Santa
Boy stał oparty o ścianę w holu urzędu cywilnego i palił
papierosa. Miał na sobie czarny garnitur i koszulę w takim samym
kolorze. Gdyby nie złoty łańcuszek pod kołnierzykiem zamiast
krawata, wyglądałby, jakby czekał na rozpoczęcie ceremonii
pogrzebowej, a nie ślubnej. Mijający go ludzie patrzyli na niego z
dezaprobatą, bo w urzędzie nie można było palić, lub z
zaciekawieniem. Na pewno wzbudzał zainteresowanie przeciętnego
petenta instytucji, ponieważ jemu samemu było daleko do
przeciętności. Natura, geny i hormony, dały mu metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, ale reszta była już jego robotą.
Panny młode desperacko starają się zrzucić parę kilo, żeby
zmieścić się w wymarzoną suknię, on postanowił trochę
przybrać. Rano biegał, wieczorem chodził na siłownię. Uznał, że
pomoże mu to pożyć trochę dłużej. Ostatnio nie chciało mu się
umierać. Odnowił wyblakłe tatuaże, w tym ten na szyi. Teraz spod
kołnierza koszuli wyzierały mu krawędzie dwóch skrzyżowanych luf
rewolwerów i róży między nimi. Świeżo pofarbowane włosy, pasek
na środku czaszki, miał teraz zaczesane do tyłu. Zmienił też dwa
kolczyki poniżej kącika ust na nowe. Teraz nie były to srebrne
kulki, a stożki.
Stał,
oparty plecami na ścianę, z jedną dłonią wsadzoną do kieszeni
spodni, a w drugiej dzierżąc papierosa. Wszystko wokół obdarzał
tym swoim pogardliwym, znudzonym wzrokiem szatana. Ludzie nie
zbliżali się do niego, woleli zachować dystans. Nie zważał na
to, pogrążony we własnych myślach i zbyt gardzący tym, co myślą
o nim inni. Zależało mu na opinii tylko jednego człowieka, ale o
tym wiedzieli tylko nieliczni.
Uniósł
wzrok dopiero, gdy stanął przed nim mężczyzna w białym
garniturze. Stojąc naprzeciwko siebie, wyglądali jak diabeł i
anioł. Drugi z mężczyzn sprawiał wrażenie kruchego, a
jednocześnie brzydzącego się swoim człowieczeństwem. Jego białe
włosy sięgające niemal pasa miały czerwone końcówki. Sprawiały wrażenie,
jakby spływała z nich krew i zaraz miała zacząć skapywać na
jego śnieżnobiałą marynarkę. Symetrię uważał za piękną,
więc kolczyk miał jedynie w przegrodzie nosowej i po trzy,
zwisające i złote, w każdym z nienaturalnie szpiczastych uszu.
Jego tęczówki były czerwone jak u królika albinosa. Cały składał
się jedynie z trzech kolorów – bieli, czerwieni i złota.
–
Nie pamiętam, żebym cię
zapraszał – powiedział Santa Boy do właściciela wytwórni, z
którą jego zespół miał kontrakt, i jednocześnie swojego menadżera. – Zdradź
mi, po co tu jesteś.
Mężczyzna
w białym garniturze uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy tym
oczy, których dolne powieki pokryte były czerwonym cieniem. Nie
miał brwi, ale jego twarzy dziwnie to pasowało. Bardziej niż ich
posiadanie. Na pewno był piękny, przypominał jakieś bajeczne
stworzenie.
–
To takie ważne wydarzenie w
twoim życiu i chyba takie, którego nikt się nie spodziewał. Zawsze
wydawało mi się, że gardzisz społecznymi konwenansami.
Przyszedłem więc z ciekawości. Wydawało mi się, że cię całkiem dobrze rozumiem, ale tego nie mogę pojąć. Jestem też trochę zawiedziony. To
takie zwykłe, pospolite, że aż wzbudza we mnie obrzydzenie –
odparł. – No i jestem twoim menadżerem.
Santa
Boy skomentował ten wywód oszczędnym uśmiechem.
–
Mnóstwo ludzie mnie o to pytało
– przyznał. – Odpowiadam im, że nie chcę, aby moja córka
dostała cały mój majątek w spadku i wydała go na buty i imprezy,
i żebym miał kogoś, kto odłączy wtyczkę od respiratora, gdy
lata ćpania postanowią dać o sobie znać, ale to bzdura. Nie mówię
im prawdy, nie dlatego że się jej wstydzę, ale dlatego że w nią
nie uwierzą. Ja po prostu chcę być szczęśliwy.
– I
to ma ci to dać? – spytał z rozczarowaniem Stardust. – To
przyprawia mnie o mdłości.
Santa
Boy zgasił papierosa o zakrętkę wody mineralnej, która
stała na stoliku obok.
–
Nie. – Uśmiechnął się
pobłażająco. – Przyszedłeś tutaj przekonać się, czy to
możliwe.
Stanął
twarzą w twarz z mężczyzną. Teraz to Stardust opierał się o
ścianę. Gdy Santa Boy się nad nich pochylił, przywarł do niej
plecami. Spojrzał w czarne, głęboko osadzone oczy błyszczące z
rozbawienia.
–
Uważasz się za nadzwyczajnego.
Gardzisz tym, co pospolite. Pierdolisz te wydumane farmazony, a
tak naprawdę jesteś taką samą suką, jak Sasza. Chcesz tego
samego, co każda z nich. Patrzysz na mnie, nawet teraz, z tym
błaganiem w oczach. Chcesz się poddać, być uwłasnowolnionym.
Wtedy czułbyś się bezpieczny. Wtedy nie byłbyś już tak
nieznośnie samotny.
Ich
twarze były tak blisko siebie, by mógł wyszeptać te słowa.
Przejechał palcem wzdłuż jego nosa, lekko rozwartych warg,
drgającego podbródka i smukłej szyi, zostawiając na nich parzący
ślad, choć nawet go nie dotknął. Był przecież wiernym psem. Z
rozbawieniem obserwował, jak jego wzrok staje się coraz bardziej
błagalny.
Dzieliło
ich parę milimetrów. Stardust przełknął ślinę, sparaliżowany
wzrokiem tego mężczyzny, jego pobłażliwym, gardzącym uśmiechem
i zapachem jego wody kolońskiej wymieszanej z zapachem papierosów.
Przegrał walkę i odwrócił wzrok.
–
Mówiłem, zwykła suka. –
Santa Boy zaśmiał się ochryple i odszedł, zostawiając go, nagle
tracąc zainteresowanie.
Uśmiechnął
się, gdy spotkał Saszę rozglądającego się za nim. Nim chłopak
zdążył coś powiedzieć, chwycił go za kark i pocałował w
czoło.
–
Już myślałem, że uciekłeś
– rzucił Sasza, uśmiechając się do niego. – Śmierdzisz
petami.
Santa
Boy przewrócił oczami, ale potulnie sięgnął do kieszeni spodni
po gumę do żucia.
–
Coś taki dziwnie zadowolony? –
spytał chłopak, podejrzliwie przyglądając się jego minie.
– A
jakie są opcje?
– W
twoim przypadku? Seks i upokorzenie drugie człowieka.
–
Kurczę, ty to mnie jednak znasz
– odparł z rozbawieniem Santa Boy i zaczął się kierować w
stronę sali, w której za kilka minut mieli stanąć razem
naprzeciwko urzędnika. – To wybierz sobie jedno.
Krzesła
dla gości zajmowało niespodziewanie dużo osób. Była mama Saszy
wraz ze swoim mężem, córka Santy Boy’a, która miała podać
państwu młodym obrączki, członkowie zespołu, Marcio ze swoim
nowym chłopakiem, znajomi ze światka muzycznego, a nawet Fat Moose.
Jego nikt nie zapraszał, a Sasza miał nawet wielką ochotę go
wyprosić. To jednak nie miało aż takiego znaczenia. Pojawił się
też ich aktualny menedżer, Stardust, cały na biało, jakby to on
miał dzisiaj stanąć na ślubnym kobiercu.
Sasza
miał na sobie szary garnitur. Matka zasugerowała mu, że mógłby
zgolić czerwonego irokeza i wyciągnąć kolczyki z uszu i warg, ale
przecież mieli stanąć naprzeciwko siebie prawdziwi, a nie udawani
i dopasowani do społecznych norm. Ślub mógł się odbyć
gdziekolwiek, według prawa nie musiał być to urząd, ale oprócz
ciasnego mieszkania Santy Boy’a nie mieli specjalnego miejsca.
Urzędnik zaczął klepać swoje formułki, Pocahontas w czerwonej
sukience stała obok, trzymając na dłoniach małą poduszkę z
dwiema obrączkami. To ona była jednym ze świadków, a drugim matka
Saszy, dziś ubrana w pastelową suknię, a nie typowy dla niej
sweterek.
Nie
było łez. Santa Boy z nietypowym dla siebie uśmiechem, na pewno z
punktu wiedzenia osób, które znały go jedynie powierzchownie,
czyli większości zebranym w sali, patrzył na zarumienionego Saszę.
Wydawał się szczęśliwy. Gdy nadszedł odpowiedni czas, pochylił
się, by złożyć na ustach Saszy oszczędny pocałunek, a potem
podpisał papiery. Podał pióro Saszy. Od dzisiaj, przez miliony
znany jako Santa Boy, nazywał się Marshall Rockwell. Postanowił
przybrać nazwisko Saszy. Do swojego nie był przywiązany. Więc,
brzydził się go.
Coś
na kształt wesela odbyło się w barze. Santa Boy otworzył rachunek
na swoje nazwisko dla wszystkich, nie tylko osób, które przyszły
na jego ślub, ale także klientów baru i powiedział, żeby robili,
co chcą. Po północy większość ferajny była już mocno
wstawiona, wyłączając matkę Saszy i jej męża, którzy byli
abstynentami oraz Pocahontas, która chyba gardziła takim stanem.
Santa
Boy siedział przy stoliku ze starymi wyjadaczami Rocka, w tym Fat
Moose’m i Stardustem, i ze znużeniem słuchał o ich
niesamowitych wyczynach na polu koncertowania, robienia kasy i
zaliczania panienek. Połowa z tych bzdur była nieprawdziwa, a druga
miała miejsce przynajmniej dziesięć lat temu. Jednym okiem
obserwował zaś mocno już wstawionego Saszę, który z jakąś
roześmianą paczką studentów grał w bilard. Wyglądało na to, że
świetnie się bawi. Śmiał się głośno i gestykulował.
Gdy
podszedł do stolika, już mocno się chwiał.
–
Widzę, że dobrze się bawisz
na swoim weselu – stwierdził Fat Moose, uśmiechając się
pobłażająco do chłopaka. – Wreszcie się doczekałeś, co? Aż
cię w środku ściska, nie? Masz ochotę piszczeć jak mała
dziewczynka, która dostała lizaka?
Sasza
jedynie pokazał mu środkowy palec, uśmiechając się bezczelnie i
usiadł na kolanach Santy Boy’a.
–
Nawaliłeś się na wesoło, co?
– parsknął muzyk.
–
Nom.
Santa
Boy pokiwał z rozbawieniem głową. Sasza nie nadawał się w tym
stanie na partnera do merytorycznej konwersacji, więc skupił się
znów na poprzedniej. Można było uznać, że całkowicie stracił
zainteresowanie swoim świeżo upieczonym mężem, który bawił się jego
włosami. Stardust, który siedział naprzeciwko nich, dostrzegł
jednak szczegóły, na które nikt inny pewnie nie zwrócił uwagi,
bo ich nie szukał. Chociaż Santa Boy nie patrzył na Saszę siedzącego mu na kolanach, to jednak cały czas trzymał pijanego
chłopaka jedną ręką w pasie, żeby nie wylądował zachwalę
na podłodze. Z rozbawieniem w oczach zerkał co chwilę w dół, na
swoją klatkę piersiową. Sasza nieporadnie dobierał się do niego,
gmerał w jego koszuli, wsuwał palce między jej guziki, aby dotknąć
jego skóry. Santa Boy potulnie poddawał się eksperymentom. Ich
twarze cały czas się stykały. Chociaż muzyk pozornie bardziej
zainteresowany był rozmową toczącą się przy stole niż swoim świeżo upieczonym mężem, to jednak, gdy nos szepczącego mu coś do ucha Saszy
przestawał dotykać jego policzka, mimowolnie szukał z nim
ponownego kontaktu. Wyglądali jak dwa marcujące koty.
Stardust
nie wierzył nadal, gdy wychodzili z sali urzędu, ale już zaczął.
Uważał, że Santa Boy jest podobny do niego. Inny od reszty, od
pospólstwa ślepo podążającego za społecznymi normami.
Nagle
zirytowany głośną, zapętloną muzyką, duchotą i prymitywizmem otaczających go ludzi podniósł się i bez słowa wytłumaczenia
wyszedł na zewnątrz. Na zewnątrz było już całkiem ciemno, ale
nad drzwiami baru świecił się neon. Stardust wyciągnął z
kieszenie białej marynarki telefon i wybrał pierwszy numer na
liście. Po kilku sygnałach odebrała jego osobista asystentka.
–
Wiesz, ludzie zwykle śpią o
takiej godzinie. – Usłyszał w słuchawce, ale w głosie kobiety
nie było pretensji.
Katy
nadal siedziała w studiu i projektowała kostiumy dla swojego.
Kochała to ponad cokolwiek innego, w tym sen. Stardust po długiej
przerwie planował wydać kolejną płytę i wszystko, cała otoczka,
musiała być „wow”. Im obojgu zależało na tym równie mocno.
–
Znalazłaś kogoś? – spytał,
kierując się w stronę parkingu, gdzie zostawił swojego samochodu,
odnowionego Jaguara E-Type. Czerwonego z białymi siedzeniami.
Kabriolet przez wielu był uważany za jedno z najpiękniejszych
samochodów wszechczasów.
–
Nie jednego – odparła Katy –
ale z profesjonalnymi modelami może być problem uzyskać to, co
chcemy. Jak mają umowę, to agencja może nie zgodzić się na
wszystko, żeby nie dostali łatki.
Stardust
wyraził, co o tym myśli, ostentacyjnym westchnięciem. Wszyscy byli
tacy ograniczeni. Nawet ci, którzy podobno zajmowali się sztuką.
–
Ale? – spytał, bo wiedział,
że jego asystentka nie robiłaby tego wstępu, gdyby nie miała
jakieś bomby.
–
Linka ci prześlę. Zaczekaj.
Stardust
otworzył załącznik, który dostał smsem. Spojrzał na pierwsze
zdjęcie. Na pierwszym planie nastolatka o bardzo konwencjonalnej
urodzie i kształtach ubrana w marynarski mundurek, z czerwoną
peruką na głowie. Za nią przerabiany komputerowo, dość
nieudolnie, mężczyzna z czaszką zamiast głowy. Kolejne odtwórcze
badziewie. Wiedział, że nie to chciała mu pokazać Katy. Wszedł w
album. Na następnym zdjęciu ta sama dziewczyna, tym razem bez
peruki, siedziała na podłodze i całowała się z chłopakiem.
Stardust powiększył fotografię, aby mu się przyjrzeć. Wysoki,
ocenił, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt, a przy tym bardzo
szczupły. Dzięki delikatnej, ale nietypowej urodzie, przyciągał wzrok. Wąskie oczy,
drobny nos i lekko wstająca dolna warga nadawała mu elficki wygląd.
Włosy miał zafarbowane na czerwono.
–
Śliczny – powiedział do słuchawki. Szukali z Katy kogoś, kto w teledyskach promujących nową
płytę miał zagrać jego młodsze alter ego. – Ale tylko śliczny.
–
Zobacz na to następne, w lesie
– podpowiedziała dziewczyna.
Niemal
zupełnie nagi, jedynie z wiązanką z liści paproci oplatającą
wąskie biodra klęczał samotnie w smudze światła, z palisadą z
czarnych prostych, czarnych pni za plecami. Między udami trzymał tą samą czaszkę. Na zdjęciu w odcieniach szarości odznaczały się
czerwone włosy chłopaka oraz namalowane łzy w tym samym kolorze,
ciągnące się od jego szeroko rozwartych oczu aż do podbródka.
–
No może coś z niego będzie –
ocenił nadal dość sceptycznie. – Coś mu tam dzwoni. Jeszcze plastyczny. Można będzie
go urobić i coś z niego wartościowego ulepić.
–
No powiedz, te czerwone włosy
cię przekonały, co nie? – Zaśmiała się Katy. – Namierzyć
go? Przeglądnęłam profil tej dwójki. Chyba zupełni amatorzy.
–
Próbuj.
– A
powiedz mi jeszcze jak ślub?
Stardust
zatrzasnął drzwi swojego kabrioletu i włożył kluczyki do
stacyjki. Nie zapinał pasów, bo pomięłyby mu garnitur.
–
Spodnie w kant, złote obrączki
i płacząca matka.
–
Porażka!
***
–
Czemu ja mam to odnieść? Ty
ukradłeś, ty odnieś.
Ian
przecierał szmatką czaszkę, która podczas sesji w lesie umorusała
się błotem w paru miejscach, a Laura siedziała obok na podłodze i
patrzyła na swoje stopy, czekając, aż wyschnie lakier. Byli u
niego w pokoju.
–
Pożyczyłem – skorygował
Ian. – Przecież i tak chodzisz do Juliusa, podobno „uczyć się”.
Co ci szkodzi?
–
Ale czemu ja?
Ian
nachwalę się zaciął. Jeszcze nie powiedział Laurze o tym, co
widział. Nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Nie powiedział jej
także o drugiej niesamowitej rzeczy, jaka wydarzyła się w dniu
jego zawieszenia. W tym przypadku przyczyna była jasna. Historia
miałaby tylko początek, brakowałoby jej rozwinięcia. W toalecie
nie wydarzyło się nic więcej, bo ktoś do niej wszedł. Od tej
pory nie widział się Davidem. Razem z nim zostały zawieszone ich
spotkania przy czerwonych, szkolnych szafkach. Nie rozmawiali też ze
sobą. Ian czekał na wiadomość, ale na próżno. Sam nie wiedział,
co miałby napisać. Jak w ogóle zacząć.
–
Zacząłeś mnie intrygować –
rzuciła Laura, gdy Ian ucichł na dłuższa chwilę. – Wiem, że
od kilku dni coś w sobie dusisz. No dawaj.
No
to powiedział. Laura nie mogła uwierzyć, ale musiała na słowo,
bo Ian usunął filmik z jakiegoś powodu. Sam pozbawił się
najlepszego oręża, bo był miły, czyli był przegrańcem.
–
To zupełnie nic nie wiedziałaś?
–
Niby skąd?
–
Julius ci coś nie mówił o
swoim bracie, no i Thomasie?
Na
pełne usta Laury wpłynął kpiący uśmiech.
–
Ta, że Tommy często do nich
przychodzi, nawet zostaje na noc i oglądają wtedy z Richardem
nagrania z meczy NBA – parsknęła. – On chyba sam nie wiedział,
co się dzieje za ścianą jego pokoju. Ale, ale… Richard dobrze
wiedział, że jego Tommy lubi ci od czasu do czasu wzbogacić
kolorystykę twarzy, a to już nie jest w porządku.
Ian
zbity z tropu przyglądał się, jak Laura wygrzebuje z małego
plecaczka swój telefon i do kogoś dzwoni.
–
Hej, co ty robisz? –
zaniepokoił się. Nie chciał wylądować w jakimś bagnie.
Laura
przycisnęła palec wskazujący do ust, dając mu znak, żeby się
nie odzywał.
–
Gdzie jesteś? – spytała, gdy
ktoś wreszcie odebrał połączenie. – Richard też? To macie
półgodziny na to, żeby przyjść do mnie… Co?... Bo tak mówię.
–
Laura, ja nie chcę żadnej
siary – jęknął Ian. – To nie jest dobry pomysł.
– W
życiu najbardziej nienawidzę dwóch rzeczy. Rozmazanego makijażu i
hipokryzji. I sądzę, że ty także.
–
No możesz dobrze sądzić –
przyznał. – A Dawid jest w domu?
Laura
nie wydawała się zaskoczona pytaniem. Nie było potrzeby robić
przedstawienia na większą skalę niż to konieczne.
–
Wyszedł gdzieś. Powiedział
starym, że raczej nie wróci przed kolacją.
Nie
mogło być gorzej. Ledwo usiedli we czwórkę w pseudo salonie
bliźniaków, który oddzielał ich pokoje, na poduszkach przy niskim
stolika, gdy do środka wszedł David, a za nim wysoko dziewczyna w
krótko przystrzyżonymi, zielonymi włosami. Nawet bliźniak
Laury wyglądał na zaskoczonego zbiorowiskiem , które zastał, a to
było coś, bo nie był mistrzem w okazywaniu emocji.
Jego
dziewczyna – domyślił się Ian. Wysoka i szczupła. Bardzo
chłopięca.
–
To raczej niemożliwe, żebym
zapomniał o twoich urodzinach, bo dzieli nas kilka minut, więc o co
chodzi? – spytał David. Jego wzrok padł na zwierzęcą czaszkę,
która leżała na środku stolika. – Odprawiacie jakieś rytuały?
Żeby Ian zaliczył algebrę?
Wywołany
spojrzał na Davida z zaskoczeniem. Więc chłopak jednak miał
poczucie humoru. Miło było się dowiedzieć czegoś nowego i miłe
było to, że David w pierwszej kolejności pomyślał właśnie o
nim. Mniej miłe było to, na co Ian właśnie patrzył. Zielonowłosa
dziewczyna chwyciła Davida za dłoń i pociągnęła za sobą, na
korytarz.
–
Chodź, pójdziemy na dół. Nie
będziemy przeszkadzać.
David
kiwnął głową na zgodę i po chwili znów zostali w salonie we
czwórkę.
–
Ciekawe ma twój braciszek gusta
– zauważył Richard. Jak zwykle wyglądał na bardzo wyluzowanego.
–
No skoro już o gustach mowa…
– Ian posłał mu promienny uśmiech. – To nie tylko David ma je
dość nietypowe. I nie mówię to Laurze. Sorry, Julius.
Big
D wzruszył ramionami. Po cichu zgadzał się z Ianem. Laura miała
dziwne gusta. Na jego szczęście. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miał pojęcia,
co w ogóle miało to znaczyć. I dlaczego dostał rozkaz stawienia
się tu razem z bratem. Spojrzał na Richarda, w którego wzrok
wbijała pozostała dwójka.
–
Chyba kumam – oznajmił
bliźniak. – Tylko, co wam do tego? Sprawa pomiędzy nami.
Laura
miała coś powiedzieć, ale Ian ją uprzedził. Skoro już doszło
do konfrontacji, to zamierzał załatwić to sam. Nie potrzebował
adwokata.
–
To, że ja permanentnie dostaję
po ryju i coś mi mówi, że spora w tym twoja zasługa. Bo jak teraz
popatrzę na to z innej perspektywy, to nienawiść Tommy’ego do
mnie, to chyba nie jest kwestia niechęci tylko zazdrości. Pewnie
zaczęło się od tego, że rzuciłeś coś w stylu „Na Pussy’ego
to bym mógł polecieć”. Taka mała podpowiedź, co nie? – Ian
zakończył krzywym uśmiechem.
Julius
wyglądał, jakby nie miał pojęcia, co się dzieje. Oparcia szukał
w Laurze, która jednak skupiona był na Richardzie, więc nawet nie
zauważyła jego błagalnego spojrzenia. Drugi bliźniak na moment
dał po sobie poznać, że kierunek, w jaki poszła ta rozmowa, jest
mu wybitnie w niesmak, ale zaraz wrócił do swojego
zwyczajnego, irytująco pewnego siebie ja.
–
No i? – spytał. – Co ja mam
do tego? Nie moja sprawa, co Tommy robi na przerwach. No i jeden na
jednego jest chyba fair? Jak ci to tak bardzo przeszkadza, to możesz
przestać go podjudzać. Nie dostałby w tedy zawieszenia na trzy
mecze.
Ian
aż cały poczerwieniał ze złości.
–
Więc to niby moja wina?! –
parsknął. – Biedny Tommy, że dostał zawieszenie. Koniec świata, normalnie. Tylko jakby nie grzał zawsze ławki.
–
Odezwał się wielki
utalentowany. Potrafisz coś oprócz użalania się nad sobą?
–
Richard! – zganił go brat,
zaskoczony takim zachowaniem. To nie było w jego stylu.
Laura
postanowiła ukręcić hydrze łeb. Wstała, nim pieniący się już
ze złości Ian, zdążył cokolwiek powiedzieć. Klasnęła w
dłonie.
–
Fajnie było. Czas podsumować
naszą naradę. – Spojrzała na bliźniaków. – Richard, pierdol
się. A ty, Julius, pogadaj ze swoim braciszkiem.
– A
co to ma do mnie?
–
To, że Ian jest moim najlepszym
przyjacielem znacznie dłużej niż ty chłopakiem. I sorry, jeśli
miałabym teraz wybierać, to jednak przegrywasz. Więc, Richard, jak
spotkasz się następnym razem ze swoim Tommy’m na oglądanie
meczu, to powiedz mu, że nie musi się bać, bo kochasz tylko jego. I że Ian nie jest jego rywalem.
Dwie
minuty później zostali w pokoju tylko we dwójkę.
–
Chcesz soku albo coś? –
spytała Laura.
Ian
wciąż siedział na podłodze. Wydawał się zamyślony.
–
Hej, ruszyło cię to? No chyba
się nie przejmujesz… Och, przejmujesz się. Ale czym dokładnie?
Ian
wzruszył szczupłymi ramionami i uśmiechnął się krzywo.
–
Chyba tym, że jestem
człowiekiem, którego jedynym talentem jest użalanie się nad sobą.
I chyba tym, że jestem gorszy od tego pokracznego gówna jakim jest
Thomas. A sok przyniosę sobie sam.
Zszedł
na dół, aby nakarmić swoją masochistyczną potrzebę dobicia się.
Nie zastał jednak Davida i jego zielonej dziewczyny w salonie. Brat
Laury siedział w kuchni, sam. Gdy wszedł do niej Ian, spojrzał na
niego zaskoczony. Nie uśmiechnął się, ale nie odwrócił też
wzroku. Analizował go.
–
Co jest? – spytał Ian, pesząc
się. – Znowu się rozmazałem? – zażartował, wracając do ich
ostatniej rozmowy.
–
Jeszcze nie – odparł David.
Tak,
jak ten dzień będzie choć jeszcze trochę bardziej chujowy, to
skończy się tak samo.
–
Jak ma na imię? – spytał
Ian. – Poszła już do domu?
–
Na imię ma Carol i poszła już
do domu.
–
To nieładnie. Powinieneś ją
odprowadzić.
David
spojrzał na niego ponad czarnymi oprawami okularów. Uśmiechnął
się niemal niezauważalnie.
–
Myślę, że to by było dla
niej bardzo niezręczne – powiedział. – Dwadzieścia minut w
ciszy z byłym chłopakiem.
Kurcze, chyba muszę w końcu przeczytać Twoje wcześniejsze opowiadania :) Światowe życie i te sprawy 😁 I kto wie, może nasz Ian też posmakuje sławy :) Mógłby nabrać trochę więcej pewności siebie, a nie tylko tej na pokaz. Laura trochę go ciągnie za sobą, co jest oczywiście czymś dobrym, ale każdy powinien być pewny swojej wartości. I wychodzi na to że Dawid mówił poważnie 😍 No ciekawe co z tego będzie? Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńSanta Boy i jego ześwirowania to moje najlepsze dzieło. Jak wracam do "Texas Brothers" i "Life is Cheap" to zastanawiam się, co ja miałam wtedy w głowie, żeby pisać takie zberezieństwa xD Jakbyś się zdecydowała, to polecam jednak ebooki z beezara. Trochę mniej błędów.
OdpowiedzUsuńMoże Ian zasmakuje sławy. Ale ona może być zarówno słodka, jak i gorzka ;)
Jak zwykle dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Laura jest jak taka waleczna Joanna Darc, jest sytuacja do wyjaśnienie, więc zwołuje spotkanie i kawa na ławe. Mało ludzi tak robi, ja na miejscu Iana chyba uciekłabym z tego pokoju. Liczyłam na jakieś dramaty dalsze zwiazane z koszykarzami i Ianem, ale skoro sutuacja się wyklarowała to chyba nic z tego nie będzie.
OdpowiedzUsuńA co do Santy Boya to jestem zdania, że masz wielki talent do pisania nieszablonowych postaci, a ten facet jest zdecydowanie nieprzeciętny XD
Cóż, ja też bym uciekła. I na pewno nie zachowałabym się jak Laura. Ale w opowiadaniu można poszaleć xD
UsuńSanta Boy to moja ulubiona postać do pisania. Dlatego wciskam go do każdego następnego opowiadania. W prawdziwym życiu nie chciałabym kogoś takiego poznać xD Przerażałby mnie i onieśmielał.
Dzieki za komentarz i pozdrawiam!