–
Może te z różowymi ozdóbkami?
– zaproponowała Trish.
Całą
trójką nachylili się jeszcze mocniej nad przeszkloną gablotą.
–
Żeby mi je w dupę wsadził? –
parsknął Sasza, w ogóle nie zaważając na stojącą po drugiej
stronie lady młodą sprzedawczynię.
Susanne
tylko pokręciła z dezaprobatą głową. Trish za to na końcu
języka miała odpowiedź zawierającą stwierdzenie, że to nie
byłaby pierwsza rzecz i pierwszy raz, ale jednak się w ten
niewyparzony język ugryzła, właśnie ze względu na obecność
matki Saszy.
–
Dobra, te – zdecydował Sasza
i wskazał palcem sprzedawczyni, który model wybrał. Był prosty,
bez żadnych ozdób.
Po
kilku minut bogatszy o małe, granatowe pudełeczko, a biedniejszy o
prawie tysiąc dolarów wyszedł ze sklepu wraz ze swoimi
towarzyszkami i wspólniczkami w planie.
–
To co teraz? – zapytała
Susanne.
–
Ja akurat zgłodniałem, więc
może lunch w jakiejś restauracji? – zaproponował Sasza.
–
Nie o to mi w ogóle chodziło,
chociaż popieram pomysł. Chodziło mi o te dalsze plany.
–
Cóż… – Sasza wzruszył
szczupłymi ramionami. – Każdy idzie w swoją stronę i czekamy na
dzień X.
–
Będzie zabawa – podchwyciła
Trish. – Ale co zamierzasz do tej pory robić? Mój stary wykopał
cię z domu w końcu.
Rozmawiali,
zmierzając do położonej na drugim końcu ulicy restauracji z
kuchnią meksykańską. Ogródek z wiklinowymi fotelami i białymi
parasolami chroniącymi od słońca wyglądał zachęcająco.
–
Cóż… – Sasza jeszcze raz
wzruszył ramionami, jakby rzeczywiście mu nie zależało. –
Zamierzam wykorzystać moją wolność.
–
Jakaś wycieczka? –
zainteresowała się Trish. – Może Europa? Ja zawsze chciałam
zobaczyć na żywo „Pocałunek” Klimta. Chyba jest w Wiedniu.
Sasza
uśmiechnął się w nietypowy jak na niego sposób. Można by rzec,
że wręcz tajemniczo.
–
Zawiodę cię – odparł. –
Przekroczę jedynie granicę stanu.
Usiedli
przy jednym z drewnianych stolików, a po chwili pojawił się przy
nich młody kelner z trzema kartami z nadrukowanym menu oraz
szklankami z wodą, które przyozdobione były kawałkami limonek.
Sasza ukradkiem popatrzył za nim, czy będąc bardziej precyzyjnym,
na jego opięty ciasnymi dżinsami tyłek, gdy ten wracał do
budynku, by dać im kilka minut na zastanowienie, co wybrać.
Dostrzegł jego uśmiech sprzed chwili. Pewnie gdyby teraz przeprosił
swoje towarzyszki i pod pozorem potrzeby udania się do toalety
udałby się jego śladem, razem wylądowaliby w ciasnej kabinie.
Jeśli człowiek przestawał się przejmować i wałkować ciągle to
samego w głowie, wszystko stawało się prostsze, jakby nagle oczy
widziały więcej kolorów. Więcej możliwości. A on już się
przestał przejmować. Nie zamierzał jednak ruszyć się z miejsca.
–
Dla mnie chyba sałatka z
kurczakiem – zadecydował jako pierwszy. Bez przystawki.
Zjedli,
pogadali, a potem się rozeszli. Dowiedział się, że Trish chyba
pójdzie na te do bólu nudne studia stomatologiczne, ale najpierw
wybierze się na wycieczkę do Europy. Że matka prawdopodobnie
zostanie vice dyrektorką miejskiego ośrodka społecznego, ale
obawia się, czy sobie poradzi. Miło było od czasu do czasu
porozmawiać z normalnymi ludźmi o ich normalnych problemach.
Nie
pakował się, nie wrócił nawet do ciasnego mieszkania Santy Boy’a.
Bilet kupił w kasie na dworcu kwadrans przed odjazdem pociągu.
Wszystko, co potrzebne do życia, jak chociażby ubrania, postanowił
kupić na miejscu. Smutno mu było zostawiać Szczęściarza, ale nie
bał się o niego. Santa Boy kreował się na gorszego, niż był w
rzeczywistości, tylko żeby to odkryć, trzeba było przekopać się
przez wiele warstw, a niewielu na to pozwolił. Szczęściarzowi na
pewno nic się nie stanie, tego Sasza był pewien. Santa Boy
pomarudzi coś pod nosem, ale w końcu każdego ranka zwlecze się z
wyra, trochę przy tym klnąc, aby zabrać go na spacer, a potem
wsypać żarcie do miski.
Gdy
rozsiadł się już wygodnie w fotelu w swoim przedziale, przestał
przeszkadzać mu płacz dziecka, a miarowy stukot zaczął go wręcz
relaksować, jeszcze raz otworzył maila z propozycją, której
jeszcze kilka dni temu miał nie przyjąć. Teraz zaś bębnił
palcami w podłokietnik, wymyślając nowe melodie.
„Dużo
w tym elektroniki” pomyślał, gdy poznał już metody nagrywania
zespołu, który poprosił go o współpracę przy nagrywaniu
studyjnej płyty. To, że wokalista używał efektu Auto-Tune
niemalże bezprzerwy, wywołało u niego coś na rodzaj szoku. Przed
oczami ukazała mu się diabelna morda Santy Boy’a i to jego kpiące
spojrzenie. Zmiażdżyłby tych dzieciaków, gdyby tu był. Rock był
w końcu „prawdziwą muzyką”. Sasza po cichu się z nim zgadzał,
ale czasy się zmieniały, a oni chyba trochę nie nadążali. Lider
zespołu, a przy tym pierwszy gitarzysta nauczył się gry dzięki
„Guitar Hero”.
Wszystkim
jarali się jak przedszkolaki. Co jakieś półgodziny sprawdzali
liczbę wyświetleń pod ich nowym clipem nakręconym przez lokalnego
kamerzystę od wesel. Na teledysku stali gdzieś na łące, potem na
rozległym parkingu i po prostu grali. Filmik kręcony z jednej
kamery nie miał żadnego związku z utworem, ale to nie miało dla
nich znaczenia. Ważne, że liczba wyświetleń przekroczył
dwadzieścia tysięcy, a komentarzy było ponad pięćdziesiąt i to
w większości pozytywnych.
Miło
się na nich patrzyło. Miło było też wśród nich przebywać.
Wreszcie ktoś go słuchał, traktował z szacunkiem, a może nawet z
czymś na kształt respektu. Tu nie był jedynie „odtwórcą”,
jak to zwykł nazywać go Santa Boy.
– A
gdzie w ogóle jest teraz wasz basista? – spytał, gdy w knajpie
obok studia po całym dniu nagrywania jedli gorące hamburgery i
popijali je zimnym piwem. – Bo mieliście jakiegoś, co nie?
–
No. Zrobił sobie przerwę –
rzucił na odczepnego wokalista i wrócił do swojej podwójnej
porcji frytek.
–
Odwyk? – rzucił domyślnie
Sasza. To było powszechne w tym środowisku. Wciąż powtarzał się
ten sam schemat – dragi, dziwki, odwyk, HIV i zaćpanie na śmierć.
Odpowiedział
mu śmiech.
–
Zrobił sobie przerwę, bo mu
się bliźniaki urodziły. Wiesz, poszedł na tacierzyński. Nawet
palenie rzucił.
–
Tacierzyński? – powtórzył
Sasza, zastanawiając się, czy takie słowo w ogóle istnieje.
Zaraz
w głowie pojawił mu się obraz Santy Boy’a, z jakiegoś powodu
bez górnej części garderoby, a jedynie w czarnych dżinsach. Na
rękach trzymał różowe niemowlę z różowym smoczkiem w ustach i
owinięte różowym kocykiem z miękkiego pluszu z kotkami. Wszystko
to na tle wydziaranej klatki piersiowej Santy Boy’a. Zupełnie
surrealistyczne. Aż musiał przerwać jedzenie, żeby zdusić
śmiech.
– A
w ogóle, to Ann Ann zaprosiła nas na stream na YouTubie jutro –
zmienił temat Mike, wokalista. – Niby ma być o nowej płycie, ale
raczej chodzi o Saszę. Przemagluje cię dogłębnie. Jakby jakieś
miała, to wytatuowałaby sobie portret Santy Boy’a na cyckach.
–
Ann Ann? – powtórzył
skołowany Sasza. – Kto to jest?
–
Nie znasz? Laska jest całkiem
popularna. Ma kanał o muzyce rockowej. I robi też o jakiś
gotyckich makijażach. W każdym razie, średnio ma ze sto tysięcy
wyświetleń. Ogłosiła już na Instagramie. To niezła reklama
jest.
Sasza
pokiwał głową, jakby się zgadzał, ale tak naprawdę mało z tego
pojmował. Od perkusisty zespołu był nawet o kilka lat młodszy,
ale czuł się, jakby żył z zupełnie innym świecie.
Następnego
dnia znaleźli się więc w studiu, które tak naprawdę było jednym
z pokoi w mieszkaniu owej Ann Ann, która tak naprawdę miała na
imię Lucy. Za kamerzystę robił jej chłopak, a za tło za kanapą,
na której mieli rozmawiać, czarna zasłona z doczepionymi plakatami
zespołów, wejściówkami na różne festiwale i koncerty oraz
naszywkami.
–
Hej, tu wasza ukochana Ann Ann!
Wiem, że czekaliście niecierpliwie, odkąd wam zapowiedziałam
tydzień temu, kto u mnie dzisiaj będzie. I o to są! W nowym
składzie…
Mike
zaczął produkować się na temat nowej płyty zespołu, a Sasza po
chwili słuchania po prostu się wyłączył. Jego wzrok padł
na wiszący na przeciwległej ścianie leciwy plakat zespołu High
Death. Na pierwszym planie był oczywiście Santa Boy. Patrzył się
wprost na ciebie, a w jego spojrzeniu była ta typowa dla niego
pogarda dla wszystkiego. Sasza sapnął zrezygnowany. Wiedział, że
to chore, ale nic nie mógł na to poradzić. Strasznie go kręcił.
Patrzył na to czarnobiałe zdjęcie i czuł, jak w dole brzucha
wszystkie flaki skręcają mu się do środka, a płuca się kurczą.
Mike siedzący obok niego się produkował, właśnie mówił o tym,
że sprzedał samochód, żeby móc wynająć studio, a on myślał o
seksie.
Naprawdę
był chory.
–
No, no, no! Bo ja to wszystko
widzę, Sasza! – Wysoki, podekscytowany głos dziewczyny przywrócił
go do rzeczywistości. Sasza spojrzał na nią zdezorientowany. –
To teraz pora na parę naprawdę palących pytań.
Sasza
w momencie przypomniał sobie, co mówił Mike wczoraj w restauracji.
Wydawało mu się to strasznie płytkie, ale musiał przyznać przed
sobą, żeby gdyby sam był widzem, to właśnie najbardziej
wyczekiwałby tego. Płonące oczy Ann Ann i jej
zaczerwienione policzki jasno dawały znać, czego mają dotyczyć
owe „palące pytania”. Cóż, jego związek z Santą nie był
tajemnicą w środowisku, ale jego szczegóły już tak. Lider High
Death w końcu nie był osobą, która chciałaby się czymś takim
dzielić i chyba nie było nikogo na tyle odważnego lub głupiego,
aby go o to zapytać.
Sasza
uśmiechnął się szeroko i wygodniej rozsiadł na kanapie. Dziad i
tak pewnie nigdy tego nie zobaczy, ale mógł mu trochę dojechać.
Ot tak, dla własnej satysfakcji.
–
No dawaj – zachęcił.
–
No, to może zaczniemy od tego,
dlaczego w ogóle dołączyłeś do naszych chłopaków. Nie było u
was w High Death żadnych spin z tego powodu? Santa Boy ci tak po
prostu pozwolił?
– A
dlaczego miałbym potrzebować jego pozwolenia do zrobienia
czegokolwiek? On nie jest moim ojcem. Mój kontrakt z High Death nie
jest na wyłączność. Póki robię wszystko, co muszę, jeżdżę
na koncerty i tak dalej, nie mogą się doczepić.
Ann
Ann nie wydawała się zadowolona z takiej odpowiedzi. Wyraźnie
chciała, żeby ta rozmowa obrała inny kierunek. Zakręcił pukiel
swojej wściekle różowej peruki na placu.
–
No… – zaczęła, przyjmując
konspiracyjny ton i uśmiechając się do Saszy, a potem kamery. –
No ale z Santą Boy’em łączy was coś więcej niż tylko zespół,
prawda? Na ukrywanie tego już raczej za późno.
–
No łączy nas jedno mieszkanie,
jeden samochód, jeden pies i jedno łóżko. A niekiedy to my
jesteśmy tak połączeni, że trudno powiedzieć, gdzie się kończy
pierwszy, a zaczyna drugi. Chociaż ostatnio rzadziej, niżbym
chciał.
Mike,
który popijał Colę ze szklanki wypełnionej kostkami lodu,
popisowo się zakrztusił i spojrzał szeroko otwartymi oczami na
Saszę.
– A
to czemu? – spytała Ann Ann, już w duchu ciesząc się z tego,
jak jej wzrośnie oglądalność.
– A
bo ja wiem? – rzucił Sasza, zupełnie ignorując błagalną minę
siedzącego Mike’a i wzruszając znów ramionami. – Może on już
za stary jest?
–
No gdybym ja tak mojemu misiowi
powiedziała! Męska duma zniszczona. Nie boisz się, Sasza? Ja bym
to się bała. Temu twojemu to jednak prawdziwy diabeł z oczu
patrzy.
–
Ale on mi nigdy nic nie zrobi.
Nie mi.
–
Dlaczego?
–
Bo mnie kocha. Bardziej niż
jest zdolny to nagłos powiedzieć i chyba bardziej, niż jest zdolny
przed sobą przyznać.
Tak
bardzo, że mógłby nawet siebie dla mojego, wyimaginowanego dobra
poświęcić, dodał już w myślach. Chce dobrze, ale mu nie
wychodzi, bo jest jak słoń w składzie porcelany. Zupełnie
niedostosowany.
Ann
Ann nachyliła się nad stolikiem, aby poklikać trochę na laptopie.
Gdyby to było kilkanaście lat temu, czat by się chyba zawiesił.
Pytania pojawiały się jeden za drugim. Treść dużej części była
mocno nieprzyzwoita. Ann Ann już zacierała dłonie, ale Sasza
stwierdził, że starczy na ten temat i więcej nic nie powie. Mike
podziękował mu w duchu i ku niezadowoleniu prowadzącej oraz widzów
rozmowa wróciła na poprzednie tory.
Sasza
czuł lekki niedosyt. Chciałby zobaczyć wkurwienie Santy Boy’a i
to jak się pieni, gdyby ten ujrzał wywiad. Na to jednak się nie
zapowiadało, to był w końcu tylko maleńki, amatorski kanał.
Santa nie interesował się takimi pierdołami. Szkoda, bo Sasza od
dłuższego czasu miał ochotę kopnąć go w jaja, dosłownie lub
metaforycznie.
Posiedział
w studiu z chłopakami jeszcze dwa tygodnie, a potem wrócił do
Austin. Dostał maila od menadżera zespołu, ale i bez niego dobrze
pamiętał, że High Death miało dać koncert w klubie na jego
dwudziestolecie otwarcia. Miał tę datę zaznaczoną na czerwono w
kalendarzu.
To
był ten dzień. Wóz albo przewóz.
Pomylił
się. Bardzo się pomylił. Santa Boy nie był aż tak nieobeznany ze
współczesnymi mediami, jak sądził albo, co bardziej
prawdopodobne, ktoś mu ten filmik pokazał. W każdym razie, widział
go. Tego Sasza był stuprocentowo pewien, gdy tylko zobaczył jego
twarz po wejściu do czegoś, co można było określić mianem
garderoby. Aż go trochę cofnęło w wejściu. Był wściekły.
Bardzo. W sumie, dobrze było zobaczyć na jego diabelskiej gębie
jakieś emocji, ale też trochę strach.
Przewidując
dalszy rozwój wydarzeń, reszta zespołu przezornie wycofała się z
placu boju, tłumacząc to wyjściem na papierosa. Równie dobrze
mogli zapalić tutaj. W pomieszczeniu nie było czujników dymu.
Sasza
wszedł do środka i rzucił torbę na wolne krzesło. Wyciągnął
swoje rzeczy i zaczął się przebierać. Wszystko to robił niby
zupełnie na luzie, ale tak naprawdę wyczekiwał na to, aż Santa
coś powie. Albo na temat tego idiotycznego filmiku albo tego, co się
wydarzyło między nimi. Cokolwiek. Santa Boy zaś obrzucił go
jedynie krótkim spojrzeniem, takim które zaciskało gardło, ale
zupełnie nic nie nadeszło później. Wrócił do wymiany strun w
gitarze, odwracając się do Saszy plecami, jakby jego obecność w
ogóle go nie obchodziła.
Sasza
odezwał się więc pierwszy. Stchórzył jednak i zapytał jedynie:
–
Co ze Szczęściarzem?
–
Szcza, żre i sra, czyli
wszystko, co mu do szczęścia potrzebne.
Nawet
na niego nie spojrzał.
–
Do szczęścia? – powtórzył
Sasza, tracąc opanowanie. – A co tobie w takim razie jest do
szczęścia potrzebne?
Zacisnął
wargi i pięści. Czuł się, jakby stał przed szkolnym dyrektorem w
jego gabinecie i czekał na wyrok. Wywalą go, czy nie? Santa Boy,
wciąż pochylony nad gitarą, zaczął się śmiać. Rzadko zdarzało
mu się śmiać na głos. Teraz nawet drgały mu ramiona, jakby
właśnie usłyszał najlepszy dowcip w życiu.
–
Dla mnie już raczej za późno.
Ty masz jeszcze czas.
Wstał
z gitarą w ręku i minął go bez nawet jednego spojrzenia.
Zatrzymał się jednak w drzwiach, jak przed paroma minutami Sasza,
gdy usłyszał pytanie:
–
Wyjdziesz za mnie?
Oj :) Największy chAm forever ma ludzi, którzy czekają na kolejną odsłonę jego nieprzewidywalności:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejną część, oraz za CAŁOKSZTAŁT twórczosci :*
Beata
Dobrze słyszeć! Fajnie się pisze o takich, fajnie czyta, ale chyba nikt nie chiciałby mieć takiego chłopa w realu :D
UsuńPozdrowienia!
Ja również zawsze wyczekuje na moja ulubiona parę ^^
OdpowiedzUsuńDziękuję za rozdział i życzę duo weny ;)
Pozdrawiam Alex
Również pozdrawiam!
UsuńOch, jak super, że powróciłaś do pisania :D I że udało Ci się napisać coś dalej o Sancie i Saszy <3 Wbrew pozorom nie przepadam za telenowelami, ale jak ktoś dobrze pisze i do bohaterów się przywiążę, to mogłabym czytać o nich w nieskończoność. Więc jak dla mnie, niech ich historia się nie kończy! ♥
OdpowiedzUsuńTak swoją drogą drogą, przywieszam u siebie w pokoju takie karteczki z cytatami z książek fragmentami piosenek, który w jakiś sposób do mnie przemówiły, i właśnie na mojej ścianie wisi coś od Ciebie o Saszy, więc to chyba świadczy samo przez się, jak bardzo lubię ich historię :D
Szkoda jednak, że tak krótko, ale rozumiem, ze dopiero się rozkręcasz po powrocie :D I przyznam szczerze, że po tym początku spodziewałam się oświadczyn, ale Santa na pewno się tego nie spodziewał xD Jestem mega ciekawa, jak zareaguje i co tam dziwnego znowu wymyśli :P
Dużo, dużo weny, czekam na więcej i pozdrawiam serdecznie!
Jak się nie skończy, to będzie wtedy telenowela :D
UsuńHa, moja przyjaciółka w specjalnym zeszycie notuje warte zapamiętania cytaty od ludzi, których spotkała osobiście i mnie niestety tam nie ma, a bardzo bym chciała :D A tu taka niespodzianka! Aż się głowię, co ten Sasza takiego powiedział xD
Dziękuję za komentarz i również serdecznie pozdrawiam!