sobota, 27 lutego 2021

Life is Cheap - BONUS: Noc poślubna cz. 1

 Dziś bonus. Właściwie pierwsza jego część, mianowicie noc poślubna Saszy i Santy Boy'a. Jako kolejny pojawi się normalny rozdział "EROS/SORE". Mam nadzieję, że wyrobię się do weekendu. Pozdrawiam :)

Nie było nocy poślubnej.

Nie było też wesela. Tylko otwarty rachunek w barze. Upił się. Pamiętał tylko, jak jechali z Santą Boy’em taksówką do hotelu, a potem nie stało się nic. I to z jego winy. Po prostu zasnął. Teraz zaś nie było już nocy, tylko bardzo późny ranek, który powitał go szumem w głowie. Usiadł na łóżku i pomasował się po zesztywniałym karku. Jego garnitur wisiał na oparciu krzesła. Santy Boy’a nie było, ale, co niepodobne do niego, na stoliku zostawił kartkę. Wiadomość była dość lakoniczna.

– „Wyszedłem” – przeczytał na głos Sasza. – Tylko gdzie?

Wziął prysznic. Na szczęście w hotelowej łazience były te małe, śmieszne kosmetyki, w tym mydło i pasta do zębów. Nie mógł się tylko ogolić. Ubrał z powrotem spodnie od garnituru i koszulę, bo nie miał nic na przebranie. Zszedł na dół, do hotelowej restauracji, by zjeść śniadanie.

„Dziwne uczucie” – pomyślał, niemal medytując nad szwedzkim stołem. Nie miał pojęcia, co chce zjeść. Niby wszystko się zmieniło, a jednak nic. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że nie ubrał obrączki. Zaraz przeraził się, że może ją zgubił. Nie miał pojęcia, co z nią zrobił. Na pewno nie było jej w kieszeniach spodni od garnituru, ani w marynarce.

– Porażka – sapnął i nałożył sobie na talerz naleśnika.

Gdy siedział przy stoliku, ludzie nie zwracali na niego szczególnej uwagi. Patrzyli na niego ukradkiem, bo był przecież punkiem, z czerwonym irokezem na głowie, w wczorajszym garniturze, ale to nie było nic więcej ponad to, co zwykle. Nie było w tym nic niezwykłego. Dla niego zaś wszystko się zmieniło wczoraj, a zarazem czuł, jakby wszystko było takie samo. Nie umiał lepiej ubrać tego w słowa.

Naprawdę wzięli wczoraj ślub. Miał męża. Człowieka, który miał wyjebane. Na wszystko. Człowieka, który sam przez bardzo długi czas uważał, że nikogo nie potrzebuje, a jednak w końcu zmięknął. Dla niego.

Co było najmniej w tym wszystkim ważne, a dla niego przynajmniej nie miało żadnego znaczenia, stał się też nagle bardzo bogaty. Przed ślubem poszli z Santą do adwokata. Ten podsunął mu kupę papierów do podpisania. Muzyk dał mu prawo do wszystkiego, co miał, a miał bardzo dużo. Sasza wiedział, że Santa posiada spory majątek, z którego zwyczajnie nie korzysta, bo nie lubi takiego stylu życia. Wystarczało mu jego małe, zakurzone mieszkanko, kilka gitar, pies i, o dziwo, Sasza do szczęścia. Jego muzyka, jego image, koszulki i tak dalej wciąż się sprzedawały, a Santa był na tyle inteligentny, by zadbać o posiadanie wyłącznych praw do tego, co stworzył, a wiele większych gwiazd od niego nigdy nie umiało o to zawalczyć. Santa Boy miał też ludzi, którzy za mały procent robili jakieś sprytne, niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka rzeczy z jego pieniędzmi i mu je pomnażali. Kilka podpisów wiecznym piórem we skazanym przez prawnika miejscach wystarczyło do tego, żeby Sasza Rockwell stał się bardzo bogaty. A nawet nie był młody i piękny.

Był brzydki, kiedyś wręcz chorobliwie chudy, teraz tylko lekko wklęsły i miał wyłupiaste oczy. Miał prawie trzydzieści lat i odwyk na koncie.

„On chyba naprawdę mnie kocha” – pomyślał, dopijając świeżo zmieloną kawę ze śmietanką.


Wrócił.

– Chyba musisz zwężyć. – Santa Boy sięgnął po coś do kieszeni i pstryknął tym z kciuka w stronę Saszy, który siedział na łóżku hotelowego pokoju. To była obrączka.

– Myślałem, że zgubiłem.

Złapał ją i nie wiedział, co zrobić. To było takie niezręczne. Nałożył ją na palec, gdy Santa na chwilę odwrócił wzrok.

– Wracamy do domu? – spytał. – Szczęściarz już pewnie…

– Twoja matka tam jest ze swoim kochasiem. Pewnie jeszcze odsypia.

– Nawet nie pili – przypomniał Sasza. Ale fakt, rodzinne zloty nie należały do rzeczy, w których Santa chciałby brać udział. Nic dziwnego, że nie miał ochoty wracać do domu.

– Ale są starzy.

– Znalazł się młodzieniaszek. – Uśmiechnął się Sasza.

– Też fakt. Bliżej mi wiekiem do twojej starej, niż do ciebie.

Sasza uniósł brwi. Może Santa tylko tak tym rzucił, a może rzeczywiście go to gnębiło już od jakiegoś czasu. Już raz, czy dwa wymsknęły mu się podobne wyznania w przypływie szczerości. To było takie niepodobne do niego i w jakiś sposób nawet rozczulające.

– I co się tak na mnie lipisz jak pies tymi wielkimi ślepiami? – spytał muzyk, bo Sasza patrzył na niego z uśmiechem bliskim rozbawienia. Robiły mu się przy tym dołeczki. Kiedyś, gdy był taką chudą, wynędzniałą szkapą, ich nie miał. – Wiernie jak suka.

„Suka” – powtórzył w myślach Sasza. Kiedyś muzyk, gdy się pieprzyli w jego ciasnym mieszkanku, w łóżku, na podłodze albo blacie kuchennym, nazywał go prześmiewczo „masosuczką”. Przestał jakiś czas temu. Szkoda. I jakiś stał się delikatniejszy. Rano Sasza budził się z nieobdartymi nadgarstkami, tylko lekko obolałymi mięśniami i mniej usatysfakcjonowany niż kiedyś. Orgazmy były jakieś inne. Wciąż świetne, ale jednak inne. Dobra, przyznał sam przed sobą, były gorsze. Czy wraz z miłością przychodzi gorsze pieprzenie? Po ślubie podobno tak jest. Więc miało być jeszcze słabiej? Żeby to jednak kłamstwo było albo tylko par hetero dotyczyło, zażyczył sobie w duszy Sasza.

Santa Boy najpierw traktował go jak psa, potem zaczął go szanować, a potem nawet kochać. Tylko jego na całym pierdolonym świecie. I córkę, ale to było co innego. I zajebiście, bardzo zajebiście. Tylko ten szacunek mógłby tak sobie wyłączyć ze dwa razy w tygodniu na trochę. Sasza nie miałby mu tego za złe, nawet byłby mu za to wdzięczny.

– Nie było nocy poślubnej – rzucił.

– Bo się najebałeś – odparł Santa, siadając obok niego na łóżku. On też miał wciąż na sobie garnitur. – Ale przez próg cię przeniosłem.

– Naprawdę? Nie pamiętam.

– Bo byłeś najebany – powtórzył. W przeciwieństwie do Saszy on się nie uśmiechał. – Nie powinieneś tyle pić. W ogóle nie powinieneś.

– Poniosło mnie – przyznał Sasza. Powinien później zadzwonić do matki. – Ze szczęścia. Już nie będę. Nawet nie chcę. Już nie chcę „nie pamiętać”.

Santa Boy poczochrał go po irokezie jak dobrego psa. Sasza przewrócił oczami, bo mężczyzna zabierał się do tematu ślamazarnie niczym właśnie ślimak. Usiadł Sancie na kolanach, a ten objął go w pasie ramieniem. Oddał pocałunek.

– I co się tak na mnie wspinasz jak robak? – spytał.

– Co się tak gapisz? Co się tak wspinasz? Ciągle pytania zadajesz, a zwykle jesteś taki wszechwiedzący – parsknął Sasza. – Chcę się pieprzyć, to chyba oczywiste.

– A to proszę – odparł Santa i uśmiechnął się trochę przebiegle. Uniósł dłonie w geście poddania i opadł do tyłu na plecy. Leżał teraz na materacu, a Sasza zawisł nad nim, dokładnie nos nad nosem. – Chcesz mnie przelecieć?

– Nie! Nie chcę – szybko odparł Sasza prawie już zły. – Wiesz…

– Wiem – odparł Santa Boy. Zaśmiał się tym swoim wiecznie zachrypniętym głosem. – Od jakiegoś czasu kręcisz się wokół mnie jak pies czekający na patyk.

Sasza przewrócił oczami.

– I wiesz, jak tam wczoraj na mnie w barze wlazłeś i się tak kręciłeś mi na kolanach, to zastanawiałem się, czy coś cię w dupę ugryzło, szew od spodni ci się w rowek wrzyna, czy taki jesteś niecierpliwy. I już miałem chwycić się za krawat i zaciągnąć do jakiegoś kąta, żeby ci ulżyć, ale się najebałeś. Straciłaś swoją szansę, suczko.

– Ty wredny chuju – syknął Sasza, a potem opadł na niego. Przycisnął czoło do pościeli, tuż przy policzku Santy. – Przestań mnie torturować. Wiem, że robisz to specjalnie, ale już skończ, bo coś mi pęknie. Żyła, jaja, nie wiem…

– Ja cię nie torturuję. Po prostu teraz nie mama ochoty się wysilać. Ty możesz mnie przelecieć.

– Ale ja nie chcę – jęknął. Znów usłyszał śmiech. Poczuł je na skórze, to lekkie drżenie, wibracje wydychanego przez muzyka powietrza. Czuł zapach wody kolońskiej Santy Boy’a, papierosów, hotelowego szamponu do włosów.

– No to mamy pat – odparł Santa Boy. – Po za tym, jesteśmy dwójką dojrzałych ludzi. Stworzeń rozumnych, na szczycie ewolucyjnej piramidy. Nie musimy się zawsze rżnąć jak zwierzęta. Możemy dodać temu trochę finezji.

– A co ty wiesz o finezji? – parsknął Sasza. Za chwilę poczuł, jak muzyk chwyta go za irokeza i odciąga jego głowę.

– A widzisz… – kontynuował muzyk, unosząc się plecami z materaca. Teraz Sasza siedział mu okrakiem na udach. – Niewiele, ale miałem kiedyś nauczycielkę.

– Co?

– Ściągnij te szmaty – polecił, samemu zaczynając rozpinać guziki własnej, czarnej jak smoła koszuli. – Miałem wtedy z dwadzieścia jeden lat, a ona była po czterdziestce.

– Co? – znów powtórzył Sasza. Nie miał pojęcia, czemu miał służyć ten wywód. Na pewno czemuś pożytecznemu. Rzucił koszulę na ziemię. – Przecież ty pedałem jesteś. Dziecko zrobiłeś, ale niechcący. Po co ci była jakaś stara prukwa? I myślisz, że chcę słuchać kogo i jak ruchałeś?

– Nie fukaj tak, bo mi się znowu odechce – zagroził Santa. Zaczął ściągać spodnie. – W każdym razie, poszedłem z nią, bo była niesamowicie pewna siebie, intrygująca i wydawało się, że chce mi przekazać jakąś tajemną wiedzę. Kazała mi się rozebrać, a potem usiąść na łóżku. Oprzeć się plecami o ścianę. Sama też się rozebrała do naga. Usiadła mi między nogami, pamiętam do dziś to czucie, gdy mój fiut wcisnął się między jej pośladki.

Byli już całkiem nadzy. Nie, mieli przecież na palcach obrączki. Sasza zastanawiał się, co powinien zrobić ze swoją. Ściągnąć, zostawić? Siedział nagi przed Santą i czuł się dziwnie. Nie lubił się tak eksponować. Nie miał za wiele do pokazania i nie chodziło mu o wielkość fiuta. Po prostu cały był przeciętny. Tak, „przeciętny” to chyba słowo, które najlepiej go opisywało w ogóle. Santa oparł się o wezgłowie, bezwstydnie przy tym rozsuwając nogi. Poklepał materac między nimi.

– Już się tak na niego nie lip, tylko chodź.

– Tak, tak. Jak pies na kość – parsknął Sasza. – A nie, teraz było o patyku.

Usiadł jednak między nogami muzyka. Tak, czuł fiuta ocierającego się o swoje pośladki. Włosy na klacie i ramionach mężczyzny, gdy Santa objął go w pasie i docisnął mocniej do siebie.

– I co ci jeszcze powiedziała? – spytał. To było nawet ciekawe.

– Na początek, że długość nie ma znaczenia – rzucił rozbawiony Santa Boy.

– Ha, no to mogłoby wyleczyć kompleksy połowy facetów na tym świecie. Czemu nie rozpowszechniła tej wiedzy?

– Też się ucieszyłem, ale zaraz dodała, że długość nie ma znaczenia, a za długi to nawet niedobry. Ale za to grubość ma znaczenie. Najbardziej klasycznego orgazmu kobieta doznaje przez stymulację wewnętrznej ścianki pochwy i to tuż przy wejściu.

Sasza zaczął się śmiać. Aż ukrył twarz dłoniach.

– O Boże… – sapnął rozbawiony. – Dobre! To jeszcze gorzej.

– Hm… – mruknął mu przy uchu Santa i nagle chwycił go za podbródek. Zmusił go do uniesienia głowy.

I w momencie Sasza zrozumiał. Patrzył teraz wprost na swoje odbicie. Jak mógł wcześniej nie zwrócić na to uwagi? Może przez to, że Santa jego garnitur powiesił na krześle. Lustra. Naprzeciwko łóżka, wzdłuż całej ściany stały białe szafy z rozsuwanymi drzwiami, a na nich przymocowane były lustra. Widział to wyraźnie. Jak dłoń Santy puszcza jego szczękę, ześlizguje się niżej i chwyta go za gardło. Widział swoje ciało, odznaczające się pod bladą skórą żebra i wklęsły brzuch. Swojego penisa, którym, jak się dowiedział przed chwilą, pewnie nie dałby spełnienia kobiecie, i jądra. Boże, naprawdę był brzydki. Czyli Santa zamierzał go torturować, tylko w inny sposób niż zazwyczaj.

Lustro jednak nie chciało pęknąć przez jego odbicie. Widział Santę Boy’a za sobą. Muzyk był od niego szerszy w barkach, znacznie lepiej umięśniony i wyższy. Dominował go w każdy możliwy sposób. Trzymał go teraz za szyję, wbijając palce w skórę na tyle mocno, że Sasza miał problem z przełykaniem śliny, ale go nie dusił. Jeszcze.

Druga z dłoni muzyka powędrowała na głowę Saszy. Chłopak czuł, jak metal obrączki przesuwa się po jego skórze. Dziwne uczucie. Na pewno inne, nowe. To było takie przyjemne, gdy palce przeczesywały jego krótkiego jeżyka. Może dlatego, że miał gęste włosy, a skóra jego głowy była bardzo wrażliwa. Z porannych czynności też ajbardziej lubił stroszenie swojego irokeza. Słyszał chrzęst mierzwionych przez Santę włosów. W lustrze widział, jak czerwone kosmyki przesuwały się między długimi palcami. Chyba zaczynał rozumieć. To było takie dziwnie zmysłowe. Aż przeszedł go dreszcz, który zobaczył w odbiciu, gdy gorące palce zaczęły muskać jego skórę na karku, gdzie zaczynały się włosy. To było dobre miejsce. W końcu jednak muzyk zacisnął pięść i szarpnął go za włosy, zmuszając do spojrzenia na siebie.

– Yhm… – jęknął Sasza, ale zaraz został uciszony pocałunkiem. Oddał go żarliwie.

Poczuł szarpnięcie, a na języku krew, gdy zęby muzyka zahaczyły o jeden z przebijających jego dolną wargę kolczyków.

– Patrz, co mi zrobiłeś – powiedział, ale bez pretensji w głosie.

Włożył palce do ust. Zakrwawione pokazał muzykowi.

– Mm… – Santa grzecznie zlizał słodycz.

– Zamierzasz całego mnie tak eksplorować? – spytał.

Nie dostał odpowiedzi, został tyko zmuszony, by znów patrzeć na swoje odbicie. Przez to, że Santa trzymał go za gardło, czuł, jak pulsuje w nim krew. Raz, dwa, raz, dwa. Szybciej niż jeszcze przed chwilą. Spojrzał w dół. Tak, sutki. Kolejne przyjemne miejsce. Dziwne, że mężczyźni je mieli. Spytał więc Santy Boy’a, on przecież wszystko wiedział lub takiego zgrywał. Ale zwykle wiedział, bo dużo czytał i dużo obserwował.

– Bo na samym początku wszyscy jesteśmy kobietami. Dopiero później do gry wchodzą hormony i robią z nas facetów, ale wtedy sutki są już „zawiązane”. Właściwie męskie narządy płciowe są odwróceniem żeńskich. U kobiet są tak ładnie upakowane w środku, a u nas jest to… – Santa pstryknął palcami w penisa Saszy, a ten aż pisnął. Automatycznie zacisnął palce u stóp. – Ale jak to się sprytnie wszystko ułożyło, że facet też może dochodzić od fiuta w dziurze. Jednak coś nad nami czuwa.

– Tak – sapnął Sasza, gdy dłoń muzyka zawędrowała na jego klatkę piersiową. Zgadzał się. Jego mięśnie drgnęły, gdy muzyk go uszczypnął.

Popatrzył w lustro. Robił się czerwony. Zawsze łatwo się rumienił, może przez jasną karnację, bardziej niż tylko na policzkach. Jego uszy robiły się czerwone, a rumieniec z twarzy spływał aż na szyję, a potem nawet na klatkę piersiową. Ze wstydu albo podniecenia. Zwykle z jednego i drugiego. Wiedział o tym, przecież każdy zna swoje ciało na tyle dobrze, ale dotąd nigdy tego specjalnie nie kontemplował. Teraz patrzył, jak dłoń Santy wędruje po jego ciele. Palce wciskają się między zarysowane pod skórą żebra, badają każde z osobna, liczą. Sutek zrobił się ciemniejszy od drugiego. Mrowiła go skóra wokół niego. Aż wstydził się spojrzeć w dół. Tam czuł jeszcze więcej.

Więc to widział Santa Boy, kiedy z tym krzywym, sarkastycznym uśmiechem, jakby robił mu wielką łaskę, rozbierał go, a potem paznokciami rysował na jego bladym ciele czerwone ścieżki, rozsuwał jego nogi, robił sobie między nimi miejsce. Jak cały robi się czerwony, jak zaczyna oddychać przez usta, aż w końcu w ogóle nie potrafi złapać tchu. Jak pod skórą spazmatycznie drgają mu mięśnie, a zarys kości, żeber, miednicy, staje się jeszcze bardziej wyraźny. Najbardziej na tle bladego ciała odznacza się jego penis, nabrzmiały i czerwony, ściągnięte jądra. Cały jest jeszcze brzydszy niż zwykle, a jednak czuł twardego penisa ocierającego się o jego pośladki. Niepozornie poprawił się na materacu, by wpuścić go między nie.

Dłoń Santy Boy’a zawędrowała już do jego lekko miękkiego brzucha. Zagłębił palec w pępku Saszy. Miętosił go całego taki zaabsorbowany. Sasza widział przecież jego twarz w lustrze. Trudno było znaleźć coś, oprócz muzyki, co pochłaniałoby uwagę Santy Boy’a. A teraz jednak badał go całego, masował jego lekko owłosione uda, całował jego ramię. Wychodziło na to, że wcale nie trzeba było być niezłą dupą, żeby ktoś cię pożądał. Pożądał więcej niż na jedną noc i zawsze tak samo mocno. Wystarczyło, że ten ktoś cię kochał, wtedy brzydkie robiło się piękne.

Już sam lekko się zsunął i założył łydkę na udzie Santy Boy’a. Ręką sięgnął do swoich jąder i penisa, żeby je unieść. Usłyszał mruczący śmiech za swoim uchem.

– Wiesz… – zaczął Santa. Sasza widział w odbiciu, jak zamyka oczy i opiera policzek o bok jego głowy. Uśmiecha się na uczucie krótkich włosków jeżyka na skórze. – Zawsze myślałem, że jesteś tak niesamowicie uroczy. I że jesteś za słaby na ten świat, bo nie ma w tobie żadnej zawiści, nie ma w tobie zła, ale to nie temat na teraz.

Uroczy? Uroczy? Santa Boy nie powiedziałby tak nawet o szczeniaku, a co dopiero o nim. To słowo po prostu do niego nie pasowało. Starzy rockmani, byli ćpuni, nie mówią, że coś jest „urocze”. Już to, że po długich cierpieniach Saszy, zerwaniu, Santa wreszcie się do niego przywlókł i powiedział, że go kocha, było niesamowicie szokujące. „Uroczy”. On był „uroczy”. Jak to brzmiało? Sasza nie miał jednak więcej czasu na kontemplowanie tematu, bo znów spojrzał na odbicie w lustrze. Zobaczył swoją czerwoną twarz, czarne włosy Santy opadające mu na czoło i przykrywające błyszczące oczy oraz jego dłoń wędrującą po pościeli w stronę krawata.

Czyli to już, pomyślał, spóźniona noc poślubna właśnie miała się zacząć.


2 komentarze:

  1. Hej. Uwielbiam tych dwóch facetów. Zawsze czymś zaskakują. Ich noc poślubną ,,rankiem,, zapowiada się intensywnie. Santa jak zawsze wie jak pokazać Sadzy jak go bardzo kocha. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SantaxSasza forever :D Santa Boy niby gbur, ale zawsze jakoś na około wychodzi na najbardziej uczuciowego ^^. No właśnie zastanawiam się nad tą "intensywnością". Noc oślubna powinna być "Łał" :D Pozdrawiam!

      Usuń