Gdy biegł przez
podwórze, przez moment widział jeszcze czubek głowy tego mężczyzny. Brama była
otwarta, ponieważ Johnny znów miał wrócić późno w nocy, więc Ryan wypadł przez
nią niczym wicher, aby złapać żartownisia na gorącym uczynku. I to mu się
udało. Zakapturzony typ właśnie bazgrał pierwsze słowa na czerwonym murze
Nortonów. Nie drgnął nawet, gdy Ryan stanął obok, tylko spokojnie kontynuował
swoje dzieło.
– Hej, ty! – warknął
jeszcze raz chłopak.
Dopiero teraz wandal
odwrócił w jego stronę okrytą kapturem szarej bluzy głowę. Ryan spodziewał się
wreszcie zobaczyć twarz tego idioty, ale nie było mu to dane. Mężczyzna miał nałożoną białą maskę. Podobną do tych, które były znakiem rozpoznawczym hakerów z Anonymous, ale bez
charakterystycznej brudki i uśmiechu. Chociaż nie, pomyślał Ryan, mimowolnie
cofając się o krok. Znacznie bardziej przypominała jedną z masek Taylora ze
Slipknot. Ryanowi przemknęło przez myśl, że cały ten plan ze złapaniem wandala
był idiotyczny i może powinien wycofać się z klasą, póki jeszcze miał szansę.
Ale…
– Ale, kurwa, nie! –
warknął bardziej do siebie, aby dodać sobie animuszu. – Kim ty w ogóle jesteś?!
Mężczyzna zastygł na
chwilę w bezruchu, jakby się nad czymś zastanawiając. Tego Ryan nie mógł
stwierdzić z całą pewnością, bo przecież nie widział jego twarzy. Wszystko
trwało zaledwie parę sekund, po czym nieznajomy poderwał się do biegu i zaczął
uciekać. Ryan ruszył za nim, ale odległość między nimi szybko się powiększała.
Dopiero teraz pomyślał o tym, że jest środek zimy, a on ma na sobie jedynie
dres i kapcie, które tylko utrudniały biegnięcie. Dodatkowo zamaskowany facet
był w bardzo dobrej formie, w przeciwieństwie do Ryana, któremu prędko zabrakło
tchu, a obtłuczone po wypadku ciało szybko dało o sobie znać bólem w podbrzuszu
i barku. Kiedy mężczyzna przeskoczył jednym susem przez drewniany płot czyjejś nieoświetlonej posesji i zniknął za budynkiem, Ryan po prostu się
poddał.
Dysząc ciężko, wysapał
przekleństwo i ze złości kopnął w miejski, metalowy kosz na śmieci. Zaraz tego
pożałował, bo uderzył się w palec u stopy.
– Kuźwa – przeklął
jeszcze raz i się wyprostował. Wtedy ujrzał, że z nieba zaczął padać pierwszy w
tym roku śnieg. – No pięknie.
Rozmasował ramiona, bo
zrobiło mu się zimno. Z tego wszystkiego nawet nie patrzył, w którą stronę
biegł, więc musiał rozejrzeć się po okolicy. Zdziwiło go, jak bardzo oddalił
się od domu. Złość rzeczywiście musiała dodawać siły. Zrezygnowany powlókł się
opustoszałą ulicą w drogę powrotną. Drobne, błyszczące w świetle latarni płatki
śniegu osiadały na jego włosach i ubraniu.
Przed bramą jego
podwórka czekała na niego kolejna niemiła niespodzianka, mianowicie Johnny oparty o
ich Passata. Widocznie czekał na niego.
– Muszę przyznać, że
epicko to wyglądało, jak w tych klapeczkach popylałeś za tym gościem. – Zaśmiał
się. – To o co poszło?
Ryan się skrzywił. A
więc widział, pomyślał.
– Daj sobie siana –
odparł i spróbował wyminąć Johyny’ego, ale ten chwycił go za ramię.
– Dalej taki
elokwentny. Ale jeśli coś jest na rzeczy i gość ci się narzuca czy coś, to mogę
go trochę utemperować.
O czym on mówi? –
zdziwił się Ryan. Odwrócił twarz, by na niego spojrzeć i odkrył, że mina
Johnny’ego była zupełnie inna niż jeszcze przed chwilą. W czystym, zielonym
spojrzeniu coś się kryło. Żartobliwy ton z jego głos też jakby wyparował.
– Gdzie ty w ogóle tak
znikasz na całe dnie? – spytał Ryan, aby zmienić temat.
– Wiesz… – zaczął
Johnny i podszedł do bramy, aby ją otworzyć na oścież i wjechać samochodem na
posesję. – Długo mnie nie było, więc wypada odnowić stare znajomości, pokłonić
się nowym królom.
– Nie mam pojęcia, o
czym mówisz.
– To się ciesz.
Więcej już nie
rozmawiali. Ryan wrócił do siebie, wykąpał się i położył spać. Jutro czeka na
niego przecież kolejny dzień. Przed zaśnięciem popatrzył jeszcze przez okno na
padający śnieg. Przynajmniej zakryje trochę brudu, pomyślał.
Nowy dzień rozpoczął
się jednak inaczej niż przewidywał, a mianowicie miłą niespodzianką. Przed
bramą czekała na niego jego najbliższa przyjaciółka, Trish. W szkole
powszechnie nazywano ją „bladą Pocahontas” przez sięgające do pasa czarne włosy
i bardzo jasną cerę.
– Trish? Nie było cię
ostatnio w szkole.
Dziewczyna czekała na
niego z dłońmi wsadzonymi w kieszenie czarnych dżinsów przyozdobionych
pojedynczym łańcuchem, żując przy tym powoli gumę. Gdy usłyszała jego głos,
spojrzała na Ryana ponad szkłami wąskich, czarnych okularów.
– No, ciebie też –
odparła tak charakterystycznym dla siebie zblazowanym tonem.
I to było
wszystko. Żadnego „Tak bardzo ci
współczuję”, ani żadnych bzdur, od których wysłuchiwania przez ostatnie dni
robiło mu się niedobrze. Ryan patrzył na nią przez moment, a potem parsknął
śmiechem. Od razu przypomniał sobie, dlaczego tak lubił tą dziwną osobę.
– No, to za nim udamy
się do tego rządowego przybytku nieustającego w próbach wyprania nam mózgów,
powiedz, co to za arcydzieło masz na murze. – Trish wskazała skinieniem głowy
na napis. – Przedtem tego nie było.
Ryan spojrzał na mur.
Wczoraj wieczorem przerwał zamaskowanemu gościowi w połowie pracy, ale dziś
napis był już w całości. I znowu zmieniła się tylko liczba. Ryan zasyczał przez
zęby i starł napis. Nie miało to większego sensu, ale jego natura kazała mu
działać na przekór.
Po drodze do szkoły
opowiedział Trish całą historię wraz z tym, co udało mu się odczytać z napisu.
Zrelacjonował także swój wczorajszy pościg w papuciach, który dziewczyna
skomentowała litościwym parsknięciem.
– To było głupie. Nie
sądziłam, że aż taki z ciebie idiota.
– Ja też – przyznał
chłopak.
– Ale właściwie, czemu
aż tak cię ta sprawa pochłania? To prawdopodobnie nawet nie ma z tobą, czy
twoją rodziną żadnego związku. Jeśli potrzebujesz się na czymś zafiksować, to
polecam coś zdrowszego niż bieganie na mrozie w klapkach.
Ryan pokiwał głową.
Pocahontas jak zwykle miała rację. Tylko na czym innym miał się zafiksować, by
nie myśleć o rzeczywistości?
– W sumie, to ciekawy
zbieg okoliczności – powiedziała Trish, gdy byli już prawie pod szkołą.
– Co takiego?
– Gdy cię nie było,
przenieśli do równoległej klasy ucznia. Ciekawe ploty o nim chodzą i podobno
strasznie aspołeczny typ.
– Nie sądziłem, że
interesują cię plotki.
– Nie interesują –
odparła Trish – jednak i tak je słyszę. W każdym razie, podobno wyszedł z
poprawczaka, a na mię ma Atsah, Atso... W każdym razie, oznacza to orła w języku
nawaho.
Ryan aż przystanął z klamką
od drzwi wejściowych do liceum w dłoni. Spojrzał na Trish.
– I ty nazywasz to
zbiegiem okoliczności? – spytał. – To on. Kuźwa, to on.
Trish pchnęła go lekko,
aby przeszedł przez drzwi, bo za nimi zaczęła tworzyć się kolejka. Na szczęście
ich szkolne szafki stały blisko siebie, więc skręcili razem w jeden z korytarzy.
– Nie możesz mieć
pewności. Nawet nie wiesz, jak ten gościu wyglądał.
– Ta, ale niedługo po
pojawieniu się tego typa w szkole, ktoś zaczyna pisać po indiańsku na moim
murze coś o mordowaniu. To trochę za dużo, jak na zwykły zbieg okoliczności.
Ile ten nowy ma wzrostu?
Trish ściągnęła kurtkę
i upchała ją do swojej szafki. Podobnie jak Ryan miała na niej kilka naklejek
zespołów rockowych.
– No, wysoki… Coś jak…
– Rozglądnęła się po tłumie zebranym na korytarzu. Do pierwszego dzwonka
zostało ledwie parę minut. – Jak on sam.
Palcem wskazała w głąb
korytarza. Ryan nie miał problemu z wyszukaniem w tłumie ucznia, o którego
chodziło. Jego głowa wyraźnie wystawała ponad innymi. Był odwrócony do nich
tyłem, więc Ryana widział tylko jego długie, czarne włosy. Na pewno miał grubo
ponad metr osiemdziesiąt, tak samo, jak zamaskowany facet z wczoraj.
– To on!
Ryan zaczął przebijać
się przez tłum, ale nim zrobił kilka kroków, zatrzymała go Trish.
– I co teraz zrobisz? W
tłumie uczniów i nauczycieli? – spytała. – Za chwilę będzie dzwonek. Jak tak
bardzo ci zależy, to trzeba go capnąć na długiej przerwie albo po lekcjach.
Tak, jak powiedziała
Trish, po chwili rozległ się pierwszy dzwonek. Uczniowie zaczęli rozchodzić się
do swoich klas. Uznał, że miała rację, więc razem udali się na chemię.
Uświadomił sobie, że dziś miała być lekcja praktyczna, a on z tego wszystkiego
zapomniał kitla. Ale przecież ujdzie mu to płazem, bo był w tej sytuacji.
Na pierwszej przerwie
od kolegi, który chodził z Indianinem do tej samej klasy, dowiedzieli się, że typ
rzadko z kimś gada, na przerwach gdzieś znika i często urywa się z lekcji.
Ogólnie to jakiś dziwny jest, a do tego podobno kogoś zamordował i dlatego był w
poprawczaku.
– Idiotyzm – skwitowała
te nowiny Trish i przewróciła oczami. – No, ale najlepiej będzie go capnąć po
lekcjach. Kończą wtedy, co my. Jeśli tylko nie zwinie się wcześniej.
Tak też zrobili. Z
klasy wypadli równo z ostatnim dzwonkiem, nie czekając nawet na to, aż
nauczyciel skończy zdanie. Zbiegli po schodach na parter, gdzie stały szafki
uczniów, aby zabrać kurtki. Myśleli, że będą pierwsi, ale ktoś stał już na
korytarzu i właśnie zamykał czerwone drzwiczki swojej szafki na kłódkę. Teraz
Ryan mógł przyjrzeć się jego twarzy, chociaż dużą cześć profilu Indianina przesłaniały
pasma czarnych włosów. Miał bardzo ostre rysy twarzy, z wyraźnie zaznaczonym
podbródkiem i wystającymi kośćmi policzkowymi. Jego skośne oczy były doskonale
czarne.
– Seksowny – mruknęła
Trish, przygryzając paznokieć kciuka. – Że też wcześniej się nie przyjrzałam.
– To jakiś chory,
niebezpieczny świrus – odparł Ryan. Nie zaprzeczył jednak.
– Przesadzasz – zbyła
go dziewczyna i pierwsza podeszła do chłopaka, który już kierował się w stronę
drzwi. – Hej, nowy! Chcemy pogadać!
Chłopak zatrzymał się i
odwrócił. Wzrokiem otaksował ją od góry do dołu. Jego ponurą dotąd minę
rozświetlił słaby uśmiech.
– To pewnie na ciebie
wołają Pocahontas? – spytał.
– Uraża cię to?
– Nie, ale pasuje do
ciebie.
Trish uśmiechnęła się
bokiem ust i poprawiła okulary.
– A jak się nazywał ten
w niej zakochany? – zaczęła. – Kocoum?
– Coś takiego.
Ryan zatrzymał się parę
kroków za Trish. Działo się tu coś bardzo dziwnego. Mieli zapytać tego typka o
napis na murze, a nie z nim flirtować. Trish jednak nie dało się kontrolować,
ani przewidzieć tego, co zrobi.
– Więc… To ty pewnie
jesteś John Smith?
Zaskoczony Ryan spojrzał na Idnianina i odkrył, że ten uważnie mu się przygląda. Właściwie,
zmierzył go takim samym wzrokiem, jak przed chwilą Trish. To tylko zirytowało
go jeszcze bardziej.
– Nie, kuźwa. Jestem
Ryan Norton. Ten, któremu bazgrzesz te pierdoły na murze – wywarczał.
Chłopak patrzył na
niego przez chwilę, chyba nie wiedząc, jak to skomentować, a potem parsknął.
Wyciągnął rękę i potarmosił Ryana po włosach.
– Och, jaki słodziak z
ciebie, jak się tak jeżysz. – Zaśmiał się.
Ryan próbował mu się
wyrwać, ale Indianin na to nie pozwolił. Zbliżył się jeszcze bardziej, przyciągając
jego twarz do swojej i zerwał mu jeden z elastycznych pasków do zamykania ran,
które miał na czole. Właściwie nie musiał już nosić żadnych opatrunków, bo
rozcięcie się zasklepiło, ale liczył, że może blizna będzie mniejsza.
– A to co? Rana
wojenna? – spytał Indianin. Cały czas trzymał Ryana za podbródek. Miał wręcz
końską siłę. – Nadaje ci wyrazu, słodziaku.
– Pieprz się! – warknął
Ryan i wreszcie mu się wyrwał. Dłonią zasłonił bliznę. – Nic ci, kurwa, do
tego!
Indianin tylko
popatrzył na niego z góry, dosłownie i w przenośni, co tylko rozsierdziło Ryana
bardziej, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę, czyli ku
wyjściu ze szkoły. Cały czas uśmiechał się też pobłażająco. W Ryanie aż się
zagotowało. Ruszył za nim, wymijając Trish, która tylko westchnęła.
Ryan dopadł do niego i
pociągnął za rękaw kurtki.
– Masz przestać
wypisywać te bzdury na moim murze, rozumiesz?
– Nie mam pojęcia, o
czym mówisz. Chyba mocno uderzyłeś się w głowę.
– Nie udawaj! Wiem, że
to ty!
Coraz więcej uczniów
zbierało się przed wyjściem ze szkoły. Nie umknęło to uwadze Indianinowi, który
poprawił na ramieniu plecak i ruszył przed siebie, nie zaważając na toczącego
pianę z ust Ryana.
– Daj spokój –
zasugerowała Trish, która stanęła za chłopakiem. – Widzisz, że nie chce gadać.
– I to jest jeszcze
bardziej podejrzane! Nie zamierzam tak tego zostawić.
– To co zrobisz?
Ryan sam jeszcze nie
wiedział. Zastanowił się przez chwilę.
– Po prostu pójdę za
nim – zadecydował. – Będę go śledził tak długo, aż się upewnię, czy to on, czy
nie.
Trish pokręciła głową.
– Brzmi jak genialny
plan – skwitowała. – Tylko co, jak mu się to nie spodoba? Myślę, że jak ci
przypieprzy, to wybije ci kilka zębów. No, ale jak serio chcesz to zrobić, to
się pośpiesz.
Wskazała coś kiwnięciem
głowy, a Ryan popatrzył w tamtym kierunku. Indianin dotarł już za ogrodzenie
szkoły i skręcił chodnikiem w lewo. Jeszcze parę kroków i stracą go z oczu.
Ryan pomachał Trish na pożegnanie i pobiegł za nim.
Dziewczyna przeczesała
swoje długie, czarne włosy i ruszyła w przeciwną stronę.
– Czuję, że to się źle skończy – mruknęła do siebie.
Szli już dobre pół
godziny. Ryan uparcie podążał kilka kroków za nowym uczniem. Ten zauważył już
na samym początku, że jest śledzony, ale usilnie ignorował ten fakt. Nawet się
nie odwracał, aby sprawdzić, czy chłopak dalej za nim podąża. Ryan próbował
zaczepić go jeszcze parokrotnie, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Indianin
traktował go jak powietrze.
Ryan z każdą minutą
rozglądał się coraz bardziej nerwowo. W zimie szybko robiło się ciemno, a on
bardzo słabo znał tę okolicę. Byli już na przedmieściach, w dzielnicy nie
cieszącej się najlepszą sławą. Podobno gdzieś tutaj swoje magazyny miał jeden z
dwóch gangów, których tereny zazębiały się akurat w tym mieście. Tyle Ryan
wiedział ze słyszenia. Nigdy nie natknął się na żadnego mafiosa, a przynajmniej
nie był tego świadomy. Od czasu do czasu przeczytał tylko w lokalnej gazecie o
tym, że znowu znaleźli jakiegoś trupa w rzece. Jednak to wszystko działo się
gdzieś obok niego. On pochodził z normalnej, do bólu przeciętnej rodziny.
W końcu Indianin zatrzymał
się przed jedną z ogrodzonych metalową siatką posesji. Kluczem otworzył furtkę. Gdy
wchodził do małego, zaniedbanego domku, nawet nie spojrzał na Ryana. Chłopak zerknął na zegarek. Nie było nawet piątej. Nie może sterczeć przed czyimś
domem przez kilka godzin. Po drugiej stronie ulicy stała mała restauracja, więc
postanowił z jej wnętrza obserwować, czy Indian gdzieś wychodzi. Dobrze się
składało, bo zrobił się głodny.
Zamówił zestaw obiadowy
numer trzy, składający się ze trudnej do zdefiniowania zupy, skrzydełek
Buffalo, sernika i tylu dolewek rozwodnionej kawy, ile był zdolny pomieścić jego pęcherz. Usiadł przy stoliku koło okna i obserwował małą, zabiedzoną
chałupinkę, do której wszedł Indianin. Właśnie, jak on w ogóle miał na imię? –
pomyślał w pewnym momencie. Przypomniał sobie, że Trish mówiła coś o orle. Akurat
znalezienie odpowiedniego imienia w Internecie nie przysporzyło mu problemów. Brzmiało ono Atsah.
Czas mijał. Kelnerka w
żółtoczerwonym fartuszku kursowała z dolewką kawy już kilka razy do jego
stolika, a on zdążył już dwa razy odwiedzić toaletę. Po drugiej stronie ulicy
nic jednak się nie działo. Gdy w końcu ujrzał, jak drzwi domu się otwierają, w
pośpiechu zebrał swoje rzeczy, zostawił pieniądze na stole i wybiegł z
restauracji. Na ulicę nie wyszedł jednak młody Indianin, a mężczyzna w średnim
wieku i właśnie wsiadał do starego jeepa zaparkowanego przy chodniku.
– Przepraszam –
zagadnął do niego Ryan. Podejrzewał, że był to ojciec chłopaka. – Czy Atsah
jest w domu?
Mężczyzna spojrzał na
niego wyraźnie zdziwiony pytaniem. Był wysoki i bardzo chudy. Miał na sobie
znoszone dżinsy i grubą koszulę w kratę.
– Wyszedł – odparł w
końcu.
Niby kiedy? – pomyślał
Ryan, podejrzewając, że facet go okłamuje. Zaraz przypomniał sobie, że przecież
dwa razy wychodził do toalety.
– Przed chwilą –
dokończył jednak mężczyzna i zaraz doprecyzował: – Tylnym wyjściem.
Ryan popatrzył na
posesję. Za nią rozciągał się już tylko sosnowy las, a potem góry. Ostatnio był
tam, gdy chodził jeszcze do podstawówki. Przypomniał sobie, że mama zabierała
go do lasu na spacery. Później Ryanowie nie było już z naturą za pan brat.
– Do lasu? – dopytał.
– Tak – potwierdził
mężczyzna. – Często tam znika.
Ryan podziękował, a
potem okrążył posesję. Z tyłu rzeczywiście znalazł ścieżkę prowadzącą do lasu.
Świeże ślady butów na śniegu potwierdziły, że ktoś niedawno tamtędy
przechodził.
Las był zapomniany
przez większość mieszkańców miasta. Od lat nieniepokojony przez człowieka i
pozostawiony sam sobie budził teraz w Ryanie nieprzyjemne uczucia. Był taki
dziki i pierwotny. Długie pnie sosen gięły się w raz ze wzmagającym się
wiatrem, wydając z siebie nieprzyjemne skrzypnięcia. Pokryte iskrzącą się
warstwą śniegu zielone igły osłaniały głębię lasu przed światłem. Pierwsze
gwiazdy powoli ukazywały się już na niebie, na którym królował dziś księżyc w
pełni. Dawał on trochę światła, ale środek lasu i tak skąpany był w półmroku.
Ryan czuł aż w
kościach, że pójście tam za Indianinem było bardzo złym, bardzo głupi pomysłem.
Ruszył jednak jego śladami. Co miał przecież do stracenia?
***
To była jego druga
nocna zmiana w sklepie rodziców. Dwanaście godzin odciskania sobie tyłka na
twardym krześle za ladą. Nikt cię tak nie wykorzysta jak własna rodzina –
pomyślał Johnny, chociaż tak nie uważał. Spieprzył na tyle lat, zostawiając wszystko
na głowie Teda. Teraz przynajmniej mógł odkupić trochę swoich win u rodziców. O
innych nawet nie myślał.
Cóż, siedzenie na dupie
i przeglądanie gazetek z gołymi babami nie było aż takie złe. Dziwił się, że w
ogóle ktoś jeszcze kupuje te pisemka w dobie Internetu. Z najnowszego numeru
tej ambitnej prasy ściągnął folię, ale miał nadzieję, że nie powstrzyma to
jakiegoś napalanego staruszka przed kupnem gazety. Po pierwszym dniu, a właściwie
nocy, nauczył się, że o tej porze przychodzili tu głównie już pijanie ludzie,
wracający z jakichś imprez, czy barów, aby nawalić się bardziej. Byli też tacy,
którym się poszczęściło i kupowali prezerwatywy. Wracający późno z pracy
przychodzili zaś do sklepu w poszukiwaniu szybkiego, a przy tym zwykle niezdrowego posiłku.
– Sam Photoshop –
ocenił po przeglądnięciu rozkładówki. – I sztuczne cycki. Usta też jakieś
napompowane. Normalnie jak u glonojada. A później dzieciaki będą miały problemy, jak zobaczą wreszcie prawdziwą babę. Nagle okaże się, że rzeczywistość jednak
wygląda inaczej i Anakonda zawiedzie.
Gadał sam do siebie, bo
w tej budzie nie było nawet Wi-fi. Na monitorach pod ladą widział zaś tylko obrazy
z kamer obserwujących część samoobsługową sklepu. Na razie nie było żadnych klientów. Mama kategorycznie zabroniła mu sprzedawać nieletnim alkoholu i
papierosów. On tam nie widział problemu i tak przecież wszyscy pili, ale
podobno kontrole były bardzo często. To śmieszne, pomyślał Johnny, że aby w tym
kraju kupić sobie broń wystarczy mieć szesnaście lat, a browara sprzedadzą ci
dopiero, gdy skończysz dwadzieścia jeden.
Dzieciaki do sprzedania im alkoholu próbowały przekonać go na trzy sposoby: prośbą, groźbą lub
przekupstwem. Niestety żaden na niego nie działał. Był grzecznym dzieckiem i
słuchał mamy. Nie chciał też zostać bez obiadu. Odłożył gazetę na półkę pod
ladą, bo oto do sklepu weszła trzyosobowa grupa przedstawicieli młodego
pokolenia. To może być interesujące, przeszło mu przez myśl.
Najniższy, zblazowany
typek o zaczesanych na bok i farbowanych na blond włosach wszedł do sklepu z
zapalonym w gębie papierosem, pomimo wiszącej na drzwiach plakietce z zakazem. W
każdym z uszu miał po kilka kolczyków. Chociaż wyglądał najbardziej niepozornie
z całej trójki, no oko Johnny’ego to on był tutaj szefem. Za nim szedł trochę
wyższy chłopak w dredach związanych w kucyk i okularami na pół twarzy w
czerwonych ramkach. Jaki alternatywny, prychnął w myślach Johnny, obserwując małolatów zza
lady. Ostatni licealista i jednocześnie najwyższy z trójki wyglądał
najnormalniej z całej grupy. Krótkie, czarne włosy miał postawione lekko do
góry, a jego skóra była ciemniejszej karnacji. W górnej części lewego ucha miał
pojedynczy, okrągły kolczyk.
Gówniaki wyglądały
Johnny’emu na takich, którzy uważają się za sprytnych. Takich, którzy handlują
trawskiem w szkole. Spryciarzy Johnny lubił najbardziej. Kochał ich temperować.
Super, coraz bardziej się wkręcam w to towarzystwo. Podoba mi się. Ale brakuje mi jednej rzeczy....
OdpowiedzUsuńA co to takiego, ten brakujący pierwiastek? xD Pozdrawiam!
UsuńTo jest perfidne co napiszę ale brakuje mi drugie tyle teksu;-)
UsuńChemia i zajęcia praktyczne ahh marzenie u mnie w liceum.Ten Atsaha za dużo sobie pozwala, ale no ta pewności i zadziorność( czy to dobre słowa?) jest jak na razie uroczaXD tylko myślę czy te zaczepki i to co napisałam wcześniej ma kierować do Ryana no o zdrowie się martwię tej fikcyjnej postaci.Chłop po poprawczaku info o morderstwie spoko.Jest jeszcze czas na wyjaśnienia.Sprytnie zrobione na dalszy ciąg akcji w lesie trzeba czekać a nie było to na końcu rozdziału XD Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńU mnie to też było niestety marzenie z tą chemią praktyczną. Ale ba studiach miałam aż nadto. Info o morderstwie spoko -> Ciekawe spojrzenie na świat xD Ucięłam akcję tak jak w serialach. Uczę się od najlepszych, czyli Netflixa itp. xD Również przesyłam pozdrowionka :)
UsuńDobrze Cię znowu czytać i to z high death w tle. Ciejawa jestem co to za intryga się kroi,coś wygląda ze może ten wypadek to nie do końca wypadek a rodzinka rayana jednak jakieś powiązania z ciemną stroną miasta ma ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :) Myślę, że może was zaskoczyć rola SB i S w tym opowiadania, ale to później :) Ach, widzę, że domysły są. Tylko, czy dobre?
UsuńRozdział mega ciekawy. Nie umiem pisać komentarzy, więc jedynie za niego podziękuję i życzę weny haha!!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Każdy naprawdę bardzo mnie motywuje i cieszę się, że się podobało :) Pozdrawiam!
Usuń