niedziela, 22 grudnia 2019

Life is Cheap - BONUS: część VII (ostatnia)

Ostrzegam, że ten rozdział jest śmieszny (w taki mega głupi sposób), ale chciałam napisać coś idiotycznego jak ta para. Czytajcie to ze zmrużonymi oczami i jeszcze przez palce :D


To był najlepszy koncert w wykonaniu Saszy. Przez to, że był taki wściekły. I najgorszy koncert Santy Boy’a. Pomijając te, na których był po prostu zbyt nawalony, żeby grać w tempie i w miarę wyraźnie wybełkotać kolejne sylaby swoim zachrypniętym głosem. Nie grał źle, wszystko było jak trzeba, jak gdyby stał przed nim pulpit z nutami. Grał po prostu dobrze, bez żadnego zaangażowania, jak gdyby przed tłumem stała maszyna, a nie człowiek. Myślami był zupełnie gdzie indziej.

Sasza chciał go dorwać zaraz po koncercie, ale mu się to nie udało. Zatrzymało go paru fanów, a Santa zmył się ze sceny zaraz po ostatnim szarpnięciu struny. Gdy wreszcie dostał się za kulisy, lidera grupy już dawno nie było w klubie.
– Kurwa – syknął Sasza, wciągając w pośpiechu na swoje szczupłe ciało normalne ubranie. Prawie się przewrócił, gdy w pośpiechu naciągał dżinsy.
Telefon Santy Boy’a był oczywiście wyłączony. Nie miał pojęcia, gdzie mógł się udać. Ostatnim miejsce byłoby ich mieszkanie. Sasza zaś postanowił więc wybrać się właśnie tam, zabrać Szczęściarza, a potem iść się po prostu najebać. Nie potrafił sprecyzować, co właśnie czuje. Nie był zły, bardziej sfrustrowany i rozgoryczony, a przede wszystkim zmęczony. Miał ochotę wyrwać z ziemi parę miejskich koszy na śmieci, ale był na to zbyt grzecznym chłopcem. Santa Boy niekiedy tak go właśnie nazywał. „Grzeczny chłopiec”.
Wpuścili go do baru razem z psem. Szczęściarz dostał nawet miskę wody i jakieś resztki z kuchni. Sasza sączył smętnie whiskey, wsparty łokciem o bar i gapił się na grupę przyjaciół wyglądających na studentów, którzy grali w bilard. Potem zaczął padać deszcz, wiec gapił się przez brudne okno na ten deszcz. Na kolejne krople rozbijające się o dachy samochodów. I to tyle. Wrócił do mieszkania mniej pijany niżby chciał i jeszcze bardziej rozgoryczony. Teraz nawet nie miał ochoty kopać w kosze na śmieci.
Stanął przed zewnętrznymi drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową i poczuł się jak w „Matrixie” lub innej „Incepcji”. Scena, w której brał teraz udział, miała już kiedyś miejsce w dokładnie tym samym miejscu, tylko jego rola była inna. To on wtedy siedział, czy raczej półleżał wpółprzytomny pod ścianą.
– Więc byłem aż tak żałosny? – rzucił, patrząc na te nieruchome zwłoki. – Szczęściarz, bierz to truchło. Nie żałuj sobie.
Szczęściarz obwąchał mężczyznę, a potem przybliżył pysk do jego policzka i przeciągle go po nim polizał. 
– Spierdalaj, kundlu.
– To było do mnie, czy do Szczęściarza? – spytał Sasza, sam tyrpiąc te zwłoki swoją ozutą w glana stopą.
– Obu.
Sasza wziął jeszcze kilka wdechów na uspokojenie i kucnął, aby chwycić Santę Boy’a za fraki i nim potrzepać. Gdyby nie te kilka oddechów, chyba trzasnąłby tą głupią łepetyną o ścianę.
– Jeśli ćpałeś, to cię zabiję! – warknął mu w twarz. – Albo nie, to by było za mało. Wyślę cię na terapię do mojej matki. Będziesz siedział z innymi żałosnymi gównami takimi jak ty w kółeczku i będziesz słuchać ich wypocin przez cztery godziny dziennie i patrzył na moją matkę ubraną w pastelowy sweterek. Rozumiesz, kurwa?! A jeśli mnie zdradziłeś, to cię zajebię?! Przyrzekam, że cię zajebię!
Santa Boy uśmiechnął się krzywo, co prawie umknęło Saszy przez zmierzwione włosy opadające na twarz muzyka.
– Nie zajebałbyś mnie, bo jesteś dobrym chłopcem. Tylko byś płakał gdzieś w kącie, żebym nie widział, a potem byś mi wybaczył. I tego bym nie mógłbym znieść, już wolę, żebyś mnie zabił… Więc tylko się najebałem, ale mniej niżbym chciał i zgubiłem klucze. Zostaw mnie tutaj. Po prostu nie chce mi się wstawać.
Sasza przez chwilę miał na to ochotę, ale zaraz przyszła mu do głowy myśl, że ktoś może tego idiotę okraść albo pobić. Albo przeziębi sobie tą starą dupę przez to siedzenie na betonie. Próbował go podnieść, ale bez kooperacji Santy to przekraczało jego możliwości, a ten nie wyrażał takich chęci.
– Jak tobie się to wtedy udało? – jęknął Sasza.
Santa strzepnął jego dłoń i opadł z powrotem na beton.
– Nie ważyłeś wtedy nawet pół tego, co ja. Wziąłem cię na ręce. Niosłem cię po schodach jak jakąś pieprzoną księżniczkę albo pannę młodą. – Zaczął się śmiać. – Nigdy tego nie zapomnę.
– Serio? Ja tego w ogóle nie pamiętam – odparł Sasza, zszokowany taką nagłą wylewnością muzyka. Nie bywał taki nawet po alkoholu. – Pamiętam tylko, że masakrycznie się ciebie bałem, a potem bałem się, że ci się odwidzi i mnie wywalisz. Że to był taki twój kaprys.
– Wiem, wlepiałeś we mnie te wielkie, błagające ślepia, jak jakiś szczeniak, a ja cię wytresowałem jak Pawłow. – Wreszcie uniósł głowę i spojrzał na Saszę, a ten od razu zdał sobie sprawę, że jest znacznie mniej pijany, niż sądził. – Jak ty będziesz beze mnie żył?
Sasza poczuł się nagle nieswojo. Jego głos był taki poważny, jakby Santa naprawdę się nad tym zastanawiał. Jakby naprawdę za chwilę miał umrzeć.
– Co ci odwala ostatnio? – spytał, czując rosnąc w gardle gulę. – Myślałem, że ci się znudziłem albo coś, ale to nie o to chodzi, prawda? Zachowujesz się tak, bo chcesz, żebym to ja podjął decyzję. Żebym to ja rzucił ciebie. Tylko dlaczego? Tego nie mogę pojąć.
– Mam guza. Za dwa tygodnie mam termin operacji.
– I co jeszcze? Wodę w kolanie? – Zaśmiał się Sasza, chociaż czuł coś zupełnie innego. – Wymyśl coś lepszego. To brzmi, jak wycięte z jakiejś telenoweli dla pań domu.
– Guz nerki. Szczałem krwią od paru tygodni, więc poszedłem w końcu do lekarza.
– I co? Będziesz umierał? – spytał, wciąż się śmiejąc, ale już tylko po to, aby przekonać samego siebie, że to musi być żart.
– Chyba nie, to łagodna zmiana.
Santa Boy wstał i otrzepał swoje ubranie.
– Ale zacząłem myśleć – rzucił, nie patrząc na Saszę. – Co będzie, kiedy już umrę? Teraz czy później? Myślałeś, co ty wtedy zrobisz? Już mam przed oczami jak leżysz tu znowu, pod tą kamienicą i przypominasz zwłoki, czy bardziej kościotrupa. Tylko… czy tym razem znajdzie cię ktoś, kto cię podniesie?
Sasza pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechnął się do siebie. Wcisnął dłonie do kieszeni dżinsów i rzucił lekkim tonem, który zmusił zaskoczonego Santę Boy’a do obejrzenia się na niego:
– Jeśli się ze mną hajtniesz, to jak już się przekręcisz, to odziedziczę po tobie cały twój majątek, a wiem, że mimo iż żyjesz w tej ciasnej jaskini i jeździsz tym gratem, to masz przynajmniej parę milionów. Pojadę wtedy w jakieś egzotyczne miejsce, gdzie będą mi podawać kolorowe drinki z parasolkami. I tak będę chlał w luksusie przez całe dni, a wieczorami będę chodził po pustej plaży i ryczał, patrząc na zachód słońca. Tam spotkam jakiegoś lokalnego, egzotycznego chłopaka i przez kolejny tydzień wieczory będę już spędzać w swoim pokoju. A potem wrócę do domu i znajdę sobie nowe zajęcie. Jest wielu takich, którzy mówią mi, że gram lepiej i jestem bardziej kreatywny, niż ty próbujesz mi weprzeć…
Spojrzał w oczy Santy Boy’a i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– I wiesz, będę za tobą tęsknił do końca życia, ale jednak świat się na tobie nie kończy… Więc ty skończ już pieprzyć, bo to się robi męczące.
Wyminął muzyka i pierwszy wszedł do klatki, przepuszczając jeszcze krążącego wokół ich nóg Szczęściarza, który wyglądał na zaniepokojonego, chociaż nie miał pojęcia, co się dzieje. Sasza otworzył drzwi do mieszkania, zaraz za progiem zzuł buty, nie przejmując się ich równym ułożeniem i udał się do pokoju – tego, który teraz służył za składzik, a niegdyś należał do niego. Przez długi czas po tym pierwszym razie wracał tu spędzać noce, a Santa szedł do swojej sypialni. Teraz za to były tu tylko kartony i kurz, przez które zaczęło go kręcić w nosie. Kichnął, a w jego oczach zaś pojawiły się łzy. Wytarł je dłonią.
– A dopiero co mi zaimponowałeś… – rzucił Santa, który pojawił się właśnie w progu.
– To przez kurz – odparł Sasza, ale odwrócił wzrok.
– Jasne – podchwycił muzyk, wreszcie uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób. Robił wtedy minę, jakby każdego miał za idiotę. – I co ciekawego mi jeszcze wciśniesz?
Sasza poruszał przez chwilę bezgłośnie ustami, przez co przypominał rybę, do której zresztą Santa Boy czasami go przyrównywał przez wyłupiaste oczy, a potem wypalił:
– A co… jak masz uczulenie na narkozę? Albo przetną ci przypadkiem tętnicę? Albo coś…
Santa Boy zaczął się śmiać. Rozłożył ramiona, przywołując go do siebie. Sasza od razu się przy nim znalazł i przylgnął do Santy, obejmując go ramionami i wciskając twarz w to miejsce, gdzie kończyła się szyja, a zaczynały barki. Dawno nie byli tak blisko siebie, nawet gdy uprawiali seks. Poczuł, jak spada z niego jakiś niewidzialny ciężar, a ciało się rozluźnia, gdy Santa jedną dłoń położył na jego głowie, dociskając ją do swojej klatki piersiowej, a drugą na plecy. Pachniał głównie skórą swojej kurtki, trochę alkoholem i trochę ciężkimi perfumami.
– Kurwa, obaj jesteśmy żałośni. – Zaśmiał się muzyk. – Ale chyba już tak musi zostać.
Chwycił go za irokeza i odsunął jego głowę od siebie, aby móc wycisnąć na jego ustach głęboki pocałunek. Saszy zawsze podobało się to, że musiał się bardzo nachylić, aby to zrobić. Był od niego większy, znacznie cięższy i niekiedy w tych jego ciemnych  ślepiach pojawiała się ta mieszanka pożądania z potrzebą dominacji. To Sasza lubił i na to czekał. Zawsze podobali mu się tacy faceci, ale zawsze się cykał, był w końcu „dobrym chłopcem”. Dziewczyny były bezpieczniejsze, ale nigdy ich jakoś specjalnie nie szukał. Była, czy nie była, żadna różnica.
Santa włożył mu dłoń pod koszulkę, najpierw wyszukując ten charakterystyczny, lekko wypukły pieprzyk koło pępka, a potem wbijając mu palce pod żebra i aż go trochę podnosząc, jakby wbił mu hak. Sasza jęknął trochę z bólu, a trochę z ulgi, że Sancie wreszcie się chciało.
– To co chcesz? – spytał muzyk, ale nim chłopak zdążył cokolwiek opowiedzieć, rzucił: – Z resztą, nieważne. I tak będziesz się cieszył, cokolwiek nie zrobię. Prawda?
Sasza nawet nie próbował zaprzeczać. Odchylił głowę do tyłu, czując nagle, jak ogarnia go zadowolenie. Uderzył się przy tym lekko o ścianę. Zamknął oczy, gdy Santa Boy dopadł do jego szyi z charakterystycznym uwypukleniem od powiększonej tarczycy. Czuł jego twarde zęby i szorstki język. Ślinę, która aż go parzyła. Dłoń muzyka wcisnęła się pod materiał jego bardzo ciasnych spodni, a jego środkowy palec w jego rowek między pośladkami. Jeden z tych palców, które szarpały dziś struny gitary. Sasza uśmiechnął się do siebie. Fajna była świadomość, że zaraz pieprzyć będzie go gwiazda Rocka.
– Co za pedalskie spodnie – rzucił Santa, niezadowolony, że miał tak ograniczone pole manewru.
– Jestem pedałem.
– I to cię obliguje do zakupu tego szajsu?
– Nie, po prostu lubię, jak szew wrzyna mi się w dupę – parsknął Sasza, sięgając jednak do błyskawicznego zamka.
– Zaraz będzie ci się wrzynało co innego.
– Mam nadzieję.
– I zaraz przestaniesz się śmiać, a zaczniesz skuczeć.
– Mam nadzieję.
Santa Boy przestał zdzierać z niego ubrania i odsunął się parę kroków. Sasza dokończył ściągać przez głowę podkoszulek i spojrzał nie niego zdezorientowany.
– Co jest? – rzucił.
Muzyk wyciągnął do niego rękę i chwycił łańcuszek, który chłopak miał zapięty na szyi. Zaczął powoli nawijać go na palec, aż pętla zrobiła się na tyle ciasna, że Sasza miał problem zaczerpnięciem tchu.
– Mam ochotę zrobić ci coś naprawdę paskudnego.
Puścił łańcuch, a Sasza wykorzystał ten moment, żeby wziąć haust powietrza. Zaraz jednak chwycił go ponownie i przyciągnął chłopaka do siebie.
– Tak, żebyś jutro się zastanawiał, czy naprawdę „miałeś na to nadzieję” – wychrypiał, uśmiechając się bezczelnie.
Zmusił go do wyjścia z pokoju. Teraz byli w salonie, a Sasza cofał się na oślep, kilka razy zahaczając łydką o nogę stolika albo kant fotela. Santa Boy zaś szedł za nim, irytująco wolno i zachowując dużą odległość między nimi.
– Chyba już ci to mówiłem, ale jesteś brzydki. Może nawet nie brzydki, a po prostu strasznie przeciętny, co jest nawet gorsze. O, nijaki, to jest dobre słowo. I wciąż trochę wkurza mnie to, że ja, Santa Boy, nie mam oporów, żeby paść przed tobą na kolana.
Santa Boy uwalił się na fotelu i oparł stopy, na których wciąż miał ciężkie, ubłocone buty, o stolik. Sasza zaś stał już przy przeciwnej ścianie pokoju, oparty o nią plecami. Wciąż w tych pedalskich spodniach, które teraz nieprzyjemnie gniotły mu penisa.
– To klękaj – rzucił.
Zaczynał się irytować. Tym, że Santa postanowił nie tyle spowolnić tępo, co w ogóle wszystko wyciszyć. I tym, że kolejny raz usłyszał z jego ust, że jest brzydki. Tak, kurwa, jest brzydki i nic na to nie poradzi!
– Z nas dwóch, to nie ja dzisiaj będę tym, który dzisiaj padnie na kolana – rzucił pewnie Santa Boy.
– O nie! O kurwa, nie! Nie dzisiaj. Wstań z tego jebanego fotela, bo za chwilę zwariuję! – syknął Sasza i zaczął ściągać z siebie te idiotycznie ciasne spodnie. Nawet miał szwy odbite na skórze po bokach łydek i ud.
Santa Boy rzeczywiście wstał z fotela, a tylko po to, żeby podnieść dwa małe przedmioty, które wypadły Saszy z kieszeni. Chłopak kucnął, aby podnieść pierścionki, ale był wolniejszy. Santa przyglądnął się dwóm, prostym, złotym obrączkom bez żadnych dodatkowych ozdób, czy grawerunków. Patrzył na nie dłuższą chwilę bez słowa, a Sasza w napięciu oczekiwał jakiegoś komentarza.
W końcu muzyk odłożył je na półkę, upewniając się przy tym, czy leżą w bezpiecznym miejscu.
– Teraz się nam nie przydadzą. Za wąskie, nawet żeby wcisnąć je na twojego kutasa.
Sasza ukrył twarz w dłoniach, dusząc śmiech.
– Ty naprawdę jesteś nienormalny – skomentował.
Santa Boy mruknął chyba na potwierdzenie słuszności postawionej przed momentem tezy i przykucnął przy siedzącym zupełnie nago na podłodze Saszy. Szarpnął go za irokeza, by ten na niego spojrzał.
– Wróćmy do tematu – zasugerował. – Coś tam było o skuczeniu, prawda? To może zrobimy tak. Najpierw będziesz skuczał prosząco, a jeśli mnie przekonasz do podniesienia się z tego fotela, to wtedy ja sprawię, że będziesz nie skuczał, a wręcz wył.
Sasza sapnął sfrustrowany.
– Ale ja tylko chcę, żebyś włożył we mnie chuja – jęknął. – Tylko wreszcie tak od serca.
– Ale ja to doskonale wiem – odmruknął Santa, kończąc wyciągać sznurówkę ze swojego buta. – Dlatego właśnie tak nie będzie.
Chwycił penisa Saszy w wolną dłoń, przejechał wzdłuż niego palcami, by dotrzeć do jąder i zacząć je pieścić. Złapał też usta chłopaka w pocałunku, zaraz go pogłębiając. Saszę trochę to zdziwiło, ale zaraz dał się porwać. Oplótł jego szyję ramionami, ochoczo oddając pocałunek i splatając razem ich języki.
– Styknie – stwierdził Santa, nagle wszystko przerywając.
Za nim Sasza mógł  zdążyć pojąć co się dzieje, u nasady jego penisa znalazła się pętla. Spodziewał się raczej, że sznurówka znajdzie zastosowanie w skrępowaniu jego rąk.
– I po to mi postawiłeś? – spytał sceptycznym tonem. – Mogę to po prostu rozwiązać.
– Nie możesz.
– Bo?
– Bo tak mówię – odparł bezczelnie Santa, robiąc przy tym drugą pętelkę, a tym samym tworząc węzeł.
– Boli – syknął Sasza, bo sznurówka była dość mocno zaciśnięta.
Santa wrócił na swoje wygodne siedzisko.
– No to zaczynaj – rzucił. – Jak ci za długo zajmie, to ci uschnie i będzie trzeba amputować, choć tobie i tak nie za bardzo jest do czegoś potrzebny.
Sasza zacisnął uda i wykręcił ciało jak wąż. Było mu niewygodnie. To było dziwne uczucie. Trochę, jakby chciało mu się bardzo sikać, ale nie mógł sobie ulżyć. Albo jakby właśnie włożył nie rękę, a kutasa do zamrażarki nastawionej na minus osiemdziesiąt stopni. Bardzo nieprzyjemne. Santa, chyba po to, aby torturę uczynić jeszcze gorszą, ściągnął górną część garderoby, a potem rozpiął spodnie, by wyciągnąć swojego penisa z bielizny. A potem nie robił już nic. Położył ręce na podłokietnikach i czekał.
– Zaczynaj – polecił.
Dłonią przejechał od swojej szyi z wyraźnym jabłkiem Adama, przez rowek pomiędzy zarysowanymi mięśniami brzucha, aż do swojego penisa, którego ominął, by skupić się na jądrach. Wypuścił głośno powietrze przez nos, trochę jak byk, i przymknął oczy. Sasza przyglądał mu się z podłogi jak zahipnotyzowany, zastanawiając się, co powinien zrobić. To był ten pokój i ta podłoga, na której Santa Boy wziął go po raz pierwszy. I co miał teraz zrobić, aby mężczyzna zechciał do niego podejść? Położyć się tutaj na plecach niczym pies w poddańczym geście? Podpełznąć do niego na czworakach? Ten dystans, ledwie kilku kroków między nimi, wydawał mu się teraz jakimś ogromnym kanionem, z którego biło zimno. Chciał już znaleźć się pod mężczyzną.
I nagle to wszystko prysło. Santa Boy, który z perspektywy Saszy jeszcze przed chwilą wyglądał jak król siedzący na tronie, teraz przypominał błazna. Zsunął się z fotelu na kolana i zaczął się śmiać tak mocno, że aż nie mógł złapać tchu. Patrzył na Saszę błyszczącymi przez rozbawienie oczami sponad dłoni, którą zakrywał usta. Wszystko przez Szczęściarza, którego nigdzie nie zamknęli, a teraz postanowił wejść do salonu i podszedł do swojego właściciela, który klęczał nagi na podłodze z fiutem obwiązanym sznurówką.
Santa Boy po prostu zaczął się śmiać, a Sasza cały spurpurowiał, od twarzy, przez szyję, aż do klatki piersiowej. Zażenowany uciekł do sypialni i położył się na łóżku, kryjąc twarz w pościeli. Sam zaczął się śmiać. Usłyszał trzask zamykanych drzwi, a po chwili w pokoju pojawił się Santa Boy. Wsunął się na łóżko i przykrył szczupłe ciało chłopaka swoim. Wciąż jeszcze się śmiał. Miał bardzo niski i zachrypnięty głos, więc przypominało to trochę skrzeczenie kruka. To było dziwne doświadczenie, bo Santa Boy rzadko śmiał się z czystego rozbawienia, najczęściej kryła się w tym jakaś dodatkowa, gorzka nuta. Sarkazm, za którym krył prawdziwego siebie. 
– No już – mruknął i pocałował Saszę w głowę.
– To idiotyczne.
– No – potwierdził. – Boże, jak ja cię strasznie kocham – westchnął tuż przy jego uchu.
Sasza poczuł coś chłodnego, wsuwającego się na jego palec. To była obrączka. Zaskoczony obrócił się pod mężczyzną na bok, żeby zobaczyć, że ten ma już swoją na palcu. Uśmiechał się. Santa Boy się uśmiechał. Patrzył Saszy przez chwilę prosto w oczy, a potem skupił wzrok już na innym miejscu. Starczy mu tego romantycznego bełkotu do pierwszej rocznicy. 
– Bo rzeczywiście ci uschnie.
Sięgnął do podbrzusza Saszy, by rozwiązać supełek. Masował powoli jego penisa i złożył pocałunek na jego szczupłym pośladku, a potem kolejne na plecach, zlizując słony posmak jego skóry. Sasza znów położył się na brzuchu i zanurzył dłoń we włosach, podświadomie masując głowę w tym samym rytmie, w jakim Santa Boy pieścił jego przyrodzenie. Zamknął oczy, już o niczym nie myśląc. 
Uniósł się do podpartego klęku, gdy miał nastąpić ten moment. Sięgnął do swojego pośladka. Santa Boy docisnął jego plecy, zmuszając do większego wygięcia kręgosłupa. Czuł napięcie we wszystkich mięśniach i krople potu spadające mu z czoła na rzęsy. Sapnął, zanurzając palce wolnej dłoni w białej pościeli. Wbił w materiał paznokcie, gdy gorący, lepki od lubrykantu penis zaczął się w niego wsuwać. Czuł, jakby mijały kolejne godziny, wszystko zwolniło, a łóżko stało się niesamowicie miękkie, jakby w nim tonął. Czuł zapach Santy Boy’a w pościeli, jego szorstkość, gdy dłońmi ugniatał jego plecy. Chłód i ostrość na jednym z jego placów, która rysowała mu skórę. Słyszał śmieszne, nieartykułowane dźwięki wydobywające się z jego własnego gardła, niskie, mrukliwe i miarowe posapywania Santy Boy’a,  i skrzypienie sprężyn. Gdy te iskry, które wędrowały wzdłuż jego kręgosłupa niczym fale, za każdym razem dalej  i dalej, wreszcie wybuchły pod jego powiekami, wydawało mu się, że minęło nieskończenie wiele czasu.
Później spali, tym razem zwróceni do siebie twarzami. Rano Santa Boy przypomniał sobie o sznurówce leżącej pod łóżkiem. Później to on musiał wyjść ze szczęściarzem na spacer. Kupił sobie przy okazji gazetę. Na śniadanie zrobił im zapiekanki. Kawę zaparzył Sasza. Była kwaśna jak zwykle. Sasza nie umiał parzyć kawy i chyba już nigdy nie uda mu się tego nauczyć. Uznali, że najlepiej będzie polecieć do Las Vegas.  Można tam było wziąć szybki ślub, przegrać kilka tysięcy w kasynie i wynająć na noc poślubną tematyczny pokój w hotelu. 


Marshall Biel żył jeszcze piętnaście lat, siedem miesięcy i szesnaście dni. Dostał jedenaście mandatów drogowych. Miał dwie rozprawy w sądzie. Złamał nogę i dwa żebra w wyniku stłuczki samochodowej. Zmarł po wylewie. Zgodnie z jego wolą jego ciało skremowano, a zprochów zrobiono płytę winylową. Na aukcji anonimowy nabywca kupił ją za sto cztery tysiące dolarów. Całość sumy została przekazana na rzecz organizacji charytatywnej wspierającej młodzież w walce z uzależnieniem od narkotyków. 
Sasza Rockwell zmarł dwadzieścia jeden lat, miesiąc i dwadzieścia cztery dni później po czterech latach od wykrycia raka płuc. Założył studio muzyczne i zajął się promowaniem młodych zespołów. Nagrał dwie płyty solowe. Nigdy nie wyszedł ponownie za mąż, ani się nie ożenił. Został pochowany w rodzinnym grobie. 
 


2 komentarze:

  1. Ach, te święta mnie jakoś wyrzuciły z rytmu.
    Jaka szkoda, że zakończyłaś tę historię. Nie tylko dodatek, ale w sumie dwa ostatnie akapity sugerują, że już nic więcej o tej dwójce nie poczytamy. A szkoda :(
    Sasza to w ogóle taki słodziak. Na początku niby taki twardy, ale ostatecznie przejął się tym guzem. Uwielbiam go <3 On jest taki emocjonalny! (jak ja xd)
    Całkiem zabawny był ten rozdział, ale nie jakiś przesadzony. Do tych bohaterów w sumie pasują mi takie trochę abstrakcyjne działania, więc dobrze mi się to czytało. Absolutnie uwielbiam też dialog o ciasnych spodniach Saszy! XD
    W każdym razie, uwielbiam ich.
    Ach i mam jedno pytanko. Sasza zmarł dwadzieścia jeden lat później od wydarzeń opisanych w tekście czy od Santy?
    Dużo weny, czasu i chęci na pisanie w Nowym Roku! I ogółem wszystkiego co najlepszego na Nowy Rok ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od końca - Sasza zmarł 21 lat po Sancie Boy'u. Czyli żył jakieś 66 lat, a Santa około 58 lat. Pomyślałam, że to by nie było w ich stylu, jakby tak stetryczeli. Szczególnie SB nie chciałby zostać jakimś dziadkiem w domu opieki, któremu podawano by kaczkę i karmiono łyżką.
      Na pewno nie będzie tak, że SB i Sasza w żadnym opowiadaniu, czy dodatku się nie pojawią. Ja po prostu bardzo ich lubię :D No i Sancie można włożyć w usta najbardziej absurdalne/chamskie wypowiedzi. A to jest super xD
      No Sasza niby wygląda, jak karp, ale jednak z niego jest taki słodziak, nie? ;D
      Również życzę wszystkiego NAJ w Nowym Roku. Pozdrawiam!

      Usuń