wtorek, 6 marca 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 2 - Pocahontas, Kocoum i John Smith

Gdy biegł przez podwórze, przez moment widział jeszcze czubek głowy tego mężczyzny. Brama była otwarta, ponieważ Johnny znów miał wrócić późno w nocy, więc Ryan wypadł przez nią niczym wicher, aby złapać żartownisia na gorącym uczynku. I to mu się udało. Zakapturzony typ właśnie bazgrał pierwsze słowa na czerwonym murze Nortonów. Nie drgnął nawet, gdy Ryan stanął obok, tylko spokojnie kontynuował swoje dzieło.
– Hej, ty! – warknął jeszcze raz chłopak.

Dopiero teraz wandal odwrócił w jego stronę okrytą kapturem szarej bluzy głowę. Ryan spodziewał się wreszcie zobaczyć twarz tego idioty, ale nie było mu to dane. Mężczyzna miał nałożoną białą maskę. Podobną do tych, które były znakiem rozpoznawczym hakerów z Anonymous, ale bez charakterystycznej brudki i uśmiechu. Chociaż nie, pomyślał Ryan, mimowolnie cofając się o krok. Znacznie bardziej przypominała jedną z masek Taylora ze Slipknot. Ryanowi przemknęło przez myśl, że cały ten plan ze złapaniem wandala był idiotyczny i może powinien wycofać się z klasą, póki jeszcze miał szansę. Ale…
– Ale, kurwa, nie! – warknął bardziej do siebie, aby dodać sobie animuszu. – Kim ty w ogóle jesteś?!
Mężczyzna zastygł na chwilę w bezruchu, jakby się nad czymś zastanawiając. Tego Ryan nie mógł stwierdzić z całą pewnością, bo przecież nie widział jego twarzy. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, po czym nieznajomy poderwał się do biegu i zaczął uciekać. Ryan ruszył za nim, ale odległość między nimi szybko się powiększała. Dopiero teraz pomyślał o tym, że jest środek zimy, a on ma na sobie jedynie dres i kapcie, które tylko utrudniały biegnięcie. Dodatkowo zamaskowany facet był w bardzo dobrej formie, w przeciwieństwie do Ryana, któremu prędko zabrakło tchu, a obtłuczone po wypadku ciało szybko dało o sobie znać bólem w podbrzuszu i barku. Kiedy mężczyzna przeskoczył jednym susem przez drewniany płot czyjejś nieoświetlonej posesji i zniknął za budynkiem, Ryan po prostu się poddał.
Dysząc ciężko, wysapał przekleństwo i ze złości kopnął w miejski, metalowy kosz na śmieci. Zaraz tego pożałował, bo uderzył się w palec u stopy.
– Kuźwa – przeklął jeszcze raz i się wyprostował. Wtedy ujrzał, że z nieba zaczął padać pierwszy w tym roku śnieg. – No pięknie.
Rozmasował ramiona, bo zrobiło mu się zimno. Z tego wszystkiego nawet nie patrzył, w którą stronę biegł, więc musiał rozejrzeć się po okolicy. Zdziwiło go, jak bardzo oddalił się od domu. Złość rzeczywiście musiała dodawać siły. Zrezygnowany powlókł się opustoszałą ulicą w drogę powrotną. Drobne, błyszczące w świetle latarni płatki śniegu osiadały na jego włosach i ubraniu.
Przed bramą jego podwórka czekała na niego kolejna niemiła niespodzianka, mianowicie Johnny oparty o ich Passata. Widocznie czekał na niego.
– Muszę przyznać, że epicko to wyglądało, jak w tych klapeczkach popylałeś za tym gościem. – Zaśmiał się. – To o co poszło?
Ryan się skrzywił. A więc widział, pomyślał.
– Daj sobie siana – odparł i spróbował wyminąć Johyny’ego, ale ten chwycił go za ramię.
– Dalej taki elokwentny. Ale jeśli coś jest na rzeczy i gość ci się narzuca czy coś, to mogę go trochę utemperować.
O czym on mówi? – zdziwił się Ryan. Odwrócił twarz, by na niego spojrzeć i odkrył, że mina Johnny’ego była zupełnie inna niż jeszcze przed chwilą. W czystym, zielonym spojrzeniu coś się kryło. Żartobliwy ton z jego głos też jakby wyparował.
– Gdzie ty w ogóle tak znikasz na całe dnie? – spytał Ryan, aby zmienić temat.
– Wiesz… – zaczął Johnny i podszedł do bramy, aby ją otworzyć na oścież i wjechać samochodem na posesję. – Długo mnie nie było, więc wypada odnowić stare znajomości, pokłonić się nowym królom.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– To się ciesz.
Więcej już nie rozmawiali. Ryan wrócił do siebie, wykąpał się i położył spać. Jutro czeka na niego przecież kolejny dzień. Przed zaśnięciem popatrzył jeszcze przez okno na padający śnieg. Przynajmniej zakryje trochę brudu, pomyślał.
Nowy dzień rozpoczął się jednak inaczej niż przewidywał, a mianowicie miłą niespodzianką. Przed bramą czekała na niego jego najbliższa przyjaciółka, Trish. W szkole powszechnie nazywano ją „bladą Pocahontas” przez sięgające do pasa czarne włosy i bardzo jasną cerę.
– Trish? Nie było cię ostatnio w szkole.
Dziewczyna czekała na niego z dłońmi wsadzonymi w kieszenie czarnych dżinsów przyozdobionych pojedynczym łańcuchem, żując przy tym powoli gumę. Gdy usłyszała jego głos, spojrzała na Ryana ponad szkłami wąskich, czarnych okularów.
– No, ciebie też – odparła tak charakterystycznym dla siebie zblazowanym tonem.
I to było wszystko.  Żadnego „Tak bardzo ci współczuję”, ani żadnych bzdur, od których wysłuchiwania przez ostatnie dni robiło mu się niedobrze. Ryan patrzył na nią przez moment, a potem parsknął śmiechem. Od razu przypomniał sobie, dlaczego tak lubił tą dziwną osobę.
– No, to za nim udamy się do tego rządowego przybytku nieustającego w próbach wyprania nam mózgów, powiedz, co to za arcydzieło masz na murze. – Trish wskazała skinieniem głowy na napis. – Przedtem tego nie było.
Ryan spojrzał na mur. Wczoraj wieczorem przerwał zamaskowanemu gościowi w połowie pracy, ale dziś napis był już w całości. I znowu zmieniła się tylko liczba. Ryan zasyczał przez zęby i starł napis. Nie miało to większego sensu, ale jego natura kazała mu działać na przekór.
Po drodze do szkoły opowiedział Trish całą historię wraz z tym, co udało mu się odczytać z napisu. Zrelacjonował także swój wczorajszy pościg w papuciach, który dziewczyna skomentowała litościwym parsknięciem.
– To było głupie. Nie sądziłam, że aż taki z ciebie idiota.
– Ja też – przyznał chłopak.
– Ale właściwie, czemu aż tak cię ta sprawa pochłania? To prawdopodobnie nawet nie ma z tobą, czy twoją rodziną żadnego związku. Jeśli potrzebujesz się na czymś zafiksować, to polecam coś zdrowszego niż bieganie na mrozie w klapkach.
Ryan pokiwał głową. Pocahontas jak zwykle miała rację. Tylko na czym innym miał się zafiksować, by nie myśleć o rzeczywistości?
– W sumie, to ciekawy zbieg okoliczności – powiedziała Trish, gdy byli już prawie pod szkołą.
– Co takiego?
– Gdy cię nie było, przenieśli do równoległej klasy ucznia. Ciekawe ploty o nim chodzą i podobno strasznie aspołeczny typ.
– Nie sądziłem, że interesują cię plotki.
– Nie interesują – odparła Trish – jednak i tak je słyszę. W każdym razie, podobno wyszedł z poprawczaka, a na mię ma Atsah, Atso... W każdym razie, oznacza to orła w języku nawaho.
Ryan aż przystanął z klamką od drzwi wejściowych do liceum w dłoni. Spojrzał na Trish.
– I ty nazywasz to zbiegiem okoliczności? – spytał. – To on. Kuźwa, to on.
Trish pchnęła go lekko, aby przeszedł przez drzwi, bo za nimi zaczęła tworzyć się kolejka. Na szczęście ich szkolne szafki stały blisko siebie, więc skręcili razem w jeden z korytarzy.
– Nie możesz mieć pewności. Nawet nie wiesz, jak ten gościu wyglądał.
– Ta, ale niedługo po pojawieniu się tego typa w szkole, ktoś zaczyna pisać po indiańsku na moim murze coś o mordowaniu. To trochę za dużo, jak na zwykły zbieg okoliczności. Ile ten nowy ma wzrostu?
Trish ściągnęła kurtkę i upchała ją do swojej szafki. Podobnie jak Ryan miała na niej kilka naklejek zespołów rockowych.
– No, wysoki… Coś jak… – Rozglądnęła się po tłumie zebranym na korytarzu. Do pierwszego dzwonka zostało ledwie parę minut. – Jak on sam.
Palcem wskazała w głąb korytarza. Ryan nie miał problemu z wyszukaniem w tłumie ucznia, o którego chodziło. Jego głowa wyraźnie wystawała ponad innymi. Był odwrócony do nich tyłem, więc Ryana widział tylko jego długie, czarne włosy. Na pewno miał grubo ponad metr osiemdziesiąt, tak samo, jak zamaskowany facet z wczoraj.
– To on!
Ryan zaczął przebijać się przez tłum, ale nim zrobił kilka kroków, zatrzymała go Trish.
– I co teraz zrobisz? W tłumie uczniów i nauczycieli? – spytała. – Za chwilę będzie dzwonek. Jak tak bardzo ci zależy, to trzeba go capnąć na długiej przerwie albo po lekcjach.
Tak, jak powiedziała Trish, po chwili rozległ się pierwszy dzwonek. Uczniowie zaczęli rozchodzić się do swoich klas. Uznał, że miała rację, więc razem udali się na chemię. Uświadomił sobie, że dziś miała być lekcja praktyczna, a on z tego wszystkiego zapomniał kitla. Ale przecież ujdzie mu to płazem, bo był w tej sytuacji.
Na pierwszej przerwie od kolegi, który chodził z Indianinem do tej samej klasy, dowiedzieli się, że typ rzadko z kimś gada, na przerwach gdzieś znika i często urywa się z lekcji. Ogólnie to jakiś dziwny jest, a do tego podobno kogoś zamordował i dlatego był w poprawczaku.
– Idiotyzm – skwitowała te nowiny Trish i przewróciła oczami. – No, ale najlepiej będzie go capnąć po lekcjach. Kończą wtedy, co my. Jeśli tylko nie zwinie się wcześniej.
Tak też zrobili. Z klasy wypadli równo z ostatnim dzwonkiem, nie czekając nawet na to, aż nauczyciel skończy zdanie. Zbiegli po schodach na parter, gdzie stały szafki uczniów, aby zabrać kurtki. Myśleli, że będą pierwsi, ale ktoś stał już na korytarzu i właśnie zamykał czerwone drzwiczki swojej szafki na kłódkę. Teraz Ryan mógł przyjrzeć się jego twarzy, chociaż dużą cześć profilu Indianina przesłaniały pasma czarnych włosów. Miał bardzo ostre rysy twarzy, z wyraźnie zaznaczonym podbródkiem i wystającymi kośćmi policzkowymi. Jego skośne oczy były doskonale czarne.
– Seksowny – mruknęła Trish, przygryzając paznokieć kciuka. – Że też wcześniej się nie przyjrzałam.
– To jakiś chory, niebezpieczny świrus – odparł Ryan. Nie zaprzeczył jednak.
– Przesadzasz – zbyła go dziewczyna i pierwsza podeszła do chłopaka, który już kierował się w stronę drzwi. – Hej, nowy! Chcemy pogadać!
Chłopak zatrzymał się i odwrócił. Wzrokiem otaksował ją od góry do dołu. Jego ponurą dotąd minę rozświetlił słaby uśmiech.
– To pewnie na ciebie wołają Pocahontas? – spytał.
– Uraża cię to?
– Nie, ale pasuje do ciebie.
Trish uśmiechnęła się bokiem ust i poprawiła okulary.
– A jak się nazywał ten w niej zakochany? – zaczęła. – Kocoum?
– Coś takiego.
Ryan zatrzymał się parę kroków za Trish. Działo się tu coś bardzo dziwnego. Mieli zapytać tego typka o napis na murze, a nie z nim flirtować. Trish jednak nie dało się kontrolować, ani przewidzieć tego, co zrobi.
– Więc… To ty pewnie jesteś John Smith?
Zaskoczony Ryan spojrzał na Idnianina i odkrył, że ten uważnie mu się przygląda. Właściwie, zmierzył go takim samym wzrokiem, jak przed chwilą Trish. To tylko zirytowało go jeszcze bardziej.
– Nie, kuźwa. Jestem Ryan Norton. Ten, któremu bazgrzesz te pierdoły na murze – wywarczał.
Chłopak patrzył na niego przez chwilę, chyba nie wiedząc, jak to skomentować, a potem parsknął. Wyciągnął rękę i potarmosił Ryana po włosach.
– Och, jaki słodziak z ciebie, jak się tak jeżysz. – Zaśmiał się.
Ryan próbował mu się wyrwać, ale Indianin na to nie pozwolił. Zbliżył się jeszcze bardziej, przyciągając jego twarz do swojej i zerwał mu jeden z elastycznych pasków do zamykania ran, które miał na czole. Właściwie nie musiał już nosić żadnych opatrunków, bo rozcięcie się zasklepiło, ale liczył, że może blizna będzie mniejsza.
– A to co? Rana wojenna? – spytał Indianin. Cały czas trzymał Ryana za podbródek. Miał wręcz końską siłę. – Nadaje ci wyrazu, słodziaku.
– Pieprz się! – warknął Ryan i wreszcie mu się wyrwał. Dłonią zasłonił bliznę. – Nic ci, kurwa, do tego!
Indianin tylko popatrzył na niego z góry, dosłownie i w przenośni, co tylko rozsierdziło Ryana bardziej, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę, czyli ku wyjściu ze szkoły. Cały czas uśmiechał się też pobłażająco. W Ryanie aż się zagotowało. Ruszył za nim, wymijając Trish, która tylko westchnęła.
Ryan dopadł do niego i pociągnął za rękaw kurtki.
– Masz przestać wypisywać te bzdury na moim murze, rozumiesz?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chyba mocno uderzyłeś się w głowę.
– Nie udawaj! Wiem, że to ty!
Coraz więcej uczniów zbierało się przed wyjściem ze szkoły. Nie umknęło to uwadze Indianinowi, który poprawił na ramieniu plecak i ruszył przed siebie, nie zaważając na toczącego pianę z ust Ryana.
– Daj spokój – zasugerowała Trish, która stanęła za chłopakiem. – Widzisz, że nie chce gadać.
– I to jest jeszcze bardziej podejrzane! Nie zamierzam tak tego zostawić.
– To co zrobisz?
Ryan sam jeszcze nie wiedział. Zastanowił się przez chwilę.
– Po prostu pójdę za nim – zadecydował. – Będę go śledził tak długo, aż się upewnię, czy to on, czy nie.
Trish pokręciła głową.
– Brzmi jak genialny plan – skwitowała. – Tylko co, jak mu się to nie spodoba? Myślę, że jak ci przypieprzy, to wybije ci kilka zębów. No, ale jak serio chcesz to zrobić, to się pośpiesz.
Wskazała coś kiwnięciem głowy, a Ryan popatrzył w tamtym kierunku. Indianin dotarł już za ogrodzenie szkoły i skręcił chodnikiem w lewo. Jeszcze parę kroków i stracą go z oczu. Ryan pomachał Trish na pożegnanie i pobiegł za nim.
Dziewczyna przeczesała swoje długie, czarne włosy i ruszyła w przeciwną stronę.
– Czuję, że to się źle skończy – mruknęła do siebie.

Szli już dobre pół godziny. Ryan uparcie podążał kilka kroków za nowym uczniem. Ten zauważył już na samym początku, że jest śledzony, ale usilnie ignorował ten fakt. Nawet się nie odwracał, aby sprawdzić, czy chłopak dalej za nim podąża. Ryan próbował zaczepić go jeszcze parokrotnie, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Indianin traktował go jak powietrze.
Ryan z każdą minutą rozglądał się coraz bardziej nerwowo. W zimie szybko robiło się ciemno, a on bardzo słabo znał tę okolicę. Byli już na przedmieściach, w dzielnicy nie cieszącej się najlepszą sławą. Podobno gdzieś tutaj swoje magazyny miał jeden z dwóch gangów, których tereny zazębiały się akurat w tym mieście. Tyle Ryan wiedział ze słyszenia. Nigdy nie natknął się na żadnego mafiosa, a przynajmniej nie był tego świadomy. Od czasu do czasu przeczytał tylko w lokalnej gazecie o tym, że znowu znaleźli jakiegoś trupa w rzece. Jednak to wszystko działo się gdzieś obok niego. On pochodził z normalnej, do bólu przeciętnej rodziny.
W końcu Indianin zatrzymał się przed jedną z ogrodzonych metalową siatką posesji. Kluczem otworzył furtkę. Gdy wchodził do małego, zaniedbanego domku, nawet nie spojrzał na Ryana. Chłopak zerknął na zegarek. Nie było nawet piątej. Nie może sterczeć przed czyimś domem przez kilka godzin. Po drugiej stronie ulicy stała mała restauracja, więc postanowił z jej wnętrza obserwować, czy Indian gdzieś wychodzi. Dobrze się składało, bo zrobił się głodny.
Zamówił zestaw obiadowy numer trzy, składający się ze trudnej do zdefiniowania zupy, skrzydełek Buffalo, sernika i tylu dolewek rozwodnionej kawy, ile był zdolny pomieścić jego pęcherz. Usiadł przy stoliku koło okna i obserwował małą, zabiedzoną chałupinkę, do której wszedł Indianin. Właśnie, jak on w ogóle miał na imię? – pomyślał w pewnym momencie. Przypomniał sobie, że Trish mówiła coś o orle. Akurat znalezienie odpowiedniego imienia w Internecie nie przysporzyło mu problemów. Brzmiało ono Atsah.
Czas mijał. Kelnerka w żółtoczerwonym fartuszku kursowała z dolewką kawy już kilka razy do jego stolika, a on zdążył już dwa razy odwiedzić toaletę. Po drugiej stronie ulicy nic jednak się nie działo. Gdy w końcu ujrzał, jak drzwi domu się otwierają, w pośpiechu zebrał swoje rzeczy, zostawił pieniądze na stole i wybiegł z restauracji. Na ulicę nie wyszedł jednak młody Indianin, a mężczyzna w średnim wieku i właśnie wsiadał do starego jeepa zaparkowanego przy chodniku.
– Przepraszam – zagadnął do niego Ryan. Podejrzewał, że był to ojciec chłopaka. – Czy Atsah jest w domu?
Mężczyzna spojrzał na niego wyraźnie zdziwiony pytaniem. Był wysoki i bardzo chudy. Miał na sobie znoszone dżinsy i grubą koszulę w kratę.
– Wyszedł – odparł w końcu.
Niby kiedy? – pomyślał Ryan, podejrzewając, że facet go okłamuje. Zaraz przypomniał sobie, że przecież dwa razy wychodził do toalety.
– Przed chwilą – dokończył jednak mężczyzna i zaraz doprecyzował: – Tylnym wyjściem.
Ryan popatrzył na posesję. Za nią rozciągał się już tylko sosnowy las, a potem góry. Ostatnio był tam, gdy chodził jeszcze do podstawówki. Przypomniał sobie, że mama zabierała go do lasu na spacery. Później Ryanowie nie było już z naturą za pan brat.
– Do lasu? – dopytał.
– Tak – potwierdził mężczyzna. – Często tam znika.
Ryan podziękował, a potem okrążył posesję. Z tyłu rzeczywiście znalazł ścieżkę prowadzącą do lasu. Świeże ślady butów na śniegu potwierdziły, że ktoś niedawno tamtędy przechodził.
Las był zapomniany przez większość mieszkańców miasta. Od lat nieniepokojony przez człowieka i pozostawiony sam sobie budził teraz w Ryanie nieprzyjemne uczucia. Był taki dziki i pierwotny. Długie pnie sosen gięły się w raz ze wzmagającym się wiatrem, wydając z siebie nieprzyjemne skrzypnięcia. Pokryte iskrzącą się warstwą śniegu zielone igły osłaniały głębię lasu przed światłem. Pierwsze gwiazdy powoli ukazywały się już na niebie, na którym królował dziś księżyc w pełni. Dawał on trochę światła, ale środek lasu i tak skąpany był w półmroku.
Ryan czuł aż w kościach, że pójście tam za Indianinem było bardzo złym, bardzo głupi pomysłem. Ruszył jednak jego śladami. Co miał przecież do stracenia?
***
To była jego druga nocna zmiana w sklepie rodziców. Dwanaście godzin odciskania sobie tyłka na twardym krześle za ladą. Nikt cię tak nie wykorzysta jak własna rodzina – pomyślał Johnny, chociaż tak nie uważał. Spieprzył na tyle lat, zostawiając wszystko na głowie Teda. Teraz przynajmniej mógł odkupić trochę swoich win u rodziców. O innych nawet nie myślał.
Cóż, siedzenie na dupie i przeglądanie gazetek z gołymi babami nie było aż takie złe. Dziwił się, że w ogóle ktoś jeszcze kupuje te pisemka w dobie Internetu. Z najnowszego numeru tej ambitnej prasy ściągnął folię, ale miał nadzieję, że nie powstrzyma to jakiegoś napalanego staruszka przed kupnem gazety. Po pierwszym dniu, a właściwie nocy, nauczył się, że o tej porze przychodzili tu głównie już pijanie ludzie, wracający z jakichś imprez, czy barów, aby nawalić się bardziej. Byli też tacy, którym się poszczęściło i kupowali prezerwatywy. Wracający późno z pracy przychodzili zaś do sklepu w poszukiwaniu szybkiego, a przy tym zwykle niezdrowego posiłku.
– Sam Photoshop – ocenił po przeglądnięciu rozkładówki. – I sztuczne cycki. Usta też jakieś napompowane. Normalnie jak u glonojada. A później dzieciaki będą miały problemy, jak zobaczą wreszcie prawdziwą babę. Nagle okaże się, że rzeczywistość jednak wygląda inaczej i Anakonda zawiedzie.
Gadał sam do siebie, bo w tej budzie nie było nawet Wi-fi. Na monitorach pod ladą widział zaś tylko obrazy z kamer obserwujących część samoobsługową sklepu. Na razie nie było żadnych klientów. Mama kategorycznie zabroniła mu sprzedawać nieletnim alkoholu i papierosów. On tam nie widział problemu i tak przecież wszyscy pili, ale podobno kontrole były bardzo często. To śmieszne, pomyślał Johnny, że aby w tym kraju kupić sobie broń wystarczy mieć szesnaście lat, a browara sprzedadzą ci dopiero, gdy skończysz dwadzieścia jeden.
Dzieciaki do sprzedania im alkoholu próbowały przekonać go na trzy sposoby: prośbą, groźbą lub przekupstwem. Niestety żaden na niego nie działał. Był grzecznym dzieckiem i słuchał mamy. Nie chciał też zostać bez obiadu. Odłożył gazetę na półkę pod ladą, bo oto do sklepu weszła trzyosobowa grupa przedstawicieli młodego pokolenia. To może być interesujące, przeszło mu przez myśl.
Najniższy, zblazowany typek o zaczesanych na bok i farbowanych na blond włosach wszedł do sklepu z zapalonym w gębie papierosem, pomimo wiszącej na drzwiach plakietce z zakazem. W każdym z uszu miał po kilka kolczyków. Chociaż wyglądał najbardziej niepozornie z całej trójki, no oko Johnny’ego to on był tutaj szefem. Za nim szedł trochę wyższy chłopak w dredach związanych w kucyk i okularami na pół twarzy w czerwonych ramkach. Jaki alternatywny, prychnął w myślach Johnny, obserwując małolatów zza lady. Ostatni licealista i jednocześnie najwyższy z trójki wyglądał najnormalniej z całej grupy. Krótkie, czarne włosy miał postawione lekko do góry, a jego skóra była ciemniejszej karnacji. W górnej części lewego ucha miał pojedynczy, okrągły kolczyk.
Gówniaki wyglądały Johnny’emu na takich, którzy uważają się za sprytnych. Takich, którzy handlują trawskiem w szkole. Spryciarzy Johnny lubił najbardziej. Kochał ich temperować.

9 komentarzy:

  1. Super, coraz bardziej się wkręcam w to towarzystwo. Podoba mi się. Ale brakuje mi jednej rzeczy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co to takiego, ten brakujący pierwiastek? xD Pozdrawiam!

      Usuń
    2. To jest perfidne co napiszę ale brakuje mi drugie tyle teksu;-)

      Usuń
  2. Chemia i zajęcia praktyczne ahh marzenie u mnie w liceum.Ten Atsaha za dużo sobie pozwala, ale no ta pewności i zadziorność( czy to dobre słowa?) jest jak na razie uroczaXD tylko myślę czy te zaczepki i to co napisałam wcześniej ma kierować do Ryana no o zdrowie się martwię tej fikcyjnej postaci.Chłop po poprawczaku info o morderstwie spoko.Jest jeszcze czas na wyjaśnienia.Sprytnie zrobione na dalszy ciąg akcji w lesie trzeba czekać a nie było to na końcu rozdziału XD Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to też było niestety marzenie z tą chemią praktyczną. Ale ba studiach miałam aż nadto. Info o morderstwie spoko -> Ciekawe spojrzenie na świat xD Ucięłam akcję tak jak w serialach. Uczę się od najlepszych, czyli Netflixa itp. xD Również przesyłam pozdrowionka :)

      Usuń
  3. Dobrze Cię znowu czytać i to z high death w tle. Ciejawa jestem co to za intryga się kroi,coś wygląda ze może ten wypadek to nie do końca wypadek a rodzinka rayana jednak jakieś powiązania z ciemną stroną miasta ma ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Myślę, że może was zaskoczyć rola SB i S w tym opowiadania, ale to później :) Ach, widzę, że domysły są. Tylko, czy dobre?

      Usuń
  4. Rozdział mega ciekawy. Nie umiem pisać komentarzy, więc jedynie za niego podziękuję i życzę weny haha!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Każdy naprawdę bardzo mnie motywuje i cieszę się, że się podobało :) Pozdrawiam!

      Usuń