Apacz
uniósł się ciężko na twardym łóżku do siadu. Położył stopy
na zimnej podłodze. Zacisnął dłonie na twarzy, a łokcie oparł o
kolana. Nieznośnym bólem rwały go wszystkie mięśnie, szczególnie
te na plecach i w kończynach. I jeszcze to tępe pulsowanie w
głowie, przez które jego sen składał się jedynie z krótkich,
wyszarpanych momentów ulgi. Chociaż oczy wciąż miał zamknięte,
poranne słońce wkradające się przez okno raziło go
niemiłosiernie. Zmusił się jednak do uniesienia powiek, mimo że
jego gałki oczne chciały zapaść się do środka czaszki, pod
którą czuł nieprzyjemne pulsowanie.
Zaraz
w progu pokoju pojawiła się jego babcia. Skrzypienie łóżka
musiało powiadomić ją o powróceniu wnuka do świata mniej więcej
żywych. Jej długie, rude włosy poprzetykane srebrnymi pasmami
wciąż były jeszcze rozpuszczone. Przez skórzany pasek zaciskający
fałdy jej luźnej sukienki miała przeciągniętą lnianą ścierkę,
w którą teraz wycierała ubrudzone mąką dłonie.
– Trochę
przesadziłeś, co, kochaniutki? – rzuciła, patrząc na
gramolącego się z łóżka wnuka.
– Nie
mogłem tego przewidzieć. Nie sądziłem, że będą tacy głupi.
Powinni wyciągnąć wnioski z poprzedniej lekcji i dać sobie
spokój.
Kobieta
zaśmiała się lekko. Je usta okolone zmarszczkami wygięły się
pobłażającym uśmiechu.
– Nie
jesteś już dzieckiem. Ja wiem, że to piękny chłopiec, ale nie
powinieneś zabierać go tam ze sobą, szczególnie w nocy. Natury
nie powstrzymasz. Chyba nie muszę ci mówić, że to niepokonana
siła?
Apacz
nic nie odpowiedział, bo nie wiedział co. Babcia miała
stuprocentową rację. Natura to niezwyciężona siła. Wstał i
przeszedł do kuchni, gdzie na stole czekała na niego szklanka z
kefirem. Właśnie tego było mu teraz trzeba. Później dostał
ziołową herbatę i kiełbaski. Jego żołądek nic nie robił sobie
z takich mieszanek. Babcia zaś wróciła do robienia domowego
makaronu.
– Może
powinieneś wrócić na jakiś czas do domu, do ojca –
zaproponowała, gdy skończyła kroić ciasto na paski.
Apacz
podniósł na nią wzrok, którym dotąd prześlizgiwał się po
licznych, dopiero zasklepiających się zadrapaniach na jego dłoniach
i ramionach.
– Nie
zostawię cię samej – odparł.
– Poradzę
sobie. Chyba nawet lepiej niż ty. Przyda ci się powrót do
naturalnego środowiska. Ja cię sama nie ujarzmię. Już jestem na
to za stara. Niedołężna ze mnie babinka.
Apacz
nic nie odpowiedział. Dopił jedynie herbatę i wstał od stołu.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co teraz zrobić. Wyszedł z
domu tak, jak stał, jedynie z bokserkach.
– Idę
się przejść po naturalnym środowisku – rzucił jeszcze w
drzwiach.
Jego
babcia aż uniosła brwi, słysząc te słowa. Sarkazm nie był czymś
typowym dla jej wnuka. Musiał być bardzo sfrustrowany.
Apacz
odetchnął głęboko. Powietrza tutaj wciąż nie można było
nazwać świeżym, ale i tak było o niebo lepsze od tego w mieście.
Tęsknił za prawdziwym, dzikim lasem. Za wolnością i brakiem
ograniczeń, ale jego wzrok mimowolnie wędrował ponad koronami
drzew, na majaczące w oddali szczyty wieżowców z wielkiej płyty.
Pragnął też czegoś zupełnie innej natury.
***
Nie
była to najlepsza chwila na myślenie o głupotach, ale w jego
głowie i tak pojawiła się myśl, że przecież podczas spotkania z
Aśką i Grzesiem ironizował, iż poradzi sobie, jak ktoś zaatakuje
go przy śmietniku. Cóż, teraz, gdy stał kilka kroków do
kontenerów, nie był już tego taki pewien.
Spojrzał
w dół, na swojego buta ubrudzonego krwią z truchła dzika, a potem
na jeżącego się i warczącego Bohuna, który stał przy jego
drugiej nodze. Wreszcie jego wzrok padł ponownie na Montera,
pijanego i wściekłego. W oddali, wysoko ponad jego głową, dojrzał
także napis zrobiony sprejem na ścianie wieżowca. Westchnął.
Może
i był mocny w gębie, ale nie mógł tego samego powiedzieć o
walce. W sumie, nie wiedział, jaki był, bo nie miał zbyt wielu
okazji na przetestowanie swoich umiejętności i możliwości. Monter
był jednak pijany, chwiał się nawet, gdy stał. Cały czas coś
tam nakurwiał, ale Sebastian nawet nie starał się wyłapać czegoś
sensownego spośród tego bełkotu. Jeśli Monter chciał od niego
skruchy, to przyjdzie mu grubo się rozczarować.
– Wiesz,
bo mi herbatka wystygnie – rzucił Sebastian. – Mogę se już
iść, czy długo będziesz jeszcze się tak kiwać?
Już
nic więcej nie powiedział na głos, rzucił jedynie w myślach do
siebie „Idiota”, bo głos po prostu uwiązł mu w gardle, gdy w
dłoni Montera zabłysnęło ostrze noża.
– Zapamiętasz
to, pedale!
Tu
Monter się nie mylił. Sebastian zapamiętał te chwilę do końca
życia. I nigdy sobie jej nie wybaczył. Tego, że go podjudzał jak
jakiś głupi szczeniak, i tego, że tak słabo trzymał smycz.
Zdążył krzyknąć jedynie rozpaczliwe, urwane „Nie!”, nim
ostrze zagłębiło się w podgardlu Bohuna, który rzucił się na
Montera, kiedy teń chciał zaatakować jego pana. Ruda sierść
zabarwiła się purpurą, a ciemne, dotąd zawsze pełne życia
ślepia zaszły mgłą. Jeszcze jedno żałosne skomlenie i bezwładne
ciało Bohuna opadło na ręce Sebastiana, który zdążył uklęknąć
na trawie.
– Hej!
No, hej! Bohun?!
Nie
miał pojęcia, co powinien zrobić. Czy wyciągnąć utkwione w
gardle ostrze, czy je zostawić? Gdzie iść, czy gdzie zadzwonić.
Nic nie wiedział. W głowie miał jedną wielką pustkę. Zapomniał
nawet o tym, że monter wciąż nad nim stał.
– Nie,
to przecież bezsensu – parsknął, czując zbierające się w
oczach łzy. Bohun już nie żył, a on podświadomie doskonale o tym
wiedział, nie czuł przecież jego oddechu ani poruszającej się
klatki piersiowej, po prostu nie chciał w to uwierzyć.
Monter
nagle jakby otrzeźwiał i chyba sam przerażony tym, co właśnie
zrobił, zaczął się oddalać, czy bardziej, pośpiesznie uciekać.
Przebiegł przez ulicę, niemal wpadając pod koła samochodu i dalej
przez trawnik, by po chwili zniknąć za rzędem drzew.
– Zajebię
cię, zobaczysz – rzucił w otaczającą go pustkę Sebastian, na
tyle słabo, że jego słowa nie mogły dosięgnąć Montera, teraz
jednak nie miał siły na nic więcej.
Zadzwonił
do matki, która jeszcze niczego nieświadoma pewnie rzeczywiście
robiła dla syna poranną herbatę, bo nikt inny nie przyszedł mu na
myśl. Ktoś, komu mógłby zaufać i u kogo mógłby znaleźć
wsparcie.
***
– Możemy
zawieźć go do weterynarza, aby go skremowano albo zakopać w lesie.
W piwnicy powinna być łopata.
– To
nielegalne – zauważył Sebastian, tępo wgapiający się od kilku
minut na kanapki zrobione dla niego przez matkę. Chciało mu się
jednak rzygać, a nie jeść.
– To
nic.
– Nie
będę go niósł do lasu, nie będę kopać dziury, nie będę go do
niej wsadzać, a potem jej zakopywać, żeby później go coś
odkopało i zeżarło!
Matka
Sebastiana spojrzała na niego groźnie, ale nie skomentowała tego
wybuchu w żaden sposób, choć leżało to w jej naturze. Jedynie
strzepała popiół z papierosa do szklanej popielniczki.
– Zaraz
więc zadzwonię – zdecydowała. – Ty zaś powinieneś zadzwonić
na policję. Cholera, Sebastian, to mogłeś być ty. To już jest
poważne, bardzo, bardzo poważne.
– I
co im powiem? – parsknął jej syn. – Przecież to tylko kłótnia
dwóch pedałów. Kto to weźmie na poważnie? I to by się zaraz
rozeszło po całym osiedlu.
– Nie
mów tak o sobie – skarciła go kobieta. – No to, co chcesz
zrobić? Nie można tego tak zostawić.
– Nie
wiem, kurwa! – syknął i gwałtownie uniósł się z krzesła. Nie
miał teraz siły myśleć i nie chciał więcej tego słuchać.
Zaczął chodzić po salonie. – Bo nie wiem, o co w tym chodzi i
dlaczego akurat mnie to spotyka! Ja tylko chciałem spędzić te
wakacje jak każde. Popracować u wujka, pokuć na sesję i może
spotkać jakiegoś fajnego gościa, który nie czesałby dwa razy
dziennie brody szczotką z włosiem z dzika. Nie chciałem tego
wszystkiego!
– Połóż
się teraz najlepiej. I przemyśl to, nie będę cię zmuszać, ale
myślę, że powinieneś to zgłosić. Albo… możesz iść ze mną…
Wiesz, do schroniska. Na pewno będzie tam jakiś…
Teraz
to Sebastian rzucił w jej kierunku groźne spojrzenie.
– Jakby
to mógłby być każdy – rzucił cicho i przełknął głośno
ślinę.
Czekał,
aż w końcu wyjdzie z domu, aby załatwić wszystko u weterynarza, a
on nie będzie już musiał przed nią udawać. Pewnie nie musiał,
ale miał swoją dumę. Po prostu chciało mu się ryczeć.
***
Apacz
uśmiechnął się, gdy starcie o resztki z czyjegoś obiadu, które
wypadły z przeładowanego kontenera na śmieci, wygrał szylkretowy
kot. Nienawidził psów, a one nienawidziły jego. Takie było prawo
natury. Wystarczyło jedno uderzenie uzbrojoną w pazury łapą w
nos, a kundel z podkulonym ogonem czmychnął, gdzie raki zimują,
gdziekolwiek miałoby to nie być.
– Czyli
właściwie gdzie? – zastanowił się na głos.
Nie
przyszedł jednak na osiedlę, aby zgłębiać tajemnice
śmietnikowego życia bezdomnych psów i kotów, ani żeby
zastanawiać się nad genezą przysłów. Ani też po to, aby
podziwiać w świetle porannego słońca swojego zeszło nocnego
dzieła, więc na truchło dzika jedynie rzucił wzrokiem. Przyszedł
tu po to, oczywiście, aby udobruchać Doktorowego. Wczoraj nie miał
innego wyjścia i musiał tak postąpić, póki mógł jeszcze w
miarę trzeźwo myśleć. Inaczej mogłoby skończyć się bardzo
źle. Wiedział, że coraz trudniej będzie mu to powstrzymywać i
babcia miała rację, sugerując mu, żeby wrócił do ojca, ale nie
zamierzał jej posłuchać. Nie teraz, kiedy wreszcie znalazł tu
coś, na czym mu zależało. Wreszcie przestał się nudzić.
Nie
udał się jednak, jak zamierzał, do bloku Sebastiana, bo zatrzymał
go widok jego matki wychodzącej z klatki w towarzystwie jakiegoś
obcego mu mężczyzny. Pewnie sąsiada. Nieśli razem duży, czarny
worek, w którym znajdował się jeden, obły kształt. Musiało być
to ciało, tak mówiły mu jego zmysły. Czuł śmierć i krew.
– Bohun.
Poczekał,
aż matka Sebastiana z obcym człowiekiem się oddalą, dopiero wtedy
przeszedł przez ulicę. W drzwiach klatki schodowej spotkała go
przykra niespodzianka w postaci domofonu i elektronicznego zamka. Nie
stanowiły one jednak dla niego większej przeszkody. W dwóch susach
wspiął się po rynnie na daszek dobudówki i przez otwarte okno
dostał się na półpiętro. Wspiął się jeszcze kilka pięter w
górę i już stał przed właściwymi drzwiami. Nie pukał, a po
prostu nacisnął klamkę, która ustąpiła. Drzwi były
niezakluczone. Bardzo nieodpowiedzialne, przecież przez to do domu
od tak mógł wejść jakiś świr, czy inny szajbus. I wcale nie
miał na myśli samego siebie.
W
środku zastał ciszę i pustkę. Wiedział jednak, że Doktorowy
jest za ścianą. Przeszedł przez wąski przedpokój ze ścianami
wyłożonymi boazerią i stanął w progu pokoju, w którym pod oknem
ustawiona była niebieska wersalka. Sebastian leżał bez ruchu w
swoim małym, klaustrofobicznym pokoiku. Apaczowi od razu zrobiło
się duszniej, na myśl, że musiałby tu spędzić większość
życia. Doktorowy leżał na plecach, z dłońmi złożonymi na
brzuchu, prawie jakby był w trumnie. Oczy miał zamknięte, a w
uszach słuchawki podpięte dotelefonu, który leżał mu na klatce
piersiowej.
Wystarczyła
mu jedynie cicha, zniekształcona melodia, żeby rozpoznać piosenkę.
Doktorowy miał dobry gust, to było „51” TSA. Apaczowi cisnęło
się na usta, że „To przecież był tylko pies”, ale nie był aż
tak głupi, żeby powiedzieć to na głos.
‒ Nie
zostawiajcie drzwi otwartych, to niebezpieczne – rzucił za to
głośno.
– Ja
pieprzę! – Do Sebastiana dotarły słowa Apacza, mimo że miał
słuchawki w uszach. Zerwał się do siadu i zaskoczony spojrzał na
stojącego w progu jego pokoju niskiego chłopaka. Poczuł ulgę na
jego widok, ale zaraz później złość. – Co ty tu robisz?! I
przede wszystkim, dlaczego wlazłeś bez pozwolenia do mojego
mieszkania, szajbusie?
– Było
otwarte – odparł Apacz tonem, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
Sebastian
zagapił się na niego na chwilę, zupełnie zbity z tropu. Nie
pojmował tego człowieka. Po chwili opadł jednak na poduszkę,
zupełnie zrezygnowany.
– Po
prostu idź sobie – rzucił, przymykając oczy. – Idź sobie i
nigdy nie wracaj, kolejny świrze do kolekcji. Nie chcę już żadnego
z was nigdy więcej widzieć. Ciebie także.
– Przepraszam
za to, co było wczoraj, ale musiałem tak zrobić. Inaczej byłoby
znacznie gorzej. Trochę za długo tu siedzę, daleko od domu. Nie
pasuje mi tutejszy klimat.
– To
ja już ci doradziłem – parsknął Sebastian, zerkając jednak na
niego spod dłoni, którą zasłonił zaczerwienione oczy.
Apacz
miał ochotę do niego podejść, objąć i jakoś pocieszyć, widząc
go w takim stanie, ale nie ruszył się z miejsca. Instynkt tak
działał, że nie dawał jasnych instrukcji.
– Chcesz,
to pomszczę Bohuna. Widziałem twoją mamę, jak wychodziła z
klatki – wyprzedził pytanie.
– I
co? Wypatroszysz pekińczyka laski Montera? – zakpił Sebastian,
ale w głowie pojawiła mu się inny myśl.
Doskonale wiedział, co
Apacz miał na myśli i że był naprawdę zdolny to zrobić, w
przeciwieństwie do niego. Najwyraźniej nie miało dla niego też
znaczenia to, że miałby to być jego przyjaciel. To było bardzo kuszące i trudno było się jednak temu oprzeć.
Westchnął
sfrustrowany, gdy Apacz dalej stał w progu bez ruchu. On naprawdę
nie ogarniał pewnych rzeczy, zupełnie jakby wychował się w
jakiejś dziczy.
– No
nie stój tam jak idiota i chodź mnie pociesz.
– Ale
mówiłeś…
– No
kurwa!
Apaczowi
nie trzeba było więcej powtarzać. Materac wersalki zaraz mocniej
się ugiął, a sprężyny zaskrzypiały. Jak zwykle pachniał
ziołami. Jego zielone oczy błyszczały, a oddech był głęboki,
równomierny i głośny. Trochę przyśpieszony, mimo że nawet
jeszcze się nie dotknęli. Sebastian przymknął oczy, dając mu
pozwolenie. To było bardzo głupie, co teraz robił. Przeczył sam
sobie, ale potrzebował pocieszenia i oparcia, a Apacz był silny. To
przyciągało. W takich momentach szczególnie.
Oparł
się na łokciach, pozwalając, by nad nim zawisnął. Najpierw
poczuł na policzkach i szyi drażniące go przyjemnie włosy, a
potem ciepły oddech. Otworzył oczy zaskoczony, gdy Apacz złożył
pocałunek na jego grdyce, a potem przejechał językiem po jego
szyi. Doznanie było wręcz paraliżujące, Sebastian czuł wyjątkowo
szorstką fakturę jego języka na skórze, a może tylko tak mu
podpowiadała wyobraźnia. Chciał się unieść, ale nie mógł, bo
Apacz chwycił go za nadgarstki i przycisnął do materaca. Siadł
też na nim okrakiem.
– Leż.
– Dobrze,
ale puść.
Nie
był aż tak nie oswojoną bestią, bo grzecznie posłuchał.
Sebastian wykorzystał wolne dłonie, aby zapleść je na jego karku.
Dawał skubać się po uchu i całować po powiekach.
– Naprawdę
chcesz mnie pocieszyć, co? – zauważył rozbawiony.
Nakręcił
na palec pasmo rudych włosów chłopaka i przyciągnął go za nie
bliżej do siebie. Przesunął się trochę w bok, aby Apacz mógł
położyć się obok niego. Wersalka była wąska, więc stykali się
nosami.
– Tak.
– Hm.
Opowiedz mi coś. Może być bajka.
– To
opowiem ci o moim domu.
Witaj ^^
OdpowiedzUsuńJest rozdział ♡ I od razu dzień staje się piękniejszy;)
Wracając do opowiadania.
Biedny psiak, naprawdę go lubiłam. Wierny i oddany panu do końca. Zostanie w moim sercu na zawsze.
Apacz pociesza Sebastiana ♡♡♡
I zapowiada się ciekawa historia ^^
Rozdział jest cudowny.
Życzę Ci dużo weny i oczywiście czasu ;)
Pozdrawiam Alex
Jak pisałam, to aż mi się przypomniał, jak mój Puszek odszedł (Nie tak brutalnie, po prostu miał już 17 lat), ale i tak poczułam wielkie :(
UsuńDzięki za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią i również pozdrawiam :)
Kurcze, ten Apacz to naprawdę jakiś zwierzołak. Zastanawiam się tylko jaki, bo czy może być wilkołakiem skoro nie lubi psów? Ale jeśli nie wilkołak, to co? Kotołak? Ciekawe czy coś zdradzi Sebastianowi w tej opowieści o domu? Sebastian potrzebuje pocieszenia i Apacz świetnie się do tego nadaje. Ale powód dla którego potrzebuje tego pocieszenia... Jest bardzo przykry. Ja uwielbiam psy i chybabym tego Montera gołymi rękami udusiła gdyby skrzywdził moje zwierzę. Choć dopuszczam również możliwość wpadniecia w szok... Teraz to już nie ma szans na zawarcie pokoju między nimi. Bardzo dziękuję za rozdział :) Mam nadzieję że wena będzie Ci dopisywać 😍
OdpowiedzUsuńNo miała być zagadka i chyba jest zagadka ;)
UsuńJa też uwielbiam psy i szczury -> nie rozumiem ogólnej niechęci - bardzo inteligentne i towarzyskie, a ogona wcale nie mają łysego :D
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Jest rozdział, jest impreza :p
OdpowiedzUsuńNo może i impreza, ale w rozdziale to bardziej taka stypa :D
UsuńPrzyznam, że byłam teamMonter i cały czas sądziłam, że Apacz to taki chwilowy zwrot akcji, a tu zaskoczenie. Chyba dopiero w tym rozdziale zaakceptowałam Apacza, do tej pory wydawał mi się zbyt odjechany, tutaj pokazał ludzką twarz. Monter nieźle przegiął, nie spodziewałam się, że posunie się tak daleko. Śmierć Bohuna bardzo mocna, Sebastian musiał być w niezłym szoku, że od razu nie zareagował. Apacz pewnie zemści się za niego. Fajnie, że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńCo zaskoczenie i zaszczyt toja wizyta :) Co tu mogę powiedzieć, kto tu się będzie na kim mścił i dlaczego, to może jeszcze zaskoczyć ;).
UsuńDzięki za odwiedziny i meeega czekam na książkę :D
Pozdrawiam!
Bez przesady, jaki zaszczyt? ;P Cały czas czytam, tylko nie zawsze komentuję, bo jestem leniwą bułą. W takim razie czekam jak to się rozwinie i opowieść Apacza bardzo mnie ciekawi. Zastanawiam się, czy ugryzł go radioaktywny kot, a może pochodzi z pradawnej rasy kotołaków czy innego tałatajstwa ;) Miło, że czekasz na książkę :) Pozdrawiam!
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńwielki smutek to był naprawdę wspaniały pies, wierny swojemu panu do samego końca... jestem bardzo ciekawa tej opowieści Apacza i tak pociesza Sebastiana... zastanawiam sie kim to może być jeśli nie wilkolak bo chyba i inne zwierzęta podkulalyby ogony... ale chwilowo mam wizję zubra (sorki ale wczoraj na oglądałam sie tej reklamy piwa, że teraz mam wizje żubra straszącego psy) ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Żubr mnie powalił :D Nie no, to musi być coś bardziej... smukłego i energicznego. If you know what i mean :P
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!