a
poranną mszę udali się do Katedry Mariackiej w Amarillo. Niski,
lecz rozległy budynek z pojedynczą wieżą zbudowany był z drobnej
cegły. Na jednej ze ścian widniała płaskorzeźba przedstawiająca
Maryję z dzieciątkiem. Felix wstawał, gdy wszyscy wstawali i
siadał, gdy inni to robili. Na sali przeważały białe rodziny, a
przedstawiciele innych ras stłoczeni byli w odseparowane grupki.
Msza była wyjątkowo nudna, nie było tu miejsca na niosący wesołą
nowinę chór Gospel. Stał obok Liama, który od rana nie zamienił
z nim nawet jednego zdania. Nic w tym dziwnego, bo cały czas
towarzyszyli im jego rodzice, a temat rozmowy mógł być tylko
jeden.
Podczas
kazania Felix zastanawiał się nad tym, jak prosto jest
nieodwracalnie wpłynąć na czyjeś życie. Wystarczy kilka sekund,
by zniszczyć to, co ktoś przez cały swój żywot budował. Gdyby
teraz chwycił Liama za rękę i zauważyłaby to jedna osoba...
Później Felix rozmyślał o spermie, którą w nocy skwapliwie
ścierał z parkietu.
Gdy
Benjamin na powrót nałożył na swoją okrągłą głowę pokrytą
przerzedzającymi się, siwymi włosami kowbojski kapelusz z ozdobnym
skórzanym paskiem ze złotymi elementami, był to znak, że mogą
wyjść z kościoła. Zarówno on, jak i Misaki płynęli z tłumem w
coniedzielnym tempie i konwersowali z innym członkami Kościoła na
te same tematy. Pogoda zła, podatki coraz wyższe tak jak i
przestępczość wśród imigrantów zza południowej granicy.
Powinni wszystkich deportować, bo zabierają pracę ich dzieciom.
Liam już widział, jak którykolwiek z synów wąsatych właścicieli
pól naftowych zostaje popychadłem w myjni samochodowej. Wszyscy
popatrywali też spod rond kapeluszy na Felixa, a dziewczyny oblewały
się rumieńcami i z ukrycia robiły mu zdjęcia.
Po
obowiązkowym rytuale wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę
powrotną. Liam miał nadzieję, jak najszybciej odebrać zapasy
jedzenia od matki i wrócić do Oklahomy. Najlepiej ominąłby też
samą podróż, aby nie musieć przebywać ze Stinsonem w ciasnej
bryle samochodu przez kilka godzin. Nie miał pojęcia, co myśleć o
wczorajszym. Nie bał się o siebie, bo przecież nie poczuł
niczego, co zmusiłoby go do ulżenia sobie po jego wyjściu. Nie
było też tak, że nie poczuł zupełnie niczego, ale
ciało to ciało, a dotyk to dotyk. Konfundowało go tylko to, co
Felix chciał tym osiągnąć. Miał aż taką chcicę, że zabrał
się za niego? W każdym razie wychodziło na to, że zastępca
kapitana drużyny baseballowej nie był szkolnym samcem beta, ale
samicą, czy wręcz suką. Na szczęście ojciec po wyjściu z
samochodu udał się od razu do zakładu mechanicznego, który był
otwarty także w niedzielę. Benjamin Hetfield dbał tylko o duszę
swoją i swoich najbliższych.
Chłopcy
pokonwersowali na luźne tematy z Misaki, która jednocześnie
pakowała synowi różnorakie jedzenie do płóciennej torby. Liam
pożegnał się z nią uściskiem i ruszył z Felixem do
zaparkowanego przed domem zielonego Dodge'a. Przed samochodem stał
już jego ojciec i krytycznie przypatrywał się rysą na lakierze.
– Felix,
chłopcze – zwrócił się do Stinsona. – Podjąłeś jakieś
decyzje co do auta? Możesz liczyć na sporą obniżkę.
– Chyba
muszę najpierw pogadać z drużyną – odparł chłopak, chcąc go
zbyć.
– Widzę,
że bierzesz baseball i drużynę bardzo na poważnie. Podoba mi się
taka postawa u tak młodego człowieka. Na pewno zajdziesz daleko.
Mój syn mógłby brać z ciebie przykład.
Liam
zacisnął zęby na te słowa. Powinien już się przyzwyczaić po
tylu latach, jednak słowa ojca za każdym razem bolały go tak samo.
Wbił paznokcie we wnętrza zaciśniętych dłoni. Powinien to zbyć,
powinien nie odpowiadać.
– I
jak niby mam to zrobić?! – wybuchnął. – Połamać i wydłużyć
sobie kości? Zoperować twarz? Jestem sobą i nic tego nie zmieni.
Musisz w końcu przyjąć do wiadomości, że jeden z milionów
twoich plemników okazał się gorszy od reszty i to on wygrał!
– Jak
śmiesz, ty mały…! – warknął Benjamin, a jego pucołowata
twarz poczerwieniała. Zbliżył się gwałtownie do Liama z zamiarem
chwycenia go za twarz lub uderzenia, ale drogę zastąpił mu Felix.
– Z
całym szacunkiem, panie Hetfield – powiedział hardo – ale
pański syn nie powinien wcielać się we mnie, ale ja w niego. Jeśli
zostanę profesjonalnym baseballistą to tylko przeciętnym. Nie ja
będę reklamować moją gładką mordą samochody i szampony do
włosów. A w wieku czterdziestu lat zostanę kolejnym zgorzkniałym
gościem bez wykształcenia, ale za to z debetem na karcie,
zniszczonym zdrowiem i poczuciem, że zmarnowałem swoją młodość.
Z litości dadzą mi fuchę trenera w jakieś podrzędnej szkole i na
treningi będą przychodził opity najtańszą whisky. Pana syn w tym
czasie będzie popijał Dom Perignon z kontrahentami w swoim biurze
na pięćdziesiątym piętrze po kolejnym skończonym projekcie.
Także ten, w mojej osobistej opinii nie docenia pan swojego
najmłodszego syna. Świat się zmienił. Przemoc razy siła to już
nie jest droga do sukcesu.
Felix
wsiadł do samochodu, zostawiając oniemiałego Benjamina na placu
przed domem. Liam czym prędzej poszedł w jego ślady. Przez cały
monolog z rosnącym przerażeniem obserwował, jak twarz ojca coraz
bardziej purpurowieje. Trochę żal mu było matki, bo to na nią
ojciec przeleje swoją wściekłość, ale jej przynajmniej nie bił.
Odpalił samochód, przejechał przez podwórze i żwirowaną drogę
pomiędzy składowanymi samochodami, by skierować się w stronę
Oklahomy. Felix ponownie odsunął sobie maksymalnie siedzenie, oparł
stopy o deskę rozdzielczą i jakby nigdy nic przeglądał coś w
telefonie.
– Hej...
ty tak na serio? – spytał po jakimś czasie ciszy Liam. Był
bardzo bliski ujrzenia Felixa w zupełnie innym, lepszym świetle.
Chłopak
uniósł głowę znad telefonu i popatrzył w jego stronę. Iskierki
znów grały w jego piwnych oczach, a na twarz wpełzł w pełni
zadowolony uśmiech.
– No
co ty, Liam! – Zaśmiał się. – Mówiłem w imieniu tego
bęcwała, kapitana drużyny. Gościu jest głupi jak but, a sterydy
wpieprza niczym płetwal plankton.
– A
ty? – spytał Liam.
– Co
ja? – Felix wskazał na siebie kciukami i uśmiechnął się
szelmowsko. – Ja jestem zajebisty. Chyba nie wątpiłeś?
Liam
pokręcił głową, ale nie powstrzymał się przed cichym
parsknięciem.
– Czego
innego mógłbym się po tobie spodziewać?
***
Już
trzecią dobę spędzali w małym hotelu na wyspie Galvestone, którą
z lądową częścią Teksasu łączyły dwa mosty drogowe i jeden
kolejowy. Chociaż piasek nie był tu tak biały, a woda Zatoki
Meksykańskiej nie tak niebieska, jak na Florydzie z powodu
intensywnego wydobycia ropy naftowej i większego lub mniejszego
wycieku co jakiś czas, miejscowość i tak cieszyła się
popularnością wśród turystów. Mniej luksusowe odcienie piachu i
wody skutkowały mniej luksusowymi cenami. Santa Boy siedział na
jednym z białych foteli ustawionych przy oknie i pastował swoje
skórzane buty. Ubrany był w białą koszulę z krótkimi rękawami
i zapiętym, wysokim kołnierzykiem. Zdobiły ją srebrne,
grawerowane guziki. Na wierzch zarzuconą miał jeszcze czarną,
rozpiętą kamizelkę od garnituru. Z jej wewnętrznej kieszeni
zwisał długi łańcuszek, sięgający połowy uda, którego drugi
koniec przypięty był to tylnej szlufki czarnych dżinsów. Sasza w
prostym bezrękawniku i podartych dżinsach obserwował podrygujące
przy każdym zamaszystym ruchu mężczyzny nieułożone tego ranka
włosy. Siedział po drugiej stronie szklanego stolika i sączył
wodę z aspiryną. Strasznie wczoraj popił. Dobrze, że nie miał
długich włosów, bo nie podejrzewał u Santy takich pokładów
miłosierdzia, aby mu je trzymał nad sedesem. Mężczyzna nakładał
już trzecią warstwę pasty do butów, co nie wróżyło niczego
dobrego. Zwykle kończył na dwóch. Santa nie przejawiał sentymentu
do przedmiotów, nawet tych drogich i długo mu służących, jak
jego czarny deVille z siedemdziesiątego trzeciego. Jednak przy
wyborze butów zastanawiał się zawsze dłużej, oceniając
materiał, wyprofilowanie, sposób łączenia i dokładność
wykonania. Skórzane pastował co miesiąc i szczotkował bardzo
dokładnie szczoteczką do zębów. Powiedział kiedyś, że dbanie o
buty to jedyna rzecz, której nauczył go ojciec. Sasza nie mógł
nic wyczytać z jego twarzy, która, nawet gdy się uśmiechał,
przyjmowała dość nieprzyjazny wyraz. Miał długi nos, wąskie
usta z dwoma stożkowymi kolczykami poniżej lewego kącika warg i
głęboko osadzone piwne oczy. Lekko spiczaste uszy tylko dodawały
demonicznego wyrazu jego twarzy. Czarne włosy oczywiście były
farbowane, a plotki mówiły, że tak naprawdę był blondynem,
jednak trudno było znaleźć zdjęcia z lat dziewięćdziesiątych
potwierdzające tę tezę. Sasza rozpoznawał zły nastrój Santy
jedynie przez jego kompulsywne ruchy przy pastowaniu. Podejrzewał,
że ich przyczyną były wczorajsze czterdzieste urodziny mężczyzny.
Santa
Boy zakończył pastowanie i równo ułożył buty pod stolikiem.
Wyciągnął rękę i przejechał umorusanymi palcami po policzku
zaskoczonego Saszy.
– Co
jest?! – zawołał zaskoczony chłopak i spróbował zetrzeć pastę
z twarzy.
– Patrzyłeś
się na mnie jak szpak w pizdę – odparł Santa.
– Jak
szpak w co? – Zaśmiał się Sasza. – Nie słyszałem takiego
powiedzenia.
Santa
Boy poprawił fryzurę, zaczesując do tyłu pasek włosów na
szczycie podgolonej głowy. Obie jego ręce były gęsto pokryte
wieloma, drobnymi tatuażami, które nie tworzyły spójnej całości.
Sasza nie miał pojęcia, gdzie i kiedy poszczególne z nich zostały
zrobione i co miały symbolizować. Nie byli parą, która po seksie
kładzie się na łóżku twarzami do siebie i zdradza swoje sekrety,
trzymając się za ręce. Wstał i obszedł stolik, by uklęknąć
przed Santa Boy'em. Nigdy przedtem nie był z żadnym facetem, nawet
o tym nie myślał. Może nie był nawet gejem. Nie było potrzeby
zastanawiania się nad tym. Płeć miała znaczenie drugorzędne w
przypadku Santy Boy'a. Dla młodych i zbuntowanych był on kiedyś
ikoną, symbolem seksu i wyzwolenia. Był jak Elvis Presley dla
młodzieży z lat sześćdziesiątych. Sasza dochodził często do
wniosku, że pożądał tego Santy Boy'a, który krzyczał do
mikrofonu odziany jedynie w obcisłe skórzane spodnie i którego
twarz zasłaniały przyklejone potem długie włosy. Kochał
natomiast tego współczesnego.
Wysupłał
jego penisa ze spodni i bez zbędnych pieszczot od razu wziął go do
ust. Lubił czuć na języku jego ostry, specyficzny smak. Nigdy nie
miał go dość tak jak i uczucia włosów łonowych pod palcami.
Wziął go głębiej i ssał, starając się jednocześnie masować
kulką na języku. Miarowe i mrukliwe przez specyficzny głos Santy
gardłowe sapanie nadawało rytm ruchom jego głowy.
– To
dość niezwykłe, że tak to lubisz – stwierdził Santa.
Sasza
wypuścił z ust członek i przełknął ślinę, by odpowiedzieć:
– To
łatwiejsze niż z cipką. Łatwiej utrzymać w ustach.
– Nie
pojmuję cię – odparł Santa i uśmiechnął się pierwszy raz od
rana. Rozpiął też swoją białą koszulę, ukazując tors pokryty
kręconymi włoskami. Gdy był w High Death, cały golił się na
gładko, zostawiając jedynie pasek włosów sięgający pępka.
Swego czasu śniły o nim tysiące nastolatek. – Jeszcze trochę.
Chwycił
Saszę za sztywne włosy irokeza i przyciągnął na powrót do
swojego członka. Chłopak wziął go teraz trochę głębiej. Lubił
być przed Santą na kolanach i czuć jego władczość. Jęknął
niemal z pretensją, gdy po chwili został odciągnięty za włosy.
Penis Santy był już sztywny, ale mężczyzna zamierzał skończyć
w inny sposób.
– Na
łóżko – rozkazał, przechodząc we władczy ton, który tylko
przyprawił Saszę o drgnięcie penisa.
Sasza
rozebrał się i położył na pościeli na brzuchu. Zawsze od niego
zależało, w jakiej pozycji to zrobią. Odwrócił głowę, by
spojrzeć na sztywnego penisa Santy Boy'a, gdy ten zbliżał się do
łóżka jedynie w rozpiętej koszuli. Sasza jęknął podniecony, a
sprężyny zaskrzypiały, gdy mężczyzna położył się na nim
płasko. Przygniótł go biodrami do materaca i polizał po uchu.
Jego penis wsunął się między zaciśnięte pośladki chłopaka.
Sasza odwrócił do niego zarumienioną twarz i sięgnął pod
poduszkę. Podał mężczyźnie żel. Santa uniósł się znad niego
na tyle, by jego penis wysunął się z rowka i poklepał go po
udzie, by Sasza zgiął jedną a nogę. Pomasował dwoma śliskimi
palcami z zewnątrz jego dziurkę okoloną drobnymi włoskami. W
sumie Sasza nie wiedział, czy mężczyzna wolałby, aby się
depilował. Santa Boy nigdy nic nie mówił na ten temat, a on nie
zamierzał pytać. Muzyk wsunął w niego oba palce do końca, nie
bawiąc się w rozdrabnianie. Chwycił przy tym zębami ucho Saszy,
skutecznie odwracając jego uwagę od tyłka. Chłopak jak zawsze był
bardzo ciasny.
– Sasza,
wiecznie dziewica – zadrwił mężczyzna, szepcząc mu wprost do
ucha.
Saszy
nie w głowie były teraz cięte riposty. Jęknął podniecony i
napiął mięśnie pleców, lekko falując. Odczuwał ból podczas
każdego stosunku, a i tak dochodził. Santa wyciągnął palce i
nasmarował swojego penisa. Resztę żelu z palców wytarł o chudy
półdupek chłopaka i jeszcze go w niego trzasnął.
– Nie
rób... – jęknął chłopak.
Santa
znów się na nim położył, moszcząc się tak, by jego penis
natrafił na dziurkę chłopaka. Zaczął na nią napierać,
czekając, aż go przyjmie. Sasza wypiął się lekko, ułatwiając
główce przedarcie się do środka. Santa Boy wsunął się do końca
z mrukliwym stęknięciem i chwycił go za irokeza. Posuwał
dyszącego pod nim chłopaka płynnymi ruchami, podgryzając mu przy
tym ucho i szyję. Przyduszał go do materaca całym ciałem i Sasza
czuł, że nawet, jakby chciał, nie mógłby się spod niego
uwolnić. Kochał to uczucie. Wiedział też, że po wszystkim będzie
miał zaczerwienione ucho i szyję. Gdy będą przechodzić holem
hotelu, nikt nie będzie miał wątpliwości, co robili w pokoju.
– Tak...
– jęknął.
Odpowiedziały
mu tylko mrukliwe stęknięcia mężczyzny, który rzadko odzywał
się podczas seksu. Po chwili Santa Boy uniósł się znad niego, by
członek był płycej zanurzony w ciąż za ciasnym wnętrzu chłopaka
i zaczął posuwać go intensywnej. Sasza krzyknął, gdy po
parunastu ruchach mężczyzna dobił głębiej, dochodząc w nim. Sam
nie miał, jak się masturbować w tej pozycji, więc starał ocierać
się o pościel. Santa Boy po odsapnięciu i wyciągnięciu penisa,
przeturlał ich na bok. Chwycił sztywnego kutasa Saszy w dłoń i
zaczął masturbować go pewnymi, szybkimi ruchami. Chłopak
pojękiwał głośno i wbijał się plecami w jego tors. Doszedł,
plamiąc granatową poszwę kołdry i dłoń Santy Boy'a. Muzyk
przewalił się ciężko na plecy. Jedną rękę przygniatał mu
Sasza, który wciąż jeszcze dyszał.
– Nie
chce mi się iść umyć – powiedział.
– Ja
cię umyję – odparł Sasza, gdy już odsapnął. Przekręcił się
na pościeli, by jego twarz była na wysokości penisa mężczyzny.
Chwycił go i wylizał, masując językiem.
– Naprawdę
to lubisz, co? – spytał rozbawiony Santa Boy, który w tym czasie
uciskał jego pośladek.
– Umm
– odparł Sasza z jego penisem w ustach.
Santa
przecisnął rękę przez jego zaciśnięte uda, by poczuć na
palcach własną spermę, wpływającą z dziurki chłopaka.
– Tylko
nie licz na to, że też cię „umyję”
– Spoko
– odparł Sasza, gdy już pocałował lśniącego teraz od śliny
penisa na pożegnanie. Znów się przekręcił, a Santa Boy podsunął
mu pod nos swoją ubrudzoną spermą dłoń.
Nie
chciał jeszcze wstawać i nie chciał też wyjeżdżać z
Galvestone. Było mu tak dobrze, gdy byli tylko we dwójkę i spali
razem na jednym łóżku. Byli daleko od przyjaciół Santy Boya ze
świata showbiznesu, od jego jednonocnych kochanków i od Jacka
Hetfielda. Santa Boy musiał mieć w sobie coś doprawdy magicznego,
że nawet tacy goście jak on, młodzi, przystojni i bogaci nadal
ślinili się na jego widok, mimo że gwiazda muzyka przygasła już
dawno. Sasza przeturlał się w stronę mężczyzny i zawisł nad
jego ciałem. Santa rzadko inicjował pocałunki, ale odpowiadał,
gdy on to robił.
Poderwał
się do góry na dźwięk telefonu Santy Boy'a. Zerknął jeszcze w
jego piwne oczy i rozeźlony spełzł z łóżka, aby mu go podać.
Na wyświetlaczu widniał napis „Jack Hetfield – samochód”.
– Słucham
– powiedział Santa do słuchawki. Uprzejmość nie była jego
silną stroną. – Tak... może być jutro w Amarillo. O tej, o
której będę. Cena jak uzgodniliśmy.
Odrzucił
telefon na pościel i spojrzał na Saszę.
– Myj
to dupsko, trzeba się zbierać.
***
Jack
zajechał swoim Viperem przed zakład mechaniczny i wysiadł z auta.
Uśmiechnął się pod nosem na widok zrezygnowanych min pracowników.
Myśleli, że wreszcie spędzą dzień w robocie bez wysłuchiwania
pouczeń i rozkazów starego Hetfielda, który pojechał na badania
kardiologiczne do szpitala, a tu pojawiła się nowa zaraza – jego
najstarszy syn. Jack przeszedł przez zakład, nie siląc się na
uśmiech, więc i oni go nim nie obdarzyli. Bez pukania wszedł do
biura przełożonego mechaników – jedynego w miarę czystego
pomieszczenia z klimatyzacją. Mężczyzna zrobił gwałtowny ruch i
Jack usłyszał, jak coś spada pod zabudowanym biurkiem na podłogę.
– Och,
Jack! – zawołał mechanik ze sztucznym entuzjazmem. – Ojciec nie
wspominał, że się dzisiaj pojawisz.
Pulchny
mężczyzna po pięćdziesiątce z głębokimi zakolami wstał ciężko
z fotela i podszedł do Jacka, aby podać mu dłoń, którą
wcześniej wytarł w spodnie. Hetfield ją zignorował i rozejrzał
się po pomieszczeniu. Z plakatów i przestarzałych kalendarzy na
ścianach straszyły nagie kobiety ze sztucznymi, monstrualnymi
piersiami. W rogu stała mała, podrapana lodówka.
– Będę
dziś miał ważnego klienta – oznajmił Jack. – Potrzebuję tego
pokoju, aby na niego poczekać.
– Aha
– odparł niemrawo mechanik. – A o której ma przyjechać?
– Przyjedzie,
jak będzie – powiedział Jack, parafrazując słowa rockmana.
Tylko on mógł okazać mu taką bezczelność bez konsekwencji.
Uznał, że rozmowa jest zakończona, więc usiadł na obracanym
fotelu za zagraconym biurkiem.
– I
jeszcze jedno. – Zatrzymał wychodzącego już wielce
niezadowolonego mechanika. – Zawołaj tu Josha.
– Po
co? – zapytał mężczyzna. – Ten zrudziały idiota nawet nie
umie zaparzyć kawy. Niczego nie zrobi dobrze sam, jak mu się wpierw
nie przypierdoli. Inaczej nic nie dociera do jego pustej głowy, jak
mu nie natłuczesz. Ja wiem, że to dobrze dla wizerunku firmy
przyjmować idiotów i innych ułomów, ale...
– I
jak niby wygląda to natłukiwanie? – przerwał mu ostro Jack.
– Co?
– Też
mam kilku bęcwałów w swoim salonie. Chciałbym się dowiedzieć od
starszego kolegi, jakie metody dydaktyczne są najskuteczniejsze. –
Jack oparł łokcie o biurko i położył podbródek na zaplecionych
dłoniach. Mechanik zgarbił się pod wyczekującym wzrokiem młodego
Hetfielda. – No, słucham.
– Eee...
– Eee
– sparodiował mechanika Jack. – Bardzo elokwentnie. A teraz
spierdalaj zawołać Josha, a w przyszłości ogranicz te swoje
metody wychowawcze.
Gdy
mężczyzna wyszedł z wybitnie głupią miną na swojej otłuszczonej
mordzie, Jack zajrzał pod biurko. Na podłodze leżał upuszczony
przez mechanika magazyn „Playboy”. Jeden z tych starszych
numerów, w którym były jeszcze nagie kobiety. Jack prychnął
tylko i zajrzał do lodówki. W końcu do biura wszedł Josh w swoim
niebieskim kombinezonie. Jego wielkie, błękitne ślepia jak zwykle
błyszczały na widok Jacka, a rude włosy były w nieładzie.
– Siadaj
– powiedział Jack. Chłopak rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego
krzesła, ale go nie znalazł. – Usiądź na biurku.
– Ale
Bill znowu będzie zły, jak mu pomieszam papiery – jęknął Josh.
Jack
popatrzył na stosy dokumentacji zagracające prawie całe biurko.
Dziadyga nadal nie nauczył się korzystać z komputera. Zrzucił
jedną kupkę, a kartki pofrunęły po całym pokoju, by w końcu
upaść na brudne linoleum.
– Proszę,
miejsce.
Josh
niepewnie popatrzył po podłodze i usiadł na biurku. Pewnie to on
będzie musiał to wszystko sprzątać, gdy Jack już pójdzie. Jack!
– Bliżej
– powiedział mężczyzna, a Josh obrócił się na blacie,
zrzucając przy tym kubek z długopisami. Usiadł twarzą do Jacka, a
jego łydki zwisały swobodnie obok fotela. Blondyn dotknął palcami
jego różowych i bardzo wydatnych ust. Ich skóra była popękana.
Chłopak rozsunął wargi i lekko zagryzł jego palce, które teraz
dotykały ciepłego i śliskiego języka. Jack przyciągnął go za
kark do pocałunku. Włożył mu język do ust, doczekując się po
chwili niepewnej odpowiedzi w postaci ssania. Na pożegnanie
pociągnął zębami jeszcze dolną wargę Josha. Przełożył dłoń
z jego karku na zarumieniony policzek chłopaka, który znów wgapiał
się w niego tym cielęcym wzrokiem.
– Josh,
jesteśmy tutaj całkiem sami – powiedział. – Zupełnie jak w
naszym deVille.
– Jack...
– Tak
właśnie. – Uwielbiał, kiedy Josh wypowiadał jego imię tym
jękliwym, niemal płaczliwym głosem. Przelewał w to całe swoje
uczucie, pragnienie i oczekiwanie. Nikt inny nie wypowiadał tak
imienia Jacka Hetfielda. – Musisz być zmęczony po harówce w tym
skwarze. Chcesz napić się czegoś zimnego?
Jack
wstał i podszedł do małej, nieustannie buczącej, odrapanej
lodówki. W środku obok bekonu, piwa i kanapek w folii było kilka
wód smakowych.
– Ale
Bill mówił, żeby nie mogę korzystać z jego lodówki.
– Jego
lodówki? – powtórzył Jack. – Ten zakład, ta kanciapa, a nawet
ta lodówka nie należą do niego. Wszystko to jest mojego ojca, a
więc i moje. I ten łysy spaślak nie może ci zabronić korzystać
z pieprzonej lodówki! Rozumiesz, Josh? Jeśli tylko zechcesz, to
sprawię, że będziesz miał ją na wyłączność. Chcesz?!
– Nie...
– odparł niepewnie Josh.
Jack
tylko pokręcił głową z rezygnacją i podał mu wodę o smaku
truskawkowym. Josh upił trochę i się skrzywił.
– Co,
niedobra? – spytał mężczyzna.
– Truskawkowa.
– Kurwa,
Josh, trzeba było mówić, że nie lubisz truskawek. Miejże trochę
asertywności. Jesteś w końcu dorosłym facetem.
– Jeszcze
nie – mruknął Josh i odebrał od Jacka drugą wodę, tym razem
cytrynową.
– Jak
to „jeszcze nie”? – zdziwił się mężczyzna. – To ile tym
masz lat? I skończyłeś chyba liceum (high
school)?
– Siedemnaście
– odparł chłopak, patrząc spod rzęs na mężczyznę. Chciał
być bliżej niego. Dlaczego musiał stać po drugiej stronie pokoju?
– Nigdy nie poszedłem do liceum.
Jack
wypuścił głośno powietrze. Że też takie przypadki nadal
zdarzają się w kraju pierwszego świata. Super mocarstwo, kurwa.
– A
Tracy?
– Chodzi
na kurs na fryzjerkę – odparł chłopak.
– Zaraz,
zaraz. – Jack zaczął łączyć w głowie pewne fakty. – A ona
pracuje, czy dorabia jedynie dawaniem dupy?
– Nie
pracuje.
– Yhm.
Ja widzę to tak: przynosisz do domu, przepraszam, przyczepy te
ochłapy, które tutaj zarabiasz, a ona za nie opłaca swój kurs i
kosmetyczkę co tydzień. A gdzie w ogóle jest wasza matka?
– W
więzieniu.
– No
pewnie – prychnął Jack.
Usiadł
na powrót na obracanym krześle i przyciągnął Josha do siebie.
Włożył palce w jego gęste włosy, a chłopak w specyficzny dla
niego, koci sposób przekręcił głowę i przymknął oczy. Drapał
go tak za uchem, wsłuchując się w jego ciche posapywania. Mógł
go po prostu stąd zabrać, z tego syfu, z tej odrapanej przyczepy i
od wykorzystującej go siostry. Mógł go wysłać do fryzjera, ubrać
i opłacić mu, jaką tylko chciał szkołę. Nawet by się przy tym
nie zmęczył. Był przecież nadziany, mógł to komuś zlecić.
Niesamowite jak prosto można odmienić czyjeś życie, jak niewiele
do tego potrzeba, a jak niewielu to robi. Ale dlaczego właściwie on
miał to robić? Tylko dlatego, że rudy szczurek wpatruje się w
niego tymi cielęcymi gałami jak w Matkę Boską? Jack nie chciał
odpowiedzialności. Chciał pozostać tym samym wrednym skurwysynem,
którym mianował się lata temu.
– Jack
– zaskomlał Josh.
Pociągnął
go do siebie na kolana i drugi raz tego dnia pocałował z
westchnieniem. Josh siedział bokiem, więc objął mężczyznę za
kark, żeby być bliżej. Jack początkowo planował po prostu
przeruchać dzieciaka na tym biurku, ale teraz stracił ochotę.
Zapatrzył się w jego błyszczące, wielkie ślepia i piegi na
zarumienionych policzkach.
Josh
odskoczył od Jacka, prawie się poślizgując na kartce, gdy drzwi
otwarły się z głośnym skrzypieniem dawno nieoliwionych zawiasów.
Do środka wszedł mechanika Bill. Jego twarz pokryta była kroplami
potu, a na kraciastej koszuli pojawiły się plamy. Bardzo się
cieszył, że za niedługo będzie mógł wrócić do swojego
klimatyzowanego biura. I do rozkładówki.
– Emm...
Przyjechało jakiś dwóch brudasów Cadillaciem. Mówią, że do
ciebie.
Jack
nie miał już ochoty na werbalne zjechanie tego idioty, więc tylko
niby przypadkiem zrzucił jeszcze jedną stertę papierów, wstając.
Josh jak wierny psiak podążył za nim ze spuszczoną głową.
– Hej.
– Mechanik zatrzymał go, chwytając za ramię. – Ktoś to musi
posprzątać.
Jack
odwrócił się w drzwiach i spojrzał na niego z góry.
– Owszem
– zgodził się. – I to będziesz ty. Josh, idziemy.
Chłopak
nie chcąc zostać w tyle, wyrwał się mechanikowi i potruchtał za
Jackiem. Rozdzielili się przed zakładem mechanicznym. Mężczyzna
ruszył w kierunku parkingu, a Josh wrócił do swoich obowiązków.
Na odchodne posłał mu jeszcze jedno tęskne spojrzenie.
– Jack.
***
Sasza
skrzywił się, gdy tylko dojrzał zbliżającego się w ich stronę
Jacka Hetfielda. Jego szare oczy niemal oślepiła doskonałość
sylwetki mężczyzny podkreślonej przez szyty na miarę garnitur.
Schował się za plecami Santy Boy'a i postanowił po prostu
przeczekać. Jack podszedł do czarnego deVille i podał rockmanowi
rękę na przywitanie, zupełnie ignorując niższego faceta z
irokezem na głowie. Stanęli bardzo blisko siebie, za blisko jak na
zwykłego klienta i kupca. Sasza zauważył, że Jack Hetfield i
Santa Boy mieli tyle samo wzrostu. Ich oczy, nosy i usta znajdowały
się na tej samej wysokości. Wystarczy, że jeden zrobiłby pół
kroku, aby ich wargi się zetknęły. On musiał stawać na palcach,
żeby pocałować Santę Boy'a. Muzyk nigdy nie pochylał się do
niego.
– Widzę,
że nakręciłeś dodatkowe kilometry – powiedział Jack, wskazując
na ochlapany bok auta. – Powinienem obniżyć za to cenę.
– Ale
tego nie zrobisz – stwierdził Santa, uśmiechając się
bezczelnie.
– Nie
zrobię – zgodził się powoli Jack, cały czas utrzymując kontakt
wzrokowy. – W końcu cały pokój miałem zalepiony plakatami z
High Death. – Tak naprawdę plakaty trzymał za szafą, żeby
ojciec ich nie zobaczył. – Gorący był ze mnie fan.
– Nie
zaprzeczę.
Sasza
czuł się całkowicie pominięty i bardziej niż nie na miejscu.
Gorący fan, sarknął w duchu. Gorąca to była twoja dupa. Nie
wiedząc, co począć ze swoim marnym jestestwem, zaczął rozglądać
się po parkingu. Na drugim końcu, za latarnią dojrzał rudowłosego
chłopca w niebieskim kombinezonie. Wyraźnie patrzył się na nich i
Sasza był pewien, że ich wzrok wyraża to samo. Heh, pewnie pan
blondi super mister zabawia się dzieciakiem, czytaj, jego dupą, jak
te dziesięć lat temu Santa Boy nim. Sasza sięgnął do kieszeni
potarganych dżinsów i wyczuł pod palcami kanciasty kształt
pendrive'a.
Hetfield
i Santa wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań, po których Saszy
chciało się rzygać bardziej niż na detoksie, aż podszedł do
nich młody mechanik z blizną na policzku.
– Więc
to ta fura? Pan Hetfield będzie zadowolony. To co? Bierem go na
warsztat, sprawdzić, czy wszystko cyka. Później rudy go odkurzy i
wypoleruje i będzie cacy.
– To
trochę zajmie. Może pójdziesz ze mną do salonu? Popijemy whisky
na kanapie – zwrócił się Jack do Santy Boy'a, ponownie ignorując
wychudzonego gostka z irokezem.
– Pewnie
– pochwycił muzyk. – Skoro nie mam już auta, mogę sobie
golnąć.
– Taa,
jakby picie kiedykolwiek przeszkadzało ci w prowadzeniu – mruknął
Sasza niby do siebie i powlókł się za nimi w kierunku oszklonych
drzwi salonu. Przedtem jednak wrzucił pendrive'a z filmem przez okno
na podłogę deVille. Wcale nie musiał go znaleźć rudy chłopak.
Może byłoby nawet lepiej, oczywiście nie dla Jacka Hetfielda,
gdyby film wpadł do rąk jednego z mechaników.
Bloga śledzę już od jakiegoś czasu, ale czytanie go zostawiłam sobie na później, żebyś opublikowała już trochę rozdziałów. Lubię czytać hurtowo. I teraz niestety żałuję, że nie poczekałam trochę dłużej, bo miałabym więcej rozdziałów.
OdpowiedzUsuńWciągnęłam się, naprawdę. Dawno już żadne opowiadanie tak mnie nie porwało, po prostu na dwie godziny zniknęłam z życia. Jestem pod ogromnym wrażeniem, długo szukałam takiego tekstu. Nie wiem czy pamiętasz K.A.Merikan i ich opowiadania typu Black Rebel Motorcycle Boys, czy Guns'n'Boys. Autorki już nie piszą po polsku, ale ich opowiadania były jedynymi, które czytałam z wypiekami na twarzy i jedynymi z tak dobrze zarysowanymi realiami amerykańskimi. Texas Brothers śmiało może konkurować. Ten Teksas po prostu się czuło, miałam wrażenie, że wysłałaś mnie na jakąś wiochę w tym stanie, widziałam willę Hetfieldów, ich ogromny komis, palące słońce, suchą, popękaną od ciągłego żaru ziemię... no wszystko.
Przy tym opowiadanie jest tak gejowskie, jak tylko może być. Seks jest seksem, a nie głaskaniem po pleckach. Nie jestem już w wieku, w którym mogłabym czerwienić się na opisy aktów, ale u Ciebie kilka razy mi się zdarzyło! :D
Oprócz tego mnogość wątków, postaci, przy jednoczesnym niegubieniu się w nich - naprawdę Ci zazdroszczę. Nigdy nie potrafiłam czegoś takiego ze sobą połączyć. Sama nie wiem kto tu jest moją ulubioną parą, lubię wszystkich. A w Sancie Boyu i Saszy podoba mi się to, że nie są idealni. Santa jest podstarzałym metalowcem - i bardzo dobrze. Świat nie składa się tylko z wypacynkowanych modeli, taki Santa i Sasza też się zdarzają.
Co się tyczy jednak Josha, jego lubię najmniej. Nie przepadam za delikatnymi, gamoniowymi postaciami, ale... coś mi podpowiada, że wcale takim gamoniem nie jest. Aż jestem ciekawa, co wymyśliłaś!
Płaczę, że kolejny rozdział dopiero za ponad tydzień.
Pozdrawiam i mnóstwa (naprawdę ogromu!) weny życzę.
To najlepsze opowiadanie jakie czytałam od kilku lat. Dziękuję! :)
Dzięki za komentarz :) Jasne, że pamiętam K.A.Merikan. Dla mnie póki co żadne polskie opowiadanie BL osadzone w realiach amerykańskich nie pobije właśnie "Guns'n'Boys". Chociaż przyznam się bez bicia, że nie przepadałam za "American High", a głównego bohatera, imienia już nie pamiętam, i jego koturn wręcz nienawidziłam. I chyba łatwiej przychodzi mi opisywanie miejsca, w którym oczywiście nigdy nie byłam, na podstawie książek, filmów i własnej wyobraźni niż świata, który mnie otacza, co znowu ty robisz doskonale. Co do seksu - tu miałam zagwozdkę, jak bardzo dosadnie go opisywać. Ale skoro Jack w 2 rozdziale bije 2 kobiety, a później podpala dom, to jakaś pruderia w scenach erotycznych byłaby po prostu śmieszna. Jak już jechać z grubej rury, to po całości xD Mnie dopiero zawstydzały sceny z "Igrając z ogniem" K.A. Merikan - tam to ostro jechali i to chyba kilka razy na jeden rozdział, oraz ze "Skóry Judasza", gdy Raul przyjmował wilczą formę i jeszcze robili to przy innych wilkołakach, śpiących na tym samym łóżku. To były dopiero hardcory xD 40-letni metalowiec na pewno nie przysporzy mi czytelników, bo raczej ludzie czytać chcą o pięknych i gładkich, ale cóż... Chciałam właśnie, żeby to opowiadanie było o brzydkich, bądź w jakiś sposób skrzywionych i wypaczonych. Żeby ludzie byli ludźmi, a nie lalkami. Co do wielowątkowości - już gdzieś tam wspominałam, że w planach było inaczej i Santa oraz Jack pojawiać się mieli sporadycznie, ale rockman z kryzysem wieku średniego oraz naczelny perwers i cham sami mi się pchają w worda. Na razie udaje mi się to wszystko ujarzmić. Zobaczymy, jak będzie :)
UsuńDzięki raz jeszcze za komentarz, szczególnie tak pozytywny. Dzisiaj mam wolne i wenę, to się zabieram za pisanie :)
Pozdrawiam serdecznie!
American High też jakoś nie lubiłam. :) Ale fakt, sceny w Skórze Judasza były naprawdę mocne, już chyba wiem dlaczego to było moje drugie ulubione opowiadanie u dziewczyn. Pierwszym było BRMB, za te wspaniałe klimaty lat 50/60.
UsuńBardzo dobrze, że Santa i Sasza wpychają się do tego opowiadania. To naprawdę ciekawie zarysowane postacie. W moim przypadku im ktoś jest brzydszy, tym jakoś lepiej go odbieram, a tekst zyskuje na realności. Mam więc nadzieję, że trochę bardziej ich nam odsłonisz. :D Opisywanie takiego podstarzałego ćpuna, seksoholika i byłą gwiazdę rockową musi być naprawdę ciekawe. A Sasza... on jest po prostu słodki. :) Zakompleksiony i zakochany po uszy. Po dłuższym namyśle to moja ulubiona postać w Texas Brothers.
Trzymam kciuki, żebyś spędziła ten dzień jak najbardziej produktywnie!
Świetny rozdział, chociaż błędy trochę utrudniały mi czytanie, ale nie będę narzekać, bo był seks xD I to jaki~~ Uwielbiam takie niuanse jak te "czułości" po ;) Sasza i Santa Boy tworzą interesujący układ, podoba mi się jak Sasza go obserwuje i opisuje, osobiście zawsze lubiłam relacje: straszy i młodszy mężczyzna. By the way znam kilku bardzo gorących 40latków o wiele bardziej seksownych niż niejeden dwudziestokilkulatek, także ten ;) Chociaż Santa jest zniszczony stylem życia, który prowadził: alko, narkotyki itp. i myślę, że bardziej niż jego wiek, odstręcza jego podejście do życia.
OdpowiedzUsuńTak jak myślałam Jack nie chce odpowiedzialności, dlatego nie wyciąga Josha z szamba, w którym żyje i to podejście bardzo do niego pasuje, podoba mi się, że jest takim draniem, nie udaje dobrego samarytanina. Sam Josh wydaje się lekko upośledzony umysłowo i strasznie bezwolny, ale podejrzewam, że rozpęta małe piekło, w końcu cicha woda brzegi rwie, a przynajmniej na to liczę. Jestem ciekawa kto znajdzie nagranie, w ogóle bardzo podoba mi się to zakończenie, gdzie Sasza wrzuca pendriva do samochodu :)
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam!
Zgadzam się w całej rozciągłości, że faceci są jak wino, niestety w przeciwieństwie do kobiet :( Ale trzeba o siebie dbać, bo inaczej pojawia się mięsień piwny - może i praktyczny, filiżankę z herbatą można postawić, ale jednak bleee. Tak, oczywiście Sante przygniotło życie, przeżuło i wypluło. Trochę o tym w następnym rozdziale.
UsuńJosh w zamyśle moim, rzeczywiście miał być lekko upośledzony. I, kurde, mam problem z nim. Bo przy dialogach zastanawiam się, czy to czuć, czy on po prostu w oczach czytelników wychodzi na takie miękkie kluchy. A nie chcę go robić mocniej upośledzonego.
No, seksy fajnie wyszły xD Mam ochotę na jakąś taką czystą perwerchę, ale to chyba jeszcze nie czas... I nie wiem, czy mam odwagę xD
Pozdrowienia!
Pozdrowienia!
Może faceci są jak wino, ale kobiety mają wielokrotny orgazm ;P Ci 40latkowie, których znam to biegacze, a więc sport konserwuje.
OdpowiedzUsuńCo do Josha, to czuć w dialogach, zwłaszcza jak powtarza "Jack.. Jack..." Mógłby rzadziej to robić. No i to, że dał się wykorzystywać seksualnie tamtej babce za zupę xD
Poproszę tę perwerchę! Odwagi, pisz śmiało i się nie ograniczaj~~ Sama bym coś takiego stworzyła, ale u mnie też jeszcze nie czas. Ale chodzi mi po głowie piękny trójkąt AsuraxSuenxReva, ale póki co, jako mokry sen jednego z bohaterów haha ;D
No, akcja z zupą w sama sobie była już taką perwerchą... Lol, jak patrzę na to z perspektywy czasu - skąd mi to w ogóle przyszło do głowy? Ha, ha. Myślę o jakimś takim ultra dziwnym miejscu (chociaż nic nie pobije wypchanego jednorożca z Wiedźmina xD)... Zobaczymy xD U ciebie to pewnie jeszcze dużo rozdziałów zanim dotrą do celu. Zawsze możesz napisać jakiś extra dodatek z mokrym snem Asury.
UsuńTo naprawdę świetne opowiadanie. Opis mnie szczerze mówiąc nie zachęcił, pomyślałam- że to będzie kolejne nudne gejowskie opowiadanie. Trzech braci i ich życie codzienne, nic co by mnie porwało (preferuję fantastyczne klimaty). A tymczasem wchłonęło mnie całkowicie, nie mogłam się oderwać. Zgodzę się z Dream Winchester, że przypomina trochę opowiadania na stronie american high(byłam zagorzałą fanką tej strony). Twój styl pisania jest trochę podobny do pisania tamtych dziewczyn. I to jest z mojej strony duży komplement,bo były niezrównane w opowiadaniach gejowskich. Ty też masz ten talent i mam nadzieję, że będziesz go rozwijać, bo nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
OdpowiedzUsuńCo do postaci to polubiłam wszystkie, co jest u mnie niezwykle rzadkie, bo zazwyczaj zawsze mnie ktoś wkurza, a już zawsze w opowiadaniach tego typu. Są wyraziści i pełnokrwiści. Nawet Josh pomimo braku bystrosci i zdecydowania plusuje u mnie. Tak sobie wyobrażam zachowanie nie najinteligentniejszego, młodego geja wychowanego w jakiejś dziurze w Texasie. Wpatruje się w swoje borzyszcze, jak mój pies we mnie kiedy kroję sobie salami i nawet nie czaji, że jest coś nie tak bo jest młody i głupi :p
Nareszcie ktoś zrozumiał moją koncepcję Josha - półgłówka z konserwatywnej dziury w Teksasie i nie narzeka, że jest taką miękką kluchą.Jupi! Mój pies ma 15 lat, a dalej się wpatruje we mnie ślipiami kota ze Shreka, gdy robię sobie kanapki. Niektórzy nie uczą się z czasem :)
UsuńDzięki za komentarz!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńczy z tym filmikiem był taki plan że ma go wrzucić do samochodu... Josh... żal mi go patrzy na Nacka jak "ciele w malowane wrota" i coś mi się wydaje że mocno przejedzie się na tej znajomości....
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej :) No Josh to taki tępy osiołek, które daje się ciągnąć na sznurku nawet w ogień. Ale może jeszcze zmądrzeje ;) Ma do tego jeszcze trochę rozdziałów.
UsuńPozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czy z tym nqgranym filmikiem był plan, że ma go wrzucić do samochodu? żal mi Josh'a patrzy na Jacka jak "ciele w malowane wrota" i coś mi się zdaje że mocno przyjedzie się na tej znajomości....
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka