niedziela, 17 grudnia 2017

Life is Cheap - ROZDZIAŁ 13 - Mieć, co włożyć do gara

Przed chwilą odebrał telefon od matki Saszy, bo ten, pomimo głośnego upominania się komórki o atencję i kilku lekkich szturchańców, jedynie wymamrotał coś przez sen i mocniej nakrył się kołdrą. Santa olał pierwszy telefon, po drugim wyciszył dźwięk, ale, gdy ekran smartphone’a rozświetlił się po raz trzeci, odebrał. Pomyślał, że może to coś ważnego. Ktoś umierał, czy coś w tym stylu. Prawda była jednak inna. Matka Saszy dzwoniła, ponieważ wypacynkowany Latynos nakablował jej, że Sasza wrócił prosto w objęcia diabła.

Rozmowa była bardzo krótka i treściwa. Kobieta kazała mu „po prostu tego nie spieprzyć”. Santa uznał, że całkiem w porządku z niej babka. Te wszystkie historie o teściowych były grubo przesadzone. 
Musiał wstać z łóżka, by odłożyć telefon na stolik, bo nadal nie miał nocnych szafek. Od odejścia Saszy w mieszkaniu nic się nie zmieniło, bo Santa prawie w nim nie przebywał. Narastała tylko warstwa kurzu na meblach, po której teraz nie było śladu.
Usiadł na łóżku i spojrzał na twarz Saszy pogrążonego we śnie. Skubnął palcami jego odrastające na środku głowy, w miejscu irokeza, włosy. Wszystko wracało na dawne tory. Pewne rzeczy nie mogły jednak pozostać takie same, bo wszystko się, no właśnie, spieprzy. 
Dotyk musiał przebudzić Saszę, bo przetarł zaczerwienione oczy dłonią, a potem spojrzał na Santę.
– I kto to był? – spytał.
– Twoja matka.
– Serio? I co mówiła?
Santa Boy się uśmiechnął.
– Groziła mi – odparł rozbawiony.
– Jakoś mam przeczucie, że mówisz prawdę.
Matki już tak mają, pomyślał, uśmiechając się. Odwrócił się w stronę Santy, który siedział na łóżku z rozprostowanymi nogami. Położył mu głowę na udzie, a dłonią zaczął głaskać jego łydkę przez materiał starych dżinsów. Odzyskał ich oboje.
Santa Boy poklepał chłopaka po nagim ramieniu i spojrzał przez okno. Słońce było już wysoko na niebie. Żadne chmury go nie przysłaniały. Zapowiadało się na ładny dzień. Miał nadzieję, że każdy następny taki będzie. Możliwe, że tak, jeśli tylko tego nie spieprzy.
– Sam sprzątałeś? – spytał, gdy jego spojrzenie znów spoczęło na aż błyszczących się meblach bez ani grama kurzu. – Nie musiałeś.
– Musiałem, jeśli nie chciałem dostać pylicy – odparł Sasza.
– Przesadzasz – parsknął Santa Boy – ale nie musiałeś tego robić sam.
No jasne, pomyślał Sasza. Muzyk oczywiście nie sugerował, że powinni zrobić to razem, tylko stwierdzał, że powinni nająć kogoś do sprzątania.  I tak wracali do tego, co zawsze Saszę dołowało w tym czymś, co, bardzo naciągając definicję, można było nazwać związkiem. Mianowicie, pieniądze. Kilka stówek na wynajęcie ekipy sprzątającej było dla Santy Boy’a niczym szczególnie teraz, gdy jego kariera powróciła na właściwe tory, a płyty sprzedawały się jak świeże bułeczki. Sasza nie czuł się już takim zerem, jak kiedyś. Wiedział, że mógł się sam utrzymać, zdobyć normalną pracę, ale teraz przepaść między nimi była jeszcze większa. Santa Boy był przecież pieprzoną gwiazdą Rocka, a on tym osławionym pracownikiem McDonald’sa.
– Widzę, że coś tam się kotłuje w tej twojej mózgownicy. – Ochrypły głos muzyka wyrwał Saszę z zamyślenia. – I domyślam się, że mi się to nie spodoba. To o co chodzi?
Chłopak przymknął oczy. Na początku chciał się jakoś z tego wymigać, ale to przecież przez to wszystko się rozpadło. Nie tylko Santa Boy dusił w sobie różne rzeczy.
– O to, co zawsze, gdy nie wiadomo, o co chodzi.
– Pieniądze – stwierdził domyślnie Santa i westchnął. – Powiem ci, że mam ich teraz od zajebania. Nie wiem dokładnie ile, bo mnie to nie obchodzi.
– To jeszcze rzuć coś w stylu „pieniądze nie są ważne” – prychnął Sasza. – Tak mówią tylko ci, którzy je mają. I mają ich od zajebania.
– Oczywiście, że są ważne. Trzeba mieć, co włożyć do gara i gdzie mieszkać. I to tyle. Widziałeś Fat Moose’a. Jego wielką hacjendę, którą zamienił w burdel i to jego czerwone Ferrari. Jeśli miałbym nas umieścić na skali żałosności, to na samym szczycie jest Fat Moose, potem ja, a ty… się na niej nie mieścisz. Ty jesteś super.
 – Jasne – prychnął Sasza, rozbawiony i trochę pocieszony.
Santa Boy przejechał dłonią po jego ramieniu, a potem zaczął przeczesywać mu krótkie włosy w leniwym tempie. Miał dziś ciepłe dłonie.
– Najbogatszy byłem gdzieś koło trzydziestki. I wiesz, dzięki czemu zarobiłem tę fortunę? – spytał. – Na moim ciągłym ćpaniu i nienawiści do życia. Myślę, że wielu, którzy co dzień spędzali osiem godzin na smażeniu frytek, było znacznie szczęśliwszych ode mnie, mimo że o moich autach mogli jedynie pomarzyć. Poza tym, gdy już dołączysz do zespołu też będziesz bogaty w chuj, więc się tak nie spinaj.
Sasza uniósł się do siadu i z rozszerzonymi oczami spojrzał na Santę Boy’a. Nigdy nie brał jego słów o „wspólnym nagrywaniu” na poważnie. Nawet teraz, gdy muzyk zostawił mu tę notatkę, by nauczył się linii basowych z ostatniej płyty reaktywowanego High Death.
– Żartujesz, prawda? – rzucił niemal z przerażeniem, które wywołało u Santy uśmiech. – Prawda?
– Wiesz, jak to się skończy, jeśli pojadę na trasę do Europy sam? – spytał Santa Boy, sugestywnie unosząc przy tym brew. Znał siebie aż za dobrze.
– Przeruchasz kogoś albo się naćpasz?
– A jak to się skończy, jeśli pojedziesz tam ze mną i popadniesz w to swoje zdołowanie przez swoją wyimaginowaną beznadziejność? – kontynuował muzyk tym samym, żartobliwym tonem, chociaż temat rozmowy był aż boleśnie realny.
Chłopak zmarszczył czoło, zastanawiając się. Chyba znał odpowiedź.
– Pokłócimy się, pójdę gdzieś poużalać się nad sobą, a ty wtedy się naćpasz i kogoś przeruchasz.
– A wtedy?
– Wrócę do matki.
Santa Boy strzelił palcami.
– Bingo!
Sasza spojrzał mu w oczy. Przysunął się jeszcze trochę i dotknął jego szorstkiego policzka.
– Czyli co? – spytał. – Na zawsze i na wieczność? Forever and ever?
– Na to wychodzi.
Uśmiechnął się, widząc chłopaka w znacznie lepszym humorze niż jeszcze przed momentem. Do tego ślady dokumentujące ich wczorajszą, długą noc na jego szyi i klatce piersiowej też były przyjemnym widokiem.
– Ale i tak… dalej nie jestem przekonany – powiedział Sasza. – Coś tam grywałem, udawało mi się nawet dzięki temu zarobić na kolejną działkę. – Tu zaśmiał się gorzko. – Ale gwiazdą Rocka nie jestem.
– To prawda – odparł Santa Boy. – Dlatego zostałeś basistą, to wynika z charakteru. Na nich nikt nie zwraca uwagi. No może Flea* się w to nie wpisuje. To miejsce wprost wymarzone dla ciebie.
Sasza lekko się skrzywił. Było jasne, że mężczyzna się z niego nabijał, ale z drugiej strony, to było takie prawdziwe. Po prostu nie lubił być w centrum uwagi. Wolał się nie wychylać i po prostu stać za plecami Santy Boy’a. Taką już miał naturę.
– I wiesz? Powiem ci coś fajnego. – Muzyk uśmiechnął się jak to miewał w zwyczaju. W ten trochę wężowaty, a trochę lisi sposób. – Wiesz dlaczego zabrałem cię w tedy do mojego domu?
– Co?
Sasza aż zamrugał parę razy oczami. Ta rozmowa zmierzała w coraz dziwniejszym kierunku. Nie miał pojęcia, dlaczego muzyk powracał do ich pierwszego spotkania. On teraz tak strasznie wstydził się tamtego siebie. A jaka było odpowiedź na to pytanie? – zastanowił się. Bo Sancie zrobiło się go żal, gdy go takiego ujrzał? Raczej nie. Wtedy nie był człowiekiem, który mógłby czuć coś takiego względem innej osoby. Empatii.
– Bo byłeś samotny? – odparł pytaniem. – Bo zobaczyłeś we mnie siebie?
– A myślisz, że ilu rzygających ćpunów widziałem w swoim życiu? Wszyscy byliśmy tacy sami.
– No to co?
Santa Boy spojrzał w bok, w stronę okna. Uśmiechał się półgębkiem do swoich wspomnień. Ciężko było mu się do tego przyznać.
– Wiedziałem, kim jesteś już wcześniej – przyznał w końcu, wracając spojrzeniem w stronę Saszy. – Zaskoczony?
To chyba było najłagodniejsze słowo opisujące stan, w którym znajdował się teraz Sasza. Zaszokowany było znacznie lepszym określeniem. Nigdy o tym nie słyszał. Santa Boy zaś wyglądał, jakby czuł się co najmniej niekomfortowo. Wciąż uciekał spojrzeniem w bok. Sasza chyba nigdy nie miał tego usłyszeć.
– Ale jak to? – spytał.
– Chodziłem do tego baru, gdzie dawaliście koncerty - ty i ta twoja przećpana ekipa. Byliście dobrzy, ale bez szans na profesjonalizm. Wszyscy byliście już zbyt głęboko w tym gównie.
Sasza musiał przyznać Sancie rację. Całym zespołem mieszkali w jednym obskurnym i ciasnym mieszkaniu. W ich lodówce żarówka oświetlała jedynie pustkę. Ta w ich głowach skąpana była w mroku. Nicość.
– Nie miałem pojęcia, że tam byłeś – odparł. – W tym samym pomieszczeniu. Kuźwa.
Więc dzieliło go wtedy tylko parę metrów od swojego przeznaczenia – pomyślał. Wyobraził sobie, jak Santa Boy obserwuje go, siedząc przy jednym ze stolików w barze. Jak patrzy właśnie na niego przez tłum ludzi.
– Tak. I wiesz co?
Santa Boy nachylił się i przytknął swoje czoło do czoła Saszy. Chłopak spojrzał z bliska w jego czarne oczy.
– W pewnym momencie zacząłem tam przychodzić tylko dla twojego basu.
– Naprawdę? – spytał cicho Sasza, nie dowierzając.
– Naprawdę – potwierdził Santa Boy, uśmiechając się.
Uniósł podbródek chłopaka i ucałował go lekko w usta.
– Więcej wiary w siebie, okej? Jesteś świetnym chłopakiem.
– No skoro tak mówisz – odparł z uśmiechem Sasza – to chyba wierzę.
>>Dopisana część<<
Santa Boy miał już chyba dość zwierzeń, bo wstał i podszedł do szafy. To tam trzymał swoje gitary, trzy włączając w to starego Maraudera. Leżałam tam też odrapana, biała basówka Saszy. To ją wyciągnął Santa. Nim z powrotem zamknął drzwi szafy, chłopak zdążył dojrzeć, że w kolekcji brakuje tej najważniejszej z gitar.
– Gdzie Marauder? – spytał zaniepokojony. – Nie odkupiłeś go?
– Poszedłem do tamtego antykwariatu, ale gitarę kupił już ktoś przez sklep internetowy – odparł Santa Boy, usadawiając się z powrotem na łóżku. – Ten gbur, właściciel, odmawiał podania mi danych osobowych tej osoby, mimo że ładnie prosiłem.
Ostatnie słowa muzyk wypowiedział takim tonem, iż Sasza nie miał wątpliwości, że na pewno daleko było temu do proszenia, a całej scenki na sto procent nie można było określić jako „ładnej”. I dobrze, pomyślał zadowolony. Ten wredny dziad był prawdziwym dupkiem. Lekcja pokory w wydaniu Santy Boy’a na pewno mu się przydała. Oczywiście, jak to on, czuł też wyrzuty sumienia. Może muzyk nie chciał przyznać tego wprost, ale ta gitara dużo dla niego znaczyła, tak jak i Cadillac DeVille.
Santa Boy przycisnął mu dłoń do ust, zanim zdążył coś powiedzieć. Sasza spojrzał na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia.
– Nie mów tego. Nie przepraszaj, bo przez to tylko poczuję się jak jeszcze większy skurwysyn – przyznał muzyk. – Ty nie masz za co przepraszać, więc nic nie mów.
Chłopak pokiwał głową na zgodę, więc Santa odjął rękę od jego twarzy i usadowił się bezpośrednio za nim. Gitarę przełożył ponad jego głową tak, aby Sasza mógł na niej grać, a potem przełożył mu przez ramię pasek. Sasza syknął i odsunął materiał od swojego ciała.
– Co? – zdziwił się Santa i popatrzył na niego ponad ramieniem.
Sasza przytrzymał pasek, a palcami drugiej dłoni naciągnął skórę na swojej piersi. Jego brodawka była zaczerwieniona i spuchnięta. Widoczny był też mały strupek.
– Patrz, co mi zrobiłeś. Jak ja mam teraz nosić ubranie?
– W ogóle – odparł Santa Boy. Przejechał palcem po zaczerwienionym miejscu. Wyczuł, jak Sasza lekko drży.
– No może tylko dzisiaj – zgodził się chłopak z uśmiechem. Oparł się bardziej o tors mężczyzny. – To będzie masakra, jak już pojedziemy w tę trasę.
– Hm? Dlaczego? – zainteresował się Santa Boy.
Chwycił Saszę za dłonie i nakierował jej na struny gitary.
– Całym zespołem w jednym autokarze? – Sasza uniósł brew, jak to Santa miał w zwyczaju. – Tragedia.
Santa Boy zarechotał.
– I z naszej dwójki akurat ty się tym przejmujesz? No proszę, jak to się świat zmienia. Coś wykombinujemy – zapewnił. – Więc to są te problemy pierwszego świata? Brak miejsca do ruchania? Hm, podoba mi się. No ale przechodząc do meritum…
Naprowadził dłonie Saszy na właściwie struny, przykrywając je swoimi. Kolejne instrukcje szeptał mu wprost do ucha swoim wiecznie zachrypniętym głosem, co wcale nie pomagało skupić się chłopakowi. Czuł jego oddech na skórze i muśnięcia ust. Sasza nie był do końca pewien, czy się nie przesłyszał, ale w pewnym momencie Santa szepnął znacznie ciszej coś, co brzmiało jak „Gdy pisałem basy, myślałem o tobie”.
– Rozgrywasz mnie, jak ci się podoba.
– Raczej ja gram, jak ty mi zagrasz – odparł Santa. – Ech, to będzie najbardziej spedalony zespól metalowy wszechczasów. Zróbmy sobie przerwę. Przydałoby się coś zjeść.
Sasza oparł gitarę o ramę łóżka. Wstał, by ubrać spodnie. Dotąd miał na sobie tylko bokserki.
– Muszę iść ze Szczęściarzem na spacer – powiedział, grzebiąc w szafie.
– Już byłem – odparł Santa.
Sasza nie zwrócił wcześniej uwagi na to, że Santa miał już na sobie dżinsy. Na krześle dojrzał też powieszoną świeżą koszulę. Mężczyzna musiał mieć ją wcześniej na sobie.
– No proszę. – Uśmiechnął się. – Gotuje, chodzi z psem na spacer, zarabia kupę kasy i dobrze pieprzy. Facet doskonały.
– No to chyba jasne – prychnął Santa Boy.
Chciałby, aby to była prawda. Nie spieprzyć, powtórzył w myślach jeszcze raz słowa matki Saszy.
***
Jack strzepnął popiół do popielniczki i ponownie zaciągnął się papierosem. Było tak strasznie duszno, pomimo otwartych okien i kilku pracujących na pełnych obrotach wiatraków. Siedział rozparty na zniszczonej kanapie i przyglądał się grze. Kilku mężczyzn, wszyscy bez koszulek, z chudymi ciałami pokrytymi tatuażami i diamentowymi kolczykami w uszach, tłoczyło się wokół stołu bilardowego. Reszt siedziała na kanapach, pijąc alkohol i paląc zioło. Był wśród nich także Barbosa. Zajmował miejsce obok Jacka, przy otwartych na oścież oknach z popękanymi szybami. Chociaż pochodził stąd, podobnie jak Jack nie przepadał za upałem, a mimo to zawsze ubierał się na czarno. Dlatego ta część faweli, która była pod jego jurysdykcją, także prezentowała się dość smętnie. Bossowie narkotykowi mieli tu taką władzę, że nawet wpływali na sposób ubioru ludzi zamieszkujących slumsy. Mieszkańcy graniczącego z ich terenu ubierali się w znacznie bardziej wymyślne stroje, pełne barw, tak jak miał to w zwyczaju główny wróg Barbosy, a przez to także Jacka, Dacnis.
Hetfield spojrzał na zegarek, a potem na twarz Barbosy. Mężczyzna nie wydawał się być w dobrym humorze, co nie wieszczyło dobrze ludziom, czekającym za drzwiami. Dochodziła dwudziesta, więc strażnik wpuścił pierwszego interesanta. To był młody chłopak. Mógł mieć nie więcej niż piętnaście lat, ocenił Jack. Był bardzo szczupły, gdy szedł, pod ciemną skórą grały mu mięśnie. Pomimo młodego wieku, miał już na ramieniu tatuaż. Popatrzył krótko na Jacka czarnymi oczami, gdy go mijał, a potem stanął przed Barbosą. Ten kiwnął na swojego człowieka, który wyciągnął za paska pistolet. Włożył go do plecaka dzieciaka, który ten ściągnął z ramienia.
Wiesz?
Wiem.
I to wszystko. Chłopak zapiął plecak, nałożył go z powrotem na ramię i wyszedł z sali. Jack pokręcił głową. Dzieciakowi dopiero sypał się pierwszy wąs.
– Coś nie tak? – spytał Barbosa.
– Zastanawiałem się tylko, czy sobie poradzi – odparł Jack.
– To będzie dla niego test.
Test, powtórzył w myślach Jack. Jego też poddali próbie. Teraz miał już dwie rzeczy, przez jakie dręczyły go wyrzuty sumienia. To, co zrobił Joshowi w tej przeklętej przyczepie oraz zabicie tamtego dzieciaka. Gówniarza, który postanowił handlować na lewo towarem Barbosy. Jack zdał test, ale stracił Josha i resztkę człowieczeństwa.
Następny był starszy mężczyzna. Otyły i spocony. Stary pijak, który całe życie spędził najprawdopodobniej na hazardzie i biciu żony, ocenił Jack. Było tu takich od groma. Na twarzy miał świeżą ranę, która goiła się bardzo brzydko. Gdy stanął przed Barbosą, przełknął ślinę. Zaraz też upadł na kolana, gdy pchnął go podążający za nim członek gangu.
Więc, co masz mi do powiedzenia? Mieliśmy umowę, prawda?
Tak… – potwierdził mężczyzna, nie patrząc Barbosie w oczy. – Ja… dotrzymam!
Termin minął wczoraj – przypomniał gangster nad nim stojący.
Barbosa pochylił się ku mężczyźnie, a gdy ten uniósł twarz, wydmuchał mu na nią smugę białego dymu.
Pieniądze albo twoja córka. Taka była umowa. Moi ludzie jej szukali, ale nagle jakby się rozpłynęła.
Ona… uciekła – przyznał mężczyzna – ale znalazłem ją. Poszedłem po nią, ale…
Ale? – powtórzył Barbosa. Potem stopą ozutą w klapek przejechał po ranie na twarzy mężczyzny. Ten nawet nie drgnął, tylko znów przełknął ciężko ślinę. – Ale ktoś ci obił twoja pijacką mordę. Kto?
Mnich. Dzieciak. – Kiwnął głową na Jacka. – Nie stąd.
Jack przymknął na krótki moment oczy. Wiedział, co to znaczyło. Nie musiał nawet patrzeć w stronę Barbosy. Wystarczył mu jego gardłowy śmiech.
– No proszę – podłapał Barbosa. – Kto by się spodziewał. Prawda, Jack?
Już któryś raz wpieprzają się w nasze sprawy – dopowiedział członek gangu stojący obok.
Barbosa kiwnął na niego, aby wyprowadził klęczącego mężczyznę z pokoju, a potem dał mu jeszcze lekcję na przyszłość. Potem znów spojrzał na Jacka.
– Chyba miałeś rozwiązać tę sprawę?
– Rozwiążę.

* Basista zespołu Red Hot Chili Peppers 

10 komentarzy:

  1. "W pewnym momencie zacząłem tam przychodzić tylko dla twojego basu." Usłyszeć cosr takiego z ust Santa Boya to wiecej niż wyznanie miłości, Sasza pewnie urósł kilka centymetrow. A w ogole to jestem z nich dumna - rozmawiają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie? Santa mięknie. Po prostu nie chce popełniać tych samych błędów, bo już wie, co dla niego jest ważne. Oby trzymał tak do końca.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Zapomnialam juz o tej gitarze, ciekawe czy w końcu ją odzyskają, chociaż Santa Boy sobie zasłużył na jej stratę. Kurcze naprawde fajnie że razem pojadą w tą trasę i Santa wyprowadza szczesciarza :D jest tak dobrze że na logikę albo zbliżasz sie do końca opowiadania albo coś się zaraz spierdoli ;) Końcówka rozdziału dość mroczna, czyżby mialo dojść do konfrontacji Josha i Jacka i to wcale nie miłej? Wesołych Świąt, niech trwają jak najdłużej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "jest tak dobrze że na logikę albo zbliżasz sie do końca opowiadania albo coś się zaraz spierdoli ;)" No hmm... Mogę zdradzić, że to jeszcze nie koniec. Co do drugiej części... Heh, po komentarz widzę, że wszyscy spodziewają się tego "spie***lenia" xD Nie pozostaje nic innego, jak przeczytać kolejne rozdziały i przekonać się czy jestem taka przewidywalna ;)
      Dziękuję za życzenia (O tak, niech trwają jak najdłużej!) i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Dzięki za tekst :) i przyjemnie leniwych świąt

    Pozdrawiam :)
    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia i oczywiście również je przesyłam do Ciebie, AA, i wszystkich innych czytelników. Wesołych Świąt, smacznych pierogów i żeby wam nie przybyło kilogramów od tej świątecznej dobroci! Pozdrawiam ;*

      Usuń
  4. Kurcze aż nie mogę uwierzyć jak oni dojrzali haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie, to nawet mnie jest w to ciężko uwierzyć, mimo że ja to napisałam xD Dzięki za komentarz!

      Usuń
  5. Kiedy Santa Boy powiedział dlaczego postanowił przychodzić nadal do tego baru gdzie swego czasu grał Sasza z zespołem jakoś tak byłam bliska wzruszenia.Ale mówię sobie:no nie rób popelny i nie łkaj haha To jest coś magicznego w sensie trudno mi uwierzyć w ten spokój jaki u nich jest i tak dalejXD 'Naprowadził dłonie Saszy na właściwie struny, przykrywając je swoimi' rozpływam się jak to czytam.Nazywam to co czuję czytając takie sceny-rozpływaniem się.A chwilę temu Santa mówił coś o ruchaniuXD rozpływam się.Tutaj taki doceniacz z tego powodu, że trudno wybrać ulubione opowiadanie jak ma się za sobą ich sporą ilość i są z cztery na pierwszym miejscu to napiszę tak TB i Life is cheap(pozwolę sobie połączyć) to opowiadanie, które ja chcęXD w papierowej wersji nawet jak mam sobie wydrukować na własny użytek(nikt nie wie tylko osoby na tym blogu-to jest legalne?) a to dlatego, że większe prawdopodobieństwo, że w formie cyfrowej coś się z nim stanie niż w takiej no fizycznej, papierowej moje zdanie.Taak pożar no, ale nie idźmy za daleko...no może jakieś zalanie..Więc no jest szos aż dam <3
    i ta mafia też dobraXD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romantyczne wyznania od Santy Boy'a to jest to! Dziad zrozumiał, że jak nie będzie ze sobą i z Saszą szczery, to go straci i znów zostanie sam. Zaskoczyło mnie to, że TB i LiC jest u kogoś tak hmm... specjalne miejsce w sercu. To bardzo miłe. Z moimi wypocinami można robić, co się chce, oprócz przypisywania i ich innym autorom (Słyszałam, że były takie akcje wśród autorek BL, że ktoś wstawiał czyjejś opowiadanie na jakąś stronę jako swoje... Ale nie sądzę, żeby ktoś chciał sobie zawłaszczyć coś tak świrniętego jak TB xD). Na dnich będzie gotowy ebook, więc jeśli bardzo chcesz, możesz go sobie wydrukować.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie :)

      Usuń