czwartek, 13 grudnia 2018

Atsah II - ROZDZIAŁ 6 - Dopóki tu jesteśmy

Wspominałam, że zastanawiam się kogo załatwić? No i proszę, jest pierwsza ofiara moich pomyślunków. Ktoś będzie tęsknił? Bo ja bardzo.


Było ciemno i duszno. Coś podłużnego przesuwało się po jego szyi. Wyobraźnia podpowiedziała mu obrzydliwego, długiego i obślizgłego robaka. Pomyślał, że obudził się zakopany żywcem. Ale wtedy to, co nagle poczuł, musiałoby być wstrząsem podczas trzęsienia ziemi. Podrzuciło nim w górę, przez co uderzył głową o twardą powierzchnię nad sobą. To go otrzeźwiło, a jego zmysły znów zaczęły działać, chociaż wzrok i tak nie był potrzebny w kompletnej ciemności. Leżał zgięty w pół w bagażniku jadącego samochodu, wywnioskował po odgłosach, które do niego docierały i po ciągłym podrzucaniu na wybojach. Miał związane ręce i nogi, a także zaklejone usta. Spróbował się wyswobodzić, ale więzy były zbyt mocne.

Po kilku następnych próbach, które także okazały się bezowocnym wysiłkiem, poddał się. Tylko to coś, co wciąż przesuwało się po jego szyi, doprowadzało go do pasji. Przekręcił się, na ile mógł, bo w ciasnym bagażniku znajdował się jeszcze duży pakunek, o który cały czas się obijał, by zrzucić to coś ze swojej szyi. Gdy się udało, przytknął do tego nos, aby zbadać co to takiego. Na pewno nie to, co podpowiadała mu wyobraźnia. Nie było obślizgłe. Tylko suche i pachniało… szamponem.
Dred.
Johnny otworzył szeroko oczy i instynktownie odsunął się jak najdalej. Nic nie widział w tej ciemności, ale chyba już wiedział. Ten drugi obiekt zapakowany był w skrzypiącą przy każdym potrąceniu folię. To był Falco. I wszystko wskazywało na to, że już nie żył. Johnny związanymi w kostkach nogami szturchnął worek, ale zupełnie nic się nie stało. Przez taśmę zaklejającą mu usta wydał z siebie pełne boleści jęknięcie.
Jechali jeszcze długo. Oczywiście nie mógł powiedzieć dokładnie ile, ale droga stawała się coraz bardziej wyboista. Musieli wyjechać daleko poza miasto. W końcu stanęli, a po chwili bagażnik otworzył się. Johnny zacisnął oczy, spodziewając się porażenia odzwyczajonych źrenic światłem dnia, ale nic takiego się nie stało. Był środek nocy. Dopiero po chwili został zmuszony do zaciśnięcia na moment powiek, gdy Jack Hetfield skierował na niego światło latarki.
‒ No ruchy. Wyłaź ‒ rozkazał mężczyzna. Żeby dodać swoim słowom mocy, wyciągnął pistolet i skierował go na Johnny’ego. ‒ Chyba nie każesz mi powtarzać, co?
Nie. To nie było łatwe, ale po kilku próbach Johnny wytoczył się z bagażnika i boleśnie upadł na ziemię. Hetfield uwolnił mu nogi i ręce.
‒ Niczego nie próbuj ‒ zaznaczył, zanim zerwał z jego ust taśmę.
Johnny syknął boleśnie, ponieważ stracił przy tym sporo ze swojego kilkudniowego zarostu. Powoli uniósł się do siadu, a potem wstał. Spojrzał do bagażnika. Kształt zawinięty w czarną folię dodatkowo obklejoną srebrną taśmą naprawdę przypominał człowieka. Z otworu wydostało się kilka długich dredów. Jeden z nich był rozjaśniony. Falco. To naprawdę był on.
‒ Wyciągnij go ‒ polecił Hetfield.
Johnny uznał, że najlepiej będzie się nie odzywać i po prostu wykonywać polecenia, chociaż nic nie wskazywało na to, że dane mu będzie dożyć do wschodu słońca. Pokonał obrzydzenie i wykonał rozkaz Hetfielda. Po chwili Falco leżał już na ziemi.
Jack chwycił za łopatę, która leżała obok niego i wskazał lufą pistoletu gąszcz dżungli przed nimi. Oświetlił go latarką.
‒ Tam.
Johnny przełknął ślinę. I chwycił worek. Przepraszam, rzucił w myślach, chociaż nienawidził Falco. Nikt jednak nie zasługiwał na taki los. Zaczął ciągnąć worek po ziemi.
‒ Nie tak, bo ślady będą zbyt wyraźne. Podnieś go ‒ nakazał Hetfield.
Johnny nie miał wyboru. Przerzucił worek z ciałem przez ramię. Zgiął się pod jego ciężarem. Zaczął iść. Potykał się o wystające korzenie. Parę razy prawie upadł. Latarka Hetfielda, który podążał za nim, nie dawała zbyt wiele światła. Gdy Johnny’emu zabrakło siły, aby nieść ciało, mężczyzna pozwolił mu je ciągnąć. Byli wtedy już w środku dżungli.
‒ Starczy ‒ zarządził w pewnym momencie Hetfield i rzucił łopatę w stronę Johnny’ego. ‒ Na co czekasz? Kop.
‒ Tylko dla niego, czy dla mnie też? ‒ spytał Norton przesączonym goryczą głosem, podnosząc narzędzie.
‒ Oho, a już myślałem, że będę się musiał postarać, żeby coś z ciebie wycisnąć. Szkoda ‒ parsknął Hetfield i usiadł na powalonym konarze drzewa. Położył też na nim latarkę tak, aby oświetlała ziemię przed nim. ‒ Na razie tylko dla niego. Później się zobaczy.
Johnny posłał mu krótkie spojrzenie i zaczął kopać. Na szczęście ziemia była wilgotna i miękka. Co jakiś czas natrafiał tylko na kamienie i korzenie. Hetfield wyciągnął z kieszeni koszuli papierosa i go odpalił. Płomień zapalniczki na chwilę oświetlił jego twarz. Za nim była już tylko ciemność. To jakoś przeszyło Johnny’ego aż do kości.
‒ No, to zacznij gadać ‒ rzucił Hetfield już luźniejszym tonem. ‒ Wyrecytuj wszystko dokładnie jak dzieciak wierszyk na środku klasy, to wtedy może mniej się nakopiesz.
„Może”, powtórzył w myślach Johnny. Miał przeczucie, że skończy się jednak na „może nie”.
‒ To… ‒ zaczął, kiwając głową w stronę worka. ‒ To Falco z…
‒ Wiem kto to i że miał mnie na celowniku ‒ przerwał mu Hetfield. ‒ Dlaczego akurat teraz?
‒ Dacnis rozkazał. No i sprowadzić z powrotem tego rudego dzieciaka, Josha. Uciekł i podejrzewaliśmy, że znajdziemy go u ciebie.
Jack zmarszczył brwi. Dobiegły do niego informacje o tym, że Josh znalazł sobie ciepłe gniazdko u Dacnisa. Ucieszyła go ta informacja. To zmniejszało szansę ich ponownego spotkania praktycznie do zera, ale przynajmniej dzieciak był bezpieczny i poza zasięgiem Barbosy. Miał co jeść i gdzie spać.
‒ Dlaczego uciekł? Coś mu tam zrobili? ‒ spytał, a w jego głosie dało się wyczuć ostrzejszą niż jeszcze przed momentem nutę.
‒ Nie, ale dowiedział się, że wyrok wydany na ciebie ma być w końcu wykonany.
‒ A jaki ty masz w tym wszystkim udział?
Johnny przestał na chwilę kopać i wzruszył ramionami. Na jego usta wpłynął krzywy uśmiech.
‒ To ja go ostrzegłem ‒ wyznał ‒ i to ja miałem cię sprzątnąć. Ciśnienie trochę skoczyło Dacnisowi po ucieczce chłopaka, więc wysłał też Falco.
‒ Nie byliście w zbyt przyjaznych stosunkach, gdy was zastałem na podłodze mojego mieszkania ‒ parsknął Hetfield.
‒ Falco dostał jakiś telefon. Nie słyszałem rozmowy, ale po jego reakcji wnioskuję, że ludzie przed którymi znalazłem schronienie u Dacnisa, musieli dać im popalić. Więcej nie wiem.
Hetfield dopytał jeszcze o parę rzeczy, a później kazał mu dalej kopać. Zapanowała kompletna cisza co jakiś czas rozpraszana odgłosami zwierząt dochodzącymi z głębi dżungli. Gdzieś blisko pohukiwała sowa. Gdy dół był już wystarczająco duży, Johnny wrzucił tam ciało i zaczął zakopywać tak, jak mu polecano. Pot lał się z niego strumieniami i bolał go każdy mięsień. Był już u kresu sił, fizycznych i psychicznych. Nie potrafił nawet jakoś specjalnie cieszyć się z tego, że nie trafił do dołu razem z Falco.
‒ Starczy tego dobrego.
Johnny przestał pracować łopatą i spojrzał na Hetfielda, który zdążył już wstać z pniaka i celował do niego z broni.
‒ Koniec naszej wycieczki krajoznawczej. Uważaj na jaguary.
Hetfield ruszył w głąb dżungli w drogę powrotną. Wraz z nim znikło jedyne źródło światła prócz gwiazd i księżyca, który był dzisiaj w pełni. Johnny został sam pośród mroku.
***
Ahiga czesał włosy. To z jakiegoś powodu był dziwny widok. Jakoś trudno było Raphaelowi przyswoić, że szefowie gangów też, zupełnie jak przeciętni ludzie, poświęcają swój czas na wykonywanie tak prozaicznych czynności, jak mycie zębów, czy właśnie czesanie włosów.
Nie tak dawno temu miał za to okazję przekonać się, że ten konkretny szef mafii lubił też dawać orgazmy wyszczekanym szczeniakom. No, a przynajmniej temu, który stał teraz przed nim, zapewne się rumieniąc.
‒ Podobno miałem do ciebie przyjść? ‒ rzucił, pokonując zażenowanie.
Ahiga uniósł na niego wzrok. Siedział na łóżku w wciąż rozpiętej koszuli. Był naprawdę dobrze zbudowany. To przykuwało wzrok.
‒ Wiesz, że to ekskluzywny hotel? Dbają tu o swoją renomę, a ty swoją osobą trochę im ją psujesz ‒ rzucił.
‒ Słucham? ‒ zdziwił się Cherubin, odlepiając wzrok od tego, co kusiło między połami rozpiętej koszuli.
‒ Ten podkoszulek? ‒ Ahiga kiwnął głową na chłopaka, który spojrzał po sobie zupełnie zbity z tropu. ‒ Który dzień go nosisz?
Och. Teraz Cherubin zrozumiał, co mężczyzna miał na myśli. Jemu też doskwierało to, że ma jedną parę ubrań. Na szczęście jego łazienka była wyposażona w pełną gamę kosmetyków, włączając to dezodorant. Jednak to, że miał tylko jedne podkoszulek zupełnie nie zależało od niego. To też postanowił zwerbalizować:
‒ Ale nie mam innego! Wiesz, ta podróż do Rio de Janeiro to trochę nieplanowana z mojej strony! ‒ fuknął.
Ahiga zaśmiał się pod nosem, widząc nadąsaną minę dzieciaka. Jakby był zupełnie pozbawiony instynktu samozachowawczego.
‒ No właśnie. Dlatego idź do moich ludzi, niech zabiorą cię na zakupy do miasta.
‒ Mowy nie ma! Nigdzie nie pójdę z tymi brutalami. Mam już dość widoku wypływających z czaszki mózgów na całe życie!
‒ To, co proponujesz? ‒ Uśmiechnął się Ahiga.
Czuł się dziwnie dobrze przy tym szczerym do bólu i strasznie przy tym pociesznym dzieciaku. Ten przed nim nie udawał i się nie kajał. Dobrze było przez chwilę poczuć się jak normalny człowiek.
Cherubin wycelował palec w Ahigę.
‒ Czemu ty ze mną nie pójdziesz? I tak siedzisz tu cały dzień i nic właściwie nie robisz.
‒ Moje psy i tak by z nami poszły.
‒ No ale by się przynajmniej zachowywały przy swoim panu!
Ahiga zasłonił dłonią usta, tłumiąc śmiech. Spod uniesionych brwi spojrzał na chłopaka.
‒ Czy to nie ma jakiejś specyficznej nazwy? ‒ spytał, uśmiechając się przebiegle. ‒ Najpierw seks, a potem zakupy… Z czymś mi się to kojarzy… Już wiem. Sponsoring.
Chyba tylko ułamek sekundy zajęło Cherubinowi znalezienie się przy Ahidze. Teraz jego policzki malował czerwienią nie tylko wstyd, ale także złość. Ahiga unieruchomił jego ręce, które chciały go zaatakować, chwytając je za nadgarstki i śmiejąc się przy tym głośno. Wciągnął chłopaka na siebie, samemu przy tym kładąc się na plecach. Splótł ich palce, a potem rozłożył ręce, zmuszając tym samym chłopaka Raphaela na przylgnięcie do jego klatki piersiowej.
‒ Wyrwiesz mi ramiona ze stawu! ‒ zaprotestował chłopak, jednak się śmiejąc. ‒ Czuję się jak ukrzyżowany.
‒ Och, takie przyjemności są zarezerwowane tylko dla świętych, a tobie jednak do świętości daleko.
‒ No ‒ potwierdził z szerokim uśmiechem Cherubin, wyraźnie zadowolony z siebie. Najwyraźniej odbierał to jako komplement.
Ahiga oswobodził go, aby dłońmi ścisnąć jego policzki, a potem szybko pocałować w usta. Potem odsunął jego twarz od swojej i spojrzał mu głęboko w oczy. Raphael nie miał pojęcia, jak to interpretować. Zapytał więc o to, co nie dawało mu spokoju:
‒ Jakoś tak lekko do tego podchodzisz. Dlaczego?
‒ Hm? ‒ podłapał Ahiga, który zaczął badać palcami naszpikowane kolczykami uszy chłopaka. Podobało mu się, jak szybko czerwieniały. Trochę jak w kreskówkach, od dołu aż po szpice. ‒ Ty też i to znacznie trudniejsze do pojęcia.
‒ No ale ja jestem narwanym idiotą. I teraz mi po prostu dobrze, więc płynę z prądem.
‒ No to ja najwidoczniej robię to samo.
‒ Bo akurat uwierzę ‒ prychnął Cherubin. Sturlał się z Ahigi i usiadł obok na łóżku po turecku. Jego mina przyjęła markotny wyraz. ‒ A Johnny? Johnny też był taki jak ja, prawda? Idiota, którym mogłeś się opiekować. Ale on cię porzucił. I patrz, co ci zrobił. Stałeś się taki… samotny. Przez niego tu jesteśmy. Po prostu dziwi mnie to, że tak lekko teraz podchodzisz do tego ze mną.
Ahiga, który wciąż leżał na plecach, zaplótł ręce na brzuchu. Spojrzał jeszcze na strapioną twarz chłopaka, który w napięciu przewiercał go swoimi błyszczącymi ślepiami, niczym kot czekający na smakołyk. Mały diabełek nie był taki głupi, jak mu się samemu wydawało. Ahiga uśmiechnął się kątem ust i przymknął powieki.
‒ Wtedy wiele się działo ‒ zaczął powoli. ‒ Mój ojciec, szef gangu, który powoli myślał o usunięcie się na dalszy plan, nie szanował mnie, bo byłem jego bękartem z Indianką, a jednocześnie widział we mnie większy potencjał niż w moim starszym bracie. Mój brat to wyczuł i zaczął mieć obawy, że straci to, na czym zależało mu najbardziej, czyli schedę po ojcu. Ja byłem tylko głupim dzieciakiem, który nienawidził swojego ojca, a jednocześnie ze wszystkich sił chciał mu udowodnić swoją wartość. I był zdolny zrobić wszystko, aby to osiągnąć. Jednocześnie byłem też zajebiście samotny. Moją jedyną opoką był Johnny, który z początku chyba czuł się przez to wyróżniony, a potem zaczęło go to dusić. Bo był w końcu tylko zwykłym, wyszczekanym dzieciakiem. Zamknąłem go w klatce i nieświadomie zacząłem go spychać w jej najciaśniejszy kąt. A on w końcu zrobił to, co każde zwierze zapędzone w kozi róg. Co oczywiście nie zmienia faktu, że zachował się jak pieprzony tchórz i musi za to zapłacić. Różnica między nim i tobą jest taka, że jego chciałem zagarnąć tylko dla siebie, a ciebie po prostu na moment pożyczyłem. Na osłodę mojej „samotnej” egzystencji. Choć chyba chciałeś wtedy powiedzieć „żałosnej”, co?
Cherubin patrzył przez chwilę na mężczyznę, nie będąc pewnym, czy dobrze zrozumiał sens jego słów. I co o nich myśli.
‒ Pożyczyłem? ‒ powtórzył.
Ahiga uniósł się do siadu i poprawił włosy, które spadły mu na czoło. Odwrócił się i dotknął dłonią policzka Raphaela.
‒ Zwrócę cię twoim rodzicom w nienaruszonym stanie ‒ powiedział tonem, jakby coś obiecywał. ‒ Więc dotrzymaj mi towarzystwa, dopóki tu jesteśmy.
‒ Czyli aż nie zabijesz Johnny’ego?
‒ No i zniszczyłeś atmosferę ‒ parsknął Ahiga. ‒ Tak, dopóki nie zabiję Johnny’ego. Okej?
‒ Okej ‒ zgodził się po chwili Raphael.
Został na łóżku sam, bo Ahiga podniósł się i podszedł do stolika po swoją paczkę papierosów. Rzadko palił. Cherubin poczuł niesamowitą ulgę po tym, co przed chwilą usłyszał. Gdy był szczylem, w złości zdarzyło mu się parę razy krzyknąć rodzicom w twarz „Nienawidzę was!” i zamknąć się w pokoju, ostentacyjnie trzaskając przy tym drzwiami. Pewnie przez to, że nie chcieli mu kupić jakiejś gry, którą uważali za zbyt brutalną. Teraz nawet nie pamiętał dokładnie i uważał swoje zachowanie za żałosne. Narzekał  i narzekał, buntował się, ale kochał staruszków i bardzo chciał wrócić do domu. Do normalnego życia. Dlatego cieszył się ze słów Ahigi.
Jednak trochę zrobiło mu się też jakby… smutno? Nie potrafił tego nazwać. Nie wiedział, czego chciał.
‒ No to idziemy na te zakupy? ‒ rzucił do stojącego przy otwartym balkonie i popalającego papierosa Ahigi.
‒ Ale ja wolno chodzę ‒ odparł mężczyzna, uśmiechając się, ale dość słabo. To był gorzki żart.
Cherubin uniósł jedną brew i się wyszczerzył.
‒ Ale nie tak dawno przecież biegałeś! ‒ przypomniał.
‒ I wolałbym tego nie powtarzać ‒ odparł Ahiga, posyłając mu pobłażliwe spojrzenie.
‒ Bieganie, czy powodu?
‒ Powodu, mały idioto.
‒ To, co ty na to… ‒ Raphael zeskoczył z łóżka i przypadł do Ahigi. Chwycił go za brzegi wciąż rozpiętej koszuli, aby skupić na sobie jego uwagę. ‒ Że znowu sprawię, że będziesz biegł, aby mnie złapać. Ale tym razem po to, aby coś dostać, a nie czemuś zapobiec?
Uśmiechnął się szeroko cały z siebie zadowolony. Jeszcze nie wiedział, co zrobi, ale na pewno będzie fajnie. Zaczął zapinać Ahidze guziki koszuli, niby przypadkowo dotykając przy tym jego torsu.
‒ No, to idziemy?
‒ Niech będzie ‒ poddał się Ahiga. Potargał farbowane włosy swoje chłopca z magiczną mocą. ‒ Shane jeszcze nie dał żadnego znaku, więc właściwie mam trochę czasu do zapchania.
‒ Zabierzmy też rudego.
‒ Po co? ‒ zdziwił się mężczyzna.
‒ Bo taki smutny jest.
Ahiga popatrzył na Cherubina ze zmarszczonymi brwiami.
‒ I wycieczka po mieście ze swoim porywaczem mu ten humor poprawi? ‒ zakpił.
Raphael zastanowił się chwilę.
‒ Czekolada! Czekolada każdemu poprawi humor!
Ahiga przewrócił oczami i dał się pociągnąć ku wyjściu z pokoju. W szafie miał laskę, której szczerze nienawidził, ale zwykle zabierał ją ze sobą, gdy miał wyjść gdzieś na dłużej. Dziś jednak czuł, że nie będzie mu potrzebna.


4 komentarze:

  1. Ja będę tęsknić. I to mocno za Falco. Bardzo mocno. Może jednak jakimś cudem żyje, ale wykopie się z tego swojego grobu? I wróci do Dacnisa? To by było coś. A poza tym jak zwykle genialnie, uwielbiam to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja też będę tęsknić, mam straszną pisarską słabość do takich brutali. No ale nie może skończyć się dla każdego bohatera dobrze, bo to by było nudne... To odkopanie się z grobu - kuszące, kuszące, ale chyba zbyt naciągane... Ale kto wie? ;D Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Josh aktywuje maminy instynkt u każdego <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No taki nieporadny mi dość wyszedł, ale taki miał być mniej więcej. Lekkoduch taki :D Aż inni też muszą być przy nim radośni.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń