poniedziałek, 3 lipca 2017

Przeszłość Santy Boy'a - część III (ostatnia) - Fiut, dupa, fiut i kokaina

Mam wrażenie, że jeszcze nie wszyscy ogarnęli, że w sobotę pojawił się nowy rozdział, a tu już następny. Oto zakończenie historii Santy Boy'a - największego egocentryka forever. W miarę szybko postaram się też wycisnąć ostatni rozdział opowiadania. Oczywiście, jeśli nie opuści mnie wena. A wiecie co ją karmi?^^ Pozdrowienia!

ego dom wyglądał na opustoszały. Ziemia wokół była naga i wyschnięta na wiór, co akurat o niczym nie świadczyło. Utrzymanie pięknego, zielonego trawnika w Teksasie wymagało dużo zachodu, wody i nawozu. Przy białym domku, w którym Marshall Biel spędził pierwsze piętnaście lat życia, stało zazwyczaj kilka dużych donic z kaktusami i innym pustynnymi roślinami, którym niestraszne były ekstremalne warunki i brak skwapliwej opieki, ale teraz nawet one byłe martwe.

Udał się więc do domu swojej sąsiadki, Rosse Hamilton. Drzwi wejściowe jak zwykłe były otwarte. Kobietę zastał siedzącą z papierosem w ustach na kwiecistej kanapie w salonie. Oglądała telewizję. Gdy usłyszała skrzypienie, odwróciła głowę w stronę wejścia do pokoju, a w jej oczach zapłonęła nadzieja. Zgasła jednak tak szybko, jak się pojawiła.
– Marshall, to ty – powiedziała. – Wróciłeś.
– No – przytaknął Marshall. Oparł gitarę o ścianę i wszedł w głąb pomieszczenia. – Gdzie oni są?
Pani Hamilton zmieszała się wyraźnie. Wyłączyła telewizor.
– Pewnego dnia, niedługo po twoim zniknięciu, wyjechali nagle w nocy. Rano nie było już po nich śladu. Pokazałam zdjęcie policji, musiałam. Chyba twój ojciec miał tam jakieś dojścia, bo gdy przyjechali sprawdzić dom, w piwnicy nic nie było oprócz starej lodówki.
– To chyba logiczne, kobieto. Nie dziwie się, że nie masz chłopa, bo inteligencją nie gardzisz.
Usiadł przy stole i zabębnił palcami w blat, coś rozważając. Nie było go ponad rok, bardzo się zmienił przez ten czas. Urósł jeszcze, ale przede wszystkim znacznie przypakował. Jego ciemne włosy sięgały mu już niemal pasa, a na przedramieniu pojawił się tatuaż. Pani Hamilton patrzyła na niego z niechęcią w oczach.
– Nie powinieneś tak się odzywać do starszych – pouczyła go, ale w jej głosie brak było przekonania.
Marshall zaśmiał się cicho i obrzucił kobietę pobłażliwym spojrzeniem.
– Co z moją babcią? – spytał.
– Po wyjeździe twojego ojca, dyrektor ośrodka odmówił jej dalszej opieki. Zabrałam ją do siebie. – Kobieta wskazała drzwi do mniejszego pokoju. – Jest tam.
Uniósł się z krzesła, żeby do niej zaglądnąć, ale zatrzymał go głos pani Hamilton:
– Miała wylew.
Jego babcia leżała na łóżku w krótkiej, nocnej koszuli i pampersie. Jej siwe włosy sklejone były potem. W ciasnym pokoiku unosił się nieprzyjemny, ciężki zapach, mieszaniny leków, kosmetyków i ludzkich wydzielin. Drgnął, gdy rozbiegane spojrzenie staruszki zatrzymało się na nim. Uśmiechnęła się, a z jej oczu poleciały łzy. Marshall odwzajemnił uśmiech.
– Rob – wyszeptała kobieta. – Rob, mój synek. Przyszedłeś odwiedzić swoją matkę. Poczekaj, to zrobię ci pierogów. Lubisz pierogi, prawda, Rob?
Marshall zacisnął wargi i pięści.
– Nie jestem Rob, babciu – powiedział najłagodniej, jak umiał. – Jestem Marshall, pamiętasz?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy.
– Marshall, tak. Marshall – powtórzyła. – Rob, będziesz chciał ze słoninką, czy cebulką? Zawsze wolałeś cebulkę, ale ja mam taką dobrą słoninę, dostałam od pana Browna, bo bił świnie na ślub córki. Ale najpierw się prześpię, dobrze, synku? Jestem bardzo senna.
– Babciu – jęknął Marshall, a potem wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Gdy wrócił do salonu, pani Hamilton kładła właśnie na stół talerz wypełniony spaghetti z klopsami oraz szklankę soku pomarańczowego.
– Zjedz – powiedziała. – Nie zasłużyłeś, ale zjedz. Inaczej się zmarnuje.
– Gdzie Lena? To był jej pokój.
– Jak zawsze bezpośredni – prychnęła kobieta i sięgnęła do kieszeni sukienki po paczkę papierosów. – Odeszła niedługo po twoim wyjeździe. Stała się jeszcze bardziej... Nie wiem, po prostu nie wiem. Czuję, jakby to nie była moja słodka Lena. Jakiś obcy w moim dziecku.
Kobieta zaczęła płakać, a Marshall zajął się jedzeniem spaghetti. Nie było tak smaczne, jak kiedyś, ale i tak sto razy lepsze od tego, co zdarzało mu się jeść w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Uniósł wzrok na kobietę, gdy ta położyła na stole kawałek kartki papieru.
– Tam jest. Zawsze wolała ciebie ode mnie, więc może tobie się uda – powiedziała. – Zajmę się twoją babcią, jeśli cię to obchodzi. Życzę ci jak najlepiej, bo pewnie już więcej się nie zobaczymy.
Marshall przełknął ostatni kęs i opróżnił szklankę. Wstając, wsadził kartkę do kieszeni. Założył pokrowiec na plecy i opuścił dom. Pod zapisanym adresem stał mały domek malowany na beżowo. Podwórze, jako jedno z nielicznych, miało solidne ogrodzenie z metalowymi prętami. Gdy Marshall zatrzymał się przy furtce, dojrzał w głębi ogrodu kobietę pracującą przy skalniaku.
– Szukam Leny Hamilton – zawołał.
Kobieta podniosła głowę, szukając źródła głosu. Gdy dojrzała chłopaka, pomachała na niego, wytarła dłonie i podeszła do furtki. W pierwszej chwili Marshall pomyślał, że choruje na raka, bo na głowie miała chustę, która maskowała łysinę, ale to nie było to. Jej brwi były bardzo cienkie, a oczy pomalowane niebieskim cieniem. Pomimo tego nie miał trudności z rozpoznaniem, że stał przed nim mężczyzna. To była krótka konkluzja, którą zaraz porzucił. Nie obchodziło go, co robią inni ludzie. Niech sobie robią i będą, kim chcą. Miał to totalnie w dupie.
– Dobrze usłyszałam? Szukasz Leny? – spytała. – Ty pewnie jesteś Marshall. Miło mi.
– Taa, też – mruknął chłopak, przechodząc przez furtkę, gdy kobieta mu ją otworzyła. – Rozumiem, że jest tutaj?
– No tak. Mówiłam, że powinna porozmawiać z matką, ale ona się uparła. Może ty coś poradzisz.
– Może.
Przeszli przez zadbany ogród z bajecznie kolorowymi skalniakami jak z reklam narzędzi ogrodniczych. Na werandę sąsiedniego domu wyszedł starszy mężczyzna. Gdy ich ujrzał, napluł na ziemię i zawołał:
– I co, szatańska dziwko, dziwolągu cyrkowy, jeszcze sobie facetów sprowadzasz?! A ty co, nie wiesz, że to nie ma dziury do ruchania?!
Kobieta zmieszała się i popatrzyła przepraszająco na Marshalla, ten tylko się uśmiechnął.
– Zapewniam, że ma. Ty też masz, stary skurwielu. Chcesz, żebym ci udowodnił?! Nie? To lepiej spieprzaj do swojej rozlazłej szpary, swojej żony.
Mężczyzna pogroził mu pięścią, ale jednak wszedł z powrotem do domu.
– To... to nie było konieczne.
– Może – zgodził się Marshall – ale przynajmniej było zabawnie, jak spieprzał.
Mrugnął do niej, a ona zakryła usta dłonią, aby się nie roześmiać. Powstrzymała chichot, ale nie rumieniec, który wpełzł na jej policzki.
– Nie przedstawiłam się jeszcze – przeprosiła. – Jestem Rachelle.
W salonie było pełno zegarów, różnorakich. Stojących, naściennych, z kukułkami, wahadłami i gnomami. Tykanie było rozpraszające, ale chyba można było się do niego przyzwyczaić, bo Rachelle zupełnie nie przeszkadzało, jakby go nie słyszała.
– Takie małe hobby – wytłumaczyła widocznie zmieszana – nad którym straciłam kontrolę, szczerze mówiąc.
– Każdy musi jakoś odreagować stres – stwierdził Marshall.
– Jesteś... jesteś bardzo mądry.
Marshall uśmiechnął się krzywo. On tak nie uważał.
– Gdzie ona jest? – spytał.
– Lena? Na górze, nie lubi tego tykania.
Rachelle wskazała mu schody. Na piętrze na szczęście nie było aż tylu zegarów. Tylko kilka wisiało na ścianie w przedpokoju. Nacisnął klamkę drzwi do pokoju, w którym mieszkała Lena. Dziewczyna leżała na łóżku, na brzuchu. Majdała nogami i czytała jakąś muzyczną gazetkę. Gdy usłyszała skrzypienie drzwi, odwróciła głowę, a potem zamarła.
– Marshall... – szepnęła, nie wierząc w to, co widzi. – Marshall!
Rzuciła się na niego z wściekłością na twarzy, ale jej ręce objęły go, a głowa przytuliła do jego klatki piersiowej. Znowu urósł. Czuła wyraźnie jego mięśnie pod podkoszulkiem. Na przedramieniu miał tatuaż jastrzębia w płomieniach. Zmienił się, ale to wciąż było on. Marshall stał jak kołek, nie odpowiadając na uścisk. Gdy zaczął się w końcu irytować, poklepał ją po plecach.
– No puść mnie już.
Lena cofnęła się parę kroków i objęła wzrokiem całą jego sylwetkę. Nie tylko jego ciało się zmieniło, ale również spojrzenie. Nie patrzył już na nią dzieciak, ale ktoś doświadczony przez życie.
– Gdzie ty w ogóle byłeś?! – zdenerwowała się. – Wiesz, co się stało z twoimi...
– Wiem – przerwał jej. – Twoja matka wszystko mi powiedziała. A byłem tam, gdzie byłem.
– Co to w ogóle za odpowiedź?!
– Normalna. – Marshall wzruszył ramionami. – Co ty tu robisz?
– Nie zmieniaj tematu! – fuknęła Lena. Dłonią przejechał po włosach wygolonych teraz na jeża. – Wyprowadziłam się od matki. Kłóciłyśmy się... o coś.
Marshall mruknął na potwierdzenie, że rozumie, a potem podszedł do niej i palcem wskazującym odchylił jej dekolt T-shirtu z nadrukiem logo Guns N' Roses. Wyrwała mu się i spojrzała na niego zaskoczona i zmieszana.
– Więc wszystkie stosują ten sam patent – stwierdził z uśmiechem.
– O–oczym ty mówisz?
– Przedtem wydawały się jakby większe.
Lena porwała z łóżka poduszkę i rzuciła nią w tę wredną mordę, ale trafiła w Rachelle, która właśnie zaglądnęła do pokoju.
– Przepraszam!
Kobieta zamrugała parokrotnie zdezorientowana, a potem podniosła jaśka z podłogi. Marshall uśmiechnął się triumfalnie, patrząc na Lenę.
– Przygotowałam deser w salonie.
Marshall z apetytem spałaszowała swój kawałek sernika na czekoladowym cieście. Lena stopniowo podsuwała mu swój talerzyk, aby zjadł także jej porcję, jak to miał niegdyś w zwyczaju. Nie chciała przytyć.
– Zjedz. – Marshall postawił talerzyk przed dziewczyną. – Nie możesz być takim chuderlakiem, jeśli chcesz jechać ze mną. Jeśli będziesz mi zawadzać, zostawię cię w przydrożnym rowie.
– Jechać? Ale gdzie? – zdziwiła się Lena.
– Gdziekolwiek, a teraz jedz.
Dziewczyna popatrzyła na niego skołowana. Odkroiła nożykiem kęs sernika. Był niesamowicie dobry. Rachelle wkładała mnóstwo wysiłku w to, żeby być jak najlepszą kobietą.
– No ale pieniądze i samochód...
– To zostaw mnie – odparł Marshall. – Pytanie tylko, czy mam po co cię brać. Ćwiczyłaś?
– Co? – zdziwiła się. – Ach, tak. Jason i jego tata dużo mnie nauczyli! Pożyczają mi nawet perkusję.
– Jason?
– Taki chłopak z sąsiedztwa, chodzi do szkoły muzycznej. Jego ojciec był kiedyś perkusistą koncertowym w zespole heavy metalowym.
Marshall miał coś powiedzieć, ale umilkł, bo rozległ się dzwonek. Rachelle uchyliła drzwi i spojrzała na podwórze.
– O wilku mowa. – Zaśmiała się i wyszła otworzyć furtkę.
Przyprowadziła ze sobą młodego chłopaka w okularach i burzą kręconych blond włosów. Miał na sobie taki sam podkoszulek jak Lena.
– Kto to? – spytał, gdy zobaczył wysokiego chłopaka siedzącego przy Lenie.
Z marszu go nie polubił, prawdopodobnie ze wzajemnością, bo Marshall widocznie się skrzywił. Chłopaczek wyglądał na maminsynka.
– To Marshall – wytłumaczyła Lena entuzjastycznie. – Mówiłam ci o nim.
– Ach, no tak – mruknął chłopak.
On też dostał swój kawałek ciasta. Prawie udało mu się zdusić grymas, gdy podawała mu go Rachelle. Gdyby nie Lena, nigdy nie wszedłby do tego domu. Łypał co chwilę na Marshalla, a ten odpowiadał mu wrednym, pewnym siebie uśmiechem, jakby już wygrał.
– Zamierzam założyć zespół – oznajmiał w pewnym momencie Biel, wyciągnął z kieszeni plik pomiętych kartek i podsunął je Lenie. – ale najpierw musimy poćwiczyć. Okularnik zostanie basistą.
– Kto niby powiedział, że chcę? – fuknął chłopak. – Poza tym jestem gitarzystą. Dlaczego ty nie będzie grał na basie?
– Bo to mój zespół i jestem na to zbyt zajebisty – odparł Marshall. – To utwory na dwie gitary. Jak znajdziemy jeszcze kogoś, to przejdziesz na gitarę. No ale ja cię do niczego nie zmuszam. Poradzimy sobie z Leną we dwójkę.
Objął speszoną dziewczynę ramieniem i wymownie spojrzał na Jasona. Chłopak syknął coś przez zęby i popatrzył na kartki. To, że utwory wydawały się dobre, zdenerwowało go tylko bardziej. Po południu Marshall wyszedł gdzieś, nikomu nic nie mówiąc i wrócił po kilku godzinach Cadillakiem deVille Szalonego Johna. Gdy Lena zapytała, jak go zdobył, odparł, że użyła na wdowie swojego wdzięku.
– Ty nie masz wdzięku – stwierdziła dziewczyna.
W jej głosie dało się wyczuć gorzką nutę, mimo że nie miała stuprocentowej pewności, a raczej chciała wierzyć, że Marshall nie zrobił tego, o czym myślała. Chłopak uniósł brwi i uśmiechnął się kpiąco.
– Byś się zdziwiła, pętaku.
Rachelle miała tylko jeden pokój gościnny, więc Marshall sypiał na materacu koło łóżka Leny. Gdy tylko się kładli, dziewczyna odwracała się do niego tyłem i udawała, że już śpi. Pierwszej nocy zaczekał, aż naprawdę zaśnie, a potem udał się do sypialni Rachelle. Kobieta zakryła się kołdrą po szyję na jego widok. Teraz gdy nie miała makijażu, sztucznych rzęs, ani chusty na głowie była po prostu przeciętnie wyglądającym mężczyzną.
Na komodzie koło łóżka stały dwie plastikowe głowy z perukami, jedną blond, a drugą rudą. Przez ażurowy abażur świecącej się nocnej lampki ściany, pościel, a nawet sama Rachelle skąpana była w delikatnych cienistych wzorach. Marshall usiadł na łóżku i sięgnął do krawędzi kołdry, odsłaniając wydepilowaną klatkę piersiową kobiety. Rachelle próbowała się zakryć z powrotem, ale pokręcił głową.
– Na... naprawdę to zrobiłeś? – spytała.
– Co?
– Czy naprawdę z wdową po Johnie, za samochód?
– Tak – odpowiedział wprost Marshall.
– I tak po prostu ci go dała? Za jeden raz?
Marshall zaśmiał się i pogłaskał Rachelle po policzku. Nie był idealnie gładki.
– Zastanawiasz się, jaki muszę być w takim razie dobry? – zapytał, wbijając w nią spojrzenie swoich ciemnych oczu. – Nie aż tak, żeby dostać Cadillaca za jedno rżnięcie. Mam kredyt.
– Kredyt?
– No – prychnął. – Kilka rat do spłacenia.
Zbliżył się do Rachelle i złożył na jej ustach pocałunek. Przez chwilę były nieruchome, ale potem poruszyły się, odpowiadając.
– Więc kobiety też są dobre? Myślałam, że... – zawahała się, najwyraźniej nie chcąc go urazić lub zniechęcić.
– Bez fajerwerków, ale może być.
– Brzmisz jak jakiś stary jebaka, a nie nastolatek – stwierdziła Rachelle. – Od razu, gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że nie jesteś dobrym chłopcem.
Marshall zaśmiał się, a potem ściągnął przez głowę podkoszulek i podsunął się bliżej do kobiety.
– Przez ostatni rok to ja byłem głównie pieprzony, więc chciałbym sobie teraz odbić. – Nachylił się do jej twarzy i polizał ją przeciągle po uchu. – Okej?
– Okej.
Nie zważał na protesty i całkowicie ściągnął kołdrę z Rachelle. Miała na sobie proste, czarne majtki bez żadnych ozdóbek. Penis odznaczał się w nich wyraźnie. Marshall chwycił między zęby jeden z sutków, a dłonią zaczął mocno uciskać wygolone udo Rachelle.
– Może... może się odwrócę? – zaproponowała, gdy palce chłopaka zahaczyły o materiał jej bielizny.
Marshall odsunął się i przejechał dłońmi po swoim torsie i brzuchu. Ćwiczył każdego dnia od pamiętnego wydarzenia przed biblioteką, więc był ładnie umięśniony.
– Nie chcesz mnie widzieć? – spytał. – Dotykać?
– Chcę...
– Więc? Jeśli chcesz, dla mnie może go tam nie być – oznajmił. – A następnym razem ubierz coś koronkowego. Lubię koronki.
Rachelle skwapliwie pokiwała głową. Jakoś zrobiło się jej lżej. Wyplątała się do końca z kołdry i na czworakach przysunęła się do Marshalla.
– Chcę possać twojego penisa.
Chłopak uśmiechnął się i gwałtownie przyciągnął jej głowę do swojego krocza. Żałował, że nie miała włosów, za które mógłby ją przytrzymać i ciągnąć.
– I to rozumiem.
Kazał jej brać go głębiej, mimo że się krztusiła, potem ją wypieprzył, jakby była dmuchaną lalką, a potem wrócił do pokoju Leny i walnął się spać. Dzień mógł zaliczyć do udanych.
Trójce nastolatków dni mijały na intensywnych próbach w domu Jasona i na szkole. Oczywiście nie Marshallowi, który do takowej placówki nie uczęszczał. Gdy Lena i jej kolega siedzieli na zajęciach, on obrabiał wdowę po Szalonym Johnie. Noce spędzał u Rachelle.
– Dlaczego zwracasz się do niego jak do kobiety? – spytał pewnego razu Jason, gdy siedzieli na ganku i jedli tosty. – Może nazywać i ubierać się, jak chce, ale nic nie zmieni tego, że jest mężczyzną.
Marshall wzruszył ramionami, przeżuwając kęs tosta. Pochłaniał masę jedzenia, zapewne z powodu wzmożonej aktywności fizycznej. Lodówkę Rachelle obiadali także Lena i Jason, ale gospodyni nie wydawały się przeszkadzać większe wydatki oraz konieczność spędzania w kuchni dodatkowego czasu. Marshall zastanawiał się, czy jego fiut nie miał jakiś magicznych właściwości, gdy widział ją latającą po domu całą w skowronkach. Doszedł jednak do konkluzji, że najprawdopodobniej każdy penis ma taką moc.
– Ma na imię Tom – rzuciła Lena. Ostatnio zaczęła traktować Rachelle znacznie chłodniej.
– Bo przedstawiła się Rachelle – odparł Marshall. – Gdyby przedstawiła się jako Tom, tak bym ją nazywał.
Jason prychnął. Dla niego to było totalnie nie do pojęcia.
– Więc traktujesz go jak kobietę, bo tak sobie ubzdurał? Póki ma penisa między nogami i XY w komórkach, będzie facetem. Tak zadecydowała natura.
– W takim razie za wyznacznik swojej płci uznaje nie ciało, a umysł – odparł Marchall, starając się jak najbardziej rozciągnąć ustami stopiony ser na toście. – Dla mnie może być nawet złotą rybką, póki robi mi żarcie i daje u siebie spać.
I się posuwać, dodał w myślach. Spojrzał na naręczny zegarek skradziony klientowi jednego z barów, w którym Nino oszukiwał w karty.
– Mam coś do zrobienia – oznajmił, po czym dopił Coca–Colę z butelki i pojechał gdzieś Cadillakiem na parę godzin. Wrócił wieczorem z małą naczepą.
– Po co to? – spytała Lena.
– Musimy czymś przewozić sprzęt.
– Więc mówiłeś serio? Myślisz, że tak po prostu rzucimy szkołę i pojedziemy z tobą, aby ganiać za mrzonkami? – zakpił Jason.
– Możesz zostać.
– Ja pojadę! – zawołała się Lena. – Pojedziemy do dużego miasta. Do Nowego Jorku albo do Chicago. Tam na pewno jest inaczej!
Marshall uśmiechnął się pobłażliwie. Wciąż była taka naiwna. Jeśli Lena pojedzie to ten idiota też, pomyślał. Nie znosił go, ale musiał przyznać, że miał talent.
– Serio, Lena? – spytał nieprzekonany Jason.
Porzucenie wszystkiego, w tym rodziców i szkoły, dla jakiś nastoletnich mrzonek o wielkiej karierze było dla niego czymś niewyobrażalnym. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Sama nie była przekonana, ale chciała być tam, gdzie Marshall. Był samolubną świnią, ale jednocześnie dzięki jego olewojstwu norm społecznych nie trzeba było przy nim udawać.
Tę noc Marshall najwyraźniej zamierzał spędzić na swoim materacu. Lena biła się z myślami przez jakąś godzinę, ale w końcu sturlała się z łóżka i spadła prosto na niego. Chłopak otworzył oczy, a później bezceremonialnie chwycił ją za tyłek. Dziewczyna pisnęła i drgnęła przez dotyk w intymnym miejscu.
– Tak myślałem, że to będzie dzisiaj.
Przekręcił się, aby była pod nim. Podobało mu się, że jest mała i ma nad nią znaczną przewagę w sile. Chciał ją zdominować. Bez problemów wsunął jej rękę pod gumkę od piżamowych spodni. Sięgnął palcami do jej pochwy. Nie rozbierał jej, bo przez wdowę po Johnie napatrzył się na cycki na całe życie. Lena nie protestowała, jęczała tylko, gdy robił jej palcówkę.
– To twój pierwszy raz, co nie? – zgadywał. – Jesteś sucha jak pustynia w Meksyku.
Rumieniec Leny stał się jeszcze ciemniejszy.
– Zamknij się i rób swoje.
Marshall zasypiał, myśląc o tym, że dziewice wcale nie muszą krwawić. Lena zaś długo jeszcze leżała na boku. Rachelle, odkąd zamieszkali we troje, miała na szyi i rękach dużo śladów, które przynajmniej z początku próbowała ukrywać pod ubraniem. Dlatego Lena spodziewała się, że Marshall będzie znacznie bardziej brutalny. Nie było szczególnie miło ani namiętnie, było po prostu zwyczajnie. W objęcia Morfeusza wpadła z myślą, że zapewne byłoby inaczej, gdyby miała ciało mężczyzny.
Ruszyli w podróż trzy tygodnie później pod osłoną nocy, bo potrzebny sprzęt ukradli ojcu Jasona. Często sypiali w samochodzie lub pod gołym niebem. Początkowo grywali w spelunach i klubach za darmo, ale w końcu zdobyli jako taką renomę na skalę lokalną i dostawali jakieś marne grosze za swoje występy. Gdyby długie palce Marshalla nie sięgały do portfeli pijanych gości klubów, przymieraliby głodem. Jason wielokrotnie pakował się z zamiarem wrócenia do domu, parę razy wsiadł już do pociągu, ale w końcu wracał, bo jak wszyscy wciąż wierzył, że im się uda. Jednak to nie ich umiejętności zadecydowały o tym, że właściciel małej wytwórni był gotowy dać im szansę.
Lenny dreptał po małym, zapuszczonym pokoiku motelowym, który zajmowali od tygodnia, w tę i w tamtą. Jak zwykle miał na sobie o kilka rozmiarów za duży podkoszulek z nadrukiem zespołu. Ukrywał pod nimi piersi dodatkowe ściśnięte bandażem. Wszyscy zainteresowani byli przekonani, że perkusistą High Death jest mężczyzna. Dla kobiet nie było miejsca w tej profesji i wśród tych ludzi. Przedstawiał się jako Lenny Hamilton lub po prostu jako Beherit. To mu pasowało. Marshall zwracał się tak do niego, nawet gdy byli sami. W przeciwieństwie do Jasona, który wciąż traktował go jak dziewczynę. Nienawidził tego i jego manier. Jason zawsze otwierał przed nim drzwi, a on syczał, że nie urwało mu rąk.
– Jak on mógł?! No jak on mógł?! – denerwował się. – No co za skurwiel!
Marshall podsunął mu pod nos piwo, o którym chłopak całkiem zapomniał ze zdenerwowania. Chociaż sprawa dotyczyła jego, to nie emocjonował się tym prawie w ogóle. Pijąc piwo, przyglądał się frustracjom Lenny'ego, który wyrywałby sobie teraz włosy z głowy, gdyby je tylko miał.
– Musimy w końcu wydać porządne demo, jeśli chcemy być brani na poważnie – zauważył. – Bez tego nie ruszymy z miejsca. Musimy zacząć supportować jakieś porządne zespoły.
– No ale... Jak on mógł ci to tak wprost zaoferować?! I to przy nas.
– Po prostu doszła do niego renoma naszego frontmana – zauważył kpiąco Jason.
Marshall łypnął na niego z niechęcią. Nadal się nienawidzili, ale co jak co tym razem Jason miał rację. Sława Marshalla wyprzedzała ich zawsze o kilkadziesiąt mil. Może dobrze śpiewał, może dobrze grał, może dobrze wyglądał na scenie, ale przede wszystkim był strasznym jebaką. Zaliczał wszystko, co spotkał na drodze, a potem upijał się w sztok.
– Właśnie – zgodził się Marshall. – Piętnaście minut w kiblu i po sprawie.
Lenny wypuścił ciężko powietrze. Usiadł zrezygnowany na łóżku z butelką w ręku. Wiedział, że Marshall taki jest, starał się z tym jakoś pogodzić, choć było to bardzo trudne. Santa Boy, bo taki przyjął przydomek, zapewne nigdy nikogo nie kochał, nawet własnej matki. Lenny dochodził do wniosku, że w nim po prostu nie ma takich uczuć, ale to wcale nie sprawiało, że ból był mniejszy.
– Ale widziałeś go. To jakiś psychol był. Nie wiadomo, co ci zrobi.
– Nic, co by mogło mnie złamać – odparł Marshall.
Domyślał się, że tym razem wyląduje na dole i to pewnie skrępowany. Od czasów Nino zawsze był tym na górze, chociaż czasami tęsknił do tego uczucia. Jednak bardziej przeważała jego nienawiść do tego, gdy ktoś próbował go sobie podporządkować. Panować nad nim lub coś mu kazać.
Piętnaście minut w kiblu zamieniło się w tydzień z kończynami przywiązanymi do ram łóżka. Warto było, tak uznał Marshall. Lenny był chyba przeciwnego zdania, bo ryczał jak dziecko. Głupi dzieciak go żałował. Demo okazało się większym hitem, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, włączając w to szefa wytwórni. Gdy Marshall się już dorobił, chciał nasłać na niego wynajętych skinheadów, ale uznał, że nalot urzędu skarbowego będzie znacznie bardziej bolesny. Przenieśli się do większego wydawnictwa, pojechali w trasę ze znanym zespołem i wydali swój debiutancki album, który natychmiastowo zapewnił im sławę.
Robin Williams stwierdził kiedyś, że kokaina to sposób, w jaki Bóg mówi ci, że masz za dużo pieniędzy. Marshall nie wierzył w Boga, ale zaczął być wiernym wyznawcą kokainy, odkąd stali się zespołem z pierwszej ligi. Lenny modlił się razem z nim, choć nie tak żarliwie. Jason pozostał wierny alkoholowi. Santa Boy dla milionów dzieciaków zaczął być ucieleśnieniem wolności i seksu. W pewnym momencie kariery pożądała go cała Ameryka, a on ochoczo brał wszystkich chętnych pod swoje diabelskie skrzydła. Nie zauważał już niczego, nawet tego, że Lenny brał testosteron, a jego ciało zaczęło się zmieniać. Medykament kupował z nielegalnych źródeł, bo był uzależniony i nie miał szans na normalną terapię.
Nie pamiętał nawet, w co Lenny był ubrany, gdy widział go po raz ostatni. Z jego kilkudniowej absencji zdał sobie sprawę, dopiero gdy zaniepokojony Jason do niego przyszedł. Minęły kolejne dwa tygodnie, nim dowiedział się o jego śmierci. Nielegalna klinika plastyczna starała się zatuszować fakt, że Lenny poddał się w niej operacji usunięcia piersi, ale nigdy nie wybudził się z narkozy. Ciała już nie było, gdy prawdę odkrył detektyw wynajęty przez Marshalla.
„Co za głupota” było pierwszym, co powiedział po odłożeniu telefonu.
Jason, który siedział obok, napluł mu na twarz i wyszedł, trzaskając drzwiami. Spotkali się jeszcze raz na symbolicznym pogrzebie. Marshall nie miał zamiaru na niego iść, bo nie uznawał takich bezsensownych ceremonii i pewnie nawet nie byłby w stanie, gdyby nie menedżer zespołu.
– Wiesz, że to twoja wina, prawda? Nawet jeśli, to pewnie i tak cię to nie obchodzi, co? – spytał Jason głosem pełnym wyrzutu. Nie mógł powstrzymać jego drżenia.
Marshall obrzucił go mętnym spojrzeniem.
– Gdybyś nie mówił jej tych głupot! Lenny, jaki Lenny?! Nie było nigdy żadnego Lenny'ego. I gdybyś nie był pedałem!
– To co? – spytał Marshall zimnym głosem. – Niczego mu nie kazałem. Niczego od niego nie chciałem.
– No właśnie! – krzyknął Jason. – Ślepa, egoistyczna świnio! Pieprzony lachociągu!
– Co za wulgaryzmy z usta pana świętego. Naprawdę myślisz, że cokolwiek tym uzyskasz? Poruszysz mnie, czy coś? Chyba nie jesteś aż tak naiwny – zakpił Marshall. – A może tak? Bo przecież przez te wszystkie lata miałeś nadzieję, mimo że kochał tylko mnie.
Jason cofnął się parę kroków. Popatrzył na Santę z odrazą większą niż kiedykolwiek. Nie chciał nawet oddychać tym samym powietrzem.
– Więc wiedziałeś. Cały czas wiedziałeś i mimo to... Jesteś pierdolonym potworem i obyś zdechł w męczarniach.
Odwrócił się na pięcie i odszedł odprowadzany spojrzeniami ludzi zbierających się na cmentarzu. Były tam też Rosse Hamilton i Rachelle, ale nawet nie podeszły do Marshalla. 
***
Beherit został zastąpiony Fat Moose'em, a Jason kimś niewartym wspomnienia. Marshall rzadko wypływał na powierzchnię, częściej trzymał się dna, ciągnąc za sobą innych, by ukoić swój ból ich bólem. Piękny chłopiec o złotych włosach i zielonych oczach był tylko kolejną z jego ofiar, niewartą zapamiętania. Może to przez to, że był naćpany, ale mały, blady dzieciak o ciemnych włosach, który przerażonym spojrzeniem obserwował go z ukrycia, przypomniał mu o kimś, kogo wyrzucił z pamięci na dobre. Pomyślał o tym, że może gdyby nie wyrwał się z jej uścisku, gdy stali w tłumie przed domem Szalonego Johna, jego życie potoczyłoby się całkowicie inaczej. 

3 komentarze:

  1. Trochę szkoda, że ominęłaś cały moment z życiem w przyczepie, chociaż raczej jasno dałaś do zrozunienia co tam się działo to i tak fajnie by było przeczytać o tym rozdzialik czy dwa ;) rozumiem dlaczego Jason winił Marszala za śmierć Leny ale się z nim nie zgadzam, nie jesteśmy odpowiedzialni za to że ktoś nas kocha do cholery. Marszal mógłby ją okłamywać udając uczucie ale to też nie było by fair, no i właściwie dlaczego miałby? Nie lubię Jasona. Historia Leny jest bardzo smitna, ale w sumie gdyby była trochę silniejsza i rozsądniejsza to nic złego by się nie stało, no i Marszal nie miał by jeszcze bardziej skrzywionej psychiki, bo wnioskuję z końcówki tego i poprzedniego (tego z wlasciwego opowiadania) rozdziału, że jednak jej śmierć miała dość duże znaczenie. Podoba mi się też jak Marszal zwracał się do Rschelle i Lennego to pokazuje, że nie miał tak calkiem w dupie innych, potrafił uszanować ich decyzje, co nie zmienia oczywiście faktu, że ogolnie to jest egoistycznym dupkiem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście mogłabym opisać okres, w którym Marshall mieszkał w przyczepie, ale to właściwie nic by nie wniosło do historii. Skracałam niektóre wątki i skupiałam się na kluczowych momentach, które uczyniły go tym, kim jest. Głównie dlatego, że to bonus, a zaczął przeradzać się w coś większego. Kocham Santę Boy'a (i Saszę), a miłością swoją mogłabym wypełnić jeszcze nie jeden rozdział - to tak parafrazując Kazika :). Uwielbiam o nim pisać, ale bonus to bonus - ma swoje reguły (jest krótki). Rozważam, czy po zakończeniu TB nie popełnić jeszcze jakiś tekstów o SB i S. Się zobaczy.
      Tak, Marshall nie był taki do końca zły, bo nikt taki nie jest. Wrócił przecież po Lenę. Darzył ją jakimś uczuciem, którego może nie był nawet świadomy, ale raczej nie była to miłość w klasycznym ujęciu. No i był egoistycznym dupkiem :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, śmierć Lenny'ego bardzo wpłynęła na życie Marszala, ale co mi się podobało mimo takiego olewnictwa to wlasnie to jak zwracał sie do Rachel czy Lenny'ego że szanował ich decyzję...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń