ażdy
przeciętny nastolatek o siódmej rano w sobotę powinien odsypiać
całonocne granie, chlanie lub pieprzenie. Tymczasem tak wczesną
porą Liam już mościł się w swoim zielonym Dodge'u Challengerze
zaparkowanym na wyznaczonym placu przed internatem. Ojciec kazał
pojawiać mu się na sobotnim obiedzie, a jego słowa były czymś
więcej niż zwykłym rozkazem. Były jak imperatyw, jak przykazania
wyryte w kamiennych tablicach.
Po
posiłku, na którym miała pojawić się cała rodzina, co wprawiało
Liama w jeszcze bardziej posępny nastrój, synowie wraz z ojcem
wybiorą się na przymiarkę garniturów na ślub Benjamina i Misaki.
Gdy chłopak z narastającą frustracją próbował stabilnie
ulokować w uchwycie na napoje kubek z kawą z automatu, znajoma
twarz przechyliła się przez otwarte okno w drzwiach pasażera.
– Liam,
ty to anioł jesteś – wysapał Felix, łapiąc oddech. – Z nieba
mi spadłeś! Gdzie jedziesz? Zresztą nieważne. Zabiorę się z
tobą, dobra?
– O
czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowany chłopak. – Jadę do
rodziców i nie możesz się ze mną zabrać!
– Błagam
cię, człowieku! Miejże serce – jęknął Felix. – Trener gania
mnie po całym internacie!
Liam
nie pojmował, dlaczego wuefista miałby gonić jednego z uczniów w
sobotę rano, ale Felix rzeczywiście wyglądał na kogoś, kto
ubierał się w wielkim pośpiechu. Miał na sobie zmiętą,
jasnozieloną koszulę z krótkim rękawem, a jego włosy były
rozpuszczone.
– Zapukał
do mnie przed szóstą i powiedział, że mam z nim iść biegać! –
kontynuował relację Felix. – Ubrałem byle co i wyszedłem przez
okno z pokoju. Ale i tak mnie przydybał, to zacząłem uciekać!
– To
idź z nim pobiegać – rzucił na odczepnego Liam i zapiął pas.
– A
chciałem być uprzejmy – oznajmił chłopak i wpakował się do
samochodu, ponieważ drzwi nie były zablokowane.
– Co
ty wyprawiasz?! – obruszył się Liam. – Wypad!
Felix
odsunął sobie siedzenie i położył ozute w japonki stopy na desce
rozdzielczej.
– Zrób
to dla mnie ten jeden raz – poprosił. – Swoim starym powiedz, że
jestem zainteresowany kupnem nowego samochodu czy coś. Przyrzekam,
że dam ci spokój do końca szkoły.
– Nie
przekonuje mnie to – odparł chłodno Liam.
– A
chcesz, żeby do znajomych na fejsie zapraszali cię ludzie z
tęczowymi avatarami? Mogę ci to zapewnić.
Liam
tylko wzdychnął i odpalił silnik. Wyjechał z parkingu i skierował
samochód na wschód, aby wyjechać z miasta i autostradą numer
czterdzieści dotrzeć na obrzeża Amarillo. Gdy odjechali dość
daleko od szkoły, zatrzymał auto w pobliżu przystanku
autobusowego.
– Tutaj
możesz wysiąść. Pojedziesz sobie autobusem, gdzie chcesz. Nawet
pożyczę ci drobne.
– Czyli
niby gdzie? – spytał sceptycznie Felix ani myśląc opuszczać
auto.
– Nie
wiem – odparł Liam. – Do klubu gejowskiego, czy gdzieś.
– O
siódmej rano? Dajże spokój, Liam. Naprawdę chcę kupić tę furę.
Tatuś się ucieszy, że mu zwozisz klientów.
– No
jasne, szczególnie pederastów – zakpił Liam. – Gdyby to był
siedemnasty wiek, to ojciec osobiście wypaliłby ci znak sodomity na
czole. Mówi ci coś purytanizm?
Felix
popił z kubka przesłodzonej kawy Liama. Po słowach chłopaka pewne
rzeczy zaczęły być bardzo klarowne.
– Hej,
masz może rodzeństwo? – zapytał zaraz.
– Owszem
– przyznał ostrożnie Liam. – Dwóch braci. I co to ma do tego?
– To
mam już chyba trzy puzzle, składające się w całość. W twoją
całość.
– Co?
– spytał Liam, nie rozumiejąc.
– A
to, że twój stary autokrata i zapewne doskonali na ciele i duszy
bracia wpuścili cię w niezły kanał. Masz zajebiście zaniżoną
samoocenę – stwierdził Felix. – I jeszcze najebane we łbie.
Pederasta, kurde. Kto teraz używa takich słów?
Liam
zacisnął palce na kierownicy. Przed chwilą psychoanalizę wykonał
mu pedał, bojący się przypakować, żeby mniej ciotowaci od niego
nadal chcieli go przeruchać. Powinien mu wygarnąć, ale naraz
przypomniał sobie swoją wymianę zdań z Mattem w szpitalu. Prawie
dwumetrowy gej miał całkowitą rację, ale nie zamierzał mu tego
powiedzieć. Przyznał się jednak przed sobą i było to straszne
uczucie. I nie miał pojęcia, co z tym zrobić.
– Hej,
Liam. Co jest? – zaniepokoił się Felix. – Ja nie chciałem...
Znaczy, chciałem, ale nie tak. Wiem, że za dużo gadam. Nie
powinienem werbalizować wszystkich swoich myśli, ale nie chciałem
ci niczego wytykać, czy coś. I nikt nie jest doskonały. Popatrz na
mnie: ultra wysoki, ultra przystojny i jeszcze sportowiec, a jednak
pederasta.
Felix
odetchnął z ulgą, gdy tak, jak planował, Liam zaśmiał się po
ostatnim zdaniu.
– Możesz
pojechać ze mną, ale odcinasz na ten czas ten kawałek po
„sportowiec” – powiedział chłopak.
– Jasne
– zgodził się ochoczo Felix. – Na potrzeby twojego ojca będę
ultra hetero sportowcem posuwającym jedynie niebieskookie blondynki
i jedynie w pozycji misjonarskiej. Czy to może dopiero po ślubie?
– Może
być przed – zapewnił Liam. – Ale tylko aryjki lub Azjatki.
Zdaniem ojca Azjaci to prawie biali, tylko że gorsi. Chociaż
to Azjaci mają najlepsze wyniki w amerykańskich szkołach. Ale o
tym cisza. I nie pij mojej kawy, pederasto. Jeszcze mnie zarazisz
jakimś syfem.
– Spoko.
I tak była za słodka – stwierdził Felix i posłał mu swój
firmowy uśmiech.
Później
zaczął nawijać o baseballu, co akurat odpowiadało Liamowi. W
ciągu roku szkolnego chodził nawet oglądać mecze ich drużyny.
Oczywiście brał w nich udział także Felix, który Liamowi
zawsze jawił się jako zawodnik doskonale grający technicznie, ale
o słabej kondycji. Jego opinię najwyraźniej podzielał także
trener drużyny, ale sam zainteresowany nie był chętny do zmiany
aktualnego stanu rzeczy. Dojechali po ponad czterech godzinach. Przed
willą Hetfieldów stał Viper, co było jasnym znakiem, że
najstarszy z synów już był na miejscu. Liamowi kompletnie się to
nie uśmiechało. Nie lubił Jacka, a nawet za bardzo go nie znał.
Idea braterstwa jak z „Hey Brother” Avicii
była im kompletnie obca. Czy przyczyniała się do tego duża,
bo dziesięcioletnia różnica wieku, różne matki, czy po
prostu to, że Jack był zapatrzonym w siebie dupkiem, Liam nie
zamierzał roztrząsać. Zapewne wszystko po trochu.
– Czyje
to auto? – spytał Felix, wskazując na Vipera po opuszczeniu
wnętrza Dodge'a.
– Mojego
brata – odparł Liam.
– A
twój ojciec czym jeździ?
Liam
wskazał na morze samochodów rozciągające się przed domem.
– Czym
tylko zechce.
– No
jasne – podchwycił Felix. – Ale twój stary chyba nie uznaje
rozdzielania pracy i życia prywatnego, co? Nie boisz się wychodzić
po ciemku z domu?
– Co?
– Trochę
przerażające to cmentarzysko – stwierdził Felix. – Zerdzewiałe
graty porośnięte trawskiem. Doskonała scenografia dla gościa z
piłą mechaniczną, czy czymś. Ale z przodu, gdzie są te nowe
fury, można nagrywać raperskie teledyski. Brakuje tylko
roznegliżowanych lasek z dużymi tyłkami i rapera z toną złota na
szyi i zębach.
– Taa,
ale musiałby być biały. A drogie auta i tanie laski to chyba nie
styl Eminema. – Zaśmiał się Liam. – Dobra, a teraz pamiętaj o
naszej umowie. I zwiąż włosy.
Gdy
weszli do domu, zastali Misaki układającą kwiaty w wazonie na
stole. Odświętna zastawa z europejskiej porcelany była już
rozłożona. Kobieta uśmiechnęła się na widok swojego
najmłodszego syna, który był najdroższy jej sercu przez swoją
chorowitość i nieśmiałość. Szybko jednak jej wzrok padł na
znacznie górującego nad nim chłopaka, który stanął za Liamem.
– Liam,
jak dobrze, że przyjechałeś – powiedziała i zbliżyła się,
żeby go uściskać. – I kogo to zabrałeś ze sobą?
Przyjaciel?
– Tak
– przytaknął chłopak i odpowiedział na uścisk – z klasy.
Chce kupić nowe auto, to go zabrałem z nami. Najwyżej on będzie
się rozglądał za czymś, jak pójdziemy z tatą na zakupy.
– No
dobrze – odparła niepewnie kobieta. Nie miała pojęcia, jak
Benjamin zareaguje na taką ingerencję w ich tradycyjne rodzinne
obiady. Chciała też pobyć sam na sam ze swoim najmłodszym synem,
o którego nieustannie się martwiła.
– To
ja pójdę się rozejrzeć – oznajmił Felix, dobrze wyczuwając
atmosferę. Nie czekając na niczyją odpowiedź, wyszedł na
zewnątrz.
Niemal
bezkresna flota amerykańskich samochodów w różnym stopniu
rozkładu naprawdę robiła piorunujące wrażenie. Był to obraz tak
niesamowity, że aż postanowił uwiecznić siebie na jego tle.
Wyruszył więc w poszukiwaniu kogoś, kto zrobi mu zdjęcie, bo
cykanie samojebek uznawał za zbyt obciachowe, a w przypadku facetów
nawet za zbyt pedalskie. Wszystko ma przecież swoje granice.
Salon sprzedaży połączony z zakładem mechanicznym migotał
w rozedrganym od gorąca powietrzu gdzieś w oddali i Felix
uznał pójście tam za grę niewartą świeczki. Na szczęście,
znacznie bliżej, pomiędzy samochodami dostrzegł wysoką postać
popalającą papierosa. Postawa mężczyzny była zbyt rozluźniona
jak na klienta, wyglądał bardziej jak pan na włościach. Opierał
się o maskę czerwonego deVille, wyraźnie na coś czekając. Felix
szybko wywnioskował, że musi być to właściciel stojącego na
podjeździe Vipera, czyli jeden z braci Liama. Postanowił
podejść i zagadać, właściwie nie wiadomo po co. Popchnęła go
do tego zwykła ciekawość. I chociaż ta ludzka przywara zwykle
prowadzi do piekła, to Felix znalazł się w niebie. Mężczyzna
był bardzo przystojny w ten klasyczny sposób i wysoki, chociaż nie
tak jak on sam. Jack też zauważył zbliżającego się
Felixa i przyglądał mu się z zaciekawieniem, popalając papierosa.
– Czegoś
tu szukasz, młody? – spytał, nie siląc się na uprzejmość.
– Może
szczęścia? – zaproponował Felix i schował telefon do kieszeni
dżinsów. Gość nie wyglądał na przyjemnego i skorego do
pomocy.
– Z
Liamem? – zapytał Jack kpiarskim tonem. – Widziałem, że z nim
przyjechałeś. Przegrałeś jakiś zakład i musisz spędzić dzień
ze szkolnym frajerem?
– No
co ty! – żachnął się Felix, by później wybuchnąć śmiechem.
– Liam to mój naj, naj przyjaciel. Po prostu naaajlepszy!
Szerokie
usta Jacka wyciągnęły się jeszcze bardziej w uśmiechu.
Wystarczyło kilka absurdalnie bezsensownych zdań, aby się
wzajemnie przejrzeli. Nie przejmował się tym, że tak szybko został
rozpracowany. Był pewien, że nie jest oczywisty. Ale swój swego
zawsze pozna. Oboje wiedzieli, zanim się do siebie odezwali, gdy na
moment skrzyżowały się ich taksujące spojrzenia. Dwa pedały się
zebrały. Jeden duży, drugi... jeszcze większy. Wysoki jak tyczka
chłopak był bardzo przystojny w ten najprostszy sposób. Bóg lub
natura uczyniły jego ciało bardziej symetryczne niż przeciętnego
człowieka. Bliższe nieosiągalnej doskonałości. Jack wykonał
podobny gest jak tydzień temu w tym samym miejscu, przywołując
wtedy do siebie Josha. Szybko rozejrzał się jeszcze, czy nikt ich
nie obserwuje oraz, czy rudy szczurek nie zmierza już w tę
stronę. Felix normalnie kazałby facetowi machającemu na niego jak
na psa, się gonić, ale był go ciekawy. A doprecyzowując, był
ciekawy brata Liama. Samego gościa zdołał już zakwalifikować
jako nadętego kutafona. Bardzo seksownego, ale jednak kutafona. Gdy
tylko się zbliżył, Jack bezceremonialnie włożył mu dłoń
pod koszulę, z pozytywnym zdziwieniem odkrywając wyraźny
zarys mięśni na brzuchu.
– I
co niby robisz z tym swoim najlepszym przyjacielem? – spytał,
rozsiadając się wygodniej na masce samochodu. Drugą dłonią
zaczął masować szczupłe udo chłopaka. Bardzo wysoko. – Gracie
w Pokemon GO? Czy poddajecie się innym wynaturzeniom?
– Wynaturzeniom?
– powtórzył Felix, dotąd poddający się dotykowi mężczyzny.
Zastanawiał się, dokąd ten facet zamierza się posunąć i czy te
długie palce w końcu obejmą jego penisa. – Nie ma nic
nienaturalnego w tym, co masz na myśli.
– Serio
tak sądzisz? To chyba nie doszliście do ostatniej bazy.
Tak
naprawdę szczerze wątpił, aby Liam cokolwiek robił z tym
chłopakiem. Nie dlatego, że był pewny jego orientacji. Właściwie
nie obchodziła go ona, jak i cała postać jego najmłodszego brata
i wszystko, co się z nim łączyło. Liam był po prostu
tchórzem, któremu już dawno złamał się kark pod butem ojca.
– Czy
można nazwać nienaturalnym coś, co było powszechne już przed
tysiącami lat, gdy ludziom było znacznie bliżej do natury? –
spytał Felix. Kciukiem podążał wzdłuż żyły na zroszonym
potem przedramieniu mężczyzny. – W starożytności seks służył
do utrzymania hierarchii. Starszy i bogatszy pieprzył młodszego i
biedniejszego. Potężniejszy słabszego. Nawet sam Zeus
Gromowładny zatracał się w młodzieńczych wdziękach księcia
Ganimedesa.
– Więc
ja powinien zatracić się w twoich? – zapytał Jack i zamiarował
chwycić oburącz chłopaka za biodra, ale ten odskoczył do tyłu.
– Nie,
nie! – zaprzeczył Felix i uśmiechnął się figlarnie, pozwalając
chochlikom w swoich piwnych oczach zatańczyć. – To by było tak,
jak powinno być. Zgodnie z naturą i porządkiem rzeczy, czyli
nudnie.
– Nudnie?
– powtórzył Jack i się roześmiał. Boże, co za chłopak.
Prawdziwy ewenement. Jak na jego gusta trochę zbyt bardzo
wyrazisty i trudny do kontroli, a przez to zbyt niebezpieczny. –
To chyba już rozumiem, dlaczego trzymasz się z Liamem. Gdyby
zdominował cię mój mały, zakompleksiony braciszek ze szwankującą
hydrauliką, to byłoby prawdziwe upodlenie.
Felix
odjął wzrok z mężczyzny i popatrzył w bok. Werbalizacja myśli,
które nachodziły go już od dłuższego czasu, wprawiła go w stan
ekscytacji znacznie bardziej, niż dotyk sprzed chwili. Uczucie
spotęgował jeszcze wstyd. Bezmyślnie włożył kciuk do ust i
zahaczył paznokciem o górne zęby.
– Ale
to tylko moje chore sny – przyznał i przyjął pozę jak z
antycznego posągu. – Moje walory królewicza trojańskiego chyba
na niego nie działają.
Jack
prychnął i zamyślił się na chwilę nad słowami chłopaka. Od
dłuższego czasu nic nie odwalił, ale ostatnie wydarzenia
z tą kurwą Hanson i Santa Boy'em ponownie uruchomiły w nim to
coś, co próbował w sobie zdusić. Popukał palcami w maskę
deVille i rozglądnął się po składowisku.
– Camaro
Cabrio z dwatysiącedrugiego, jeśli dopniesz swego do końca roku.
Jednoznaczne zdjęcia lub filmik.
Zbity
z tropu Felix wgapił się w mężczyznę. Najwyraźniej facet
proponował mu zakład, którego celem było dziewictwo jego
własnego brata. Jak Liam miał wyrosnąć na normalnego gościa w
takim towarzystwie? Oczywiście, że powinien odmówić. Jednak...
Felix
nie wierzył w Boga. Uważał, że został wykreowany po to, aby
jedni mogli łatwiej sterować drugimi. Ludzie to nie stado wilków,
w którym każdy członek jest groźnym drapieżnikiem, mogącym
doskonale poradzić sobie w pojedynkę. Ludzie są jak mrowisko.
Istnieje kilka wybitnych jednostek odpowiedzialnych za postęp, ale
reszta to zwykłe, niezdolne do samodzielnego myślenia robotnice,
które potrzebują jasnych rozkazów – „Rób to, nie rób
tamtego”. Sam Felix w życiu kierował się swoim własnym
przykazaniem „Niech ludzie robią, co chcą, byleby nie krzywdzili
tym innych”. Więc oczywiście, że nie powinien się godzić na
zakład, w którym Liam byłby półśrodkiem do osiągnięcia celu,
czyli smagłego jak gazela i czerwonego jak krew szalejąca w jej
żyłach podczas biegu przez sawannę Camaro Cabrio. Z drugiej
strony, jaka krzywda może mu się stać, jeśli zanurzy swojego
penisa w ciele Felixa? Nawet jeśli Liam nie był gejem, to nic
nie jest do końca białe albo czarne. Poza tym
zdobycie kogoś tak popularnego i o wysokiej pozycji w szkole tylko
podbuduje zdeptane ego Liama niezależnie od płci partnera. Same
pozytywy, chyba że Felix przeżyje analny zawał. To by była
trauma na całe życie.
– Powiedzmy,
że się zgadzam – odpowiedział po namyśle Felix. – Ale jaką
mam pewność, że rzeczywiście otrzymam nagrodę. I jak
zamaskujesz zniknięcie jednego auta? Nie boisz się...
– Nikogo
się nie boję – przerwał mu Jack. – Moje słowo musi ci
wystarczyć. A teraz zmykaj do domu, bo mi przeszkadzasz.
Felix
zamierzał jeszcze zapytać, w czym niby przeszkadza, bo nie lubił
być lekceważony i jak dotąd facet jedynie opierał się
o samochód i popalał papierosa, ale w końcu bez słowa ruszył do
domu, puszczając jeszcze mężczyźnie oczko. Jack uśmiechnął się
na ten gest i pobłażliwie pokręcił głową.
***
Nie
wyglądało na to, że Josh miał zamiar się dziś pokazać.
Zdziwiło to trochę Jacka, bo zwykle chłopak lepił się do niego
jak mucha do miodu. Trochę go to też rozzłościło. Bo czyż pies
nie powinien przychodzić do swego pana, nawet jeśli otrzymał
od niego razy? Rozmyślania przerwało Jackowi pojawienie się zarysu
przysadzistej sylwetki Benjamina Hetfielda na drodze prowadzącej do
willi. Szedł pieszo, więc musiał być wcześniej w salonie lub w
przyległym zakładzie mechanicznym. Jack zaklął szpetnie, bo nie
chciał go zobaczyć wcześniej niż na obiedzie, na którym ojciec
nie poruszał tematów związanych z pracą. Najstarszy syn Benjamina
prowadził luksusowy salon w centrum Amarillo, z dala od brudu i plam
po oleju. Jego klientelom byli ludzie, dla których głównym
aspektem przy wyborze auta nie było niskie spalanie czy
bezawaryjność, ale obecność podgrzewanych foteli, aby laski,
które polecą na ich fury, nie odmroziły sobie tyłków. Zajmował
się też zdobywaniem i sprowadzaniem motoryzacyjnych białych
kruków.
– Jack!
– zawołał do swojego syna Benjamin, gdy tylko go zauważył
pomiędzy samochodami. – Co ty tam wyprawiasz? Niedługo obiad.
Czekam
na twojego pracownika, aby po raz kolejny go przeruchać,
odpowiedział mu w myślach Jack. Gdyby ojciec się o tym dowiedział,
to prawdopodobnie zakatrupiłby Josha uderzeniem klucza francuskiego
w głowę, ścierwo oddał psu na pożarcie, a jego wysłał na
terapię reparatywną. Bo przecież pedalstwo to choroba, a
każdą chorobę da się wyleczyć lub przynajmniej zniwelować
objawy. Jack uśmiechnął się gorzko do swoich myśli, odlepił od
maski deVille i podszedł do ojca.
– Jack,
sprzedaż w twoim salonie wciąż spada – oznajmił ojciec swoim
gulgoczącym głosem. – Doszły mnie też słuchy, że prawie w
ogóle w nim nie bywasz.
Znowu
kapuś, pomyślał Jack. Dopiero co wyrzucił jednego sprytnego na
zbity pysk. I przejechał mu kota.
– Wrzesień
to nie jest najlepszy...
– Jack,
synu – przerwał mu Benjamin. – Siedzę w tym biznesie dłużej,
niż ty żyjesz i wiem, w którym miesiącu można ile sprzedać.
A ty sprzedajesz za mało. Może dlatego, że zamiast być w salonie,
robisz... No właśnie, co?
– Interesy
– odparł hardo Jack. – Zdobyłem odrestaurowanego i to całkiem
dobrze poza paroma tandetnymi dodatkami deVille z siedemdziesiątego
trzeciego.
Kaprawe
oczka Benjamina rozbłysły. Nie mieli na składowisku jeżdżącego
modelu z tego roku.
– A
cena? – spytał podejrzliwie.
– Dobra
– odparł prosto Jack. – Facet się rozwodzi i nie chce, żeby
jego ukochane auto trafiło w ręce żony. Już woli sprzedać –
skłamał gładko. Nie chciałby widzieć reakcji ojca,
gdyby dowiedział się, że auto należało do lidera zespołu
metalowego. Nie był pewien, czy kazałby go poświęcić, czy
zezłomować.
– Dobrze.
– Benjamin wyglądał na widocznie udobruchanego – Jak już
będziesz go miał, to przywieź tutaj. I skup się więcej na
pracy. Letnie rozleniwienie powinno cię już opuścić.
– Oczywiście
– przytaknął Jack.
Wspólnie
udali się do domu. Po wejściu Benjamin odwiesił swój kowbojski
kapelusz z ażurowymi wycięciami wokół ronda na wieszak przy
drzwiach. Jego wzrok od razu padł na Liama i Felixa, którzy
wspólnie układali sztućce obok porcelanowych talerzy.
– Liam,
dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu – odezwał się Benjamin,
skupiając tym samym uwagę obu chłopców na sobie. Podszedł do
Felixa i podał mu rękę. – Benjamin Hetfield.
– Felix
Stinson – przedstawił się chłopak, wkładając w uścisk dłoni
równie dużo siły co Benjamin. – Kolega z klasy pana syna na
gwałt potrzebujący nowego samochodu.
– To
w takim razie nie mogłeś trafić w lepsze miejsce.– Zaśmiał się
Benjamin – A teraz siadajmy do stołu.
Felix
odsunął sobie najbliższe mu krzesło, czyli drugie po prawej
stronie Benjamina, który zasiadł u szczytu stołu.
Nieprzychylny wzrok starszego mężczyzny i rozpaczliwy Liama
uświadomiły mu, że powinien się przesiąść obok Jacka i Liama
po lewej stronie. Misaki przyniosła wazę oraz półmiski z
jedzeniem i zasiadła na swoim miejscu. Wszyscy przy stole
znieruchomieli, jakby czekając na coś. Benjamin wyciągnął swoje
spracowane dłonie, aby chwycili go za nie Misaki i
Jack. Drugą dłoń starszego brata ujął Liam i tyrpnął pod
stołem Felixa kolanem, aby ten złapał jego. Chłopak początkowo
miał odmówić, tłumacząc się swoim ateizmem. Ale szybko
doszedł do wniosku, że w tym domu nie powinien się do tego
przyznawać. Jack nie wydawał się szczególnie bogobojny, a
teraz pokornie schylał głowę i przymykał oczy.
– Panie
– rozpoczął Benjamin – dziękujemy Ci za te obfite dary, które
wydało dla nas łono naszej poświęconej przez ciebie matki,
Ameryki. Bądź, Boże, pochwalony za to i za Twą nieskończoną
łaskę spływającą na Twój lud wybrany, który przed setkami lat
w swej nieskończonej wierze i miłości do Ciebie przybył na te
ziemie, by szerzyć Twe słowa i walczyć z pogaństwem, co szpeciło
Twe nieskazitelne lico.
– Amen
– odparli wszyscy chórem.
Felix
przez całą modlitwę z trudem dusił chichot, ale nie odpuścił
sobie przewróceniem oczami pod przymkniętymi powiekami. Zrozumiał
też, dlaczego Liam wybrał liceum z dala od miejsca zamieszkania,
pomimo że nie był sportowcem. Chłopak zyskał też trochę w
oczach Felixa, bo miał odwagę to zrobić. Właśnie, odwaga. Jakie
są jej granice? Czy będzie jej miał na tyle, żeby... Mmm, pyszna
zupa z kukurydzy.
– Więc
chodzisz z moim synem do klasy, tak? – zwrócił się do niego
Benjamin. – To liceum chyba słynie z dobrych zawodników w
lekkoatletyce. Trenujesz coś?
– Owszem
– przytaknął Felix. – Ale nie są to skoki we wzwyż. Jestem
pałkarzem w drużynie baseballowej.
– Naprawdę?
– zainteresował się żywo Benjamin. – Twoja postura jest dość
myląca.
– Wiem.
Cóż, zapewne Bóg stworzył mnie do bycia szybkim i precyzyjnym, a
nie silnym.
Benjamin
powypytywał jeszcze Felixa o szczegóły jego raczkującej kariery
baseballisty i o tym, jak radzi sobie jego drużyna w rozgrywkach
międzyszkolnych. Po skończonym posiłku powtórnie odmówił
modlitwę, w której nie zapomniał podziękować za uczynienie
potomków pierwszych osadników namaszczonym ludem.
– Dobrze,
że znalazłeś sobie takiego przyjaciela – zwrócił się jeszcze
do Liama, wstając od stołu.
***
Do
krawca Liam jechał razem z ojcem. Jack podążał za nimi swoim
Viperem. Po przymiarce miał nadzieję natychmiastowo się zmyć,
tłumacząc to oczywiście nawałem pracy. Oczywiste było też to,
że wcale nie zamierzał się dzisiaj pojawić w swoim salonie. Miał
zupełnie inne plany na ten dzień. Co prawda musiał je
trochę zmodyfikować przez tego rudego szczura, który się
nie pojawił, ale przecież wiele jest ryb w morzu i wiele
szczurów w kanale. Krawcem okazał się stary Włoch, którego
najbardziej charakterystyczną częścią wyglądu było kilkanaście
igieł przymiętych do kamizelki i metr przewieszony przez szyję.
Liam z zaciekawieniem przyglądał się odzianym w garnitury
manekinom. Oprócz klasycznych krojów w małym sklepiku można było
także zamówić bardziej ekstrawaganckie zestawy ze spodniami w
kratę lub haftowanymi marynarkami. Synowie Benjamina zostali
drużbami na jego ślubie, ale nie mieli nic do gadania przy wyborze
stroju, który zdaniem Liama był po prostu nudny. Składał się na
niego popielaty garnitur z białą koszulą i czarnym krawatem.
Krawiec nadzwyczaj żywotnie jak na swój zaawansowany wiek
obskakiwał z każdej strony Jacka, zapisując zmierzone wymiary w
małym notesiku. Benjamin przyglądał się wszystkiemu rozparty w
skórzanym fotelu, popalając włoskie cygaro.
– Pana
syn ma świetną sylwetkę – stwierdził krawiec. – Zupełnie jak
gladiator. Dużo zejdzie mi materiału.
– Odbije
pan sobie na Liamie – odparł z sarkazmem Jack, na powrót
zakładając własną marynarkę.
Na te
słowa chłopak skurczył się w sobie i wyglądał jeszcze
mizerniej. Lata zwolnień z wychowania fizycznego zrobiły
swoje. Niepewnie stanął na podwyższeniu i wykonywał polecenia
krawca. Najchętniej zamieniłby się miejscami z Felixem, który
został u niego w domu.
– Będę
chyba musiał wszyć jakieś dodatkowe poduszki – zastanawiał się
krawiec, gdy zmierzył szerokość jego ramion. Na ten komentarz Jack
nie powstrzymał się przed parsknięciem, a Liam zacisnął oczy,
czując wpełzający na twarz rumieniec.
– Niech
pan robi wszystko według własnej woli – orzekł Benjamin. –
Nigdy mnie pan nie zawiódł.
– Oczywiście.
Za dwa tygodnie zapraszam na poprawki.
Jack
rzeczywiści wykpił się pracą i pojechał swoim Viperem w odwrotną
stronę niż Benjamin z Liamem, którzy wracali do domu. W
czasie podróży nie odzywali się do siebie zupełnie, co nie było
dla chłopaka zaskoczeniem. Nie łączyła ich żadna wspólna pasja,
a Benjamin w przeciwieństwie do starszych synów nie przejmował
się postępami w nauce Liama, jakby już spisał go na
straty. Gdy weszli do willi, zastali Felixa siedzącego przy stole z
nosem w katalogu Chevroletów.
– Och,
Liam! – ucieszył się na widok kolegi. – Jak było? Chyba nie
będziesz miał kamizelki w kolorze kanarkowej żółci?
– Nie
– odparł krótko chłopak i usiadł obok niego.
Benjamin
także po odwieszeniu kapelusza zasiadł w swoim zwyczajowym miejscu
przy stole i starł chustką pot z twarzy.
– Misaki,
zrób mi kawy – zawołał w stronę żony, krzątającej się w
kuchni.
– Oczywiście
– odparła. – A dla ciebie, Liamie?
– Może
być szklanka soku.
– I
jak, chłopcze? Zdecydowałeś się na coś? – zwrócił się
Benjamin do Felixa.
– Jestem
trochę rozdarty, proszę pana – przyznał chłopak. – Czasami
drużyna ma treningi na boisku uniwersyteckim i fajnie byłoby
zabrać wszystkie graty razem, bo na razie to każdy zabiera ze sobą
po trochu. Czyli jakiś pick-up. Ale z drugiej strony... Młodość i
tak dalej, rozumie pan. Fajnie byłoby mieć coś bardziej
sportowego.
Liam
słuchał tego z rosnącą złością. Wiedział, że zabranie tego
typa ze sobą będzie katastrofą. Felix, który permanentnie olewał
drużynę, kreował się teraz przed jego ojcem na oddanego sprawie
zawodnika, gotowego do poświęceń. Benjamin Hetfield z pewnością
chciałby mieć takiego syna, trenującego czysto amerykański sport.
– I
w ogóle mnogość aut w pana komisie jest wprost niesamowita –
kontynuował Felix. – Niezwykłe, że zdołał je pan wszystkie
zgromadzić w ciągu pana życia.
– Ciężka
praca popłaca – odparł widocznie połechtany Benjamin. – Sam
zapewne wiesz o tym najlepiej. Masz jeszcze cały wieczór, żeby
pooglądać moje zbiory. Tylko niech to się nie przeciąga, bo
tradycyjnie w naszej rodzinie chodzimy na poranne msze.
– Tato
– zaczął niepewnie Liam – myślałem o tym, żeby ruszyć z
powrotem już dzisiaj. Muszę iść jutro na dializę.
– W
Amarillo nie możesz? – spytał ostrym tonem Benjamin. – Czyżbym
nie wpoił ci odpowiednio, jaką wartością jest rodzina i wiara?
Skończ z tymi tanimi wykrętami.
– Nie
wykręcam się – zaprzeczył Liam. – Po prostu nie wiem, gdzie
jest stacja dializ otwarta w niedzielę i lepiej jest chodzić
do tej samej, żeby ustrzec się zakażenia.
– Jeszcze
jedno słowo, a nie ustrzeżesz się pasa.
Misaki
przyniosła kawę i sok, przerywając swoim pojawieniem się kłótnię.
Zresztą, nie pozostało już nic więcej do dyskusji. Liam
wiedział, że jego wykręty są słabe, ale miał nadzieję, że
zadziałają przez wzgląd na jego niedawny pobyt w szpitalu.
Przeliczył się i będzie musiał spędzić jeszcze jeden dzień na
oglądaniu Felixa podlizującego się jego ojcu.
– A
więc zostajesz na noc? – zagadnęła do gościa Misaki. – Dobrze
się składa, że Matt nie przyjechał z powodu egzaminu na
uczelni, więc będziesz mógł spać w jego pokoju.
– Dziękuje
bardzo – odparł Felix i posłał matce Liama swój firmowy
uśmiech.
W
duchu także uśmiechnął się na tę perspektywę. Tej nocy od
Liama będzie go dzieliła zaledwie ściana, a nie dwa piętra jak w
internacie. Szkoda byłoby zmarnować taką sposobność.
Do czego miałaby posłużyć taka okazja, jeszcze nie był
pewien.
***
Liam
gmerał sobie w oku przed lustrem w łazience w swoim rodzinnym domu.
Ściąganie soczewek było sto razy trudniejsze od ich zakładania.
Sapnął, gdy po raz któryś delikatna błonka uciekła mu spod
palców. Noszenie okularów byłoby znacznie prostszym rozwiązaniem,
ale przy jego wrodzonej krótkowzroczności podkręconej
jeszcze długimi posiedzeniami przed ekranem komputera miałby
szkła grube jak denka od butelek. Był już kujonem z mieszaną
krwią i niewydolnością nerek, nie musiał być jeszcze
okularnikiem. Jednak życie zawsze rzucało Liamowi Hetfieldowi kłody
pod nogi, jakby nie zauważyło, że ma on jeszcze dwóch braci.
Z jakichś powodów jego czarnym jak węgiel oczom nie pasowały
soczewki jednodniowe, więc był zmuszony nosić
dwutygodniowe. Po ściągnięciu wymagały jeszcze przeczyszczenia
w płynie antybakteryjnym, który nalewał do zagłębienia
dłoni, a następnie umieszczenia w dołkach z tymże specyfikiem.
Sfrustrowany uświadomił sobie, że nie zabrał z internatu
okularów. Czynności te wykonywał więc głównie na wyczucie. Na
szczęście zmysł dotyku jest tak wyostrzony w opuszkach
palców, że człowiek może wyczuć nierówność o wysokości kilku
nanometrów. Boże, dlaczego ja wiem takie rzeczy, pomyślał Liam.
„Naprawdę jestem kujonem”. W końcu z butelką płynu pod
pachą i pudełkiem na soczewki w dłoni wyszedł z łazienki. Chciał
już iść spać, bo co innego mógł robić na półślepo, odbębnić
poranną mszę i wrócić do internatu. A przede wszystkim nie
chciał już dzisiaj widzieć Felixa Stinsona. Liam nie byłby
zdziwiony, gdyby za jakiś czas dyrektor szkoły oznajmił, że
Benjamin Hetfield przekazał spory datek na drużynę
baseballową. Felix cały wieczór wchodził jego staremu w dupę z
dużą ilością wazeliny. Cóż, pewnie na tym znał się najlepiej.
Wszedł
do swojego pokoju, odłożył wszystko na biurko i położył się na
łóżku. Przynajmniej tutaj miał pościelone, jak lubił, czyli
dwie poduszki i dwa jaśki. Pokój obok zajął na tę noc Felix,
który do przebrania otrzymał przykrótkie spodnie dresowe i
podkoszulek Matta. Liam rzucił jeszcze niechętne spojrzenie na
ścianę, która ich oddzielała. Dojrzał tylko rozmazany wzorek
tapety. Zgasił lampkę przy łóżku i spróbował zasnąć.
Felix
ubrany jedynie w szare, dresowe spodnie siedział na łóżku w
ascetycznym pokoju drugiego z synów Benjamina Hetfielda. Wychodziło
na to, że najstarszy był dupkiem, średni sztywniakiem,
a najmłodszy... Cóż, najmłodszy był aktualnie wkurwiony za
zachowanie Felixa, a on jedynie mówił, co ten stary pierdziel z
resztkami obiadu na wąsach chciał usłyszeć. Liam też mógłby
od czasu do czasu zastosować ten patent i jego życie byłoby
łatwiejsze. Felix wstał z łóżka z klarownym zamiarem w
głowie. Nie zamierzał zastanawiać się nad konsekwencjami tego,
co za chwilę uczyni. Był piękny i młody, nie musiał
myśleć. Na szczęście drzwi do pokoju Liama nie były zamknięte
na zamek. Wszedł do środka, przysiadł na brzegu łóżka chłopaka
i zaświecił lampkę. Liam, który jeszcze nie zasnął, popatrzył
się na niego zaskoczony. Felix był na tyle blisko, że widział
dokładnie, jak jego bicepsy się uwydatniają, gdy zaplótł ręce
na nagiej klatce piersiowej.
– Po
co tu przylazłeś? – wyszeptał.
Felix
tylko nachylił się nad nim, aż zetknęli się czołami. Jego
przydługie włosy, które lekko falowały po całodniowym związaniu,
połaskotały twarz Liama. Na razie wymieniali ze sobą jedynie
oddechy o tym samym miętowym zapachu pasty do zębów. Liam znów
taj jak wczoraj pod dębem spojrzał z bardzo bliska w piwne oczy
Felixa. Tym razem były jednak spokojne i jakby wyczekujące.
Chochliki musiały zapaść w drzemkę.
– Po
co tu przyszedłeś? – powtórzył równie cicho.
Felix
w odpowiedzi uniósł się, ciągnąc ze sobą dłonie Liama. Położył
je sobie na klatce piersiowej i przykrył swoimi, znacznie większymi.
Przesunął po swoim ciele, by Liam mógł wyczuć twardość i
fakturę jego mięśni. Palce chłopaka zahaczyły o sztywne sutki,
wywołując lekkie wzdrygnięcie Felixa.
– Trochę
tu zimno – stwierdził. – Masz otwarte okno.
– Możesz
wyjść, jak ci się nie podoba – odmruknął Liam, nie wiedząc,
co myśleć o tej sytuacji i jak się zachować.
Pierwszy
raz dotykał obcego ciała i nie miał pojęcia, czy zamiast twardych
mięśni wolałby poczuć miękkość kobiecych piersi. Zastanawiał
się tylko, jak wiele osób przed nim miało okazję czuć pod
palcami krzywizny tego harmonijnie zbudowanego torsu. Pewnie nie
jedna i nie dziesięć. Spojrzał na twarz Felixa, na której nie
było śladu jego zwyczajowej zadziorności. Uśmiechał się bardzo
delikatnie i ciepło.
– Czego
chcesz? – zapytał ponownie.
Felix,
który cały czas trzymał jego dłonie w swoich, przejechał po
swoim ciele od piersi, aż po pępek z kolczykiem
ozdobionym zawieszką, której kształtu Liam nie mógł dojrzeć.
– Pytasz
o moje najskrytsze marzenia, czy coś bardziej realnego?
– Jak
chcesz.
– Więc...
– zastanowił się Felix. – Chciałbym, żebyś czcił do boskie
ciało. Chcę, żebyś stał się jego wyznawcą. To z tych bardziej
realnych.
– Wyznawcą?
– powtórzył niepewnie Liam.
– Uhm...
– potwierdził jękliwie baseballista, bo jego sutki znów znalazły
się pomiędzy drobnymi palcami Liama. Nic nie mógł poradzić na
to, a nawet nie chciał tego robić, że były bardzo czułe. – A z
tych na razie niemożliwych, to chciałbym, żebyś jak każdy
poprawny wyznawca złożył w świątyni ofiarę.
– Dlaczego
ja?
– Och,
Liam – sapnął sfrustrowany Felix. – Czy gdy ktoś daje ci
milion dolców, to pytasz się dlaczego?
– Oczywiście
– odparł Liam. Czuł, że nagle jego dłonie zaczęły pocić się
jeszcze intensywniej. – Jeśli są szemrane, sprowadzą tylko
kłopoty.
Felix
puścił dłonie Liama, które bezwładnie opadły po jego torsie i
zaśmiał się w duchu. Wiedział, że nie będzie łatwo. Dla
pocieszenia przełożył nogę przez biodra Liama, przytrzymał go za
ramiona i pocałował. Gdy odsuwał głowę, poczuł na czole
muśnięcie długich rzęs Liama.
– Jak
zwykle niesamowity Felix Stinson zdobył pierwszą bazę. – Zaśmiał
się. – Niestety nie dowiemy się, co jeszcze ma w zanadrzu,
bo czas meczu dobiegł końca.
Nie
patrząc na twarz Liama, wyszedł z pokoju i najciszej, jak tylko się
dało, zamknął za sobą drzwi. Wrócił do siebie i stanął na
środku pokoju. Był tu sam na sam ze swoją wyobraźnią. Przejechał
palcami po torsie i włożył je do ust. Poczuł słony smak potu,
mieszaniny jego własnego i Liama. Drugą dłonią zaczął
pieścić jeden ze swoich różowych sutków. Cóż, nie miał
zamiaru walczyć z naturą, która jego najczulszymi miejscami
uczyniła sutki i tyłek. Chociaż wszechświat pozostawał w stanie
wiecznego chaosu, to jednak niektóre zbiegi okoliczności i rzeczy
trudno jest przypisać przypadkowi. No bo co by było, gdyby prostata
znajdowała się w innym miejscu? I cojeśli Felix byłby
hetero? Ile znalazłoby się lasek gotowych go zaspokoić? Kosmos
to niewyobrażalna siła. Tak, gdy skończy karierę
baseballisty, powinien zostać filozofem. Wyciągnął obślinione
palce z ust i odchylił nimi gumkę od dresów na tyłku.
Prześlizgnął się pomiędzy umięśnionymi pośladkami do swojej
dziurki. Uklęknął na parkiecie i wypiął się, kładąc głowę
na podłodze. Drugą rękę włożył pod siebie, by chwycić się za
niecałkowicie miękkiego penisa.
– Och,
Liam – westchnął z policzkiem przytkniętym do zimnego parkietu.
***
Z
chłodem bezgwiezdnej nocy powietrze stało się jakby bardziej
rześkie i lekkie. Niosło ze sobą jedynie pieśń cykad i daleki
szum samochodów. W ostrym świetle latarni włosy chłopca lejące
mu się po plecach i lepiące potem do twarzy i ust przybrały kolor
niemal czerwony. Ostre cienie jeszcze podkreśliły chudość jego
ciała, zarysy żeber i obojczyków. Na wąskich biodrach kombinezon
podtrzymywał mu pas z narzędziami, bo góra stroju swobodnie
opadała wzdłuż ud. Chłopiec przemykał pomiędzy samochodami, pod
opuszkami palców wyczuwając smukłość ich linii. Zatrzymał się
przy czerwonym deVille, po czym położył się na jego masce.
Kontrast jeszcze uwypuklił bladość jego szczupłego ciała.
– Strzał
to jednocześnie bardzo pewna i niepewna metoda pozbawienia życia –
powiedział na głos, jakby cytował książkę. – Wiele jest
przypadków ludzi żyjących z jedną półkulą mózgu. Wszakże
zabieg hemisferektomii był niegdyś bardzo popularny przy leczeniu
padaczki. Z drugiej strony pocisk nie musi trafić w serce, aby
śmiertelnie je uszkodzić. Wystarczy, że fala uderzeniowa będzie
wystarczająco mocna, aby zniszczyć jego tkanki.
Ześlizgnął
się z maski samochodu i ją otworzył.
– Pompa
sodowo-potasowa – powiedział. – Z chemicznego punktu widzenia
ciało ludzkie składa się w sześćdziesięciu procentach z wody.
Transport każdego składnika na poziomie komórkowym zachodzi
poprzez dyfuzję w cieczy. Elektroliza spowodowana przyłożeniem do
ciała prądu stałego o odpowiednim natężeniu skutkuje
natychmiastową śmiercią. Dodatkowym efektem przy dłuższym
kontakcie jest poparzenie skóry i narządów wewnętrznych.
Po
paru ruchach wyciągnął z samochodu akumulator i postawił go na
ziemi. Popatrzył na okna na pierwszym piętrze willi, w których
świeciły się światła. Także w pokoju Matta, co oznaczało,
że gość został na noc.
E tam, nic wielkiego nie zrobiłam, ale jeśli Cię zmotywowałam do pisania, to bardzo mnie to cieszy ;) Co do rozdziału – atmosfera robi się duszna i niepokojąca. Felix wydawał się na początku spoko gościem, ale po tym rozdziale widzę go jako zadufanego w sobie buca, w dodatku z pokrętną logiką, którą tłumaczy sobie własne, nieczyste zamiary. Z drugiej strony nie mogę pozbyć się wrażenia, że przebywanie w tym domu, w towarzystwie Jacka i Benjamina tak na niego wpłynęło, jakby ujawniło jego prawdziwą naturę. Za to Liam ewidentnie struchlał w tym domu i w sumie nie rozumiem, czemu zgodził się zabrać ze sobą Felixa, kiedy wcześniej go dość mocno zbywał i trzymał na dystans, nie potrafię go do końca ogarnąć. Najbardziej niezrozumiałe było dla mnie, że potem potulnie pozwolił mu robić ze sobą, co ten chciał.
OdpowiedzUsuńJack to straszny perwers i dupek, ale chyba dlatego najbardziej mnie interesuje. Jest fascynujący w soim zepsuciu i zastanawiam się jak daleko jeszcze może się posunąć. W ogóle bardzo lubię dialogi z nim.
A Josh mnie zaskoczył. Podejrzewam, że widział jak Jack obłapia Felixa i teraz planuje coś mu zrobić, a właściwie to chyba go zabić (w sensie Felixa). Sposób, w jaki się wypowiadał, sugeruje że nie jest takim prostym chłopaczkiem na jakiego wygląda. Właśnie, wydaje mi się, że ta jego uległość i łatwość, z jaką daje się kontrolować Jackowi to tylko pozory, bo wie że inaczej Jack by się nim nie zainteresował. Po tym rozdziale zaczyna mi tu pachnieć odrobinę thrillerem psychologicznym, co bardzo me gusta.
A i z jednym się nie zgodzę: w stadzie wilków nie każdy członek jest groźnym drapieżnikiem, mogącym doskonale poradzić sobie w pojedynkę. Są wilki alfa, beta, ale też omega, te najsłabsze, które nie poradzą sobie bez stada. Wilki żyją w watahach właśnie dlatego, że to zwiększa ich szanse na przeżycie, a samotniki to albo wygnańcy albo uciekinierzy, ale to taka dygresja (czytała "Żyjący z wilkami" to się wymądrza ;P)
Podsumowując, rozdział wzbudził we mnie różne emocje, czasem mieszane, ale to chyba właśnie urok Twojej twórczości, który mnie przyciągnął i sprawia, że mam ochotę na więcej. Także idź tą drogą ;) A i fajnie, że tak często i regularnie dodajesz nowe rozdziały, ja niestety nie mogę się tym pochwalić -_-'
Ale epistołę walnęłaś :) Dzięki.
Usuń*Co do Liama: dlaczego zgodził się zabrać Felixa? Bo jest samcem omega i kładzie uszy po sobie w kontakcie z kimś, kogo uważa za lepszego/silniejszego/przystojniejszego od siebie. Jak stwierdził Jack, złamał mu się kręgosłup pod butem ojca. A dlaczego nie odepchnął Felixa? "Bo chciałby, ale się boi", bo nie umie się przeciwstawić i podświadomie czuje się mile połechtany, że kimś takim jak on interesuje się ktoś taki jak Felix.
*Felix jest oczywiście narcyzem i nie ogląda się na uczucia innych, a dom Hetfieldów wyciąga ze wszystkich (też z Liama) co najgorsze.
*Co do Josha: W pierwszym rozdziale Jack mówi, że jest trochę pod kreską, mając na myśli inteligencję chłopaka. Tak naprawdę nikt nigdy nie interesował się dzieciakiem z przyczepy i nikt nie wie, co w nim siedzi. Może coś bardzo złego?
*Wilki: Się oglądało Discovery, to się wie xD Jasne, że podobnie jak lwy żyją w stadzie i są zwierzętami społecznymi. Ale jednak osobnik został sam (był kiedyś taki program o watasze wystrzelanej przez kłusowników. Ostała się tylko jedna samica), to da radę przeżyć sam jakiś czas. Natomiast taka mrówka nie jest indywidualnością, jest jakby tylko częścią "masowego mózgu". Wykonuje to, co jej kazano i nie jest zdolna do samodzielnego przeżycia.
Rozdziały wychodzą regularnie, bo napisałam kilka do przodu, ale później rozpocznie się rok akademicki i raczej nie będzie już tak wesoło xD Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłoby napisać całość i dopiero publikować. Albo pisać z rok, aby mieć duuuży zapas. Ale kto by tyle wytrzymał?
Dzięki za komentarz :)
P.S. Za tydzień więcej Jacka i jego odpałów (ja też go uwielbiam) oraz Santy i Saszy.
Czyli Liam jest taką stereotypową kujonką szarą myszką, która leci na przystojnego sportowca, który raczył zwrócić na nią uwagę ;) Miałam nadzieję, że chociaż bardziej będzie się opierał, bo z początku tak ładnie się bronił ;P
OdpowiedzUsuńZ tymi wilkami czepiłam się, bo napisałaś, że w stadzie KAŻDY członek jest groźnym drapieżnikiem, mogącym DOSKONALE poradzić sobie w pojedynkę, ale mniejsza o to, rozumiem zamysł. Też oglądałam namiętnie Discovery czy insze Animal Planet ;)
Taaa, zgadzam się z tym napisaniem całości, trudno się mobilizować bez publikowania, zwłaszcza długiego tekstu. Miałam ambitny plan, żeby zrobić tak z Księgą III, w sensie napisać całość, a potem zamieszczać na blogu, ale raczej daruję sobie ten pomysł.
To czekam na Jacka i pokręconą parę S&S ;D
Hej. Trafiłam tu jakimiś zagmatwanymi ścieżkami i całkowicie wsiąkłam. Historia tak wciągająca, że kilka opowiadań można by nią obdzielic. Na razie Jack jest moim ulubieńcem. Sama mam słabość do takich dupków😊 I taka dygresja mała, z racji moich studiów:moge zapytać, skąd pochodzisz? Ze dwa razy padło w tekście słowo zamiarował, które pochodzi z ludowej gwary Podlaskiej i tylko w jednym miejscu je jak na razie mogłam usłyszeć.
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz, bezimienna :) Cieszę się, że cię wciągnęło. Jack to nie tylko twój faworyt, ale też mój i kilku innych czytelniczek. Cóż, kobiety lubią chamów i brutali. A jak to się kończy? Wiadomo - płacz i zgrzytanie zębów xD Chyba kompletnie bez zwracania na to uwagi używałam "zamiarować" zamiennie z "zamierzać". Mieszkam w Małopolsce. Jedna strona rodziny mieszka tu od dziada, pradziada, a druga po wojnie przyjechała z Podkarpacia. Także nie wiem, skąd mi się to wzięło. Ha, chyba jedynym regionalizmem, jakiego używam w mowie, jest "wyjść na pole". Znam kilku ludzi z Wawy i mają z tego straszny polew xD
UsuńDzięki za komentarz :)
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, biedny Liam jeszcze jest uwzgledniony w zakładzie między Felixem i Jackiem, jeszcze no cóż wkurza mnie to że Josh to wciąż tak traktuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej!
UsuńNo zabawa musi być, a najlepsza dla niektórych jest wtedy, gdy ktoś inny cierpi. Jack należy do takiego typu ludzi.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, biedny Liam jeszcze jest uwzględniony w zakładzie między Felixem i Jackiem, jeszcze no cóż wkurza mnie to że Josh'a to wciąż tak traktuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga