sobota, 2 października 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 27 - Ojcowska miłość

 

Martin szedł po schodach z teczką w jednej i reklamówką wypełnioną piwem i chipsami w drugiej dłoni. Dzisiaj wracał później, bo spotkał się ze swoim kolegą ze studiów. Poprosił go, aby prowadził jego sprawę rozwodową, która zbliżała się wielkimi krokami. Zamierzał wszystko oddać Skyler, dzieci były już przynajmniej teoretycznie dorosłe, więc mogły decydować same za siebie, powinna to więc być tylko formalność. Wtedy on będzie już cały Shane’a. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał odgłosy rozmowy. Jego kochanek miał gościa. Nie znał żadnych z jego przyjaciół, nie podejrzewał nawet, że Shane mógłby mieć kogoś zasługującego na takie miano. Kogoś tak ważnego. Należał do bardzo skrytych ludzi. Nie lubił zdradzać swoich tajemnic i słabości. Gdy odwiedzał Shane’a, by jak zwykle ponarzekać na swoje życie i wyżreć mu wszystko, co miał w lodówce, mijał się tylko z jakimiś patałachami, którzy grzali mu łóżko. Dotąd pozostawało to dla niego zagadką. Jak ten cichy, trzymający się w liceum z tyłu chłopak mógł stać się kimś nałogowo pakującym się w jednonocne przygody? Zawsze go to dziwiło i irytowało jednocześnie.

W salonie zastał Shane’a siedzącego na podłodze i gościa, którego widział pierwszy raz w życiu. Na stoliku stała butelka whisky i talerz przekąsek. Facet rozparł się wygodnie na kanapie, na jego miejscu. Był około trzydziestki, miał farbowane na blond włosy. Wyglądał na luzaka, któremu się w życiu nie powiodło. Kogoś takiego, kto za nastolatka był królem imprez, fajnym gościem, któremu na niczym nie zależało, a potem monotonia dorosłości i odpowiedzialność, która się z nią wiąże, przygniotła go i wmiażdżyła w ziemię.

Mamy gościa? – Martin uśmiechnął się. Ściągnął buty i położył je na buciarce. Minął Shane’a, by podać mężczyźnie dłoń. – Jestem Martin. Dobrze się złożyło, że skoczyłem do sklepu po trochę prowiantu.

Położył zawartość reklamówki na stoliku.

Hej. Jestem Andy. – Facet uśmiechnął się przyjaźnie, ale według Martina dość fałszywie. – Bardzo chciałem cię spotkać od bardzo dawna.

Serio? – spytał Martin zaskoczony, ale nie skrępowany. Także uśmiechał się przyjaźnie i równie nieszczerze. Kątem oka spojrzał jednak na Shane’a. – Ciekawy jestem dlaczego.

Wiele o tobie słyszałem.

Naprawdę? Chętnie się dowiem czego takiego, ale najpierw się odświeżę.

Ścisnął jego dłoń trochę za mocno na odchodne. Gdy mijał Shane’a siedzącego na podłodze, pochylił się, by go pocałować w policzek. Już chwilę później zniknął za drzwiami łazienki.

Martin – zdążył jedynie mruknąć Shane. Pokręcił głową. Był rozbawiony głupotą prawnika i jego gorliwością.

Andy podążał za prawnikiem wzrokiem z tajemniczym uśmiechem. Gdy jest znów zostali sami z Shane’m, odezwał się. Mówił cicho, konspiracyjnym szeptem.

Milutki – zamruczał. – Aż mnie ręka rozbolała. Mam nadzieję, że wróci mi w niej pulsowanie krwi.

Zamachał swoją dłonią, którą przed chwilą ścisnął na powitanie Martin, jakby nie miał w niej czucia. Zaśmiał się przy tym głupio, jakby był dzieckiem, a nie trzydziestoletnim mężczyzną. Skojarzenie mogło być tylko jedno w jego wypadku.

Ty tak na pewno przy nim nie masz. To taki samiec alfa. Wprost wymarzony dla ciebie, kiciu. I chociaż jestem hetero, to muszę powiedzieć, że dziesięć na dziesięć.

Shane uśmiechnął się półgębkiem, kryjąc zażenowanie. Tak, dla niego to był strzał w sam środek tarczy. Szkoda, że przez to, ile musiał na niego czekać, wiele razy spudłował, zabijając czas. Lubił mężczyzn pewnych siebie. Takich, którzy potrafią zadbać o siebie i tych, na których im zależy. Można było przy nim wreszcie odpuścić choć na chwilę, przestać się spinać, bo przecież on o wszystko zadba. Zaopiekuje się tobą. Tylko, Shane, żeby sobie na to pozwolić, musiałby takiemu mężczyźnie bardzo ufać, a on nauczył się być ostrożny. Teraz może też powinien, ale nie zamierzał. Za długo się naczekał i był tym zbyt zmęczony.

Martin przed chwilą był zazdrosny, chociaż nie miał żadnego powodu. On też się czuł teraz jak dziecko. Cieszył się z atencji i  z tego, że Martin poświęca mu ostatnio tak dużo uwagi wracał do domu czyli dokładnie tutaj do jego małego mieszkanka i uradowany niczym dzieciak całował go w czoło. Opowiadał mu o swoim dniu w pracy, pytał go o to samo. Słuchał uważnie. Naprawdę skupiał na nim swoją uwagę, a do tego go pragnął.

Tacy emocjonalni, gorliwi mężczyźni tylko sprawiają, że mam na to ochotę jeszcze bardziej. – Zaśmiałam się Andy.

Czyli na co? – zdziwił się Shane.

No jak to na co? – Andy znowu się zaśmiał, jakby był jakimś lisem albo chytrą łasicą. – Żeby spróbować z facetem.

Shane przewrócił oczami. Wiedział, że to tylko żart. Poznał Andiego przypadkiem i przez te lata znajomości mężczyzna nie zdradził mu zbyt wielu szczegółów o sobie. Wydawał się luzakiem, ale jednak wysoko trzymał gardę.  Cóż, na pewno można było powiedzieć o nim, że był babiarzem. Do tego uwielbiał starsze, dojrzałe kobiety, które go rozpieszczały. Takie charyzmatyczne i pewne siebie, które potrafią rządzić mężczyzną. Dobrym przykładem była jego eksmałżonka, różniło ich jakieś piętnaście lat. Zostawiła go z dnia na dzień i wyjechała do Francji, by tam robić karierę. Była tancerką burleski. Gdy skończyła czterdziestkę, postanowiła zająć się biznesem.  Chciała założyć kilka własnych klubów, a taki niedorajda życiowy jak Andy tylko by jej zawadzał. On nie miał żadnej motywacji i chyba satysfakcjonowało go to, że może wieczorem napić się piwa, od czasu do czasu kogoś przelecieć i dobrze się po tym wyspać. Prowadził sklep, który odziedziczył po rodzicach. Nie przejmował się za bardzo biznesem. Przede wszystkim w niego nie inwestował. Budynek wyglądał tak samo od latach dziewięćdziesiątych. Przychodzili tam tylko stali klienci. Niektórzy tylko dlatego, że Andy oprócz alkoholu i papierosów sprzedawał też bukiety z kwiatów, które hodowała jego babcia.

Że chciałbyś przelecieć jakiegoś faceta? – dopytywał rozbawiony.

Nie, nie, za dużo zachodu. I pewnie za bardzo nie różniłoby się od zrobienia tego z kobietą. Jeśli już bym miał próbować czegoś nowego, to na całego. Skoro tylu facetów to robi, to musi w tym coś być. Choćby ty. I całkiem fajnie mogłoby być oddać komuś stery. Po prostu czerpać z tego przyjemność i nie musie nic robić. Ha, niech on się wysila!

No tak, przecież jesteś najlepszym przykładem lenia, ale nie oddam ci mojego Martina.

O nie, jego bym nie chciał. Jest dla mnie trochę za bardzo w trybie samca alfa. Raczej nie mógłbym się zrelaksować, gdyby jakiś taki buchający testosteronem byczek się na mnie uwalił. Jestem jednak na to zbyt hetero.

Shane właśnie miał napić się piwa i prawie się przez to opluł. Uwielbiał tego człowieka, mógł się przy nim rozluźnić, poczuć jakby znowu miał dwanaście lat. Ten bezsensowny humor naprawdę go relaksował. Sam nie umiał mieć takiego podejścia do życia, przejmował się wieloma rzeczami, które zaprzątały jego myśli bez przerwy, zaczynając od pieniędzy, a kończąc na Martinie. Miał też tendencję do wyolbrzymiania. Dla niego szklanka była do połowy pusta.

Czyli co? – spytał, ciągnąc tą głupią rozmowę dalej. – Chciałbyś, żeby cię przeleciała jakaś lolitka? To mogłeś poprosić żonę.

Andy zaśmiał się. Oparł łokieć o podłokietnik, by na dłoni oprzeć głowę.  Uśmiech wciąż głodził mu na ustach. Oglądnął swoje paznokcie.

Ach, robiła – rzucił od niechcenia. – Przecież wiesz, jaka była z niej hetera. Było całkiem fajnie, ale to nie to samo, co poczuć prawdziwego kutasa. Co nie?

Nie wiem. Nigdy nie robiłem tego z kobietą. No ale jak masz takie potrzeby, to mogę ustawić spotkanie z jakimś fajnym gościem.

Andy zrobił minę, jakby naprawdę przez chwilę się nad tym zastanawiam. Zaraz jednak zbywczo machnął dłonią.

Nie, nie – odparł. – Na to już za późno. Zbyt łatwo wpadam w nałogi, a teraz przecież muszę być odpowiedzialny. Jak na ojca przystało…

Rozmowa się urwała, bo wrócił Martin. Shane nie umiał osądzić, na ile była ona na poważnie, ale podejrzewał, że Andy naprawdę byłby do tego zdolny, gdyby nadarzyła się dogodna okazja. To jeden z tych ludzi, którzy nie myślą o konsekwencjach, tylko wciąż próbują nowych rzeczy, bo życie jest dla nich za nudne.

O czym tu sobie gadacie? – spytał Martin, siadając na kanapie.

Otworzył sobie piwo. Na stoliku położył miskę z chipsami, które przyniósł ze sobą w kuchni. Niej miał już na sobie garnituru, tylko jeansy i czarny podkoszulek.

No, o sensie istnienia, fizyce kwantowej, i tym, czy kościół powinien mieć wpływ na politykę – odparł Andy.

To ciekawe tematy – zgodził się Martin z przebiegłym uśmiechem. – To co uważasz o marksizmie we współczesnym świecie? Szczególnie jeśli chodzi Amerykę Południową? Są tacy, którzy mówią, że papież Franciszek był marksistą jako biskup argentyński. Przecież to bzdura.

Chyba zgubiłem wątek. – Zaśmiał się Andy. – No dobra, powiem ci. Mówiliśmy o pieprzeniu, a potem o tym, że odkąd zostałem ojcem, hulanka się skończyła.

Martin popatrzył na niego z zainteresowaniem.

Masz dzieci? – spytał.

Tylko córkę. Moja Olivia ma dziesięć lat. Mojej żony nie ma teraz z nami. Muszę powiedzieć, że zadania z matematyki dla klasy trzeciej są ponad moje siły... I co tydzień nowy rysunek na plastykę. Muszę kolorować jej bazgroły, bo mojej Olivii się nie chce. Ona tylko rysuje kontury, a nie chce dostać niczego niższego niż szóstka.

No na szczęście od czego ma się dziadków, co nie? Jest teraz u nich?

Shane skrzywił się. Wiedział, jakie podejście do rodzicielstwa miał Martin. Cóż, Andy reprezentował zupełnie inne. Raczej się nie polubią.

Ach nie, obraziła się na mnie i postanowiła uciec z domu – rzucił lekko sklepikarz, jakby nie było to nic poważnego.

Co?! – Ton Martina zmienił się w jednym momencie. – Żartujesz sobie teraz ze mnie? Jeśli nie, to jak możesz tu tak po prostu siedzieć? Przecież to małe dziecko, a świat jest pełen zboczeńców. Może ją potrącić auto albo cokolwiek się zdarzyć...

Andy sięgnął do spodni po telefon, odblokował go i włączył aplikację. Pokazał mu ekran.

Jest tutaj – rzucił prawie znużonym głosem, w ogóle nieprzejęty oskarżycielskim tonem Martina. – Zainstalowałem jej aplikację śledzącą w telefonie, poza tym zawsze robi to samo, kiedy strzela focha.

Wstał i podszedł do okna. Po drugiej stronie ulicy był plac zabaw.

Jest tam – rzucił, wskazując palcem. – Siedzi w tym słoniu, na którym jest zjeżdżalnia. Jak zrobi jej się zimno w tyłek, to wróci do domu. Wystają jej nogi. Te różowe buciki z kokardkami kosztowały fortunę, a już są brudne.

To nie ma znaczenia, że możesz ją zobaczyć! Przecież jest tam sama, a już robi się ciemno. Wystarczy że ktoś tam podjedzie samochodem i ją do niego wciągnie. Człowieku, jesteś nieodpowiedzialny!

Martin, uspokój się – zwrócił mu uwagę Shane. – Przesadzasz i to znacznie. Nie pamiętasz, kiedy sam miałeś tyle lat? Siedziałeś na podwórku aż do dwudziestej. I to nie jest twoja sprawa, nie jesteś jej ojcem. Twoje dzieci są już duże i skup się na nich.

Reprymenda zdziwiła Martina. Shane rzadko był tak stanowczy i często mu ulegał, jakby się bał, że się od niego odwróci i odejdzie. Nawet gdy byli przyjaciółmi. Wykorzystywał to. Martin teraz wdział to jeszcze dokładniej. Przez lata umyślnie ignorował jego uczucia i nie pozwalał mu dojść do słowa. Wykorzystywał jego przywiązanie, by spełniać własne zachcianki, nic nie dając w zamian. Był okropny.

Już się zamykam. – Zrobił gest, jakby zasuwał zamek na swoich ustach. – W ogóle, czemu siedzisz na podłodze?

Chwycił Shane’a za przedramię i pociągnął go na kanapę. Lekarz usiadł asekuracyjnie na podłokietniku. Martin przewrócił oczami i przesiadł się, by zrobić mu miejsce obok. Siedzieli blisko siebie, z rozpartym wygodnie Andy’m na drugim krańcu. Przyglądał im się z uśmiechem, który Martin najchętniej by wymazał z tej dość przystojnej gęby brudną szmatą.

Strasznie protekcjonalny z ciebie koleś – zauważył – ale Shane wydaje się być zadowolony z tej obroży na szyi. Zawsze dziwiły mnie jego gusta. Jak jeden gościu może być chcieć dominowany przez drugiego faceta? Pieprzenie to ja rozumiem, ale to? To jest dopiero sprzeczne z naturą! Rano leczy te trzęsące się staruszki za pół darmo, potem pewnie idzie do sklepu, ubiera fartuszek, gotuje kolację i czeka na powrót swojego kochasia. Od lat go nie widziałem takiego szczęśliwego.

Twoja żona jest starsza od ciebie o ponad dekadę, zarabia kilka razy więcej od ciebie, a teraz zostawiła cię z dzieckiem. Przestań pierdolić – parsknął lekarz, kryjące swoje zażenowanie. To było zadziwiająco trafna diagnoza.

Martin roześmiał się. Podał Shane’owi piwo. Jego dłoń znalazła wygodne miejsce na przyjemnie umięśnionym udzie lekarza. Kolejna godzina minęła nawet przyjemnie na piciu i partyjce pokera, ale wolałby spędzić go tylko we dwójkę.

Ja to go nigdy nie polubię – rzucił, gdy Andy się wyniósł. Rzeczywiście, co chwilę sprawdzał, czy jego córka wciąż siedzi w tunelu w słoniu. Gdy nadeszła dwudziesta, zebrał się grzecznie. Olivia musiała wyspać się przed kolejnym dniem w szkole.

Bo cię ograł? – spytał Shane, zbierając ze stołu puszki.

Nie, bo jest idiotą.

Nie jest. Robi, co trzeba, tylko nie spina się tak jak ty, czy ja. Robi, jak uważa, nie przejmując się tym, co myślą o tym inni.

Martin skrzywił się. To było sedno jego problemu. Sens jego życia, powód małżeństwa, czy wybrania zawodu i pracowania w kancelarii ojca. „Co ludzie powiedzą?” Ile razy to słyszał z różnych ust? I dlaczego tak bardzo go to przerażało?

Niech będzie – mruknął. Zapalił papierosa, a potem położył się na kanapie, kładąc sobie popielniczkę na brzuchu.

Przypalisz moją kanapę albo mój podkoszulek, który masz na sobie albo swoje piękne jestestwo. – Shane wyciągnął mu spomiędzy palców papierosa i sam się zaciągnął.

Martin łapczywie podążał wzrokiem za jego dłonią sięgającą warg.

Jest twoja? – spytał, naciągając materiał podkoszulka. – Mam ci oddać?

Sam sobie wezmę. – Shane zgasił papierosa i pochylił się nad Martinem, by go pocałować. Wcisnął się kolanem między oparcie kanapy, a jego rozciągnięte leniwie ciało.

Zmarnowany – mruknął Martin, mając na myśli papierosa.

To jego dłonie pierwsze zawędrowały pod podkoszulek lekarza. Przejechał palcami po jego żebrach. Shane drapał go brodą, gdy obcałowywał jego twarz. Było inaczej niż z kobietą, a jednak tak samo. Emocje były te same. Powędrował dłońmi do lekko kręcących się dłoni lekarza, a potem gorących, zaczerwienionych uszu, przebitych kolczykami. Świetny prezent na urodziny, przemknęło mu niespodziewanie w myślach. Pomyślał o czymś jeszcze. W życiu nie kupił Sahne’owi prezentu, a znali się kilkanaście lat.

Zacisnął dłonie na jego policzkach i odsunął go lekko od siebie.

Co? – zdziwił się Shane.

Martin chwilę patrzył mu w oczy. Miał otwarte usta, minę, jakby coś go zaskoczyło.

Nie krzywdzę cię, prawda? – spytał. – Nie zmuszasz się do tego?

Martin, co ci jest? – zaniepokoił się Shane. – Co ci nagle przyszło do tej czasami zaskakująco durnej głowy?

Szybko poskładał wszystko w głowie.

Martin, ja mam wolną wolę. Gdy uznam, że już przegiąłeś, to kopnę cię w dupę. Kocham cię, Martin. Miałem nadzieję, że mi przejdzie, ale się nie udało. Jesteś egoistycznym narcyzem, Marin, ale ja to doskonale wiem od dawna. Ale czasami robisz takie miny jak teraz i wiem, że jesteś też niesamowicie dobry. Ja sam wybrałem.

Westchnął i położył się na Martinie. Pocałował go wcześniej w czoło.

Ciężkie jesteś – stęknął Martin. Objął go ramionami.

Możemy się zamienić.

Nie, jesteś przynajmniej piętnaście kilo lżejszy – zauważył.

Musiałeś, co nie? – parsknął Shane. – Nie wytrzymałbyś, co?

No… Męska duma i tak dalej.

Shane pogłaskał go po policzku. Poleżą tak chwilę, a potem pewnie pójdą spać jak para dziadków. Palce Martina jak zwykle zawędrowały do jego włosów, które powoli przeczesywał. Shane pod dłonią, którą trzymał na jego piersi, czuł bicie jego serca. Mogli tak poleżeć trochę dłużej.

Zabiłeś całkiem niezłą akcję. Jeszcze moment i byłbym na kolanach.

Cicho, Shane. Teraz oddajemy się romantycznym porywom. Psujesz atmosferę.

Romantyczne porywy”. Całkiem przyjemne. Całkiem nowe. Wtulił się bardziej w Martinie.

***

Nie miał pojęcia, co powinien zrobić z tym całym wolnym czasem. Zdecydował się zgodzić na niemą prośbę mamy, wyrażoną w jej przejętym spojrzeniu. Został. Dostał dla siebie pokój na pierwszym piętrze. Poczuł się, jakby znów był nastolatkiem. Roześmiał się, gdy usiadł na wąskim, pojedynczym łóżku. Zadzwonił do Katy i kazała zająć jej się firmą.

Minął kolejny dzień i nie miał pojęcia, co ze sobą począć. Zostawał sam w domu z mamą, która gotowała, pieliła w ogródku i tak dalej. Umiałby znaleźć sobie zajęcie, gdyby był nastolatkiem, a był dorosłym, trochę androgenicznym facetem, który wrócił do rodzinnego domu. Czuł się dziwnie, gdy siadał w salonie o dwunastej i włączał telewizję. Został, bo mama tamtego dnia, gdy przekroczył próg tego domu z bukietem w ręku, pokazała mu album. Nie było w nim rodzinnych zdjęć, tylko głównie wycinki z gazet, a na późniejszych kartkach także wydruki stron internetowych. Mama zbierała prawie wszystko, co mogła znaleźć na jego temat w mediach. Nie było tam tylko artykułów, które go szkalowały. Fotoreporterzy uwielbiali dokumentować jego prywatne życie, przede wszystkim schadzki z facetami. Śledząc go, liczyli, że umówi się z kimś sławnym, najlepiej żonatym aktorem z Hollywood. Tym lubiła się karmić gawiedź. Skandale. Miał kilka na swoim koncie. W albumie zdjęć dokumentujących jego porażek nie było.

Łzy matki, gdy pokazywała mu album, zszokowały go, ale mógł się ich jednak spodziewać. Bukiet od niego stał w wazonie na stoliku obok. Matka zawsze będzie kochać. Wtedy postanowił zostać na jedną noc, po prostu wrócić do hotelu następnego dnia. Tak długo rozmawiali w salonie, że minęła północ.

Ojciec bez słowa, mało w ogóle mówił tamtego dnia, zaprowadził go na górę. Pokazał mu pokój, w którym Stardust teraz spał, a potem poprowadził go dalej. Wskazał, gdzie jest łazienka, a następnie otworzył drzwi do kolejnego pokoju. Było to coś w rodzaju schowka. Oboje, razem z mamą, mieli w zwyczaju nie wyrzucać, tylko chować, bo „może się jeszcze przydać”. Mama nie miała też serca do pozbywania się popękanych porcelanowych figurek, które zbierała. Stało więc tam pełno bibelotów, a pod ścianą akustyczna gitara. Inna niż ta, którą zostawił, gdy uciekał. Ojciec usiadł na zydelku i zaczął grać jakiś kawałek country. Stardust był w szoku. Ojciec nie umiał na niczym znać. Był typem sportowca, twardego, prostego faceta, tak jak jego starszy syn, z którym od zawsze miał lepszy kontakt.

Zostawiłeś gitarę – powiedział. – Chciałem ją wyrzucić, a może spalić. Pozbyć się tego, na czym tak zależało temu małemu zdrajcy. Częściej gadałeś do tej gitary niż do mnie. Ale matka zabroniła, a ja się twojej matki zawsze słucham. Już jej nie ma. Rozpadła się ze starości. Nie było cię tak długo, że gitara się rozpadła. Najpierw zmatowiała, struny pękły i wisiały z niej smutne, skręcone. Potem zaczęła odpadać okleina z boków. Po dziesięciu latach twoja mama zgodziła się, żebym ją wyrzucił. Zrobiłem to, a wracając wszedłem do sklepu muzycznego. Kupiłem gitarę. Siedzę tu czasami i gadam do niej, tak jak ty to robiłeś. Gadam, kiedy jestem zły na twoją mamę, chociaż jak zwykle miała rację. Gadam, kiedy przegram na zakładach. Gadam, kiedy za tobą tęsknię.

Został, a teraz kręcił się po domu bez celu. Mama wołała go do kuchni i kazała trzeć ziemniaki albo umyć naczynia, jakby czas stanął w miejscu. Traktowała go jak dziecko. Dla niej nie był gwiazdą, bogaczem, postrachem konserwatystów, pedałem, czym go tam jeszcze nazywali.

Nie miał pojęcia, jak zapełnić ten cały wolny czas. Nie musiał przecież odrabiać lekcji. Wieczorem już chodził po ścianach. Ta sztuczna jednak atmosfera też była dusząca. Matka omijała trudne tematy, skupiając się na codzienności, na zapiekance ziemniaczanej chociażby. W końcu praktycznie byli dla siebie obcymi ludźmi i mieli naprawdę dużo do przerobienia. Oboje bali się zacząć.

Muszę się przejść – rzucił.

Ubrał buty i wyszedł z domu. Spacerował bez celu. Nie znał tego osiedla. Ludzie naprawdę mieli tu głęboko gdzieś, kim był. Mijali go, przez sekundę podejrzliwie mu się przyglądając, by zaraz potem o nim zapomnieć. Dziwne.

Doszedł do placu zabaw. Słoń miał na sobie zjeżdżalnię, w skorupie żółwia była piaskownica, a z pochylonej szyi żyrafy zwisały dwie huśtawki. Uśmiechnął się. Za jego czasów były tylko smutne metalowe konstrukcje, z których odpadał lakier. Miał zawrócić, ale w jamie między nogami słonia dojrzał różowe buciki.

To nie moja sprawa – mruknął, ale jednak coś go tknęło.

Przeszedł na drugą stronę ulicy. Gdy się schylił, dojrzał właścicielkę różowych bucików – jasnowłosą dziewczynkę. Ona też go zauważyła. Zmarszczyła brwi, jakby o czymś intensywnie myślała.

Jest pan zboczeńcem? – spytała. – Będę krzyczeć!

Co?! – Zszokowany Stardust rozejrzał się panicznie.

Na szczęście nie dojrzał nikogo w pobliżu. Jeszcze tego mu brakowało. Kolejny skandal, ale o zupełnie innym charakterze niż jego romanse. To by go zniszczyło. Takiego newsa ludzie by nie omijali w gazecie.

Nie jestem – mruknął. – Zobaczyłem cię tu samą i się zaniepokoiłem. Dorośli tak mają. Ciebie zaś rodzice powinni nauczyć, że dziewczynki nie mogą się włóczyć po nocy same.

Nie ma jeszcze nocy! Tylko wieczór. I na pewno nie jest pan zboczeńcem? W szkole puszczali nam film i tam wąsaty pan, który był zboczeńcem, kręcił się koło placu zabaw, żeby wciągnąć chłopca do samochodu.

Dużo mówiła i strasznie szybko. Stardust nigdy nie radził sobie za dobrze w interakcjach z kobietami. Teraz okazało się, że nawet z takimi małymi.

A wyglądam na zboczeńca? – parsknął poirytowany. – Nie mam wąsa.

Dziewczynka przekręciła głowę i przez chwilę przyglądała mu się badawczo.

Ale masz srebrne włosy. Wyglądasz jak dziewczyna. Jesteś dziwny.

Dziewczynko, proszę, idź do domu. Naprawdę nie powinnaś być o tej porze sama – poddał się Stardust.

Nie chcę. Obraziłam się na tatę. Musi mieć karę.

Takie wygadane dziecko to rzeczywiście skaranie boskie, pomyślał z ironią. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Zrobił więc to, co każdy na jego miejscu. Zadzwonił do matki. Piętnaście minut później w trójkę ściągali buty w przedpokoju. Mały potworek z kokardką we włosach miał na imię Olivia i mieszkał w sąsiedztwie.

Zrób jej kakao, Luis – poleciła Betty – a ja zadzwonię do Andy’ego. Pewnie już jej szuka.

Przeszli do kuchni. Olivia wygodnie rozsiadła się na krześle. Wyglądało na to, że nie była tu pierwszy raz.

Jest sernik, ciociu? – spytała.

Jest, kochanie – odparła kobieta. – Luis ci ukroi kawałek i zrobi kakao.

Super.

Zostali we dwójkę. Betty wyszła, żeby wykonać telefon. Po chwili porcelanowy talerzyk z kawałkiem ciasta z polewą czekoladą i kubek z parującym kakao stanęły na stole przed dziewczynką. Stardust usiadł po drugiej stronie. Olivia zaczęła pałaszować. Miał nadzieję, że mama szybko wróci. Został z tym potworkiem sam na sam i nie miał pojęcia, co powinien robić albo powiedzieć. Nie miał w tym kompletnie żadnego doświadczenia. Wolałby już konferencję z dziennikarzami albo jakieś biznesowe pertraktacje. Widelczyk z zatrważającą szybkością pokonywał drogę tam i z powrotem od talerzyka do pyzatej buzi dziewczynki.

Zwolnij, bo się udławisz – zaśmiał się. – A tak w ogóle, to dlaczego uciekłaś z domu?

Mówiłam. Żeby dać tacie nauczkę.

Ale za co?

Zaniepokoił się. Może w jej domu działo się coś złego.

Chciałam zacząć chodzić na lekcje skrzypiec, ale tata się nie zgodził. Powiedział, że to marnowanie pieniędzy – parsknęła dziewczynka. Talerz był już pusty, nie został nawet okruszek. – Powiedział, że to głupie, bo i tak nie zostanę skrzypaczką. Tylko pewnie księgową czy czymś tam. Ale ja nie chcę być księgową. Wcale nie lubię tak bardzo książek! Chcę być jak Yi z „Abominable”.

Oczy Stardusta się zaświeciły. Uśmiechnął się. Może Olivia nie była małym diabełkiem, tylko aniołkiem, który kochał muzykę. Zaś jest beznadziejny ojciec… Już typa nie lubił, a jeszcze nie zdążył go poznać.

2 komentarze:

  1. Hej. No proszę jak ja lubię jak Martin jest zazdrosny o Shana. Co do Andiego to szacun , z takim podejściem do życia to ponoć łatwiej:) zaś co do postępowania z córką to ja jestem jak Martin :) ,nie dałabym rady jak Andy pozwolić dziecku ,,uciec,, z domu. Super ,że Stardust został w domu może to wpłynąć na niego całkiem pozytywnie,no i może pan sklepikarz mu wpadnie w oko? No córka już mu się spodobała ,a muzyka łączy ludzi :) pozdrawiam i czekam na następny rozdział w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno łatwiej, ale ja tak nie umiem jak Andy - tak elegancko mieć wyebaaa :D Tylko ciągle spina. Stardustowi pobyt z rodziną może pomóc, bo się chłopak miota, ale Martin i David pewnie nie będą szczęśliwi jak się dowiedzą, że nadal jest w mieście. Może będzie jakaś drama? :O
      Pozdrawiam!

      Usuń