ack,
najstarszy syn właściciela największej sieci salonów
samochodowych na południe od Kansas, przejechał pomiędzy
rzędami Cadillaców, wzburzając przy tym tumany pyłu. Zatrzymał
swojego Vipera, którego najchętniej wymieniłby na jakieś BMW
klasy S, na betonowym podjeździe przed rodzinną willą i dał sobie
jeszcze czas na głęboki oddech. W końcu, z ociąganiem wykaraskał
się z, jak to mawiał ojciec, dumy współczesnej amerykańskiej
motoryzacji i pomasował się po karku. Był zbyt wysoki na to,
aby trzygodzinna podróż w tym szpanerskim wozie nie dała mu się
we znaki. Poprawił jeszcze nisko upięty blond kucyk i nacisnął
klamkę drzwi wejściowych do piętrowej willi z dwóch rodzajów
czerwonej cegły. Przywitał go uśmiech jego macochy, córki
japońskich imigrantów, która krzątała się po kuchni. Miała
stamtąd dobry widok na salon, do którego bezpośrednio
prowadziły frontowe drzwi.
– Cześć,
mamo – przywitał się Jack po wejściu do kuchni i pocałował ją
w policzek. Z racji dużej różnicy wzrostu mógł jej łatwo
zajrzeć przez ramię do garnków na piecyku. – O, zupa z batatów.
Wiesz, jak dopieścić swoich mężczyzn.
– Oczywiście!
– Zaśmiała się kobieta, mrużąc przy tym swoje skośne oczy. –
Boję się, że jak nie będę idealną amerykańską panią domu, to
mi cofną obywatelstwo! – zażartowała.
– Ojciec
nigdy by na to nie pozwolił – odparł Jack. – No właśnie.
Zwołał tą całą tajemniczą naradę rodzinną, a nie ma go w
domu?
Misaki
nabrała łyżką zupy, podmuchała i podstawiła pod nos Jackowi.
– Pojechał
rano do starego Johnsona. Chyba znów się wykłócać o cenę
transportu lawetą, ale mówił, że wróci na obiad.
Jack
pokiwał ze zrozumieniem głową i posmakował zupy.
– Pyszna.
Mam wrażenie, że lepiej rozumiesz amerykańską kuchnię niż nie
jedna blond pani domu – pochwalił. – A gdzie Matt i Liam?
Widziałem samochód Matta na podjeździe.
– Och,
Matt przyjechał niedługo przed tobą – odparła Misaki. –
Bierze prysznic na górze. A Liam... Cóż, nie wiem, czy
będzie. Nie daje znaków życia ostatnio.
Kobieta
widocznie posmutniała, a Jack pomyślał, że wypada ją pocieszyć.
Jednak był już zmęczony całą tą szopką, którą musiał
odstawiać, ilekroć przyjeżdżał do domu, no i nie przepadał za
swoimi przyrodnimi braćmi, więc tylko powiesił swoją marynarkę
na krześle.
– Skoro
nie ma jeszcze ojca i Liama, to idę się przejść – oznajmił i
wyszedł z domu.
***
Flagowy
salon Hetfielda sprzedający nowe i używane samochody jedynie
amerykańskich marek znajdował się przy Route 66 w pobliżu
Amarillo w Teksasie. Południowe słońce odbijało się
od wypolerowanych przez mniej lub bardziej legalnych imigrantów
karoserii rzędów nowiutkich Cadillaców, Chevroletów i Pontiaców
poustawianych na parkingu przed budynkiem. Za to za oszkloną
bryłą salonu rozciągało się niemal bezkresne pole używanych
samochodów, poczynając od tych z zaledwie kilkoma tysiącami
kilometrów na liczniku, a kończąc na zerdzewiałych
szkieletach. I właśnie tam, za dającą się policzyć w tysiącach
sztuk flotą samochodów, znajdowała się willa właściciela tych
majętności, Benjamina Hetfielda. Jack, pierworodny syn z pierwszego
małżeństwa zatrzasnął drzwi wejściowe i sięgnął do kieszeni
szarych, garniturowych spodni po paczkę papierosów. Już z
zapalonym papierosem w swoich szerokich ustach podwinął rękawy
czarnej koszuli i ruszył wzdłuż rzędu starych samochodów
przeznaczonych na części. Ustawienie i kolejność aut wciąż się
zmieniała, choć starano się zachować segregacje na starsze i
nowsze sztuki. Jack szukał konkretnego auta, mianowicie czerwonego
Cadillaca deVille z siedemdziesiątego trzeciego, z
charakterystycznymi pasami wzdłuż maski. Był pewien, że akurat
ten samochód będzie stał w tym samym miejscu, co zawsze. Znalazł
go dość prędko i uśmiechnął się na jego widok. Samochód
został przeznaczony na części. Nie miał już silnika, przednich
siedzeń i szyby, a jednak jego karoseria była wypucowana woskiem na
błysk. Oparł się tyłkiem o lewy reflektor i w spokoju
kontemplował papierosa. Spojrzał jeszcze w dół, na swoje
pokryte pyłem buty i się skrzywił. Nienawidził tego zadupia, tych
ograniczonych ludzi i ich głupoty. Uniósł głowę, dopiero
gdy na jego skórzane buty padł cień. Rudy, piegowaty chłopiec w
ciemnoniebieskim kombinezonie mechanika wlepiał w niego swoje
błękitne oczy. Jack przyjrzał mu się krytycznie bez słowa.
Długie, miedziane wręcz włosy miał nieuczesane, a całą jego
twarz pokrywały piegi. Na szczęście nie wyglądało to tak
tragicznie, jak u siostry bliźniaczki chłopaka. Ona miała tak dużo
piegów, że aż zlewały się w większe plamy. Przypominało to
jakieś chorobowe wybroczyny i było obrzydliwe zdaniem Jacka. Na
szczęście u chłopaka większość piegów znajdowała się na
nosie i pod oczami, a reszta twarzy była nimi rzadziej usiana.
– Kombinezon?
– spytał po chwili Jack. – Nigdy wcześniej tego nie nosiłeś.
– Pan
Hetfield kazał – odpowiedział Josh, bo tak miał na imię chłopak
i z zagubieniem wymalowanym na twarzy popatrzył po sobie. – Ma
być... reprezentacyjnie.
Jack
zaśmiał się pod nosem na tę odpowiedź i przyglądnął się
Joshowi. Jednoczęściowy kombinezon z masą kieszeni był rozpięty
niemal do pępka, ukazując piegowatą, lekko zapadniętą klatkę
piersiową chłopaka.
– Nie
nosisz pod tym podkoszulka? – zapytał Jack i skinął na niego,
aby się zbliżył. – Nie masz od tego podrażnionych sutków?
Gdy
tylko mógł sięgnąć ręką, odchylił połę kombinezonu i
ścisnął między dwoma palcami lekko zaczerwienioną brodawkę.
Josh zasyczał przez zęby, ale się nie odsunął.
– W
podkoszulku jest mi za gorąco.
– To
może spróbuj plastrów – zaproponował Jack, masując jego sutek.
Mina chłopaka podpowiedziała mu, że musi wytłumaczyć: –
Maratończycy tak robią, aby im się nie ocierały o przepoconą
koszulkę podczas biegu. Inaczej można nawet zacząć krwawić. No
ale nie ważne. Nie mam zbyt wiele czasu do obiadu.
Josh
przełknął ślinę i pierwszy wsiadł do samochodu. Usunięte
przednie siedzenia dawały dużo przestrzeni. Jack wsiadł od drugiej
strony i usiadł na kanapie obok widocznie spiętego chłopaka.
Wyciągnął dłoń do jego twarzy i pogładził kciukiem jego
piegowaty policzek. Błękitne oczy zwęziły się z przyjemności, a
głowa schyliła w stronę dłoni.
– Jack
– wreszcie wypowiedział jego imię. Nie potrafił zrobić tego
poza wnętrzem tego konkretnego Cadillaca. Blondyn dotknął jeszcze
wydatnych ust chłopaka i cofnął rękę.
– Teraz
będziesz musiał się rozebrać cały – stwierdził mężczyzna z
uśmiechem.
Tak
naprawdę to lubił te jego piegi pokrywające niemal całe ciało.
Tyłeczek chłopaka był przez nie szczególnie rozkoszny. Co
najśmieszniejsze wiedział, że Josh ma na nim piegi, ale nie był
pewien, czy także na brzuchu. Za chwilę miał się o tym przekonać,
bo chłopak nieporadnie wygramolił się z kombinezonu. Gdy był już
tylko w bokserkach i schodzonych trampkach, wlepił wyczekujący
wzrok w Jacka. Czekał na to już od wczoraj, gdy pan Hetfield
powiadomił o przyjeździe synów. Od tej pory czuł ściskanie
w brzuchu, który mimowolnie wciągał. No i tam niżej też to czuł.
Na swoim wielkim penisie, na którym co niezwykłe także można było
dojrzeć piegi, o ile nie był pobudzony. Jack tylko potarł jeszcze
swój wymodelowany zarost w typie hollywoodzkim i sięgnął do
kieszeni po saszetkę z nawilżeniem i prezerwatywę. Miał tylko
jedną, a nie wszystkie aspekty seksu analnego mu odpowiadały.
– Wiedziałeś,
że przyjadę, prawda? – spytał i otrzymał potwierdzające
kiwnięcie głową. – Więc przygotowałeś się jakoś na tę
chwilę? Pytam, czy robiłeś sobie palcówkę. No, żeby się umyć
tam i rozciągnąć – zakończył już płasko.
– Co
robiłem?
No
tak, pomyślał z rezygnacją Jack. Przecież chłopak jechał na
czystym instynkcie. Jack nie był nawet pewien, czy rudzielec umiałby
określić słowami to, co za chwilę zrobią. Albo czy był świadomy
swojej orientacji. Wychował się przecież na tym zakompleksionym,
konserwatywnym zadupiu praktycznie sam, no i nie należał do
najbystrzejszych. Tak jak w tym filmie, gdy dyrektor szkoły pokazuje
na wykresie matce Forresta Gumpa poziom inteligencji jej syna. Josh
był po prostu trochę pod kreską.
– Pytam,
czy wsadzałeś sobie tam palce – zapytał już dobitniej i tym
razem otrzymał w odpowiedzi przeczący ruch głową.
– No
i po sprawie – mruknął jeszcze Jack, nim ucałował wydatne usta
chłopaka.
Josh
przesunął się do końca siedzenia, aby móc opierać się o szybę.
Jedną nogę spuścił na podłogę, a drugą wyprostował
wzdłuż oparcia. Jack skwapliwie skorzystał z tego niemego
zaproszenia i pochylił się nad chłopakiem. Z pocałunkami zszedł
z szyi chłopca na jego umięśniony, lecz chudy tors, a dłońmi
przesuwał po jego bokach. Odpowiadały mu nosowe sapnięcia i
uściski piegowatych dłoni na koszuli. W tej pozycji bez sięgał
tylko do klatki piersiowej Josha i może do jego pobudzonego penisa,
ale nie miał zamiaru się nim teraz zajmować. Ten kutas był dla
Jacka wyzwaniem. Tak duży i kształtny, że można by z niego odlać
formę do produkcji dildo i to trochę onieśmielało mężczyznę.
Nie był pewien, czy wziąłby go całego, a nie mógł stracić
twarzy przed chłoptasiem patrzącym na niego jak ciele w malowane
wrota. Potrzebował do tego czasu i warunków, których nie miał. I
odpowiedniego nastroju, którego także brakowało. Dlatego tylko
kazał się chłopakowi odwrócić. Josh miał ładne, harmonijne
ciało. Jego mięśnie zbudowane na pracy popychadła w zakładzie
mechanicznym wyglądały zupełnie inaczej niż te wyrobione
na siłowni. Jack ścisnął jego okrągły pośladek, by wyczuć
jego twardość. O tak. Był nabuzowany. Z namaszczeniem
przejechał językiem wzdłuż kręgosłupa, od pośladków po sam
kark, zbierając słony pot. Lewą ręką przytrzymał Joshowi włosy,
by móc go całować po karku. Przyssał się do piegowatej
skóry, by z premedytacją zostawić na niej malinkę. Tylko on
będzie wiedział, że tam jest.
Josh
trzymał oczy zamknięte. Czuł to, ten dreszcz powodujący kurczenie
się mięśni. Od sztywnych sutków aż do sztywnego penisa.
Uwielbiał słyszeć przy uchu chrzęst włosów, gdy Jack
palcami masował jego głowę. I czuć gorące powietrze na karku,
gdy go po nim lizał. Był gotowy i spragniony. Czekał.
W
końcu Jack puścił rude włosy i nałożył prezerwatywę na dwa
place prawej dłoni. Nasmarował ją nawilżeniem z saszetki. Lewą
dłonią sięgnął za pośladki Josha i ścisnął miejsce pomiędzy
napiętymi jądrami a odbytem. To zawsze pozwalało się chłopakowi
rozluźnić.
– Jack.
Z
tego kąta nie widział dobrze malutkiej szparki, ale pod opuszkami
palców czuł jej pulsowanie. Niecierpliwiła się, czekała tylko na
niego. Jack uśmiechnął się w duchu. Rozjechane dupy z darkroomów
mogły się tylko schować. Josh głośniej sapnął przez nos i
postarał się jeszcze szerzej rozstawić nogi. Było to trudne, bo
na jednej klęczał na siedzisku, a drugą miał spuszczoną
na podłogę.
Dwa
palce Jacka skrzyżowały się po sforsowaniu zwieracza. Chłopak był
ciasny. Z frustracją wypuścił powietrze i oparł czoło o plecy
Josha. To trochę zajmie, ale on nie zamierzał się śpieszyć. Nie
chciał mu sprawiać bólu. Chłopak miał już wystarczająco
przesrane w życiu. Zachichotał na to adekwatne do sytuacji
określenie i drugą ręką uwolnił swojego zmaltretowanego w
spodniach penisa.
Dreszcz
przeszedł ciało Josha na uczucie zarostu Jacka i gorącego
powietrza przez niego wydychanego. Był już na skraju, tak bardzo
chciał! Przecież tak długo czekał! Tak jak kazał mu Jack! Palce
mężczyzny masowały go tam z wyczuciem, a on z premedytacją się
na nim zaciskał. Potrzebował więcej i głębiej! Pieprz mnie,
pieprz...
– Jack
– zaskomlał płaczliwie. – Jack! Jack!
Mężczyzna
zamarł z palcami w tyłku chłopaka. Zrobił coś nie tak? Może i
nie miał doktoratu z palcówki, ale laikiem też nie był. To
było dziwne. Chłopak zazwyczaj w ogóle się nie odzywał w takich
sytuacjach.
– Spokojnie
– powiedział i pomasował go po plecach. Jego penis domagał się
już atencji, ale musiał go zignorować. Jeśli chłopak
dostanie ataku histerii... – Wyciągnę teraz powoli palce, okej?
Na
te słowa Josh gwałtownie otworzył oczy. Nie, nie, nie...
Przekręcił tułów i z całej siły odepchnął Jacka. Zaskoczony
mężczyzna zwalił na podłogę. Ból spowodowany gwałtownym
wyszarpnięciem palców w dziurki rozszedł się falą aż po udach
Josha, które zadrżały. Chłopak zsunął się na leżącego na
podłodze Jacka. Obaj jęknęli, gdy ich członki się zetknęły.
Josh wlazł jeszcze dalej, by poczuć, jak penis Jacka przesuwa się
po jego jądrach, skórze, by dotrzeć do drgającej szparki.
Chwycił go, by móc się nabić, ale powstrzymała go dłoń Jacka
na nadgarstku.
– Nawilżenie...
jest na siedzeniu. Nasmaruj mojego penisa.
Wciąż
nie był pewien tego, co się dzieje. Ale cokolwiek to było, było...
fantastyczne. Josh pochylał się nad nim, jedną ręką podpierał
się obok głowy Jacka. Rude włosy zasłaniały całą twarz
chłopaka, więc Jack widział tylko jego błękitne oczy. Szeroko
otwarte i głodne. Poczuł chłodną dłoń na penisie, który, co
wydawało się niemożliwe, jeszcze stwardniał.
– Jack?
– Usłyszał pytające skomlenie, gdy jego penis był już
nawilżony.
– Mnie
się nie pytaj. Ty tu teraz rządzisz – odparł i uśmiechnął się
szelmowsko.
Josh
dość ostrożnie nabił się na główkę, co dało nadzieję
Jackowi, że nie stanie się nic złego. Już było cudownie, ciasno
i ciepło. Położył dłonie na biodrach chłopaka, by nim
pokierować w razie potrzeby, ale zamiast tego przejechał
paznokciami po jego udach. Josh nabił się gwałtownie na resztę
penisa, aż siadając na Jacku. Krzyknął przy tym głośno.
– O
kurwa... Josh! – Najpierw to bolesne tarcie, a potem niemiłosierny
ścisk. Odurzające doznanie. – O Boże...
Josh
też to czuł. Penis Jacka dokładnie wypełniał jego wnętrze, tak
głęboko... I sięgał do tego dobrego miejsca. Pokręcił jeszcze
tyłkiem, by się lepiej umościć, co znowu wydarło z niego
stęknięcie. Cały się naprężył, jego brzuch pozostawał
wciągnięty. Nigdy nie robił tego z Jackiem w takiej pozycji,
ale już nie mógł czekać. Nie mógł się zastanawiać. Popatrzył
jeszcze na twarz Jacka przez pasma rudych włosów. W oczach zebrały
mu się łzy.
– Jack...
Mężczyzna
w odpowiedzi chwycił jego penisa i pogładził kciukiem, wzbudzając
w chłopcu nowe sensacje. Drugą dłonią sięgnął do jego policzka
i odgarnął mu włosy za ucho, które od razu ponownie opadły.
– Yhmm...
Wiem. Wszystko jest dobrze, Josh. Jesteś wspaniały.
Wszystko
trwało bardzo krótko, ale było niezwykle intensywne. Jack
wychodził naprzeciw desperackim ruchom Josha, by mu trochę pomóc.
Uczucie tarcia w gorącym tyłku było niesamowite, ale też trochę
bolesne. Doszedł pierwszy głęboko w Joshu. Jęknął przy tym
chrapliwie i zacisnął na moment oczy. Przyciągnął Josha do
pocałunku i chwycił za jego dużego penisa, który do tej pory
wręcz hipnotycznie dyndał między nogami.
Josh
był tak rozpalony, że niemal nie poczuł, gdy Jack się w nim
spuścił. Na moment zwolnił, bo nie był pewien, czy powinien
kontynuować. Chciał jeszcze wykorzystać powoli mięknącego penisa
Jacka. Rozpychał go tak niemiłosiernie. Tak dobrze. Zacisnął się
na nim desperacko, nie chcąc utracić tego uczucia. Na
szczęście wprawna ręka Jacka pozwoliła mu uzyskać spełnienie.
Krzycząc jego imię, doszedł w jego dłoń i trochę na czarną
koszulę.
– Jack!
Później
to już starszy z mężczyzn panował nad sytuacją. Pomógł Joshowi
z siebie zejść. Wytarł chusteczkami swojego penisa i dłoń, a
resztę podał chłopakowi, by mógł się doprowadzić do porządku
i nie skończył z plamą z tyłu kombinezonu. Ściągnął też
poplamioną koszulę, o której wczesnej całkiem
zapomniał. Uśmiechnął się, gdy ujrzał wgapiającego się w jego
klatkę piersiową Josha. Sporo ćwiczył. Był dobrze zbudowany, ale
nie do przesady. Między jego głową i karkiem była także
szyja.
Koszulę
zwinął w kulkę i włożył pod pachę. Wyszli z samochodu. Jack
pomiętosił włosy Josha, które były w jeszcze większym nieładzie
niż wcześniej. Chłopak przymknął oczy i charakterystycznie
dla niego odchylił głowę w stronę dłoni. Trochę jak kot.
– Zaskoczyłeś
mnie, Josh. To było... Uch – powiedział Jack na odchodne i
ucałował go jeszcze krótko w usta. – Do następnego.
Udał
się z powrotem do domu na ten nieszczęsny obiad. Ściągnięcie
koszuli wytłumaczy ubrudzeniem olejem albo jakimś smarem, jakby
ktoś pytał. Uch, jeszcze to czuł na penisie. Kto by pomyślał, że
ten rudy szczurek ma w sobie coś takiego.
Josh
niemrawo podreptał w stronę serwisu samochodów. Znów dostanie
burę i ścierą po głowie, bo powiedział, że idzie się tylko
odlać. Nieważne. Czuł to nie tylko w tyłku, ale też na
pośladkach i udach. Dziurka trochę bolała, ale to był ten
inny ból. Ten dobry. Nie jak dostanie mokrą szmatą. Czuł też
przyjemne mrowienie na głowie. Uwielbiał, gdy ktoś przeczesywał
mu dłonią włosy. Siostra czasami tak robiła... no i Jack.
Uśmiechnął się jeszcze do siebie i przyśpieszył kroku. Jack.
Macocha
tym razem świadomie nie zwróciła na niego uwagi, co było mu
bardzo na rękę. Poszedł na górę i bez pukania wszedł do pokoju
Matta. Musiał od niego pożyczyć koszulę, bo nie zabrał
ze sobą ubrań na zmianę. Był trochę wyższy od młodszego brata
i mocniej zbudowany, ale nie była to wielka różnica.
– Fajnie,
że zapukałeś – mruknął Matt i poprawił jeszcze szelki.
W
duchu ucieszył się, że zdążył się ubrać, nim do jego pokoju
wparował brat. Nie chciał, by ten widział go nago. Aby go oceniał.
Jack uśmiechnął się na jego widok, ale nie dlatego, że za nim
tęsknił. Bynajmniej. Byli po prostu dość podobnie ubrani w szare
spodnie i czarne koszule, ale Matt miał dodatkowo brązowe szelki.
Mimo różnych matek nie można im było odmówić podobieństwa.
Mieli mocno zarysowane szczęki i kształtne usta. Jednak nos Matta
był trochę orli, a po matce odziedziczył czarne włosy i oczy. Nie
były one charakterystycznie skośne, ale za to bardzo wąskie, co w
połączeniu z wysoko usytuowanymi brwiami i orlim nosem nadawało
jego twarzy nieprzyjemnego, pogardliwego wyrazu. Matt nie był
klasycznie przystojny jak Jack, ale jego wygląd na pewno intrygował.
– Nie
zachowuj się jak cnotka – zakpił Jack i ruszył ramieniem, którym
przyciskał do boku brudną koszulę. – Pożycz mi coś do
przebrania.
– Nie
zachowuję się jak cnotka – odburknął Matt i już bez słowa
podał mu z szafy granatową koszulę w prążki. – Czym się
ubrudziłeś? Nigdy nie lubiłeś się babrać w olejach napędowych.
– Może
i nie, ale nietrudno na tym złomowisku się czymś upieprzyć.
– Zwłaszcza
wewnątrz samochodu, takie deVille to miejsce szczególnego ryzyka. –
Gdy się wiedziało, gdzie patrzeć, można było naprawdę wiele
ujrzeć z pierwszego piętra willi. – Mylę się?
Jack
zaklął w duchu. To oczywiste, że by się kiedyś wydało. Trudno
mu było ocenić, czy to dobrze, że akurat Matt go nakrył.
Ciężko było rozgryźć tego introwertycznego pupilka tatusia. Pan
student prawa na UT Austin. Gnojek.
– Zamierzasz
z tego zrobić swoją kartę przetargową?
– Och,
myślę, że to trochę za mały kaliber na takiego dupka jak ty –
odparł Matt. Popatrzył jeszcze w okno i powiedział: – Nigdy nie
obchodziło mnie, co i z kim robisz, ale ten chłopak...
– Ten
chłopak co?! – przerwał mu gwałtownie Jack, bo już był pewien,
dokąd zmierza ta rozmowa. – Myślisz, że go zmuszam, tak?
– Może
i nie zmuszasz, ale na pewno wykorzystujesz – syknął Matt ciszej
od brata. Gdyby matka to usłyszała... – To wiejski głupek. Gdyby
dostał ankietę z pytaniem o preferencje seksualne, pewnie nie
wiedziałby, co zaznaczyć.
– To,
że nie potrafi zwerbalizować pewnych rzeczy, nie znaczy, że ich
nie odczuwa. Małpy też się pieprzą. Niski poziom inteligencji nie
oznacza od razu aseksualizmu. Ale jak na ciebie patrzę, to wysoki
chyba już tak.
Matt
skrzywił się na tą odpowiedź. Czego innego mógł się po nim
spodziewać?
– Mnie
nie musisz, ale przynajmniej okazałbyś szacunek swojemu...
partnerowi seksualnemu – ostatnie słowa przemielił w ustach,
zanim je wypowiedział. – Nie zgrywaj idioty, którym akurat ty nie
jesteś. Wiesz, o co mi chodzi. On może nawet nie być gejem.
Jack
miał już dość tej rozmowy. Obrońca uciśnionych się znalazł.
Rozłożył swoją poplamioną koszulę i pomachał przed Mattem.
– Nie
ma słów, ale są dowody.
– Boże,
schowaj to! – jęknął Matt i odwrócił głowę. Teraz to dopiero
się zbłaźnił. Dał tylko bratu nowy powód do naśmiewania się.
– To jeszcze o niczym nie świadczy i ty o tym dobrze wiesz.
– Nie
rozumiem, co masz na myśli. Może wytłumaczysz? – Jack jawnie z
niego kpił. Wiedział, że już wygrał. – Chociaż taka cnotka
jak ty może nie znać odpowiednich słów. Powiedz „penis”.
Penis.
Matt
przez całą rozmowę trzymał dłonie w kieszeniach i teraz bardzo
się z tego cieszył. Czuł, że są spocone.
– Nie
zachowuj się jak dziecko, Jack – syknął. – Dobrze wiesz, co
mam na myśli. W więzieniach albo wojsku...
– Dalej
nie rozumiem. Proszę jaśniej. Co w więzieniach albo w wojsku? –
Świetnie się bawił, więc zamierzał to dłużej pociągnąć.
Mały Matt się rumienił. Słodko. – Poranne apele, jednakowe
stroje czy słabe żarcie? O co chodzi?
– Mówię
o tym, że stosunek analny może być przyjemny także dla osób
heteroseksualnych – wydusił w końcu Matt.
– To
wiedza książkowa czy doświadczalna?
Matt
zacisnął pięści. Nienawidził z nim dyskutować. Za każdym razem
Jack zadeptywał jego pewność siebie, którą później musiał
mozolnie odbudowywać. To głównie przez brata miał wątpliwości,
czy nadaje się na prawnika. Jack przeczesał swoje długie włosy i
sapnął ciężko.
– Dobra,
słuchaj. On jest gejem. Wiem to, widzę, jak na mnie patrzy, reaguje
na moje ciało. I zarzekam się, że nie nagabuję go i do
niczego nie zmuszam. Nie robimy niczego poza standardowym seksem.
Musisz się tym zadowolić, okej?
– Niech
będzie – zgodził się Matt z ociąganiem. – Powiedz mi tylko
jedno. Zabezpieczasz się przynajmniej?
– Boisz
się, żebym go czymś nie zaraził? – spytał Jack. – Nie mam
żadnego syfa. Badam się regularnie.
Nie
przeleciałby nikogo z klubów bez gumki, nawet by mu nie obciągnął.
Nie był głupi, a do tego oglądnął „Filadelfię”, gdy miał
piętnaście lat. Uwielbiał Toma Hanksa.
– To
też – przyznał Matt. – Ale dlatego dopytywałem się o to, czy
on jest gejem, bo podobno wdowa Hanson często odwiedza bliźniaki w
ich przyczepie.
– Ta
stara kurwa? – zapytał z jawnym niedowierzaniem Jack. –
Pieprzyła się ze wszystkim, nawet gdy stary Hanson jeszcze zipał.
– Dlatego
ci o tym mówię. – Zmieszanie na twarzy brata od razu poprawiło
Mattowi humor. – I raczej nie chodzi tam zaplatać warkocze
piegowatej Tracy.
Jack
szybko na powrót przykleił uśmiech do twarzy.
– Nie
martw się braciszku, szybko się mnie nie pozbędziesz – zapewnił
i z jedną zmiętą koszulą pod pachą, a drugą na wieszaku wyszedł
z pokoju. Kurwa, tym razem dał ciała. Ten mały, rudy szczur
jeszcze go popamięta.
***
Rodzinny
obiad odbywał się w salonie. Byli na nim wszyscy oprócz
najmłodszego syna, Liama. Benjamin Hetfield, siwy i wąsaty
mężczyzna po sześćdziesiątce, z wyraźnie zaznaczonym pod
kraciastą koszulą brzuszkiem zajął centralne miejsce przy
masywnym, dębowym stole. Po jego prawej siedziała jego druga żona,
Misaki. Była bardzo drobną kobietą o typowo azjatyckiej urodzie.
Oczywiście wyglądała znacznie młodziej niż na swoje czterdzieści
cztery lata. Po lewej kolejno siedzieli Jack i Matt w garniturowych
spodniach i koszulach, ale bez marynarek i krawatów. Obiad nie
ograniczał się do dwóch dań, a stół był przyozdobiony bukietem
wykonanym zgodnie z ikebaną przez Misaki. Jack musiał przyznać, że
macocha miała świetne wyczucie i zachowała odpowiednie proporcje
rodzinnej sielankowości i formalizmu. Jednak na niewiele się to
zdało. Flaga konfederatów na ścianie oraz szabla oficerska, a
także liczne trofea myśliwskie jasno wskazywały, w jakim jest się
domu i kto jest jego panem.
– A
gdzie Liam? – zapytał swoim ochrypłym, a nawet trochę
gulgoczącym głosem Benjamin. – Mieli być wszyscy.
– W
szpitalu – odpowiedział Matt.
– Misaki,
wiedziałaś o tym? – zapytał Benjamin żonę, a ta tylko
pokręciła przecząco głową.
– To
skąd masz takie informacje, Matt? – dopytywał ojciec. – Do
rodziców nie zadzwonił, a do ciebie już tak? Co ja mam z
tym dzieckiem.
Matt
jednak zaprzeczył:
– Do
mnie oczywiście też nie zadzwonił. Sprawdziłem Facebooka tego
jego szkolnego kółka. Była informacja, że nie będzie
uczestniczył w kolejnym spotkaniu. A później już do niego
zadzwoniłem i wydusiłem, gdzie leży. Standardowo w Mercy.
Benjamin
wytarł serwetką zupę z twarzy, by dać sobie czas do
przeanalizowania sytuacji. Nie chciał pokazać po sobie emocji.
– Dobrze.
Pojedziesz do niego z rana – zadecydował.
– Ale
tato – zaprotestował Matt – jechałem tu dziewięć godzin i mam
następne cztery spędzić w samochodzie? Niech Jack jedzie do
Oklahomy.
– Chyba
żartujesz. Ten gbur tylko pogorszy jego stan. – Benjamin poklepał
Jacka po ramieniu. – Jest między wami mniejsza różnica wieku.
Zawsze lepiej się dogadywaliście. Masz całą noc na regenerację.
Pominął
już fakt, że Jack był tylko przyrodnim bratem Liama. Nie chciał
dodatkowo zasmucać Misaki.
– Niech
będzie – zgodził się Matt, a jego brat odetchnął z ulgą.
Jeszcze tego mu brakowało.
Benjamin
zastanowił się chwilę, jak powinien postąpić ze swoim
najmłodszym synem. Nie był taki jak Jack, musiał się z nim obejść
delikatniej.
– Tak,
pojedziesz do niego jutro i porozmawiasz z nim. Jeśli to nic nie da,
pojadę ja. Możesz go tym nawet zastraszyć.
– Nie
sądzę, żeby to coś dało. Rozmawiałem z nim wielokrotnie, ale
mogę spróbować jeszcze raz.
Misaki
przez całą rozmowę się nie odzywała. Martwiła się o syna, ale
wiedziała, że danie upustu emocjom w niczym nie pomoże.
– Misaki.
– Głos męża wyrwał ją z zamyślenia. – Pojedziesz ze mną,
dobrze? Ktoś musi pilnować mojego ciśnienia.
– Oczywiście.
Jack
przyglądał się wszystkiemu ze zblazowaną miną. Znowu to samo.
Liam był głupkiem i nie zmienił się przez ostatnie miesiące.
Dobrze, że on nie musi brać w tym udziału.
– No,
a jaki był powód zwołania tego obiadu? – spytał po chwili.
Matt
tylko pokręcił głową na jego brak taktu i popatrzył na matkę.
Na pewno przeżywała chorobę Liama najmocniej z całej rodziny,
choć nie pokazywała tego po sobie. A Jack jak zwykle popisał się
swoją gruboskórnością.
– A
tak, oczywiście – pochwycił ojciec. Złapał Misaki za dłoń i
położył ich ręce na blacie. – Będziemy musieli odłożyć to w
czasie, ale postanowiliśmy z waszą matką odnowić przysięgę
małżeńską. Poprzedni ślub nie był najlepszy, więc teraz
wszystko będzie, jak być powinno. I na co zasługuje
Misaki.
No
pewnie, że nie był „najlepszy”, pomyślał Jack. Czego można
się spodziewać po ślubie w wiejskiej kaplicy na ostatnią
chwilę z dwudziestolatką w ósmym miesiącu ciąży? Że też
musiał tylko po to jechać trzy godziny.
– Wspaniale
– pochwalił Matt. – To na pewno będzie piękna uroczystość.
Hejka,
OdpowiedzUsuńno w końcu ruszyłam i z czytaniem tutaj...
ciekawe, no cóż jak na razie to mam mieszane uczucia co do Jack'a, trochę niepokoję się o John'a jeśli uważają go za "wiejskiego głupka" to może gorzko potem pożałować...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Łoł, to niespodzianka, że ktoś ma tyle silnego ducha, żeby się dokopać od takich odchłani tego bloga. Mega zaskoczenie :D Starałam się, żeby żaden bohater nie był ani dobry, ani zły tak do końca. W tym opowiadaniu jest sporo angstu w każdym razie.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ciekawe, no cóż jak na razie to mam mieszane uczucia co do Jack'a, no i trochę niepokoję się o samego John'a jesli uważa go za wiejskiego głupka to może gorzko potem pożałować... (to znaczy wykorzystać jego niewiedzę)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Mm... W tym opowiadaniu dzieją się rzeczy naprawdę złe. Przesadziłam i to o dużo. Dużo ludzi tu żałuje wielu rzeczy, mało jest takich szczerych i nie narcystycznych. Życze wytrwałości przy czytaniu :)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hej 😁
OdpowiedzUsuńTrafiłam tutaj właściwie z przypadku przez innego bloga... I coś czuję, już po pierwszym rozdziale, że zostanę na długo 😍 świetnie się czyta. Mam nadzieję, że nadal piszesz 😉
Pozdrawiam
Maomi 😜