niedziela, 16 lutego 2020

Trzy światy - ROZDZIAŁ 19 - Klatka

Myślałam sobie "Nie ma śniegu, nie będzie grypy". Jasne... ; (



Przez chwilę czuł się jak zagubiony we mgle, ale teraz jego umysł pracował na przyśpieszonych obrotach. Podobnie jak ciało. Biegł szybciej niż na jakichkolwiek zawodach, przeskakiwał korzenie i uchylał się przed gałęziami. Czuł się jak w grze komputerowej. Dopadł do Grzesia, przewrócił go i zakrył własnym ciałem.

Zaczął biec, gdy tylko usłyszał jego wołanie. Po prostu wiedział, co się stanie. Nie oglądał się za siebie, tylko biegł. Słyszał pękające pod ciężarem łap gałązki tak głośno, jakby pękały stalowe pręty. Było coraz bliżej z każdą sekundą, w końcu tuż zanim. Myślał, że nie zdąży, ale jednak się udało. Przewrócił Grzesia na ziemię w ostatnim momencie.
Poczuł ból. Szarpnięcie. Jakby coś rozrywało mu nie tylko materiał koszuli, ale także skórę na plecach. Gdy poczuł nagle gorąco tuż przy swojej szyi, po prostu zacisnął powieki jeszcze mocniej. Nic więcej nie mógł zrobić. Był zupełnie bezbronny. Jakby był jakimś robakiem, nic niewartą glistą. Pod zaciśniętymi do bólu powiekami widział to, co podpowiadał mu umysł. Te płonące oczy i kły, które wbijały mu się w szyję, by ją rozszarpać. Siebie dławiącego się własną krwią. Jeszcze tylko moment i to właśnie się stanie.
– Tak… ci na nim… zależy?! – Usłyszał w zamian.
Słowa były niewyraźne. Ni to wykrzyczane, ni wyplute. Głos nie należał do człowieka. Przypominał ryk.  
Ogromna siła odrzuciła go do skulonego pod nim Grzesia. Boleśnie upadł na plecy. Od razu przekręcił się na bok, by zobaczyć baśniowe stworzenie. Nie, nie baśniowe. Koszmarne. Był wielki. Pokraczny, ale jednocześnie dziwnie smukły. Ciało było mocno umięśnione pod warstwą rudych, nastroszonych włosów. Patrzył na to wszystko, na te długie kończyny zakończone pazurami, na zniekształconą, wydłużoną twarz, na kły, z których skapywała gęsta ślina, a z oczu lały mu się łzy. Nie chciał umierać. Nie teraz, zanim zdążył poznać cokolwiek.
Istota kucała przez moment, biorąc głębokie, chrapliwe wdechy. Jeszcze przed chwilą był zwierzęciem. Teraz przybrał inną formę. Przez chwilę patrzył na Sebastiana, ale zaraz skupił się na całkowicie sparaliżowanym Grzesiu, który z przerażenia nawet nie mógł wziąć wdechu. Ruszył w jego stronę z furią w ruchach i spojrzeniu. Sebastian zdołał jedynie krzyknąć. Na drodze potwora, osłaniając skulonego Grzesia, stanął mały Logan. Zaszczekał spazmatycznie. Bestia próbowała się zatrzymać, ale było już za późno. Szczeniak z głuchym odgłosem uderzył o ziemię parę metrów dalej.
– Twoja wina! – warknęła bestia, znów patrząc na niego.
– Biegnij! Słyszysz?! Biegnij! – Sebastian zawołał do Grzesia, który przez cały ten czas nawet się nie poruszył i tylko przyciskał dłonie do twarzy, zakrywając oczy. – No biegnij, kurwa!
W końcu. Grześ poderwał się z ziemi i nie patrząc na nic, nie rozglądając się, zaczął biec ścieżką ku ratunkowi. Niedługo kończył się las. Bestia ruszyła za nim, pełna furii, ale zrezygnowała po chwili i obejrzała się za siebie, wprost na Sebastiana. Patrzyła nieruchomymi, przekrwawionymi ślepiami, a on mógł wyczytać z nich furię, ale też żal.
Podniósł się na klęczki. Nie miał już sił, a od początku nie miał szans. Łzy lały mu się po policzkach, a krew spływała wzdłuż kręgosłupa. Siedział tak, czekając chyba na śmierć i żałował, bo przecież gdzieś tam w kościach, w szpiku, od początku wiedział. Wiedział, że tak będzie. Nie ściśle właśnie tak, ale wiedział, że coś dzikiego i niebezpiecznego kryje się w tych zielonych oczach z plamkami. I to go tak pociągało. Był idiotą.
Biegło ku niemu wściekłe, ale nie zaatakowało. Apacz, nieludzko umięśniony, pokryty futrem, pokraczny człowiek, stanął przed nim jakby zrezygnowany. Sebastian spojrzał na niego w górę zapłakanymi oczami. Gapili się chwilę na siebie bez słowa. Wyglądało, jakby Apacz zastanawiał się, co miał z nim teraz zrobić. Zabić, przeruchać, czy puścić. W końcu podszedł kilka korku do nieprzytomnego szczeniaka. Wziął go na ręce. Teraz w jego wielkich, zakończonych pazurami łapach, szczeniak wyglądał tak niepozornie, jakby był zaledwie wełnianą kulką. Wrócił i podał go Sebastianowi, który bez zastanowienia wyciągnął ręce.
– Krwa…wicie.
Spojrzało na nich jeszcze raz, jakby zawiedzione, a potem ruszyło w las, w jeszcze większą gęstwinę. Miasteczko było w przeciwnym kierunku. Sebastian przytulił do siebie szczeniaka i bił się z myślami. Nie powinien. Powinien pobiec za Grzesiem, do ludzi, do światła i rzeczywistości. Spojrzał jeszcze w gęstwinę, która przed chwilą pochłonęła bestię i ruszył. Grześ nie oddalił się zbyt bardzo. Sebastian dogonił go po kilkuset metrach. Chłopak siedział na ziemi, trzymając się za zwichniętą kostkę, zupełnie przerażony.
– Chodź! – pomógł mu wstać i założył sobie jego ramię na bark.
Zorientował się, że Logan, wciąż nieprzytomny, nadal leży na ziemi.
– Grześ, oprzyj się o drzewo. Muszę go podnieść.
– Zostaw tego psa! – warknął chłopak. – Pewnie i tak już nie żyje! My też za chwilę będziemy martwi!
Nie powiedział nic, ale jednak kucnął, podniósł szczeniaka i włożył go pod bluzę. Był ciepły. Jeszcze raz pomógł Grzesiowi oprzeć się o siebie i razem ruszyli w kierunku asfaltowej drogi. Widzieli już światła latarni pomiędzy drzewami. Gdy wreszcie tam dotarli, Sebastian wybiegł na środek drogi i zatrzymał samochód. Kierowca, gdy tylko zobaczył, w jakim są stanie, sam zaproponował im podwiezienia do szpitala. Usiedli z tyłu, Sebastian z Loganem na kolanach, który na szczęście się obudził. Skomlał teraz żałośnie z bólu, ale żył.
– Co wam się stało, chłopcy? – spytał kierowca, mężczyzna po pięćdziesiątce.
– Wilk. Tak mi się zdaje – odparł Sebastian, nim Grześ zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie chciał trafić na obserwację psychiatryczną.
– Coś słyszałem, że się pojawiły w okolicy. Ale żeby zaatakował człowieka? Mam nadzieję, że nie był wściekły. Za dziesięć minut powinniśmy być w szpitalu.
– Dziękuję.
Sebastian spojrzał przez okno na las. Chyba jechali w tą samą stronę, w którą udał się Apacza. Gdyby teraz kazał zatrzymać samochód i by za nim ruszył, chyba by go znalazł. Czuł, że wiedziałby, gdzie go znaleźć. Przejechał palcami po szybie, wciąż gapiąc się na mijane drzewa. Był tam i wzywał go. Właśnie jego. I nigdy nikogo innego. Nigdy. Jednak, gdy się poruszył, poczuł ból, bo jego podarta koszula lepiła się do rany przez zasychającą krew. Spojrzał na skulonego, wciąż przerażonego Grzesia i pogłaskał go uspokajająco po głowie.
– Już niedługo – powiedział.
Na SORze spędzili dwie godziny, zanim trafili do gabinetu lekarza. Po wstępnym wywiadzie pielęgniarka podeszła do nich tylko raz i zwróciła Sebastianowi uwagę, że brudzi krwią siedzenie.
Grześ nie miał skręconej kostki, ale plecy Sebastiana wymagały szycia. Musiał zostać w szpitalu. Obaj musieli spędzić tu minimum noc, a pewnie i całą dobę, na szczęście położono ich w różnych salach. Sebastian nie chciał rozmawiać. Nie wiedział, co powiedzieć Grzesiowi, a ten na pewno miał wiele pytań. Sam też musiał sobie to wszystko, co się dziś wydarzyło, ułożyć w głowie. Leżał na boku i przez kraty patrzył na księżyc. Jednak nic mu nie przychodziło do głowy. Albo inaczej, miał tyle do przemyślenia, że nie wiedział od czego zacząć.
Jednak przyszedł. Sebastian usłyszał klapki na płytkach, a potem delikatne szarpnięcie za bark.
– Seba, śpisz? – Usłyszał wypowiedziane szeptem pytanie.
– Nie, uprawiam jogę.
– Nie żartuj.
– Nie żartuję – odparł. – Ommm… To mantra.
– Seba…
Westchnął i obrócił się na plecy, jednocześnie robiąc miejsce dla Grzesia na wąskim, szpitalnym łóżku. Ten wdrapał się na nie i już po chwili leżeli przyciśnięci do siebie. Dobrze, że żaden z dwójki leżących w tej sali mężczyzn nie wydawał się obudzić.
– Nie bolą cię tak plecy? – spytał szeptem Grześ.
– Nie bardziej, niż w każdej innej pozycji.
– Dobrze. Seba…
– No? – ponaglił.
Powinien być cierpliwszy, wyrozumiały, ale teraz czuł jedynie zirytowanie. Frustrację.
– Seba, co to było?
– Przecież widziałeś. Ryś.
– Ale później.
– Co później? – spytał tonem sugerującym, że nie chce rozmawiać na ten temat. – Później miałeś już tylko zasłonięte oczy.
Poczuł, jak chłopak się porusza. Minęła dłuższa chwila, nim znowu się odezwał.
– Nie wiem, ile sobie wyobraziłem, ile sobie dodałem po fakcie, ile podpowiedziała mi wyobraźnia, ale…
– Ale co? – syknął Sebastian, kolejny raz dając do zrozumienia, że nie chce więcej ciągnąć tej rozmowy.
– Chyba jednak nic… – przyznał potulnie Grześ. – Wiesz, świruję. Czuję się, jakbym grał w jakimś filmie. Chyba adrenalina czy coś.
– Lepiej już śpij. Jutro się zastanowimy, co dalej.
Chłopak zgodził się bez słowa. Przyszedł tutaj po bliskość, wyszukał w ciemności dłoń Sebastiana i ścisnął ją. Czerniecki nie objął go jednak, ani nie oddał gestu. Nie próbował zasnąć. Wcześniej, gdy sen przyszedł sam, na szczęście obudziła go pielęgniarka. Bał się tego, co widział we śnie. Co podpowiadała mu jego podświadomość albo chora wyobraźnia. 
– Seba? – Znów usłyszał wyszeptane zniekształcenie swojego imienia, którego nienawidził. – Seba, dziękuję. Byłeś bardzo odważny.
Zaimponował mu. Przestał być mdłym, szarym chłopakiem z ciasnego, zapuszczonego mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Przestał być niewychowany, nieokrzesany i niemodny.
– O czym myślisz?
– Myślę o Loganie – odparł.
Udało mu się zapewnić szczeniakowi opiekę u weterynarza. Poprosił o pomoc kobietę, która właśnie opuszczała szpital, gdy oni do niego wchodzili. Zgodziła się wziąć ze sobą szczeniaka i zawieźć rano do kliniki. Cały czas skamlał tak żałośnie. Bał się, że mógł mieć jakieś obrażenia wewnętrzne. Krwotok czy coś takiego.
– Jutro się dowiesz. Może będzie go trzeba uśpić.
– Jakbyś mówił o wyrzucaniu śmieci – syknął, gdy usłyszał ten ton.
– Seba, nie denerwuj się. Nie chciałem. Ale to tylko pies. Zawsze możesz mieć następnego.
Zszedł z łóżka teraz już zły, a nie jedynie zirytowany i wyszedł z sali na korytarz. „I kto tu jest bestią?” – rzucił pod nosem. Po prawej znajdowała się dyżurka pielęgniarek, więc ruszył w przeciwnym kierunku. Nagle poczuł się jak w klatce. Zaczął chodzić w tę i w tamtą jak jakieś zwierze w zoo. Nie potrafił tego nazwać, ale coś ściskało mu serce, aż trudno mu było złapać dech. Coś go wzywało. Wszedł do zapuszczonej łazienki i zbliżył się do zakratowanego okna. Wyjrzał przez nie, jakby spodziewał się coś tam zobaczyć. Może rzeczywiście tam było, tylko nie mógł tego dostrzec w mroku.
– Ja pierdolę – rzucił, nie mogąc pojąć, co się z nim dzieje.
Czegoś chciał, tylko nie miał pojęcia, co to było. Wrócił na korytarz. Znów kręcił się bez sensu. W końcu usiadł pod ścianą. Przeczesał palcami przydługie, spocone włosy.
Musiało minąć bardzo dużo czasu, nim wreszcie dosiągł go sen. Przez zakratowane okna wpadały do środka pierwsze promienie słoneczne. To musiał być sen, bo rzeczywisty on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Wstał, wrócił do swojej sali i wyciągnął ubrania z szafki. Pośpiesznie nałożył je na siebie, a potem wybiegł z oddziału. Pielęgniarki krzyczały za nim, a potem zadzwoniły po ochronę. Zbiegł na dół, skacząc po kilak schodów. Na parterze czekało już na niego dwóch rosłych mężczyzn w czarnych uniformach. Krzyczeli coś do niego, ale nie słuchał. Jeden chwycił go za ramię, gdy próbował wybiec przez główne drzwi. Odwrócił się i uderzył go w brzuch, aby się wyrwać. Udało się. Nie miał czasu, aby odnaleźć jakąś bramę wyjazdową. Przebiegł parking, wciąż uciekając ochroniarzom, a potem wspiął się na ogrodzenie. Przeskoczył je i wylądował w trawie, z której wyskoczyły przestraszone świerszcze.
A potem był już tu. Na polanie ukrytej w gąszczu. Jak w piosence Kory. Opadł kolanami w trawę. Ściągnął pośpiesznie z siebie wszystkie ubrania, jakby go parzyły i rzucił je jak najdalej, jakby ze wzgardą. Klęczał w trawie i czekał na niego. Był ciekawy, którą ze swoich form mu pokaże. Przyjąłby wszystkie.
Nadszedł zupełnie bezgłośnie. Może obserwował go dłuższego czasu, nim Sebastian wreszcie się odwrócił. Siedział za jego plecami, na skraju polany. Dzieliło ich kilkanaście kroków. Długie futro po bokach pyska było brudne od krwi, podobnie jak biały tors. Oddychał głęboki haustami, dzięki którym Sebastian widział jego kły.
Był zły. Sebastian musiał przeprosić. Wstał i podszedł do niego. Znów ukląkł w trawie i wyciągnął ku niemu rękę. Czuł lęk, ale i fascynację. Syknął, gdy poczuł zęby przebijające skórę na jego dłoni. Przyjął karę potulnie, zasługiwał na nią. Dał mu zlizać swoją krew z palców, a potem sięgnął do tej zdobiącej jego futro. Nie szpeciła go, a robiła jeszcze piękniejszym. Jeszcze dzikszym i jeszcze bardziej majestatycznym. Wsunął palce między białe, zlepione pasma. Dotąd niepewny uśmiechnął się, gdy poczuł ciepły język na uchu. Objął go ramionami i wtulił twarz w szyję, nagle szczęśliwy. Zamknął oczy.
W pasie chwyciły go duże, gorące dłonie. Na policzkach poczuł twardą szczecinę i ciepły oddech. Uśmiechnął się, wsłuchując się w niski pomruk. Jeszcze groźny, ale coraz łagodniejszy.  Położył się w trawie, rozkładając ręce na boki. Czuł dłonie przesuwające po jego ciele, żebrach, klatce piersiowej, a potem szyi. Otworzył oczy tylko po to, by dać się pochłonąć złotozielonemu spojrzeniu. Był taki bezbronny przy nim i mały, ale nie czuł się zagrożony. Sięgnął dłonią do pokrytego włosami, umięśnionego ramienia. Czuł to. Jakąś dziwną, chorą ekscytację. Zachłysnął się, gdy zęby z wyczuciem przesunęły po skórze jego szyi.
– Ach! – sapnął, a po całym jego ciele przeszły ciarki, od szyi aż po penisa.
Zacisnął mocniej palce na jego futrze, a po chwili wahania niemal posłusznie rozłożył uda, aby mógł na niego opaść, jeszcze bardziej docisnąć do ziemi i zdominować.
Potulnie przyjmował karę. Patrzył w górę, na bezchmurne, poranne niebo, jeszcze pomarańczowe. Jego nagą skórę drażniły krople rosy, trawa, przesuwające się wzdłuż ud pazury i szorstka szczecina. Na pewno zostaną mu czerwone ślady. Wyobraźnia podpowiadała mu to, czego jednak nie dostał. Dłonie przesunęły po jego biodrach i udach, a potem dalej na łydki. Sapnął podniecony, ale i sfrustrowany, gdy poczuł gorący, lepki  i długi język między palcami, a potem na wewnętrznej stornie stopy. Jego ciało chciało się wyrwać, ale było zbyt słabe w porównaniu do tego, które było nad nim. Sebastian jęknął, porażony doznaniem. Jego jądra były aż boleśnie skurczone. Odwrócił się pod nim na brzuch, przyciskając przy tym swojego sztywnego penisa do trawy. Czuł teraz wyraźnie pot, który spływał z jego pleców. Wypiął się potulnie i zaraz nie miał już żadnej szansy na zmienienie pozycji. Poczuł, jak przylega do niego znacznie większe ciało. Czuł erekcję wsuwającą się między jego pośladki, a potem zęby wbijające mu się w kark i dociskające go jeszcze mocniej do ziemi. Bezsensownie, zupełnie porażony doznaniem, przeorał palcami ziemię, a potem doszedł, podniecony do tego stopnia jedynie zapowiedzią tego, co miało się jeszcze zdarzyć.
Poczuł chłód na pośladkach, a potem ugniatające je, twarde dłonie. Słyszał miarowe sapanie. Rozgorączkowany wsunął palce między swoje przepocone włosy i zacisnął je na nich z całej siły. Sapnął drżąco, gdy w końcu poczuł gorący język pomiędzy pośladkami, a potem w swoim ciele. Czuł, jak coś gorętszego od potu spływa mu po udach. To chyba była krew wypływająca spod pazurów wbiającyh mu się w pośladki. Nie czuł jednak bólu, znieczulony przez to wszystko inne. Przez te feromony i to zniecierpliwienie. Gdy poczuł dłoń przesuwającą się wzdłuż jego kręgosłupa, odetchnął głucho. Wygiął się, jak mu kazano. Chociaż nie bardzo miał możliwość, nadstawił się bardziej. Uśmiechnął się i otworzył na chwilę oczy, gdy poczuł jak długie, pokryte palce splatają się z jego własnymi tuż przy jego twarzy. Chciał go już w sobie.
To też było zupełnie inne doznanie. Czuł gorącego, sztywnego penisa ocierającego się o jego rowek. Było surrealistycznie. Przełknął ślinę, ale się nie bał. Otworzył gwałtownie oczy, czując, jakby chciały mu wyskoczyć z oczodołów. Wsuwał się w niego powoli, ale bezsprzecznie był to największy penis, z jakim miał kiedykolwiek  do czynienia. Nim jego umysł ogarnął tylko chaos, przeszło mu przez myśl, że to był czwarty fiut w jego życiu, a spał tylko z trójką facetów. To, co teraz miał w sobie, na pewno nie należało do człowieka. Czuł nieznośny dyskomfort, jak wtedy, gdy nie można przed czymś uciec, a jednocześnie niesamowitą przyjemność. Wszystko to razem dawało jakąś chorą satysfakcję. Palcami wolnej dłoni zarył jeszcze głębiej w ziemi. Uda mu drżały, a klatka piersiowa unosiła się głęboko.
Wypełnił go do końca, mrucząc przy tym tuż przy jego uchu. Przygryzł je z wyczuciem, ale pewnie i tak do krwi, a później zaczął się w nim poruszać, wreszcie puszczając jego głowę i chwytając za biodro. Chociaż miał teraz więcej swobody, Sebastian ani myślał zmienić pozycję. W ogóle o niczym nie myślał. Sięgnął tylko do swojego pulsującego penisa, z trudem go chwytając. Rozluźnił się i już całkiem się poddał. Słyszał tylko miarowe oddechy ich dwojga. Zgodne, w tym samym rytmie. Po chwili znów poczuł zęby na karku, a potem zalewające jego wnętrze ciepło. Doszedł przez to gwałtownie, a potem odpadł na trawę, dając się przygnieść większemu ciału nad sobą. Poddawał się pieszczotą, sam bawiąc się palcami wielkiej dłoni. Gdy orgazm opuścił jego ciało, poczuł rozleniwienie. Ułożył głowę na trawie, dając głaskać się po wnętrzu uda. 
Otworzył oczy, gdy poczuł delikatne ukłucia drażniące jego nos, spękane wargi i rozgrzane policzki. Ujrzał wiszącą nad nim spaloną przez słońce twarz z zielonymi, nakrapianymi oczami. To długie, zmierzwione teraz, rude włosy muskały jego skórę. Oddał pocałunek, uśmiechając się w rozgrzane wargi. Objął ramieniem mniejsze ciało i pozwolił Apaczowi złożyć głowę na swoim torsie. Zasnęli tak, skryci w trawie.
***
– Szukałem cię wszędzie! – rzucił z pretensją do Sebastiana, który siedział na schodach prowadzących do głównego wejścia szpitala. – Idź po wypis.
Sebastian nieprzytomny wzrokiem spojrzał na Grzesia.
– No… Już – zgodził się, jakby wyrwany z letargu. – Jasne.
Grześ spojrzał na niego podejrzliwie.
– Seba, na pewno dobrze się czujesz? – spytał. – Może powinniśmy zaczekać jeszcze dzień, zanim pojedziemy? Znaczy, ja mogę prowadzić, ale ty…
– Nie. – Sebastian pokręcił głową, przejeżdżając dłonią po czole. Oczy go paliły. – Nie, jedźmy dzisiaj.

2 komentarze:

  1. Noo, ten rozdział był nieźle popieprzony xd Ja nie wiem czemu ten Sebastian tak ucieka ciągle. I znowu wyląduje z Grzesiem... Nie wiem, może i teraz poczuł, że nadają na tych samych falach, ale... Ja ich razem nie widzę jakoś... Nie ma u nich pasji. Za to mnóstwo pasji jest pomiędzy Sebastianem a Apaczem, co mi się bardzo podoba 😁 Tylko czy to jest wystarczające? No ciężka sprawa... Jak to się mądrze mówi? Sebastian musi odnaleźć samego siebie! Tylko jak to zrobić, to już trudniejsza sprawa ;) Bardzo dziękuję za rozdział i zdrowia życzę 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki jak zwykle za komentarz i za życzenie powrotu do zdrowia. Podziałało :D
      Spoko, jeszcze trochę dramy, trochę krwi i "Sebastian odnajdzie samego siebie" :) Ale to rzeczywiście trudna sprawa. Się dorasta i trzeba w końcu odpowiedzieć na pytanie: "Ku*wa, i co teraz?" :D
      Pozdrawiam!

      Usuń