niedziela, 1 grudnia 2019

Life is Cheap - BONUS: część VI

Nie sądziłąm, że ktoś czyta z jakimś większym zainteresowaniem. No bo kto oprócz mnie może lubić czytać o największym chamie forever? :D No ale okazało się, że jednak ktoś czeka na dalszą część tej telenoweli (Pozdrowienia dla Laire Stock), więc jest.


– Może te z różowymi ozdóbkami? – zaproponowała Trish.
Całą trójką nachylili się jeszcze mocniej nad przeszkloną gablotą.
– Żeby mi je w dupę wsadził? – parsknął Sasza, w ogóle nie zaważając na stojącą po drugiej stronie lady młodą sprzedawczynię.
Susanne tylko pokręciła z dezaprobatą głową. Trish za to na końcu języka miała odpowiedź zawierającą stwierdzenie, że to nie byłaby pierwsza rzecz i pierwszy raz, ale jednak się w ten niewyparzony język ugryzła, właśnie ze względu na obecność matki Saszy.

– Dobra, te – zdecydował Sasza i wskazał palcem sprzedawczyni, który model wybrał. Był prosty, bez żadnych ozdób.
Po kilku minut bogatszy o małe, granatowe pudełeczko, a biedniejszy o prawie tysiąc dolarów wyszedł ze sklepu wraz ze swoimi towarzyszkami i wspólniczkami w planie.
– To co teraz? – zapytała Susanne.
– Ja akurat zgłodniałem, więc może lunch w jakiejś restauracji? – zaproponował Sasza.
– Nie o to mi w ogóle chodziło, chociaż popieram pomysł. Chodziło mi o te dalsze plany.
– Cóż… – Sasza wzruszył szczupłymi ramionami. – Każdy idzie w swoją stronę i czekamy na dzień X.
– Będzie zabawa – podchwyciła Trish. – Ale co zamierzasz do tej pory robić? Mój stary wykopał cię z domu w końcu.
Rozmawiali, zmierzając do położonej na drugim końcu ulicy restauracji z kuchnią meksykańską. Ogródek z wiklinowymi fotelami i białymi parasolami chroniącymi od słońca wyglądał zachęcająco.
– Cóż… – Sasza jeszcze raz wzruszył ramionami, jakby rzeczywiście mu nie zależało. – Zamierzam wykorzystać moją wolność.
– Jakaś wycieczka? – zainteresowała się Trish. – Może Europa? Ja zawsze chciałam zobaczyć na żywo „Pocałunek” Klimta. Chyba jest w Wiedniu.
Sasza uśmiechnął się w nietypowy jak na niego sposób. Można by rzec, że wręcz tajemniczo.
– Zawiodę cię – odparł. – Przekroczę jedynie granicę stanu.
Usiedli przy jednym z drewnianych stolików, a po chwili pojawił się przy nich młody kelner z trzema kartami z nadrukowanym menu oraz szklankami z wodą, które przyozdobione były kawałkami limonek. Sasza ukradkiem popatrzył za nim, czy będąc bardziej precyzyjnym, na jego opięty ciasnymi dżinsami tyłek, gdy ten wracał do budynku, by dać im kilka minut na zastanowienie, co wybrać. Dostrzegł jego uśmiech sprzed chwili. Pewnie gdyby teraz przeprosił swoje towarzyszki i pod pozorem potrzeby udania się do toalety udałby się jego śladem, razem wylądowaliby w ciasnej kabinie. Jeśli człowiek przestawał się przejmować i wałkować ciągle to samego w głowie, wszystko stawało się prostsze, jakby nagle oczy widziały więcej kolorów. Więcej możliwości. A on już się przestał przejmować. Nie zamierzał jednak ruszyć się z miejsca.
– Dla mnie chyba sałatka z kurczakiem – zadecydował jako pierwszy. Bez przystawki.
Zjedli, pogadali, a potem się rozeszli. Dowiedział się, że Trish chyba pójdzie na te do bólu nudne studia stomatologiczne, ale najpierw wybierze się na wycieczkę do Europy. Że matka prawdopodobnie zostanie vice dyrektorką miejskiego ośrodka społecznego, ale obawia się, czy sobie poradzi. Miło było od czasu do czasu porozmawiać z normalnymi ludźmi o ich normalnych problemach.
Nie pakował się, nie wrócił nawet do ciasnego mieszkania Santy Boy’a. Bilet kupił w kasie na dworcu kwadrans przed odjazdem pociągu. Wszystko, co potrzebne do życia, jak chociażby ubrania, postanowił kupić na miejscu. Smutno mu było zostawiać Szczęściarza, ale nie bał się o niego. Santa Boy kreował się na gorszego, niż był w rzeczywistości, tylko żeby to odkryć, trzeba było przekopać się przez wiele warstw, a niewielu na to pozwolił. Szczęściarzowi na pewno nic się nie stanie, tego Sasza był pewien. Santa Boy pomarudzi coś pod nosem, ale w końcu każdego ranka zwlecze się z wyra, trochę przy tym klnąc, aby zabrać go na spacer, a potem wsypać żarcie do miski.  
Gdy rozsiadł się już wygodnie w fotelu w swoim przedziale, przestał przeszkadzać mu płacz dziecka, a miarowy stukot zaczął go wręcz relaksować, jeszcze raz otworzył maila z propozycją, której jeszcze kilka dni temu miał nie przyjąć. Teraz zaś bębnił palcami w podłokietnik, wymyślając nowe melodie.
„Dużo w tym elektroniki” pomyślał, gdy poznał już metody nagrywania zespołu, który poprosił go o współpracę przy nagrywaniu studyjnej płyty. To, że wokalista używał efektu Auto-Tune niemalże bezprzerwy, wywołało u niego coś na rodzaj szoku. Przed oczami ukazała mu się diabelna morda Santy Boy’a i to jego kpiące spojrzenie. Zmiażdżyłby tych dzieciaków, gdyby tu był. Rock był w końcu „prawdziwą muzyką”. Sasza po cichu się z nim zgadzał, ale czasy się zmieniały, a oni chyba trochę nie nadążali. Lider zespołu, a przy tym pierwszy gitarzysta nauczył się gry dzięki „Guitar Hero”.
Wszystkim jarali się jak przedszkolaki. Co jakieś półgodziny sprawdzali liczbę wyświetleń pod ich nowym clipem nakręconym przez lokalnego kamerzystę od wesel. Na teledysku stali gdzieś na łące, potem na rozległym parkingu i po prostu grali. Filmik kręcony z jednej kamery nie miał żadnego związku z utworem, ale to nie miało dla nich znaczenia. Ważne, że liczba wyświetleń przekroczył dwadzieścia tysięcy, a komentarzy było ponad pięćdziesiąt i to w większości pozytywnych.
Miło się na nich patrzyło. Miło było też wśród nich przebywać. Wreszcie ktoś go słuchał, traktował z szacunkiem, a może nawet z czymś na kształt respektu. Tu nie był jedynie „odtwórcą”, jak to zwykł nazywać go Santa Boy.
– A gdzie w ogóle jest teraz wasz basista? – spytał, gdy w knajpie obok studia po całym dniu nagrywania jedli gorące hamburgery i popijali je zimnym piwem. – Bo mieliście jakiegoś, co nie?
– No. Zrobił sobie przerwę – rzucił na odczepnego wokalista i wrócił do swojej podwójnej porcji frytek.
– Odwyk? – rzucił domyślnie Sasza. To było powszechne w tym środowisku. Wciąż powtarzał się ten sam schemat – dragi, dziwki, odwyk, HIV i zaćpanie na śmierć.
Odpowiedział mu śmiech.
–  Zrobił sobie przerwę, bo mu się bliźniaki urodziły. Wiesz, poszedł na tacierzyński. Nawet palenie rzucił.
– Tacierzyński? – powtórzył Sasza, zastanawiając się, czy takie słowo w ogóle istnieje.
Zaraz w głowie pojawił mu się obraz Santy Boy’a, z jakiegoś powodu bez górnej części garderoby, a jedynie w czarnych dżinsach. Na rękach trzymał różowe niemowlę z różowym smoczkiem w ustach i owinięte różowym kocykiem z miękkiego pluszu z kotkami. Wszystko to na tle wydziaranej klatki piersiowej Santy Boy’a. Zupełnie surrealistyczne. Aż musiał przerwać jedzenie, żeby zdusić śmiech.
– A w ogóle, to Ann Ann zaprosiła nas na stream na YouTubie jutro – zmienił temat Mike, wokalista. – Niby ma być o nowej płycie, ale raczej chodzi o Saszę. Przemagluje cię dogłębnie. Jakby jakieś miała, to wytatuowałaby sobie portret Santy Boy’a na cyckach.
– Ann Ann? – powtórzył skołowany Sasza. – Kto to jest?
– Nie znasz? Laska jest całkiem popularna. Ma kanał o muzyce rockowej. I robi też o jakiś gotyckich makijażach. W każdym razie, średnio ma ze sto tysięcy wyświetleń. Ogłosiła już na Instagramie. To niezła reklama jest.
Sasza pokiwał głową, jakby się zgadzał, ale tak naprawdę mało z tego pojmował. Od perkusisty zespołu był nawet o kilka lat młodszy, ale czuł się, jakby żył z zupełnie innym świecie.
Następnego dnia znaleźli się więc w studiu, które tak naprawdę było jednym z pokoi w mieszkaniu owej Ann Ann, która tak naprawdę miała na imię Lucy. Za kamerzystę robił jej chłopak, a za tło za kanapą, na której mieli rozmawiać, czarna zasłona z doczepionymi plakatami zespołów, wejściówkami na różne festiwale i koncerty oraz naszywkami.
– Hej, tu wasza ukochana Ann Ann! Wiem, że czekaliście niecierpliwie, odkąd wam zapowiedziałam tydzień temu, kto u mnie dzisiaj będzie. I o to są! W nowym składzie…
Mike zaczął produkować się na temat nowej płyty zespołu, a Sasza po chwili słuchania  po prostu się wyłączył. Jego wzrok padł na wiszący na przeciwległej ścianie leciwy plakat zespołu High Death. Na pierwszym planie był oczywiście Santa Boy. Patrzył się wprost na ciebie, a w jego spojrzeniu była ta typowa dla niego pogarda dla wszystkiego. Sasza sapnął zrezygnowany. Wiedział, że to chore, ale nic nie mógł na to poradzić. Strasznie go kręcił. Patrzył na to czarnobiałe zdjęcie i czuł, jak w dole brzucha wszystkie flaki skręcają mu się do środka, a płuca się kurczą. Mike siedzący obok niego się produkował, właśnie mówił o tym, że sprzedał samochód, żeby móc wynająć studio, a on myślał o seksie.
Naprawdę był chory.
– No, no, no! Bo ja to wszystko widzę, Sasza! – Wysoki, podekscytowany głos dziewczyny przywrócił go do rzeczywistości. Sasza spojrzał na nią zdezorientowany. – To teraz pora na parę naprawdę palących pytań.
Sasza w momencie przypomniał sobie, co mówił Mike wczoraj w restauracji. Wydawało mu się to strasznie płytkie, ale musiał przyznać przed sobą, żeby gdyby sam był widzem, to właśnie najbardziej wyczekiwałby tego. Płonące oczy Ann Ann i jej zaczerwienione policzki jasno dawały znać, czego mają dotyczyć owe „palące pytania”. Cóż, jego związek z Santą nie był tajemnicą w środowisku, ale jego szczegóły już tak. Lider High Death w końcu nie był osobą, która chciałaby się czymś takim dzielić i chyba nie było nikogo na tyle odważnego lub głupiego, aby go o to zapytać.
Sasza uśmiechnął się szeroko i wygodniej rozsiadł na kanapie. Dziad i tak pewnie nigdy tego nie zobaczy, ale mógł mu trochę dojechać. Ot tak, dla własnej satysfakcji.
– No dawaj – zachęcił.
– No, to może zaczniemy od tego, dlaczego w ogóle dołączyłeś do naszych chłopaków. Nie było u was w High Death żadnych spin z tego powodu? Santa Boy ci tak po prostu pozwolił?
– A dlaczego miałbym potrzebować jego pozwolenia do zrobienia czegokolwiek? On nie jest moim ojcem. Mój kontrakt z High Death nie jest na wyłączność. Póki robię wszystko, co muszę, jeżdżę na koncerty i tak dalej, nie mogą się doczepić.
Ann Ann nie wydawała się zadowolona z takiej odpowiedzi. Wyraźnie chciała, żeby ta rozmowa obrała inny kierunek. Zakręcił pukiel swojej wściekle różowej peruki na placu.
– No… – zaczęła, przyjmując konspiracyjny ton i uśmiechając się do Saszy, a potem kamery. – No ale z Santą Boy’em łączy was coś więcej niż tylko zespół, prawda? Na ukrywanie tego już raczej za późno.
– No łączy nas jedno mieszkanie, jeden samochód, jeden pies i jedno łóżko. A niekiedy to my jesteśmy tak połączeni, że trudno powiedzieć, gdzie się kończy pierwszy, a zaczyna drugi. Chociaż ostatnio rzadziej, niżbym chciał.
Mike, który popijał Colę ze szklanki wypełnionej kostkami lodu, popisowo się zakrztusił i spojrzał szeroko otwartymi oczami na Saszę.
– A to czemu? – spytała Ann Ann, już w duchu ciesząc się z tego, jak jej wzrośnie oglądalność.
– A bo ja wiem? – rzucił Sasza, zupełnie ignorując błagalną minę siedzącego Mike’a i wzruszając znów ramionami. – Może on już za stary jest?
– No gdybym ja tak mojemu misiowi powiedziała! Męska duma zniszczona. Nie boisz się, Sasza? Ja bym to się bała. Temu twojemu to jednak prawdziwy diabeł z oczu patrzy.
– Ale on mi nigdy nic nie zrobi. Nie mi.
– Dlaczego?
– Bo mnie kocha. Bardziej niż jest zdolny to nagłos powiedzieć i chyba bardziej, niż jest zdolny przed sobą przyznać.
Tak bardzo, że mógłby nawet siebie dla mojego, wyimaginowanego dobra poświęcić, dodał już w myślach. Chce dobrze, ale mu nie wychodzi, bo jest jak słoń w składzie porcelany. Zupełnie niedostosowany.
Ann Ann nachyliła się nad stolikiem, aby poklikać trochę na laptopie. Gdyby to było kilkanaście lat temu, czat by się chyba zawiesił. Pytania pojawiały się jeden za drugim. Treść dużej części była mocno nieprzyzwoita. Ann Ann już zacierała dłonie, ale Sasza stwierdził, że starczy na ten temat i więcej nic nie powie. Mike podziękował mu w duchu i ku niezadowoleniu prowadzącej oraz widzów rozmowa wróciła na poprzednie tory.
Sasza czuł lekki niedosyt. Chciałby zobaczyć wkurwienie Santy Boy’a i to jak się pieni, gdyby ten ujrzał wywiad. Na to jednak się nie zapowiadało, to był w końcu tylko maleńki, amatorski kanał. Santa nie interesował się takimi pierdołami. Szkoda, bo Sasza od dłuższego czasu miał ochotę kopnąć go w jaja, dosłownie lub metaforycznie.
Posiedział w studiu z chłopakami jeszcze dwa tygodnie, a potem wrócił do Austin. Dostał maila od menadżera zespołu, ale i bez niego dobrze pamiętał, że High Death miało dać koncert w klubie na jego dwudziestolecie otwarcia. Miał tę datę zaznaczoną na czerwono w kalendarzu.
To był ten dzień. Wóz albo przewóz.

Pomylił się. Bardzo się pomylił. Santa Boy nie był aż tak nieobeznany ze współczesnymi mediami, jak sądził albo, co bardziej prawdopodobne, ktoś mu ten filmik pokazał. W każdym razie, widział go. Tego Sasza był stuprocentowo pewien, gdy tylko zobaczył jego twarz po wejściu do czegoś, co można było określić mianem garderoby. Aż go trochę cofnęło w wejściu. Był wściekły. Bardzo. W sumie, dobrze było zobaczyć na jego diabelskiej gębie jakieś emocji, ale też trochę strach.
Przewidując dalszy rozwój wydarzeń, reszta zespołu przezornie wycofała się z placu boju, tłumacząc to wyjściem na papierosa. Równie dobrze mogli zapalić tutaj. W pomieszczeniu nie było czujników dymu.
Sasza wszedł do środka i rzucił torbę na wolne krzesło. Wyciągnął swoje rzeczy i zaczął się przebierać. Wszystko to robił niby zupełnie na luzie, ale tak naprawdę wyczekiwał na to, aż Santa coś powie. Albo na temat tego idiotycznego filmiku albo tego, co się wydarzyło między nimi. Cokolwiek. Santa Boy zaś obrzucił go jedynie krótkim spojrzeniem, takim które zaciskało gardło, ale zupełnie nic nie nadeszło później. Wrócił do wymiany strun w gitarze, odwracając się do Saszy plecami, jakby jego obecność w ogóle go nie obchodziła.
Sasza odezwał się więc pierwszy. Stchórzył jednak i zapytał jedynie:
– Co ze Szczęściarzem?
– Szcza, żre i sra, czyli wszystko, co mu do szczęścia potrzebne.
Nawet na niego nie spojrzał.
– Do szczęścia? – powtórzył Sasza, tracąc opanowanie. – A co tobie w takim razie jest do szczęścia potrzebne?
Zacisnął wargi i pięści. Czuł się, jakby stał przed szkolnym dyrektorem w jego gabinecie i czekał na wyrok. Wywalą go, czy nie? Santa Boy, wciąż pochylony nad gitarą, zaczął się śmiać. Rzadko zdarzało mu się śmiać na głos. Teraz nawet drgały mu ramiona, jakby właśnie usłyszał najlepszy dowcip w życiu.
– Dla mnie już raczej za późno. Ty masz jeszcze czas.
Wstał z gitarą w ręku  i minął go bez nawet jednego spojrzenia. Zatrzymał się jednak w drzwiach, jak przed paroma minutami Sasza, gdy usłyszał pytanie:
– Wyjdziesz za mnie?

6 komentarzy:

  1. Oj :) Największy chAm forever ma ludzi, którzy czekają na kolejną odsłonę jego nieprzewidywalności:)
    Dziękuję za kolejną część, oraz za CAŁOKSZTAŁT twórczosci :*
    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze słyszeć! Fajnie się pisze o takich, fajnie czyta, ale chyba nikt nie chiciałby mieć takiego chłopa w realu :D
      Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Ja również zawsze wyczekuje na moja ulubiona parę ^^
    Dziękuję za rozdział i życzę duo weny ;)
    Pozdrawiam Alex

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jak super, że powróciłaś do pisania :D I że udało Ci się napisać coś dalej o Sancie i Saszy <3 Wbrew pozorom nie przepadam za telenowelami, ale jak ktoś dobrze pisze i do bohaterów się przywiążę, to mogłabym czytać o nich w nieskończoność. Więc jak dla mnie, niech ich historia się nie kończy! ♥
    Tak swoją drogą drogą, przywieszam u siebie w pokoju takie karteczki z cytatami z książek fragmentami piosenek, który w jakiś sposób do mnie przemówiły, i właśnie na mojej ścianie wisi coś od Ciebie o Saszy, więc to chyba świadczy samo przez się, jak bardzo lubię ich historię :D
    Szkoda jednak, że tak krótko, ale rozumiem, ze dopiero się rozkręcasz po powrocie :D I przyznam szczerze, że po tym początku spodziewałam się oświadczyn, ale Santa na pewno się tego nie spodziewał xD Jestem mega ciekawa, jak zareaguje i co tam dziwnego znowu wymyśli :P
    Dużo, dużo weny, czekam na więcej i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się nie skończy, to będzie wtedy telenowela :D
      Ha, moja przyjaciółka w specjalnym zeszycie notuje warte zapamiętania cytaty od ludzi, których spotkała osobiście i mnie niestety tam nie ma, a bardzo bym chciała :D A tu taka niespodzianka! Aż się głowię, co ten Sasza takiego powiedział xD
      Dziękuję za komentarz i również serdecznie pozdrawiam!

      Usuń