niedziela, 8 marca 2020

Trzy światy - ROZDZIAŁ 20 - Wierny (KONIEC)

Króciutkie i chyba zaskakujące zakończenie "Trzech światów". Jak przeczytam od początku i poprawię multum błędów, to wrzucę całość na beezar.



Gdy usłyszał pukanie do drzwi w środku nocy, przeszły go dreszcze. Nie spał oczywiście, bo zbyt dużo myśli nie chciało opuścić jego głowy. Gdy wrócił do domu, dostał burę najpierw od ojca, potem od matki, ale tej szybko przeszła złość na widok śpiącego w jego ramionach Logana. Wciąż obolałego, ale bez poważnych urazów. Teraz piesek spał z nią w łóżku, po drugiej stronie niż ojciec. Sebastian nawet się z tego cieszył, bo sam całą noc przewracał się z boku na bok.

Powinien nie móc w to uwierzyć, ale jednak wierzył. Nawet ta ostatnia noc, to wszystko było prawdą. Gdy wracał do szpitala, był zupełnie zdezorientowany. W tamtym momencie nie wiedział, jak się tam znalazł. Jak wrócił z lasu. Pewnie przydałaby mu się obserwacja psychiatryczna, ale rano po prostu kazano mu „wypoczywać” i wypisano świstek. Wrócili z Grzesiem do domu, na ich zadupie, do bloków z wielkiej płyty. Sebastian leżał od kilku dobrych godzin w łóżku i myślał.
O tym, ile ich jest. Pewnie niewiele. Kilka rodzin? Matka Apacza była zwykłą kobietą. Zgodziła się zamieszkać na tym odludziu i dochować sekretu. Dlaczego? I wszyscy inni kiedykolwiek włączeni do rodziny musieli zgodzić się na to samo. Z własnej woli? Nie, skarcił się w myślach, to już nieważne. To już minęło. Musiał wrócić do rzeczywistości. To wszystko, łącznie z jego upodleniem i śmiercią długowłosego, milczącego chłopaka, stało się przez to, że stchórzył. Bał się nowego życia, więc został przy starym, pomiędzy ścianami obklejonymi boazerią, chociaż ono wcale nie było dobre. Na szczęście, mimo że był tak samolubny, Grześ postanowił mu pomóc. Wyjedzie. Wyjedzie stąd jak najszybciej. Na zawsze.
Pukanie do drzwi. Donośne, ale nie agresywne. Najpierw pomyślał o Apaczu, ale to nie mógłby być on. Nie pukałby do drzwi. I czemu miałby za nim przyjechać? Nie było w nim przecież nienawiści. Sebastian go odrzucił, więc jedynie zaliże rany gdzieś w gęstwinie.
Monter?
Na szczęście nie wydawało się, aby rodziców obudziło pukanie. Popatrzył przez wizjer. Na korytarzu oświetlonym mgliście przez tylko jedno światło stał Glaca. Z jego twarzy Sebastian nie wyczytał chęci mordu, więc otworzył, choć może było to zbyt pochopne zachowanie.
– O co chodzi? – spytał, gdy przymknął za sobą drzwi. Stał boso na wycieraczce. – Coś się stało?
Glaca patrzył jedynie chwilę na niego.
– Ubieraj się. Musimy pogadać – oznajmił. – Czekam przed blokiem.
– A jak nie chcę z tobą iść? Trochę to podejrzane, nie sądzisz?
– Monter na razie jest zbyt najebany, żeby utrzymać w dłoni nóż. Na razie. Dlatego radzę ci iść ze mną. Bo możesz nie dociągnąć na trzeci termin egzaminu z materiałoznawstwa.
Nie wiedział, czy robił dobrze, czy może wykazywał się właśnie skrajnym brakiem rozsądku, ale pięć minut później, ubrany w dżinsy i podkoszulek, z klapkami na stopach szedł razem z Glacą do jego mieszkania. Tak przynajmniej twierdził mężczyzna. Nie rozmawiali wcale. Sebastian zdał sobie sprawę, że nic nie wiedział o tym facecie. Zawsze stał gdzieś z tyłu i obserwował, ale się nie mieszał.
Glaca miał dwupokojowe mieszkanie w jamniku na skraju osiedla. Sebastian spodziewał się jakiejś zapuszczonej nory kawalera, a przekroczeniu progu jego oczom ukazało się naprawdę zadbane gniazdko. Ascetycznie urządzone, ale wręcz pedantycznie czyste.
– Nie musisz ściągać butów – rzucił Glaca, sam rozsznurowując tenisówki.
– Nie, nie chcę nabrudzić.
Sebastian zostawił klapki koło buciarki, na której stała para różowych, dziecięcych bucików. Nie zapytał jednak, bo nie czuł, aby ich znajomość była na takim poziomie, by tak wypadało. Glaca wskazał mu mały pokój. Drzwi do salonu były zamknięte.
– Chcesz coś do picia? – spytał.
– Nie, dzięki.
– Miałem na myśli herbatę albo sok – parsknął Glaca, dobrze odgadując jego myśli. – Nie mam tu alkoholu.
Sebastian speszył się. Tak, myślał, że Glaca proponuje mu piwo albo jeszcze coś mocniejszego. Wsadził ich wszystkich do jednego wora, chyba zbyt pochopnie.
– Dziękuję, nie.
W pokoju centralne miejsce zajmowało biurko z dwoma monitorami i jednostką centralną stojącą na podłodze. Na półce było trochę płyt i, co szczerze zaskoczyło Sebastiana, książki o finansach, głównie giełdzie i papierach wartościowych. Usiadł na kanapie, a Glaca na obrotowym krześle.
– Nie winię cię – zaczął.
– Dobrze, bo ja siebie też nie – odparł Sebastian wojowniczo.
 Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, więc przyjął taką strategię.
– Ale Monter już tak.
– A siebie nie? – parsknął.
– Na pewno, ale się do tego nie przyzna. Dlatego wini ciebie, a ma za co. Przynajmniej on jest o tym przekonany. Wyjebali go z pracy.
Sebastian wzruszył ramionami, dając znać, że nic go to nie obchodzi.
– Wyjebali go z pracy, bo przyszedł do niej pijany – kontynuował Glaca. – Pije, bo Mona nie żyje, a on go w jakiś chory, egoistyczny sposób kochał, traktując go przy tym jak szmatę. Wycierając się nią i wyrzynając z każdej kropli. Rzuciła go też pseudo dziewczyna, bo nie mogła dłużej udawać, że nie widzi, że jej chłopak woli kutasy. Siedzi więc gdzieś w jakiejś jaskini i chleje. I albo zachleje się na śmierć albo nie. I wtedy będziesz miał problem, bo już nic go nie hamuje. Myślałem, że masz jakiś rozum, jak wyjechałeś. Ale znowu jesteś tutaj. Byłeś z Apaczem, prawda?
Sebastian pokiwał niechętnie głową. Chciał tam wrócić teraz, natychmiast, do niego, ale nie mógł. 
– No to trzeba było z nim zostać.
Tak, też tak teraz czuł i nie przez to, że Monter z siekierą może w każdym momencie wyłonić się zza winkla. Nie mógł znaleźć na opisanie tego właściwych słów, ale nigdy nie czuł się bardziej wolny, niż gdy spędzali z Apaczem całe dni na łące. Jednak życie to nie baśń. Przez moment czuł się lekki, aż niemal unosił się w powietrzu, ale jednak zawsze coś go trzymało przy ziemi. Teraz jego kroki po niej był cięższe niż kiedykolwiek. Nie mógł przecież wszystkiego tak po prostu rzucić. Miał szkołę, miał rodzinę, miał Grzesia. Miał przecież to wszystko. I musiał robić to, co robili wszyscy ludzie, bo tak już było. Spać, jeść, pracować. 
– Wyjeżdżam do miasta. Wynajmę sobie coś na stałe – powiedział. – Mam nadzieję, że nie będzie za mną podążał. Zawsze mogę też zadzwonić na policję.
Glaca pokiwał głową.
– Dobry wybór. Tu nie ma nic więcej.
***
Pierwszym jego wyzwaniem było nauczenie się obsługi bębnowej suszarki do ubrań i przyzwyczajenie do wege nawozów Grzesia, którymi on też musiał się paść, bo osiemdziesiąt procent pól uprawnym służy do produkowania paszy dla zwierząt, a to przyczynia się od ocieplenia klimatu. Co tydzień objeżdżali Auchana, Lidla i Biedronkę. Sebastian pchał wózek, a Grześ szedł obok niego z nosem w telefonie, w którym miał gazetki z promocjami. Podobno tak oszczędzali, ale kończyło się na tym, że kupowali po kilka sztuk produktów, którego zwykle by po prostu nie kupili. W poniedziałki razem z przyjaciółmi Grzesia  z ASP chodzili do małego kina na offowe seanse. Byli ludźmi z dużego miasta. Sebastian zmienił czarne koszule na błękitne. Włosy zaczął wiązać w koczek. Życie było doskonale. Tak doskonałe, że aż chciało się rzygać.
Każdego dnia czuł, jakby się dusił. Jakby tonął w mleku sojowym.
Ucieszył się, gdy Grześ znalazł sobie kochanka. Przynajmniej nie musiał go już dotykać. Noce spędzał w pustym łóżku. Wieczorem, świeży, po prysznicu, kład się zawsze na brzuchu, głowę układając na poduszce. Podciągał jedną nogę i czekał. Czasami Grześ wracał na noc, ale to mu nie przeszkadzało. Przestał go zauważać. Czekał, aż on przyjdzie do niego. Aż jego nieludzko silne palce, które mogłyby skruszyć jego czaszkę, wkradną się pomiędzy jego jeszcze mokre włosy. Aż poczuje jego nieznośny ciężar na sobie. Aż poczuje jego zęby na swoim gardle, nie pozwalające mu się wyrwać, ale on przecież nie zamierzał uciekać. Aż poczuje jego.
Czekał. Wiernie czekał. Teraz już wiedział, jaki był głupi, ale nie mógł zrobić nic więcej. Czekał. 
Uczył się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Po obronie postanowił zostać na uczelni. Tu przynajmniej, na ostatnim piętrze, w starym, zapomnianym przez wszystkich laboratorium, mógł sobie urządzić swoją małą kryjówkę, jaskinię. Nikt mu tu nie przeszkadzał. Jego profesor był tak stary i zniedołężniały, że czasami chyba zapominał o istnieniu swojego doktoranta. Po trzech latach wciąż nie potrafił zapamiętać jego imienia. Sebastianowi to pasowało. Nikt go nie zaczepiał. Powoli został zapomniany. Nawet Grześ zaczął traktować go jak mebel, kolejny dodatek do mieszkania z Ikei.
Profesor przypomniał sobie o nim pod koniec doktoratu. Zapytał Sebastiana, co zamierza teraz zrobić. Ten jedynie wzruszył ramionami. Wszyscy go o to pytali, bo przecież musiał znaleźć dobrą pracę, żeby móc wziąć kredy hipoteczny na mieszkanie. Tak trzeba było. Wszyscy tak mówili, a on nie rozumiał dlaczego. Przecież nie będzie miał dzieci, którym musiałby zapewnić stabilne warunki do życia. Przecież i tak umrze, prędzej czy później, więc dlaczego musiał mieć własne mieszkanie? Dlaczego musiał na nie pracować i na nie odkładać, skoro go nie potrzebował? Dlaczego musiał mieć samochód? Lubił jeździć autobusem. Było szybciej. Ale ludzie, Grześ i wszyscy inni mówili mu, że tak trzeba. W telewizji też i w reklamach. 
– Mój syn ma firmę optyczną w Szwecji – powiedział jego profesor. – Mógłbym cię polecić.
– To bardzo miłe z profesora strony. Byłbym bardzo wdzięczny.
– Nie potrzebny taki oficjalny ton. – Zaśmiał się profesor. – Szymonie.

Grzesia powiadomił o ich zerwaniu w dniu swojego wylotu. Nie chciał wynajmować nowego mieszkania, skoro i tak zamierzał wyjechać. Rok i sześć miesięcy później wychodził z komisariatu po rozmowie ze szwedzkim policjantem. Szedł chodnikiem i czuł, że krew znów zaczęła krążyć w jego żyłach. Była gorąca. Wrócił do mieszkania po swoje rzeczy i udał się do pracy. Czekał.
Tylko zmarnował czas i materiał. Nie mógł dzisiaj nic zrobić. Trzęsły mu się ręce. Drżało jego ciało i pierzchły wargi, które wciąż zwilżał językiem. Cała jego tak gorąca dziś krew spływała i kumulowała się w jednym miejscu.
Przyjdzie po zmroku. Sebastian nie chciał powitać go w swoim małym mieszkaniu w bloku ze ścianami bielszymi niż tutejszy śnieg. Nie spodobałoby mu się. Zamówił taksówkę i pojechał do najbliższego lasu. Szybko się zgubił, ale to nie ważne, przecież on go znajdzie. Znalazł go tutaj.
Usiadł na powalonym pniu porośniętym zielonym mchem. Rozpuścił swoje włosy i rzucił marynarkę w trawę. Czekał, zagryzając wargę do krwi.
Z której strony nadejdzie? Las pochłonął już mrok, a jego wciąż nie było, ale przecież musiał przyjść. 
Może to nocny chłód otrzeźwił trochę jego dotąd pochłonięty jedną myślą umysł. Teraz pojawiła się druga. A jeśli to nie on? Jeśli to nie on po niego przyszedł? Jak to? – myślał. Przecież tak wiernie czekał. Czysty i wierny. A może to on miał przyjść? Może miał przeprosić?

W końcu usłyszał chrzęst trawy. Przyszedł po niego. Któryś z nich przyszedł. Jeden lub drugi. Wreszcie przybyło po niego przeznaczenie.
Nie, musiał wierzyć. Którą ze swoich pięknych form przybrał? Będzie cieszył się z każdej. Każdą przyjmie. Potulnie wstał i pochylił głowę, gdy był już tuż za nim. Niecierpliwił się, spomiędzy zaciśniętych powiek leciały mu łzy. Wreszcie na jawie poczuł pazury plączące się w jego jasnych włosach i rysujące skórę czaszki. Wilgotne gorąco na swoim nagim karku, a potem własną parzącą skórę krew spływającą powoli wzdłuż jego mostka, między żebrami, aż do brzucha. Wbijały się coraz głębiej, przytrzymują go w miejscu. On jednak nie zamierzał uciekać. Szorstkie, pokryte rudą sierścią dłonie zaczęły badać jego ciało. Poznawały je od nowa.
Wiedział, że się postarzał. Może już nie być piękny w jego zielonych oczach. Chciał chociaż być jego godzien. 
Liczył jego żebra. Powoli, opuszkami palców muskał jego skórę. Szukał na nowo wszystkich jego blizn. W końcu dodarł do jego pępka. Tak śmiesznie zawiniętego.
Sebastian odważył się otworzyć oczy. Patrzył na swoje ciało. Na spływającą po bladej skórze krew, od szyi aż do pępka. Nagle stała się zimna. Tak lodowata, że całego jego ciało zaczęło drżeć. Trzęsło się w spazmach, a on nie mógł zaczerpnąć tchu. Zmusił się, aby sięgnąć skostniałą dłonią do swojej zesztywniałej szyi. Gdy go dotknął, z opuszek jego palców zaczęła skapywać krew. Jego gardło przebijało ostrze.
– Długo czekałeś? – usłyszał tuż przy swoim uchu. 

9 komentarzy:

  1. No nieeee... To jednak ten Monter go znalazł... Kurcze, miałam nadzieję że jednak Apacz... Takie dolujące trochę to zakończenie. I to nie tylko ze względu na ostatnią scenę ale ogólnie. Grześ go wystawił, profesor nawet imienia nie zapamiętał, wyjechał by wegetować i czekał. I się nie doczekał. Bo w życiu nie ma co czekać. Samemu trzeba działać jak się czegoś chce. No szkoda tego Sebastiana... Tak czy inaczej historia była ciekawa :) Dzięki wielkie i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To z profesorem to wzięłam z prawdziwego życia :D Znam taki przypadek.
      "Nie ma co czekać", mniej więcej taki miał być morał. Świetna analiza ;)
      Jak zwykle, dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Jaki Monter? Apacz go znalazł przecież !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mmm, a może to wszystko to był tylko sen? ;D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Bloga znalazłam wczoraj, a już jestem po jednym opowiadaniu...
    Matulu, co to był za koniec?! Jak zaczynałam, to w życiu bym się nie spodziewała takiego zakończenia. Zaczęło się tak... Niewinnie? Prawdziwy rollercoaster fabularny, wow.
    Dziękuje za to opowiadanie. Pozdrawiam! :D

    ~Tess

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to szybkie tempo :D Podziwiam.
      Cóż mogę powiedzieć, happy endy są nudne po prostu ;)
      Pozdrawiam i cieszę się z nowego czytelnika :)

      Usuń
  4. Wiedziałam, mówiłam że Grześ to pajac!
    Jeżeli Seba tak długo czekał to w sumie jest nie lepszy... Równie dobrze sam mógł znaleźć Apacza - przecież wiedział gdzie szukać.
    No i jak zawsze WOW! Trzymać w napięciu to ty potrafisz :)
    Miałam nadzieję na "i żyli długo i szczęśliwie" ale... W końcu życie to nie je bajka.
    Pozdrawiam i weny!
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Apacz jeśli nie chciałby być znalezionym, to by nie został. No i on tu był drapieżnikiem, więc to on powinien przyjść.
      To "żyli długo i szczęśliwie" to nudne jest po prostu ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Bardzo dołujące . ☹ chłopak chciał się dostosować do ogółu, sprawić radość matce. Powinien to znaleźć Apacz.

    OdpowiedzUsuń