piątek, 5 marca 2021

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 20 - Naprzeciw siebie

 Hej :) Nowy rozdział. Ach, Martin... Odpuściłbyś i byłoby po sprawie.

P.S. Też wam się na YouTube włącza reklama chipsów? Nie mogę się przez nią pozbyć z głowy tej piosenki https://www.youtube.com/watch?v=y74UPiaK7u0 😭 I muszę być przez nią ciągle szczęśliwa :D

David był zły. Tak przynajmniej wydawało się Ianowi. Przyszedł do niego bez zapowiedzi, nawet zwykłego SMSa, czy wiadomości na messengerze. No i gdy matka była w domu. Był na tyle zły, że nawet nie przejmował się jej obecnością i tym, co sobie o nim pomyśli, czy raczej, że domyśli się, jaka relacja łączy go z jej synem. Przyszedł, a teraz siedział w pokoju Iana na obrotowym krześle i nic nie mówił. Ta odległość między nimi była nieprzyjemna. Ian klęczał na łóżku i zastanawiał się, o co chodzi. Trudno było cokolwiek wyczytać z mało ekspresyjnej twarzy Davida. Jego czarne oczy schowane były za grubymi szkłami okularów.

Przyjechałem dzisiaj po ciebie – powiedział. – Pisałem też.

Sorry, nie miałem głowy, żeby odpisać – odparł Ian.

Zupełnie o tym zapomniał. Mieli iść dzisiaj razem do szkoły jako para. Dzisiaj miał być wielki krok dla Davida, a mały dla ludzkości. Ian był tak zaabsorbowany Stardustem, jego historią, swoją historią, rozmową z nim o rzeczach, których nie mówił nawet Laurze czy mamie, by jej nie smucić, że całkiem wypadło mu to z głowy. Jak mogło? Przecież dzisiaj miał być ten jeden z najfajniejszych dni z jego nastoletniego życia. Stracił szansę.

Stało się coś? – spytał David.

Ian spojrzał na niego spłoszony. Nie wiedział, jaki był kontekst tego pytania. David albo się martwił o niego albo podejrzewał, że coś zaszło między nim a Stardustem. W sumie Ian sam nie wiedział, jak powinien odpowiedzieć w przypadku drugiego z możliwych znaczeń zadanego przez Davida pytania. Stało się? Nie wydarzyło się między nimi nic fizycznego, a jednak zwierzył się temu człowiekowi z rzeczy, z którymi do tej pory musiał walczyć sam. Czy coś się stało? – powtórzył w myślach. Tak, powiedziałem prawie obcemu człowiekowi, że się ciąłem. Przed nim mógł się otworzyć, tak wtedy czuł. On przecież go zrozumie, bo byli do siebie podobni. Jak to ujęła Laura? Cierpienia młodego pedała? Sprytna parafraza, była jakaś sławna książka o podobnym tytule. Ianowi tak się przynajmniej kojarzyło. Nawet zakochali się w facetach z tej samej rodziny. Ian i David byli kolejnym wcieleniem, pokoleniem, czy czymś takim. Na myśl przychodziła hinduska reinkarnacja. Tylko czy historia zakończy się tak samo?

Jesteś zły? – spytał.

David zrobił zdziwioną miną. Chwilę nawet się zastanowił, nim odpowiedział.

Bardziej jestem zmartwiony – przyznał. – Znowu robisz taką minę, jak wtedy na szkolnym korytarzu. Jakbyś znowu miał się rozpłakać. On coś ci zrobił?

Nie! – zaprzeczył szybko Ian. – Tylko rozmawialiśmy.

Więc David patrzył na niego i znów widział zbitego pieska, który wtedy poruszył jego serduszko. Jakie to żałosne, jaki on był żałosny, pomyślał o sobie.

Ja też dzisiaj rozmawiałem. Z Tommy’m. Przyszedł, żeby cię przeprosić, ale cię nie było.

Co? – zdziwił się Ian. Zmarszczył wyrównane brwi. – I co z tego? Może sobie w dupę wsadzić te przeprosiny. Niech się pieprzy.

Nie cieszysz się? To znaczy, że przemyślał kilka rzeczy, że doszedł do pewnych wniosków. Chyba dobrych.

Wniosków – powtórzył zimno. – Wnioski są taki, że też jest pedałem i pewnie wreszcie się przed sobą do tego przyznał.

No… I to chyba dobrze?

Chuja mnie obchodzi „ewolucja” małego Tommy’ego z małpy na coś podobnego do człowieka – syknął Ian.

David nie odpowiedział. Znów tylko się na niego patrzył. Wyglądał na zaniepokojonego. Ian wiedział, że się wygłupił. Odreagowywał teraz na nim jakąś frustrację, której źródła nie mógł nawet sprecyzować. Czuł się tak, odkąd wrócił z hotelu. Wszystko do tej pory, do tego spotkania, było więcej niż dobrze. David posadził go na blacie w łazience i wytarł mu rozmazany od płaczu makijaż, zerwał dla niego ze swoją kolorową dziewczyną, poszedł z nim na randkę, kochał się z nim, a nawet był gotowy poświęcić dla jego satysfakcji swoją, tak przez niego pożądaną, anonimowość w szkole. Jeszcze wczoraj Ian po prostu by się tym cieszył. Ubierając się rano lub szyjąc ubrania, myślałby o tym, w czym najbardziej podobałby się Davidowi. Robiłby kolejne zdjęcia na swojego bloga i trochę takich, które wysłałby tylko jemu, a potem czekał z ekscytacją na reakcję Davida. Uczyłby się z nim matmy. Po prostu cieszyłby się udanym dniem i nie myślał o kolejnym. Tylko że teraz to wszystko wydawało mu się takie kruche.

David westchnął i przeczesał włosy w geście zagubienia. Wstał z krzesła, żeby usiąść obok Iana. Chwycił go za dłoń, nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. Chwilę nic nie mówił, a potem spojrzał w górę.

Nienawidzę tego plakatu. Naprawdę go nienawidzę.

Ian uśmiechnął się. Trącił łokciem bok Davida. Czuł, jak spoconą miał dłoń. Patrzył teraz na Iana z jakąś niemą prośbą w ciemnych oczach, wręcz z desperacją.

Sorry, David. Za to, że cię olałem, za to, jak się teraz zachowuję. Po prostu zacząłem myśleć o tyle rzeczach przez to spotkanie… Daj buziaka.

David spojrzał na niego ponad szkłami dość grubych okularów w czarnych ramkach. Nieźle, pomyślał Ian, gdy chłopak wreszcie się uśmiechnął. To zawsze robił wrażenie, bo David rzadko się na to zdobywał. Ian dostał, co chciał. Chłopak go pocałował. Nie brakowało mu przy tym finezji. Najpierw musnął jego dolną, lekko wystającą wargę, a potem dopiero złączył ich usta. Ian czuł, jak na chwilę luzuje uścisk ich dłoni tylko po to, by spleść razem ich palce.

Przepraszam – szepnął, gdy znów patrzyli sobie w oczy.

Okej, tylko mnie nie rzucaj.

Chyba to bardziej moja kwestia – prychnął Ian.

Dlaczego? To ja tu jestem tym mniej cool i tym, który „nie rozumie”. O to chodzi, prawda? Rozmawiałeś z tym człowiekiem o rzeczach, których ja nie rozumiem i nie mam pewnie szansy zrozumieć, bo jesteśmy inni. Kiedy tutaj przyszedłem, patrzyłeś się na mnie, jakbym zrobił coś złego.

Ian zastygł z otwartymi ustami. David to tak to odebrał? Zagubiony popatrzył w dół, na ich splecione dłonie i blade blizny na jego nadgarstku. Jakąś chwilę temu pomyślałby „Jeszcze nie zrobiłeś, ale zrobisz”. Po spędzeniu czasu ze Stardustem, po wysłuchaniu jego historii miał w głowie już wyklarowaną, ułożoną historię jego i Davida. Kolejną odsłonę w sumie tej samej historii. Tak, może już rzeczywiście oskarżył o Davida o rzeczy, których ten jeszcze nie zrobił, a zapewne nigdy nawet do nich nie dojdzie.

Wrócił wtedy do domu, pustego, położył się na łóżku i gapił w sufit, wprost na twarz Stardusta. Prawdziwy wyglądał inaczej, miał drobne zmarszczki przy oczach, lekko poszarzałą skórę i odrosty. Ubierał się w markowe ciuchy, ale brakowało mu tego blasku, który bił od niego w teledyskach i podczas wywiadów. To były tylko pozory. Ian wrócił więc do pustego domu, mama jak zwykle cały dzień spędzała w swoim salonie kosmetycznym, tatuażu i nie wiadomo czego jeszcze, starając się zarobić na utrzymanie jego, siebie i Iana oraz spłacenie kredytu. Leżał i myślał, wciąż mimowolnie patrząc na plakat. Myślał o tym, co będzie. Nie jutro, tylko w bardziej odległej przyszłości. Nigdy wcześniej się nad tym zbyt długo nie zastanawiał. Nie był kimś, kto poświęcałyby takim tematom zbyt dużo czasu. Kolejny dzień i tak przecież przyjdzie. Nie ma się czym przejmować.

David pewnie miał zaplanowaną swoją przyszłość na dziesięć lat w przód. Chyba coś nawet mówił o tym, co zamierza robić po szkole. Iść na studia informatyczne, założyć własną firmę, bo nie czuje, żeby odnalazł się w pracy, w której musiałby wykonywać czyjeś rozkazy. Coś takiego. Dla inteligentnego syna zamożnego prawnika to nie było nic nadzwyczajnego. Plan do wykonania. Tylko że Ian, jaki teraz był, kolorowy, niewpisujący się w standardy, nie pasował do tego obrazka. Myślenie o tym było głupie, przecież znali się krótko, byli tylko parą nastolatków bez obrączek i bez zobowiązań. Jednak Ian im więcej leżał na łóżku i gapił się na zdjęcie Stardusta, tym więcej się nakręcał. Bo on nie zamierzał się zmieniać, nie zamierzał wpisywać się w jakieś „standardy”, ani nie zamierzał się ukrywać. A na pewno nie zamierzał rezygnować z własnych marzeń. Gapił się na ten plakat, na gwiazdora szczerzącego się w uśmiechu, patrzącego na wszystkich z góry czerwonymi ślepiami. Złoty, gruby łańcuch leżał ciężko na jego nagiej, białej skórze. Wyglądał na najsilniejszego, najbogatszego, najpewniejszego siebie. Po prostu na najszczęśliwszego narcyza na całym świecie. Tylko Ian teraz już wiedział, że to była jedynie maska. Pod nią krył się Luis siedzący na łóżku swojego ciasnego pokoiku i piszący smętne piosenki o nieszczęśliwej miłości.

A wszystko to przez Martina Stormare.

Ian potrząsnął głową. Jego farbowane na ciemną czerwień włosy zafalowały wokół jego twarzy. Puścił dłoń zaskoczonego gestem Davida i wstał na łóżku. Miał metr dziewięćdziesiąt, więc dosięgnął do sufitu. Odlepił plakat. Zwinął go jednak ostrożnie i schował pod łóżkiem, gdzie stała masa zapełnionych po brzegi pudełek.

Lepiej? – spytał Davida, posyłając mu uśmiech.

No – przyznał zdezorientowany chłopak.

I co teraz będziemy robić?

David wzruszył ramionami. Sięgnął po jeden z czerwonych frędzli zwisających z kołnierza koszuli Iana. Nawinął go na palec.

Nowa? – spytał. – Nigdy cię w niej nie widziałem w szkole. Znaczy się, jak gapiłem się na ciebie ukradkiem przy szafkach. Czerwony ci pasuje.

Zrobiłem ją już jakiś czas temu – przyznał Ian. Mógł prać się z Tommy’m na środku korytarza i nic nie robił sobie z baraniego stada gapiów, a jeden gest Davida tak strasznie go peszył. On tylko nawijał na palec ten głupi frędzel. – Ale nie nosiłem jej jeszcze. Masz oko.

Masz talent. Sam robiłeś te hafty? Wyglądają jak jakieś antyczne ornamenty.

Coś w tym stylu – przyznał Ian. – Lubię robić coś własnymi rękami. Właściwie chciałbym ubrać i uczesać cały świat. Zawsze gapię się na ludzi i myślę, jakby można ich upiększyć i sprawić, żeby odróżniali się na tle tłumu.

Więc jesteś wizjonerem.

Ian przewrócił oczami. Był dzieciakiem, który lubił szyć i robić zdjęcia.

Jak coś ci uszyję, to będziesz nosił? – spytał.

Tylko nie różowe – zastrzegł David. Uśmiechnął się. – Jasne, w końcu to prezent od chłopaka.

Czarne – postanowił Ian. Pogłaskał logo jakiegoś metalowego zespołu na koszulce Davida, na wysokości jego klatki piersiowej. – Czarny ci pasuje.

Coś cię martwi? Jak nie powiesz, to nie będę wiedział.

Tego się bał, odprowadzając Iana wczoraj pod hotel. Co takiego ten człowiek mu powiedział? – zastanawiał się. Co tam robili, że tak namotał mu w głowie? W Stardsuście było coś niebezpiecznego. Przekonał się o tym podczas ich pierwszego spotkania. Ian był nim zachwycony, ale David wychwycił to spojrzenie, którym gwiazdor obdarzał ich dwójkę. Patrzył na ich stykające się dłonie i czuł frustrację, zazdrość i rozgoryczenie. Kiedy zostali na chwilę sami, tylko on i David, próbował go przecież uwieść. Wszystko dlatego, że zazdrościł Ianowi. Albo chciał zniszczyć radość, której sam nie miał. Chciał zniszczyć szczęście pstrokatego chłopaka, czy może, chciał, żeby było tak samo kruche jak wtedy, gdy on był nastolatkiem stąd?

David nie był aż taki ślepy, jak wydawało się jego siostrze.

Nie jestem moim ojcem – powiedział na głos. – Nie skreślaj mnie, póki jeszcze nie zdążyłem zawalić. Rzuciłem moją dziewczynę, powiedziałem o nas moim starym, nie mam problemu z tym, że dowiedzą się o nas w szkole. Jeśli będziesz chciał zostać uczniem jakiegoś sławnego projektanta w Nowym Jorku albo Los Angeles, to jeśli tylko będziesz chciał, pojadę z tobą. Informatyka jest wszędzie.

A mój ojciec nie jest swoim ojcem” – dodał już w myślach. Niekiedy widział więcej niż Laura. Nienawidził corocznego obiadu na Święto Dziękczynienia u dziadków. Dusił się.

Jesteś zabawnym gościem, David.

Ian rzucił się na łóżko. Pozwolił głowie zapaść się w miękkiej, wypchanej po brzegi puchem poduszce. Co niby miał na to odpowiedzieć? – myślał. David tu przyszedł, pogapił się na niego chwilę i wystarczyło mu to, żeby wiedzieć już wszystko. Powiedział dokładnie to, co Ian chciał usłyszeć. Rozwiał wszystkie jego wątpliwości. Skrupulatnie przygotowane przez Stardusta nasionko zostało zmiażdżone, nim zdążyło na dobre wykiełkować.

Tego jeszcze nikt o mnie nie powiedział. – Uśmiechnął się David. Położył sobie gołe stopy Iana na kolanach. Przejechał po wierzchu jednej z nich dłonią. – To ich sprawy. A to nasze życie. Jedno nie ma związku z drugim.

Prawda. Dobrze posłuchać mądrego.

Przestań… – prychnął. – Spotkasz się z nim jeszcze?

Obiecał mi, że wystąpię w teledyskach. Nie będzie drugiej takiej szansy. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym ją wypuścił. Ale tylko tyle. On zabrał mnie do swojego domu, opowiedział mi o rzeczach, których ty nie chcesz na pewno słuchać. On jest bardzo samotny i chyba nie może znieść, że inni nie. Zrobiło mi się go żal, a potem, przez jego gadanie, zrobiło mi się żal siebie. Właściwie zrobiłem się zły, że są na tym świecie ludzie, którzy mieli mniej przesrane ode mnie.  Byłem zły na nich. Ale przyszedłeś i mi przeszło. Więc zagram w jego teledyskach i tyle.

Jasne – rzucił David. Trudno było wyczytać, co się za tym kryje. 

Nie wierzysz mi?

Tobie tak.

Ian przewrócił oczami, jak miał to w zwyczaju. Nie chciał więcej o tym gadać. Przestał masować wewnętrzną stronę swojego nadgarstka. Wolał się skupić na tym, co David robił z jego stopami.

Masz łaskotki. – Uśmiechnął się chłopak, gdy Ian znowu zachichotał. Wsunął palce dłoni między drobne, okrągłe palce stopy, którą powoli masował.

Też. I fiut mi twardnieje – prychnął Ian. David też musiał to zauważyć. – Kiedyś pomalujesz mi paznokcie, jak te swoje czołgi, ale teraz… David, wyżej.

– „Narysuj mnie jak jedną z tych swoich francuskich dziewczyn” – zacytował Stormare. Tak jakoś mu się skojarzyło.

Miał tylko nadzieję, że mama Iana jest na tyle zajęta oglądaniem serialu, że nie wpadnie na pomysł przyniesienia im czegoś do picia.

O, David! Oglądałeś „Titanica”? Nie wiedziałem, że taki z ciebie romantyk.

Każdy oglądał – odparł. Objął dłońmi smukłe łydki Iana i przejechał nimi powoli w górę, aż do kolan. Czuł miękkość skóry i chropowatość odrastających po goleniu włosków. Podobało mu się. Bardzo.

Ian objął go nogami w pasie, gdy się nad nim nachylił, wciskając się między nie. Kiedy się całowali, poczuł jak dłonie chłopaka wsuwają się pod czarny materiał jego podkoszulka. No tak, powinni się jeszcze rozebrać. Zupełnie zapomniał, a zwykle skrupulatnie trzymał się schematów działania.

Lepiej, gdy nie patrzy? – spytał szeptem Iana, uśmiechając się szeroko. Delikatnie ściągnął mu okulary. David przekręcił głowę, by spojrzeć na pusty sufit.

Lepiej – odparł.

***

Patrzył się na niego. Martin siedział na fotelu w dużym pokoju apartamentu. Chociaż nie mógł o tym wiedzieć, przed chwilą Santa Boy zajmował to samo miejsce. Naprzeciwko siedział… Martinowi trudno było sprecyzować kto. On znał go jako Luisa, świat jako Stardusta. Gwiazda. Martin, wtedy, te kilkanaście lat temu, nie umiał powiedzieć, czy Luis miał talent. Nie zajmowało to jego głowy, a może o tym zapomniał. Martin nie spodziewałby się nigdy, że kariera tamtego chłopaka tak się potoczy. Bardziej byłby skłonny uwierzyć, że będzie nagrywał jakiś lekki rock, taki dla kobiet. A z brązowej, nudnej gąsienicy wyrosło to… Czy to był motyl? Na pewno był kolorowy, jego skrzydła się skrzyły, ale Martin nie miał ochoty na niego patrzeć.

Nie znał człowieka, który siedział przed nim.

Postarzałeś się – stwierdził Luis.

Martin w odpowiedzi posłał mu szeroki uśmiech. Jeśli chciał mu dogryźć, to nie wyszło. Martin był pewien tylko kilku rzeczy, w tym tego, że dobrze wyglądał. Lepiej niż w liceum. Zarost i garnitury mu pasowały.

To naturalny proces – odparł. – Chociaż ty możesz mało o tym wiedzieć.

Och, tak? – Stardust przejechał palcem po swoim gładkim policzku. – To naturalne piękno.

I jedno i drugie stoi pod znakiem zapytania.

Stardust zaśmiał się zbywająco. Chyba nie mrugnął ani razu, odkąd Martin Stormare wszedł do jego pokoju i usiadł naprzeciwko niego. Bał się, że jakikolwiek niekontrolowany ruch, drgnięcie, zdradzi, jak bardzo się denerwuje. Martin miał tu przyjść się kajać. Za to nonszalancko rozpiął guzik od marynarki, nim usiadł w fotelu, a potem rozparł się w nim jak władca na tronie. Patrzył na niego tymi prawie czarnymi ślepiami, a lekki uśmiech nie znikał z jego idealnie wykrojonych warg. Był przystojny… Boże, Martin Stormare był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich w życiu widział, a przecież obracał się wśród śmietanki z Hollywood i aspirujących modeli. Martin był też bogaty, znacznie mniej niż on oczywiście, ale też znacznie bardziej od przeciętnego Amerykanina. Miał frustrująco piękne dzieci, piękną żonę, której nie kochał, ale miał też frustrująco wiernego kochanka, który czekał i czekał i czekał, aż się doczekał.

Martin na jakiś sposób przypominał Stardustowi Santę Boy’a. Obaj zawsze lądowali na czterech łapach. Zawsze im się udawało.

Co ci się stało? – spytał.

Co masz na myśli?

Zęby. Dwa z przodu po prawej to implanty.

Wypadek samochodowy – skłamał szybko Martin.

Zdziwił się, że Luis to zauważył. Tylko raz się do niego uśmiechnął. Rzeczywiście, dwójkę i trójkę miał wstawione. Wybielał zęby co jakiś czas, więc różnicę między prawdziwymi i sztucznymi trudno było wyłapać. Chyba nawet Shane się nie zorientował. Nigdy mu też o tym nie powiedział.

To ojciec wybił mu dwa zęby. Gdy był w liceum, często się kłócili. Martin nie chciał zostać prawnikiem i przejąć kancelarii. Wymyślił sobie, że pójdzie na studia inżynierskie. Chciał zostać mechanikiem samolotowym. Może po nim David odziedziczył tę pasję i przez to sklejał maniakalnie modele odrzutowców i czołgów. Ojcu się to nie podobało. Mówił, że to zawód bez perspektyw. Ich kłótnie coraz częściej przybierały formę rękoczynów. Kulminacja nadeszła, gdy przyznał, że Skyler jest w ciąży. Gdy któryś raz tego wieczoru ojciec go uderzył, Martin upadł na Mercedesa. Byli wtedy w garażu. Rozciął sobie łokieć o zderzak, później w szpitalu załatali go trzydziestoma szwami. Zarysował lakier, czym jeszcze bardziej rozsierdził ojca. Uderzył go wtedy pięścią prosto w twarz, wybijając mu przy tym dwa zęby. Martin został prawnikiem i ożenił się ze Skyler. Ojciec ją pokochał. Uwielbiał jej skrupulatność.

Kłamiesz i to słabo jak na prawnika.

Dobra, powiem prawdę. Shane wybił mi je swoją sztywną pałą, kiedy mu ciągnąłem. Zadowolony?

Stardust już nie zdołał powstrzymać grymasu.

Po co tutaj przyszedłeś, Martin? Chyba nie po to, żeby mnie obrażać i ze mnie drwić?

Zajebiście dobre pytanie, pomyślał prawnik.

Przyszedłem przeprosić i się czegoś dowiedzieć.

Dowiedzieć? – zdziwił się Stardust.

Właśnie. – Na ustach Martina znów pojawił się ten sam uśmiech, z którym wszedł do tego pokoju. Stracił go jedynie na chwilę. – O co ty się tak właściwie złościsz? Przecież nigdy nie powiedziałem, że cię kocham. Nigdy niczego ci nie obiecałem, więc nie mogłem ci niczego odebrać, bo przecież nie miałeś niczego.

6 komentarzy:

  1. Hej. jakby tu zacząć. podoba mi się David jest takim obserwatorem ,który nie naciska. Ianowi się nie dziwię ,że miał takie zachwianie . Chłopak jakby nie patrzeć utożsamiał się z osobą tak ważna dla niego . Dobrze ,że David tak nie naciskał i Ian mógł sobie to wszystko ogarnąć . Uwielbiam ich dwóch razem. Dobrze ,że już nikt się na nich nie patrzy ;). Po tym co przeszedł Martin jest naprawde świetnym ojcem. Jeżeli chodzi o ich rozmowę to serio skończyć w takim momencie ? Teraz będę się głowic co ten Stardust mu odpowie. Czy powie mu to jak on to odczowal? Czy już będzie szykował plan zemsty?. A może w końcu odpuści i zacznie szukać dla siebie w końcu jakieś miłości? Mam tylko nadzieję ,że jak będzie knuł i kombinował,że Ian i David nie dadzą się zmanewrowac.pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. David to takie moje fantazy - chłopak, który słucha :D (żarcik, oczywiście). Ale nawet on w końcu może się wkurzyć, jak straci cierpliwość. Stardust sam nie wie, czego chce. Chyba najbardziej chciałby, żeby Martin go pokochał i było jak kiedyś, ale to niemożliwe.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. David jest cudowny, taki normalny, rozsądny i nie egoistyczny. To piękne że potrafi widzieć więcej niż czubek własnego nosa i zamiast robić awantury to normalnie rozmawia. A Martin to Martin, ale ostatecznie pytanie słuszne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom, David to taki rozsądny typ. Znacznie bardziej dojrzały niż jego stary, który nie potrafi odpuścić. który Cierpliwy bardzo, ale każdy ma swoje granice. W końcu żyłka jest tak na pięta, że pęka ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hej! Świetna seria! A co do rozdziału to cóż - santa pojawia się jak bohater - dokładnie tam gdzie ma być i mowi dokładnie to co powinien 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Santa zawsze na propsie ;) I jak zwykle miał gadane. Dzięki za komentarz i pozdrawiam! Niedługo nowy rozdział ;)

      Usuń