niedziela, 5 września 2021

Jack i Josh - BONUS - część I

 Kilka osób było zainteresowanych dalszymi losami Jacka i Josha. Dla nich i każdego chętnego wrzucam pierwszą część bonusu o tej parze. Drugą połowę dyktowałam, używając Worda. Trzeba robić dużo poprawek, ale to działa! Pozdrawiam :) 

P.S. To już koniec wakacji :/

Przysiadł na masce samochodu. Zaskrzypiała pod nim. Wszystko tutaj skrzypiało, trzeszczało i było pokryte grubą warstwą kurzu. Nawet on się tak czuł. W Teksasie ciągle panował upał, powietrze aż drgało od gorąca. Swój niebieski, jednoczęściowy kombinezon mechanika nosił rozpięty do pępka. Tutaj miał taki sam, ale chodził zapięty aż po szyję, którą owijał jeszcze szalikiem. W końcu byli kilka tysięcy kilometrów dalej. W Teksasie przez słońce wszystko wydawało się żółte, nawet niebo. Wszystko lśniło, światło odbijało się od chromowanych zderzaków, masek, rozpraszało się na szybach. Kiedy mechanicy poszli za garaże pić whisky, on siadał w Cadillacu deVille i wypatrywał Jacka wracającego do willi Hetfildów. Teraz też go wyczekiwał, codziennie.

Teraz, tutaj, w małym, zapomnianym przez świat miasteczku, mieli już być razem. Byli, razem prowadzili warsztat, mieszkali w kawalerce nad nim, czasami razem spali. A jednak Josh czuł się samotny. Mieli nowe tożsamości, zmienili nawet swój wygląda. W jego przypadku niewiele to dało, był rudy, żadne farby na długo sobie z tym nie radziły, i piegowaty. Jack zapuścił brodę i ściął włosy. Nie nosił już garniturów. W dżinsach i flanelowej koszuli wyglądał prawie jak jeden z tutejszych. Prawie, bo choć jego blask i buta przygasły, wciąż lekko się jarzyły, przebijały przez warstwę rezygnacji i poczucia winy. Tak, bo Jack żałował, gryzło go sumienie, które tutaj, na dalekiej północy, wreszcie się obudziło. Jack pokutował. Nie chciał szczęścia. Tak przynajmniej Joshowi się wydawało. Nigdy nie rozmawiali na ten temat. Brazylijskie slamsy już dla nich nie istniały, Teksas też nie istniał. Byli tylko tu i teraz. Tego Josh od dawna pragnął, a teraz czuł zawód. Chciałby znów znaleźć się z tamtym Jackiem w Cadillacu. Tamten Jack był wulgarny, zapatrzony w siebie, sarkastyczny, ale był prawdziwy. Po prostu jego życiem kierowało rozgoryczenie. Z wierzchu wydawał się lodowaty, oschły, ale Josh poznał go innego, chociaż on próbował się przed tym bronić, plując tym samym jadem.

Pamiętał, jakby to było dzisiaj, gdy pierwszy raz zaprosił go do willi. Nikogo z rodziny wtedy nie było w posiadłości. Jack zrobił hamburgery, a potem wzięli kąpiel. Umył mu włosy. W pokoju, do którego nigdy wcześniej ze strachu przed ojcem nie zaprosił chłopaka, pierwszy raz otworzył się przed nim. Teraz Josh sam wpraszał się do sypialni Jacka, tylko wydawali się sobie dalsi, niż wtedy gdy on był popychadłem mechanika w zużytym, niebieskim kombinezonie, a Jack pierworodnym magnata samochodowego. Teraz wszystko, co było materialne, dzieli. Wszystko było wspólne, ale on byli od siebie dalej niż kiedykolwiek.

Wiewiórka. Jego smutne myśli rozproszyła wiewiórka, która jakby znikąd pojawiła się przed samochodem. Skakała po ziemi, a jej ruda, puszysta kita falowała dumnie. Co chwilę rozglądała się, szukając wrogów. Spojrzała na stojącego nieruchomo Josha i czmychnęła pod samochód stojący naprzeciwko. Josh nie zdążył zrobić jej zdjęcia. Uwielbiał obserwować zwierzęta. Zapomniał jednak o niej w momencie, bo Jack właśnie wrócił z miasta. Zniknął za drzwiami warsztatu.

Josh przeszedł między rzędami samochodów do domu. Jack był w kuchni. Położył siatkę z zakupami na blacie. Piwo, pizza, sok, pianka do golenia. Jakby byli zwyczajnymi ludźmi. Obok stała pieczeń w foremce, a w przykrytej misce puszyste pure ziemniaczane z masłem.

Zjemy kolację? – spytał Josh. – Tylko odgrzeję w mikrofalówce.

Jack spojrzał na pieczeń, której Josh nie umiałby zrobić i na miskę z ziemniakami, która nie należała do nich.

Mówiłem, żebyś nie brał od ludzi jedzenia. Nie potrzebujemy jałmużny.

Josh wyciągnął mięso z aluminiowej foremki i zaczął ją kroić na plastry. Pieczeń wyglądała na soczystą, ładnie pachniała ziołami. Nauczył się przeciwstawiać, chociażby tak trywialnymi aktami, nie umiał jednak krzyczeć.

To nie jest jałmużna. Pani Morgan jest samotna, lubi gotować, a nie ma kto tego zjeść. – Uciął na chwilę. Zastanawiał się, czy powinien dokończyć. – Nie powiedziała tego, ale pewnie chciała podziękować.

Usłyszał za sobą parsknięcie, a potem skrzypienie odsuwanego od stołu krzesła.

Jestem mechanikiem. Naprawiam samochody. Niepotrzebne mi podziękowania, tylko gotówka.

Josh uśmiechnął się do mikrofalówki. Kolejną ripostę zachował już dla siebie. I dlatego reperujesz po kosztach graty starych bab i samotnych matek? – pomyślał. Przejęli za więcej niż półdarmo warsztat od mężczyzny, który ze względu na wiek nie mógł więcej pracować, ale najbardziej zależało mu na tym, żeby jakaś korporacja nie wyburzyła pracy jego życia i nie postawiła tam supermarketu. Kiedy we dwójkę zaczęli prowadzić biznes, najpierw przychodzili do nich z ciekawości, głównie młode pary i znudzone staruszki, szukające tematu do plotek. Mężczyźni w kwiecie wieku raczej ich omijali, mimo że ich usługi były tańsze od konkurencji. Ludzie szybko wyczuli, że są parą gejów. Młodym to nie przeszkadzało, część pewnie chciała ich wesprzeć. Staruszki pokochały piegowatego Josha, dla których szybko stał się ich przyszywanym wnukiem, który wymagał podtuczenia. I gburowatego mechanika, bo ten żądał za wymianę oleju dwa razy mniej, a gdy ich kilkunastoletnie graty odmówiły posłuszeństwa, potrafił sprowadzić części z drugiego końca Kanady. On też wymagał podtuczenia. Marry, czyli pani Morgan, zapytała raz, czy zamierzają wziąć ślub i adoptować dziecko. Mogłaby upiec tort na wesele. Jack pokręcił głową i warknął coś w stylu „Dokąd ten popieprzony świat zmierza?!”, a potem odwrócił się na pięcie i zamknął się w warsztacie. Josh chciał za niego przeprosić, ale pani Morgan była przekonana, że Jack po prostu się zawstydził. Trudno było się bardziej pomylić.

Co będziesz dzisiaj robił? Wieczorem? – spytał, gdy jedli naprzeciwko siebie.

Czytał – odmruknął Jack.

Znowu? Cały czas czytasz.

Blondyn parsknął.

Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś lubienie czytania uważał za wadę. Wiem, że masz tylko podstawowe wykształcenie…

Nie o to mi chodziło. Ostatnio nie robisz nic innego.

Nie rozumiem tych japońskich samochodów, a tu co drugi jest od skośnookich, jakby ludzie tutaj nie mogli zainwestować w coś zza południowej granicy. Muszę poczytać. Jeśli się nudzisz, możesz pojechać do miasta. Masz multum samochodów do wyboru.

I co miałbym tam robić? Sam?

Nie wiem. Nie jestem twoją matką. Chociaż twoja to dopiero była suka – parsknął Jack. Właśnie taki był, oschły i sarkastyczny. Niby jak zawsze, ale coś się zmieniło. Już nie obserwował jego reakcji, nie szukał w jego niebieskich oczach emocji, rekacji. Po prostu mówił i tyle. – Masz bar, chyba kręgielnię i ciemne zaułki, gdzie spotyka się wyposzczona wataha.

Nie piję alkoholu, nie umiem grać w kręgle i nie zamierzam dać się pieprzyć byle komu.

Jack wzruszył ramionami i otworzył sobie piwo. To był znak, że rozmowa przy kolacji dobiegła końca. W ich mieszkaniu na pierwszym piętrze warsztatu były oprócz kuchni jeszcze dwa pokoje. W zamyśle architekta jeden powinien służyć za salon, drugi za sypialnię. Tak jednak nie było. Jack zajął ten mniejszy i trzymał tam większość swoich rzeczy, miał tam też telewizor. Właściwie większość czasu przebywał w nim, warsztacie lub barze. Wyjeżdżał też do klientów. Teraz też poszedł na górę i zniknął za drewnianymi drzwiami.

Po dwudziestej pierwszej Josh w podkoszulku z jakimś memem, którego nie rozumiał, i w dresowych spodniach wszedł do niego ze szczotką do włosów w dłoni. Jack spojrzał na niego znad okularów, które kupił jakiś czas temu do czytania. Siedział w łóżku i studiował jakieś opasłe tomisko o Hondach. Nie kłamał, naprawdę czytał o japońskich samochodach. Josh obszedł łóżko i usiadł po drugiej stronie. Było szerokie, małżeńskie, przeznaczone dla dwóch osób. Przykrył nogi kołdrą i zaczął czesać już lekko podsuszone po kąpieli włosy. Po obcięciu, gdy grawitacja przestała działać, zaczęły się kręcić. Zawsze miał gęsty busz na głowie i był pyzaty, nieważne jak mało jadł. Pani Morgan powiedziała raz, że przypomina jej cherubina z barokowych obrazów. Chciałby wiedzieć, czy podoba się Jackowi.

Sięgnął dłonią do jego jasnych, odstających na wszystkie strony włosów. Kiedyś nosił je zebrane w pedantyczny, gładki kucyk przy karku. Zgrzytał zębami, gdy teksański piasek opadał na jego wypastowane buty od garnituru. Tamtego Jacka już nie było.

Co mnie tak szarpiesz?

Nie szarpię. Sprawdzam, czy nic ci się nie zagnieździło w tym gnieździe.

Zaczął go czesać. Pragnął bliskości i tamtego Jacka. Pewnego siebie, przystojnego, Jacka zdobywcę. Powinien się cieszyć ze spokoju, jaki mają teraz. Pamiętał Brazylię, niepotrzebną śmierć, brud, rezygnację. To chora, niezaspokojona ambicja Jacka zawsze pakowała ich w bagno. Wiedział o tym, ale tęsknił za tamtym Jackiem, którego wyczekiwał w Cadillacu w prażącym słońcu Teksasu.

Nowy Jack dawał się czesać jak pies albo koń, nie odrywając się od lektury.

Po co tu przyszedłeś? – spytał w końcu. – Tylko po to, żeby mnie poczesać? Taki się zrobiłem nieładny, że trzeba mnie czesać?

Nie. – Josh potrząsnął głową. Odłożył szczotkę na szafkę nocną. Sięgnął do książki i wyciągnął ją z jego rąk. Usiadł na nim. W jego wielkich, niebieskich oczach lśniła niema prośba.

Jack chwycił go za nadgarstki i uniósł jego dłonie na wysokość twarzy. Pomachał nimi, jak bezwładnymi kończynami lalki.

Zawsze przypominałeś mi zabawkę złożoną z różnych pozornie niepasujących do siebie części. Najpierw chudy, a jednak przyjemnie zaokrąglony, później pyzaty, obsypany tysiącem piegów, mały, ale z wielką pałą. Jakby ktoś złożył lalkę z pozostałych części po innych modelach. Powinny nie pasować, ale jednak zgrywały się w hipnotyzującą całość.

Josh słuchał zaskoczony. To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy Jack się uzewnętrzniał. Blondyn położył piegowate dłonie na swoich policzkach. Oczy Josha robiły się coraz większe, a na jego pełnych ustach zagościł uśmiech.

Telefon. Komórka Jacka się rozdzwoniła. Josh nie był nawet zawiedziony. I tak nic się nie stało. Jack puścił jego dłonie wcześniej, zsuwając je przy tym ze swojej twarzy. Odebrał. Od razu zmarszczył brwi.

Tak?... Gdzie? Że przy czym? Ach… I nie chce odpalić? – Wydawał się coraz bardziej zirytowany z każdym słowem. – A jest pan pewien, że nie skończyło się paliwo albo wysiadł panu akumulator? Co? Ja wcale z pana nie drwię. Ludzie mają różne pomysły… Mogę przyjechać, ale jest poza godzinami pracy. Stawka podwójna.

Odłożył telefon i wstał. Otworzył szafę i zaczął w niej szperać.

Co się stało? – spytał Josh. – Wypadek?

Nie. Jakiemuś kolesiowi rozkraczyło się auto koło tego billboardu z tą grubą babą. Tą od staników.

Prosił o podholowanie? Ja pojadę – zaoferował się Josh.

Nie.

Chcę iść. Muszę się przewietrzyć.

Josh nauczył się być stanowczym, choć tylko w niektórych sytuacjach. Przed chwilą przecież spasował. Teraz nie zamierzał jednak ustępować. Jack nie miał ochoty na kolejną kłótnię.

Rób, co chcesz – mruknął. – Tylko…

Co? – spytał Josh, gdy nagle urwał zdanie.

Nic. Tylko nie zrób niczego głupiego. Jak będzie pijany, to go po prostu zostaw.

Dobra.

Jack został w pokoju sam. Już mu się nie chciało czytać. Przed momentem miał Joshowi powiedzieć, żeby wziął broń, a przecież on by jej nawet nie dotknął. Gdy odebrał telefon, przez chwilę zastanawiał się, czy to nie jest jakaś pułapka. Goniły ich demony, ale w większości były bezimienne. Byli daleko od kogokolwiek, mieli nowe tożsamości. Ich portrety zdobiły listy gończe, ale policja nie działa w taki sposób. Gdyby ich namierzyli, po prostu zrobiliby im wjazd, zamiast się podszywać i bawić w skradanie. Mimo wszystko był zaniepokojony. Zrobił głupio, puszczając go.

Josh ubrał się pośpiesznie. Trochę za cienko jak na tę pogodę. Była już jesień, na północy chłodna i mokra. Nieważne. Wziął kluczyki do ich firmowego samochodu i ruszył. Był przygotowany tylko na holowanie. Jeśli auto będzie trzeba przewieźć lawetą, zostanie na poboczu do jutra. Teraz najwyżej odwiedzie tylko kierowcę do domu. Billboard z grubą babą. Wiedział, gdzie to było. Do miasta prowadziły dwie drogi – jedna to zjazd z autostrady, druga – stara, zapomniana i popękana dwupasmówka biegnąca brzegiem puszczy.

Rzeczywiście. Na żwirowanym poboczu niedaleko billboardu stał samochód z święcącymi się przednimi reflektorami. O bok opierał się jakiś mężczyzna. Josh przyjrzał mu się, gdy wysiadał z samochodu. Spodziewał się kogoś starszego, a miał przed sobą bruneta na pewno przed trzydziestką, który zapewne lubił uprawiać sztuki walki, ale raczej judo, nie karate. Bluza napinała się na jego bicepsach i szerokiej klatce piersiowej, gdy stał tak z zaplecionymi rękami. Pomachał Joshowi i zaświecił w uśmiechu białymi zębami.

Spodziewałem się kogoś starszego – przyznał wesoło.

Ja też. Jestem Luke.

Mieli z Jackiem nowe tożsamości. Trudno było mu się przyzwyczaić. Na początku nie reagował, gdy ktoś wołał za nim, używając imienia „Luke”.

Jestem Michael. Możesz mi mówić Mike.

Josh nie miał pojęcia, jak powinien pociągnąć dalej rozmowę. Zawsze miał z tym problemy.

Dobrze, że akumulator nie jest rozładowany. Po zmierzchu przy holowaniu trzeba mieć włączone światła pozycyjne.

Dobrze, że to nie był samochód hybrydowy i nie miał automatycznej skrzyni biegów. Kilkunastoletnia terenówka. Japońska. Jack będzie zachwycony. Wrócił do swojego samochodu, by z bagażnika wyciągnąć trójkąt i linkę. Odpowiadał jednocześnie na pytania Mike’a.

To podholujemy samochód do nas, na plac, a potem cię podwiozę do domu, co? Gdzie mieszkasz? – spytał.

Ach, nie. Przyjechałem na kilka dni. Mam zaklepany pokój w motelu.

To nawet zainteresowało Josha. To nie był sezon turystyczny. Trudno było zgadnąć, po co młody mężczyzna, który wyglądał na człowieka z dużego miasta, przyjeżdżał do takiej dziury otoczonej lasem. Miał okazję go spytać, gdy już odholowali Suzuki na plac przy zakładzie mechanicznym i Mike przesiadł się do niego.

Jestem fotografem. Drony waszego nadleśnictwa sfilmowały watahę wilków. Jak zobaczyłem filmik, od razu spakowałem plecak. Wilki i jelenie, to jest mój plan na najbliższe kilka dni.

Drony? – zdziwił się Jack. – Nadleśnictwo patroluje las za pomocą dronów?

Świat idzie do przodu. – Uśmiechnął się Mike. – Mieszkasz tutaj długo? Musi być świetnie, móc w każdej chwili rzucić wszystko, iść do lasu i się wyciszyć. Metropolie są upiorne, ale taka moja robota, głównie w biurze i studio. Dlatego cieszę się, gdy tylko mogę się urwać. Wilki, łosie, jelenie, co tu jeszcze ciekawego widziałeś?

Josh zasępił się. Rzeczywiście, otaczała ich natura. Wszędzie sosnowy las, rzeka i łąki. Mało znał miejsce, w którym zamieszkał. Zamknęli się z Jackiem w klatce, przebywają niemal tylko ze sobą, a jakby oddzielnie. Nigdy nawet nie był w tej kręgielni, o której dzisiaj wspominał Jack.

Jelenia? Widziałem, ale tylko potrąconego, na skraju drogi.

Kurczę. To musisz otworzyć szerzej oczy! Może za dużo pracujesz. Choćby teraz wyjechałeś po jakiegoś frajera, bo zadzwonił. – Zaśmiał się Mike. – Jutro chcę po śniadaniu przejść przez park, a potem wspiąć się na tę górę na zachodzie. Podobno jest tam wodospad. W lesie będę szukał śladów wilków. Zrób sobie wolne i wybierz się ze mną.

Nie, no co ty… Robię takie wrażenie, że trzeba się mną opiekować? – spróbował zażartować Josh.

Z ust Mike’a nie schodził przyjacielski, łagodny uśmiech. Teraz jeszcze się poszerzył.

Jasne, że nie – zaprzeczył. – Samemu też tak smutno cały dzień łazić. Nie ma do kogo gęby otworzyć. Ale, no, wydaje mi się, że potrzebujesz trochę luzu. No i na informację o wilkach zaświeciły ci się oczy, jak im w ciemności.

Josh lubił przyrodę, zwierzęta i dzieci. Łączyła ich czystość i szczerość. Nie kłamali, nie ranili świadomie. Gdy żył jeszcze w Teksasie, w przyczepie z siostrą, gdy nie mógł już wytrzymać, uciekał w miejsce, gdzie miał tylko niebo nad sobą. Patrzył na gwiazdy, a potem zasypiał już spokojny.

Jeśli naprawdę chcesz – zgodził się, mimo że wiedział, jak zareaguje Jack. – O której byśmy wyruszali?

Super. O której? No jasne, że przed świtem. Żartuję, gdzieś tak o siódmej podjechałbym do zakładu.

Siódma? To prawie jak świt – zauważył Josh. – Okej, zgadzam się.

To ustalone. Tylko ubierz dobre buty i coś ciepłego. Weź też termos, jak masz. I prowiant.

***

Jack spodziewał się kogoś innego, jakiegoś frajera, któremu auto zepsuło się kilka kilometrów przed miastem i nie znalazł żadnego znajomego, który by go podwiózł do domu. A teraz. wczesnym rankiem do jego zakładu przyszedł młody, przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał na sobie profesjonalny strój do wspinaczki i ciężki plecak na ramieniu. Uśmiechał się przyjaźnie, a jego zęby były tak białe, że to musiały być licówki. Przypominał mu dawnego siebie, tylko takiego milszego. Jego uśmiech zdawał się być prawdziwy.

Cześć. Jestem Mike – przedstawił się.

Cześć. Conor, właściciel tego zakładu.

Takiego imienia teraz używał i szczerze go nienawidził. Nienawidził tu wielu rzeczy, przede wszystkim tego, że tutaj był tylko przeciętnym mechanikiem, który ledwo wiązał koniec z końcem. Patrzył teraz na tego mężczyznę, uśmiechniętego, wysportowanego Mike’a i od razu go znienawidził. Co taki facet jak on mógł tutaj robić? – zastanawiał się. Wczoraj, gdy rozmawiał z nim przez telefon, przyszła mu do głowy jedna myśl. Szybko ją porzucił. Teraz zaś znowu wróciła. Może ten mężczyzna został nasłany, żeby ich zamordować. Cokolwiek w życiu robił, na pewno był profesjonalistą. Tak właśnie wyglądał, na zadowolonego z życia człowieka, który robi to, co lubi i robi to bardzo dobrze. Może był fotografem, może płatnym mordercą, na pewno znał się na swojej profesji.

I teraz stali przed zakładem, na placu, a otaczało ich kilkanaście aut w różnym stopniu rozkładu i naprawy. Rano zdążył już spojrzeć pod maskę tego japońskiego cuda. Silnika nie dało się odpalić przez obluzowany zacisk przewodu od kabli zapłonowych. To nie była skomplikowana usterka, mógłby ją naprawić na miejscu, ale na tym człowieku akurat miał ochotę się wzbogacić. Niekiedy naprawiał samochody po kosztach, ale właściciela musiał polubić. Tego gościa już nie lubił. Josh wrócił wczoraj późnym wieczorem i wkradł mu się do łóżka, gdy myślał, że już zasnął. Zwykle szukał z nim kontaktu, chciał trzymać go za ramię, czasami głaskał jego włosy. Tym razem po prostu zasnął odwrócony do niego plecami. Wstał przed świtem, znalazł w szafie swoje najstarsze, grube ubrania, dobre buty i zaczął pakować wszystko do plecaka. Wydawał się podekscytowany i nic mu nie powiedział. Jack również nie zapytał, tak już między nimi było od jakiegoś czasu. Mógłby to łatwo zmienić, wiedział że Josh na to czeka. Łatwo mógłby wywołać uśmiech na tej piegowatej gębie, wiedział to bardzo dobrze. Wystarczyłoby, że wykazałby większe zainteresowanie jego istnieniem. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie mógł się do tego zmusić. Wtedy Josh będzie musiał zostać z nim na zawsze, a to nie byłoby dla niego dobre. Nie umiał także go wypuścić. Josh był jedynym człowiekiem na świecie oprócz nieżyjącej matki, z którym łączyła go jakaś więź i który był dla niego ważny. Nie umiał jednak się do tego przyznać. Był egoistą.

Hej, a gdzie jest twój pomocnik? Umówiliśmy się o świcie. Idziemy na wyprawę w góry. Jestem fotografem, przyjechałem tu na kilka, może kilkanaście dni. – Mike emanował energią, przez którą czak nie lubił go jeszcze bardziej. – Zostawię ci do tej pory auto, co? Nie będzie mi teraz potrzebne. Jak masz czas, możesz nawet zrobić jakiś mały przegląd.

Jack przeklął w duchu. Nic mu nie powiedział o wyprawie z tym gościem. Ten dzieciak wciąż był taki naiwny. Zamierzał iść do lasu z obcym mężczyzną. Przecież będą tam zupełnie sami, schowani przed oczami innych ludzi. Ten człowiek mógł tam zrobić cokolwiek. Nawet go zabić i wypatroszyć jak jelenia.

Nie wiem, gdzie jest – odpowiedział prawie warcząc przy tym. – Ale musi pracować. Nie może tak po prostu sobie gdzieś iść. Co on sobie wyobraża, ten głupi smarkacz?

Mike w momencie spoważniał. Zrobił zmartwioną minę.

Hej, to ja go namówiłem. Proszę, nie rób mu żadnej awantury przeze mnie. Po prostu był jakiś taki smutny. Może jest zmęczony? Każdy ma w sobie coś takiego od czasu do czasu. Potrzebuje relaksu i zapomnienia. Zaproponowałem mu więc, że może wybrać się ze mną na poszukiwanie jeleni i wilków. Będę je fotografował. Dał się namówić. Nie sądziłam że to będzie problem. Jeśli tak jest, to przepraszam.

Nie ty nie musisz przepraszać – odburknął Jack. Twój samochód będzie zrobiony na jutro. Josh go naprawi. Ja znam się dobrze tylko na amerykańskich samochodach. On jest lepszy w japońcach.

Nie, serio… Nie musi być na teraz. Bardziej zależy mi na zdjęciach. Boję się, że wilki mi uciekną.

Nawet promienny uśmiech Majka teraz przygasł. Mechanik od początku nie sprawiał przyjemnego wrażenia. Teraz do tego chyba był jeszcze zły. Mógł tylko podejrzewać, ale chyba znał powód. Zazdrość. Tak, to był piękny chłopak. Nie tylko na zewnątrz był naprawdę uroczy. Od razu go zainteresował, dlatego zaproponował mu tą wycieczkę, chociaż pewnie tylko będzie go opóźniał. Szeroko się uśmiechnął. gdy zobaczył go biegnącego w jej stronę za plecami mechanika. Luke ubrał się ciepło, tak jak mu polecił, ale nie był to profesjonalny strój do wspinaczki. Może po prostu coś kupią. Mike nie miał nic przeciwko temu, żeby zapłacić.

Mina pełna wzgardy zniknęła z twarzy mechanika, gdy tylko jego piegowaty pomocnik, który przedstawił się wczoraj jako Luke, się przy nim pojawił. Teraz znów na brakowało na niej emocji, a blondyn był naprawdę przystojny. Gdyby tylko szczerze się uśmiechnął, mógłby mieć wszystko na tym świecie.

Słyszałem, że gdzieś idziesz? – W głosie Jacka było słychać ironiczną nutkę. – Miło, że powiadomiłeś o tym swojego szefa.

Jesteśmy wspólnikami, nie jesteś moim szefem – odparł chłopak. To zaskoczyło Jacka. Nawet Mikke to zobaczył. Pewnie niezbyt często mu pyskował.

Luke szybko stracił zainteresowanie mechanikiem i spojrzał wesoło na Mike'a. Zamiast podać mu dłoń, pomachał do niego jak dzieciak.

To co, idziemy? – spytał.

Tak. – Mike spojrzał na mechanika nad głową Luke’a. – Chodźmy, póki jest jeszcze wcześnie. Conor powiedział, że naprawi mój samochód i zrobi mały przegląd. Mamy kilka dni. W bagażniku mam namiot i wszystkie inne potrzebne rzeczy. Dokupimy prowiant i możemy iść.

Josh ani raz nie spojrzał w stronę Jacka. Może to miała być tylko nauczka, a może rzeczywiście tak zaintrygował go fotograf, że Jack stał mu się obojętny. Piętnaście minut później jego i przystojnego Mike już tym nie było. Jack został sam z kluczem francuskim w ręce i złością w głowie. Nienawidził, kiedy ktoś go ignorował, nienawidził, gdy ludzie patrzyli na niego z góry i nienawidził, gdy odbierano mu to, co kochał, a kochał tego głupiego dzieciaka. Tego piegowatego idiotę. Nie miał pojęcia, dlaczego ale tak było. Potrzebował go, ale nie mógł go uwięzić. Nie mógł go zmusić, żeby z nim został. To zresztą nie było najlepsze rozwiązanie dla Josha. Wręcz przeciwnie. Było najgorsze, a gdy się kogoś kocha, chce się dla niego jak najlepiej. Jack rzucił klucz na ziemię i wrócił do swojego zakładu. Nie zjadł jeszcze śniadania.


8 komentarzy:

  1. Dzięki za rozdział! Miło, że moje pomysł się przydały :D
    Kiedy można się spodziewać drugiej części? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się przydały! :D Najpierw będzie następny rozdział "Rahzela" na pewno, więc trochę będzie trzeba poczekać niestety. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Rahzel jest moim drugim ulubionym opowiadaniem, więc się nie skarżę :D
      Weny i miłego pisania!

      Usuń
  2. Hej. Uwielbiam twoje bonusy. Fajnie,że chłopaki sobie żyją spokojnie. szkoda tylko ,że Jack tak się odsuwa od Josha. Ma facet strasznie pokrętne myślenie odnośnie szczęścia .zamiast teraz cieszyć się sobą ,on próbuje zniechęcić Josha do siebie . No ale może po tych kilku dniach rozłąki Jack zrozumie ,że teraz to nie przeszłość ich niszczy tylko on. Och już się nie mogę doczekać następnej części pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W bonusach można popłynąć na falach wyobraźni. Wciąż nie dokończyłam nocy poślubnej Saszy i Santy Boy'a, a ale miałam tak sprośne pomysły, że aż głupio mi było je spisywać xD.
      Wiesz, bo to wszystko jest z miłości do Josha, której nie umie okazać w normalny sposób, bo jest bucem. Mogę zdradzić, że rozłąka do mu sporo do myślenia.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Oo wilcza wyprawa, jak słodko :D Czyżby Josh poza udaną wyprawą miał dostać bardziej otwarty na uczucia związek? ;) I czy jest szansa, że możemy też liczyć na chociażby mini bonus z Ahigą i Cherubinem? :D Ciekawe jak z kolei im się układa :))) Pozdrawiam!! ����

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, czy rzeczywiście będzie tak słodko ;). Może to wróg?
      "mini bonus z Ahigą i Cherubinem?" -> najpierw przydałoby się skończyć jedno przynajmniej :) Zobaczymy, jeśli pójdzie gładko z tym. Miło, że ktoś o nich pamięta!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Oj nieee, to nie moze być wróg,młody musi mieć coś od życia przecież, a tu "partner" go okewa, a jedyna zainteresowana osoba w okolicy, to będzie wróg? ;D No nieee hahaha :) A Cherubin i Ahiga, to moja ulubiona para, serio dodali dużo do opowiadania. Udanego weekendu! :))

      Usuń