att
zamaszyście wparował do sali Liama, a przynajmniej taki miał
zamiar. Wyhamował go widok drugiego pacjenta i lekarza z nim
rozmawiającego. Nikt go nie ostrzegł, że jego brat nie leży
sam. I to jeszcze z czarnoskórym. Znał fobię Liama.
– Podsumowując,
rozbijanie kamieni nerkowych zaplanowaliśmy na jutro, na trzynastą
– oświadczył lekarz czarnoskóremu pacjentowi. – To naprawdę
prosty i nieinwazyjny zabieg, więc na pewno wszystko będzie dobrze
– zapewnił jeszcze, nim wyszedł z sali, kiwając Mattowi głową.
Matt
zamrugał i przerzucił wzrok na Liama. Twarz jego młodszego brata
była jakby złagodzoną wersją jego własnej. Nos miał trochę
mniej orli, a oczy nie aż tak zwężone. Jednak przez długie
do ramion rozjaśniane włosy, bródkę i parę kolczyków Liam
wydawał się zupełnie różnić od starszego brata.
– I
co mam ci powiedzieć, Liam? – zapytał Matt, podchodząc do łóżka
z rękami w kieszeniach garniturowych spodni. – Nie ma nic, czego
już bym ci nie mówił.
– Tak,
tak – zdenerwował się Liam. Nienawidził tego moralizatorskiego
tonu brata. – To trzeba było nie przyjeżdżać na próżno.
Matt
nie chciał się kłócić przy drugim pacjencie i skądś chyba
kojarzył tego gościa, ale nie zamierzał też wyjść z
niczym. Nie po to jechał tu kilka godzin.
– I
czyja to niby wina? – zapytał. – Proszę cię i proszę, a to
wszystko jak grochem o ścianę! Przecież sam widzisz, że nawet
dializy dwa razy w tygodniu to za mało. Przez to jesteś taki...
niemobilny, ograniczony. Mógłbyś robić tyle rzeczy...
– A
może ja nie chcę robić „tylu rzeczy”?! – wybuchnął Liam. –
Wyobraź sobie, że nie jestem twoją kopią, małym Mattem z aktówką
pod pachą. A ty nie jesteś mną i nie chcesz się stać kimś
takim. Kimś niemobilnym, jak to błyskotliwie ująłeś. Bardzo
pasujące do naszej rodziny.
– Och,
skończ z tym sarkazmem, Liam – warknął Matt. – Dobrze wiesz,
że opowiadasz głupoty. Więc zgódź się wreszcie na ten rodzinny
przeszczep! Ja po tygodniu wyjdę ze szpitala z aktówką pod pachą
i powrócę do mojego normalnego życia.
– Skąd
możesz być tego pewien? „Bardzo bezpieczne” nie znaczy
całkowicie pozbawione ryzyka. Ja już jestem przyzwyczajony do
mojego życia, a ty nie, więc zostawmy wszystko, jak jest.
– No
jasne! Przyznałbyś w końcu, że to tobie jest tak najwygodniej.
Wszyscy użalają się nad biednym Liamem i niczego nie
wymagają!
Matt
jeszcze nie zdążył skończyć zdania, a już wiedział, że
przesadził. Nie po to tu przyszedł, nie to chciał powiedzieć.
Znowu nawalił. Przyszły prawnik powinien panować nad nerwami. Liam
zagapił się na niego z otwartymi ustami. Bycie rodziną to granie
przez cały czas, a Matt właśnie wypadł ze swojej roli.
– Po
prostu wyjdź – powiedział Liam już znacznie ciszej. Czuł, jak
zadrżał mu podbródek. – Mam już osiemnaście lat i sam mogę
decydować, czy chcę pozostać ofiarą losu.
– Och,
Liam, dobrze wiesz, że ja nie chciałem...
– Ja
też nie chciałem... żebyś tu przyjeżdżał. I powiedz ojcu, że
wszystko dobrze.
– Sam
mu tu powiesz – odparł Matt już zgaszony. – Pojawi się tu
jutro. Powiem, żeby przyjechał koło trzynastej.
Lepiej,
żeby ojciec nie spotkał się z czarnoskórym sąsiadem Liama,
pomyślał Matt. To i tak będzie ciężka przeprawa dla jego brata.
– Dobra,
przegrałem tę bitwę – stwierdził i wyciągnął do brata rękę.
– Biała flaga?
– Tak
– zgodził się Liam. Nie zamierzał pytać o ojca. To, że
przyjedzie, było już przesądzone.
– Trzeba
ci czegoś? – spytał Matt.
– Nie,
dzięki. I tak mam dietę. Spotkałeś się z Jackiem? Co u niego?
– Jak
zwykle. Wolny jak jastrząb. Może z obrączką na łapie, ale
jednak.
– Tak
myślałem – odparł Liam. Nie lubił najstarszego brata, ale
podziwiał go jednocześnie.
Matt
ukradkiem spojrzał w stronę czarnoskórego pacjenta. Podczas kłótni
zupełnie o nim zapomniał. Mężczyzna nie dawał tego po
sobie poznać, ale na pewno słyszał wszystko dokładnie i wysnuł
odpowiednie wnioski. Byleby Liam nie miał przez to nieprzyjemności.
– To
ja uciekam – powiedział do brata. – Przede mną długa droga do
Austin, a jutro zajęcia od rana.
– Spoko.
Naszej rodzinie z pewnością przyda się dobry prawnik – odparł
Liam pół żartem, pół serio.
Matt
kiwnął jeszcze głową czarnoskóremu mężczyźnie i wyszedł z
sali.
***
Dojazd
z rodzinnego Amarillo do Oklahomy w celu, a jakże by inaczej,
odbycia kolejnej bezproduktywnej kłótni z młodszym bratem zajął
mu cztery godziny. O pierwszej po południu przekroczył próg
szpitala, a pół godziny później odpalał już auto, aby spędzić
w nim kolejne osiem godzin. Do Austin, w którym studiował prawo,
dotarł późnym wieczorem i musiał zastanowić się, co ze sobą
począć. Mógł jak przykładny nerd udać się prosto do
mieszkania, wyprasować koszulę na jutro, przeglądnąć i poukładać
alfabetycznie notatki, a przed snem pograć jeszcze
w The Witcher III. Albo mógł jak większość
studentów jego prestiżowej uczelni asymilować się życiem elit i
zostania białym kołnierzykiem. Zdążył się już jednak
przekonać, że narkotyki i podły humor to fatalne połączenie,
więc nie zamierzał zwijać dziś dwustudolarowego banknotu.
Postanowił go przepić.
Joyce
był irlandzkim barem znajdującym się w piwnicy budynku
mieszkalnego. Chodnik od drzwi wejściowych dzieliły trzy małe
i strome schodki. Po lewej stronie od wejścia znajdował się
wysoki, masywny bar z płaskorzeźbami przedstawiającymi kufle piwa.
Po prawej natomiast stały dwa rzędy stolików z podłużnymi
ławami, a z tyłu maszyna grająca. Matt po wejściu od razu udał
się w stronę baru i usiadł na wysokim stołku wyścielonym mało
oryginalnie zielonym pluszem. Znajomy barman tylko kiwnął mu bez
słowa głową i nalał whisky z colą.
– I
coś taki zamyślony, Matthew? Hmm? – zapytał, przeciągając
charakterystycznie jego imię. Może i był ponad stu kilowym
pakerem, ale ciotka to przecież stan umysłu, a nie ciała. – Mam
coś, co rozgoni twoje złe myśli. Popatrz za siebie. Tylko
dyskretnie.
Matt
bez zrozumienia obrócił głowę w stronę stolików. Na końcu
baru, tuż przy lekko zdezelowanej szafie grającej siedziało dwóch
mężczyzn. Jednego od razu zakwalifikował jako punka, choć punk
już dawno umarł. Trudno było ocenić jego wiek. Mógł być
zarówno wychudzonym czterdziestolatkiem, jak i przeżutym i wyplutym
przez narkotyki chłystkiem. Nawet gdy siedział, widać było, że
jest charakterystycznie zgarbiony. Zapewne był gitarzystą. Jego
zespół musiał nie radzić sobie najlepiej, bo zarówno czerwony
irokez z odrostami, jak i wytarta skórzana kurtka aż wołały o
kompleksową odnowę. Matt przerzucił wzrok na drugiego mężczyznę
i od razu zrozumiał, co barman Gordon chciał mu
pokazać. Towarzyszem punkowca był nie kto inny, jak Santa
Boy, frontman zespołu thrashowego High Death, którego
gwiazda świeciła jasno jeszcze dziesięć lat temu. Gdyby nie
charakterystyczny długi nos i dwa stożkowe kolczyki pod lewym
kącikiem ust, Matt nie rozpoznałby wokalisty. W jego umyśle Santa
na zawsze będzie jawił się jako chudy, lecz umięśniony mężczyzna
odziany jedynie w obcisłe skórzane spodnie obsunięte
niebezpiecznie nisko. Tak, kości biodrowe rockmana oraz pasek włosów
pomiędzy nimi utwierdziły trzynastoletniego Matta w tym, że woli
facetów, choć długie włosy przylepione potem do twarzy i torsu
też miały w tym swój udział. Festiwal Imperialists of Rock,
na który trzynastoletniego Matta zabrał starszy brat, był
przełomowym momentem dla ich obojga. A ściślej rzecz ujmując,
było nim spotkanie właśnie tego człowieka, na którego teraz
patrzył.
– To
serio on? – spytał Matt po odwróceniu się do Gordona. – Ludzie
się zmieniają...
– Podobno
rzucił dragi i dlatego tyle przytył – odpowiedział barman
konspiracyjnym szeptem. – I obciął włosy. Pewnie było widać
łysy placek.
Matt
skrzywił się na obraz, który podsunęła mu wyobraźnia i napił
się whisky.
– Ale
może to i dobrze, że nie robi z siebie durnia jak Axl Rose –
zauważył.
W
tym samym momencie poczuł na plecach ciepło drugiego człowieka.
Niepowtarzalny, chropowaty głos utwierdził go w tym, że pochyla
się nad nim nie kto inny, jak Santa Boy. Matt zerknął na niego
dyskretnie. Mężczyzna miał podgolone boki głowy, a środkowy
pasek farbowanych na czarno włosów zaczesywał do tyłu. Jego twarz
pozostała szczupła, jednak luźne podgardle i czarny, obszerny
płaszcz, który rockman nosił zapięty nawet wewnątrz baru,
tylko potwierdzały słowa Gordona o jego tuszy. Mężczyzna
zakupił butelkę burbona i odszedł w stronę stolików,
pozostawiając Matta ze swoimi myślami.
***
Lato
dziesięć lat temu, festiwal Imperialists of Rock
Początkowo
nie mógł zrozumieć, dlaczego jego starszy brat, który do tej pory
był nim tylko z nazwy, nagle postanowił zabrać go ze sobą na
festiwal muzyczny. Uciekli z domu pod osłoną nocy, ponieważ ojciec
uważał wykonawców każdej muzyki mniej lub bardziej popularnej
za „śmierdzących leni i orędowników wywrotowych idei”,
muzyków rockowych i metalowych dodatkowo za satanistów. Oczywiście
ze środkiem transportu nie mieli problemów. Matt szybko przekonał
się, że był potrzebny Jackowi do pilnowania namiotu, kiedy on
wychodził bez słowa wytłumaczenia każdej nocy.
Nie
doznał poczucia ani wyzwolenia, ani euforii, które najwyraźniej
towarzyszyły ludziom wokół niego. Półnadzy tańczyli jakby w
ekstazie, ubabrani w błocie. Duża część z nich była upalona, a
niektórzy sięgnęli też po coś twardszego przed koncertem. On
natomiast stał, kurczowo trzymając się czarnej koszulki Jacka z
czaszką na przodzie i starał się nie zostać przygniecionym przez
długowłosych fanów ostrego grania. Supportujący zespół nie
trzymał tępa, ich wokalista fałszował, a pomimo tego tłum wył
zachwycony. Wrzask stał się wręcz ogłuszający, gdy na scenę
weszli członkowie zespołu High Death. Matt znalazł w internecie
tłumaczenie nazwy zespołu przez jego frontmana. High
miało pochodzić od „High School”, ponieważ członkowie zespołu
mają zamiar żyć szybko i umrzeć młodo, czyli najwyżej dekadę
po skończeniu liceum. Perkusista natomiast w pewnym wywiadzie
stwierdził, że pierwszy człon nazwy zespołu nawiązuje
do ich ciągłego stanu upojenia, które zapewne będzie
przyczyną ich prędkiej śmierci. Nieważne gdzie leżała prawda,
Matt i tak uważał ich za koleją bandę narkotyzujących się
debili bez przyszłości. W występie High Death także
nie było miejsca na imponujące solówki, błyskotliwe riffy i wokal
rodem ze szkoły muzycznej. Był tylko trzask gitar elektrycznych i
wrzaski Santy Boy'a. Matt pociągnął brata mocniej za
koszulkę, by ten zaoferowany koncertem zwrócił na niego
uwagę.
– Jack!
Jack! – krzyknął, gdy brat pochylił się ku niemu. – Chcę
zobaczyć!
Jack
pozwolił swojemu młodszemu bratu wdrapać się na niego i usiąść
na barkach. Matt na scenie dojrzał pięciu mężczyzn odzianych
jedynie w skórzane spodnie. Santa miotał się pomiędzy
gitarzystami, a jego długie, przyklejone potem do wygolonej klaty
włosy sięgały aż do włosów łonowych. Obcisłe, skórzane
spodnie miał obsunięte znacznie niżej niż pozostali członkowie
zespołu. Gdy Matt umościł się na ramionach brata, wokalista
właśnie symulował ruch frykcyjne na statywie od mikrofonu.
Basista na ten widok włożył sobie dwa place do ust, pokazując,
co o tym myśli. Po chwili rzeczywiście zwymiotował
na scenę, upadając na kolana. Jego twarz znalazła się
wymiocinach, gdy Santa Boy kopnął go w tyłek. Teraz grali tylko
perkusista i jeden z gitarzystów, bo drugi rzucił się w
rozentuzjazmowany tłum.
***
– Jack,
to było okropne – stwierdził Matt, gdy już wrócili do swojego
namiotu po koncercie. – Dwieście dolarów za oglądnięcie ćpunów
rzygających pod siebie?
Jack
posłał mu pogardliwe spojrzenie. Szczyl nie mógł tego zrozumieć.
Tego, jak wolni byli ci ludzie, że sami wybrali swój los, co
im nigdy nie będzie dane. Zabrał Matta tylko po to, żeby pilnował
ich namiotu, kiedy on będzie uskuteczniał swój plan. A zaraz miała
nadejść ostateczna i najlepsza noc ku temu.
– Pilnuj
gratów, smarku – polecił i zaczął wyłazić z namiotu.
– Znowu
mnie zostawiasz samego? – zawołał zirytowany Matt. – I co ja mam niby robić otoczony przez bandę upalonych facetów?
– Nie
wiem. Może też spróbuj się rozluźnić i, a nuż, widelec, ten
kij wypadnie ci z dupy – sarknął Jack na odchodne.
Matt
odczekał krótką chwilę i ruszył za bratem. Miał serdecznie dość
zlewczego podejścia Jacka do jego osoby. Chciał też dowiedzieć
się, czy brat nie wplątał się w coś niebezpiecznego
i nielegalnego. Wysoki wzrost i jasne włosy pomagały w
śledzeniu go, gdy przebijał się przez tłum. Wszystko wskazywało
na to, że Jack kierował się w stronę platformy, na której
odbywały się koncerty w ramach festiwalu. Jej tyły zastawione były
teraz busami i kamperami, którymi przyjechały zespoły. Kilku
ochroniarzy odganiało fanów, którzy chcieli przedostać się
na trwające afterparty za samochodami.
– Mam
jaja większe od twoich cycków – doszło do uszu Matta. Szczupła,
fioletowowłosa dziewczyna starała się wyminąć rosłego głównie
wszerz czarnego ochroniarza. – Strzel sobie implanty, to może
Santa zwróci na ciebie uwagę. Ale do tego czasu, to spieprzaj!
– Dupek!
– krzyknęła dziewczyna i nim odeszła, kopnęła mężczyznę w
goleń, na co on w ogóle nie zareagował.
Jack
tymczasem podszedł do drugiego z ochroniarzy, młodego białego
mężczyzny w długich, czarno-białych dredach. Ten przepuścił go
bez słowa i pozwolił przecisnąć się pomiędzy maskami
samochodów. Musiał robić to nie po raz pierwszy. Matt wahał się
moment, ale w końcu wychylił się zza grupy rozmawiających
mężczyzn i podszedł do tego samego ochroniarza.
– Szukasz
tu swojej matki? – zapytał chłopak w dredach na jego widok. – W
takim razie wyrazy współczucia, mały.
– Przyszedłem
tu za moim bratem, Jackiem.
– To
twój brat? – zdziwił się chłopak. – To też jest powód do
współczucia.
– Przepuść
mnie – nalegał Matt. – Chcę zobaczyć...
– Nie
chcesz zobaczyć – przerwał mu ochroniarz. – Ale przepuszczę
cię... Za pocałunek.
Zszokowany
Matt popatrzył na twarz mężczyzny. Był dość przystojny, miał
ładne zielone oczy schowane za okrągłymi szkłami drucianych
okularów. Szybko odwrócił wzrok i spróbował przybrać na twarzy
maskę obojętności. Nigdy jeszcze się nie całował, nawet z
dziewczyną.
– Nie
chcę – odparł pozornie obojętnym tonem. – Stąd czuję, jak
śmierdzisz marihuaną. Twój oddech musi być okropny.
– Ho,
ho, ho. Ma kotek pazurki. – Zaśmiał się chłopak. – Ale
rozumiem, pierwszy pocałunek powinien być wyjątkowy.
Ochroniarz
uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął z kieszeni
podziurawionych dżinsów gumę do żucia, którą po odpakowaniu
wsadził sobie do ust. Przeżuwał w milczeniu, wpatrując się
w twarz Matta ponad szkłami okularów. Chłopaka początkowo
oblała fala zimna, która zaczęła się rozgrzewać, im dłużej
patrzył się w butelkowe tęczówki ochroniarza i jego powoli
poruszające się usta. Gdy mężczyzna w końcu wypluł gumę ponad
głową Matta i nachylił się do niego, policzki chłopca były już
tak ciemne, jak jego rozgrzane usta. Zdążył poczuć zaledwie
parzące muśnięcie, a jego pierwszy pocałunek już się
zakończył. Mężczyzna odrzucił jeszcze na plecy dredy,
które spadły przy pochyleniu i odsunął się, robiąc Mattowi
przejście. Chłopiec szybko przemknął obok niego, ostatkiem woli
powstrzymując się przed dotknięciem ust dłonią.
– Tylko
nie zaskarżaj mnie później za uszczerbek na psychice po tym, co
tam zobaczysz! – zawołał za nim rozbawiony mężczyzna. – I tak
mieszkam z matką!
Za
busami znajdował się następny półokrąg ze wzmacniaczy i kolumn.
Mattowi na ten widok przyszły na myśl kręgi piekieł Dantego.
Przycupnął za wysokim głośnikiem i obserwował. Santa Boy
siedział na odwróconej skrzynce do przewożenia butelek obok
odrapanego samochodu z drzwiami otwieranymi do góry, którego
modelu Matt nie potrafił rozpoznać. Wnętrze auta aż po sufit
wypełnione było zgrzewkami piwa i butelkami różnych alkoholi.
Wśród skąpo odzianych kobiet, niektórych nawet toples, Matt
zauważył także perkusistę High Death, trzech muzyków supportu i
paru innych mężczyzn. Jack stanął pomiędzy autem i Santa Boy'em,
wlepiając w niego wyczekujące spojrzenie.
– Więc
się zdecydowałeś? – mruknął muzyk zblazowanym tonem, jakby
rozdziewiczanie nastolatków było dla niego chlebem powszednim.
– Tak...
Matt
wolałby nie pamiętać reszty, ale trudno jest wyprzeć z pamięci
obraz siedemnastoletniego brata zapartego rękami o bok samochodu, z
dżinsami w kostkach.
***
Santa
Boy wrócił do swojego stolika i postawił butelkę przed
towarzyszem. Ten popatrzył na nią zdezorientowany, by zaraz
przerzucić wzrok na twarz muzyka. Z jeszcze większym zdziwieniem
odkrył, że wykrzywia ją uśmiech.
– Burbon?
– zapytał z powątpiewaniem. – Nie myślałem, że stać na to
kogoś, kto musiał zastawić swój własny grillz* w lombardzie.
Santa
wychylił się, by sięgnąć po gazetę, leżącą na drugim
stoliku. Przewertował ją szybko i rzucił przed znajomego.
– Od
dzisiaj oprócz Szatana zamierzam też wierzyć w zbiegi
okoliczności. Gdy ty śmiałeś marnować mój czas, spóźniając
się, ja zająłem się czytaniem oto tej gazety. A teraz podchodzę
do baru, by kupić jakieś miejscowe szczyny i widzę jego. –
Santa popukał zdjęcie pod artykułem. – Cud, kurwa. Alleluja!
Jego
kolega, któremu te wyjaśnienia niczego nie rozjaśniły, tępo
zapatrzył się na fotografię. Przedstawiała ona młodego bruneta w
garniturze obejmowanego ramieniem przez przysadzistego, starszego
mężczyznę w kowbojskim kapeluszu. Tytuł artykułu brzmiał
„Najlepszy student prawa w Austin synem lokalnego magnata
rynku samochodowego”.
– I
to ma być to rozwiązanie problemów? – zapytał z powątpiewaniem.
– Sprzedanie auta? Liczyłem na coś bardziej błyskotliwego.
Santa
pochylił się w jego stronę i trochę konspiracyjnym, a trochę
zadziornym szeptem powiedział:
– Ten
chłopaczek przy barze, to ten sam gostek, co na zdjęciu. I jak
zobaczyłem jego chińską mordkę, to sobie przypomniałem, że
posuwałem jego starszego brata jakieś dziesięć lat temu. Mały
skurczybyk obserwował nas po kryjomu, gdy ja kryłem jego braciszka.
Teraz rozumiesz?
– No
tak, wszystko jasne – sarknął zapytany i teatralnie poklepał się
w czoło. – To przecież takie oczywiste, że zamierzasz
terroryzować jakiegoś gościa, którego posuwałeś, Szatan wie
gdzie i kiedy. A masz jakieś dowody? Zdjęcia?
– Nie,
ale wydaje mi się, że zoom twojej komórce jest wystarczająco
duży.
Santa
Boy uśmiechnął się, co spowodowało pojawienie się kurzych łapek
przy jego oczach. Nalał sobie burbona i z chorą ekscytacją
patrzył, jak twarz jego kochanka ciemnieje.
– Taa,
a skąd jesteś taki pewien, że on ci się nadstawi? Najlepsze lata
masz już za sobą – odpowiedział mężczyzna na pozór obojętnie.
– Bo
może teraz zamiast sześciopaka mam dwupak, ale dalej jestem
legendą, a ten chłopak chciał być przerżnięty przez legendę
rocka. I będzie chciał drugi raz. Wszyscy chcą. Ty też chciałeś.
*
nakładka na zęby ze złota, srebra lub platyny często wysadzana
kamieniami szlachetnymi np. diamentami. Noszą je zazwyczaj raperzy,
ale także muzycy wykonujący inne gatunki oraz każdy, kto chce
poszpanować kasą.
Początkowo podchodziłam do tego opowiadania sceptycznie, ale kurde, wciągnęłam się i nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Co prawda bohaterowie są strasznie irytujący i nie do końca rozumiem wszystkie smaczki, ale mam nadzieję, że wszystko się rozwinie. Do tego jestem ciekawa co wyniknie z tych wszystkich sytuacji.
OdpowiedzUsuńAnn
Dzięki za komentarz, Ann :) Potwierdzam, że każdy z bohaterów jest w jakiś sposób irytujący i trudno znaleźć w tym opowiadaniu jakiegoś normalnego gościa. Każdy jest w jakiś sposób skrzywiony i będzie to miało swoje konsekwencje. Na razie poznajemy aktualną sytuację trzech braci - do odfajkowania został jeszcze najmłodszy Liam, a później fabuła pójdzie do przodu. Nie wszystkie zaistniałe sytuacje będą miały też jakieś znaczenie w przyszłości - pocałunek Matta z ochroniarzem w dredach to jakiś moja fanaberia, a podpalenie domu wdowy Hanson przez Jacka miało pokazać, że facet ma nierówno pod czapą xD
UsuńW każdym razie, super, że cię wciągnęło i mam nadzieję, że dotrwasz do końca :)
Nie mów że ten stary cap go będzie tykał. Fuuuuuuu ble ble ble nieeeee!!!
OdpowiedzUsuńSanta Boy nie byłby zadowolony z tego, że nazwałaś go STARYM capem xD Jak każdy podstarzały gwiazdor ma kryzys wieku średniego i musi potwierdzić swoją męskość - najlepiej zaliczając pięknych i młodych. Nie powiem, kogo będzie "tykał", ale już podoba mi się twoja reakcja. Budzi się we mnie zło xD Może dlatego, że na zdjęciu profilowym dziwnym przypadkiem mam właśnie kozła :)
UsuńDzięki za komentarz :)
Ok, jestem pod wrażeniem. Masz świetny styl i tworzysz klimat rodem z amerykańskich powieści, a postacie mają w sobie to "coś". Budujesz fajne napięcie i interesujące relacje między braćmi, oni sami mają własne skrzywienia czy traumy, które wywarły ogromny wpływ na ich aktualne życie, a to sprawia, że mam ochotę ich lepiej poznać, zobaczyć dokąd zaprowadzą ich demony przeszłości. Sama fabuła rozkręca się powoli, jak dla mnie to wielka zaleta, coś czuję że wszystko zmierza do jakiegoś skandalu, a przynajmniej mam taką nadzieję ;) Nie sadziłam, że tak się wkręcę, bo mam raczej sceptyczny stosunek do obyczajówek, ale u Ciebie to coś więcej niż obyczajówka. Opowiadanie jest pełnokrwiste, a romanse (choć nie wiem, czy można tak to nazwać xD) są tylko częścią fabuły, a nie jej sednem, co bardzo mi się podoba. Zostaję Twoją fanką i czekam na kolejne rozdziały :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŁał, twój komentarz mnie zaskoczył i wiele dla mnie znaczy, bo też jestem twoją wielką fanką - wystarczy zobaczyć na zakładkę "Polecam":) Miałam obawy, czy to, że szala przechyla się w stronę dramatu, a nie romansu, nie odstraszy czytających. Jestem więc mile zaskoczona tak pozytywnym odzewem. Tak, wszystko zmierza do pewnego kulminacyjnego momentu dla wszystkich braci. Ale oczywiście nie zdradzę, czy dla kogokolwiek mam zaplanowany happy end :)
UsuńDziękuję ślicznie za komentarz i pozdrawiam!
Właśnie po tej zakładce "Polecam " do Ciebie trafiłam, bo czasem sobie zerknę skąd do mnie ludzie przybywają ;) Ciebie też już mam w polecanych, ale powinnaś się jeszcze poreklamować w jakiś katalogach, co by Cię zauważono, bo takie perełki powinny zostać dostrzeżone. A najlepiej wrzuć się na beezar.pl jeśli masz już całość, ja z chęcią zapłaciłabym za Twoje opowiadanie. Przy tej okazji, żeby nie było zbyt różowo, to polecam przygruchać sobie jakąś betę, bo jest trochę błędów, a wiadomo, że samemu wszystkiego się nie wychwyci, wiem z doświadczenia. Szkoda, żeby tak dobry tekst pozostał bez korekty.
OdpowiedzUsuńCo do Twoich obaw, czy drama nie odstraszy czytelników, myślę że grunt to pisać, co sama czujesz, co sama chciałbyś przeczytać, nie staraj się zadowolić wszystkich, bo to niemożliwe. Jak ktoś mądry napisał "Czytelnik na którym Ci zależy, to ten, którego upodobania i zainteresowania są zbliżone do Twoich."
Weny i do poczytania ;)
Dzięki za porady, zawsze chętnie słucham bardziej doświadczonych w blogotematach. Nawet ja widzę te błędny po jakimś czasie, więc poprawiam fragmenty na blogu. Ale masz rację, że przydałaby się beta. Jeśli blog się rozwinie i stanie się popularny, to o tym pomyślę. Nie mam napisanej całości, tylko kilka rozdziałów do przodu i plan, więc nie wiadomo, jak to się wszystko rozwinie. A pisać będę, co mi podpowie me czarne serce xD - mam nadzieję, że spodoba się to też innym. W każdym razie, dzięki za takie żywe zainteresowanie. Naprawdę pomaga :)
UsuńPozdrowienia!
Stary rockman ma . . . bleee biedny matt, jak by chociaż był młody, no nie wiem 40 lat i nie zniszczony narkotykami? Biedny matt, ale Jack jest o jejku, cudowny. Zakochałam się w nim i na pewno z zachwytem będę czytać wszystkie momenty o nim, co z tego, że jest szaleńczo zakochany w rudym, chamem i do tego nie panuje nad furią. No Jack to strasznie osobny charakter, Matt to typ zagubionego kujona, który sam musi zapracować na szacunek, A liam? Jest na coś chory i mało o nim wiadomo, ale czekam, na więcej. Widać tutaj, że w świetle prasy itp. rodzina idealna, a tak naprawdę jest cholernie w sobie zepsuta. Do tego, co ja czytam? Jack się ożenił? Obrączka na palcu? Rozwiń ten wątek, bo mnie cholernie zaciekawił! Mam nadzieje, że szybko napiszesz rozdział, opowiadanie cudowne i czekam na więcej, na pewno będę zaglądać. Do tego zapraszam do siebie, jeśli jakoś nie zauważasz przecinków źle postawionych, czy lekkich błędów to zapraszam do mnie, mam nadzieje, że opowiadanie o dwóch mężczyznach przypadnie ci do gustu www.dotyk-by-autorka.blogspot.com pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńBuziaczki :*
Autorka
Hah, widzę, że wszystkim najbardziej podoba się Jack, czyli to jednak prawda, że kobiety lubią brutali xD Może rozwieję teraz niejasność z tą obrączką, bo nie będę do tego wracać w opowiadaniu - chodziło o to, że jest wolny jak ptak, ale jednak nie może robić do końca tego, co by chciał, właśnie przez udawanie rodziny idealnej. I tu takie nawiązanie do ptaków wykorzystywanych w np. łowiectwie - latają same, ale zakłada im się obrączki na łapy. Rozdział już napisany - będzie w następną środę ;) Na bloga oczywiście chętnie zajrzę i na pewno zostawię komentarz, tylko o jakieś bardziej ludzkiej porze xD
UsuńDzięki za komentarz, pozdrawiam i także życzę weny! :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale nakreślsz postacie, chociaż powiem że są irytujący (wkurza mnie ich podejście) niech no tylko nie mów mi, że ten stary pryk będzie Matta tykał... no albo Jack'a...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Że stary pryk to Santa? No to się możesz bardzo zdziwić :D Wiem, że są irytujący, ale część się zmienia. Chciałam wykreować postacie jak najbardziej realnie, żeby nie były płaskie. No ale ludzie w realu są różni - niektórzy właśnie irytujący.
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, cudownie nakreślsz wszystkie postacie, chociaż powiem, że są no irytujący (bardzo mnie wkurza takie ich podejście, ale właśnie taki ich urok), tylko nie mów mi, że ten stary pryk będzie Matta tykał... no albo Jack'a...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Stary pryk lubi niestety tykać wszystko :D
UsuńCo do tego, że są irytujący - w prawdziwym życiu też jest takich całkiem sporo. To stąd.
Pozdrawiam!