środa, 8 stycznia 2020

Trzy światy - ROZDZIAŁ 17 - Dwie niespodzianki


Pierwszy raz użyłam opcji zdalnego dodawania postu w wybranym terminie. Byłam mega ciekawa, czy zadziała. Wiem, że paru osobom na blogspocie sprawiała problemy. 
P.S. Ktoś się spodziewał akacji na końcu rozdziału? :D

Nikomu nie przeszkadzało, że tu siedzi. Ojciec Apacza był także leśnikiem. Wstawał codziennie koło piątej rano, a o szóstej wsiadał już na rower. Wracał dopiero na późny obiad. Był dość prosto myślącym facetem, dla którego najważniejsza była rodzina. Jego żona okazała się inna, niż spodziewał się tego Sebastian. Pochodziła z dużego miasta i wciąż pracowała w swoim zawodzie. Była grafikiem komputerowym i zlecenia wykonywała zdalnie. Czwórka ich synów większość dnia spędzała na wypasie owiec, które dopiero wieczorem zapędzali do koszary, czyli zagrody, którą przenosili, gdy dana łąka została już ładnie przez zwierzęta wygolona. Sebastian na początku im towarzyszył, było to dla niego zupełnie nowe doświadczenie, ale szybko się znudził. Każdy dzień wyglądał niemal tak samo. Dużo było w tym biegania na świeżym powietrzu i typowo „chłopięcych” zabaw, ale on nie mógł się w tym odnaleźć.

Chciał, czy nie chciał, tamte wydarzenia wciąż do niego wracały. Siedział w trawie, patrząc na owce wolno przeżuwające zioła i chciało mu się ryczeć. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie był taką puszczalską szmatą. Wszystko zostałoby szare, jak bloki, w których się wychował, ale przynajmniej stałe i niezmienne. Grześ i jego paskudna broda, którą czesał szczotką z włosiem dzika, wkuwanie materiałoznawstwa i praca w pizzerii wujka. Monter byłby tym samym narcystycznym chujem, ale z dala od niego. Rozmontowałby w te wakacje życie innemu idiocie, któremu zamarzyłoby się coś więcej, niż mu przeznaczone. Wszystko byłoby po staremu. Chujowo, ale stabilnie.
Stabilnie.
Żyłby Bohun.
Żyłby Mona.
Może mijaliby się na którymś z osiedlowych chodników. Może Sebastian obejrzałby się za nim przez tę jego minę zbitego szczeniaka, a może przez te długie włosy, ale minutę później jego obraz zatarłby się w jego głowie. I to wszystko.
Teraz siedział więc teraz tutaj, w salonie Apacza i ślęczał nad kserówkami z materiałoznawstwa. Na szczęście pomyślał o tym, by zabrać je ze sobą.
– Ciekawe? – spytała Olga, matka rudej zgrai, kładąc na stole szklankę soku dla Sebastiana.
– Niezbyt – przyznał.
– Ale dobrze mieć dyplom, a potem w życiu można obrać zupełnie inny kierunek.
Sebastian spojrzał na nią zdziwiony.
– Dlaczego miałbym to robić?
– Mnie by było smutno, gdyby całe moje życie miało być „niezbyt”.
– Dlatego się pani tu przeprowadziła? – spytał.
Nie spodobało mu się to, co przed chwilą usłyszał. Jakby ktoś całe jego życie uznał za warte jedynie wyrzucenia do kosza na śmieci.
– Mów mi Olga – poprosiła kobieta. – Sama nie wiedziałam, że jest takie, póki Ryszard mnie nie porwał. Był zupełnie jak Bestia z bajki, nie pasował do miasta. – Zachichotała. – Ganialiśmy się po łąkach jak dwie sarenki. Znaczy się, jak sarenka i jeleń.
Spojrzała na jego notatki i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Coś wpadło jej w oko.
– Dobre proporcje.
Sebastian zdziwiony przyglądnął się swoim bazgrołom. Jakie proporcje? Przepisywał głównie wzory, bo tak mu się łatwiej zapamiętywało. Po chwili dopiero go oświeciło. Pani Agacie chyba chodziło o jego bazgroły na marginesach. Rysował głównie suberbohaterów i zwierzęta. Psy. Właściwie, to jednego psa.
– A może sobie przerwę zrobisz, mózg przewietrzysz? – zaproponowała. – Coś ci pokażę.
Matka Apacza zaprowadziła Sebastiana do swojego malutkiego biura. Trzy synchronizowane monitory podpięte do jednostki centralnej nijak nie pasowały do drewnianych ścian i tradycyjnych mebli.
– Znasz może trylogię o krasnoludzkim pucharze? – spytała.
– Ach, czytałem dwa pierwsze tomy.
– Właśnie robię okładkę do trzeciego, ale mi cały czas nie pasuje. – Olga otworzyła plik z projektem. – Nikt tu nie ma zmysłu artystycznego. Może mi coś doradzisz?
– Ja też nie mam – odparł Sebastian, przyglądając się ukochanej głównego bohatera powieści, którą na rysunku pochłaniał mrok. – Ma pani talent.
– Sądzę, że ty też masz. – Uśmiechnęła się kobieta. – Wygrywało się te konkursy plastyczne w miejskim domu kultury, co?
Sebastian aż się zarumienił, gdy Olga trąciła go łokciem, śmiejąc się zaczepnie. Zachowywała się bardzo luźno.
– No, trochę dyplomów gdzieś tam mam w szafie schowanych – przyznał Sebastian – ale później zająłem się bardziej realnymi rzeczami.
– Nie myślałeś, żeby coś robić w tym kierunku?
Sebastian bardzo chciał, ale nie mógł powstrzymać się przed parsknięciem. Wzruszył ramionami.
– Kolega poszedł na ASP, odpadł i teraz pracuje w Macu z Ukraińcami. Przynajmniej ma na czynsz.
Agata pokręcił głową.
– Jezu, jesteście wyprani z marzeń?
– To ułuda. Później się tylko żałuje, że zmarnowało się czas. Trzeba być realistą.
Popatrzył jeszcze raz na rysunek. On zmieniłby trochę kontrast i może dodał jakąś łapę wyłaniającą się z tego mroku za bohaterką. Zrobiło się nie zręcznie, ale na szczęście do pokoju wpadł Apacz.
– Szukałem cię, Doktorowy! – wypalił. – Chodź szybko na zewnątrz.
Przed domem czekało na nich kilka owiec z żółtymi kolczykami w każdym z uszu. Stały jak pionki na planszy i powoli przeżuwały.
– No i? – spytał zdezorientowany Sebastian.
– Pójdziemy kosić miejski park! Turyści to uwielbiają.
– Koszenie? Co w tym takiego niesamowitego? Robicie to bez koszulek, czy co?
Apacz popatrzył na niego z chytrym uśmiechem. Później może Sebastianowi zrobić prywatny pokaz.
– To owce koszą. Taka ekologiczna metoda, bardzo popularna teraz.
Owce szły jak to przysłowiowe stado baranów. Zeszli ze stoku do miasteczka. Widok owiec przechodzących przez ulicę nikogo tutaj nie dziwił. Kierowcy zatrzymywali się i bez oznak jakiegokolwiek zdenerwowania grzecznie czekali, aż Apacz przegoni stadko na drugą stronę. Sebastian trzymał się z tyłu, trochę jednak zaintrygowany tym, co ma się wydarzyć. Po kilkudziesięciu minutach dotarli do małego parku, w którego centrum znajdował się duży trawnik otoczony alejką z ławkami. Siedziało na niej kilka osób i wydawało się, że na coś czekają. Apacz pomachał im, jakby był jakimś sportowcem albo aktorem wchodzącym na scenę. Owce rozeszły się po zarośniętym trawniku, zaczęły skubać trawę i to właściwie wszystko.
Ludzie byli zachwyceni. Robili sobie zdjęcia. Oprócz owiec wszyscy chcieli uwiecznić się też z ognistowłosym juhasem. Sebastian także znalazł się na paru fotkach. Apacz bawił się świetnie. Prężył się do obiektywów, kilku mniejszym dzieciom dał się nawet przejechać na grzbiecie owcy, której było to zupełnie obojętne.
– I co będziemy robić? – spytał Sebastian, gdy już zostawiono ich w spokoju. – Nawet telefonu nie zabrałem, czy czegoś do poczytania.
– Doktorowy! – skarcił go Apacz. – Przyjechałeś tutaj ze mną, a robisz to samo, co w tej swojej klitce. Siedzisz w czterech ścianach i bledniesz, zamiast nabrać koloru. Gdyby nie wino  i seks, pewnie byś w ogóle z chałupy nie wychodził.
– No bo…
– No bo! – przedrzeźniał go, a potem chwycił za dłoń, prowadząc w stronę alejek i rosnących dalej ozdobnych krzewów.
Stąd dalej mógł obserwować owce. Żadna jednak nie powinna być na tyle głupia i ruchliwa, żeby dotrzeć do ulicy. Wyminięcie ozdobnego płotka też mogło być ponad ich możliwości.
– No co? – rzucił Sebastian.
Apacz patrzył na niego chwilę spod brwi, wyraźnie poirytowany, a potem trzasnął go w policzki.
– No obudź się wreszcie! Życie się jeszcze nie skończyło!
– Jezus! – Sebastian odszedł od niego i pomasował się po jednym z policzków, który wyraźnie zaróżowiał.
Wściekł się, ale nim zdołał ułożyć w głowie jakąś inwektywę, to wszystko, co się w nim od jakiegoś czasu kumulowało, wreszcie puściło.
– No bo… – jęknął, zaczynając po raz któryś tego dnia zdanie w ten sam sposób. – No bo spieprzyłem.
Popatrzył na Apacza z czymś na kształt nadziei. Nie chciał już wina i seksu. Babcia nie miała racji, chandra wcale nie mijała.
– Spieprzyłeś – nie zaprzeczył Apacz, a potem wzruszył ramionami. – Ale kto kiedykolwiek nie spieprzył? Nie ma takiego.
– Nie rozumiesz. Przecież wszystko było dobrze. Jezu, kurwa, gdyby to przynajmniej miało jakiś ważny cel. Gdybym chociaż próbował osiągnąć coś znaczącego. Ale nie. Ja po prostu zobaczyłem fajnego gościa i się z nim puściłem. Puściłem się jak jakaś szmata. A kiedy potraktował mnie właśnie tak, jak na to zasługiwałem, uniosłem się dumą. Gdybym nie otwierał mordy w tym głupim busie, wszystko byłoby jak należy.
– Czyli jak?
– Miałbym swój pokój, swojego Bohuna i swojego…
– Nie kończ! Nawet nie waż się kończyć! – syknął Apacz.
Podszedł do Sebastiana i zmusił go, aby spojrzał mu w oczy. Trzymał go za włosy nad uchem. Z wyczuciem, ale jednak stanowczo.
– Że ja niby też jestem pierdolonym błędem? – spytał wyraźnie zły, ale jego zacięta mina wyrażała też rozgoryczenie i coś na kształt niepokoju.
– Nie… Tylko że nie tak miało być.
– A niby jak?
Na ustach Sebastiana pojawił się lekki, cierpki uśmiech.
– Miało być chujowo, ale stabilnie – parsknął, wreszcie w pełni zdając sobie sprawę z tego, jakie jego życie jest nędzne.
– A jak jest?
– Tylko chujowo.
– Chyba jestem za głupi, żeby coś na to poradzić. – Apacz puścił Sebastiana i odszedł parę kroków. – Rozumiem, że cierpisz po stracie Bohuna, ale cała reszta… Przecież świat jest ogromny. Teraz jesteś tutaj, więc wyciągnij z tego, ile się da. Śmiej się, płacz i ganiaj ze mną po łące. Nie musi być ani stabilnie, ani chujowo. I tak wszyscy umrzemy, nie ma za bardzo się czym przejmować.
Sebastian zaśmiał się pod nosem. Może rzeczywiście tak było. Może bez ścisłego trzymania się planu też da się żyć. Pocałował Apacza w usta.
– Chyba jednak nie żałuję, że się odezwałem w tym busie – rzucił, po czym złożył drugi pocałunek na ustach Apacza, który był mądrzejszy, niż mu się samemu wydawało.
Ich idyllę przerwało nagłe podenerwowanie owiec. Zaczęły głośniej beczeć i truchtać, wyraźnie czymś poirytowane. Wrócili na trawnik, by zobaczyć, jak mała, czarna kulka uskakuje spod nóg owiec, by zaraz wpaść pod kolejne. Sebastian pierwszy rozpoznał, co to takiego i ruszył psu na ratunek. Złapał szczeniaka, który jednak nie chciał się uspokoić w jego ramionach. Próbował się wyrwać.
– No już. – Sebastian głaskał go po boku.
Mógł mieć kilka miesięcy. Nie wyglądał na zgubę, bo był chudy, a jego futro w kilku miejscach pokrywało coś lepkiego. I śmierdział. Na oko Sebastiana był to mieszaniec, może owczarka niemieckiego. Grube łapy zapowiadały, że wyrośnie na całkiem dużego.
– Patrz – rzucił do Apacza. – Chcesz pogłaskać?
– Ee… – Chłopak wyraźnie starał się ukryć swoją niechęć. – Nie.
Sebastian, który bardziej dotąd skupiał się na szczeniaku. Uradowany, jakby właśnie dostał tory na szóste urodziny, pstrykał szczeniaka w ucho, spojrzał na niego zdziwiony.
– Dlaczego? – rzucił bez zrozumienia. – Jest taki słodki.
I tak oto pierwszy raz miał okazję zobaczyć Apacza wyraźnie zagubionego i zawstydzonego.
– No… ja nie lubię psów – wyznał i spojrzał na Sebastiana, wyczekując jego reakcji.
– Jak to? Bohun za tobą nie przepadał, ale przecież bawiłeś się z nim na łące, jak go znaleźliśmy.
– Bo to był twój pies, no! Nie chciałem wyjść na jeszcze większego świra, niż jestem. Nie chciałem, żebyś mnie nie lubił.
Sebastian uniósł szczeniaka na dwóch rękach, niczym ta małpa z „Króla Lwa” małego Simbę i przybliżył go do twarzy Apacza.
– Boisz się go? – spytał, unosząc brew.
Spanikowana mina chłopaka go rozbrajała. Nie wiedział tylko, czy rzeczywiście chodzi o psa, czy o to, że wyszedł na mięczaka.
– Nie boję się, tylko nie lubię, a one nie lubią mnie. To dwie różne rzeczy! Wcale się nie boję!
– Jasne – z łaski zgodził się Sebastian, uśmiechając się pod nosem. – No to poznałem twoją tajemnicę.
– Mam gorsze tajemnice – mruknął Apacz, jednak przełamując się, by pogłaskać szczeniaka po pysku. – A ty wiesz, ale świadomie to ignorujesz. To miło z twojej strony.
Sebastian nie potrzebował czasu, aby pojąć, co chłopak miał na myśli. Tak, nie wracał myślami do tego, co się stało na terenie starej fabryki i do tej myszy na wycieraczce. Robił to specjalnie. Chyba ludzie już tak mają, że widzą tylko to, co chcą widzieć.
– Monter mówił, że masz na to papiery.
– Bo mu tak wcisnąłem. Zapytał, więc coś musiałem powiedzieć. Nie mogłem mu powiedzieć prawdy.
– A mnie możesz?
Apacz się zasępił.
– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Zależy od ciebie. Jeśli zostanę tylko winem i seksem, to nie mogę. Jeśli ci powiem, to będziesz musiał ze mną zostać na zawsze.
Sebastian popatrzył na niego skonfundowany. To ostatnie zdanie brzmiało inaczej. Trochę wręcz jak groźba.
– No to może mi jednak nie mów – rzucił na odczepnego. – Powinienem zanieść go na policję, czy coś? – spytał, bo atmosfera zgęstniała.
– Mogę po powrocie zadzwonić do weterynarza, który przychodzi do owiec. Na pewno wie, gdzie jest najbliższe schronisko.
– Schronisko? No tak.
Sebastian przytulił mocniej szczeniaka, mimo że ten naprawdę śmierdział i był to zapach, który trudno będzie sprać. Apacz patrzył na niego przez chwilę, a potem westchnął. Nie lubił tej jego smutnej miny.
– No dobra. Weźmiemy go, ale ostrzegam, że u nas nikt prócz mamy nie lubi psów. Śpi w salonie i trzymaj go daleko ode mnie.
Zdzierży to, jeśli przez tą małą bestię Doktorowy będzie częściej szczerzył się tak jak teraz. W końcu, miłość to poświęcenie czy coś takiego.
– Wino, seks i śmierdzący szczeniak. Coraz lepiej. – Zaśmiał się Sebastian. – Cieszę się, że mnie tu zabrałeś.
 
Weterynarz stwierdził, że szczeniak jest niedożywiony i zapchlony. Na pierwsze miał pomóc zastrzyk z jakąś witaminową mieszanką i odpowiednia karma, na drugie kąpiel oraz specjalna obroża.
Był już wieczór. Rodzice Apacza wyszli gdzieś razem, a czwórka braci obserwowała go podejrzliwie z drugiego skraju salonu, gdzie skupili się wokół PlayStation. A on tylko siedział z wykąpanym i nakarmionym szczeniakiem na kanapie i przeczesywał mu futerko nowo zakupioną szczotką.
– Jak mu dasz na imię? – spytał Apacz.
– Bohuna tak nazwałem, bo kreacja Domogarowa była niesamowita. Nawet moja mama mówiła, że ona by wolała z Bohunem, a nie ze Skrzetuskim. Po cichu się z nią zgadzałem.
Kotek parsknął śmiechem i spojrzał na brata.
– Czyli od zawsze lubiłeś dzikusów jak ten tutaj. To jak nazwiesz tego? – spytał przekornie.
– Hm… – Sebastian zrobił minę, jakby się zastanawiał. Zerkał jednak z uśmiechem na niepocieszonego Apacza. Mały zazdrośnik. – Ma czarne futerko, więc parę fajnych blondynów odpada. Wiem, nazwę go Logan!
Teraz nawet młodszi bliźniaczy, dotąd pochłonięci meczem w FIFA, odwrócili się zainteresowani rozmową.
– No, Wolverine jest super! Chociaż wilk! Nieźle, Doktorowy!
Już wszyscy oprócz rodziców braci tak na niego wołali. Wszyscy też wykazywali dziwne zobojętnienie na to, że Apacz wróciło do domu z jakimś blondynem, a ich relacja była jasna od samego początku. Kotek dzielił z nimi jeden pokój. Docinał Apaczowi, ale wszystko było tylko dla żartu, jak to między braćmi.
Sebastian poprawił Loganowi pachnącą obróżkę i położył go sobie na kolanach. Apacz podszedł do nich i zmierzył się wzrokiem ze szczeniakiem. Blondyn miał wrażenie, jakby właśnie brał bierny udział w jakimś rytuale albo obserwował dwóch kowbojów przed pojedynkiem.
– No to rozejm. – Apacz usiadł na kanapie i objął chłopaka ramieniem. – Ale spać będzie tutaj. W moim pokoju nie ma miejsca na dwóch drapieżników.
– Dwóch? A Kotek?
– To tylko domowy pchlarz.
Brat pokazał mu jedynie środkowy palec i wrócił do obserwowania tego, co dzieje się na ekranie telewizora.
 
To był dobry dzień. Jeden z najlepszych w ciągu tych wakacji. Wieczór spędzili na leżeniu na kanapie. Zrobił Apaczowi, który torturom poddawał się bardzo cierpliwie, kilka warkoczyków. Został wyśmiany przez braci za to, że nie lubi piłki nożnej. Logan po raz pierwszy zaszczekał, gdy Apacz próbował go pocałować. Chyba jednak nie ma rozejmu między jego dwoma drapieżnikami. Naprawdę fajny dzień.
Teraz był tutaj, przed domem, i próbował nakłonić Logana do ostatniego opróżnienia pęcherza tego dnia.
– Ja wiem, jak to jest. Już to przerabiałem – powiedział do szczeniaka, który położył się w trawie zaraz po wyjściu z domu i odtąd nie podjął żadnych innych czynności. – Nie wrócimy, póki się nie wysikasz. Udajesz, że ci się nie chce, a potem wstanę w nocy do kibla i wdepnę w kałużę. Albo gorzej, któryś z rudzielców albo pani Olga. Wiesz, że jesteśmy tutaj gośćmi. Chyba nie chcesz, żeby cię wyrzucili? Bo ja nie chcę. Bardzo nie chcę.
Nic. Oczywiście.
– No szczajże!
Śmiech. Usłyszał cichy śmiech. Obrócił się, przekonany, że to Apacz wyszedł z domu sprawdzić, jak im idzie. Nie było go jednak. Wtedy koło winka domu dojrzał kogoś innego. Jakiegoś chłopaka.
– Kim jesteś?
W rozpoznaniu go nie przeszkodził mu panujący już półmrok, ale brak tej cholernej brody. Grześ. Był ostatnią osobą, jakiej się tu spodziewał. Już mniej zdziwiłyby go widok Montera z siekierą w dłoni.
– Grześ? – spytał, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widział. – Co ty tu robisz? I skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
– Od twojej mamy. Przyjechałem po ciebie.
Sebastian był tak zaskoczony tym, co właśnie widział i słyszał, że aż zabrakło mu słów. Grześ nie był taki. Grześ, którego znał, nie podejmował sam działań. Nie był skłonny do poświęceń. Nie chciał chodzić do tego pieprzonego lasu z Bohunem, a teraz przyjechał tutaj. Przecież musiał wejść pod tę górę, iść przez las, prawieże po ciemku.
– Wejdziemy do środka? – Grześ jako pierwszy przerwał ciszę. Stali teraz koło siebie. – Trochę chce mi się pić.
Sebastian znów obejrzał się za siebie, na dom. Szybko przemyślał kilka możliwych scenariuszy. Nie miał pojęcia, jakby miał wytłumaczyć nagłe pojawienie się tu jego byłego. I nie potrafił jeszcze do końca przewidzieć, jak zachowa się Apacz. Chyba wolał nie sprawdzać.
– Nie. W ogóle, Jezu – zaplątał się. – Zaskoczyłeś mnie. Nie przenocuję cię. Znaczy, nie ja, ale wiesz...
– Spokojnie. Wynająłem sobie pokój w miasteczku. Przyjechałem, bo musimy pogadać. Seba, wiele się wydarzyło. Chcę ci pomóc.
– Pomóc? Co ty do mnie mówisz? Jak pomóc? Z czym?
– Muszę cię też przeprosić.
Sebastian poczuł na stopie ozutej jedynie w gumowy klapek coś ciepłego, więc szybko schylił się i przełożył szczeniaka kilkanaście centymetrów dalej, żeby dokończył sikanie na trawę. W głowie miał zupełną sieczkę. Za co Grześ chciał przepraszać? No przecież on go rzucił, bo nie mógł oprzeć się potrzebie zostania suką najnędzniejszego faceta świata. To on z niego szydził, chociaż nawet nie miał odwagi, żeby powiedzieć tego na głos. To on tu powinien przepraszać.
– Przepraszam – powiedział na głos. – Przepraszam, Grzesiu.
– Okej. – odparł miękko chłopak. – To może, skoro nie mogę wejść, pójdziemy do mojego pokoju? Sam i tak raczej nie trafię z powrotem. Nie wiem, jak udało mi się tu trafić. Nawet zasięgu nie mogłem złapać.
Sebastian wziął Logana na ręce.
– Tak, chodźmy – zgodził się.
 

4 komentarze:

  1. Czyżby Sebastian miał jakieś zwidy? Może obok domu rośnie coś halucynogennego? Co tak nagle ten Grześ? To jakaś podpucha musi być... Cieszę się że Sebastian przygarnął szczeniaka :) I super imię mu wymyślił :) Lubię Logana - ta ostatnia część bardzo mi się podobała, chociaż była też bardzo smutna... No nic, czekam z niecierpliwością na wyjaśnienie zagadki Grzesia, a może i Apacza?;) Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może rosną tam niedojrzałe maki na przykład? :D Ciekawe przemyślenie.
      Nie przepadam za filmami z superbohaterami, ale Jackman zawsze na tak :)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. No i wow...!
    Tak to jest, trafiasz gdzieś przypadkiem i chcesz zostać na dłużej. Chcę, bardzo chcę zostać z twoim bohaterami.
    Mam jakieś takie przypuszczenia... Czy Apacz nie jest przypadkiem jakimś rysiem? Czymś jak trochę człowiekiem, trochę kotem? Bardzo lubię jego prostotę myślenia. I nie mówię tu o tym że jest głupi. Może my wszyscy tylko niepotrzebnie komplikujemy życie?
    A Grzesiek niech spada z tej góry, miał swój czas i nie wykorzystał to nue se teraz cuerpi. A co?!
    Jeszcze raz, to powiem (znacz napiszę ;p) bardzo mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, myślę, że ten ryś to znacznie bardziej "logiczniejsze" rozwiązanie niż ten żubr, który padł pod którymś rozdziałem :D Może, może... Apacz to taki typ, któremu ja w realnym życiu trochę zazdroszczę. Są tacy ludzie, co myślą "będzie, jak ma być", idą do przodu i jakoś im wszystko wychodzi. Jak tak nie umiem.
      Łoł, jakie emocje w tym ostatnim zdaniu :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń