poniedziałek, 18 września 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 5 - Świętym stajesz się przez poświęcenie samego siebie


Santa Boy wszedł do salonu, w którym czuł się już jak u siebie (zresztą, on wszędzie czuł się jak u siebie), zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie kanapy, na której siedziała Rachelle i oglądała w telewizji wiadomości.

– Długo cię nie było – zauważyła. W jej głosie czuć był pretensję, choć tłumaczyła sobie wielokrotnie, że nie ma do niej prawa. – Pięć dni nie dawałeś znaku życia. Martwiłam się.
Santa Boy parsknął niepohamowanie na te słowa.
– Serio tak bardzo chcesz mnie do siebie zniechęcić? – spytał.
Usiadł obok na kanapie. Wyciągnął z jej ręki kieliszek wina i wypił zawartość do dna.
– Byłem w Amarillo. Na policji.
Wezwali go na przesłuchania, bo siostra Josha powiedziała wszystko, co wiedziała, udostępniła policji też ten feralny film. Chociaż, że to on na nim był, dowiedzieli się dopiero, gdy stawił się na zeznania. Ze sprawą połączyli go przez kartę kredytową, którą dał chłopakowi oraz kartę SIM. Nie był winien, przynajmniej bezpośrednio, śmierci żadnego z Hetfieldów, więc powiedział prawdę. Prawię całą, bo zgrabnie pominął jakikolwiek udział Saszy.
– Co? – Rachelle spojrzała na niego zaniepokojona.
– Nico – odparł Santa Boy z pokpiwającym uśmieszkiem. – Powiedz lepiej, czy widziałaś coś ciekawego w tej telewizji.
– Twój ojciec, FBI go dzisiaj zabrało. Wywlekli go z domu.
– Serio? – spytał jedynie Santa Boy.
Kosztowało go to dużo hajsu i dużo starań, ale był zadowolony. Chociaż miał mu ochotę zwyczajnie przypieprzyć, to poczułby tylko chwilową satysfakcję. Poza tym walenie radnego po mordzie chyba nie mogło obyć się bez konsekwencji. Kiedyś go one nie interesowały, bo i tak nie mogły za nim nadążyć, gdy przemierzał Amerykę swoim Cadillakiem deVille i nigdzie nie zagrzewał na dłużej miejsca. Teraz musiał przyjąć inną strategię. Na szczęście ojciec nadal miał w piwnicy to ohydne miejsce tortur. Ale to był za mały kaliber. Może nawet wyszedłby z tego bez szwanku. Szczególnie, gdyby jacyś nawiedzeni, liberalni aktywiści rzucili się w jego obronie, bo nie można przecież karać człowieka za jego preferencje seksualne.
Ameryka wiele potrafi zrozumieć i wiele wybaczyć, ale istnieje jedno sacrum, którego nie wolno kalać. Dzieci. Wynajął więc odpowiednich ludzi, którzy określali się mianem prywatnych detektywów, a tak naprawdę robili na zlecenie różne, niekoniecznie legalne rzeczy, za to z pełnym profesjonalizmem. I tak w służbowym i domowym komputerze Roba Biela, które oczywiście byłe pełne sadystycznego porno, znalazły się też najbardziej ekstremalne filmy z pornografią dziecięcą. Santa Boy myślał, że widział już wszystko i nic go nie ruszy, ale nawet on nie mógł na to patrzeć. Gdy agenci weszli do piwnicy jego starego domu oprócz fetyszystycznych zabawek znaleźli też kolejne filmy, a nawet zakrwawioną sukienkę w dziecięcym rozmiarze. Gdy zacznie się proces, w odpowiednim momencie na policję zgłosi się kobieta, która jako dziewczynka mieszkała z Bielami po sąsiedzku. Zgodziła się złożyć fałszywe zeznania o tym, że Rob Biel zaciągał ją do swojej piwnicy, a potem molestował, ponieważ była uzależniona od heroiny i desperacko potrzebowała pieniędzy. To nawet lepiej, bo tylko wzbudzi większe współczucie u ławy przysięgłych. W końcu sięgnęła po narkotyki przez traumę z dzieciństwa. Wszystko było doskonale.
Santa Boy objął Rachelle ramieniem i w znacznie lepszym humorze niż jeszcze przed momentem patrzył na wiadomości. Gdy znów pokazali moment wywlekanie Roba Biela z domu jedynie w bokserkach i na bosaka przez agentów w FBI, miał ochotę śpiewać. Tłum ludzi skandował i obrzucał mężczyznę jajkami. Jedno trafiło go prosto w twarz.
– Marshall, to twoja zasługa? – spytała Rachelle, zerkając na niego.
– Chcesz mi urządzić umoralniającą pogadankę? Możesz sobie oszczędzić. Wielu już próbowało i jak dotąd nie przyniosło to żadnych efektów.
Kobieta pokręciła głową.
– Cieszę się – odparła, ku zaskoczeniu Santy Boy’a.
– Cieszysz?
– Tak, bałam się, że zrobisz coś głupiego.
Santa Boy wybuchnął śmiechem. Przygarnął do siebie Rachelle, która syknęła, bo gest był trochę za mocny. Właściwie każdy dotyk taki był.
– Powiadomiłem mojego prawnika. To jeszcze potrwa, ale niedługo powinno mi się udać przejąć dom.
– Ach, tak – mruknęła kobieta. Ostatnio listy od komornika przestały zapychać jej skrzynkę. Postanowiła jednak nie pytać o to Marshalla.
***
Sasza zastanawiał się, czy to jakieś fundamentalne prawo rządzące Wszechświatem, że w każdym biurze wąsatego faceta w średnim wieku obligatoryjnie musi znajdować się chociaż jeden kalendarz z gołą babą. Mechanik z komisu Hetfieldów, do którego kanciapy weszli na chwilę, żeby odebrać jakieś pokwitowanie przy sprzedaży deVille, miał nimi obwieszone wszystkie ściany. Komendant straży, u którego teraz siedział, ograniczył się do jednego, ale z wyjątkowo niewysublimowanymi zdjęciami. To faceci ciągle narzekają na nienaturalność kobiet, ale wielkie, silikonowe cycki w kalendarzach jakoś im nie przeszkadzają, pomyślał.
– Coś nie tak? – spytał komendant, gdy Sasza nie odpowiedział na pytanie.
– Kalendarz. Nie zmienił pan miesiąca.
Mężczyzna ze zdziwieniem spojrzał na ścianę. Najwyraźniej trochę się zawstydził i próbował zamarkować to chrząknięciem.
– Wracając do sprawy. Zgodnie z zasadami zanim będzie pan mógł starać się o przyjęcie do zawodowej straży, musi pan przepracować pięć lat w ochotniczej.
Sasza skrzywił się. To by oznaczało, że gdy zostanie profesjonalnym strażakiem, będzie po trzydziestce. To stanowczo za długo.
– Nie da się tego jakoś ominąć? – spytał. – Są akademie i tak dalej.
– I tak musiałby pan iść do akademii. W małych miejscowościach odbycie ochotniczej służby to zwykle konieczność. Inaczej jest w dużych miastach, tam rzeczywiście wystarczy skończyć odpowiednie kursy – wyjaśnił komendant. – Niech się pan zastanowi. Proszę wziąć ulotki z holu.
Wrócił do domu w złym humorze. Ostatnio co raz rzadziej mu się to zdarzało, a nawet jeśli, to Szczęściarz zawsze znalazł jakąś metodę, aby go rozweselić. Wziął szczeniaka do siebie, bo nie chciał, żeby trafił do schroniska, a Marcio mieszkał sam, więc nie mógł się nim właściwie zaopiekować. Sasza zawsze wolał koty, ale doszedł do wniosku, że psy wcale nie są takie złe. Oczywiście, gdy nie obgryzają mebli i nie sikają na dywan.
Mały i jak się okazało, lekko głuchawy border collie wiernie podążył za nim do pokoju. Gdy Sasza się przebierał, ktoś zadzwonił do drzwi. Matka była w salonie, więc nie śpieszył się, aby iść otworzyć. W momencie, gdy naciągnął podkoszulkę na ciało, do pokoju bez pukania wpadł niczym wicher Marcio i uklęknął przed Szczęściarzem, siedzącym na podłodze.
– Przepraszam! Przepraszam! – powiedział do szczeniaka, a ten przekręcił głowę, jakby mówił „O co ci chodzi?”. Sasza sam chciałby to wiedzieć.
– Co ty wyprawiasz? – spytał, marszcząc brwi.
Marcio spojrzała na niego z dołu. Wciąż na klęczkach, tarmosił futro szczeniaka.
– Jak szedłem do ciebie, to przypadkowo rozdeptałem ślimaka. – Wydawał się tym bardzo przejęty. – Pomyślałem, że muszę przeprosić kogoś, kto także należy do fauny.
Sasza wybuchnął śmiechem, a Marcio posłał mu karcące spojrzenie. Zachowanie Latynosa było przynajmniej niecodzienne, ale w sumie dość pozytywne. Może był trochę narwany, ale miał dobre serce.
– I jak, Szczęściarzu? – Sasza zwrócił się do psa, a ten natychmiast zwrócił głowę w jego stronę. – Czy Marcio zasługuje na rozgrzeszenie?
Chyba tak, bo piesek zaczął lizać Latynosa po policzku. Był w tym bardzo gorliwy, więc w końcu Sasza wziął go na ręce.
– I jak poszło? – spytał Marcio, siadając po turecku na podłodze. Miał na sobie podkoszulek z gnijącą Myszką Miki. Sasza nie rozumiał jego wyczucia stylu.
Zreferował mu to, co powiedział komendant. Nie chciał półśrodków. Chciał zrobić coś, co wreszcie będzie miało jakieś znaczenie. Może to głupi powód, może powinien gonić za marzeniami. Problem był taki, że nie miał żadnych.
– To trochę słabo – ocenił Marcio, gdy poznał sytuację. – Dalej musiałbyś pracować na cały etat. Być pomocnikiem złotej rączki przez kolejne pięć lat. Nie wydaje mi się, żebyś tego chciał.
– Mówisz, że przez kolejne pięć lat będę pracował u Tony’ego? – podłapał Sasza.
– Ja wyjeżdżam. On zostaje. To już raczej pewne. Chyba zerwaliśmy – przyznał Latynos. Nie wydawał się specjalnie załamany.
– Przykro mi.
Sasza powiedział, co wypadało, ale zdradziecki uśmiech wpłynął na jego usta. Marcio również się uśmiechnął, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki.
– To jest złe – stwierdził Sasza.
– Tylko takie? – dopytał Marcio, unosząc przy tym brew. Kiedy rybie oczy Saszy się śmiały, były naprawdę piękne.
– To jest też dobre – odparł powoli chłopak. – Bardzo dobre.
***
Gdy Fat Moose wszedł do autokaru zespołu, zastał Santę Boy’a leżącego na rozkładanym łóżku. Palił papierosa z ręką podłożoną pod głowę. Gdy usłyszał kroki, uniósł na chwilę powieki. Skrzywił się na widok swojego menadżera. Był w autobusie sam, reszta zespołu korzystała z dobrodziejstw sławy i groupies, które nie odstępowały ich na krok podczas trasy. Fat Moose przysiadł w fotelu obok wejścia. Santa Boy chyba nie był w humorze do nawiązywania interakcji międzyludzkich. Ostatnio w ogóle nie bywał w humorze.
– Umierasz? – spytał Fat Moose, a muzyk posłał mu znużone spojrzenie. – Wiesz, ostatnio czytałem, że jest taka firma, która robi z ludzkich prochów płyty winylowe i nagrywa na nich piosenki. Jakbym nagrał na tobie „One More Time” Britney Spears i to sprzedał, to nawet mój sracz byłby wysadzany diamentami.
Santa Boy zgasił papierosa w popielniczce ozdobionej czterema czaszkami i to była jego jedyna reakcja.
– Hej, nic? – zdziwił się Fat Moose. – No, Boy, żadnej sarkastycznej odpowiedzi? To chociaż pokaż „Fucka”. Jesteś na największej trasie od lat, wszystkie bilety sprzedane, tłum szaleje, laski krwawią  z nosa, a ty leżysz tutaj w samotności i wegetujesz. Byś coś wycisnął z siebie.
– Uważaj, bo wycisnę coś z ciebie.
– No, już lepiej, Boy – stwierdził Fat Moose i uniósł się na chwilę, by z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnąć jakiś świstek. – A w ogóle, to…
Nie dokończył, bo w tym samym momencie do autokaru wpadł najnowszy nabytek zespołu. Młody gitarzysta minął Fat Moose’a, nawet nie poświęcając mu jednego spojrzenia, a potem padł na podłogę obok łóżka lidera grupy.
– Jestem wykończony – jęknął. – Plecy mnie napierdzielają od tygodnia.
Był bardzo młody. Przeciętnego wzrostu i szczupłej budowy. To w połączeniu z jego ładną, jeszcze trochę dziecięcą twarzą powodowało, że jego wygląd całkowicie nie wpisywał się w image zespołu. Był po prostu za ładny. Fat Moose kazał mu przefarbować półdługie włosy na czarno, ale przez to jego niebieskie oczy jeszcze bardziej przyciągały spojrzenia.
– Przyzwyczaisz się, młody – mruknął Santa Boy.
Lubił chłopaka, bo wydawał się mądrzejszy do niego samego w tym wieku. Imprezował, ale unikał mocniejszych używek. Może nie spadnie na dno jak on. Od jakiegoś czasu łapał się na tym, że trochę mu ojcował. On, najgorszy model mężczyzny na świecie.
– Och, Wodzu. Jakieś takie tam frazesy mi nie pomogą – jęknął chłopak i przeciągnął się jak kot. Założył dłonie pod podbródek i spojrzał w górę, na Santę Boy’a. – Tylko trochę.
Muzyk przewrócił oczami, ale jednak zsunął nogę z łóżka i zaczął ugniatać nagie plecy chłopaka bosą stopą.
– O, tak. – Chłopak wydawał się bardzo zadowolony. – Nie chce, Wódz, wiedzieć, jaki miałem wczoraj sen ze stopą w głównej roli. A może chce?
– Zapewniam, że nie chcę – prychnął Santa Boy.
– Ja chcę – zawołał Fat Moose i podniósł dwa złączone palce w górę. – Bardzo chcę.
– Nie chcę, żeby się pan rozczarował, menadżerze, więc pozwolę panu nadal żyć marzeniami – odparł chłopak, a Santa Boy parsknął śmiechem.
– Po co w ogóle tu przyleciałeś? – spytał muzyk. – Wszystko idzie zgodnie z planem.
Fat Moose uśmiechnął się i wyciągnął zgiętą, zadrukowaną kartkę z kieszeni. Zbliżył się do muzyka i mu ją podał.
– Nie wiem, Boy – przyznał. – Wkurzyć cię? Ucieszyć? Wykrzesać z ciebie wreszcie jakieś życie?
Santa Boy odebrał świstek, a zaciekawiony chłopak momentalnie podniósł się z podłogi i zawiesił na jego ramieniu. Muzyk rzucił mu krótkie spojrzenie, a potem rozłożył wycinek z „New York Timesa”. To nie była pierwsza strona, ani nawet druga, ale jedna z ostatnich. W takich gazetach wzmianki o nim znajdowały się jedynie, gdy wywołał jakiś skandal lub ktoś go o coś oskarżał. Demoralizację młodzieży, czy innego gówno. Nie miał więc pojęcia, czego się spodziewać.
Było nawet zdjęcie. Nie przedstawiało jego, a Saszę. To na pewno był on. Rozpoznał chłopaka bez problemu, mimo tego, jak bardzo się zmienił. Włosy miał teraz ścięte na jeża, na jego twarzy brakowało kolczyków, ale przede wszystkim nie był już wychudzony. Wyglądał dobrze. Bardzo dobrze. To Santę Boy’a bardziej denerwowało niż cieszyło. A później zaczął czytać. Po kilku linijkach musiał znów spojrzeć na zdjęcie i podpis, aby upewnić, że to na pewno Sasza. Tak, to on we własnej osobie, ale nie był już chłopakiem, którego znał.
– Kto to? Całkiem niezły.
Santa odsunął od siebie dzieciaka, chwytając go za twarz i kazał mu spieprzać. Wyszedł, bo już potrafił poznać, kiedy lider żartował, a kiedy nie.
– Niesamowite, co? – spytał Fat Moose. – Nie spodziewałem się tego po naszym małym brzydalu. Rozstanie mu służy.
Przyniósł tę gazetę, żeby wykrzesać z Santy Boy’a jakąś reakcję. Cokolwiek, co by świadczyło, że jeszcze żyje. Kiedy postanowił spieprzyć mu życie na nowo, spodziewał się gniewu. I chciał przekuć to w kolejną psychodeliczną płytę, podczas słuchania której ludzie cieli sobie nadgarstki. A Santa Boy zamieszkał na zadupiu z jakimś umierającym babo–chłopem i pisał smętne piosenki o samotności. Jakby był już martwy.
Santa Boy zmiął wycinek i rzucił kulkę w głąb autobusu. Minął Fat Moose’a i wyszedł na zewnątrz. Powinien się cieszyć, ale nie umiał. Jego mały, przestraszony Sasza został honorowym mieszkańcem Nowego Yorku, bo wyłowił samobójcę z Zatoki, a później przez półgodziny wykonywał resuscytację aż do przyjazdu karetki, która utknęła w korku. W wywiadzie przyznał, że pływać nauczył się dopiero podczas szkolenia na strażaka. To coś dobrego, coś niesamowitego, coś wyjątkowego i z czego można być dumnym. Zszokowało go to, że Sasza mógł stać się kimś takim. I to, że nie potrzebował do tego niego. W ogóle go już nie potrzebował.
Powinien się cieszyć, a czuł się tylko gorzej. Sasza się z niego wyleczył. Zapomniał o nim. Teraz może poznać jakiegoś normalnego gościa. Może nawet się hajtnąć, a może nawet mieć dzieci. Zapomni o nim, a on nie może o sobie przypomnieć, bo przecież obiecał.

Po trasie wrócił do West, do domu, który przejął po ojcu. Dotąd nawet nie miał pojęcia, że tak naprawdę należał do jego zmarłej matki. Kupili go jej rodzice w prezencie ślubnym. Rachelle w piżamie i chustą na głowie leżała na plecach na łóżku w sypialni. Spała. Santa Boy położył się obok niej. Przypomniał sobie o czymś, więc uniósł się do siadu i przechylił ponad kobietą, aby dosięgnąć do stojącego na nocnej szafce zegarka.
– Nie nastawiłaś sobie budzika – pouczył śpiącą kobietę. – Masz przecież jutro kolejną sesję chemii.
Nastawił odpowiednią godzinę i z powrotem położył się na swojej połowie. Zamknął oczy. Długo nie mógł zasnąć, bo w głowie kotłowały mu się różne myśli. Puszczenie Saszy wolno było chyba najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek dla kogoś zrobił. To był jedyny raz, gdy się dla kogoś poświęcił. I, kuźwa, to bolało.
Obudził go alarm budzika. Rachelle nie reagowała, więc zły odwrócił się w jej stronę i szturchnął ją łokciem w ramię.
– Wyłącz to gówno – syknął.
Znów nie zareagowała. Podłożył jej dłoń pod nos i przytknął palce do szyi. Zrobił to, chociaż już wiedział. Była zimna. Pewnie nie żyła już, gdy kładł się obok niej wieczorem.
– Kuźwa.
Zaplótł dłonie Rachelle na brzuchu i poszukał komórki, aby zadzwonić na pogotowie. Chyba musi sobie kupić kota, aby nie zostać całkiem sam.


11 komentarzy:

  1. Za kazdym razem jak czytam kolejne rozdzialy Twojego opowiadania to jestem w szoku. Mam tak niesamowicie skrajne emocje, ze ja tak naprawde nie wiem: czy nienawidze tego opowiadania czy je uwielbiam. Jednego jestem pewna, pisz dalej... bo ja bardzo czekam na kolejna porcje emocji ktora mi dostarczasz. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nienawiść do mojego opowiadania? To mi się bardzo podoba! Znaczy się, że wzbudza emocje. Good, nienawidź głębiej ;) Również pozdrawiam.

      Usuń
  2. No nieźle Santa to rozegrał, dodał staremu jeszcze więcej rzeczy przez które go zatrzymali.Nie żeby mnie to bolało.Jaki Sasza jest mi bliski sama chcę zostać strażakiem, jak na razie tylko bardzo chcęXD A JEGO mała rybka takie zasługi już ma na swoim koncie, ile mniej więcej czasu minęło w tym rozdziale? Tęsknię za twoim irokezem Sasza, bardzo.Kiedyś słyszałam stary, że obietnice można złamaćXDD Po co ci kot, pójdziesz do Saszy dostaniesz jeszcze pieska (: Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strażakiem? Super! Trzymam kciuki. No wiesz, to Ameryka, nie? Kraj cudów i spełnionych marzeń albo przynajmniej tak próbują nam wmówić. Więc topielec znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu xD Ile czasu minęło w rozdziale? - jakieś pół roku. Rybka dalej jest w akademii. Ja tęsknię za moją fryzurą. Kiedyś miałam podobną do Santy Boy'a (i była cool), ale później zapuściłem włosy do pasa i żal ścinać :( Rybka (he he) albo akwarium!
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Napisałabym, że "SAD ystyczne", ale to się inaczej dzieli :(

      Usuń
  4. Cudo :D Mam nadzieje że to nie koniec, przemyślenia o Saszy są super i na szczęście Santa nie narobił sobie kłopotów, a zemsta była epicka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to jeszcze nie koniec :) Dręczenie Santy za bardzo mi się podoba ;) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. To świetnie, za dobrze mi się to czyta :D

      Usuń
  5. to jest świetne!
    ale i tak chcę "hepi end" :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wie, nie wiem... "hepi end" jakoś kojarzy mi się z "horom curkom" xD

      Usuń