asza
stroszył swojego irokeza, stojąc przed pionowym lustrem w
przedpokoju. Skrócił go wczoraj niemal o połowę i pofarbował na
czarno. Wyciągnął także kolczyki z brwi, zostawiając tylko trzy
okrągłe w dolnej wardze. Gdy jego irokez stał już na baczność,
w przeciwieństwie do niego samego, przyglądnął się swojej
postaci w lustrze. Lekkie zgarbienie nie rzucało się tak bardzo
w oczy, w porównaniu do cieni pod oczami. Był pewien, że mu
zejdą, gdy na dobre rzuci ćpanie, ale tak się nie stało. Jak
przez mgłę skojarzył, że w dzieciństwie miał przecież
niedoczynność tarczycy, na którą się nawet leczył. Niewiele w
ogóle pamiętał z tamtego okresu, gdy był buntującym się
szczylem, który stawiał swojego irokeza za pomocą wody z cukrem.
Później nadszedł okres, gdy często nie miał cukru, a nawet wody.
Gdyby nie Santa, pewnie zdechłby w jakieś norze, dławiąc się
własnymi wymiocinami. Tak, rockman go uratował, przywrócił
mu jakąś część godności, ale jednocześnie odebrał inną.
Sasza na odchodnym zerknął jeszcze raz w lustro, na wychudzoną
postać o nudnych, szarych i dość wyłupiastych oczach. Skarcił
się za to w duchu. Przecież on nigdy nie był
przystojny i to, że przestał brać, nie odmieni go w jakiś cudowny
sposób. Odrzucił grzebyk oraz krem stylizujący do włosów na
stolik i udał się do kuchni. Tam, na blacie leżała już
przygotowana kamera. Santa uznał, że zoom w komórce Saszy może
być jednak za mały. Właśnie dzisiaj nadszedł dzień, w którym
mieli zrealizować jego szatański plan. Dość szybko namierzyli
najstarszego syna Benjamina Hetfielda, Jacka, który był teraz
menadżerem jednego z salonów samochodowych należących do jego
rodziny. Santa zadzwonił do niego i powiedział, że chciałby
sprzedać swojego deVille, ale zależy mu na zachowaniu dyskrecji.
Umówili
się w ustronnym miejscu na dzisiaj, żeby obejrzeć samochód. Saszę
cały czas nurtowało, dlaczego Santa zapamiętał jakiegoś
chłopaczka, którego pieprzył dekadę temu. Odpowiedzi poszukał
więc na Facebooku. Profil Jacka Hetfielda był tak ubogi, że niemal
wyglądał na fałszywy, ale na jego podstawie można było
stwierdzić jedno. Mianowice, że facet był niesamowicie przystojny,
niczym model bielizny od Calvina Kleina. Najwyraźniej Santa Boy
zapamiętywał kochanków tego godnych, a nawet ich nagrywał. Tak,
kamera, którą Sasza miał teraz w rękach, do tej pory
spoczywała na statywie obok łóżka gwiazdora. Santa miał w
zwyczaju nakręcać swoje łóżkowe ekscesy z kobietami i
mężczyznami. Nie przestał tego robić, nawet gdy Sasza zajął
materac położony na podłodze w gościnnym pokoju. Robił to
zazwyczaj, gdy punkowiec chodził grać do klubów. Swoje filmiki
Santa pokazywał znajomym z muzycznego świadka. Był to ich rytuał.
Podczas wydzielania ścieżek kartami kredytowymi oceniali, kto w
danym miesiącu wyhaczył lepszą dupę i co z nią zrobił.
Oczywiście Sasza nigdy nie znalazł się na jednym z tych filmików.
Najwidoczniej nie było, czym się chwalić.
Zrobił
kawę dla siebie oraz Santy i poszedł do jego sypialni. Mężczyzna
jeszcze spał. Sasza przypatrzył mu się z góry. Dużo w mediach
mówiono o tym, jak się stoczył. Że nie jest już ikoną seksu.
Cóż, mężczyzna miał już swoje lata, ale i tak trzymał się
lepiej niż przeciętny, zapasły czterdziestolatek. Jednak do
Amerykanów, którym popkultura na stałe wbiła do głów kult ciała
i młodości, nie mogło dotrzeć, że każdy się kiedyś
starzeje. Sasza na według siebie o wiele za długą chwilę
zapatrzył się na twarz mężczyzny, a później jego wzrok padł na
statyw stojący przy łóżku.
– Nienawidzę
cię – szepnął.
***
W
Teksasie nietrudno o miejsce, w którym można załatwiać interesy
bez udziału gapiów. Jeśli miejscowy wspominał tu o swoim
bliskim sąsiedzie, to zapewne miał na myśli człowieka, do którego
można dojechać w dziesięć minut. Ogromna powierzchnia stanu
skutkowała zaludnionymi miastami i rozległymi obszarami konkretnej
pustki. Santa Boy oparł się przedramieniem o swojego czarnego
deVille i czekał. Amerykańskie filmy podpowiadają, że w takim
momencie należy zapalić papierosa, ale wiedział, że to źle
wpływa na głos. Więc tylko czekał, wystukując palcami rytm o
dach samochodu. Za to Sasza czuł się jak ostatni lamus, kryjąc się
w zaroślach z kamerą. W końcu nadjechał Viper i zatrzymał się
obok Cadillaca. Sasza widział, jak wysiada z niego wysoki mężczyzna
w garniturze, z blond włosami zaczesanymi w kucyk. Nie słyszał,
o czym rozmawiają z Santa Boy'em. Na razie rzeczywiście wyglądało
to na wycenę samochodu. Jack Hetfield stuknął butem w chromowany,
nieoryginalny zderzak i wskazał na felgi. Jednak później zupełnie
stracił zainteresowanie samochodem i skupił się na muzyku, który
stanął bardzo blisko niego. Mówili coś do siebie i nie minęła
dłuższa chwila, a Jack już klęczał przed Santa Boy'em.
Saszy drgnęła lekko ręka, jednak obraz powinien być wyraźny. Gdy
Viper zniknął z pola widzenia, wyszedł z zarośli. Santa
przejechał dłonią po pasie włosów na szczycie podgolonej głowy
i wzruszył ramionami, jakby mówił „Takie rzeczy to dla mnie
codzienność” i rzeczywiście tak było.
– Sfilmowało
się? – spytał po prostu, gdy po chwili zauważył Saszę.
– No.
– To
spoko. W drodze powrotnej zatrzymamy się w jakieś knajpce –
oznajmił Santa, najwyraźniej przechodząc nad niedawnym wydarzeniem
do porządku dziennego. – Głodny jestem.
Jechali
z powrotem do Austin w zupełnym milczeniu. Santa nie lubił słuchać
radia, bo nawet w rockowych stacjach puszczali tę współczesną
tandetę. W końcu, po długiej chwili krępującej dla Saszy
ciszy odezwał się pierwszy:
– Hej,
chcesz gdzieś pojechać? W jakieś specjalne miejsce? – zapytał,
nie odrywając wzroku od drogi. – Będę miał ten samochód
jeszcze tylko tydzień.
Na
te słowa Sasza zacisnął mocniej palce na kamerze, którą trzymał
między nogami. Znowu dał zrobić z siebie naiwnego durnia i
własnymi rękami nakręcił film, którym Santa będzie mógł
pochwalić się przed kolegami ze światka muzycznego.
– A
co z filmem? Nie zamierzasz go szantażować? – zapytał,
przełykając gorycz.
– Taki
był na początku plan. Nie chciałem sprzedawać swojego deVille,
ale zaproponował naprawdę duże pieniądze. A my przecież
potrzebujemy dużych pieniędzy, żeby samodzielnie nagrać płytę.
Film będzie dodatkowym zabezpieczeniem, jakby nam się zwiększyły
koszty. Dlatego dobrze go pilnuj.
Sasza
z zaskoczeniem popatrzył na mężczyznę i rozluźnił palce
zaciśnięte na kamerze. Jeszcze przed momentem miał ochotę zgnieść
obudowę.
– Może
nad ocean? – zaproponował po chwili.
– To
zbankrutujemy na benzynie. – Zaśmiał się Santa.
Później
znów zapadła cisza, mącona jedynie porykiwaniem silnika i szumem
opon toczących się po asfalcie. Było jeszcze wcześnie, więc
letnie Słońce wdzierało się przez okna samochodu. Sasza odchylił
się, przysłaniając oczy dłonią, aż zetknął się czołem z
ramieniem Santy Boy'a. Poczuł jego zapach zmącony chemiczną wonią
pralni. Wciąż z pochyloną głową zapytał przez ściśnięte
gardło:
– Dobry
był?
– Przeciętny.
Bardzo.
Sasza
uniósł na Santę zdziwione spojrzenie.
– Co?
Nie jest gejem? – spytał.
– Jest.
Może te dziesięć lat temu wyglądał jak androgeniczny, blond
aniołek, ale teraz... To jeden z tych typów, którzy tylko
posuwają, a jak już komuś obciągną, to z wielkiej łaski. Wiesz,
żeby nie wyjść na zbyt pedalskiego – prychnął. –
Wtedy też był tylko kolejną dziurą, może tylko ładniej
opakowaną.
– To
dlaczego go zapamiętałeś? – dopytywał Sasza.
Santa
Boy zatrzymał auto na poboczu i westchnął głęboko jak przed
spowiedzią. Pomimo że już nie prowadził, dalej patrzył przed
siebie, a nie na Saszę.
– Właściwie
to bardziej w pamięci utknął mi ten jego azjatycki brat – wyznał
po chwili. – To było na jakimś festiwalu. Posuwałem jego
starszego braciszka, a gdy odwróciłem głowę, zauważyłem,
że chłopak ukrywa się pomiędzy sprzętem muzycznym.
Skojarzyłem wtedy, że to rodzeństwo, bo blondyn wspominał o
tym, że przyjechał z przyrodnim bratem. Heh, dzieciak ganiał za
mną przez cały czas trwania festiwalu. Strasznie był nieustępliwy.
W końcu dopiął swego. I jak go tak posuwałem,
to się w końcu znudziłem. Odwróciłem głowę, zauważyłem,
jak przerażonymi oczami przygląda się wszystkiemu jego mały,
chiński braciszek. I wtedy zacząłem posuwać go z większym
zaangażowaniem. Ale nie dlatego, że był to piękny, młody chłopak
o ciele antycznego bożka, ale dlatego, że patrzył na nas jego
brat. Czułem perwersyjną przyjemność na myśl o tym, co to zrobi
z umysłem tego dzieciaka. I, kurwa, jak później popatrzyłem w
lustro, to miałem taką samą minę jak ty teraz. I wtedy
zrozumiałem.
– Co
zrozumiałeś? – zapytał Sasza, czując jak jego i tak wyłupiaste
oczy starają się opuścić oczodoły. Nawet nie zauważył, kiedy
chwycił mężczyznę za ramię.
– Że
spieprzyłem w wieku piętnastu lat z patologicznego domu, żeby nie
stać się taki sam jak oni – odpowiedział Santa. – A robię
dokładnie to samo. Nie pamiętam nagrywania żadnej z płyt, dużej
części koncertów, ani nawet twarzy i imion ludzi, z którymi
uprawiałem seks. Oczywiści dwie pierwsze rzeczy były spowodowane
tym, że ciągle byłem najebany. Do ostatniej dokłada się jeszcze
to, że nie zależało mi na poznaniu tych ludzi. I w końcu
zaliczyłem już tyle pięknych kobiet i mężczyzn, że już
nie wystarczało mi to, żeby się podniecić. I wtedy postanowiłem
rzucić.
– I
już było dobrze? – zapytał cicho Sasza, nie wychodząc z szoku.
Zawsze
uważał Santę Boy'a za pewnego siebie pyszałka bez zdolności do
autorefleksji i nie spodziewał się po nim takich
zwierzeń. Oczywiście ich treść także miała swój udział
w uczuciu, które ogarnęło chłopaka.
– Nic
nie było dobrze – zaprzeczył gorzko Santa. – Wielokrotnie
rzucałem i wracałem do narkotyków. A do tego okazało się,
że bez nich nie umiem tworzyć. Pisać tekstów ani komponować.
Bezużyteczny zostałem wywalony z własnego zespołu. I minęło
dziesięć pierdolonych lat i co? Nie wydałem przez ten czas żadnej
sensownej płyty, która nie byłaby komercyjnym gównem.
Sasza
nigdy nie uważał się za szczególnie elokwentnego. Teraz do głowy
też nie przychodziły mu żadne sensowne słowa, więc tylko
bardziej kurczowo trzymał się ramienia Santy, który patrzył przed
siebie, gdzieś na horyzont, a może nawet dalej. Siedzieli tak w
ciszy niemierzalną chwilę, bo dla Saszy czas się zatrzymał.
W głowie zaczęło kotłować mu się wiele myśli. Czy Santa
kiedykolwiek komukolwiek powiedział to, co jemu? Czy tylko on był
jego powiernikiem? Czuł, że tak właśnie było i to
czyniło go ważnym. To oddawało mu tę część godności, którą
Santa sam mu odebrał. To czyniło ich równymi.
W
końcu Santa Boy odwrócił się do niego, a na jego zagościł słaby
uśmiech. Gdy mrużył swoje piwne oczy, pojawiały się wokół nich
kurze łapki.
– Ładnie
dziś wyglądasz – stwierdził głosem na granicy szeptu, dotykając
wolną dłonią policzka Saszy.
Sasza
płakał ostatni raz, gdy matka odsunęła go od piersi. Później
jego ból nie znajdował żadnej drogi uzewnętrznienia, więc często
pomagał mu żyletką. Krwawe łzy zastępowały mu te prawdziwe.
Teraz też nie płakał, chociaż pierwszy raz od bardzo dawna czuł
się szczęśliwy. Może jego łzy czekały na jeszcze
intensywniejsze uczucie? Nie wiedział tylko, czy dobre, czy złe.
– Jedźmy
nad Zatokę Meksykańską – zaproponował po chwili. – Chcę się
wreszcie wyspać w wygodnym łóżku, a nie materacu położonym
na podłodze.
– Hmm.
To się wykosztujemy. Chcesz jednak wykorzystać ten film? –
zapytał Santa, którego twarz zdobił już szerszy i typowy dla
niego, zawadiacki uśmiech.
– Nie
wiem – odparł Sasza. – Będziemy musieli sprawdzić, czy uczeń
poszedł drogą mistrza. Jeśli blondi zabawia się z ciałami i
duszami jakiś niewinnych chłopców, to wymierzymy mu odpowiednią
karę. Tak profilaktycznie, by nie poszedł twoją drogą.
– To
mi się podoba – stwierdził ze śmiechem Santa i odpalił
samochód. – Ale póki co, Highway to Hell.
***
Liama
wypuści ze szpitala po czterech dniach, więc w piątek mógł się
pojawić w szkole. Nawet się z tego cieszył, bo nie musiał dzięki
temu odwiedzać żadnego z kolegów w internacie lub domu, aby
pożyczyć notatki. Wychowanie fizyczne niestety znajdowało się w
środku zajęć, więc nie mógł się wcześniej urwać. Gdy
pozostali uczniowie biegali wokół boiska w ramach rozgrzewki,
on podszedł do starego dębu, aby ochronić się pod jego
rozłożystą koroną przed Słońcem. Miniatura tego bardzo starego
drzewa widniała w herbie szkoły, a do jego pnia przypięta była
tabliczka z napisem „Oto dąb, który zasadzili tu pierwsi osadnicy
w roku 1691, kontynuujący misję eksploatatora Teksasu,
Alonso Álvareza de Pinedy”. Ilekroć Liam czytał ten napis,
śmieszył go tak samo. Pierwszymi mieszkańcami tych terenów byli
oczywiści Indiane, a odkrywcami Ameryki prawdopodobnie Wikingowie.
Ale może właśnie tej próżności biali zawdzięczają swój
sukces? Usiadł pod drzewem z twarzą skierowaną na boisko, by
widzieć, kiedy zakończą się zajęcia. Miejsce to było dość
oddalone od budynku szkoły i dzwonek nie był dobrze słyszalny.
Zeszyty pożyczył od jednego gościa znajdującego się jeszcze
niżej w hierarchii. Z niesmakiem odkrył na marginesach
podobizny kapitan cheerleaderek. Na każdej następnej stronie
dziewczyna była pozbawiona kolejnej części garderoby. Oczywiści
autor mógł tylko domyślać się, jak dziewczyna wyglądała nago.
Cóż, albo natrafił w sieci na filmik nekręcony przez kapitana
drużyny baseballowej. Jak na zwołanie usłyszał za plecami głos
trenera i jednego z zawodników, Felixa Stinsona. Chłopak był
niebotycznie wysoki, przy czym szczupły, ale nie chuderlawy jak
Liam. Włosy w kolorze miodowego brązu zwykle wiązał w mały
koczek na czubku głowy. Miał bardzo szczupłą twarz z wystającymi
kośćmi policzkowymi, wąskimi ustami i ostrym nosem. Nawet Liam
musiał przyznać, że chłopak był bardzo przystojny, a z
rozpuszczonymi włosami wygląda nawet trochę jak Depp z Co
gryzie Gilberta Grape'a. Dodatkowo był najlepszym pałkarzem w
zespole, co czyniło go jednym: wielkim dupkiem.
– Ty
może za mocno te włosy ściągasz, aż ci mózg zniekształca i
dlatego nie dotarło do ciebie, co ci powiedziałem miesiąc
temu?! – Do uszu Liama dobiegł podenerwowany głos trenera.
– Nie
no, z moim mózgiem jest wszystko w porządku – zapewnił Felix. –
Ale pański przekaz byłby dla mnie klarowniejszy, gdyby moja uwaga
nie była rozpraszana śliną opryskującą mi twarz. Polecić panu
dobrego dentystę? Ta szpara...
– Stinson!
Boże, przysięgam, że kiedyś przefasonuję ci tę piękną buźkę.
I może pójdę siedzieć, ale warto będzie! – Głos trenera stał
się jeszcze donośniejszy.
– No,
niech się pan nie denerwuje! Jeszcze pan bardziej ołysieje i z
jeziora Sam Rayburn zrobi się panu Ocean Atlantycki.
– Stinson!
– Głos trenera przeszedł w ton ostrzegawczy, a Liam był pewien,
że na jego wysokim czole pulsuje żyła.
– Spokojnie,
spokojnie. Robiłem, jak pan kazał. Białko i pakowanie, białko i
pakowanie... Ale czego się pan spodziewał po miesiącu? Hulka
Hogana?
– Gdybyś
naprawdę ćwiczył, to by było widać – stwierdził trener. –
Niedługo przyjeżdżają rekruterzy z uniwerku, a ty się
wydurniasz! Ominie cię ogromna szansa z twojej własnej winy!
– No
ale oni przychodzą oglądać trzecioklasistów – odpowiedział
Felix cierpiętniczym głosem. – Co to ma niby do mnie? Jestem
dopiero w drugiej klasie.
– A
to, że zobaczą świetnego pałkarza chudego prawie jak jego kij. I
pomyślą, że kimś, kto nie potrafił wypracować
odpowiedniej sylwetki, nawet nie warto się przejmować. Nawet pomimo
jego umiejętności. Uznają, że jesteś leniwy albo chory, albo nie
masz genów na baseballistę. A oboje wiemy, że to nieprawda!
Najwidoczniej
wreszcie komuś udało się zgasić Felixa Stinsona, bo zamiast
ciętej riposty Liam usłyszał:
– No
dobra. Czyli białko i pakowanie.
– Dokładnie.
Po
tym do uszu Liama doszły odgłosy oddalających się kroków.
Zapewne trener wrócił do szkoły. Felix najprawdopodobniej wciąż
stał po drugiej stronie drzewa, więc Liam skulił się jeszcze
mocniej, aby nie było go widać. Sarkazm Stinsona kuł dotkliwiej
niż igły wenflonów, a po opierdzielu od trenera chłopak
na pewno będzie chciał się na kimś wyżyć. Na szczęście
po chwili do uszu Liama znów dobiegł szum dawno niekoszonej
trawy, więc Felix zapewne też wrócił do szkoły. Wychylił
się jeszcze, aby sprawdzić, czy na pewno jest „czysto”. Z ulgą
zauważył brak Stinsona. Gdy wyprostował się, by kontynuować
przepisywanie, czekała już na niego uśmiechnięta twarz
Felixa. Chłopak kucał teraz z jego drugiej strony w pełni
zadowolony z udanej podpuchy.
– Jak
tam, Liam? – zapytał słodkim głosem. – Ptaszki w klasie
świergotały, że jesteś chory. Ale już widzę, że z tobą w
porządku.
– Jakby
cię to naprawdę interesowało – burknął chłopak i podciągnął
kolana.
– No
przecież pytam. To chyba interesuje, nie?
– Ale
nie z tych powodów, co trzeba. Ty szukasz tylko kolejnej szpili, aby
uczynić malutkich jeszcze mniejszymi – odparł chłopak.
– Sugerujesz,
że mam manię wielkości? – zapytał Felix i wstał, rozkładając
na boki ręce. Jego wzrost rzeczywiście był przytłaczający,
szczególnie że Liam siedział na ziemi.
– No
co ty – zaprzeczył kpiącym tonem chłopak. – Ja tylko sugeruję,
że jesteś dupkiem.
Uśmiech
momentalnie zszedł z twarzy Felixa. Liam już czuł, że przesadził
i nie skończy się to dla niego dobrze. Powinien wiedzieć,
że w hierarchii szkolnej watahy zajmował miejsce gdzieś koło
ipsylonu, a Felix był betą. Jednak zaraz baseballista się
roześmiał, ponownie ukucnął obok Liama i poczochrał go po
włosach.
– Masz
rację, jestem dupkiem – stwierdził rozbawiony.
Liam
odepchnął jego dłoń i zaczął poprawiać swoje długie do ramion
włosy. Czarne odrosty były widoczne z daleka i wielokrotnie miał
zamiar coś z nimi zrobić, ale jednak nie robił. Natrętna i, jak
zauważył, bardzo duża dłoń Felixa nie ustąpiła na długo i
chwyciła go za twarz.
– Wyciągnąłeś
kolczyki – zauważył chłopak. – W szpitalu ci kazali?
– Tak
– odparł Liam, wyrywając mu się. Nie była to prawda, bo wyjął
je sam, gdy Matt uprzedził go o przyjeździe ojca.
Nieoczekiwanie
Felix wyciągnął swoje długie ciało na trawie, a głowę ułożył
w zagłębieniu pomiędzy udami i brzuchem Liam, który wciąż
siedział oparty o pień z podciągniętymi kolanami.
– Co
ty wyprawiasz?! – zawołał zszokowany tym nagłym spoufalaniem
chłopak.
– Leżę
i lepiej się tak nie wierć, bo ocierasz się chujem o moją głowę.
Liam
poddał się bez walki, bo wiedział, że są bardzo dobrze widoczni
z boiska. I gdyby zaczęli się szarpać, to pewnie wyglądałoby
jeszcze bardziej pedalsko. I pomimo tego, że to Stinson się na nim
uwalił i tak oberwałoby się jemu. Jeszcze nigdy nie widział
twarzy Felixa z tak bliska z racji jakieś dwudziestocentymetrowej
różnicy wzrostu. Chochliki piwnych oczach uśmiechały się
do niego przekornie, a do jego nozdrzy dotarł cytrusowy aromat
perfum baseballisty.
– Nie
uważasz, że to trochę pedalskie? – zapytał jednak Liam. –
Jeszcze twoi koledzy z drużyny będą bali się upuścić przy tobie
mydło.
Felix
do tej pory zajęty był przeglądaniem zeszytu z rysunkami
roznegliżowanej cheerleaderki. Wyjrzał zza niego w górę, na twarz
Liama, a chochliki w jego oczach zatańczyły.
– Nikt
już nie używa mydła, tylko żeli do ciała – odparł ze
śmiechem. – Więc nie ma spiny. A w ogóle patrzą się
na nas z boiska? Musiałbyś rozłożyć nogi, żebym zobaczył.
– Boże,
powaliło cię? – oburzył się Liam i tym razem na poważnie
próbował go zrzucić.
Felix
w końcu zrobił mu tę łaskę i usiadł obok niego po turecku.
Dłonią sprawdził, czy wszystko w porządku z jego fryzurą. Miał
na sobie prosty, biały bezrękawnik oraz krótkie, beżowe bojówki.
Na szyi wisiały mu czerwone koraliki, a wokół nadgarstka miał
zawiązane rzemyki.
– Strasznie
sztywny jesteś – stwierdził. – Niedosłownie, bo to zbadałem
własną potylicą.
– A
ty nazbyt rozluźniony – odgryzł się Liam. – Serio, nie
przejmujesz się miejscem w drużynie i tak dalej?
Był
nawet ciekawy podejścia tego chłopaka do członkostwa w drużynie
baseballowej. Jego imaż współczesnego hipisa trochę kłócił się
z zaangażowaniem, jakie wkładał w ten sport.
– O,
i już zepsułeś mi humor, Liam – jęknął Felix. – Dbam o
statystyki, a home runy to już moja specjalność!
– Ale
pakować nie chcesz – zauważył uszczypliwie Liam.
– No
jasne, że nie chcę! I tak ich już wystarczająco odstraszam moim
wzrostem. Jakbym jeszcze przypakował, to by była katastrofa!
– Kogo
niby odstraszasz? – dopytywał Liam.
– No
facetów, rzecz jasna! – odparł Felix. – Czy ty podbiłbyś do
laski wyższej od siebie? Oczywiście zakładając, że w ogóle
miałbyś na tyle odwagi, aby jakąkolwiek laskę poderwać. A jakby
jeszcze miała większe muły? No totalna porażka.
Liam
najpierw zdębiał, a potem się wzdrygnął, gdy po chwili dotarło
do niego, że naprawdę gej zrobił sobie z niego poduszkę. Pomyślał
o tym, co ojciec chciałby, aby zrobił w takiej sytuacji. I szybko
doszedł do wniosku, że nie jest w stanie i dobrze, bo pewnie
dostałby zawieszenie albo kuratora. A już na pewno po mordzie,
bo był najzupełniej pewien, że nie miałby z Felixem żadnych
szans. Z osłupienia wyrwał go migający przed oczami kształt.
– Hej,
żyjesz tam? – dopytywał Felix, machając dłonią przed jego
twarzą. – Zszokowało cię, że ktoś tak zajebisty, jak ja
może być ciotą? No sam niekiedy jestem zdziwiony.
Liam
w tempie ekspresowym zebrał się z ziemi i wrzucił zeszyty do
plecaka z zamiarem powrotu do budynku szkoły.
– To
cześć czy coś – mruknął.
Felix
popatrzył na niego pokpiwającym wzrokiem i rzucił za odchodzącym
w pośpiechu chłopakiem:
– No,
Liam! Ja ci się tu uzewnętrzniam, a ty nic? Żadnej rady?
– To
sam ich zacznij podrywać czy coś – odparł wyraźnie zmieszany
chłopak i jeszcze przyśpieszył kroku.
– Liam,
ty to nic nie rozumiesz – powiedział już do siebie Felix i
wyłożył się wygodnie na trawie.
Czemu nie ma Jamesa?! 😢 uwielbiam go! No i Liam jest taki uroczy 😻 słodki i cały czas nie wiem, czemu Liam był w tym szpitalu, co mu dolega? Hmmm mam nadzieje, że to się wyjaśni. Mata i tego punkowca nie polubie, odraża mnie takie coś bleeeee, ale czekam na jamsa. Do następnego rozdziału, pozdrawiam i dużo wennnnny.
OdpowiedzUsuńAutorka
James->Jack xD Nie martw się, będzie w następnym rozdziale i jak zwykle odwali coś w swoim stylu :) A tutaj też miał mały epizodzik,można by rzec aktorski, jak klękał przed Santa Boy'em xD Haha, każda emocja nawet "odraża mnie takie coś bleeeee" mnie cieszy jako autora. No z Liama to taki słodziak, w ogóle nie podobny do najstarszego brata. Dzięki za wenę i wzajemnie :)
UsuńRelacja Santy i Saszy jest wg mnie bardzo interesująca, jak i same postacie, jedyne co mnie razi to ten pseudonim "Santa Boy" xD Mam nadzieję, że jeszcze o nich poczytam, zwłaszcza interesuje mnie przeszłość Saszy, to jak się poznali. Liam i Felix są uroczy :3 Aż mi się przypomniały czasy liceum, ech stare dzieje. Teraz czekam na Jacka i Matta. Matta w ogóle widzę z jakimś ciemnoskórym, który wyleczy go z jego fobii~~
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oba człony w pseudonimie rockmana mają mają być antagonizmami do jego teraźniejszego "ja". Santa, bo na pewno nie jest święty i ma wiele za uszami i Boy, bo nie jest już młodą ikoną seksu. Wiem, że to śmiesznie brzmi (nawet dla mnie), ale metalowcy i rockmani w ogóle mają często dziwne ksywki i nazwy zespołów, choćby rodzimy Acid Drinkers. Liam i Felix to taka odskocznia od dość ponurego klimatu opowiadania. A co spotka Matta - na to przyjdzie jeszcze trochę poczekać.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam :)
Właśnie się kapnęłam, że coś mi się popierdzieliło z tym Mattem odnośnie ciemnoskórego xD Chodziło mi o Liama, ale już mu dałaś Felixa, wiec przepadło ;P Teraz lepiej rozumiem skąd ten pseudonim Santa Boya. Fakt, rockmani mają różne odjazdy, by the way podobało mi się, jak w poprzednim bodajże rozdziale pokazałaś festiwal rockowy. Jak dla mnie opowiadanie nie ma ponurego klimatu, co prawda pachnie dramatem społecznym, ale nie jest to przytłaczające, raczej intrygujące, przynajmniej dla mnie. Lecę czytać nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńWcale ci się nie dziwię, że ci się pokiciało, bo bohaterów jest po prostu fura i wszyscy pojawiają się na raz. Początkowo głównym bohaterem miał być właśnie Matt i ktoś (nie będę spojlerować), a oprócz tego występować mieli jeszcze Sasza i Santa Boy. Ale jak zaczęłam opracowywać świat opowiadania, to pojawił się Jack jako jeden z głównych źródeł kompleksów Matta i pomyślałam, że jest takim fajnym bohaterem (czyt. chamem xD), że zasługuje na rolę pierwszoplanową. Doszedł jeszcze Liam i ich historie zaczęły mi się tak zajeb*ście przeplatać ze sobą, iż wyszło mi jakieś monstrum xD Mam nadzieję, że jest to do ogarnięcia przy większym skupieniu xD
UsuńNie przeczę, masz tych bohaterów trochę i rzucasz czytelnika na głęboką wodę, ale spoko, po kilku rozdziałach można nauczyć się pływać ;) Dobrze, że objawił Ci się Jack i że niejako uczyniłaś go postacią pierwszoplanową, bo jak dla mnie nadaje ton całej historii, jest prowokatorem najciekawszych zdarzeń i pcha akcję do przodu.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ale co dolega Liamowi (dlaczego znalazł się w tym szpitalu i jeszcze mowa o przeszczepie), ale przyznam się, że Felix wywołał takie pozytywne wrażenie, mam wrażenie że ma po prostu "wyjebane" na wszystko i nie robi czegoś pod publikę... i czyżby był zainteresowany Liamem? a jeszcze powiem tak, że Santa Boy może Saszy nie nagrywa bo nie chce aby ktoś inny widział go...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, ale zastanawiam co dolega Liamowi, och Felix wywołał u mnie bardzo pozytywne wrażenie... czyżby Felix był zainteresowany Liam'em?
weny, weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Dzięki ze wenę! Przyda się! ;(
Usuń