym
przewodem znikającym pod koszulą, kiwnął Sancie Boy'owi głową i
obydwóch przepuścił bez słowa. Kolejny przy schodach zrobił to
samo. Na razie Sasza był mile zaskoczony.
***
Siedzieli
w głównym salonie na skórzanej sofie. Sasza w pewnym momencie
przykleił się bokiem do Santy i chwycił go za ramię. Strasznie go
to odsłaniało, ale wolał już zaistnieć publicznie, w światku
muzycznym, jako gej, niż się teraz odsunąć. Z każdą chwilą
spędzoną w tym luksusowym domu jego i tak wyłupiaste oczy
uwypuklały się jeszcze bardziej. Chyba znalazł się w przedsionku
piekła.
– I
coś taki zdziwiony? Nie byłeś nigdy na narkoparty?
– Byłem
– odpowiedział Sancie – ale w naturalnym środowisku ćpunów,
czyli opuszczonych, zdezelowanych ruinach, a nie willach za
pięćdziesiąt milionów.
Stosunek
właściciela domu do rzeczy martwych i wnętrz, które najpewniej
wyszły spod rąk najlepszych projektantów, bił po oczach z każdego
kąta willi. Wszystkie ściany, drewniane podłogi, a nawet wysokie
sufity pokryte były wieloma warstwami graffiti, których nie dało
się teraz odczytać. Gdzieniegdzie spośród plątaniny kolorowych
liter wyzierały pentagramy. Ogień w wielkim, marmurowym
kominku podtrzymywano przez dokładanie drewnianych fragmentów
z rozwalonych mebli. Nad porwaną w kilku miejscach kanapą, na
której siedzieli, wisiały dwa obrazy, wyjątkowo paskudne zdaniem
Saszy, ale prawdopodobnie autorstwa samego Picassa. Przynajmniej tak
podpowiadał internet. Trzeci z obrazów spadł ze ściany i leżał
przy ich nogach. Sasza jeszcze nigdy w życiu, nie licząc Cadillaca
Santy, nie był tak blisko przynajmniej kilkunastu tysięcy dolarów.
Po
rozległych pokojach willi przewijali się liczni goście, w
większości długowłosi mężczyźni ubrani w skóry przyozdobione
łańcuchami i ćwiekami. Między nimi lawirowały kelnerki,
których stroje zredukowane były do majtek, często w cielistym
kolorze i błyszczących elementów zasłaniających sutki. Na
polecenie gości tańczył tak, aby frędzle przymocowane do nakładek
robiły młynki w powietrzu, co za każdym razem komentowano głośnymi
gwizdami. Przelewały się tu hektolitry alkoholu, ale na razie
bez akompaniamentu narkotyków.
W
każdym z pokojów było kilka podwieszanych głośników, z których
sączyły się utwory Led Zeppelin i Guns N Roses, jednak
natężenie dźwięku nie przeszkadzało w konwersacji.
Po szlagierowym „Don't Cry” rozbrzmiały pierwsze nuty
jedynej ballady High Death „Summer Fluorescence”.
– Robi
to specjalnie – syknął podirytowany Santa Boy.
– Kto?
Fat Moose? – zapytał Sasza wciąż przylepiony do jego boku. –
Przecież to wasz najsłynniejszy utwór. Puszczali go we wszystkich
stacjach.
– I
właśnie dlatego go nienawidzę. I on o tym wie.
Do
salonu weszła blondynka z kocimi uszkami na głowie i wielkimi,
sztucznymi piersiami. W rękach niosła tacę, na której coś
było przykryte zwiewnym, czerwonym materiałem. Za nią podążał
znacznie niższy, niepozorny wręcz mężczyzna. Kobieta położyła
tacę na stoliku przed Santa Boy'em i odeszła, puszczając mu
jeszcze oczko. Fat Moose, bo to on właśnie za nią szedł,
wyszczerzył się w uśmiechu, a Sasza skrzywił na ten widok.
Mężczyzna wyglądał strasznie, przypominał bardziej dworcowego
żebraka niż milionera. Jego porowata skóra na twarzy poprzecinana
była głębokimi bruzdami. Przekrwione białka pozbawionych blasku
oczu komponowały się z plamą zaschniętej krwi pod nosem. Sasza
był pewien, że gdyby pociągnął za brązowe, skołtunione
włosy mężczyzny, to większość zostałaby mu w dłoni.
Fat
Moose dosiadł się po drugiej stronie Santy Boy'a i wychylając się,
spoglądał na chłopaka, jak na egzotyczne zwierzątko z zoo. Sasza
speszył się pod tym wzrokiem i lekko schylił głowę.
– No,
Boy – zwrócił się Fat Moose do kolegi po fachu – i to jest ten
twój chłopaczek, przez którego przeszedłeś na monodietę?
Spodziewałem się czegoś bardziej... – Tu pstryknął palcami. –
Spektakuo... spektakularnego, o tak.
– Widzisz,
Moose – odparł Santa – gdy ty wybierasz dom, patrzysz tylko na
fasadę i cenę, a później zamieniasz go w kolejny chlew. A ja
zwracam uwagę na wnętrze i funkcjonalność.
– O,
funkcjonalność – podłapał perkusista. – Umie coś
specjalnego?
Niespodziewanie
przytknął swój zsiniały palec z przydługim, brudnym paznokciem
do ust Saszy, który starał się odchylić głowę, jak najbardziej
do tyłu, na ile pozwalało mu oparcie kanapy.
– Może
tym? No, otwórz mordkę.
Sasza
po wyrwaniu z pierwszego szoku zmarszczył brwi i nos. Proszę
bardzo, warknął w myślach. Fat Moose błyskawicznie zabrał
rękę i chwycił się za palec.
– Ugryzł
mnie!
– Co,
ugryzłeś go? – spytał Santa i odwrócił do chłopaka napiętą
twarz, a Sasza od razu pożałował, że to zrobił.
– Taki
odruch... – próbował się tłumaczyć.
– Masz,
wypluj. – Muzyk podniósł szklankę ze stolika i podsunął Saszy
pod usta. – Jeszcze się zarazisz jakimiś syfem od niego.
– No,
hej, ja tu jestem! – zawołał Fat Moose. – Ale nieważne. Pewnie
się zastanawiasz, dlaczego nie śnieży ani na zewnątrz, ani
wewnątrz.
– Nieszczególnie
– mruknął Santa.
– Wiem,
że tak tylko mówisz, Boy. Zawsze był z ciebie taki mruczek.
Samantha!
Zaraz
do sali wróciła blond kelnerka, która wcześniej przyniosła tacę.
Towarzyszył jej długowłosy chłopak, także ubrany jedynie w
błyszczące stringi. Fat Moose posadził go sobie na kolanach.
– Zadbałem
też o oprawę wizualną dla ciebie, Boy. Powinieneś docenić –
powiedział i uszczypnął milczącego chłopaka w sutek. –
Ludzie! Chodźcie tu! Czas na tort na cześć nowej, spłowiałej
drogi życia mojego przyjaciela, Santy Boy'a!
Po
chwili rzeczywiście zaczęli się zbierać wokół ludzie z
plastikowymi kubkami w rękach. Cześć z nich była już mocno
wstawiona, inni pod wpływem środków natury sypkiej. Dziewczęta
zaczęły klaskać i uderzać w metalowe tace w zgodnym rytmie.
– Po
kształcie poznaję, że to raczej nie będzie tort wypełniony
kilogramem koksu – szepnął Sasza do Santy.
– Obojętne
– odparł mężczyzna zbolałym głosem. Niesamowite, że kiedyś
lubił brać w tym udział. Chciał już wrócić do domu, kochać
się przez pół nocy, a później spać do południa.
– Werble,
werble, moje kociaki! – zawołał Fat Moose i wstał z kanapy. –
Właśnie tak!
Teatralnym
ruchem podniósł materiał z tacy. Wszyscy początkowo zamarli, by
zaraz podnieść entuzjastyczny rumor. Stał przed nimi wielki,
farbowany na różowo kryształ metaamfetaminy w kształcie
penisa ze zgrubieniem u góry i jądrami przy podstawie. Sasza wydał
na ten widok nieartykułowany jęk i zamknął oczy.
– Za
dużo? – spytał Santa i objął chłopaka ramieniem. Odpowiedziało
mu kiwnięcie głową.
Samantha
wyciągnęła zza cienkiego łańcuszka majtek młoteczek i podała
Sancie, który obrzucił jego i dziewczynę spojrzeniem spod brwi.
– Hej,
nie podoba ci się, Boy? – spytał Fat Moose i zrobił zbolałą
minę bardziej pasującą do dziecka niż czterdziestoletniego
mężczyzny. – Wydałem na niego obrzydliwie dużo kasy.
– Mówiłem
ci przecież, że oboje przestaliśmy brać. A on jest jeszcze
świeży. – Pogłaskał Saszę, który wciąż kurczowo zaciskał
powieki, po głowie.
– No
ale tak chociaż dziabkę, okruszynkę – nie ustępował Fat Moose.
– Czy
do ciebie nic już nie dociera?! – warknął Santa. Puścił Saszę,
a następnie chwycił muzyka za kark i uderzył jego głową o stół.
Fat Mooose stoczył się z siedzenia.
– No
bez takich, Boy – jęknął bez specjalnego wyrzutu w głosie i
rozmasował czoło. Uderzenie nie było mocne. – Samantha, zabierz
nasz skarb gdzieś indziej.
Cała
zbieranina podążyła niczym zombi za kelnerką niosącą na tacy
dumnie wyprężonego penisa z metaamfetaminy. W salonie pozostało
tylko kilka osób, o dziwo bardziej zainteresowanych zakładami,
który z mężczyzn wygra zapowiadającą się bójkę. Santa Boy
wstał, a łańcuchy u jego skórzanych spodni zadzwoniły
metalicznie. Skupiony na Fat Moose'ie nawet nie poprawił włosów,
które zasłoniły mu jedno z ciemnych oczu, zwyczajowym gestem.
Chwycił o wiele niższego mężczyznę za fraki, uniósł do pionu i
potrząsnął niczym szmacianą lalką.
– Jeśli
on przez ciebie wróci do ćpania, to cię zajebię! – warknął. –
Rozumiesz?! Dociera coś jeszcze do tej twojej przepalonej
mózgownicy?! Łączą ci tam jeszcze styki?!
– Dociera,
dociera – jęknął perkusista, najwyraźniej nieskory do bójki. –
Co ma nie docierać?
Santa
puścił mężczyznę, a ten z powrotem zwalił się na podłogę, na
co zarechotali nieliczni widzowie i zaczęli między sobą rozdzielać
gotówkę. Zaczesał włosy i podrapał się po karku. Cóż, chyba
mogli już iść. Obrócił się w stronę Saszy, który jednak nie
patrzył już na niego, a wskazywał palcem przeciwległy koniec
sali, gdzie stała jedna z kelnerek i chłopak ubrany jedynie w
błyszczące bokserki.
– Przecież
to ten rudy dzieciak z przyczepy – stwierdził ze zdziwieniem. –
Co on tu robi?
– Pojęcia
nie mam – odparł Santa Boy bez zainteresowania. – Chodźmy do
domu.
Saszy
jednak los chłopaka nie był tak obojętny.
– Nie
możemy go tak tutaj zostawić. I co Hetfield sobie pomyślał,
pozwalając dzieciakowi przyjść w takie miejsce?
– Nie
masz żadnej pewności, że to tak naprawę jego dupa. I co cię tak
właściwie interesuje, co się z nim stanie?
– No
ale – jęknął Sasza i znów popatrzył w stronę chłopaka. –
Czym on sobie zasłużył, żeby zostać dziwką? To tylko
dzieciak.
– Jaką
dziwką? – zawołał Fat Moose z podłogi. – Moje panie świadczą
różne usługi, możesz nawet powciągać koks z ich wypiętych
tyłków, a koks z krągłego, piegowatego tyłka tego chłopaczka
smakuje wręcz wybornie, ale nie są dziwkami. Wypraszam sobie!
Santa
tylko spojrzał w proszące oczy Saszy i westchnął. Pomasował się
jeszcze palcami po nasadzie nosa.
– Jeśli
chłopak nie wyjdzie stąd razem z nami, to nie ujrzysz i nie
poczujesz mojej dziewiczo ciasnej dupy przez miesiąc – zagroził
Sasza.
– Miesiąc?
– powtórzył ze zgrozą Santa Boy. – Okej, już idę.
Cały
napięty podszedł do chłopaka, chwycił za ramiona i obrócił
przodem do siebie. Josh, bo chyba tak miał na imię rudzielec,
nawet nie zwrócił na to uwagi i nie skierował na mężczyznę
zamglonego spojrzenia.
– Naćpany
– syknął i zawołał do Fat Moose'a: – Zabieram dzieciaka!
– Co?!
Nie ma mowy. Ma umowę, jak chcesz go zabrać, to zapłać kaucję.
Dwa tysiące!
Santa
Boy zazgrzytał zębami. Nie zamierzał tyle płacić, ale stawka
była zbyt wysoka. Na szczęście wiedział, co przekona muzyka
do zmiany zdania.
– On
jest nieletni – oznajmił, choć nie miał pojęcia, czy to prawda.
– Łoł.
– Fat Moose wstał w końcu z podłogi i rozejrzał się po
pomieszczeniu rozbieganym wzrokiem. – Mówiłem wam, ludzie.
Ćpanie, okej. Broń, okej. Gang bang, okej. Ale nie nieletni. Za to
nie ma zmiłuj. Od razu pakują za kratki! Samantha!
Po
jeszcze dwóch zawołaniach blondynka ponownie pojawiła się w
salonie. Nie miała już kocich uszek i jednej z nakładek na
sutki, a jej fryzura była w nieładzie. Jej mina sugerowała,
że jest bardzo niezadowolona z faktu, że musiała przerwać
to, co robiła.
– Taa,
co jest? – spytała zblazowanym głosem.
– Czy
to prawda, że rudzielec jest nieletni?
– Oczywiście,
że nie. Już koniec? Mogę iść?
– A
Boy utrzymuje, że tak.
– A
on niby skąd to wie? – sapnęła dziewczyna. – Rob mi go
polecił, na pewno wszystko jest w porządku.
– A
czy ten cały Rob wspominał, że Josh, bo tak ma na imię, mieszka w
przyczepie z siostrą bliźniaczką Tracy i że mają po siedemnaście
lat? – spytał Sasza.
– No
niby tak mówił, ale nic o tym, że jest nieletni – broniła się
kelnerka.
Fat
Moose trzepnął ją otwartą dłonią w głowę i kazał odejść,
używając przy tym bardzo wulgarnych słów. Rozgonił też
zbierający się tłumek gapiów. Wyglądał, jakby wytrzeźwiał w
ciągu paru minut.
– Zabierz
go – powiedział jeszcze do Santy, nim wyszedł z sali.
***
Wiele
wysiłku kosztowało ich sprowadzenie niekontaktującego chłopaka po
schodach. Sasza okrył jego nagie ciało swoją bluzą i teraz trząsł
się z zimna. Podczas zimy w Teksasie rzadko padał śnieg, a
temperatura oscylowała wokół dziesięciu stopni, ale nocą często
na trawie pojawiał się szron.
– Co,
znowu taksówka? – spytał.
– Mam
coś lepszego – odparł Santa i wyciągnął kluczyki do samochodu
z kieszeni. – Podpieprzyłem Fat Moose'owi.
Gdy
przycisnął przycisk, zapiszczał alarm w czerwonym Ferrari stojącym
na podjeździe obok garażu. Sasza usadził chłopaka obok siebie, bo
samochód miał tylko dwa miejsca. Santa Boy całkowicie skupił się
na skracaniu zakrętów z piskiem opon i porykiwaniu silnika. Gdy
zwolnił przed przejściem dla pieszych, mężczyzna w Lamborghini na
pasie obok, zamrugał do niego światłami. Nocne, nielegalne wyścigi
uliczne były popularną rozrywką wśród dzieci bogatych i
sławnych.
– Wiesz,
on chyba śpi – oznajmił zdziwionym głosem Sasza.
– W
takim razie nie jest napruty, tylko cholernie zmęczony. Tyle dobrze.
Położymy go u ciebie.
– Dobrze
– zgodził się Sasza. – Fajna fura, szkoda, że trzeba oddać.
– Niekoniecznie.
– Uśmiechnął się Santa Boy. – Fat Moose może jutro nie
pamiętać, że kiedykolwiek miał takie auto.
Zaparkowali
na ulicy pod budynkiem, w którym mieszkali. Santa wziął Josha na
ręce, nie chcąc się znowu męczyć z targaniem go po schodach.
Długie, rude włosy chłopaka opadały swobodnie. Przypominał teraz
śpiącą królewnę.
– Tyłek
rzeczywiście ma zajebisty – stwierdził mężczyzna i sugestywnie
poruszył brwiami. – Mięciutki.
– Nie
nabiorę się na to – prychnął Sasza i przytrzymał przed nimi
drzwi wejściowe do mieszkania.
Ułożyli
chłopaka, który cały czas spał, czasami nawet lekko pochrapując,
w pokoju Saszy. Stanęli przy łóżku i założonymi rękami
patrzyli na jego łagodną twarz skąpaną w półmroku. Wyglądał
po prostu słodko, śpiąc z otwartymi ustami i rudymi włosami
rozrzuconymi wokół piegowatej twarzy.
– Sama
słodycz, nie? – spytał retorycznie Sasza. – Jak on się znalazł
w tym piekle?
– Dowiemy
się jutro – odparł starszy mężczyzna i wyszedł z pokoju. Sasza
podążył za nim, jak przystało na wierną sukę.
***
Santa
Boy rozebrał się i rzucił ubranie na zaścielone łóżko w swoim
pokoju. Zupełnie nagi przeszedł do łazienki. Lakier z włosów
zmył pod kranem. Ani się nie uchlał, ani jakoś specjalnie
nie spocił, więc postanowił pominąć prysznic i po umyciu
zębów walnąć się spać. Gdy wypluł pianę i podniósł głowę
znad umywalki, napotkał swoje odbicie w lustrze. Potarł dłonią po
szorstkim policzku. Coraz rzadziej chciało mu się golić, ale z
zarostem wyglądał jak menel. Właściwie był niejako menelem –
zapijaczonym, zaniedbanym, zniechęconym facetem z paskudną
historią, która tak go sponiewierała. Jednak ta przeszłość
dostarczało mu także środków do teraźniejszego życia, więc nie
wylądował z kubkiem na dworcu. Ach, słodkie tantiemy, pomyślał i
zjechał palcami w dół, na dwa stożkowe kolczyki poniżej lewego
kącika ust. Miał je tam od zawsze, ale z każdą nową zmarszczką
pasowały do jego twarzy coraz mniej. Nie chciał jeszcze
skapitulować przed starością i ich wyciągnąć.
Wyszedł
z łazienki w jeszcze gorszym nastroju niż przed paroma minutami.
Wrócił do swojego pokoju, gdzie na łóżku zastał siedzącego w
samych slipach Saszę. Chłopak uśmiechnął się do niego i
odchrząknął, gdy nie zdołał się powstrzymać przed spojrzeniem
na jego krocze.
– Zły
jesteś? – spytał, mając na myśli to, że wymusił na mężczyźnie
przytarganie tu chłopaka z przyczepy.
Santa
usiadł ciężko na łóżku, które ugięło się pod nim. Palcami
rozczesał mokre włosy na czubku głowy.
– I
po czym poznałeś? Chyba nie po mojej diabelskiej mordzie?
– Na
razie to dla mnie wielka tajemnica, ale rozpracuję ją z czasem.
Bardziej po chodzie. – Sasza położył mu gorąca dłoń na
owłosionym udzie i pomasował od wewnętrznej strony.
– Hej, zrobiłeś dzisiaj dobry uczynek, diable. Chcesz
nagrodę?
Santa
Boy spojrzał na jego twarz z uniesionymi brwiami, a później
przeniósł wzrok w dół. Chłopak był coraz śmielszy, nie tylko
teraz, bo właśnie wyrwał mu włos na pachwinie, ale także
w ogólnym zarysie. Chyba przestał się go lękać.
– Nie
boisz się, że obudzisz dzieciaka?
– A
co to za wymówka? – prychnął Sasza i sięgnął do jego jąder.
– Przynieść ci Viagry, seniorze metalu?
– Doigrałeś
się – syknął Santa ze zmrużonymi groźnie oczami.
Szybko
przewalił chłopaka na łóżko. Sasza klęczał teraz wypięty w
jego stronę z przekręconą głową wciśniętą w pościel. Santa
Boy przytrzymywał go za policzek.
– Cholera...
skręcisz mi kark! – jęknął Sasza, ale już czuł to znajome,
obezwładniające całe ciało gorąco.
– Morda
i ani się rusz. – Santa puścił go na chwilę, a on czekał, nie
przesuwając głowy, choć naprawdę bolała go szyja.
Zaraz
poczuł, jak mężczyzna krępuje mu ręce na plecach
najprawdopodobniej paskiem od spodni i po chwili znów dociska
bok jego twarzy do pościeli. Obsunął mu bieliznę i trzasnął
w chudy pośladek, niespecjalnie się hamując. Trochę dla
zabawy, a trochę dlatego, że naprawdę się wkurzył.
– Boli...
– zajęczał Sasza pod nim. Czuł ciarki rozchodzące się od tyłka
na udo, brzuch i jądra. Najgorsze, a może najlepsze było to, że
mu od tego stawał.
Na
jasnej skórze natychmiast pojawił się różowy ślad, zupełnie
jak na szyi chłopaka, gdy Santa go tam całował i lizał. Uderzył
go raz jeszcze w to samo miejsce i mocniej przydusił, gdy wierzgnął.
Oblizał dwa palce z głośnym cmoknięciem, dając mu tym samym
znak, co się zaraz zdarzy. Dzisiaj nie będzie taryfy ulgowej. Wbił
je naraz głęboko mimo oporu ciała, z premedytacją serwując mu
kolejną dawkę bólu.
– O
kurwa – jęknął Sasza na to traktowanie i zacisnął powieki, pod
którymi zbierały mu się łzy.
Moment,
gdy Santa na chwilę przestał dociskać jego policzek, na którym na
pewno będzie miał jutro sińca, wykorzystał na przełknięcie
śliny. Jej strużka wypływała mu z ust pionowo w dół, mocząc
kołdrę. Jego kochanek poślinił kciuk i włożył w jego szparkę,
żeby ją rozciągnąć i móc poruszać palcami drugiej dłoni.
– Co
ty tam robisz? – syknął Sasza, czując ambiwalentny stosunek do
takiego traktowania jego dupy.
Mężczyzna
robił mu szybką i szorstką palcówkę, traktując jego ciało jak
własność. Sasza wcale nie czuł, żeby się rozluźniał, więc
spróbował wypiąć się bardziej. Santa skwapliwie to wykorzystał,
wsadzając w niego dwa palce aż po knykcie i serwując kolejną
dawkę bólu. Zaraz wyciągnął je, najwyraźniej nie zamierzając
dokładać trzeciego. Dłonią uderzył go ponownie w to samo
miejsce, a drugą, na którą wcześniej napluł, przejechał
parę razy po swoim sztywnym penisie. Uniósł się bardziej na
klęczkach, przytrzymał głowę Saszy i wbił się w niego za jednym
razem, tak głęboko, na ile pozwalała mu nieznośnie drażniąca
ciasnota dupy chłopaka.
– O
kurwa! O kurwa! O kurwa jego mać! – krzyknął zaskoczony Sasza,
którego głos na końcu przeszedł w szloch.
– I
jak tam, masosuczko? – spytał muzyk jeszcze bardziej zachrypniętym
niż zazwyczaj głosem.
– Zajebiście
– syknął Sasza, gdy częściowo odzyskał rezon. Czuł, jak
drgają mu uda. – Boli mnie szyja, bolą ramiona i boli dupa. I nie
jestem masochistą!
– Tak?
Bo chuja masz sztywnego, suczko – odparł Santa Boy z drwiną. –
Lepiej zaciśnij zęby. Tylko języka sobie nie odgryź.
– Skurwiel.
I daj mi się przekręcić na bok, nogi mi się trzęsą.
– Będziemy
się pieprzyć jak emeryci? – prychnął rockman, jednak wyciągnął
z niego penisa, co zostało skomentowane przez chłopaka
kolejnym zbolałym stęknięciem.
Przekręcił
Saszę na plecy, mimo że ten miał związane z tyłu ręce. Zadarł
mu nogi do góry za owłosione łydki i ponownie wbił się w
niego, zanim chłopak zdążył ogarnąć nową sytuację, w której
się znalazł. Zaczął go posuwać, z każdym pchnięciem wyciskając
z niego coraz głośniejsze jęki i starając się wejść głębiej.
Bardzo możliwe, że zbudziło to chłopaka w pokoju obok,
który zaszył się teraz w najciemniejszym kącie, sądząc, że
jest świadkiem gwałtu. Sasza poddawał się wszystkiemu z kurczowo
zaciśniętymi powiekami i głową zwisającą z krawędzi łóżka.
Niespodziewany orgazm zabrał mu na chwilę dech. Zszokowany otworzył
oczy, by ujrzeć jedynie przeciwległą ścianę i sufit. Usłyszał
za to ochrypły śmiech Santy Boy'a, który za chwilę także
doszedł. Wyciągnął z jego nadwyrężonej i obolałej szparki
mięknącego penisa i przewalił się na plecy, ciężko
oddychając. Całe jego ciało było zaczerwienione i pokryte potem.
Sasza po dłuższej chwili bez ruchu przetoczył się na
brzuch ze wciąż spętanymi rękoma, a później podniósł na
klęczki. Santa Boy usiadł i uwolnił go z więzów. Chciał
pociągnąć chłopaka na siebie, ale ten wyrwał mu się i ignorując
ból we wszystkim, usiadł na krawędzi łóżka tyłem do niego.
– Takie
to było zabawne? – zapytał za złością, rozmasowując
nadgarstki.
– Co
niby?
– Już
ty wiesz co – syknął Sasza i odwrócił do niego wciąż czerwoną
twarz.
Santa
Boy położył się bokiem na poduszkach i podparł głowę na dłoni.
Wyglądał na wielce ukontentowanego.
– Jeśli
chodzi ci o to przed chwilą, to nie śmiałem się z ciebie –
wyjaśnił spokojnie. – To był raczej wyraz ulgi.
– Ulgi?
– No,
ucieszyłem się, że ja i mój czterdziestoletni chuj możemy ci
jeszcze zrobić dobrze. – Santa Boy z krzywym uśmiechem
przesunął wzrokiem w dół swojego ciała. – Popatrz, jaki jest
pomarszczony. To emeryt. Przepracował już więcej godzin niż
przeciętny osiemdziesięciolatek.
Sasza
zachichotał i na czworakach przemieścił się do mężczyzny. Czuł,
jak trochę jego nasienia wypływa mu spomiędzy pośladków na udo.
Brzuch miał ubrudzony swoją własną spermą. Santa przyciągnął
go za ramię i przycisnął do swojego boku, całując wcześniej po
czerwonym uchu.
– I
serio ci to nie przeszkadza, że... – zaczął cicho młodszy
mężczyzna. – No wiesz.
– No
wiem co? – przedrzeźniał go Santa Boy. – Źle by było, jak byś
tego nie lubił.
– No
ale, że tak – miotał się Sasza.
Muzyk
westchnął i zaczął leniwie głaskać go po krótkiej, szorstkiej
szczecinie na głowie.
– Sądzę,
że każdy powinien mieć możliwość bycia tym, kim chce. Bycia
sobą. Zadziwiająco mało ludzi ma taką możliwość. Myślę, że
to doprawdy magiczne, że nie musimy przed sobą udawać. Ja mogę
być stetryczałym dziadkiem metalu, a ty moją suczką. Co uważasz?
Sasza
drgnął, gdy poczuł, że jego palce zostają splecione z palcami
Santy Boy'a. Przymknął oczy, kładąc swoją głowę na jego
piersi.
– Myślę,
że czekają cię dwa tygodnie abstynencji – mruknął.
– Aż
tyle? – odparł mężczyzna rozbawionym głosem i wsunął palce
drugiej dłoni między jego pośladki. – Pomasuję ci, jak cię
boli.
– Okej
– mruknął sennie Sasza, nie zamierzając oponować. – I co
zrobimy z chłopakiem?
– Pojęcia
nie mam. Zastanowimy się jutro, jeśli jeszcze nie uciekł przez
okno po tym, co usłyszał.
– A
może sobie zwalił? – zażartował Sasza.
– Nie
wiem, co gorsze. Śpij już.
– Ty
też.
Santa Boy i Sasza są niesamowici. Najlepsza para ze wszystkich opowiadań ,które czytałam. (Nie policzę ile ich było)
OdpowiedzUsuńChcę czytać i czytać o nich.
Santa po wszystkim taki czuły dla Saszy *.*
No cudowni.
Lubię Josha i mu współczuję ma okropne życie ;-;
Chcę żeby spotkał Jack'a.
Poza tym chyba rudy nie jest mu taki obojętny.
Całe opowiadanie jest super czuję klimat jak bracia są w rodzinnym domu.
Więcej! XDD
To super, że emeryt metalu i jego "masosuczka" (nie wiem, jak to wymyśliłam xD) przypadli ci do gustu. Oddzielnie już stanowią ciekawe indywidua, a co dopiero razem. Jack ma teraz ważniejsze sprawy na głowie niż Josh, ale może już niedługo sobie o nim przypomni.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Jeny, MoNoMu, nawet nie masz pojęcia jak mi humor poprawiłaś tym rozdziałem. :D Absolutnie boski, Sasza i Santa są przekochani, mogłabym o nich czytać non stop. Ale aż mnie skręca na myśl, co dalej z Joshem. Chciałabym dla wszystkich happy endu, obawiam się jednak, że to niemożliwe.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby Ci się tempo utrzymało, coraz bardziej przywiązuję się do TB i jakoś mi tak smutno na myśl, że może się skończyć.
Cieszę się, że moje wypociny polepszyły ci humor :) Jak to mówią - wszystko, co dobre musi się skończyć. To jak z ulubionym serialem - jednocześnie cieszysz się z nowych sezonów, ale widzisz, że każdy następny jest co raz gorszy. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny.
UsuńPozdrowienia!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, to bylo genialne, ale i zachowanie Santy mi się spodobało, jak sie wkurzył, że ten częstuje go dragami... ale tekst "– Jeśli chłopak nie wyjdzie stąd razem z nami, to nie ujrzysz i nie poczujesz mojej dziewiczo ciasnej dupy przez miesiąc – zagroził Sasza. – Miesiąc? – powtórzył ze zgrozą Santa Boy. – Okej, już idę." - to było po prostu genialne... Sasza wie, jak nakłonić Sante do czegoś...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
O matko! To jest masakra, jak sobie przypominam, co dokładnie było w którym rozdziale. Te dialogi są takie żanujące, ale jednocześnie tak fajnie się je pisało xD No, Santa Boy nie jest aż taki zły, jak się wydaje! Dzięki i pozdrawiam! :D
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, zachowanie Santa Boy mi się bardzo spodobało, jak się wkurzył, że tamten czestuje go dragami... ale ten tekst "– Jeśli chłopak nie wyjdzie stąd razem z nami, to nie ujrzysz i nie poczujesz mojej dziewiczo ciasnej dupy przez miesiąc – zagroził Sasza.
– Miesiąc? – powtórzył ze zgrozą Santa Boy. – Okej, już idę." - to po prostu było cudowne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka