niedziela, 18 marca 2018

Atsah - ROZDZIAŁ 4 - Cesarze i Banici

Trzymam się zasady "jak zrobię, to będzie", więc rozdział 4 już teraz, mimo że nie minął nawet tydzień. Nie nastawiajcie się jednak, że takie tempo się utrzyma. P.S. Kilka dni temu byłam świadkiem potrącenia kobiety przez samochód. I to nie było tylko muśnięcie. Dlatego proszę was bardzo: Nie przechodźcie w niedozwolonym miejscu przez ulicę, nawet gdy tak jak ta kobieta spieszycie się na autobus. Jak mawiała moja Śp. babcia - "Najlepiej śpieszyć się powoli". Jak zwykle, pozdrawiam!

Trish stanęła przed murkiem okalającym posesję Nortonów i przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, żując gumę. Dochodziła dziesiąta rano, a napis wciąż na nim był, więc Ryan nie wychodził dzisiaj z domu. W końcu była sobota, więc nie musiał wcześnie wstawać, no i pewnie dostał szlaban od matki.
‒ Sto siedemdziesiąt pięć ‒ przeczytała na głos.
Zostało sto siedemdziesiąt pięć dni. Tylko do czego? ‒ pomyślała. Gdy jej wzrok powędrował w dół muru, zauważyła, że do cienia rzucanego przez jej ciało dołączył kolejny, znacznie większy. Obejrzała się za siebie. To był Atsah. Wyglądał tak samo dziko jak zwykle. Może przez te niedokładnie uczesane włosy, a może skórzaną kurtkę. A może przez te skośne, doskonale czarne oczy. A może przez to, co się w nich kryło.
‒ Więc to jednak ty? ‒ spytała.
‒ Nie ‒ odparł Indianin, ale zaraz bez oporów dodał: ‒ Śledziłem go wczoraj.
‒ Bo?
Na to pytanie Trish nie uzyskała już odpowiedzi. Spojrzała znów za siebie, na twarz Indianina.
‒ Martwiłeś się, czy nic mu się nie przytrafi? Jakże zaskakująco urocze.
Atsah i tę kwestię skwitował milczeniem.
‒ Mieszkam tu krótko, ale trudno nie wyczuć tego w powietrzu. Coś się szykuje. Coś się stanie. Atmosfera tego miasta jest specyficzna.
‒ Ta ‒ mruknęła Trish, znów patrząc na napis. Czuła to samo. ‒ Umiesz to odczytać?
Chłopak przecząco pokiwał głową.
‒ Moja matka znała nawaho, ale ojciec zabronił jej mnie uczyć ‒ odparł. ‒ Chociaż…
Zbliżył się do muru i dotknął go dłonią w miejscu jednego z wyrazów.
‒ Zabiję ‒ powiedziała Trish. ‒ Znaczenie pewnych słów jest oczywiste niezależnie od języka. To ciekawe, że zwykle oznaczają miłość i śmierć.
W tym momencie przed bramą posiadłości Nortonów zatrzymał się stary Passat. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna koło trzydziestki. Wyglądał na typowego luzaka. To musi być wujek Ryana, pomyślała Trish. Wyciągnął z kieszeni spodni klucze i otworzył bramę. Chyba dopiero teraz dojrzał stojącą obok dwójkę nastolatków. Wydawał się bardzo zmęczony.
‒ My do Ryana ‒ odezwała się pierwsza dziewczyna. ‒ Jestem Trish, a to Atsah.
Johnny zmierzył ich zaspanym spojrzeniem. Dwunastogodzinna zmiana i dwie godziny spędzone na rozpakowywaniu i układaniu porannej dostawy dały mu się we znaki.
‒ Nawet nie musisz się wysilać, aby padli ci do kolan, co? ‒ zagadnął długowłosą dziewczynę. ‒ Śmiało, nacierajcie.
Trish kiwnęła na Atsah, żeby ten poszedł za nią. Wyminęli Johnny’ego i udali się do domu. Mężczyzna spojrzał na oddalającego się Indianina, a potem na napis na murze. Kilka razy widział, jak ktoś się tu kręcił, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Ktoś, zapewne Ryan, zmazywał też napis co rano, więc nie miał szansy dokładniej się przyjrzeć. Kto by pomyślał, że dalej się w to bawią? ‒ przemknęło mu przez myśl.
 Od jego wyjazdu w mieście nie zmieniło się aż tak dużo. Dalej nachodziły tu na siebie strefy wpływów dwóch gangów, a przez to co pewien czas sypały się iskry. W liceum Johnny należał do młodzieżówki jednego z nich. Sprzedawali narkotyki, czasami za pomocą kija bejsbolowego przypomnieli komuś, kto tu rządzi, i rozbijali się motocyklami po mieście. Jakoś tak się złożyło, że przywódcy obu, konkurujących ze sobą grup zbuntowanych dzieciaków, mieli korzenie indiańskie. Dlatego oznaczali swoje terytorium za pomocą napisów w języku nawaho, które dyskredytowały członków, a przede wszystkim szefa drugiego z gangów. Większość nie znała tego języka, ale mieli zapisane gotowe zwroty.
Tak, jak sądził. Wrócenie tutaj było złym pomysłem. Nie mógł jednak odmówić rodzicom w obecnej sytuacji. Był teraz ich jedynym synem. Wracał tu z nadzieją, że po tylu latach przeszłość nie będzie się za nim ciągnąć. Może był zbyt naiwny. Przyjrzał się uważnie napisowi. Nie wiele już pamiętał.
‒ Za sto siedemdziesiąt pięć dni… zabiję… wszystko ‒ odczytał z trudem. ­‒ Nie… Zabiję wszystkich…
Tu następowała dłuższa część, której nie rozumiał. Zapewne znajdowało się tam jakieś ultimatum.
‒ W szkole ‒ dokończył.
„Za sto siedemdziesiąt pięć dni zabiję wszystkich w szkole”. Coś mu tu nie pasowało. Za pomocą Internetu w telefonie wyszukał kalkulator dat. Trzynasty sierpnia? ‒ zdziwił się, gdy ujrzał wynik. To środek wakacji i szkoła będzie wówczas świeciła pustkami. To się ze sobą nie kleiło. Z resztą, większość tych pogróżek i tak nie miała pokrycia w rzeczywistości. To było tylko puste szczekanie zdeprawowanych szczeniaków.
Zazwyczaj.
***
Otworzyła im matka Ryana. Wyglądało na to, że się gdzieś śpieszyła. Miała na sobie elegancki komplet i chyba dzwonek do drzwi przeszkodził jej w robieniu makijażu. Na to właśnie wskazywało jedno pomalowane oko.
‒ Och, Trish, to ty. Przykro mi, ale Ryan ma szlaban. Nie możecie go odwiedzić ‒ powiedziała, spojrzeniem wędrując od koleżanki jej syna do wysokiego chłopaka, stojącego za nią.
‒ Naprawdę chce mu pani to robić właśnie teraz? ‒ spytała dziewczyna.
Kobieta spojrzała na nią zdziwiona.
‒ Co masz na myśli? ‒ spytała.
‒ Czy naprawdę chce pani, aby Ryan siedział teraz zamknięty w tej swojej jaskini? Czy to na pewno najlepsza pora, żeby był sam? Wtedy ludzie zaczynają myśleć, rozpamiętywać różne rzeczy, a jemu raczej nic dobrego z tego nie przyjdzie. Chyba rozumie pani, o czym mówię?
  Trish, nadajesz się na polityka ‒ stwierdziła kobieta, uśmiechając się. Przepuściła ich w progu. ‒ Tylko nie wykombinujcie czegoś głupiego. A ty, chłopcze, jak się nazywasz?
‒ To Atsah ‒ odparła za niego Trish, nim Indianin zdążył otworzyć usta. ‒ Niedawno się tu przeniósł. Zabrałam go, bo lubimy te same rzeczy.
Matka Ryana wytłumaczyła, że musi przygotować się do wyjścia i poszła do swojego pokoju. Gdy ściągali w korytarzu kurtki, minął ich jeszcze Johnny, który udał się prosto do kuchni. Trish kiwnęła na Atsah, żeby szedł za nią. Czuła się w tym domu prawie jak u siebie.
‒ Lubimy te same rzeczy? ‒ zagadnął chłopak, gdy spinali się po schodach na pierwsze piętro.
‒ Mama Ryana pewnie pomyślała o muzyce ‒ odparła Trish, patrząc na niego z uśmieszkiem na ustach.
Atsah także się uśmiechnął.
‒ A dlaczego ja tu jestem? ‒ spytał. ‒ Ryan raczej nie będzie zadowolony.
‒ Przełknie to ‒ stwierdziła dziewczyna.

Ryan zamiast przełknąć kolejny kęs kanapki, prawie się zakrztusił, gdy na poddasze po Trish wszedł także Atsah.
‒ Co on tu robi? ‒ spytał, gdy napił się herbaty.
‒ Stoi? ‒ odparła dziewczyna, która sama zdążyła się już rozgościć, czyli usiąść na zaścielonym łóżku. ‒ Właśnie, dlaczego stoisz? Siadaj.
Poklepała miejsce obok siebie. Atsah skorzystał z propozycji, nie przejmując się oburzeniem wymalowanym na twarzy Ryana.
‒ No właśnie, nie siadaj! Trish, po co go tu przyprowadziłaś? On jest niebezpieczny.
‒ Ja tam się czuję przy nim bardzo bezpiecznie ‒ odparła dziewczyna. ‒ Ty chyba też. W końcu nie zabił cię w tym lesie, a nawet odprowadził.
Ryan się poddał. Dyskutowanie z Trish nie miało sensu. I tak się nie wygra. Wytarł usta z resztek kanapki i odwrócił się na obrotowym krześle w ich stronę. Cieszył się, że zdążył się już przebrać z piżamy. Przy tym, bardziej wstydził się Indianina niż swojej najlepszej przyjaciółki.
‒ To o co chodzi? ‒ spytał zrezygnowany. ‒ Wiem, że przyszłaś tu z jakimś planem.
‒ Tak, i kilka minut temu jeszcze nie był kompletny, ale spotkałam jego. ‒ Założyła nogę na nogę i palcem wskazała na siedzącego obok Atsah. ‒ I już jest. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że na dziewięćdziesiąt procent namierzyłam mojego ojca.
‒ Co? ‒ zdziwił się Ryan. ‒ Twój tata jest chirurgiem-dentystą i teraz pewnie wyrywa komuś zęba w swoim gabinecie.
‒ Mówię o moim biologicznym ojcu.
Ryan cieszył się, że postanowił nie kończyć śniadania, bo na sto procent zakrztusiłby się po raz drugi. Spojrzał na Trish zszokowany, która jak gdyby nigdy nic strzepnęła jakiś pyłek ze swojej koszuli. Nawet Atsah wydawał się poruszony.
‒ Czy ja powinienem być przy tej rozmowie? ‒ spytał.
‒ Mówiłam, że jesteś częścią planu ‒ odparła dziewczyna. ‒ Ryan zamknij już te usta, bo coś ci wpadnie. I chodźcie tutaj.
Z torby wyciągnęła swojego małego, bardzo płaskiego laptopa, który, jak sprawdził Ryan, kosztował małą fortunę, i usiadła na podłodze. Chłopacy popatrzyli po sobie niepewnie i zrobili to samo. Trish poprawiła jeszcze włosy i opowiedziała im całą historię oraz pokazała zgromadzone zdjęcia.
‒ Zaraz, zaraz ‒ przerwał jej w którymś momencie Ryan. ‒ Serio uważasz, że Santa Boy jest twoim ojcem? To trochę nieprawdopodobne. Jeśli twoja biologiczna matka naprawdę była… Sama wiesz, to może to być ktokolwiek. Nawet niekoniecznie członek zespołu.
Dziewczyna podniosła się i stanęła pod ścianą obok plakatu High Death. Ryan nie mógł zaprzeczyć, że podobieństwo było bardzo duże. Trish miała takie same, ciemne i głęboko osadzone oczy, linię brwi, a przede wszystkim kształt nosa. Ogólnie jej twarz wyglądała jak złagodzona, żeńska wersja tej należącej do Santy Boy’a.
‒ Może…
‒ To otwórz następny folder.
Ryan spojrzał na ekran laptopa. Rzeczywiście był tam jeszcze jeden folder, którego wcześniej nie przeglądali. Wszedł do niego i po otwarciu pierwszego z brzegu zdjęcia, do razu tego pożałował. Zatrzasnął klapę.
‒ Boże… To Santa Boy i…
‒ I moja matka ‒ dokończyła za niego Trish. ‒ W sytuacji, nazwijmy to, intymnej.
‒ Ale czy on nie jest przypadkiem gejem?
Trish wzruszyła ramiona i wróciła do nich, na podłogę.
‒ A jakie to ma znaczenie? ‒ spytała. ‒ Myślisz, że jak był na gazie, to mu zależało w czyją dziurę wkłada?
‒ Nie mów tak o swojej matce. ‒ Skrzywił się Ryan.
‒ Taka prawda.
Ryan nie wiedział, co powiedzieć. Wystarczająco zaszokował go już sam fakt, że Trish była adoptowana. Jej rodzice, odkąd tylko pamiętał, byli tacy zakręceni na jej punkcie. Zawsze jej zazdrościł. Chociażby tego, że co roku jeździli razem na wakacje. Już pomijał fakt, że rodzice Trish byli też bardzo nadziani.
‒ No, okej ‒ sapnął. ‒ Ale właściwie jaki jest cel tego, że nam to powiedziałaś?
Trish odchyliła się do tyłu, zapierając się na dłoniach. Kiedy się uśmiechnęła, na jej policzkach pojawiły się dołeczki.
‒ Chcę do niego pojechać.
‒ Spotkać się z nim? Niby po co?
‒ Jakby był jakimś przeciętnym nieudacznikiem, to by mi nie zależało. No ale to Santa Boy. Czujesz to, Ryan? Santa Boy jest moim  starym. ‒ Zaśmiała się Trish. ‒ Przynajmniej już wiem, po kim jestem taka ześwirowana. Nic od niego nie chcę. Mam już rodzinę i kilka lokat w banku. Po prostu jestem ciekawa i to będzie zajebista przygoda. Prawdopodobnie pomimo tego, co mówię,  i tak skończę jako dentystka. Chcę coś przeżyć, póki mam jeszcze czas. I chcę zabrać was ze sobą.
‒ Zabrać gdzie? ‒ spytał Atsah, który do tej pory tylko przysłuchiwał się rozmowie. ‒ Wiesz, gdzie on mieszka?
‒ Gwiazdy chyba pilnują swojej prywatności ‒ dodał Ryan.
‒ Cóż, tajemnicą nie jest to, że mieszka w Austin. Tę informację łatwo znaleźć w necie. Nie mam dokładnego adresu, ale… ‒ Trish wyświetliła na komputerze zdjęcie zrobione przez fotoreportera. ‒ Jak się okazało, że jest gejem, to trochę za nim gonili. Ta fota podobno została zrobiona przed jego mieszkaniem.
‒ Widać tu tylko kawałek budynku ‒ zauważył Ryan. ‒ Wiesz, gdzie to dokładnie jest?
‒ Nie, ale jak już będziemy w Austin, to się od kogoś dowiemy.
‒ Genialny plan ‒ skwitował chłopak.
‒ Wystarczająco dobry. W każdym razie, jesteśmy niepełnoletni, więc samolotem nie możemy polecieć. Zostaje nam podróż samochodem. Do przejechania mamy kilka stanów, więc potrzebujemy drugiego kierowcy, czyli jego. ‒ Trish wskazała na Atsah. ‒ Masz prawo jazdy? Ja mam zbyt poważną wadę wzroku, aby dostać stałe, a ciągłe chodzenie na komisję lekarską uznałam za zbyt upierdliwe.
‒ Mam.
‒ Zaraz ‒ wtrącił się Ryan. ‒ Po pierwsze, chcesz zabrać jego?! Oszalałaś? A po drugie, wiesz, ile zajmie dotarcie do Teksasu? Jak zamierzasz to wytłumaczyć rodzicom? I co ze szkołą? 
Trish wzruszyła ramionami.
‒ Nic ‒ odparła. ‒ Twoją matkę przekonam, że potrzebujesz zmiany otoczenia. W szkole nic ci nie zrobią, bo jesteś w tej sytuacji. Moi starzy mają sześć gabinetów dentystycznych, więc o moją przyszłość nie musisz się martwić. I coś mi mówi, że Atsah za bardzo nie zależy na budzie.
‒ W sumie... ‒ odparł Indianin.
‒ Pięknie to sobie ułożyłaś, ale…
Ryan nie skończył, bo Trish zamknęła swojego laptopa i wstała z podłogi. Otrzepała jeszcze dżinsy.
‒ Nie ma żadnego „ale” ‒ powiedziała. ‒ Jedziesz lub nie. Jeśli tak, to ja ogarniam kasę i prowiant, a wy wykombinujcie samochód. Jeśli nie, to ominie cię zapewne jedyna szansa na spotkanie Santy Boy’a twarzą w twarz. Przecież uwielbiasz High Death.
Atsah też się uniósł. Chyba rozumiał, o co tu chodziło. Nawet on słyszał o śmierci Teda Nortona. Pocahontas z pewnością chciała spotkać swojego biologicznego ojca, ale było też drugie dno całej tej wyprawy. Miała zająć myśli Ryana. Trish była dobrą przyjaciółką.
‒ Jeśli pojadę z wami, a napis wciąż będzie się pojawiał, to będzie dowód, że to nie moja sprawka ‒ stwierdził Atsah. ‒ Ja się piszę. A ty, słodziaku? Tchórzysz, czy nie?
Tak, jak się spodziewał, na twarzy Ryana, dotąd wyrażającej jedynie powątpiewanie, pojawiły się emocje. Wyprostował się jak struna i z żądzą mordu spojrzał na Indianina.
‒ Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał! ‒ syknął. ‒ Oczywiście, że pojadę, bo nie mogę wam pozwolić jechać we dwójkę. Nie wiadomo, co ci przyjdzie do głowy.
Atsah uśmiechnął się pod nosem.
‒ No i dobra ‒ skwitował. ‒ To ja się zbieram.
‒ Spoko ‒ powiedziała Trish. ‒ Przyjdź w poniedziałek do szkoły, to obgadamy szczegóły.
Ryan odprowadził Indianina wzorkiem. Nie podobało mu się to wszystko. To, że tak zbliżył się do Trish, a raczej, że to ona wciągnęła go do ich spraw. Nic nie wiedzieli o tym facecie, który dopiero co opuścił zakład poprawczy.
‒ No i co się tak patrzysz? ‒ spytała Pocahontas. ‒ Dobrze wiesz, że to nie on. To typ samotnika, nie bawiłby się w takie duperele, gdyby chciał rzeczywiście kogoś zabić. Po prostu by to zrobił. No, ale widziałam, że nie zmazałeś dzisiaj napisu. Dobrze, że sobie odpuściłeś.
‒ Nic sobie nie odpuściłem ‒ zaprzeczył Ryan. ‒ Nie wiem, o co w tym chodzi. Może to rzeczywiście nie ma związku ze mną, a może wręcz przeciwnie. W końcu ktoś zaczął to wypisywać, gdy zginął mój ojciec.
Trish zaplotła ręce na piersi. Zmarszczyła brwi.
‒ Masz rację, że dochodzi tu do pewnej zbieżności, ale mylisz się, co do sytuacji ‒ stwierdziła. ‒ Kiedy dowiedziałam się o wypadku, byłam w twoim domu i niczego nie widziałam. Napis nie pojawił się wtedy, a gdy przyjechał twój wujek. Myślę, że to dotyczy jego i jemu powinieneś to zostawić.
‒ Ale jego nie było tu przez kilkanaście lat.
‒ Właśnie. Wyjechał z miasta, gdy był jeszcze w liceum, prawda? Ale dlaczego? ‒ zastanawiała się Trish. ‒ Dziadkowie nigdy ci nie powiedzieli, prawda? I gdzie on był przez te wszystkie lata i co robił? Tyle pytań i zero odpowiedzi. Nie czujesz, że jest tu coś nie tak?

Niedługo potem Trish pożegnała się z Ryanem. Dała mu weekend na przemyślenie sprawy i zadecydowanie, czy chce wyruszyć z nią w „podróż życia”, jak to nazwała. Gdy zeszła po drabinie na pierwsze piętro domu, poprawiła swoją czarną koszulę i przejrzała się w naściennym lustrze. Mogła się podobać i dobrze o tym wiedziała. Gdy trzeba było, potrafiła to też wykorzystać. Koszula, którą dziś nałożyła, wzdłuż zapięcia na guziki, po obu stronach, miała wszytą koronkę. Drobny, czarny ażur nie odsłaniał wiele, ale pobudzał wyobraźnię. Mężczyźni pomiędzy oczkami starali się dopatrzyć czegoś więcej niż tylko skraju stanika. Dziś jednak Trish sugestywnym spojrzeniem obdarzył jedynie Johnny.
***
Najlepszym słowem określającym jego stan było znużenie. Dwanaście godzin siedzenia za ladą sklepu dało mu popalić, ale nie był fizycznie zmęczony. Może dlatego sen nie chciał nadejść. Była jeszcze jedna rzecz, która nie pozwalała Johnny’emu zasnąć. To przeczucie. Nie, po co się okłamywać? On już to wiedział. Niepotrzebnie tu wracał.  
W końcu udało mu się zasnąć na parę godzin. Obudził go głód, w pracy zjadł tylko kilka batoników. Gdy wszedł do kuchni, zastał tam Jennifer przygotowującą późny obiad. Miała na sobie żakiet, więc musiała niedawno wrócić do domu.
‒ Myślałem, że pracę zaczynasz dopiero od poniedziałku.
‒ Och, Johnny. ‒ Kobieta obróciła się w jego stronę. ‒ Ach, tak. Dzisiaj byłam na spotkaniu komitetu rodzicielskiego w liceum Ryana. Wiesz, szkoła wymaga remontu, ale miasto nie ma funduszy, więc postanowiliśmy zorganizować zbiórkę. Będzie kiermasz, gry, zabawy i tak dalej.
‒ Brzmi fajnie ‒ odparł mężczyzna, otwierając szafkę w poszukiwaniu kawy.
‒ Prawda? Do tej pory wszystko było jeszcze niepewne. Sama organizacja czegoś takiego już wymaga dużych pieniędzy, ale zgłosił się jakiś anonimowy darczyńca. Pomoże w organizacji i wpłacił już pieniądze na konto zbiórki.
Johnny’ego coś tknęło.
‒ Kiedy będzie ta impreza? ‒ zapytał.
‒ Większość zawodów i tak dalej będzie na boisku, więc gdy się ociepli. Planujemy gdzieś w połowie sierpnia.

Przypomniał sobie, jak rodzice wspominali, że jego rzeczy ze starego domu leżą w kartonach w garażu. Nic nie tłumacząc Jennifer, wyszedł pośpiesznie z kuchni  i udał się do niego. Nie zalał nawet swojej kawy, mimo że woda w czajniku już się zagotowała.
Szukając notesu, wyrzucał z pudeł swoje stare ubrania, książki i inne gadżety, nawet nie patrząc, gdzie upadły lub czy się nie uszkodziły. Z każdym kolejnym kartonem tracił nadzieję i był coraz bardziej zdenerwowany. W końcu znalazł go na samym dnie, wciśnięty między płyty. Mały, zniszczony notes. Niektóre z jego zżółkniętych stron pobrudzone były krwią. Zabrał go i podszedł do muru. Napis wciąż na nim był.
‒ Za sto siedemdziesiąt pięć dni zabiję wszystkich w szkole, jeśli co?! ‒ warknął, wertując kolejne strony.
W notesie miał zapisane zwroty w języku nawaho, których używali przy robieniu graffiti, gdy był w gangu. Dwa razy sprawdził wszystkie strony, ale nie znalazł tam żadnej odpowiedzi. Nie miał pojęcia, jak przetłumaczyć dalszą część napisu.
‒ Kuźwa, dlaczego to znowu się dzieje? ‒ sapnął.
Nawet nie wiedział, o co się zaczepić. Z czyjego rozkazu powstawał ten napis? O który z dwóch gangów chodziło? Wiedział, że dzisiaj nie uda mu się już zasnąć, a czekała na niego kolejna nocna zmiana. Wszystko znów się pieprzyło.
***
Blisko północy do sklepu przyszedł znowu ten wyszczekany dzieciak. Tym razem był sam. Nie kręcił się między półkami jak ostatnio, tylko od razu podszedł do lady. Oparł się o nią dwoma łokciami i zawiesił swój roześmiany wzrok na Johnny'm, przygryzając przy tym jeden z palców.
‒ Przecież już sobie ustaliliśmy, że nie sprzedam wam alkoholu ‒ powiedział Norton, patrząc na dzieciaka zmęczonym wzrokiem.
Dziś nie miał humoru na te głupie gierki.
‒ Piwo nie było moim celem nawet za pierwszym razem ‒ przyznał chłopak, uśmiechając się. ‒ Coś dzisiaj jesteś w niehumorze, wujaszku. Mógłbym cię trochę rozluźnić. Najpierw spiąć, a potem rozluźnić.
‒ Rodzice wiedzą, co wyprawiasz po nocach? ‒ spytał Johnny. Zaraz jednak coś mu przyszło do głowy: ‒ Handlujesz trawką, prawda? Wyglądasz mi na takiego spryciarza.
Blondyn wydął usta i zniechęcony położył twarz na ladzie.
‒ Akurat nie to miałem na myśli ‒ odparł jękliwie. ‒ Mam wiele więcej do zaoferowania.
‒ To oferuj komuś innemu ‒ zbył go Johnny. ‒ Jak wysoko jesteś w hierarchii? Masz bezpośredni kontakt z kimś z gangu? Współpracujesz z White Emperors czy z The Outlaws?
‒ Łoł, skąd te pytania? Bo pomyślę, że jesteś jakimś tajniakiem. ‒ Zaśmiał się chłopak.
Johnny wstał zza lady i podciągnął rękaw swetra. Jego przedramię oplatał tatuaż złotozielonego węża z otwartą paszczą.
‒ Zrezygnowałem już dawno. Nie było mnie w mieście przez kilkanaście lat, ale teraz potrzebuję porozmawiać z kimś z góry ‒ powiedział. ‒ Jeśli masz jakieś dojście, to powiedz.
Dzieciak po raz pierwszy wyglądał, jakby stracił trochę rezonu. Patrzył na misternie wykonany tatuaż z czymś z pogranicza obawy i zafascynowania.
‒ Omijam tereny Banitów ‒ wytłumaczył.
‒ To nawet lepiej. Wiesz, gdzie spotykają się ważniaki z Emperors?
‒ Może wiem, ale… Czy będę miał przez to przesrane?
Johnny naciągnął z powrotem rękaw.
‒ To moja sprawa. 
‒ A czy ty, wujaszku, będziesz miał przez to przesrane?
‒ Prawdopodobnie ‒ odparł Johnny, wyciągając z szuflady klucze od sklepu i samochodu.
Wyszedł zza lady i kiwnął na blondyna.
‒ Pokażesz mi.
‒ No nie wiem ‒ odparł chłopak, nie idąc za nim. ‒ To nie w moim stylu, robić sobie kłopoty za darmo.
Johnny odwrócił się do niego i uśmiechnął. Kiedy to robił, mrużył lekko zielone oczy.
‒ Jeśli mi pomożesz, pokażę ci inne moje tatuaże ‒ zaproponował.

8 komentarzy:

  1. Ło matko, dwa plany na raz. Nie mogę się doczekać realizacji:-) No i reakcji Santa na córeczkę, he, he

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reakcja na pewno będzie ciekawa, ale czy tylko Santy ;))

      Usuń
  2. Nie no przecież nie spieprzy się u Santy za bardzo gdy jest ustalone, że mają mieć spokój.I tak myślę, że nie przejmie się ewentualnym przyjazdem córki a jak przejmie to może ze względu na rybkę.Chociaż tak naprawdę nie znam reakcji muzyka na jego własne dzieci, które pojawiają się w jego ułożonym życiu zaraz będąc pełnoletnieXD nie potrafię przewidywać tym bardziej u Ciebie więc liczę na to, że się nie przejmie.I będzie zadowolony, Sasza też i szczęściarz ją polubi.Cała trójka się do nich przeprowadzi Ryan będzie z nowym.Zrobią gang i pomogą wujkowi w bardzo krótkim czasie.Miód jakby wujaszek był z farbowanych blondynem.I oni też mieliby pieska.A co do tego, że młoda jest za bardzo indywidualna to pewnie może za bardzo dyskutować z ojcem.koniec końców jest spoko, bo no nie potrafię napisać tego co o niej myślę i kit
    Gdzie Johnny ma jeszcze tatuaże? :D dobra czekam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ma drugie dno xD
      Ha, ha, Santa Boy to w ogóle rzadko bywa "zadowolony" i ja bym nie liczyła na taką reakcję. "Zrobią gang" -> Nie wiem, czy to tak łatwo jest zrobić. Już prędzej gang bang xD
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
    2. Sorki, że znowu tutaj wparowałam, ale droga MoNoMu naprawdę zastanawiasz się czy nikt nie obawia się o ich związek kiedy zostaliśmy w jakiś sposób zapewnieni, że razem z nami kochasz ich tak bardzo, że rozdzielać i niszczyć im życia do końca nie będziesz :’( Spoko ten drugi gang też nie jest złą opcją :D również Pozdrawiam

      Usuń
  3. Ooo będzie wycieczka do Santy :D konfrontacja z córeczką powinna być fajna,to się Sasha zdziwi ;) "Jeśli mi pomożesz, pokażę ci inne moje tatuaże" zaczynam lubić Johnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, obaj na pewno będą mieli zdziwko :) Ciekawe, że wszyscy tak pozytywnie to komentują. Nikt nie ma nic do braku odpowiedzialności Santy albo nie lęka się, czy związek S i SB to przetrwa? Hmm... Johnny spoko koleś!
      Pozdrawiam!

      Usuń