niedziela, 30 grudnia 2018

Atsah II - ROZDZIAŁ 8 - Siła ducha

Przede wszystkim udanego sylwestra, czyli spędzonego tak, jak chcecie. Imprezowo lub wręcz przeciwnie. U mnie straszna chlapa. Jak tylko wyjdę z domu, to leje. Zastanawiam się, czy mnie coś nie opętało. Chyba wolałabym już ten śnieg. Szaro i brzydko :(


Wyprężył się niczym sprężyna, gdy usłyszał skrzypienie drzwi balkonowych. Niemal już zasnął, ale ten pojedynczy dźwięk rozbudził wszystkie jego zmysły i nadzieje. Ukrywając się za uchylonymi drzwiami własnego balkonu, zerknął na ten obok. Ahiga właśnie zapalał papierosa. Oparł się łokciami o barierkę i zapatrzył w granatowe już niebo.

Cherubin wyszedł na balkon, ale mężczyzna nawet nie drgnął. Nie spojrzał w jego stronę. Raphael za to patrzył na Ahigę i nie podobało mu się to, co ujrzał. Kiedyś lękał się tego mężczyzny. Teraz też jego postura i mina mogła budzić podszywaną strachem potrzebę utrzymania bezpiecznego dystansu, ale nie w Cherubinie. Już nie. Teraz było mu żal tego mężczyzny.
Gdyby on stracił kogoś bliskiego, bo Shane na pewno nie był tylko zwyczajnym pracownikiem, to by płakał i krzyczał. Wyrzuciłby z siebie wszystkie ściskającego jego wnętrzności emocje, a potem, już pozbawiony wszystkich sił, opadłby w czyjeś opiekuńcze ramiona. Bo on mógł to zrobić. Nikt nie wymagał od niego, aby był cały czas silny. Nawet on sam. I zawsze gdzieś w pobliżu czekały te ramiona, na których mógł się oprzeć. Chociażby matki lub ojca.
Mężczyzna przed nim nie mógł okazać słabości, bo otaczali go ludzie, którzy szanowali go tylko za jego siłę. Siebie samego pewnie też szanował tylko za to. Dlatego nawet teraz, w tych czterech ścianach, za opuszczonym parawanem, nie mógł zdjąć maski. Także dlatego, że nikt nie złapałby go, gdyby bezsilny upadł na deski sceny. Musiał cały czas grać.
Cherubin postanowił sam zaangażować się do nowej roli. Teraz to on musiał być silny i dać temu mężczyźnie pocieszenie. Tak, jak raz już to kiedyś zrobił, wspiął się na barierkę oddzielającą balkony i zaraz znalazł się po jej drugiej stronie.
‒ Co ty znowu wyprawiasz, idioto?! ‒ zdenerwował się Ahiga, wreszcie na niego patrząc, ale reszta jego słów zginęła w pocałunku.
Cherubin dopadł do niego i chwycił obiema dłońmi za twarz. Nic nie mówiąc i nie czekając na jakąś reakcję, pocałował gwałtownie mężczyznę, wpychając mu język do ust. Był niższy i znacznie drobniejszy, ale nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Całował mężczyznę zapamiętale, wszystkiemu nadając tempo niczym dyrygent. Chciał teraz dawać temu mężczyźnie. Dawać namiętność i siłę. Wszystko, co tylko był w stanie. Ahiga starał przez chwilę jeszcze starał się walczyć, nie stracić swojej twarzy, ale w końcu uległ.
Papierosa zgubił w trakcie, może nawet wypadł mu przez balustradę wprost do hotelowego basenu, ale żaden z nich nie zwrócił na to chociaż najmniejszej uwagi. Teraz, idąc tyłem, wrócił do swojego pokoju, którego wyposażenie skrywał mrok. Świeciła się tylko pojedyncza, ścienna listwa nad wezgłowiem drewnianego łóżka. Potulnie dał się rozbierać tym drobnym dłonią niedojrzałego całkowicie mężczyzny. Drgnął, mimo że nie było zimno, gdy jego ramiona zostały odsłonięte, a jego koszula lekko spadła na parkiet. Dotarli już do łóżka, więc usiadł na nim. Zaraz poczuł ciężar na udach, gdy złotowłosy chłopak usiadł na nim. Rozgościł się na jego kolanach, w ogóle nie pytając o zgodę. Dzieciak znów objął jego twarz gorącymi dłońmi i pocałował. Był przy tym strasznie bezczelny. Ahiga pomyślał, że powinien pokazać mu, gdzie jego miejsce, ale zamiast tego położył się na łóżku. Zamknął oczy.
Cherubin rozebrał się do naga i przysiadł przy Ahidze. Przez chwilę myślał o tym, aby zapalić którąś z lamp, ale bał się, że spłoszy tym mężczyznę. Musiało mu wystarczyć mgliste światło ściennej listwy. Swoimi oczami, które najczęściej płonęły dziko jak dwa rozżarzone węgliki, zdradzając porywistość jego natury, prześlizgiwał się po sylwetce mężczyzny. Uznał, że był znacznie piękniejszy od Johnny’ego i skarcił się w myślach, że kiedykolwiek mógł myśleć inaczej. Nie wiedział w jaki sposób ten podły człowiek, który nawet nie zasługiwał na to miano, mógł go tak sobie owinąć wokół palca. Teraz czuł jedynie wstyd z tego powodu. Młodość naprawdę jest głupia!
Nachylił się nad Ahigą i obie dłonie położył na jego klatce piersiowej. Jego ciemne sutki zamknął między małymi i serdecznymi palcami. Podobało mu się, jak brodawki mężczyzny w momencie zesztywniały. Jak jego skóra zrobił się gorąca i bardziej lepka. I jak ruchy jego klatki piersiowej, gdy oddychał, stały się głębsze. Ciszę panującą w pokoju zmącił cichy, miarowy szum, gdy Ahiga wciągał kolejne porcje powietrza przez nos.
Cherubin podziwiał go jeszcze przez chwilę jak jakieś wiekopomne dzieło w galerii sztuki oprawione w złote ramy. Nawet przy tym nie mrugał, tylko chłonął spowity w półmroku obraz doskonałego dla niego ciała. Wyraźnie zarysowanych mięśni, niebieskich nici żył pod skórą, kilku starych blizn. Ocknął się, dopiero gdy strużka śliny skapnęła z jego rozwartych, nieruchomych warg, na klatkę piersiową mężczyzny. Uśmiechnął się szeroko. Nachylił jeszcze bardziej, aby z rozkoszą zlizać tę plamę. Później przywarł policzkiem do piersi mężczyzny i ułożył się na nim. Poczuł gorąco między ich ciałami  i nieprzyjemny chłód tam, gdzie się nie stykali. Dłonią przejechał wzdłuż boku Ahigi, badając dokładnie fakturę jego żeber i mięśni brzucha. Gdy dotarł do wyraźnie zarysowanej kości biodrowej, zrobił małe kółko palcem, obrysowując wypukłość. Powędrował na ślepo wzdłuż krawędzi dżinsów, aż nie natrafił na pasek włosów. Podążył dalej nową ścieżką. Rozpiął guzik spodni i zanurzył się pod materiał bielizny.
Uniósł się na łokciu i chwycił między swoje białe, drobne zęby sutek mężczyzny. Sycił się reakcją, delikatnym drgnięciem ciała pod sobą i chciał ich jeszcze więcej. Jego dłoń na chwilę się cofnęła, niczym przestraszone zwierzątko, gdy palce musnęły gorącą, lepką skórę na pobudzonym penisie mężczyzny. Cherubin skarcił się za to w myślach. To, jak mocno wszystko teraz czuł, było wręcz surrealistyczne. Sztywne włosy łonowe kuły skórę jego dłoni niczym igły. Przejechał w górę wyprężonego penisa, sycąc się każdą nierównością. Opuszką palca zbadał główkę, zataczając na gorącej skórze kilka okręgów.
Przestraszył się, że wszystko za szybko się skończy, więc postanowił kontynuować podróż. Spojrzał na twarz Ahigi, który wciąż trzymał zamknięte oczy. Jego usta były za to teraz lekko rozwarte, a na czole i między ciemnymi brwiami pojawiły się lekkie zmarszczki. Cherubin wziął głęboki wdech, wciągając przy tym mocno napięty brzuch i pocałował Ahigę w usta. Swoim leniwym dotąd ruchom dodał animuszu. Rozpiął zamek spodni mężczyzny i obsunął jego bieliznę. Penis niemal wyskoczył, jakby ciesząc się z tego, że wreszcie został uwolniony.
Cherubin wolną dłonią sięgnął do swojej erekcji, a drugą objął ściągnięte jądra Ahigi. Podobała mu się ich puszystość i to, że chociaż tors mężczyzny był dosyć ubogo owłosiony, to inaczej sprawa miała się poniżej pasa. Nagle do głowy przyszła mu ekscytująca myśl, coś, co musiał za wszelką cenę sprawdzić, ale nie wiedział, czy nie przekroczy tym granicy. Potrząsnął zaraz głową.
Zagryzł spierzchniętą wargę i powędrował dłonią głębiej, za jądra mężczyzny. Poczuł gorącą skórę, a potem na dziurkę także okoloną włosami. Zagłębił palec między pierścień mięśni. Naciągnął skórę, na ile mógł, czując wyraźny opór. Puścił za to swojego penisa. Czuł, że zaraz wybuchnie. W momencie stał się całkowicie sztywny.
Zsunął się z łóżka i klęknął między nogami Ahigi. Zsunął jego spodnie, na ile był w stanie. Dopadł do jego jąder i przyssał się do nich. Gorący penis mężczyzny otarł się o jego twarz, drażniąc skórę i rzęsy. Ssał przez chwilę, czując na wargach i języku drobne włoski. To był jednak tylko pierwszy akt. Uniósł się na kolanach, wygodniej moszcząc się między kolanami mężczyzny. Kilka razy przeciągle przejechał językiem po jego penisie, którego podtrzymywał palcami. Zawsze był ciekawy, jakie to będzie uczucie. Pocałował żołądź, uśmiechając się szeroko, nim wziął penisa do ust. Uczucie było nieprzyjemne, dławiące, gdy próbował go wsunąć głębiej. Zrezygnował więc. Uznał, że musi się jeszcze wiele nauczyć.
Doszedł pierwszy. Jakoś tak zupełnie bez zapowiedzi i trochę bez powodu. Sam był zaskoczony, aż zacisnął lekko zęby na członku Ahigi. Wydał z siebie stęknięcie, przeżywając niespodziewany orgazm, a po chwili zarechotał. Sięgnął dłonią do swojego krocza. Zebrał nią trochę spermy. Wtarł ją w udo mężczyzny i zaczął żwawiej mu obciągać. Zacisnął oczy, gdy nagle poczuł dłoń na swojej głowie. W kącikach pojawiły mu się łzy, kiedy mężczyzna doszedł z głośnym jęknięciem.
Ahiga dalej nic nie mówił. Uniósł się za to i chwycił Cherubina, który wciąż nie był pewien, co zrobić z małą katastrofą w jego ustach, aby wciągnąć go na siebie. Raphael zdecydował się po prostu przełknąć, a potem znów spojrzał na teraz znacznie łagodniejszą w wyrazie twarz mężczyzny. Przejechał palcem wskazującym po jego szorstkim policzku, po czym go pocałował.
Zasnął przy jego boku z mocnym postanowieniem, że stanie się wystarczająco silny, aby być oparciem dla tego mężczyzny.
***
Ryan leżał na łóżku w swoim pokoju, a właściwie w zaaranżowanym na niego poddaszu. Na uszach miał bezprzewodowe słuchawki. Kolejny już dzień spędzał w dokładnie ten sam sposób. Słuchał starych płyt High Death, bo jękliwe riffy Santy Boy’a, które naśladowały płacz z żalu i gniewu, oraz wtórujący im niski, zachrypnięty głos muzyka doskonale oddawały to, co teraz czuł. I tylko pogłębiały stan, w którym się znajdował. Na pewno nie działały jak lekarstwo. 
Kiedy wskoczyła kolejna piosenka, ściągnął gwałtownie słuchawki i rzucił je na podłogę. Całkowicie zapomniał, że oprócz starszych płyt miał też ściągniętą tą najnowszą w dorobku High Death. Gdy się pojawiła, uznał ją za świadectwo odrodzenia się zespołu i jego lidera. Teraz nienawidził tej płyty, a przede wszystkim tej wężowatej, rockowej ballady*. Chyba najszczersze co kiedykolwiek wypluł z siebie Santa Boy, a czego teraz Ryan nie mógł znieść. 
Odszukał dłonią porzucony na łóżku telefon, żeby zapauzować listę odtwarzania. Zobaczył, że ma kilka nieodebranych wiadomości. Wszystkie od Pocahontas. Usunął je bez czytania. Nie chciał jej widzieć ani z nią rozmawiać. I wcale nie chodziło mu o to, co powiedziała mu matka na temat jego najlepszej przyjaciółki.
Nie chciał jej widzieć, bo dojrzał to w jej spojrzeniu. Pogardę. Nie powiedziała tego na głos, cały czas go wspierała i utwierdzała w przekonaniu, że to najlepsza decyzja, ale i tak dojrzał to w jej spojrzeniu. Miała go za tchórza. I słusznie. Gardziła nim. I miała rację. On też sobą gardził.
‒ Spóźnisz się, jeśli zaraz nie wyjdziesz! ­‒ Usłyszał wołanie dziadka z dołu. ‒ Uszanuj stare kości swojej babci.
Podniósł się i zabrał bluzę leżącą na oparciu obrotowego krzesła. Podniósł też słuchawki i włożył telefon do kieszeni spodni. Po drabinie zszedł na pierwsze piętro domu. Dziadka zastał w kuchni. Właśnie pakował kanapki w folię aluminiową. Były dla niego. Kolejną noc miał spędzić w sklepie należącym do dziadków. Teraz, na popołudniowej zmianie, była tam jego babcia.
Pracę zaproponował mu dziadek.
‒ Leżysz tu jak zwłoki ‒ powiedział, gdy wczoraj bez zapowiedzi wszedł na poddasze. I miał rację.
Teraz podał wnukowi kanapki oraz herbatę w termosie upchane w papierowej torbie. 
Ryanowi dopiero teraz przyszło do głowy, aby o coś zapytać:
‒ A gdzie jest Johnny?
‒ Pytanie godne głównej nagrody w „Milionerach” ‒ odparł jego dziadek. ‒ Po prostu znowu uciekł bez chociażby słowa. Po kilku dniach zadzwoniono do nas z parkingu nieopodal lotniska. Stał tam samochód twojej mamy, za którego nikt nie uiszczał opłaty parkingowej.
‒ Tak po prostu zniknął?
Jego dziadek wzruszył ramionami.
‒ On zawsze taki był ‒ stwierdził. ‒ Dużo szczekał, a gówno z tego było. Nie wiem, po kim to ma.
A ja? ‒ pomyślał z goryczą Ryan. Po kim ja to mam?
Kolejną więc nos spędzał za ladą całodobowego sklepu dziadków. Prawie nie było klientów. Przez większość czasu był więc zupełnie sam, ale tak jak wczoraj, blisko północy, dzwonek przy drzwiach się odezwał, a do środka wszedł Floyd. Przez ramię miał przerzucony plecak. Uprzedniej nocy pojawił się w sklepie niczym duch. W Austin zniknął nawet nie wiadomo dokładnie kiedy i więcej nie dawał znaków życia. Kolejny raz Ryan ujrzał go właśnie w sklepie. Wybudził go wtedy z półsnu, czy raczej koszmaru.
Na początku ich znajomości, gdy jechali do Austin, nie podszedł Ryanowi. Był zbyt natrętny i w jakiś sposób oślizgły. Właściwie do tej pory Ryan nie miał pojęcia, o co chłopakowi tak naprawdę chodziło. Teraz się go jednak uczepił, łyknął zarzucony haczyk, bo kogoś potrzebował. Pocahontas by nie zrozumiała. Nie chodziło tylko o to, co wyczytał z jej spojrzenia. Ona pochodziła z innego, wręcz bajkowego świata. Jej starzy byli niesamowicie zamożni i niemal czcili swoją adaptowaną córkę jak jakąś boginię. Teraz dodatkowo Trish miała nie jednego, a dwóch ojców. On zaś żadnego.
‒ Twoje rzeczy, tak jak chciałeś ‒ powiedział Floyd, kładąc na ladzie czarny worek, który wyciągnął ze swojego plecaka. ‒ Pocahontas nie była zbyt szczęśliwa. 
‒ Dzięki ‒ odmruknął Ryan i rzucił worek na podłogę koło swojego krzesła, nawet nie sprawdzając jego zawartości.
‒ Straszne masz wory ‒ zauważył Floyd i kciukiem przejechał po skórze pod okiem chłopaka. ‒ Spałeś w ogóle?
Ryan nie miał nawet siły, aby strzepnąć dłoń, która zastygła na jego policzku. Spojrzał w górę, na twarz uśmiechniętego chłopaka w dredach. Musi być zajebiście tak się niczym nie przejmować, pomyślał.
‒ Wczoraj mi proponowałeś… ‒ zaczął.
‒ Wciąż aktualne ‒ potwierdził Floyd, nawet nie czekając, aż Ryan skończy. ‒ To zamknij interes. I tak chyba teraz bardziej straty przynosi niż zyski. Prąd tylko marnujesz.
Ryan wiedział, że mu się jutro za to oberwie od dziadka, a potem jeszcze od matki, gdy ta wróci z pracy, ale się nie przejmował. Jakoś tak niczym się nie przejmował. Od przyszłego tygodnia miał zacząć chodzić do nowej szkoły. Tak zdecydowała Jennifer Norton. Normalnie by się buntował. Później, gdy już przekonałby się, że to nieuniknione, obgryzałby paznokcie ze stresu. Teraz zaś było mu to zupełnie obojętne. Zamknął więc sklep i ruszył opustoszałymi ulicami za Floydem. Nawet nie pytał, gdzie właściwie idą i co będą robić.
Chłopak zaprowadził go do opustoszałego, rozległego budynku. Bardziej willi niż zwykłego domu. Żeby dostać się na posesję, musieli przecisnąć przez wąską szparę, którą tworzyła odgięta, rozcięta, metalowa siatka ogradzająca teren. Dom był opuszczony już od dłuższego czasu. Wskazywały na to chociażby dykty w oknach pozbawionych szyb oraz łuszczący się niczym naskórek poszarzały tynk.
Weszli do środka, wprost do rozległego pomieszczenia, które musiało kiedyś stanowić salon. Teraz nie było tu mebli, a z parkietu pozostały tylko pojedyncze fragmenty desek. Pewnie bezdomni je spalili, aby się ogrzać. Teraz ich tu nie było. Gdy Ryan o to zapytał, Floyd z uśmiechem odparł, że teraz to miejsce przejęła „nowa fala”. Przewrócił oczami. Nawet nie pytał, co niby miało to znaczyć. Nie interesowało go to.
Na pierwszym piętrze, na które wspięli się po kręconych schodach, czekała na nich dwójka nastolatków. Chłopak i dziewczyna. Ryan od razu uznał, że to rodzeństwo, najpewniej bliźnięta. Mieli podobne, zresztą niezbyt atrakcyjne, rysy twarzy i włosy pofarbowane we wszystkie kolory tęczy.
Rozejrzał się po pokoju.
‒ Graffiti? ‒ zdziwił się.
Na ścianach widniało kilka wykonanych sprayem malunków. Bardzo pedantycznych i wielobarwnych. Nie miał problemu z rozpoznaniem jednego z krajobrazów. To była łąka nad pobliską rzeką, gdzie w lecie często pary wybierały się na spacer. Niedawno wybudowano tam parking.
‒ Nie obrażaj człowieka ‒ wypaliła dziewczyna, chociaż w jej głosie dało się wyczuć jedynie rozbawienie. ‒ To sztuka, a nie wandalizm.
Floyd bez ostrzeżenia uwiesił się na ramieniu Ryana i podsunął mu puszkę sprayu.
‒ Chcesz coś namalować? ‒ spytał, palcem wolnej dłoni odciągając kołnierz jego bluzy, by następnie pocałować go w odsłonięty fragment skóry.
‒ Co niby? Poza tym nie umiem rysować ‒ odparł Ryan, ignorując tamten gest.
‒ To akurat nie ma znaczenia. Cokolwiek. ‒ Floyd popukał puszką w jego klatkę piersiową. ‒ To, co podpowiada ci serce.
Od razu w wyobraźni Ryana pojawił się orzeł z rozpostartymi skrzydłami kołujący w przestworzach. Zupełnie wolny i niczym nieograniczany. Pan swojego życia.
Orzeł. Atsah.
‒ Nic nie chcę ‒ odparł, nagle znów smutniejszy. Wyplątał się z uścisku chłopaka. Usiadł pod ścianą. ‒ Ale popatrzę, jak będziecie pracować.
Floyd potrząsnął głową i wygrzebał ze swojego plecaka dodatkową maskę. Rzucił ją w stronę Ryana, który najwyraźniej znów zatapiał się w swoich ponurych myślach.
‒ Dupa ci tak odmarznie na tym betonie. Chodź, będziesz wypełniał pola kolorem.
Przed początkiem pracy wypalili po jednym. Skończyli zaś po kilku godzinach. Teraz na jednej ze ścian widniał portret Debbie Harry** w przejaskrawionych kolorach. Ryan załapał, o co chodziło Floydowi z tą „nową falą”.
Bliźniacy dość szybko się zmyli. Teraz zostali tu tylko we dwójkę. Maska wisiała Ryanowi na szyi. Chociaż szyby w oknach były wybite, w powietrzu wciąż unosił się drażniący zapach lakieru. Uznał, że udało im się oddać magię wyglądu Debbie, a potem spojrzał na ścianę obok, na której namalowany był krajobraz.
Floyd teraz go uzupełniał. Stał na taborecie i domalowywał coś małego na błękitnym niebie. Jakiś cień. Gdy skończył, zeskoczył na podłogę i uśmiechnął się do Ryana. Miał bardzo łagodną w wyrazie, ale przystojną twarz. Niebo na malunku przecinał teraz orzeł. Znajdował się bardzo daleko, wysoko, więc był tylko ciemną plamą. Jednak to niezaprzeczalnie był orzeł.
Floyd odrzucił maskę i puszkę sprayu na podłogę, a potem podszedł do Ryana. Przetarł delikatnym gestem jedno z jego przymrużonych oczu, mimo że chłopak nie płakał. Później złączył ich usta w pocałunku.
Ryan zastanawiał się tylko chwilę. Chwycił Floyda za ramiona i przyciągnął go bliżej do siebie. Chłopak rozpiął mu bluzę i nachylił się, aby pocałować go w miejsce, gdzie zaczynała się szyja. Ryan uniósł podbródek i oparł go na dredach Floyda, które pachniały dymem i cytrusami. Jego wzrok znów padł na rysunek orła kołującego wysoko na niebie.
Uznał, że najlepiej będzie zapomnieć. Postanowił się więc oddać temu chłopakowi, bo najwyraźniej go chciał. 
***
Atsah siedział na łóżku i patrzył na nocne niebo przez okno, którego nie dało się od wewnątrz otworzyć. Myślał o Ryanie. O tym, czy sobie poradzi. Martwił się. Doszedł jednak do wniosku, że na pewno tak. Miał przecież rodzinę. I miał Pocahontas. Ona była silna. Miała niezłomnego ducha. Prawie jak indiański wojownik. Na pewno będzie dla Ryana wsparciem. 
Wszystkie nieszczęścia ściągnął na rodzinę Ryana jego wujek. Atsah uznał, że mężczyzna zrobi wszystko, żeby odciągnąć niebezpieczeństwo od swoich krewnych. On sam by tak uczynił, nawet jeśli miałby poświęcić siebie. Uznał więc, że o Ryana nie musi się martwić. Chciał tylko, aby był szczęśliwy. 
Później zaczął myśleć o kocie, małym przybłędzie, dla którego razem zrobili w lesie z drewna miejsce do spania w postaci drewnianej skrzynki. Ryan śmiał się, że wygląda jak buda dla psa. Pewnie ojciec nie zajmie się kotem i nie będzie go karmił. Noce wciąż były chłodne, więc mógł się przeziębić.
Atsah pomyślał, że byłoby miło, gdy Ryan zaopiekował się małym, bezdomnym kotkiem. Potem położył się na niewygodnym, za krótkim dla niego łóżku i zasnął.

  *Chodzi o piosenkę, którą Santa Boy nagrał podczas rozstania z Saszą -> "Life is Cheap", rozdział 6.
**Debbie Harry – wokalistka punk-rockowego zespołu „Blondie”, który szczyt popularności przeżywał w latach osiemdziesiątych.



2 komentarze:

  1. Jahnny to ciepłe kluchy i tyle, a to w dodatku cecha rodzinna.
    Ryan to straszny egoista i aż przykro się robi widząc naiwność Atsaha
    ale cóż ... życie

    wszystkiego dobrego w nowym roku :)
    pisz proszę więcej ;D
    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, życie! W realu to chyba mniej jest tych Rambo niż mięczaków ;)
      Dziękuję za życzenia i również przesyłam! Piszę, ile mogę. No bo trzeba jeszcze znaleźć ten czas do marnowania w necie :D

      Usuń