piątek, 27 marca 2020

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 5 - Można go ukształtować jak plastelinę

Zaczyna się od ślubu Santy Boy'a z Saszą, ale to nie jest tu ważne. Do tego wiekopomnego wydarzenia jeszcze pewnie kiedyś wrócę i opiszę to z perspektywy ich dwojga. Tu na scenę wraca Stardust, który mignął w końcowych rodziałach "Life is Cheap".

Santa Boy stał oparty o ścianę w holu urzędu cywilnego i palił papierosa. Miał na sobie czarny garnitur i koszulę w takim samym kolorze. Gdyby nie złoty łańcuszek pod kołnierzykiem zamiast krawata, wyglądałby, jakby czekał na rozpoczęcie ceremonii pogrzebowej, a nie ślubnej. Mijający go ludzie patrzyli na niego z dezaprobatą, bo w urzędzie nie można było palić, lub z zaciekawieniem. Na pewno wzbudzał zainteresowanie przeciętnego petenta instytucji, ponieważ jemu samemu było daleko do przeciętności. Natura, geny i hormony, dały mu metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale reszta była już jego robotą. Panny młode desperacko starają się zrzucić parę kilo, żeby zmieścić się w wymarzoną suknię, on postanowił trochę przybrać. Rano biegał, wieczorem chodził na siłownię. Uznał, że pomoże mu to pożyć trochę dłużej. Ostatnio nie chciało mu się umierać. Odnowił wyblakłe tatuaże, w tym ten na szyi. Teraz spod kołnierza koszuli wyzierały mu krawędzie dwóch skrzyżowanych luf rewolwerów i róży między nimi. Świeżo pofarbowane włosy, pasek na środku czaszki, miał teraz zaczesane do tyłu. Zmienił też dwa kolczyki poniżej kącika ust na nowe. Teraz nie były to srebrne kulki, a stożki.

Stał, oparty plecami na ścianę, z jedną dłonią wsadzoną do kieszeni spodni, a w drugiej dzierżąc papierosa. Wszystko wokół obdarzał tym swoim pogardliwym, znudzonym wzrokiem szatana. Ludzie nie zbliżali się do niego, woleli zachować dystans. Nie zważał na to, pogrążony we własnych myślach i zbyt gardzący tym, co myślą o nim inni. Zależało mu na opinii tylko jednego człowieka, ale o tym wiedzieli tylko nieliczni.
Uniósł wzrok dopiero, gdy stanął przed nim mężczyzna w białym garniturze. Stojąc naprzeciwko siebie, wyglądali jak diabeł i anioł. Drugi z mężczyzn sprawiał wrażenie kruchego, a jednocześnie brzydzącego się swoim człowieczeństwem. Jego białe włosy sięgające niemal pasa miały czerwone końcówki. Sprawiały wrażenie, jakby spływała z nich krew i zaraz miała zacząć skapywać na jego śnieżnobiałą  marynarkę. Symetrię uważał za piękną, więc kolczyk miał jedynie w przegrodzie nosowej i po trzy, zwisające i złote, w każdym z nienaturalnie szpiczastych uszu. Jego tęczówki były czerwone jak u królika albinosa. Cały składał się jedynie z trzech kolorów – bieli, czerwieni i złota.
– Nie pamiętam, żebym cię zapraszał – powiedział Santa Boy do właściciela wytwórni, z którą jego zespół miał kontrakt, i jednocześnie swojego menadżera. – Zdradź mi, po co tu jesteś.
Mężczyzna w białym garniturze uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy tym oczy, których dolne powieki pokryte były czerwonym cieniem. Nie miał brwi, ale jego twarzy dziwnie to pasowało. Bardziej niż ich posiadanie. Na pewno był piękny, przypominał jakieś bajeczne stworzenie.
– To takie ważne wydarzenie w twoim życiu i chyba takie, którego nikt się nie spodziewał. Zawsze wydawało mi się, że gardzisz społecznymi konwenansami. Przyszedłem więc z ciekawości. Wydawało mi się, że cię całkiem dobrze rozumiem, ale tego nie mogę pojąć. Jestem też trochę zawiedziony. To takie zwykłe, pospolite, że aż wzbudza we mnie obrzydzenie – odparł. – No i jestem twoim menadżerem.
Santa Boy skomentował ten wywód oszczędnym uśmiechem.
– Mnóstwo ludzie mnie o to pytało – przyznał. – Odpowiadam im, że nie chcę, aby moja córka dostała cały mój majątek w spadku i wydała go na buty i imprezy, i żebym miał kogoś, kto odłączy wtyczkę od respiratora, gdy lata ćpania postanowią dać o sobie znać, ale to bzdura. Nie mówię im prawdy, nie dlatego że się jej wstydzę, ale dlatego że w nią nie uwierzą. Ja po prostu chcę być szczęśliwy.
– I to ma ci to dać? – spytał z rozczarowaniem Stardust. – To przyprawia mnie o mdłości.
Santa Boy zgasił papierosa o zakrętkę wody  mineralnej, która stała na stoliku obok.
– Nie. – Uśmiechnął się pobłażająco. – Przyszedłeś tutaj przekonać się, czy to możliwe.
Stanął twarzą w twarz z mężczyzną. Teraz to Stardust opierał się o ścianę. Gdy Santa Boy się nad nich pochylił, przywarł do niej plecami. Spojrzał w czarne, głęboko osadzone oczy błyszczące z rozbawienia.
– Uważasz się za nadzwyczajnego. Gardzisz tym, co pospolite. Pierdolisz  te wydumane farmazony, a tak naprawdę jesteś taką samą suką, jak Sasza. Chcesz tego samego, co każda z nich. Patrzysz na mnie, nawet teraz, z tym błaganiem w oczach. Chcesz się poddać, być uwłasnowolnionym. Wtedy czułbyś się bezpieczny. Wtedy nie byłbyś już tak nieznośnie samotny.
Ich twarze były tak blisko siebie, by mógł wyszeptać te słowa. Przejechał palcem wzdłuż jego nosa, lekko rozwartych warg, drgającego podbródka i smukłej szyi, zostawiając na nich parzący ślad, choć nawet go nie dotknął. Był przecież wiernym psem. Z rozbawieniem obserwował, jak jego wzrok staje się coraz bardziej błagalny.
Dzieliło ich parę milimetrów. Stardust przełknął ślinę, sparaliżowany wzrokiem tego mężczyzny, jego pobłażliwym, gardzącym uśmiechem i zapachem jego wody kolońskiej wymieszanej z zapachem papierosów.  Przegrał walkę i odwrócił wzrok.
– Mówiłem, zwykła suka. – Santa Boy zaśmiał się ochryple i odszedł, zostawiając go, nagle tracąc zainteresowanie.

Uśmiechnął się, gdy spotkał Saszę rozglądającego się za nim. Nim chłopak zdążył coś powiedzieć, chwycił go za kark i pocałował w czoło.
– Już myślałem, że uciekłeś – rzucił Sasza, uśmiechając się do niego. – Śmierdzisz petami.
Santa Boy przewrócił oczami, ale potulnie sięgnął do kieszeni spodni po gumę do żucia.
– Coś taki dziwnie zadowolony? – spytał chłopak, podejrzliwie przyglądając się jego minie.
– A jakie są opcje?
– W twoim przypadku? Seks i upokorzenie drugie człowieka.
– Kurczę, ty to mnie jednak znasz – odparł z rozbawieniem Santa Boy i zaczął się kierować w stronę sali, w której za kilka minut mieli stanąć razem naprzeciwko urzędnika. – To wybierz sobie jedno.
Krzesła dla gości zajmowało niespodziewanie dużo osób. Była mama Saszy wraz ze swoim mężem, córka Santy Boy’a, która miała podać państwu młodym obrączki, członkowie zespołu, Marcio ze swoim nowym chłopakiem, znajomi ze światka muzycznego, a nawet Fat Moose. Jego nikt nie zapraszał, a Sasza miał nawet wielką ochotę go wyprosić. To jednak nie miało aż takiego znaczenia. Pojawił się też ich aktualny menedżer, Stardust, cały na biało, jakby to on miał dzisiaj stanąć na ślubnym kobiercu.
Sasza miał na sobie szary garnitur. Matka zasugerowała mu, że mógłby zgolić czerwonego irokeza i wyciągnąć kolczyki z uszu i warg, ale przecież mieli stanąć naprzeciwko siebie prawdziwi, a nie udawani i dopasowani do społecznych norm. Ślub mógł się odbyć gdziekolwiek, według prawa nie musiał być to urząd, ale oprócz ciasnego mieszkania Santy Boy’a nie mieli specjalnego miejsca. Urzędnik zaczął klepać swoje formułki, Pocahontas w czerwonej sukience stała obok, trzymając na dłoniach małą poduszkę z dwiema obrączkami. To ona była jednym ze świadków, a drugim matka Saszy, dziś ubrana w pastelową suknię, a nie typowy dla niej sweterek.
Nie było łez. Santa Boy z nietypowym dla siebie uśmiechem, na pewno z punktu wiedzenia osób, które znały go jedynie powierzchownie, czyli większości zebranym w sali, patrzył na zarumienionego Saszę. Wydawał się szczęśliwy. Gdy nadszedł odpowiedni czas, pochylił się, by złożyć na ustach Saszy oszczędny pocałunek, a potem podpisał papiery. Podał pióro Saszy. Od dzisiaj, przez miliony znany jako Santa Boy, nazywał się Marshall Rockwell. Postanowił przybrać nazwisko Saszy. Do swojego nie był przywiązany. Więc, brzydził się go.
Coś na kształt wesela odbyło się w barze. Santa Boy otworzył rachunek na swoje nazwisko dla wszystkich, nie tylko osób, które przyszły na jego ślub, ale także klientów baru i powiedział, żeby robili, co chcą. Po północy większość ferajny była już mocno wstawiona, wyłączając matkę Saszy i jej męża, którzy byli abstynentami oraz Pocahontas, która chyba gardziła takim stanem.
Santa Boy siedział przy stoliku ze starymi wyjadaczami Rocka, w tym Fat Moose’m i Stardustem, i ze znużeniem słuchał  o ich niesamowitych wyczynach na polu koncertowania, robienia kasy i zaliczania panienek. Połowa z tych bzdur była nieprawdziwa, a druga miała miejsce przynajmniej dziesięć lat temu. Jednym okiem obserwował zaś mocno już wstawionego Saszę, który z jakąś roześmianą paczką studentów grał w bilard. Wyglądało na to, że świetnie się bawi. Śmiał się głośno i gestykulował.
Gdy podszedł do stolika, już mocno się chwiał.
–  Widzę, że dobrze się bawisz na swoim weselu – stwierdził Fat Moose, uśmiechając się pobłażająco do chłopaka. – Wreszcie się doczekałeś, co? Aż cię w środku ściska, nie? Masz ochotę piszczeć jak mała dziewczynka, która dostała lizaka?
Sasza jedynie pokazał mu środkowy palec, uśmiechając się bezczelnie i usiadł na kolanach Santy Boy’a.
– Nawaliłeś się na wesoło, co? – parsknął muzyk.
– Nom.
Santa Boy pokiwał z rozbawieniem głową. Sasza nie nadawał się w tym stanie na partnera do merytorycznej konwersacji, więc skupił się znów na poprzedniej. Można było uznać, że całkowicie stracił zainteresowanie swoim świeżo upieczonym mężem, który bawił się jego włosami. Stardust, który siedział naprzeciwko nich, dostrzegł jednak szczegóły, na które nikt inny pewnie nie zwrócił uwagi, bo ich nie szukał. Chociaż Santa Boy nie patrzył na Saszę siedzącego mu na kolanach, to jednak cały czas trzymał pijanego chłopaka  jedną ręką w pasie, żeby nie wylądował zachwalę na podłodze. Z rozbawieniem w oczach zerkał co chwilę w dół, na swoją klatkę piersiową. Sasza nieporadnie dobierał się do niego, gmerał w jego koszuli, wsuwał palce między jej guziki, aby dotknąć jego skóry. Santa Boy potulnie poddawał się eksperymentom. Ich twarze cały czas się stykały. Chociaż muzyk pozornie bardziej zainteresowany był rozmową toczącą się przy stole niż swoim świeżo upieczonym mężem, to jednak, gdy nos szepczącego mu coś do ucha Saszy przestawał dotykać jego policzka, mimowolnie szukał z nim ponownego kontaktu. Wyglądali jak dwa marcujące koty. 
Stardust nie wierzył nadal, gdy wychodzili z sali urzędu, ale już zaczął. Uważał, że Santa Boy jest podobny do niego. Inny od reszty, od pospólstwa ślepo podążającego za społecznymi normami.
Nagle zirytowany głośną, zapętloną muzyką, duchotą i prymitywizmem otaczających go ludzi podniósł się i bez słowa wytłumaczenia wyszedł na zewnątrz. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, ale nad drzwiami baru świecił się neon. Stardust wyciągnął z kieszenie białej marynarki telefon i wybrał  pierwszy numer na liście. Po kilku sygnałach odebrała jego osobista asystentka.
– Wiesz, ludzie zwykle śpią o takiej godzinie. – Usłyszał w słuchawce, ale w głosie kobiety nie było pretensji.
Katy nadal siedziała w studiu i projektowała kostiumy dla swojego. Kochała to ponad cokolwiek innego, w tym sen. Stardust po długiej przerwie planował wydać kolejną płytę i wszystko, cała otoczka, musiała być „wow”. Im obojgu zależało na tym równie mocno.
– Znalazłaś kogoś? – spytał, kierując się w stronę parkingu, gdzie zostawił swojego samochodu, odnowionego Jaguara E-Type. Czerwonego z białymi siedzeniami. Kabriolet przez wielu był uważany za jedno z najpiękniejszych samochodów wszechczasów.
– Nie jednego – odparła Katy – ale z profesjonalnymi modelami może być problem uzyskać to, co chcemy. Jak mają umowę, to agencja może nie zgodzić się na wszystko, żeby nie dostali łatki.
Stardust wyraził, co o tym myśli, ostentacyjnym westchnięciem. Wszyscy byli tacy ograniczeni. Nawet ci, którzy podobno zajmowali się sztuką.
– Ale? – spytał, bo wiedział, że jego asystentka nie robiłaby tego wstępu, gdyby nie miała jakieś bomby.
– Linka ci prześlę. Zaczekaj.
Stardust otworzył załącznik, który dostał smsem. Spojrzał na pierwsze zdjęcie. Na pierwszym planie nastolatka o bardzo konwencjonalnej urodzie i kształtach ubrana w marynarski mundurek, z czerwoną peruką na głowie. Za nią przerabiany komputerowo, dość nieudolnie, mężczyzna z czaszką zamiast głowy. Kolejne odtwórcze badziewie. Wiedział, że nie to chciała mu pokazać Katy. Wszedł w album. Na następnym zdjęciu ta sama dziewczyna, tym razem bez peruki, siedziała na podłodze i całowała się z chłopakiem. Stardust powiększył fotografię, aby mu się przyjrzeć. Wysoki, ocenił, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt, a przy tym bardzo szczupły. Dzięki delikatnej, ale nietypowej urodzie, przyciągał wzrok. Wąskie oczy, drobny nos i lekko wstająca dolna warga nadawała mu elficki wygląd. Włosy miał zafarbowane na czerwono.
– Śliczny – powiedział do słuchawki. Szukali z Katy kogoś, kto w teledyskach promujących nową płytę miał zagrać jego młodsze alter ego. – Ale tylko śliczny.
– Zobacz na to następne, w lesie – podpowiedziała dziewczyna.
Niemal zupełnie nagi, jedynie z wiązanką z liści paproci oplatającą wąskie biodra klęczał samotnie w smudze światła, z palisadą z czarnych prostych, czarnych pni za plecami. Między udami trzymał tą samą czaszkę. Na zdjęciu w odcieniach szarości odznaczały się czerwone włosy chłopaka oraz namalowane łzy w tym samym kolorze, ciągnące się od jego szeroko rozwartych oczu aż do podbródka.
– No może coś z niego będzie – ocenił nadal dość sceptycznie. – Coś mu tam dzwoni. Jeszcze plastyczny. Można będzie go urobić i coś z niego wartościowego ulepić.
– No powiedz, te czerwone włosy cię przekonały, co nie? – Zaśmiała się Katy. – Namierzyć go? Przeglądnęłam profil tej dwójki. Chyba zupełni amatorzy.
– Próbuj.
– A powiedz mi jeszcze jak ślub?
Stardust zatrzasnął drzwi swojego kabrioletu i włożył kluczyki do stacyjki. Nie zapinał pasów, bo pomięłyby mu garnitur.
– Spodnie w kant, złote obrączki i płacząca matka.
– Porażka!
***
– Czemu ja mam to odnieść? Ty ukradłeś, ty odnieś.
Ian przecierał szmatką czaszkę, która podczas sesji w lesie umorusała się błotem w paru miejscach, a Laura siedziała obok na podłodze i patrzyła na swoje stopy, czekając, aż wyschnie lakier. Byli u niego w pokoju.
– Pożyczyłem – skorygował Ian. – Przecież i tak chodzisz do Juliusa, podobno „uczyć się”. Co ci szkodzi?
– Ale czemu ja?
Ian nachwalę się zaciął. Jeszcze nie powiedział Laurze o tym, co widział. Nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Nie powiedział jej także o drugiej niesamowitej rzeczy, jaka wydarzyła się w dniu jego zawieszenia. W tym przypadku przyczyna była jasna. Historia miałaby tylko początek, brakowałoby jej rozwinięcia. W toalecie nie wydarzyło się nic więcej, bo ktoś do niej wszedł. Od tej pory nie widział się Davidem. Razem z nim zostały zawieszone ich spotkania przy czerwonych, szkolnych szafkach. Nie rozmawiali też ze sobą. Ian czekał na wiadomość, ale na próżno. Sam nie wiedział, co miałby napisać. Jak w ogóle zacząć.
– Zacząłeś mnie intrygować – rzuciła Laura, gdy Ian ucichł na dłuższa chwilę. – Wiem, że od kilku dni coś w sobie dusisz. No dawaj.
No to powiedział. Laura nie mogła uwierzyć, ale musiała na słowo, bo Ian usunął filmik z jakiegoś powodu. Sam pozbawił się najlepszego oręża, bo był miły, czyli był przegrańcem.
– To zupełnie nic nie wiedziałaś?
– Niby skąd?
– Julius ci coś nie mówił o swoim bracie, no i Thomasie?
Na pełne usta Laury wpłynął kpiący uśmiech.
– Ta, że Tommy często do nich przychodzi, nawet zostaje na noc i oglądają wtedy z Richardem nagrania z meczy NBA – parsknęła. – On chyba sam nie wiedział, co się dzieje za ścianą jego pokoju. Ale, ale… Richard dobrze wiedział, że jego Tommy lubi ci od czasu do czasu wzbogacić kolorystykę twarzy, a to już nie jest w porządku.
Ian zbity z tropu przyglądał się, jak Laura wygrzebuje z małego plecaczka swój telefon i do kogoś dzwoni.
– Hej, co ty robisz? – zaniepokoił się. Nie chciał wylądować w jakimś bagnie.
Laura przycisnęła palec wskazujący do ust, dając mu znak, żeby się nie odzywał.
– Gdzie jesteś? – spytała, gdy ktoś wreszcie odebrał połączenie. – Richard też? To macie półgodziny na to, żeby przyjść do mnie… Co?... Bo tak mówię.
– Laura, ja nie chcę żadnej siary – jęknął Ian. – To nie jest dobry pomysł.
– W życiu najbardziej nienawidzę dwóch rzeczy. Rozmazanego makijażu i hipokryzji. I sądzę, że ty także.
– No możesz dobrze sądzić – przyznał. – A Dawid jest w domu?
Laura nie wydawała się zaskoczona pytaniem. Nie było potrzeby robić przedstawienia na większą skalę niż to konieczne.
– Wyszedł gdzieś. Powiedział starym, że raczej nie wróci przed kolacją.

Nie mogło być gorzej. Ledwo usiedli we czwórkę w pseudo salonie bliźniaków, który oddzielał ich pokoje, na poduszkach przy niskim stolika, gdy do środka wszedł David, a za nim wysoko dziewczyna w krótko przystrzyżonymi,  zielonymi włosami. Nawet bliźniak Laury wyglądał na zaskoczonego zbiorowiskiem , które zastał, a to było coś, bo nie był mistrzem w okazywaniu emocji.
Jego dziewczyna – domyślił się Ian. Wysoka i szczupła. Bardzo chłopięca.
– To raczej niemożliwe, żebym zapomniał o twoich urodzinach, bo dzieli nas kilka minut, więc o co chodzi? – spytał David. Jego wzrok padł na zwierzęcą czaszkę, która leżała na środku stolika. – Odprawiacie jakieś rytuały? Żeby Ian zaliczył algebrę?
Wywołany spojrzał na Davida z zaskoczeniem. Więc chłopak jednak miał poczucie humoru. Miło było się dowiedzieć czegoś nowego i miłe było to, że David w pierwszej kolejności pomyślał właśnie o nim. Mniej miłe było to, na co Ian właśnie patrzył. Zielonowłosa dziewczyna chwyciła Davida za dłoń i pociągnęła za sobą, na korytarz.
– Chodź, pójdziemy na dół. Nie będziemy przeszkadzać.
David kiwnął głową na zgodę i po chwili znów zostali w salonie we czwórkę.
– Ciekawe ma twój braciszek gusta – zauważył Richard. Jak zwykle wyglądał na bardzo wyluzowanego.
– No skoro już o gustach mowa… – Ian posłał mu promienny uśmiech. – To nie tylko David ma je dość nietypowe. I nie mówię to Laurze. Sorry, Julius.
Big D wzruszył ramionami. Po cichu zgadzał się z Ianem. Laura miała dziwne gusta. Na jego szczęście. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miał pojęcia, co w ogóle miało to znaczyć. I dlaczego dostał rozkaz stawienia się tu razem z bratem. Spojrzał na Richarda, w którego wzrok wbijała pozostała dwójka.
– Chyba kumam – oznajmił bliźniak. – Tylko, co wam do tego? Sprawa pomiędzy nami.
Laura miała coś powiedzieć, ale Ian ją uprzedził. Skoro już doszło do konfrontacji, to zamierzał załatwić to sam. Nie potrzebował adwokata.
– To, że ja permanentnie dostaję po ryju i coś mi mówi, że spora w tym twoja zasługa. Bo jak teraz popatrzę na to z innej perspektywy, to nienawiść Tommy’ego do mnie, to chyba nie jest kwestia niechęci tylko zazdrości. Pewnie zaczęło się od tego, że rzuciłeś coś w stylu „Na Pussy’ego to bym mógł polecieć”. Taka mała podpowiedź, co nie? – Ian zakończył krzywym uśmiechem.
Julius wyglądał, jakby nie miał pojęcia, co się dzieje. Oparcia szukał w Laurze, która jednak skupiona był na Richardzie, więc nawet nie zauważyła jego błagalnego spojrzenia. Drugi bliźniak na moment dał po sobie poznać, że kierunek, w jaki poszła ta rozmowa, jest mu wybitnie w niesmak, ale zaraz wrócił do swojego zwyczajnego, irytująco pewnego siebie ja.
– No i? – spytał. – Co ja mam do tego? Nie moja sprawa, co Tommy robi na przerwach. No i jeden na jednego jest chyba fair? Jak ci to tak bardzo przeszkadza, to możesz przestać go podjudzać. Nie dostałby w tedy zawieszenia na trzy mecze.
Ian aż cały poczerwieniał ze złości.
– Więc to niby moja wina?! – parsknął. – Biedny Tommy, że dostał zawieszenie. Koniec świata, normalnie. Tylko jakby nie grzał zawsze ławki.
– Odezwał się wielki utalentowany. Potrafisz coś oprócz użalania się nad sobą?
– Richard! – zganił go brat, zaskoczony takim zachowaniem. To nie było w jego stylu.
Laura postanowiła ukręcić hydrze łeb. Wstała, nim pieniący się już ze złości Ian, zdążył cokolwiek powiedzieć. Klasnęła w dłonie.
– Fajnie było. Czas podsumować naszą naradę. – Spojrzała na bliźniaków. – Richard, pierdol się. A ty, Julius, pogadaj ze swoim braciszkiem.
– A co to ma do mnie?
– To, że Ian jest moim najlepszym przyjacielem znacznie dłużej niż ty chłopakiem. I sorry, jeśli miałabym teraz wybierać, to jednak przegrywasz. Więc, Richard, jak spotkasz się następnym razem ze swoim Tommy’m na oglądanie meczu, to powiedz mu, że nie musi się bać, bo kochasz tylko jego. I że Ian nie jest jego rywalem. 

Dwie minuty później zostali w pokoju tylko we dwójkę.
– Chcesz soku albo coś? – spytała Laura.
Ian wciąż siedział na podłodze. Wydawał się zamyślony.
– Hej, ruszyło cię to? No chyba się nie przejmujesz… Och, przejmujesz się. Ale czym dokładnie?
Ian wzruszył szczupłymi ramionami i uśmiechnął się krzywo.
– Chyba tym, że jestem człowiekiem, którego jedynym talentem jest użalanie się nad sobą. I chyba tym, że jestem gorszy od tego pokracznego gówna jakim jest Thomas. A sok przyniosę sobie sam.
Zszedł na dół, aby nakarmić swoją masochistyczną potrzebę dobicia się. Nie zastał jednak Davida i jego zielonej dziewczyny w salonie. Brat Laury siedział w kuchni, sam. Gdy wszedł do niej Ian, spojrzał na niego zaskoczony. Nie uśmiechnął się, ale nie odwrócił też wzroku. Analizował go.
– Co jest? – spytał Ian, pesząc się. – Znowu się rozmazałem? – zażartował, wracając do ich ostatniej rozmowy.
– Jeszcze nie – odparł David.
Tak, jak ten dzień będzie choć jeszcze trochę bardziej chujowy, to skończy się tak samo.
– Jak ma na imię? – spytał Ian. – Poszła już do domu?
– Na imię ma Carol i poszła już do domu.
– To nieładnie. Powinieneś ją odprowadzić.
David spojrzał na niego ponad czarnymi oprawami okularów. Uśmiechnął się niemal niezauważalnie.
– Myślę, że to by było dla niej bardzo niezręczne – powiedział. – Dwadzieścia minut w ciszy z byłym chłopakiem.


4 komentarze:

  1. Kurcze, chyba muszę w końcu przeczytać Twoje wcześniejsze opowiadania :) Światowe życie i te sprawy 😁 I kto wie, może nasz Ian też posmakuje sławy :) Mógłby nabrać trochę więcej pewności siebie, a nie tylko tej na pokaz. Laura trochę go ciągnie za sobą, co jest oczywiście czymś dobrym, ale każdy powinien być pewny swojej wartości. I wychodzi na to że Dawid mówił poważnie 😍 No ciekawe co z tego będzie? Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Santa Boy i jego ześwirowania to moje najlepsze dzieło. Jak wracam do "Texas Brothers" i "Life is Cheap" to zastanawiam się, co ja miałam wtedy w głowie, żeby pisać takie zberezieństwa xD Jakbyś się zdecydowała, to polecam jednak ebooki z beezara. Trochę mniej błędów.
    Może Ian zasmakuje sławy. Ale ona może być zarówno słodka, jak i gorzka ;)
    Jak zwykle dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Laura jest jak taka waleczna Joanna Darc, jest sytuacja do wyjaśnienie, więc zwołuje spotkanie i kawa na ławe. Mało ludzi tak robi, ja na miejscu Iana chyba uciekłabym z tego pokoju. Liczyłam na jakieś dramaty dalsze zwiazane z koszykarzami i Ianem, ale skoro sutuacja się wyklarowała to chyba nic z tego nie będzie.
    A co do Santy Boya to jestem zdania, że masz wielki talent do pisania nieszablonowych postaci, a ten facet jest zdecydowanie nieprzeciętny XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja też bym uciekła. I na pewno nie zachowałabym się jak Laura. Ale w opowiadaniu można poszaleć xD
      Santa Boy to moja ulubiona postać do pisania. Dlatego wciskam go do każdego następnego opowiadania. W prawdziwym życiu nie chciałabym kogoś takiego poznać xD Przerażałby mnie i onieśmielał.
      Dzieki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń