Mężczyzna w czarnym
garniturze, cienkim krawacie w tym samym kolorze i białej koszuli
wszedł do piekarni, która była jednocześnie małą kawiarnią z
kilkoma stolikami. Zaczesał za ucho przydługie kosmyki opadające
mu na czoło i oczy. Podszedł do lady. Uśmiechnął się
oszczędnie, ale uprzejmie do ekspedientki, która od razu go
rozpoznała.
– To co zawsze? – spytała z
uśmiechem. – Chleb pełnoziarnisty i pięć bułek z sezamem?
– Tak. Dziękuję.
Stał i czekał, aż uprzejma
ekspedientka pokroi bochenek chleba na maszynie na równe, chude
kromki. Słyszał przy tym szmer rozmów toczących się za nim, przy
jednym ze stolików. Siedziała tam trójka dzieciaków w wieku jego
bliźniaków. Śmiali się i gadali coraz głośniej. Ich słowa
dotarły do niego, choć udawał, że nic nie słyszy. Mówili o nim.
– Ten gościu… Niezły nie?
– Zaśmiała się dziewczyna, nieudolnie próbując mówić cicho.
– On? Przecież ma ze
czterdzieści lat.
Trzydzieści sześć, poprawił
w myślach.
– Nieważne. Ten, co gra
Wicka, ma z pięćdziesiąt albo więcej, a oglądam te filmy tylko
dla niego w tym czarnym garniaku, jak idzie i rozpierdziela
wszystkich. Bo to jest gorące. On jest gorący, a ten go przypomina.
– Keanu? Jest spoko. I ten
gościu jest podobny? Mordki nie widziałam, jak wchodził, ale tyłek
ma niezły.
Gdyby pani ekspedientce nie
skończyła się rolka w kasie, co zmusiło ją do znalezienia na
zapleczu nowej, już wyszedłby z cukierni i nie usłyszał tego
wszystkiego na swój temat. I chyba trochę by żałował, przyznał
w duchu z lekkim uśmiechem, przez który robiły mu się koło oczu
drobne zmarszczki, ale rozgadane dzieciaki nie mogły tego zobaczyć.
Miło było usłyszeć, że mimo bycia starym tetrykiem, nadal się
komuś podobał. I pomimo słów jakie padły. Lekki, pobłażliwy
uśmiech nie schodził więc z jego warg, aż nie usłyszał
kolejnego komentarza wypowiedzianego trzecim, żeńskim głosem.
Najbardziej rozchichotanym.
– Ja mu się przypatrzyłam,
jak wchodził. I Kim ma rację. Jak byłabym jego żoną, to noc i
dzień nie schodziłabym z jego pały. Albo bym go posuwała, co by
tylko wolał. Co tylko by chciał.
Odpowiedział jej chichot dwóch
pozostałych dziewczyn.
– Fuuj, Lisa! Ohyda!
– No. I czym byś go posuwała,
jakbyś była jego żoną? Lokówką?
Znów zduszony chichot. Odebrał
torbę z zakupami i pośpiesznie wyszedł z piekarni, nawet nie
zerkając w stronę stolików. Zbyt szokowany i zażenowany. Otworzył
drzwi do zaparkowanego przy krawężniku samochodu, usiadł za
kierownicą, rzucił reklamówkę na drugie siedzenie i po
ochłonięciu z pierwszego szoku, roześmiał się, patrząc na
siebie w lusterku. Współczesne dzieciaki, prychnął w myślach.
Miał tylko nadzieję, że jego własne mają lepsze tematy do
rozmowy niż tyłek jakiegoś obcego gościa opięty przez zwężane
spodnie od garnituru.
Gdy wszedł do przedpokoju
swojego domu zauważył parę męskich butów, których design
wskazywał, że nie należały do jego syna. To musiał być Ian.
Często ich odwiedzał. Skoro Skyler nie miała nic przeciwko temu,
to on także.
Swoją żonę zastał w kuchni,
gdy wkładała olej kokosowy do lodówki. Robiła sobie z niego
maseczki na twarz. Wyglądała jak zwykle bardzo pięknie, schludnie
i jasno. Miała na sobie białą, koronkową sukienkę i naszyjnik z
perłami, który podarował jej na rocznicę.
– Pięknie wyglądasz, słońce
– pochwalił. – Gdzie to się wybierasz taka odwalona?
– Odwalona? – powtórzyła
Skyler. – Co to za określenie? I witaj.
– Dzieciaki tak mówią.
– Nie moje. A idę z Helen do
teatru.
Skyler spojrzała na niego,
jakby chciała coś powiedzieć. Zawahała się, ale jednak bez słowa
wyszła z kuchni, by w przedpokoju nałożyć szare szpilki. Podążył
jej śladem, luzując krawat.
– O co chodzi? – spytał.
Jego małżonka biła się
jeszcze chwilę myślami, ale w końcu wskazała ruchem głowy na
parę trampek z nadrukowanymi niebieskimi liśćmi marihuany.
– Ian przyszedł? Coś nie
tak? – spytał.
– Laura dzisiaj wyszła na
cały dzień.
Martin zrobił skonfundowaną
minę. Te półsłówka żony czasami wciąż stanowiły dla niego
wyzwanie. Niby się przyzwyczaił, ale czasami wciąż potrzebował
podpowiedzi.
– Więc przyszedł do Davida?
– zgadywał.
– Uczyć się – potwierdziła
Skyler tonem, jakby było to coś oburzającego.
Jej mąż uniósł brwi. Starał
się nie uśmiechnąć kpiąco.
– To chyba dobrze, że dzieci
się uczą? – spytał, mimo wszystko lekko rozbawiony.
Odpowiedziała mu cisza. Skyler
była dystyngowana. Droga od jej myśli do słów była długa i
usłana filtrami. Czasami za najlepsze uznawała niedopowiedzenia.
Tak, jak teraz.
– David taki nie jest.
Dosadnie się o tym przekonaliśmy dwa lata temu – przypomniał.
– Martin – upomniała go.
– No co?
– Nie chodzi o Davida. Tylko o
to, że w tym wieku jest się podatnym. Szuka się nowych… No
wiesz. A ten chłopak jest bardzo otwarty.
– Boże, Skyler – jęknął
jej mąż. – Nie spodziewałem się po tobie czegoś takiego. To,
że dzieciak jest gejem, nie oznacza od razu, że każdego chłopaka
kategoryzuje jako potencjalnego partnera seksualnego. Bo ja tak nie
robię z kobietami, a ty zapewne z facetami. Skyler, naprawdę, nie
spodziewałem się tego po tobie. To było słabe.
– Dobrze wiesz, że tak nie
myślę – syknęła kobieta. – Ale ten chłopak jest taki…
wyrazisty.
Wyrazisty? – powtórzył w
myślach Martin. Było tyle innych słów. Krzykliwy, ordynarny,
bezwstydny, obsceniczny. A padło „wyrazisty”.
– Ale czym się przejmujesz? –
spytał. – Nie mamy na to wpływu. David zrobi, co będzie chciał.
To rozsądny chłopak. I miał edukację seksualną w szkole, a ja
też z nim porozmawiałem. Będą używać prezerwatyw.
Zaśmiał się cicho, nim jego
zszokowana i oburzona małżonka zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Lubił ją podpuszczać.
– Martin, zachowujesz się jak
dziecko – został zrugany.
Nie ciągnęli więcej tematu.
Pożegnał żonę pocałunkiem, a potem udał się do sypialni, aby
się przebrać w luźniejsze ubranie. Popołudnie postanowił spędzić
na oglądnięciu trzeciej części „Johna Wicka” z poduszką pod
głową i piwem w ręce. Wszystko na kanapie w salonie. Dwie pierwsze
odsłony pozbawionej fabuły nawalanki, ale dostarczającej świetnych
wrażeń wizualnych, obejrzał z dzieciakami w kinie. Skyler nie dała
się namówić na seans. Nie przepadała za takimi klimatami. Trzecia
część jakoś im umknęła.
Laura gdzieś wyszła, a jego
syn siedział na strychu z czerwonowłosym postrachem konserwatystów.
Musiał więc zadowolić się samotnym seansem. Nim włączył
telewizor, obejrzał swoją sylwetkę w odbiciu na ekranie.
Uśmiechnął się, wspominając rozmowę z cukierni. Tak, chyba
całkiem nieźle się trzymał.
***
Wielomiany nie pasjonowały Iana
w żaden sposób. Musiał jednak przyznać, że David potrafił
uczynić je trochę bardziej przystępnymi. Na początek kazał mu
oglądnąć dostępne w Internecie filmiki jakiegoś łysawego
naukowca, który zawsze zaczynał do tego, że matematykę trzeba
zrozumieć, a nie uczyć się jej na pamięć. David dodał, że
matematyka to bardziej język, którym posługuje się nauka, żeby
oswoić fizyczne fenomeny, na których opiera się świat, a później
zaczął Ianowi tłumaczyć kolejne przykłady. Z wielką, naprawdę
wielką cierpliwością. Miał jej chyba nawet większe pokłady niż
Laura.
Nierozwiązana pozostawała
zagadka, dlaczego zgodził się dawać mu korki. Teraz jednak Iana
dziwiło bardziej co innego. Mianowicie, dlaczego David tak się nim
nie interesował. Przyszedł tu z podbitym okiem, a on tylko
zaproponował mu sok albo herbatę, a potem kazał usiąść i
zaczęli się uczyć. Nie dość, że nie zapytał, ale nawet nie
zerkał na niego ukradkiem. Jakby naprawdę go to nie interesowało.
Kurcze, ale to było mega interesujące! Przecież ktoś mu
przywalił!
– Hej, nie zapytasz? – nie
wytrzymał w pewnym momencie.
Długopis przestał rysować
wykres funkcji, a David wreszcie przestał gapić się w kartkę i
spojrzał na niego.
– O co? – spytał.
Ian przewrócił oczami i
wskazał na swoją twarz.
– Dlaczego miałbym pytać? To
ważne?
David sprawiał wrażenie, jakby
pytanie wprawiło go w skonfundowanie. Jakby Ian uznał brak
zaciekawienia podbitym okiem za jakąś niegrzeczność, z któ®ej
musiał się teraz tłumaczyć.
– Nie interesuje cię,
dlaczego przyszedłem z obitą mordą? – naciskał chłopak. –
Nic, a nic?
– Cóż, uznałem, że to nie
moja sprawa. W końcu nie znamy się na tyle, ale skłamałbym,
mówiąc, że w ogóle nie wzbudziło to mojego zainteresowania.
Jestem człowiekiem. Uznałem, że nie powinienem pytać o nie moje
sprawy.
Ian znowu przewrócił oczami.
Miał taki nawyk, ale przy tym człowieku robił to jeszcze częściej
niż zwykle. Był pewien, że to się nigdy nie zmieni, choć
przebywał z nim sam na sam dopiero jakieś dwie godziny. Nie
rozumiał toku myślenia tego gościa. Jakby gadał z jakimś
robotem.
– Co to ma do tego, że jesteś
człowiekiem? – spytał.
– Człowiek stoi na szczycie
ewolucyjnej piramidy przez swoją ciekawość i przymus znalezienia
odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ogień jest gorący i
przekształca surowe mięso w łatwiej przyswajalną dla ludzkiego
układu trawiennego formę? Dlaczego…
– Stop! Stop! Daj se na
wstrzymanie z tą naukową gadką. – Ian spojrzał na niego
rozbawiony, czy może bardziej rozbrojony, po czym spytał: – Masz
jakieś hobby? Oprócz kolekcjonowania zegarków.
David odruchowo spojrzał na
swój nadgarstek. Zdziwiło go, że ktoś zwrócił na to uwagę.
Miał ich kilka, pożyczali sobie też z tatą swoje modele nawzajem.
Zegarek i buty powinny pasować do stroju.
– Piszę gry – odparł.
– Wiem, Laura mówiła. A coś
co nie wymaga posiadania specjalistycznej wiedzy. Jakiś odmóżdżacz?
– Dlaczego pytasz?
– Bo próbuję sprawdzić, czy
jesteś człowiekiem, czy jakimś przysłanym przez kosmitów
androidem z zadaniem infiltracji ludzkiej rasy – odparł Ian
całkowicie poważnym głosem, powstrzymując uśmiech. Zaczynał się
dobrze bawić.
Wyglądało, jakby David chwilę
bił się z myślami, poczym wstał z podłogi i wykonał gest
zachęcający Iana do zrobienia tego samego. Podszedł do drzwi, za
którymi był jego pokój.
– Prócz mojej rodziny była
tu tylko jedna obca osoba – powiedział, a potem otworzył wrota
prowadzące do innego świata.
Tak przynajmniej pomieszczenie
za ścianą nazwał w myślach Iana, gdy wciąż zaskoczony nagłą
inicjatywą Davida, wszedł do jego pokoju. Był tu jakiś odpicowany
komputer z dwoma podpiętymi monitorami, było biurko i wąskie
łóżko. Lampka, jeden kwiatek na parapecie i to. Wzdłuż całej
dłuższej ściany stały wielopoziomowe półki, a na nich setki,
setki figurek postaci z gier, filmów, kreskówek, anime i bóg wie,
czego jeszcze. I modele. Samoloty, pociągi, samochody. Dinozaury.
Wszystko ręcznie składane i klejone, z milionem mikroskopijnych
szczegółów, które można było chwycić jedynie pęsetą. I
ręcznie malowane.
Ian oglądał wszystko po kolei
totalnie zszokowany. Tym, że jeszcze przed chwilą uczyli się
algebry. Że brat Laury, z którym nigdy dotąd nie rozmawiał dłużej
niż pięć minut, postanowił wpuścić go do swojego świata, o
którym wiedzieli tylko nieliczni. I że to wszystko, na co teraz
patrzył, było tak pedantycznie wykonane. Trzeba było do tego
ogromnych zasobów cierpliwości. I być jakimś maniakiem.
– I co powiesz? – spytał
David.
Ian oderwał wzrok od Wonder
Woman z wielkimi cyckami i wzruszył ramionami.
– Że byłbyś zajebisty w
manicure? Wiesz, tipsy z kryształkami, brokatami i tak dalej –
rzucił.
David poprawił okulary. Lekko
się uśmiechnął.
– To kim była ta druga osoba?
– spytał Ian, ale jego wzrok w tym samym momencie padł na wąskie
łóżko, wręcz pedantycznie zaścielone. – Ta laska! Ta, której
dawałeś korepetycje. Ta, którą prze…
– Nie mów tak. To niegrzeczne
wobec niej.
Został pouczony. To nie był
żart. Został zrugany, bo był nieuprzejmy.
– Już nic nie kumam. Najpierw
jesteś nerdem-nudzierzem-kujonem, potem nerdem-lamerem-fanem
komiksów, potem nastolatkiem zaliczającym starsze laski w swoim
pokoju, a teraz babcią rugającą młodsze pokolenia za brzydkie
słowa. Zaraz mi głowa wybuchnie.
– Wynika z tego, że ze mnie
jest taki człowieka zagadka.
David uśmiechnął się, znów
niemal niezauważalnie, a potem bez słowa wyszedł z pokoju. Ian jak
baran ruszył za nim. David usiadł na swojej poduszce i przeglądnął
notatki.
– Przerobimy jeszcze jakieś
dziesięć zadań i powinieneś zdać. Zaczynamy. Chyba nie chcesz tu
siedzieć do wieczora?
Ian miał pełno pytań, na
czele z tym, dlaczego David pokazał mu swój pokój, ale wiedział,
że nie uzyskałby na nie odpowiedzi. Przysiadł na podłodze, na
swojej poduszce, jakiś metr od Davida. Oparł się łokciem o stolik
i spojrzał na niego.
– Hej, a interesuje cię może,
co robi teraz twoja siostra? – zapytał.
– Teraz interesuje mnie, jak
rozwiązać kolejne zadanie. Interesuje mnie wartość X.
– Hmm, sześćdziesiąt dziewięć?
– Ty nie odpowiesz, póki ja
nie odpowiem, co?
– No – potwierdził Ian.
Uśmiechnął się, widząc jego
pobłażającą minę. David uważał to za dziecinadę. Znosił
jednak katorgę bardzo cierpliwie.
– Jest na randce z Juliusem –
odparł.
– I co o tym sądzisz? –
drążył Ian.
– Nic. Dopiero zaczęli się
spotykać.
Przewrócił oczami. Oczywiście.
– Nie przeszkadza ci to, że
jest…
– Kim? – przerwał mu David.
– Nie myśl, że jestem
jakimś… Tylko, kurde, w budzie dadzą jej popalić. Uwierz, jak
akurat wiem coś o tym. Nie przez sam fakt, że będzie chodzić z
Big D. Tylko że Laura jest popularna. Robi swoje, nie chodzi na
grille u koszykarzy, ale kilku ma ją na oku.
Z Thomasem na czele, dodał już
w myślach i mimowolnie sięgnął dłonią do swojego policzka.
David patrzył chwilę na niego, ponad szkłami okularów. Obserwował
jego place, dotykające opuchlizny.
– Wtedy będzie trzeba coś
zrobić.
Wypowiedziane chłodno, bez
emocji, ale brzmiało jak groźba. Ian przejechał dłonią po
policzku i pozwolił opaść je na stolik. Nigdy nie myślał o tym,
że chciałby mieć rodzeństwo. Nie wiedział nawet, czy to było
źródłem tego uczucia, ale poczuł się samotny. Bardziej niż
zwykle. „Coś zrobić”. Fajnie byłoby, gdyby dla niego ktoś
chciał „coś zrobić”. Miał Laurę, prawda, ale to nie było
to. I teraz ona ma jeszcze Juliusa. Teraz nie mógł oczekiwać
niczego innego niż drugoplanowej roli.
Skończyli godzinę później.
Gdy wkładał buty na korytarzu, ojciec bliźniaków przyszedł się
z nim przywitać. Był miły, znacznie bardziej niż żona.
Wyluzowany i lubił żartować. Wszyscy w tej rodzinie wyglądali,
jak wyciągnięci z jakiejś reklamy odkurzacza albo innych domowych
bzdetów. Wszyscy piękni, ubrani w markowe ciuchy, dziwnie…
Nienormalnie doskonali.
W drzwiach nieomal wpadł na
Laurę. Ta minęła go, niemal wykonując piruet. Cmoknęła go w
policzek, ten drugi. Randka widocznie się udała. Już miała zacząć
ją streszczać, gdy ujrzała siniaka na jego drugim policzku.
– Ian… – ostrzegła. –
Miałeś odpuścić.
– To oni nie odpuszczają! –
bronił się. – Ja nic nie robię!
– Ta, oczywiście –
mruknęła, nie wierząc. Pochyliła się, by ściągnąć buty. –
Skoro tak mówisz, to pójdziesz ze mną na grilla do Juliusa i
Richarda.
– Co? Przecież tam będą
wszyscy z drużyny.
Laura odgarnęła włosy za ucho
i posłała mu swój najlepszy uśmiech.
– I co z tego? Przecież ty
nic nie robisz.
Ciekawe, ciekawe. Znowu nie mam pojęcia na co się szykuje :) W poprzednim rozdziale myślałam że może coś będzie z Dawidem, teraz przyszedł mi do głowy ojciec rodzeństwa, a na sam koniec, że jednak ktoś z drużyny xd Same niewiadome :) Jedyne co wiem na pewno, to że było stanowczo za krótko 😁 Dziękuję bardzo i czekam na ciąg dalszy 😘
OdpowiedzUsuńO boże, ojciec bliźniaków to przesada nawet jak na mnie! :D Opada!
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!