niedziela, 31 stycznia 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 19 - Niespodziewani goście

 Katy zmęczona i obtłuczona po wypadku wysiadła z taksówki przed hotelem. Po wizycie w szpitalu, do którego zawiózł ją Martin Stormare, postanowiła jeszcze trochę odpocząć od Stardusta, który zresztą nie kontaktował się z nią od czasu kłótni. Spróbowała także znaleźć jego rodziców. Wiedziała, że mieszkają w tym mieście, ale w innym domu. Nie chciała się mieszać w życie swojego szefa, dla niej także przyjaciela, ale jemu przydałaby się rozmowa z kimś, kto będzie potrafił go zrozumieć i kogo Stardust szanuje na tyle, by chociaż tych słów wysłuchać. Ona nie była tą osobą.

Na szczęście w szpitalu okazało się, że uraz ręki nie jest poważny. Bolała ją tylko niemiłosiernie, no i stłuczone kolano również. Była zmęczona. Chciała tylko wrócił do pokoju, zjeść coś i się przespać.

– No kurwa – wymsknęło się jej, gdy zauważyła parę siedzącą na ławce przy wejściu do hotelu. – Co on tu robi?

Jeszcze jego brakowało w tym bałaganie, pomyślała. Na ławce siedział Santa Boy i palił papierosa, mimo stojącej tuż obok tabliczki z zakazem. Wielki buntownik. Towarzyszył mu oczywiście jego świeżo upieczony mąż. Jego czerwony irokez sterczał na wszystkie strony. Wyglądali na ludzi w podróży, przecież trwał ich miesiąc miodowy. Nie mieli jednak żadnych walizek. Nie należeli do ludzi, którzy przejmowali się planowaniem podróży. Pewnie kupowali wszystko, co było im potrzebne, na bieżąco.

– Och, Katy. – Pierwszy zauważył ją Sasza. – Cześć.

– Cześć – odparła automatycznie. Nic nie miała do tego mężczyzny. Nie znała go zresztą zbyt dobrze. Zawsze krył się w cieniu Santy Boy’a. – Co tu robicie?

Nic nie wiedziała o tym, żeby byli umówienia z Luisem.

– Gdzie twój szef? – spytał Santa Boy, pomijając uprzejmości.

Katy, chociaż ze względu na pracę miała kontakt z różnymi niestandardowymi typami, ten człowiek peszył. Może dlatego że był tak strasznie pewny siebie. Gdyby się wywrócił przy tłumie gapiów i wpadł tą diabelską mordą w psie gówno, to po prostu by wstał i poszedł dalej wciąż z tym szyderczym uśmiechem na ustach i nawet się nie obcierając.

– Coś się stało? – spytała.

– Tak – odparł muzyk. – Coś strasznego wręcz.

Na szczęście wyglądało, jakby żartował. Wstał z ławki i przekręcił parę razy głowę, pozwalając kościom w karku strzelić. Był wysoki w ten nieprzyjemny sposób. Cały robił takie wrażenie. Był szeroki w barkach, tatuaże sięgały mu aż do szyi, a pod lewym kącikiem usta miał dwa stożkowe kolczyki. Katy widziała wielu podobnych ludzi, w końcu pracowała w branży muzycznej, ale przeciwieństwie do tych kolorowych szczyli z boysbandów Santa Boy był ze starej szkoły. Prawda o tym, co robił, zanim poznał tego chuderlawego dzieciaka, jest pewnie gorsza od tego, co powtarzają ludzie z branży. Ozzy odgryzł nietoperzowi głowę na scenie. Co robił ten człowiek, zanim spokorniał? Wciąganie koksu z wypiętych tyłków transseksualnych prostytutek to pewnie jeden z najmniejszych z jego grzechów, ale akurat takie nagranie sprzed dekady dało się znaleźć w Internecie.

A jednak stał tutaj i wyglądał dobrze. Młodniał, zamiast się starzeć. Farbowane na czarno włosy miał zaczesane do tyłu, jego skórzana kurtka wyglądała na nową, a buty musiał pastować przed kilkoma dniami. Nie ćpał. Nie puszczał się. Znów nagrywał. I, co najdziwniejsze wyglądał na szczęśliwego. Katy spojrzała na Saszę, który odpowiedział jej uśmiechem. To był taki chudy, niezbyt ładny chłopak. Najbardziej uwagę przykuwał jego irokez i szare, wyłupiaste oczy.

Tego brakowało Stardustowi. Hartu ducha, zdolności do samokrytyki i wyciągnięcia z niej wniosków. Santa Boy otrzepał się z błocka jak pies i poszedł dalej. On nie.

No i miłości. Takiej prawdziwej.

– To nie jest najlepszy moment – powiedziała Katy. – Poza tym, skąd w ogóle wiedzieliście, gdzie jesteśmy?

– Dzwoniłem do niego kilka razy, ale mnie olewał. Raz powiedział, że wyjechał, rzucił nazwę miasta. Domyślić się, że zatrzymał się w najdroższym hotelu nie było specjalnie trudno.

– I to coś tak ważnego, że się tu pofatygowaliście? Nie powinniście, nie wiem, wyjechać gdzieś na miesiąc miodowy?

– Jesteśmy na nim – odparł Santa. Stanął za Saszą i oparł podbródek o jego ramię. Oplótł go w pasie rękoma. – Jeździmy sobie z miejsca na miejsce bez planu, zwiedzamy Amerykę jak porządni patrioci. Zaliczamy hotele, motele i namioty. I siebie nawzajem w nich.

– Właśnie – rzucił Sasza, wyplątując się z uścisku. – Zarezerwuję nam pokój.

Zostali z Santą we dwójkę.

– Nie wyglądasz najlepiej – zauważył Santa Boy. – Może coś zjemy w restauracji?

– W sumie, dawno nic nie jadłam – przyznała Katy. Mimowolnie pomyślała, że Stardust nawet nie zwróciłby na to uwagi.

– Daje ci popalić? – spytał muzyk.

– Chyba bardziej daje sobie.

***

Jak wystrzelone z procy zawsze wracały do niego te najgorsze chwile. Zawsze były z nim dłużej, niż momenty zadowolenia. Lepiej wychodziło mu smucenie się niż to drugie. Jak mu tam było? Szczęście. Siedzieli teraz naprzeciwko siebie z Santą Boy’em, obaj z drinkami w dłoniach, patrzyli sobie w oczy jak równi. Jednak Stardust myślał o tej scenie w urzędzie. O tym upokorzeniu, gdy Santa Boy przyparł go do ściany. Zdarł jego maskę paroma zdaniami. Nazwał go suką, która najbardziej na świecie chciałaby żyć dla swojego pana. I miał rację.

– Po co tu przylazłeś? – spytał.

– Bo jesteś nie tylko właścicielem firmy, z którą mam kontrakt, ale także moim menadżerem i z tego się nie wywiązujesz.

– Niby jak?

– Ciągle dzwonią do mnie dziennikarze i jacyś popierdoleni aktywiści, którzy chcą ze mnie zrobić Jezusa pedałów. Skąd w ogóle mają mój prywatny numer? To chyba coś, czym ty powinieneś się zająć. Sasza mówi, że lepiej pieprzę, jak jestem wkurwiony, ale, do kurwy właśnie, zaraz strzeli mi żyła. I jeszcze to… – Santa Boy sięgnął po swój telefon, włączył coś na nim, a potem rzucił go na ławę w stronę Stardusta. Na ekranie wyświetlała się strona sklepu firmy nagraniowej Stardusta. – Co to, do kurwy, jest?

– Promocja na twoje płyty – odparł Stardust bez emocji. – Kup w pakiecie, a każda tylko za pięć dziewięćdziesiąt dziewięć. Okazja.

– W pakiecie? – powtórzył muzyk. – Moje nagrania to nie zbiór kolęd z Walmartu.

– Aktualnie jesteś na topie przez swój gejo-ślub. Piszą o tym wszystkie szmatławce. O twoim istnieniu nagle dowiedziały się miliony ludzi, którzy na co dzień słuchają tylko Taylor Swift, a na święta kolęd Mariah Carey. Trzeba korzystać, póki o tobie nie zapomną. Ludzie z ciekawości posłuchają twoich trzasków. Przecież na tym zarobisz.

– Nie pieprz. To ma zniknąć – uciął. – I w sumie resztę mam w dupie, ale zapytam. Co się z tobą dzieje?

– Co masz niby na myśli?

Santa Boy uniósł jedną ze swoich ostro zarysowanych brwi. Zmierzył Stardusta wzrokiem i uśmiechnął się bezczelnie.

– Wyglądasz naprawdę chujowo.

Stardust aż spojrzał po sobie. Od jakiegoś czasu nosił się dość podobnie każdego dnia, co nie znaczyło, że brakowało mu stylu. Teraz też miał na sobie jasną marynarkę, wzorzyste, zwężane spodnie i trampki. Złoty, gruby łańcuch spływał mu z szyi razem z białymi włosami.

– Co to ma niby znaczyć? – spytał poirytowany. – Wyglądam tak jak zawsze.

– No właśnie. Jesteś jak księgowa pracująca w biurze, której przestało się chcieć. Kiedyś weekendy spędzała na łażeniu po lumpeksach, żeby wyszperać z otchłani szmat kiecki, w których jej tyłek będzie wyglądać lepiej niż innych kwok z biura. Ale już jej się odechciało. Teraz nie wstaje półtorej godziny wcześniej, żeby zrobić włosy i makijaż. Teraz nastawia budzik na półgodziny przed odjazdem autobusu. Je resztę tego, co jej zostało z kolacji. Myje zęby, włosy zaplata w byle jaki kok. Ubiera kostium. Codziennie inny, ale jednak taki sam. Żakiet, spódnica, koszula. Zmienia się kolor, ale to wciąż to samo. Wszystko to teraz jedynie pozory. I już nie ogląda swojego tyłka w lustrze. Już jej nie interesuje, czy wygląda zajebiście. Czy kiedy będzie pochylać się nad kopiarką, to to przez napięty materiał będzie widać stringi wrzynające jej się w zgrabny tyłek… Kumasz metaforę? Poetycka prawda?

Rzadko ktokolwiek mówił do niego w ten sposób. Ludzie, którzy na co dzień go otaczali, byli jego podwładnymi lub w jakiś sposób ich przyszłość, kariera zależała od jego przychylności. Pewnie myśleli o nim paskudne rzeczy, ale zachowywali to dla siebie. Katy umiała mu się sprzeciwić, za to ją cenił, uważał za przyjaciółkę, ale ona też się powstrzymywała. Nie potrafiła być aż tak dosadna. Kariera Santy Boy’a także zależała od Stardusta. Tyle że on przed nikim nie zginał karku. Może tylko od czasu do czasu przed tym wyłupiastookim chuderlątkiem.

Stardust spojrzał na swoje buty. Miał je na stopach pierwszy raz. Nawet nie zabierze ich ze sobą z tego hotelu. Może wyglądał jak milion dolarów, ale od jakiegoś czasu naprawdę przestało mu się chcieć. To była sterta zużytych banknotów, zmiętych i poszarzałych. Straciły swoją zieloną barwę i chemiczny zapach.

– Może to kryzys wieku średniego? – rzucił żartem. Nonszalancko, żeby Santa nie ciągnął tego tematu.

– To przytargałbyś tu ze sobą jakiegoś dziewiętnastoletniego fagasa, którzy marzy o karierze modela, żeby śpiewał ci peany do ucha i zapełniał dupę – parsknął muzyk. Opróżnił już swoją szklankę. Powiedział, co chciał, mógł już iść, ale chyba nie chciał. Dobrze się bawił. – I nie masz nawet czterdziestu lat. I po co tu przyjechałeś? Przesłuchałem płytę, którą mi przysłałeś.

– Miałeś czas podczas miesiąca miodowego? – spytał Stardust, uśmiechając się. – Słabo.

– Wiesz, Sasza to taka niepozorna masosuczka. Spełniałem tylko jego zachcianki, jak przystało na dobrego małżonka. Przywiązałem go za wszystkie kończyny do ram łóżka i puściłem twoje wypociny. Powiedział, że nigdy nie był tak spełniony. Nawet mój fiut nie mógł zadać mu takiego cierpienia, jak słuchanie tych smętów przez czterdzieści dwie minuty i dwadzieścia cześć sekund. Serio, nie miałeś innego tematu niż to, że byłeś nieszczęśliwy jako nastolatek? A który z nas nie był? Każdy, bo inaczej nie zostałby rockmanem. To było dwadzieścia lat temu. Nic w twoim życiu się od tamtego czasu nie wydarzyło? Chlałeś, ćpałeś, pieprzyłeś, może, mam nadzieję, że nawet się zakochałeś. Kurwa, trzaśnij się w tą piękną mordkę, pofarbuj te odrosty i zacznij żyć. Tu, teraz, póki masz czas, bo tacy jak my zwykle szybko kończą. I nie mówię o pieprzeniu.

Nie odpyskował, bo to był Santa Boy. To by wywołało jedynie szyderczy uśmiech na jego diabelskiej mordzie. I do tego, jak zwykle mówił wprost i wulgarnie. I jak zwykle miał też rację.

– I co taką minę robisz? – spytał Santa, bo jego menadżer błądził wzrokiem gdzieś po podłodze. Wyglądał, jakby coś mu wreszcie zaświtało w tej białej główce. – Kurwa, powinienem zostać terapeutą albo pastorem.

– Śmiało, sataniści przyjmą cię z otwartymi ramionami i dziewicą na rytualnym stole.

Tak, miał rację. Stardust o tym wiedział już wcześniej, ale dobrze było uczepić się czegoś, co już dawno przestało mieć znaczenie i obarczać winą za swoje niepowodzenia.

– Jestem strasznie samotny – powiedział na głos. Spodziewał się tego szyderczego śmiechu i kolejne porcji sarkazmów.

– Wiem. – Usłyszał za to. – Ja też byłem.

– Um.

– Wiesz, powiem ci coś. Kiedyś bym cię olał, ale podobno stałem się lepszym człowiekiem. Tak mówi moja teściowa. Zawsze cię podziwiałem. Jako jedyny z naszej bandy byłeś zdolny coś stworzyć, zamiast tylko niszczyć.

Stardust spojrzał na Santę zdziwiony.

– O czym ty mówisz?

– Wszyscy ci „wyzwoleni” rockmani i tak dalej wciąż pieprzą o tym, że nie dali zakuć się w kajdany społecznych, moralnych, kulturalnych, religijnych i chuj wie jeszcze jakich, ograniczeń. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy bandą samotnych wyrzutków, dziwolągów, którzy nie umieli się odnaleźć w świecie normalnych ludzi albo zostali z niego wypieprzeni jak chory wilk z watahy. Wszyscy byliśmy outsaiderami, darliśmy o tym mordę na scenie, a potem niszczyliśmy na niej gitary. Po zejściu z niej chlaliśmy i pieprzyliśmy byle co, nazywając to wolnością. Każdy z nas potrafił tylko niszczyć, siebie i innych. Wszyscy byliśmy tak samo żałośni i nie mieliśmy jaj, żeby to przyznać. Ty chociaż umiałeś coś stworzyć. Nie podobało ci się, że próbują zrobić z ciebie produkty uszyty według ich miary, więc założyłeś własne studio nagrań, potem firmę fonograficzną. Tylko twoje słowa nie były puste. Ty naprawdę robiłeś, co chciałeś. Potrafiłeś budować, a nie tylko niszczyć. Zawsze ci tego zazdrościłem. A teraz patrzę na ciebie i mam ochotę trzasnąć cię w tą piękną mordę. Ale to powinieneś zrobić sam.

Santa Boy wstał i podszedł do Stardusta. Kolanem uderzył go w podbródek, by na niego popatrzył.

– Więc trzaśnij się w tą piękną twarzyczkę, pofarbuj odrosty, przeleć coś na pobudzenie krążenia i dalej szokuj świat. Żyj tu i teraz, bo nie wiesz, które „teraz” będzie tym ostatnim. I wyjdź do ludzi. Wiem, że ostatnio nigdzie się nie pokazujesz. Jak masz przestać być samotny, jeśli nawet nie próbujesz przestać?

– Ale już próbowałem. Całe życie próbuję. I nic.

– Niektórzy trafiają w butelkę za pierwszym razem, inni są trochę bardziej nieporadni i muszą oddać sto chybionych strzałów, nim wreszcie uda wygrać im się główną nagrodę na jarmarku.

Stardust uśmiechnął się pod nosem i odepchnął od siebie Santę Boy’a. Dłonią przejechał po materiale dżinsów opinającym jego udo. Aż mu się przypomniało to, co na chwilę połączyło go jakieś dziesięć lat temu. To był jeden z tych chybionych strzałów.

– Idź już. Twój karpik pewnie już usycha z samotności.

– Nie przezywaj go, tylko dlatego że mu zazdrościsz.

– Pieprz się.

– Dobrze. – Santa Boy machnął mu jeszcze na pożegnanie przed wyjściem z pokoju. – To „ciao”.

Na korytarzu trafił na Katy, opierającą się plecami o ścianę tuż przy drzwiach.

– Nie zamknąłem dokładnie? – zdziwił się Santa, bo dziewczyna musiała przysłuchiwać się ich rozmowie.

– Dzięki.

Santa Boy tylko wzruszył ramionami i ruszył wzdłuż korytarza w poszukiwaniu swojego karpika.

***

Sasza rzadko oglądał się za facetami, ale tym razem nie umiał się powstrzymać. W holu minął go jakiś typ w garniaku. Może ubrany był jak urzędas, ale wyglądał na całkiem wyluzowanego. Miał dłuższe włosy i zarost, który miał sprawiać wrażenie niechlujnego. Był naprawdę przystojny.

– Niezły. Te spodnie od garniaka zajebiście opinają się na jego wyćwiczonej dupie. – Usłyszał za sobą zachrypnięty głos.

Sasza odwrócił się, by napotkać wzrok ciemnych oczu Santy Boy’a.

– W twoim typie? – spytał, nie dając się podpuścić.

– Taki facet jest raczej w typie każdego. Ale do łóżka bym go nie zabrał.

– Hm? Czemu? – zdziwił się Sasza.

– Bo byśmy się obaj pozagryzali.

– Znalazł się samiec alfa – parsknął. – Pogadaliście cie sobie z tym idiotą?

– Tak. Mogłeś iść ze mną, zamiast się tu kryć.

– Tak, żeby znowu lipił się na mnie czerwonymi ślepiami z tą pogardą? Podziękuję.

Santa Boy uśmiechnął się.

– To tylko nieudolnie ukrywana zazdrość.

– Bo taki ze mnie szczęściarz? – parsknął Sasza, mimowolnie też się uśmiechając. – Przypominam ci, że jesteś największym chamem świata, a ja utknąłem z tobą na resztę życia.

Santa Boy objął go ramieniem, opierając czoło o bok jego wygolonej na krótkiego jeża głowy. Tuż nad uchem, które w momencie zrobiło się czerwone.

– Masz już klucz do tego pokoju? – spytał cicho. Miał taki przyjemny, zachrypnięty głos, kiedy szeptał. – Bo mam ochotę porobić ci chamskie rzeczy.

– Ha, a do tego jeszcze poeta!

***

Martin zaskoczoną minę zrobił dopiero w windzie. Widział ją w odbiciu dużego lustra. Poprawił niebieski krawat. Zwykle nosił czarne, ponoć wyglądał przez to jak grabarz, a był prawnikiem, więc wydawało się to całkiem trafnym porównaniem. Pochował wolność i bogactwo, a niekiedy też marzenia, już bardzo wielu osób. Ten krawat wybrał mu dziś rano Shane.

Był prawie pewien, że w hotelowym holu minął się z Santą Boy’em. Lubił Rocka, więc kojarzył go dość dobrze. Miał też jego ostatnią solową, studyjną płytę, a na jej okładce było aktualne zdjęcie muzyka. Trudno go też było pomylić z kimś innym przez te tatuaże i fryzurę. Szkoda, że nie poprosił o autograf. David też go lubił. Powie mu później, że Santa Boy zatrzymał się w ich miasteczku. Może uda mu się go spotkać. Przyszedł tu jednak po coś zupełnie innego. Przed chwilą recepcjonistka zadzwoniła do apartamentu, do którego teraz jechał windą. Stardust zgodził się z nim spotkać. Martin nie miał pojęcia, jak przebiegnie ta rozmowa. Nie miał w ogóle pojęcia, co sam powinien powiedzieć. Minęło tyle czasu, wydarzyło się tyle rzeczy. Wolałby uniknąć tej konfrontacji. Jednak musiał przyznać, że słowa Katy dały mu do myślenia. Shane i jego własne sumienie też rzuciło coś w stylu „powinieneś zakończyć pewne sprawy”.

– Katy – rzucił z uśmiechem, gdy zauważył dziewczynę stojącą przy drzwiach do apartamentu. – Czyli to jednak nie było nic poważnego? Cieszę się. Ale co tak stoisz pod drzwiami? Mają tu niezłe SPA. Dobry masaż by ci się przydał.

Katy przewróciła oczami. Nie sądziła, że Stormare naprawdę przyjdzie. Nie wyglądał jednak na gotowego do ukorzenia się. Raczej nie był typem, którzy lubił przepraszać. Nie był też kimś, kto traktowałby ludzi z pogardą. Trudno było go rozszyfrować. Trzymał teraz nonszalancko jedną rękę w kieszeni spodni i uśmiechał się miło, trochę zbyt sztucznie.

– Nie zniszcz go – poprosiła, a potem, lekko się krzywiąc, poszła do windy. Ten masaż rzeczywiście by jej się przydał. I jakiś drink z palemką.




10 komentarzy:

  1. Hej. Powiem ci ,że ten Santa to naprawdę powinien zostać jakimś terapeuta ,a jego porównania są wręcz rewelacyjne. Ale facet ma rację, wiecznie żyć przeszłością to się nie da. Ten nasz Stardust powinien się w końcu ogarnąć. Jestem ciekawa jak potoczy się jego rozmowa z stormarem , może to pomoże ogarnąć się i zapoczątkować czemuś większemu...pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze długo czasu zajmuje mi wymyślanie sarkazmów Santy Boy'a. Często jest jednocześnie mądrego i wulgarnego :D To spotkanie na pewno będzie przełomowe - ale może skończyć się źle i pchnąć Stardusta do jakiejś ostateczności.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Miło było przeczytać, że Sasza jeszcze żyje i ma się dobrze :) Jest zbyt cenny na zapomnienie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sasza nigdy nie zostanie zapomniany. On i Santa to moja ulubiona para :). Mam w planach opisanie ich "nocy poślubnej" :D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
    2. Och tak, tak,tak proszę MoNoMu zrób to!

      Usuń
    3. Hm, tylko mam tak ekstremalne pomysły, że aż sama siebie zawstydzam :D Muszę to jakoś utemperować, żeby nie trafić do najgłębszej odchłanii piekła ;)

      Usuń
  3. Ech Santa Boy, każda scena z jego udziałem jest zawsze wspaniała. No i żal mi się trochę Stardusta zrobiło, przy Sancie wydawał się taki bezradny, bezbronny, w ogóle nie przypominał tego manipulującego dupka z poprzedniego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stardust to taki dumny typ, który nie chce pokazywać słabości. Nienawidzi upokorzenia i wszystko bierze do siebie. W środku jednak jest zupełnie kimś innym. O coś takiego mi chodziło, żeby nie dało się go jednoznacznie ocenić jako złego lub dobrego. Santa jednak potrafi zmiażdżyć dumę każdego :D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  4. No, po takiej rozmowie to Stardurst powinien zrozumieć kilka spraw. Bardzo mi się podobała szczerość tej rozmowy, to przyznanie się do samotności. Ciekawe czy Martin nie zrujnuje tego swoją gadką? Cieszę się że w ogóle przyszedł ale trochę obawiam co powie... Dzięki wielkie i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze czasami się przed kimś wygadać. To w jakiś sposób oczyszcza. Może to pomoże przebrnąć Stardustowi rozmowę z Martinem.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń