–
Jeszcze go, kurwa, wyliż – syknął Glaca, wchodząc do ciasnego,
osiedlowego garażu.
Monter,
który odwrócony do niego plecami polerował bak swojego motocykla,
nawet się na niego nie obejrzał. Jego ręka ściskająca szmatkę
nie przestała się poruszać ani na moment.
–
Mogłeś chociaż przyjść na ten pieprzony pogrzeb – kontynuował,
luzując węzeł krawata. – Nie udawaj, że mnie nie słyszysz!
Glaca
kopnął plastikowe wiaderko, z którego wyspały się narzędzia i
spadły na betonową podłogę z donośnym brzdękiem. Monter
odwrócił się na moment w jego stronę, zaraz jednak powrócił do
swojej pracy wykonywanej w powolnym, beznamiętnym rytmie.
– I
co by to zmieniło? – rzucił pod nosem.
–
Nie wiem, kurwa, co by to zmieniło. Może tylko tyle, że twoje
ukochane cacuszko by się tak nie błyszczało. Jezu, wiedziałem, że
jesteś świnią, ale nie, że aż taką. Masz jakiekolwiek sumienie?
Wszystkich tylko wykorzystujesz, jak ci się podoba. Książę się
znalazł. Nawet jego…
– A
co ja mu zrobiłem?! – syknął Monter. Podniósł się i rzucił
ścierkę na podłogę. Podszedł do Glacy. – Nic mu nie kazałem!
Zupełnie nic! Nie moja wina, że był idiotą!
Glaca
pokręcił głową, niedowierzając. Rozszerzonymi, przekrwionymi
oczami patrzył na Montera, jakby zobaczył fantastyczną zjawę.
–
To mogłeś mu kazać spierdalać, skoro nic dla ciebie nie znaczył.
Ale trzymałeś go zawsze przy sobie, szarą myszkę, tak niegodną
wielkiego ciebie, bo dobrze było mieć kogoś, kto był ślepy na
to, jaką bestią jesteś. Myszkę, która zawsze czekała na twój
powrót, gdy kolejni zdążyli już się tobą obrzydzić, nieważne
jak bardzo tym razem ją upokorzyłeś. Myślałem, że kiedyś się
zmienisz. Że kiedyś przejrzysz na oczy, ale w końcu wiedziałem,
że to niemożliwe, bo jesteś bestią. Żałowałem, że ja nie
mogłem go pokochać.
Zachwiał
się, gdy Monter uderzył go pięścią w twarz. Kciukiem starł krew
z kącik ust.
–
Nie jesteś nawet godzien tego, żebym ci oddał – powiedział i
wyszedł. Zatrzymał się jednak po paru krokach, sięgnął do
kieszeni i wcisnął coś Monterowi w dłoń. – Masz, dostałem od
jego wujka, ale mnie nie jest potrzebne. Ja nigdy nie zapomnę jego
twarzy. Tobie za to bardzo się przyda.
Zdjęcie,
odklejone z legitymacji albo karty bibliotecznej. Monter trzymał je
chwilę na rozpostartej dłoni, patrząc się na nie z pochyloną
głową. Cisnął je w końcu na ziemię jak ścierkę przed
momentem. Wszedł w głąb garażu, żeby wziąć coś z półki.
Zatrzymał się jednak i podbiegł, aby podnieść zdjęcie. Zacisnął
je w pięści, a z podkrążonych oczu zaczęły lecieć mu łzy.
–
Zapłacisz mi za to! Przyrzekam, że mi za to zapłacisz!
***
–
Za trzy godziny odjeżdża pociąg.
–
Co?
Sebastian
wcale nie miał ochoty wstawać z łóżka, ani otwierać drzwi,
pukanie jednak nie ustępowało. Teraz patrzył tępo na Apacza. Nie
widział go dokładnie, bo nie miał ubranych okularów ani soczewek.
– O
czym ty mówisz? – spytał, mimo że nie miał ochoty rozmawiać.
Od
trzech dni prawie nie wychodził ze swojego pokoju i nic przez ten
czas nie powiedział. Matka początkowa próbowała go zagadywać,
ale w końcu dała sobie spokój. Nie powiadomił też wujka o tym,
że nie pojawi się w pracy. Dopiero teraz sobie to uświadomił. To
nie miało jednak znaczenia. Nic go od kilku dni nie miało. Zupełnie
nic.
–
Babcia chce wracać.
Sebastian
wzruszył ramionami.
–
To do widzenia – odparł, gotowy zamknąć już drzwi.
–
Kupiłem trzy bilety. Jedź z nami.
–
Po co? Co miałbym tam robić?
–
Nie wiem. A co zamierzasz robić tutaj?
–
Nic.
–
To możesz to robić tam.
Pojechał.
Nie miał pojęcia, co nim kierowało, gdy pakował podstawowe rzeczy
codziennego użytku do małej, sportowej torby. Miał za to wyrzuty
sumienia, że jechał na coś jakby wakacje. Że wszystko tak po
prostu mógł porzucić. Przecież to była jego wina. Ktoś powinien
go ukarać.
–
Napij się. – Babcia Apacza podała mu plastikową butelkę po
wodzie mineralnej wypełnioną jakimś sokiem, zapewne własnej
roboty. Siedziała naprzeciwko niego, między nimi znajdował się
mały stolik przymocowany do ściany. – Jesteś strasznie
blady, jakbyś przynajmniej tydzień z domu nie wychodził. No dalej,
pij.
–
Nie, dziękuję – odparł, na chwilę przerywając gapienie się
przez okno starego pociągu.
–
Pij.
Chwycił
butelkę i odkręcił zakrętkę. Poczuł na języku słodki smak, a
zaraz potem coś jeszcze.
–
Alkohol? – spytał zaskoczony, gdy już odchrząknął.
Kobieta
posłała mu szeroki uśmiech.
–
Wino i seks są najlepsze na chandrę. Ja dostarczę ci pierwszego, a
mój wnuk… – Kiwnęła na Apacza, który siedział obok
Sebastiana. – Drugiego. Zobaczysz, będzie dobrze.
Nie
mógł się nie zaśmiać, choćby nawet nie chciał. Uśmiechnął
się pod nosem i wziął jeszcze jeden duży łyk.
–
Będę sporo potrzebował – rzucił, nie precyzując, co takiego
dokładnie miał na myśli.
–
Spokojnie. U nas lasy pełne jagód, a wnuków mam aż pięcioro.
Wszystkie to śwarne chłopy.
–
Babciu! – oburzył się Apacz.
Po
dwóch przesiadkach i kilku godzinach jazdy wreszcie dotarli na
miejsce. Już po zmierzchu wysiedli na małej stacji pośrodku
niczego. Otaczały ich jedynie pola, a w oddali majaczyły pokryte
lasem góry. Niebo było bezchmurne, więc ciemność nocy
rozrzedzało światło licznych gwiazd.
–
No to teraz jeszcze dwie godziny marszu i będziemy w domu.
–
Dwie godziny? – zdziwił się Sebastian.
–
Możecie iść beze mnie, bez tej starej kuli u nogi, to dotrzecie w
mig.
–
Babciu!
Szli
pod górę poboczem drogi, mijając przy tym parę domów. Gdy zeszli
na leśną ścieżkę, Apacz wyciągnął z plecaka latarkę. Szybko
droga zrobiła się bardzo stroma, więc Sebastian chwycił staruszkę
pod ramię, a jej wnuk prowadził.
Las
żył nawet w nocy. Z każdej strony do ich uszu dochodziło
pohukiwanie i szelest liści. Parę razy w zaroślach Sebastian
dostrzegł gorejące złotem ślepia. Zastanawiał się, co to było.
Sarny? Chyba nie wilki. Czuł, że jest uważnie obserwowany.
Wreszcie las ustąpił miejsca polanie, na której stało
gospodarstwo. W rozległym, ale jednopiętrowym domu wykonanym z
drewnianych bali w oknach świeciło się światło.
W
środku też wszystko było zrobione z jasnego drewna. Nie tylko
podłogi i ściany, ale także misterne meble. Sebastian poczułby
się jak w skansenie, który odwiedził kiedyś podczas wycieczki
szkolnej, gdyby nie wypasione kino domowe i akwarium w salonie. Na
jego środku leżała skóra z jelenia. Ohyda.
Rodzice
Apacza, czyli rudy mężczyzna, który posturą kojarzył się z
drwalem i wyraźnie młodsza od niego blond włosa, urodziwa kobieta,
choć okazali z początku zdziwienie pojawieniem się
niespodziewanego gościa, nie zadawali żadnych pytań. Był gościem
ich syna, więc to była jego sprawa.
Razem
odprowadzili babcię do jej sypialni, a potem Apacz zaprowadził go
do swojego pokoju, gdzie stały trzy łóżka, jedynie po to, aby
Sebastian mógł zostawić tam swoją torbę. Potem wpadli jeszcze do
kuchni, a potem przed dom. Sebastian był za bardzo oszołomiony
tempem, w jakim to wszystko się działo, aby zadać jakiekolwiek
pytanie.
–
Czujesz to?! – zawołał Apacz, gdy byli już na zewnątrz.
Krzyknął parę razy, a jego głos odbił się echem.
–
Co takiego? – spytał Sebastian. Stał parę kroków od
wierzgającego niczym koziołek chłopaka, wciskając dłonie w
kieszenie spodni.
–
Nie wiem co! To powietrze, tę przestrzeń, tą wolność!
–
Chyba nie – przyznał cicho.
–
Nie? – zdziwił się Apacz, jednak wyłapując jego słowa.
Podbiegł do niego i chwycił za szlufki dżinsów, aby przyciągnąć
go do siebie i polizać po podbródku.
Zaraz
potem odskoczył od niego i zaczął się śmiać.
–
Jestem zmęczony. Może położę się spać? – zasugerował
Sebastian, wycierając się przy tym dłonią.
– O
nie! Noc się dopiero zaczyna. Przecież musisz poznać moich
czterech braci! Są teraz w lesie na ognisku razem z ludźmi z
miasteczka. I wiesz co tam jeszcze jest?
–
Niby co?
Apacz
popatrzył na niego jak chochlik, uśmiechając się przy tym
szeroko. Oczy mu błyszczały.
–
Wino i seks! – odparł i zaczął się śmiać.
– I
to ma mi pomóc? – zwątpił Sebastian, ale i tak na jego usta
wstąpił słaby uśmiech.
–
Na pewno nie zaszkodzi, Doktorowy. To idziesz, czy nie? – spytał
Apacz i sam zaczął kierować się w stronę lasu.
Podążył
jego śladem, bo nie miał niczego lepszego do roboty, choć
ostatnim, w czym chciał brać teraz udział, była libacja z jakąś
dzieciarnią. Odgłosy imprezy dodarły do nich jako pierwsze,
później ujrzeli migoczące między drzewami światła dużego
ogniska i lampionów porozwieszanych na gałęziach. Sebastian
spodziewał się jakiejś dzikiej, leśni orgii, a gdy wreszcie
dotarli na małą, wydeptaną w lesie polanę, zastał jedynie zwykłą
imprezę dzieciarni, tylko zamiast piwa było domowe wino, a śmieci
nie walały się po ziemi, tylko skrupulatnie zbierano je do worków.
Od
razu wyłapał w kilkunastoosobowej grupce trzech braci Apacza, bo
wszyscy byli rudzi. Dwójka z nich, bliźniacy, wyglądali na
gimnazjalistów. Trzeci z nich był znacznie wyższy od Apacza,
długie, proste włosy miał związane w cienką kitkę przy karku, a
jego szczękę zdobiła krótka bródka. Wyglądał na jakieś
dwadzieścia lat.
– A
piąty? – spytał.
–
Marcel? Wyjechał jakiś czas temu za dziewczyną. Ona na studia, on
na stację benzynową.
–
Czyli twoja babcia mnie okłamała! – Zaśmiał się Sebastian.
–
Co? – zdziwił się Apacz.
–
Widzę dużo wina, ale dwóch twoich braci to tylko dzieciaki, a
trzeci wyjechał. Został mi więc tylko jeden do leczenia mojej
chandry, gdy ty już nie będziesz dawał rady.
Sebastian
zaśmiał się, widząc zszokowaną i oburzoną minę chłopaka, a
potem przedarł się przez ostanie zarośla, by dołączyć do
imprezy.
Dostał
miejsce na przewróconym pniaku i papierowy kubek, który szybko
napełniono i jeszcze usmażony na ognisku szaszłyk. Siedział obok
brata Apacza, Kociebora, czyli kolejnego z dziwnym imieniem. Ten
zwyczajny Marcel nie pasował. Sebastian słuchał jednym uchem i
odpowiadał na pytania, jednym okiem co jakiś czas zezując też na
przystojną, męską twarz Kotka, ale więcej uwagi poświęcał
siedzącemu naprzeciwko Apaczowi. Ten jedynie pił i gapił się na
nich, jakby brał wcześniejsze słowa Sebastiana na poważnie.
Śledził każdy ich ruch swoimi zielonymi oczami, które
pobłyskiwały pomiędzy żółtymi językami ogniska.
Sebastian
przysunął się bliżej do Kotka, tłumacząc to hałasem, przez
który nie słyszał wyraźnie jego słów. W pewnym momencie zaczęli
też pić z jednego kubka, bo te już się skończyły. Gdy wreszcie
Apacz zerwał się ze swojego miejsca, by do nich podejść,
Sebastian nie mógł powstrzymać chichotu.
–
Co jest, rudzielcu? – spytał jego brat, mimo że miał włosy w
tym samym kolorze.
Podał
kubek Sebastianowi, chyba po to, aby dłużej przywitać się z
bratem, ale Apacz wychwycił ten gest. Wyrwał mu naczynie z ręki i
odrzucił na ziemię. Chwycił Czernieckiego za rękę i poprowadził
w stronę zarośli. Nim wyminął zaskoczonego jego reakcją brata,
wyciągnął mu coś małego z kieszeni na piersi flanelowej,
kraciastej koszuli.
–
Co jest? – spytał zaraz oburzony Sebastian, gdy był tak
prowadzony jak osioł na sznurku. – Chyba nie wziąłeś tego na
poważnie, co? – Zaśmiał się. – Czasami zachowujesz się jak
dziecko.
Apacz
wbił w niego spojrzenie, przygryzając przy tym dolną wargę.
–
Uciekaj.
–
Co? – zdziwił się Sebastian.
–
Uciekaj – powtórzył Apacz. Kiedy się wyprostował, głośno
strzeliły mu kości. – Uciekaj, a ja będę cię gonił.
– A
co jeśli nie chcę? – spytał teraz naprawdę skonfundowany
Czerniecki.
Jednak
gdzieś tam pod skórą czuł, co za chwilę się wydarzy. Chociaż
noc była ciepła, na odsłoniętych ramionach poczuł gęsią
skórkę. Nie zamierzał odmawiać, bo przecież babci trzeba
słuchać. Tak uczyli nawet w szkole na katechezie.
Pewnie
przez dosięgające ich jeszcze światło ogniska oczy tego karła
wydały mu się wręcz świecić w ciemności i zrobiły się
bardziej żółte niż zielone. Czuł, jak rośnie między nimi
napięcie. Spojrzał przed siebie. W lesie czekał na niego tylko
mrok i nagła cisza. Popatrzył na Apacza, który stał w bezruchu,
cały jakiś dziwnie napięty i nagle przypomniał mu się koniec ich
„randki” w starych zakładach chemicznych. Skądś wiedział, że
w głowie chłopaka powoli panowanie przejmuje taki sam chaos jak
wówczas.
–
Wtedy to będzie jak poddanie się bez walki.
– A
co? Zamierzasz mnie zabić? – parsknął.
Kurde,
czuł to. Masakrycznie to czuł. Pomasował się po klatce
piersiowej, zahaczając pod ubraniem o sztywny sutek.
–
Zabić chciałem Montera, ale to by ci się nie spodobało – odparł
Apacz zupełnie poważnym tonem. – Ciebie mam ochotę jedynie
zerżnąć, ale lepiej uciekaj, żebym choć trochę się zmęczył.
–
Do lasu? W nocy?
–
Nie ma tam teraz nic groźniejszego ode mnie.
Sebastian
wierzył. Bardzo wierzył. Gdy zaczął biec, nie mając pojęcia
gdzie, w jego głowie zapanowała zupełna pustka i to było bardzo
przyjemne. Póki jeszcze nie miał problemu ze złapanie tchu, śmiał
się głośno. Słyszał za sobą kroki Apacz, to jak pod jego
stopami chrzęściły liście i igliwie. Musiał dać mu fory, bo
inaczej pewnie już by go dopadł. Biegł, aż w końcu w uszach
słyszał tylko szum i kolejne uderzenia krwi pompowane przez serce
falami przez tętnice. Nie zauważył, gdy dotarł do krawędzi
pagórka, więc na dół prawie się sturlał. Został złapany.
Przed oczami mignął mu jedynie zarys Apacza, który zeskoczył z
krawędzi górki, i zwinnie niczym kot spadł koło niego, a potem
przyszpilił go do wilgotnej, oddającej teraz zebrane wciągu dnia
ciepło ziemi.
Sebastian zarył
palcami w glebie i chyba poczuł pod dłońmi coś żywego i
oślizgłego. Apacz zaraz unieruchomił jego ręce, ściskając jego
nadgarstki, a potem zębami zahaczył o jego ucho, by następnie
zatopić je w szyi. Sebastian stęknął, czując ból, ślinę, a
może nawet własną krew. Apacz upodobał sobie to miejsce na jego
szyi, lizał je i podskubywał zębami, czasami ciągnąc go przy tym
za włosy. Sebastian chwilę cieszył się uczuciem, ale miał
przecież walczyć. Napiął się cały i zrzucił z siebie na
szczęście lżejszego Apacza, by odwrócić go na plecy i na nim
usiąść. Sięgnął do kieszeni jego dżinsów, by wyciągnąć z
niej to, co chłopak ukradł swojemu bratu. Uśmiechnął się
szeroko, gdy pomachał Apaczowi przed oczami opakowaniem z
prezerwatywą.
–
To ściągaj gacie i się wypnij.
–
Niedoczekanie! – niemal warknął Apacz i poderwał się do siadu,
by dopaść do spierzchniętych ust Sebastiana.
Całował
go zachłannie, jak zwykle dość nieporadnie, ale to nie było
ważne. Liczyło się to, że tak bardzo go pożądał. Sebastian
równie zawzięcie oddawał pocałunek, który przypominał jakąś
walkę o dominację lub o to, kto pierwszy udławi drugiego swoim
językiem. Wsunął palce w przepocone i splątane kudły Apacza, by
je za nie pociągnąć. To tylko bardziej zmotywowało, czy raczej bardziej
rozsierdziło jego kochanka. Apacz przeniósł się z pocałunkami na jego
podbródek, a potem szyję. Sebastian odchylił głowę do tyłu,
eksponując ją bardziej. Miał teraz przed oczami jedynie gwiazdy.
–
Rozerwij – polecił Apaczowi, gdy ten dotarł z pocałunkami do dekoltu jego
koszulki. – Niech będzie jak w pornolu albo w jakimś romansideł
dla pań domu. Jakbyś był jakimś potworem.
Apacz
odpowiedział jedynie pomrukiem. Dekolt koszulki Sebastiana trzymał
w zębach. Czerniecki zaczął się śmiać, a potem wręcz piszczeć,
gdy najpierw usłyszał trzask pękających nici, a potem poczuł,
jak staje się nagi. Nie miał czasu na myślenie, bo Apacz dopadł
do jego skóry pokrytej jasnymi, kręconymi włoskami i jego sutków,
gdy te tylko ukazały się jego oczom. Sebastian znów opadł plecami na
ziemię. Szukał Apacza dłońmi, dając mu pochłaniać swoje ciało.
– O
nie, nie! – zabronił, gdy chłopak zaczął rozpinać mu spodnie.
– Bestia raczej nie używałaby rąk.
–
Co racja, to racja – zgodził się Apacz.
Z
guzikiem poszło mu łatwo, z zamkiem trochę gorzej. Sebastian w pewnym momencie zaczął się niecierpliwić, wciąż czując jak nos Apacza zahacza
o jego wypchaną bieliznę.
– A
dajże to! – fuknął i zrzucił z siebie dłonie Apacza. Sam
pozbawił się spodni i odrzucił je na ziemię.
Spojrzał
na milczącego chłopaka i przełknął ślinę. Chyba teraz była dobra pora na uciekanie. Chyba go rozjuszył swoją nieposłusznością. Mrugnął
do niego zaczepnie, co zostało skomentowane niskim sapnięciem i poderwał się
do biegu, teraz już zupełnie nago. Tym razem jednak nie dostał już
forów. Szybko został złapany i chwycony za kark. Dłońmi zaparł
się o pień drzewa, w który inaczej uderzyłby z całym impetem. Kora rysowała mu czoło, nie mógł się jednak odsunąć, bo
Apacz trzymał go wręcz ze zwierzęcą siłą. Dziwne, że to wszystko
mieściło się w tym niepozornym ciele.
–
Nogi! – warknął chłopak i butem zmusił go do większego
rozkroku. – No szerzej!
Zaraz
poczuł penisa ocierającego się o spoconą, rozgrzaną skórę na
jego udzie.
–
Chyba nie zamierzasz…?! – przeraził się Sebastiana.
Nie
zamierzał. Zaraz poczuł, jak wciska się w niego jeden, a następnie
dwa nawilżone palce. Jęknął, czując mocne rozpieranie. Oparł
czoło o rękę, wciąż dociśnięty do drzewa ramieniem Apacza. Nie
potrwało długo, nim czubek gorącego penisa otarł się o jego
wejście, a potem pokonał pierwszy krąg mięśni, napotykając spory opór.
–
Kurwa! – jęknął Sebastian, gdy poczuł mocne rozpieranie. – O
kurwa – powtórzył jeszcze raz, gwałtownie łykając powietrze.
Sięgnął
wolną dłonią do swojego penisa i ściągniętych jąder. Spomiędzy
palców wypadła mu zmięta prezerwatywa, o której zupełnie
zapomniał. Nieważne, i tak Apacz był tylko jego. Liczył na chwilę
czasu na przyzwyczajenie, ale nic takiego nie było mu dane. Sam więc
próbował się rozluźnić i wychodzić naprzeciw, na ile się dało,
gwałtownym pchnięciom Apacza, który pomrukiwał za nim i grzał
niczym piec. Jakimś cudem trafiał dokładnie tam, gdzie trzeba,
więc Sebastian przestał czuć cokolwiek innego, nawet ten łokieć
wbijający mu się między łopatki, i po chwili doszedł, a sperma z
jego penisa trysnęła na pień, do którego był dociśnięty.
Apacz
nie zamierzał mu jednak teraz odpuścić. Wbijał się w niego z
jeszcze większym impetem, po chwili kończąc w nim. Stęknął
wyraźnie zadowolony, a zęby wbił w kark Sebastiana. Stał teraz za nim,
uspakajając oddech, wciąż buchając przy tym gorącem. Blondyn obejrzał się
na niego przez ramię, natrafiając na rozszerzone, żółte w
zupełnej ciemności oczy. Wydawały się skupione na nim, a jednak nieobecne. Sebastian miał dziwne wrażenie, że gdyby go o coś
teraz zapytał, nie dostałby żadnej sensownej odpowiedzi od Apacza. Coś
szalało w tych jego błyszczących ślepiach.
Obrócił
się i oparł plecami o drzewa. Sięgnął dłonią między swoje
pośladki. "Pierwotne instynkty, kurde" – sapnął w myślach. Patrzył na Apacza, który
patrzył na niego. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, gdy
uspokajał oddech. Nie mieli więcej wina, więc zostało im jedno, a
noc jeszcze długa.
Tylko
że kiedyś będzie musiał wyjść z tego gąszczu i wrócić do
prawdziwego świata. Do mieszkania ze ścianami oklejonymi boazerią,
do studiów, które wcale go nie interesowały, ale miały uczynić
kimś więcej i do wyrzutów sumienia, które będą go dręczyć przez całe życie. Gdyby nie odezwałby się w tym pieprzonym busie, Bohun dalej by żył, ten głupi chłopak też by żył. Wszystko byłoby
po staremu. Chujowo, ale przynajmniej stabilnie. Niemiałby tylko
Apacza, który teraz miał ochotę na jeszcze jedną pogoń, a potem,
już w łóżku, może zadeklamuje mu jeszcze jeden wierszyk, tak na
pocieszenie.
Myślę, że ten wyjazd dobrze zrobi Sebastianowi :) Natura zawsze działa uspakajająco na ludzi - przynajmniej na większość. Sama bym chętnie gdzieś tak pojechała, ale na urlop mi się jeszcze niestety nie zapowiada...
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że teraz to już sama nie wiem kto tam za tym Sebastianem do Szwecji pojedzie. Na dzień dzisiejszy pewnie obstawiłabym Montera, ale u Ciebie wszystko się szybko zmienia więc nie będę nic zakładać xd Apacz jest dla mnie coraz większą zagadką, ale jakoś go lubię :) Nie ma w nim fałszu. Bardzo dziękuję 💚 I również życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku 😍
Ja na jesień byłam na parę dni w górach, widoki piękne, powietrze świeże, ale służbowo, więc za bardzo mnie ta wycieczka nie uspokoiła, a wręcz przecwinie :)
UsuńZagadki dobrze rzecz. Trzeba czytać do rozwiązania. A ono już niedługo :D Apacz prosty jak cep, ale przynajmniej cię nie wykiwa.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ^^
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo mnie zastanawia kto pojedzie za Sebastianem do Szwecji bo po tym rozdziale stawiałabym na Montera (swoją drogą nie jest taki nieczuły na jakiego pozuje) bo jednak śmierć Mony wpłynęła na niego i to silnie... ale Apacz co za zwierz z niego ;) i ta obserwacja Sebastiana...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej :)
UsuńZwierz, chyba od dawna jasne, że zwierz ;) Tylko jaki? Może ten żubr xD
Po tym rozdziale można rzeczywiście podejrzewać, że to Monter pojedzie za Sebastianem. Ale przyszłe mogą jeszcze namieszać ;)
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)