niedziela, 2 lutego 2020

EROS/SORE - ROZDZIAŁ 2 - Rodzina jak z reklamy


Mężczyzna w czarnym garniturze, cienkim krawacie w tym samym kolorze i białej koszuli wszedł do piekarni, która była jednocześnie małą kawiarnią z kilkoma stolikami. Zaczesał za ucho przydługie kosmyki opadające mu na czoło i oczy. Podszedł do lady. Uśmiechnął się oszczędnie, ale uprzejmie do ekspedientki, która od razu go rozpoznała.
– To co zawsze? – spytała z uśmiechem. – Chleb pełnoziarnisty i pięć bułek z sezamem?
– Tak. Dziękuję.

Stał i czekał, aż uprzejma ekspedientka pokroi bochenek chleba na maszynie na równe, chude kromki. Słyszał przy tym szmer rozmów toczących się za nim, przy jednym ze stolików. Siedziała tam trójka dzieciaków w wieku jego bliźniaków. Śmiali się i gadali coraz głośniej. Ich słowa dotarły do niego, choć udawał, że nic nie słyszy. Mówili o nim.
– Ten gościu… Niezły nie? – Zaśmiała się dziewczyna, nieudolnie próbując mówić cicho.
– On? Przecież ma ze czterdzieści lat.
Trzydzieści sześć, poprawił w myślach.
– Nieważne. Ten, co gra Wicka, ma z pięćdziesiąt albo więcej, a oglądam te filmy tylko dla niego w tym czarnym garniaku, jak idzie i rozpierdziela wszystkich. Bo to jest gorące. On jest gorący, a ten go przypomina.
– Keanu? Jest spoko. I ten gościu jest podobny? Mordki nie widziałam, jak wchodził, ale tyłek ma niezły.
Gdyby pani ekspedientce nie skończyła się rolka w kasie, co zmusiło ją do znalezienia na zapleczu nowej, już wyszedłby z cukierni i nie usłyszał tego wszystkiego na swój temat. I chyba trochę by żałował, przyznał w duchu z lekkim uśmiechem, przez który robiły mu się koło oczu drobne zmarszczki, ale rozgadane dzieciaki nie mogły tego zobaczyć. Miło było usłyszeć, że mimo bycia starym tetrykiem, nadal się komuś podobał. I pomimo słów jakie padły. Lekki, pobłażliwy uśmiech nie schodził więc z jego warg, aż nie usłyszał kolejnego komentarza wypowiedzianego trzecim, żeńskim głosem. Najbardziej rozchichotanym.
– Ja mu się przypatrzyłam, jak wchodził. I Kim ma rację. Jak byłabym jego żoną, to noc i dzień nie schodziłabym z jego pały. Albo bym go posuwała, co by tylko wolał. Co tylko by chciał.
Odpowiedział jej chichot dwóch pozostałych dziewczyn.
– Fuuj, Lisa! Ohyda!
– No. I czym byś go posuwała, jakbyś była jego żoną? Lokówką?
Znów zduszony chichot. Odebrał torbę z zakupami i pośpiesznie wyszedł z piekarni, nawet nie zerkając w stronę stolików. Zbyt szokowany i zażenowany. Otworzył drzwi do zaparkowanego przy krawężniku samochodu, usiadł za kierownicą, rzucił reklamówkę na drugie siedzenie i po ochłonięciu z pierwszego szoku, roześmiał się, patrząc na siebie w lusterku. Współczesne dzieciaki, prychnął w myślach. Miał tylko nadzieję, że jego własne mają lepsze tematy do rozmowy niż tyłek jakiegoś obcego gościa opięty przez zwężane spodnie od garnituru.
Gdy wszedł do przedpokoju swojego domu zauważył parę męskich butów, których design wskazywał, że nie należały do jego syna. To musiał być Ian. Często ich odwiedzał. Skoro Skyler nie miała nic przeciwko temu, to on także.
Swoją żonę zastał w kuchni, gdy wkładała olej kokosowy do lodówki. Robiła sobie z niego maseczki na twarz. Wyglądała jak zwykle bardzo pięknie, schludnie i jasno. Miała na sobie białą, koronkową sukienkę i naszyjnik z perłami, który podarował jej na rocznicę.
– Pięknie wyglądasz, słońce – pochwalił. – Gdzie to się wybierasz taka odwalona?
– Odwalona? – powtórzyła Skyler. – Co to za określenie? I witaj.
– Dzieciaki tak mówią.
– Nie moje. A idę z Helen do teatru.
Skyler spojrzała na niego, jakby chciała coś powiedzieć. Zawahała się, ale jednak bez słowa wyszła z kuchni, by w przedpokoju nałożyć szare szpilki. Podążył jej śladem, luzując krawat.
– O co chodzi? – spytał.
Jego małżonka biła się jeszcze chwilę myślami, ale w końcu wskazała ruchem głowy na parę trampek z nadrukowanymi niebieskimi liśćmi marihuany.
– Ian przyszedł? Coś nie tak? – spytał.
– Laura dzisiaj wyszła na cały dzień.
Martin zrobił skonfundowaną minę. Te półsłówka żony czasami wciąż stanowiły dla niego wyzwanie. Niby się przyzwyczaił, ale czasami wciąż potrzebował podpowiedzi.
– Więc przyszedł do Davida? – zgadywał.
– Uczyć się – potwierdziła Skyler tonem, jakby było to coś oburzającego.
Jej mąż uniósł brwi. Starał się nie uśmiechnąć kpiąco.
– To chyba dobrze, że dzieci się uczą? – spytał, mimo wszystko lekko rozbawiony.
Odpowiedziała mu cisza. Skyler była dystyngowana. Droga od jej myśli do słów była długa i usłana filtrami. Czasami za najlepsze uznawała niedopowiedzenia. Tak, jak teraz.
– David taki nie jest. Dosadnie się o tym przekonaliśmy dwa lata temu – przypomniał.
– Martin – upomniała go.
– No co?
– Nie chodzi o Davida. Tylko o to, że w tym wieku jest się podatnym. Szuka się nowych… No wiesz. A ten chłopak jest bardzo otwarty.
– Boże, Skyler – jęknął jej mąż. – Nie spodziewałem się po tobie czegoś takiego. To, że dzieciak jest gejem, nie oznacza od razu, że każdego chłopaka kategoryzuje jako potencjalnego partnera seksualnego. Bo ja tak nie robię z kobietami, a ty zapewne z facetami. Skyler, naprawdę, nie spodziewałem się tego po tobie. To było słabe.
– Dobrze wiesz, że tak nie myślę – syknęła kobieta. – Ale ten chłopak jest taki… wyrazisty.
Wyrazisty? – powtórzył w myślach Martin. Było tyle innych słów. Krzykliwy, ordynarny, bezwstydny, obsceniczny. A padło „wyrazisty”.
– Ale czym się przejmujesz? – spytał. – Nie mamy na to wpływu. David zrobi, co będzie chciał. To rozsądny chłopak. I miał edukację seksualną w szkole, a ja też z nim porozmawiałem. Będą używać prezerwatyw.
Zaśmiał się cicho, nim jego zszokowana i oburzona małżonka zdążyła cokolwiek powiedzieć. Lubił ją podpuszczać.
– Martin, zachowujesz się jak dziecko – został zrugany.
Nie ciągnęli więcej tematu. Pożegnał żonę pocałunkiem, a potem udał się do sypialni, aby się przebrać w luźniejsze ubranie. Popołudnie postanowił spędzić na oglądnięciu trzeciej części „Johna Wicka” z poduszką pod głową i piwem w ręce. Wszystko na kanapie w salonie. Dwie pierwsze odsłony pozbawionej fabuły nawalanki, ale dostarczającej świetnych wrażeń wizualnych, obejrzał z dzieciakami w kinie. Skyler nie dała się namówić na seans. Nie przepadała za takimi klimatami. Trzecia część jakoś im umknęła.
Laura gdzieś wyszła, a jego syn siedział na strychu z czerwonowłosym postrachem konserwatystów. Musiał więc zadowolić się samotnym seansem. Nim włączył telewizor, obejrzał swoją sylwetkę w odbiciu na ekranie. Uśmiechnął się, wspominając rozmowę z cukierni. Tak, chyba całkiem nieźle się trzymał.
***
Wielomiany nie pasjonowały Iana w żaden sposób. Musiał jednak przyznać, że David potrafił uczynić je trochę bardziej przystępnymi. Na początek kazał mu oglądnąć dostępne w Internecie filmiki jakiegoś łysawego naukowca, który zawsze zaczynał do tego, że matematykę trzeba zrozumieć, a nie uczyć się jej na pamięć. David dodał, że matematyka to bardziej język, którym posługuje się nauka, żeby oswoić fizyczne fenomeny, na których opiera się świat, a później zaczął Ianowi tłumaczyć kolejne przykłady. Z wielką, naprawdę wielką cierpliwością. Miał jej chyba nawet większe pokłady niż Laura.
Nierozwiązana pozostawała zagadka, dlaczego zgodził się dawać mu korki. Teraz jednak Iana dziwiło bardziej co innego. Mianowicie, dlaczego David tak się nim nie interesował. Przyszedł tu z podbitym okiem, a on tylko zaproponował mu sok albo herbatę, a potem kazał usiąść i zaczęli się uczyć. Nie dość, że nie zapytał, ale nawet nie zerkał na niego ukradkiem. Jakby naprawdę go to nie interesowało. Kurcze, ale to było mega interesujące! Przecież ktoś mu przywalił!
– Hej, nie zapytasz? – nie wytrzymał w pewnym momencie.
Długopis przestał rysować wykres funkcji, a David wreszcie przestał gapić się w kartkę i spojrzał na niego.
– O co? – spytał.
Ian przewrócił oczami i wskazał na swoją twarz.
– Dlaczego miałbym pytać? To ważne?
David sprawiał wrażenie, jakby pytanie wprawiło go w skonfundowanie. Jakby Ian uznał brak zaciekawienia podbitym okiem za jakąś niegrzeczność, z któ®ej musiał się teraz tłumaczyć.
– Nie interesuje cię, dlaczego przyszedłem z obitą mordą? – naciskał chłopak. – Nic, a nic?
– Cóż, uznałem, że to nie moja sprawa. W końcu nie znamy się na tyle, ale skłamałbym, mówiąc, że w ogóle nie wzbudziło to mojego zainteresowania. Jestem człowiekiem. Uznałem, że nie powinienem pytać o nie moje sprawy.
Ian znowu przewrócił oczami. Miał taki nawyk, ale przy tym człowieku robił to jeszcze częściej niż zwykle. Był pewien, że to się nigdy nie zmieni, choć przebywał z nim sam na sam dopiero jakieś dwie godziny. Nie rozumiał toku myślenia tego gościa. Jakby gadał z jakimś robotem.
– Co to ma do tego, że jesteś człowiekiem? – spytał.
– Człowiek stoi na szczycie ewolucyjnej piramidy przez swoją ciekawość i przymus znalezienia odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ogień jest gorący i przekształca surowe mięso w łatwiej przyswajalną dla ludzkiego układu trawiennego formę? Dlaczego…
– Stop! Stop! Daj se na wstrzymanie z tą naukową gadką. – Ian spojrzał na niego rozbawiony, czy może bardziej rozbrojony, po czym spytał: – Masz jakieś hobby? Oprócz kolekcjonowania zegarków.
David odruchowo spojrzał na swój nadgarstek. Zdziwiło go, że ktoś zwrócił na to uwagę. Miał ich kilka, pożyczali sobie też z tatą swoje modele nawzajem. Zegarek i buty powinny pasować do stroju.
– Piszę gry – odparł.
– Wiem, Laura mówiła. A coś co nie wymaga posiadania specjalistycznej wiedzy. Jakiś odmóżdżacz?
– Dlaczego pytasz?
– Bo próbuję sprawdzić, czy jesteś człowiekiem, czy jakimś przysłanym przez kosmitów androidem z zadaniem infiltracji ludzkiej rasy – odparł Ian całkowicie poważnym głosem, powstrzymując uśmiech. Zaczynał się dobrze bawić.
Wyglądało, jakby David chwilę bił się z myślami, poczym wstał z podłogi i wykonał gest zachęcający Iana do zrobienia tego samego. Podszedł do drzwi, za którymi był jego pokój.
– Prócz mojej rodziny była tu tylko jedna obca osoba – powiedział, a potem otworzył wrota prowadzące do innego świata.
Tak przynajmniej pomieszczenie za ścianą nazwał w myślach Iana, gdy wciąż zaskoczony nagłą inicjatywą Davida, wszedł do jego pokoju. Był tu jakiś odpicowany komputer z dwoma podpiętymi monitorami, było biurko i wąskie łóżko. Lampka, jeden kwiatek na parapecie i to. Wzdłuż całej dłuższej ściany stały wielopoziomowe półki, a na nich setki, setki figurek postaci z gier, filmów, kreskówek, anime i bóg wie, czego jeszcze. I modele. Samoloty, pociągi, samochody. Dinozaury. Wszystko ręcznie składane i klejone, z milionem mikroskopijnych szczegółów, które można było chwycić jedynie pęsetą. I ręcznie malowane.
Ian oglądał wszystko po kolei totalnie zszokowany. Tym, że jeszcze przed chwilą uczyli się algebry. Że brat Laury, z którym nigdy dotąd nie rozmawiał dłużej niż pięć minut, postanowił wpuścić go do swojego świata, o którym wiedzieli tylko nieliczni. I że to wszystko, na co teraz patrzył, było tak pedantycznie wykonane. Trzeba było do tego ogromnych zasobów cierpliwości. I być jakimś maniakiem.
– I co powiesz? – spytał David.
Ian oderwał wzrok od Wonder Woman z wielkimi cyckami i wzruszył ramionami.
– Że byłbyś zajebisty w manicure? Wiesz, tipsy z kryształkami, brokatami i tak dalej – rzucił.
David poprawił okulary. Lekko się uśmiechnął.
– To kim była ta druga osoba? – spytał Ian, ale jego wzrok w tym samym momencie padł na wąskie łóżko, wręcz pedantycznie zaścielone. – Ta laska! Ta, której dawałeś korepetycje. Ta, którą prze…
– Nie mów tak. To niegrzeczne wobec niej.
Został pouczony. To nie był żart. Został zrugany, bo był nieuprzejmy.
– Już nic nie kumam. Najpierw jesteś nerdem-nudzierzem-kujonem, potem nerdem-lamerem-fanem komiksów, potem nastolatkiem zaliczającym starsze laski w swoim pokoju, a teraz babcią rugającą młodsze pokolenia za brzydkie słowa. Zaraz mi głowa wybuchnie.
– Wynika z tego, że ze mnie jest taki człowieka zagadka.
David uśmiechnął się, znów niemal niezauważalnie, a potem bez słowa wyszedł z pokoju. Ian jak baran ruszył za nim. David usiadł na swojej poduszce i przeglądnął notatki.
– Przerobimy jeszcze jakieś dziesięć zadań i powinieneś zdać. Zaczynamy. Chyba nie chcesz tu siedzieć do wieczora?
Ian miał pełno pytań, na czele z tym, dlaczego David pokazał mu swój pokój, ale wiedział, że nie uzyskałby na nie odpowiedzi. Przysiadł na podłodze, na swojej poduszce, jakiś metr od Davida. Oparł się łokciem o stolik i spojrzał na niego.
– Hej, a interesuje cię może, co robi teraz twoja siostra? – zapytał.
– Teraz interesuje mnie, jak rozwiązać kolejne zadanie. Interesuje mnie wartość X.
– Hmm, sześćdziesiąt dziewięć?
– Ty nie odpowiesz, póki ja nie odpowiem, co?
– No – potwierdził Ian.
Uśmiechnął się, widząc jego pobłażającą minę. David uważał to za dziecinadę. Znosił jednak katorgę bardzo cierpliwie.
– Jest na randce z Juliusem – odparł.
– I co o tym sądzisz? – drążył Ian.
– Nic. Dopiero zaczęli się spotykać.
Przewrócił oczami. Oczywiście.
– Nie przeszkadza ci to, że jest…
– Kim? – przerwał mu David.
– Nie myśl, że jestem jakimś… Tylko, kurde, w budzie dadzą jej popalić. Uwierz, jak akurat wiem coś o tym. Nie przez sam fakt, że będzie chodzić z Big D. Tylko że Laura jest popularna. Robi swoje, nie chodzi na grille u koszykarzy, ale kilku ma ją na oku.
Z Thomasem na czele, dodał już w myślach i mimowolnie sięgnął dłonią do swojego policzka. David patrzył chwilę na niego, ponad szkłami okularów. Obserwował jego place, dotykające opuchlizny.
– Wtedy będzie trzeba coś zrobić.
Wypowiedziane chłodno, bez emocji, ale brzmiało jak groźba. Ian przejechał dłonią po policzku i pozwolił opaść je na stolik. Nigdy nie myślał o tym, że chciałby mieć rodzeństwo. Nie wiedział nawet, czy to było źródłem tego uczucia, ale poczuł się samotny. Bardziej niż zwykle. „Coś zrobić”. Fajnie byłoby, gdyby dla niego ktoś chciał „coś zrobić”. Miał Laurę, prawda, ale to nie było to. I teraz ona ma jeszcze Juliusa. Teraz nie mógł oczekiwać niczego innego niż drugoplanowej roli.
Skończyli godzinę później. Gdy wkładał buty na korytarzu, ojciec bliźniaków przyszedł się z nim przywitać. Był miły, znacznie bardziej niż żona. Wyluzowany i lubił żartować. Wszyscy w tej rodzinie wyglądali, jak wyciągnięci z jakiejś reklamy odkurzacza albo innych domowych bzdetów. Wszyscy piękni, ubrani w markowe ciuchy, dziwnie… Nienormalnie doskonali.
W drzwiach nieomal wpadł na Laurę. Ta minęła go, niemal wykonując piruet. Cmoknęła go w policzek, ten drugi. Randka widocznie się udała. Już miała zacząć ją streszczać, gdy ujrzała siniaka na jego drugim policzku.
– Ian… – ostrzegła. – Miałeś odpuścić.
– To oni nie odpuszczają! – bronił się. – Ja nic nie robię!
– Ta, oczywiście – mruknęła, nie wierząc. Pochyliła się, by ściągnąć buty. – Skoro tak mówisz, to pójdziesz ze mną na grilla do Juliusa i Richarda.
– Co? Przecież tam będą wszyscy z drużyny.
Laura odgarnęła włosy za ucho i posłała mu swój najlepszy uśmiech.
– I co z tego? Przecież ty nic nie robisz.

2 komentarze:

  1. Ciekawe, ciekawe. Znowu nie mam pojęcia na co się szykuje :) W poprzednim rozdziale myślałam że może coś będzie z Dawidem, teraz przyszedł mi do głowy ojciec rodzeństwa, a na sam koniec, że jednak ktoś z drużyny xd Same niewiadome :) Jedyne co wiem na pewno, to że było stanowczo za krótko 😁 Dziękuję bardzo i czekam na ciąg dalszy 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O boże, ojciec bliźniaków to przesada nawet jak na mnie! :D Opada!
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń