poniedziałek, 18 listopada 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 14 - Spotkanie przy kontenerach


Apacz uniósł się ciężko na twardym łóżku do siadu. Położył stopy na zimnej podłodze. Zacisnął dłonie na twarzy, a łokcie oparł o kolana. Nieznośnym bólem rwały go wszystkie mięśnie, szczególnie te na plecach i w kończynach. I jeszcze to tępe pulsowanie w głowie, przez które jego sen składał się jedynie z krótkich, wyszarpanych momentów ulgi. Chociaż oczy wciąż miał zamknięte, poranne słońce wkradające się przez okno raziło go niemiłosiernie. Zmusił się jednak do uniesienia powiek, mimo że jego gałki oczne chciały zapaść się do środka czaszki, pod którą czuł nieprzyjemne pulsowanie.

Zaraz w progu pokoju pojawiła się jego babcia. Skrzypienie łóżka musiało powiadomić ją o powróceniu wnuka do świata mniej więcej żywych. Jej długie, rude włosy poprzetykane srebrnymi pasmami wciąż były jeszcze rozpuszczone. Przez skórzany pasek zaciskający fałdy jej luźnej sukienki miała przeciągniętą lnianą ścierkę, w którą teraz wycierała ubrudzone mąką dłonie.
– Trochę przesadziłeś, co, kochaniutki? – rzuciła, patrząc na gramolącego się z łóżka wnuka.
– Nie mogłem tego przewidzieć. Nie sądziłem, że będą tacy głupi. Powinni wyciągnąć wnioski z poprzedniej lekcji i dać sobie spokój.
Kobieta zaśmiała się lekko. Je usta okolone zmarszczkami wygięły  się pobłażającym uśmiechu.
– Nie jesteś już dzieckiem. Ja wiem, że to piękny chłopiec, ale nie powinieneś zabierać go tam ze sobą, szczególnie w nocy. Natury nie powstrzymasz. Chyba nie muszę ci mówić, że to niepokonana siła?
Apacz nic nie odpowiedział, bo nie wiedział co. Babcia miała stuprocentową rację. Natura to niezwyciężona siła. Wstał i przeszedł do kuchni, gdzie na stole czekała na niego szklanka z kefirem. Właśnie tego było mu teraz trzeba. Później dostał ziołową herbatę i kiełbaski. Jego żołądek nic nie robił sobie z takich mieszanek. Babcia zaś wróciła do robienia domowego makaronu.
– Może powinieneś wrócić na jakiś czas do domu, do ojca – zaproponowała, gdy skończyła kroić ciasto na paski.
Apacz podniósł na nią wzrok, którym dotąd prześlizgiwał się po licznych, dopiero zasklepiających się zadrapaniach na jego dłoniach i ramionach.
– Nie zostawię cię samej – odparł.
– Poradzę sobie. Chyba nawet lepiej niż ty. Przyda ci się powrót do naturalnego środowiska. Ja cię sama nie ujarzmię. Już jestem na to za stara. Niedołężna ze mnie babinka.
Apacz nic nie odpowiedział. Dopił jedynie herbatę i wstał od stołu. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co teraz zrobić. Wyszedł z domu tak, jak stał, jedynie z bokserkach.
– Idę się przejść po naturalnym środowisku – rzucił jeszcze w drzwiach.
Jego babcia aż uniosła brwi, słysząc te słowa. Sarkazm nie był czymś typowym dla jej wnuka. Musiał być bardzo sfrustrowany.
Apacz odetchnął głęboko. Powietrza tutaj wciąż nie można było nazwać świeżym, ale i tak było o niebo lepsze od tego w mieście. Tęsknił za prawdziwym, dzikim lasem. Za wolnością i brakiem ograniczeń, ale jego wzrok mimowolnie wędrował ponad koronami drzew, na majaczące w oddali szczyty wieżowców z wielkiej płyty. Pragnął też czegoś zupełnie innej natury.
***
Nie była to najlepsza chwila na myślenie o głupotach, ale w jego głowie i tak pojawiła się myśl, że przecież podczas spotkania z Aśką i Grzesiem ironizował, iż poradzi sobie, jak ktoś zaatakuje go przy śmietniku. Cóż, teraz, gdy stał kilka kroków do kontenerów, nie był już tego taki pewien.
Spojrzał w dół, na swojego buta ubrudzonego krwią z truchła dzika, a potem na jeżącego się i warczącego Bohuna, który stał przy jego drugiej nodze. Wreszcie jego wzrok padł ponownie na Montera, pijanego i wściekłego. W oddali, wysoko ponad jego głową, dojrzał także napis zrobiony sprejem na ścianie wieżowca. Westchnął.
Może i był mocny w gębie, ale nie mógł tego samego powiedzieć o walce. W sumie, nie wiedział, jaki był, bo nie miał zbyt wielu okazji na przetestowanie swoich umiejętności i możliwości. Monter był jednak pijany, chwiał się nawet, gdy stał. Cały czas coś tam nakurwiał, ale Sebastian nawet nie starał się wyłapać czegoś sensownego spośród tego bełkotu. Jeśli Monter chciał od niego skruchy, to przyjdzie mu grubo się rozczarować.
– Wiesz, bo mi herbatka wystygnie – rzucił Sebastian. – Mogę se już iść, czy długo będziesz jeszcze się tak kiwać?
Już nic więcej nie powiedział na głos, rzucił jedynie w myślach do siebie „Idiota”, bo głos po prostu uwiązł mu w gardle, gdy w dłoni Montera zabłysnęło ostrze noża.
– Zapamiętasz to, pedale!
Tu Monter się nie mylił. Sebastian zapamiętał te chwilę do końca życia. I nigdy sobie jej nie wybaczył. Tego, że go podjudzał jak jakiś głupi szczeniak, i tego, że tak słabo trzymał smycz. Zdążył krzyknąć jedynie rozpaczliwe, urwane „Nie!”, nim ostrze zagłębiło się w podgardlu Bohuna, który rzucił się na Montera, kiedy teń chciał zaatakować jego pana. Ruda sierść zabarwiła się purpurą, a ciemne, dotąd zawsze pełne życia ślepia zaszły mgłą. Jeszcze jedno żałosne skomlenie i bezwładne ciało Bohuna opadło na ręce Sebastiana, który zdążył uklęknąć na trawie.
– Hej! No, hej! Bohun?!
Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Czy wyciągnąć utkwione w gardle ostrze, czy je zostawić? Gdzie iść, czy gdzie zadzwonić. Nic nie wiedział. W głowie miał jedną wielką pustkę. Zapomniał nawet o tym, że monter wciąż nad nim stał.
– Nie, to przecież bezsensu – parsknął, czując zbierające się w oczach łzy. Bohun już nie żył, a on podświadomie doskonale o tym wiedział, nie czuł przecież jego oddechu ani poruszającej się klatki piersiowej, po prostu nie chciał w to uwierzyć.
Monter nagle jakby otrzeźwiał i chyba sam przerażony tym, co właśnie zrobił, zaczął się oddalać, czy bardziej, pośpiesznie uciekać. Przebiegł przez ulicę, niemal wpadając pod koła samochodu i dalej przez trawnik, by po chwili zniknąć za rzędem drzew.
– Zajebię cię, zobaczysz – rzucił w otaczającą go pustkę Sebastian, na tyle słabo, że jego słowa nie mogły dosięgnąć Montera, teraz jednak nie miał siły na nic więcej.
Zadzwonił do matki, która jeszcze niczego nieświadoma pewnie rzeczywiście robiła dla syna poranną herbatę, bo nikt inny nie przyszedł mu na myśl. Ktoś, komu mógłby zaufać i u kogo mógłby znaleźć wsparcie.
***
– Możemy zawieźć go do weterynarza, aby go skremowano albo zakopać w lesie. W piwnicy powinna być łopata.
– To nielegalne – zauważył Sebastian, tępo wgapiający się od kilku minut na kanapki zrobione dla niego przez matkę. Chciało mu się jednak rzygać, a nie jeść.
– To nic.
– Nie będę go niósł do lasu, nie będę kopać dziury, nie będę go do niej wsadzać, a potem jej zakopywać, żeby później go coś odkopało i zeżarło!
Matka Sebastiana spojrzała na niego groźnie, ale nie skomentowała tego wybuchu w żaden sposób, choć leżało to w jej naturze. Jedynie strzepała popiół z papierosa do szklanej popielniczki.
– Zaraz więc zadzwonię – zdecydowała. – Ty zaś powinieneś zadzwonić na policję. Cholera, Sebastian, to mogłeś być ty. To już jest poważne, bardzo, bardzo poważne.
– I co im powiem? – parsknął jej syn. – Przecież to tylko kłótnia dwóch pedałów. Kto to weźmie na poważnie? I to by się  zaraz rozeszło po całym osiedlu.
– Nie mów tak o sobie – skarciła go kobieta. – No to, co chcesz zrobić? Nie można tego tak zostawić.
– Nie wiem, kurwa! – syknął i gwałtownie uniósł się z krzesła. Nie miał teraz siły myśleć i nie chciał więcej tego słuchać. Zaczął chodzić po salonie. – Bo nie wiem, o co w tym chodzi i dlaczego akurat mnie to spotyka! Ja tylko chciałem spędzić te wakacje jak każde. Popracować u wujka, pokuć na sesję i może spotkać jakiegoś fajnego gościa, który nie czesałby dwa razy dziennie brody szczotką z włosiem z dzika. Nie chciałem tego wszystkiego!
– Połóż się teraz najlepiej. I przemyśl to, nie będę cię zmuszać, ale myślę, że powinieneś to zgłosić. Albo… możesz iść ze mną… Wiesz, do schroniska. Na pewno będzie tam jakiś…
Teraz to Sebastian rzucił w jej kierunku groźne spojrzenie.
– Jakby to mógłby być każdy – rzucił cicho i przełknął głośno ślinę.
Czekał, aż w końcu wyjdzie z domu, aby załatwić wszystko u weterynarza, a on nie będzie już musiał przed nią udawać. Pewnie nie musiał, ale miał swoją dumę. Po prostu chciało mu się ryczeć.
***
Apacz uśmiechnął się, gdy starcie o resztki z czyjegoś obiadu, które wypadły z przeładowanego kontenera na śmieci, wygrał szylkretowy kot. Nienawidził psów, a one nienawidziły jego. Takie było prawo natury. Wystarczyło jedno uderzenie uzbrojoną w pazury łapą w nos, a kundel z podkulonym ogonem czmychnął, gdzie raki zimują, gdziekolwiek miałoby to nie być.
– Czyli właściwie gdzie? – zastanowił się na głos.
Nie przyszedł jednak na osiedlę, aby zgłębiać tajemnice śmietnikowego życia bezdomnych psów i kotów, ani żeby zastanawiać się nad genezą przysłów. Ani też po to, aby podziwiać w świetle porannego słońca swojego zeszło nocnego dzieła, więc na truchło dzika jedynie rzucił wzrokiem. Przyszedł tu po to, oczywiście, aby udobruchać Doktorowego. Wczoraj nie miał innego wyjścia i musiał tak postąpić, póki mógł jeszcze w miarę trzeźwo myśleć. Inaczej mogłoby skończyć się bardzo źle. Wiedział, że coraz trudniej będzie mu to powstrzymywać i babcia miała rację, sugerując mu, żeby wrócił do ojca, ale nie zamierzał jej posłuchać. Nie teraz, kiedy wreszcie znalazł tu coś, na czym mu zależało. Wreszcie przestał się nudzić.
Nie udał się jednak, jak zamierzał, do bloku Sebastiana, bo zatrzymał go widok jego matki wychodzącej z klatki w towarzystwie jakiegoś obcego mu mężczyzny. Pewnie sąsiada. Nieśli razem duży, czarny worek, w którym znajdował się jeden, obły kształt. Musiało być to ciało, tak mówiły mu jego zmysły. Czuł śmierć i krew.
– Bohun.
Poczekał, aż matka Sebastiana z obcym człowiekiem się oddalą, dopiero wtedy przeszedł przez ulicę. W drzwiach klatki schodowej spotkała go przykra niespodzianka w postaci domofonu i elektronicznego zamka. Nie stanowiły one jednak dla niego większej przeszkody. W dwóch susach wspiął się po rynnie na daszek dobudówki i przez otwarte okno dostał się na półpiętro. Wspiął się jeszcze kilka pięter w górę i już stał przed właściwymi drzwiami. Nie pukał, a po prostu nacisnął klamkę, która ustąpiła. Drzwi były niezakluczone. Bardzo nieodpowiedzialne, przecież przez to do domu od tak mógł wejść jakiś świr, czy inny szajbus. I wcale nie miał na myśli samego siebie.
W środku zastał ciszę i pustkę. Wiedział jednak, że Doktorowy jest za ścianą. Przeszedł przez wąski przedpokój ze ścianami wyłożonymi boazerią i stanął w progu pokoju, w którym pod oknem ustawiona była niebieska wersalka. Sebastian leżał bez ruchu w swoim małym, klaustrofobicznym pokoiku. Apaczowi od razu zrobiło się duszniej, na myśl, że musiałby tu spędzić większość życia. Doktorowy leżał na plecach, z dłońmi złożonymi na brzuchu, prawie jakby był w trumnie. Oczy miał zamknięte, a w uszach słuchawki podpięte dotelefonu, który leżał mu na klatce piersiowej.
Wystarczyła mu jedynie cicha, zniekształcona melodia, żeby rozpoznać piosenkę. Doktorowy miał dobry gust, to było „51” TSA. Apaczowi cisnęło się na usta, że „To przecież był tylko pies”, ale nie był aż tak głupi, żeby powiedzieć to na głos.
‒ Nie zostawiajcie drzwi otwartych, to niebezpieczne – rzucił za to głośno.
– Ja pieprzę! – Do Sebastiana dotarły słowa Apacza, mimo że miał słuchawki w uszach. Zerwał się do siadu i zaskoczony spojrzał na stojącego w progu jego pokoju niskiego chłopaka. Poczuł ulgę na jego widok, ale zaraz później złość. – Co ty tu robisz?! I przede wszystkim, dlaczego wlazłeś bez pozwolenia do mojego mieszkania, szajbusie?
– Było otwarte – odparł Apacz tonem, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
Sebastian zagapił się na niego na chwilę, zupełnie zbity z tropu. Nie pojmował tego człowieka. Po chwili opadł jednak na poduszkę, zupełnie zrezygnowany.
– Po prostu idź sobie – rzucił, przymykając oczy. – Idź sobie i nigdy nie wracaj, kolejny świrze do kolekcji. Nie chcę już żadnego z was nigdy więcej widzieć. Ciebie także.
– Przepraszam za to, co było wczoraj, ale musiałem tak zrobić. Inaczej byłoby znacznie gorzej. Trochę za długo tu siedzę, daleko od domu. Nie pasuje mi tutejszy klimat.
– To ja już ci doradziłem – parsknął Sebastian, zerkając jednak na niego spod dłoni, którą zasłonił zaczerwienione oczy.
Apacz miał ochotę do niego podejść, objąć i jakoś pocieszyć, widząc go w takim stanie, ale nie ruszył się z miejsca. Instynkt tak działał, że nie dawał jasnych instrukcji.
– Chcesz, to pomszczę Bohuna. Widziałem twoją mamę, jak wychodziła z klatki – wyprzedził pytanie.
– I co? Wypatroszysz pekińczyka laski Montera? – zakpił Sebastian, ale w głowie pojawiła mu się inny myśl. 
Doskonale wiedział, co Apacz miał na myśli i że był naprawdę zdolny to zrobić, w przeciwieństwie do niego. Najwyraźniej nie miało dla niego też znaczenia to, że miałby to być jego przyjaciel. To było bardzo kuszące i trudno było się jednak temu oprzeć. 
Westchnął sfrustrowany, gdy Apacz dalej stał w progu bez ruchu. On naprawdę nie ogarniał pewnych rzeczy, zupełnie jakby wychował się w jakiejś dziczy.
– No nie stój tam jak idiota i chodź mnie pociesz.
– Ale mówiłeś…
– No kurwa!
Apaczowi nie trzeba było więcej powtarzać. Materac wersalki zaraz mocniej się ugiął, a sprężyny zaskrzypiały. Jak zwykle pachniał ziołami. Jego zielone oczy błyszczały, a oddech był głęboki, równomierny i głośny. Trochę przyśpieszony, mimo że nawet jeszcze się nie dotknęli. Sebastian przymknął oczy, dając mu pozwolenie. To było bardzo głupie, co teraz robił. Przeczył sam sobie, ale potrzebował pocieszenia i oparcia, a Apacz był silny. To przyciągało. W takich momentach szczególnie.
Oparł się na łokciach, pozwalając, by nad nim zawisnął. Najpierw poczuł na policzkach i szyi drażniące go przyjemnie włosy, a potem ciepły oddech. Otworzył oczy zaskoczony, gdy Apacz złożył pocałunek na jego grdyce, a potem przejechał językiem po jego szyi. Doznanie było wręcz paraliżujące, Sebastian czuł wyjątkowo szorstką fakturę jego języka na skórze, a może tylko tak mu podpowiadała wyobraźnia. Chciał się unieść, ale nie mógł, bo Apacz chwycił go za nadgarstki i przycisnął do materaca. Siadł też na nim okrakiem.
– Leż.
– Dobrze, ale puść.
Nie był aż tak nie oswojoną bestią, bo grzecznie posłuchał. Sebastian wykorzystał wolne dłonie, aby zapleść je na jego karku. Dawał skubać się po uchu i całować po powiekach.
– Naprawdę chcesz mnie pocieszyć, co? – zauważył rozbawiony.
Nakręcił na palec pasmo rudych włosów chłopaka i przyciągnął go za nie bliżej do siebie. Przesunął się trochę w bok, aby Apacz mógł położyć się obok niego. Wersalka była wąska, więc stykali się nosami.  
– Tak.
– Hm. Opowiedz mi coś. Może być bajka.
– To opowiem ci o moim domu.



11 komentarzy:

  1. Witaj ^^
    Jest rozdział ♡ I od razu dzień staje się piękniejszy;)
    Wracając do opowiadania.
    Biedny psiak, naprawdę go lubiłam. Wierny i oddany panu do końca. Zostanie w moim sercu na zawsze.
    Apacz pociesza Sebastiana ♡♡♡
    I zapowiada się ciekawa historia ^^
    Rozdział jest cudowny.
    Życzę Ci dużo weny i oczywiście czasu ;)
    Pozdrawiam Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam, to aż mi się przypomniał, jak mój Puszek odszedł (Nie tak brutalnie, po prostu miał już 17 lat), ale i tak poczułam wielkie :(
      Dzięki za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią i również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Kurcze, ten Apacz to naprawdę jakiś zwierzołak. Zastanawiam się tylko jaki, bo czy może być wilkołakiem skoro nie lubi psów? Ale jeśli nie wilkołak, to co? Kotołak? Ciekawe czy coś zdradzi Sebastianowi w tej opowieści o domu? Sebastian potrzebuje pocieszenia i Apacz świetnie się do tego nadaje. Ale powód dla którego potrzebuje tego pocieszenia... Jest bardzo przykry. Ja uwielbiam psy i chybabym tego Montera gołymi rękami udusiła gdyby skrzywdził moje zwierzę. Choć dopuszczam również możliwość wpadniecia w szok... Teraz to już nie ma szans na zawarcie pokoju między nimi. Bardzo dziękuję za rozdział :) Mam nadzieję że wena będzie Ci dopisywać 😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No miała być zagadka i chyba jest zagadka ;)
      Ja też uwielbiam psy i szczury -> nie rozumiem ogólnej niechęci - bardzo inteligentne i towarzyskie, a ogona wcale nie mają łysego :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Jest rozdział, jest impreza :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No może i impreza, ale w rozdziale to bardziej taka stypa :D

      Usuń
  4. Przyznam, że byłam teamMonter i cały czas sądziłam, że Apacz to taki chwilowy zwrot akcji, a tu zaskoczenie. Chyba dopiero w tym rozdziale zaakceptowałam Apacza, do tej pory wydawał mi się zbyt odjechany, tutaj pokazał ludzką twarz. Monter nieźle przegiął, nie spodziewałam się, że posunie się tak daleko. Śmierć Bohuna bardzo mocna, Sebastian musiał być w niezłym szoku, że od razu nie zareagował. Apacz pewnie zemści się za niego. Fajnie, że wróciłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co zaskoczenie i zaszczyt toja wizyta :) Co tu mogę powiedzieć, kto tu się będzie na kim mścił i dlaczego, to może jeszcze zaskoczyć ;).
      Dzięki za odwiedziny i meeega czekam na książkę :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Bez przesady, jaki zaszczyt? ;P Cały czas czytam, tylko nie zawsze komentuję, bo jestem leniwą bułą. W takim razie czekam jak to się rozwinie i opowieść Apacza bardzo mnie ciekawi. Zastanawiam się, czy ugryzł go radioaktywny kot, a może pochodzi z pradawnej rasy kotołaków czy innego tałatajstwa ;) Miło, że czekasz na książkę :) Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Hej,
    wielki smutek to był naprawdę wspaniały pies, wierny swojemu panu do samego końca... jestem bardzo ciekawa tej opowieści Apacza i tak pociesza Sebastiana... zastanawiam sie kim to może być jeśli nie wilkolak bo chyba i inne zwierzęta podkulalyby ogony... ale chwilowo mam wizję zubra (sorki ale wczoraj na oglądałam sie tej reklamy piwa, że teraz mam wizje żubra straszącego psy) ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żubr mnie powalił :D Nie no, to musi być coś bardziej... smukłego i energicznego. If you know what i mean :P
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń