niedziela, 25 sierpnia 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 11 - Noc pachnąca miętą, dzień śmierdzący zmywaczem


Wszystko pękło jak bańka mydlana.
Sebastian wrócił do domu nad ranem. Jego włosy były skołtunione i wciąż jeszcze trochę mokre, podobnie jak ubrania. Skórę zdobiły mu przylepione pędy rzęsy wodnej, a twarz szeroki uśmiech. Wyglądał trochę jak naćpany leśny duszek. Do czasu.
W progu mieszkania powitała go matka. Jej mina nie zachęcała do wejścia do środka. I jeszcze te dłonie oparte na biodrach. Nie zapowiadało się dobrze.

‒ Gdzie byłeś? ‒ spytała, ignorując nawet tradycyjne „dzień dobry”.
‒ No przecież pisałem ci wiadomość, że nie wrócę na noc.
‒ I widzę, że dobrze się bawiłeś. No to bardzo mi przykro.
‒ Słucham? ‒ zdziwił się Sebastian.
Jego mama wyszła na korytarz i zeszła kilka schodków w dół. Wskazała palcem na ścianę. Sebastian puścił smycz, co Bohun wykorzystał, aby wślizgnąć się przez uchylone drzwi do mieszkania. Jego pan nawet za nim nie spojrzał, pochłonięty czymś zupełnie innym. Dolna połowa ścian klatki schodowej, której przydałby się remont, była pomalowana farbą olejną w paskudnym beżowo-sraczkowym kolorze. W miejscu, które wskazywała matka Sebastiana, ktoś nabazgrał wodoodpornym flamastrem krzywe „Monter to ciota, a Czerniecki to jego szmata”.
‒ O, kurwa ‒ wyrwało się Sebastianowi, gdy rozczytał napis, zaraz jednak się zreflektował: ‒ Przepraszam.
‒ Przy takim czymś jedna „kurwa” to nawet za mało ‒ odpowiedziała jego mama. ‒ Sebastian, tego jest więcej. Na każdym piętrze właściwie. Wiesz, kto to mógł zrobić?
‒ Nie, nie bardzo. I co teraz? ‒ zapytał głupio. Był w totalnym szoku.
Jeszcze kilka dni temu jego głównym podejrzanym byłby nie kto inny, jak prześladujący go dziwoląg z lasu. Ostatnią noc spędził jednak w towarzystwie Apacza, a nawet odebrał mu dziewictwo. W lesie, na prześcieradle z paproci, po kąpieli w jeziorze porośniętym rzęsą wodną. No i Apacz nie zrobiłby mu takiego świństwa, teraz już to wiedział.
‒ Cóż, zmywacz do paznokci powinien sobie dać z tym radę – rzuciła mama Sebastiana, wzdychając ciężko. Nawet nie pytała o to, kim właściwie jest owy Monter.
‒ Super. Po prostu super.
Zajebiście wręcz.
 
Z rolką ręczników kuchennych pod pachą przystąpił do pracy tak, jak stał. Wciąż brudny, niewyspany i głodny. Flamaster schodził, ale z trudem. Farba olejna też schodziła, więc na ścianie zostawały plamy. Sebastian inaczej planował ten poranek, wracając z lasu. Po pierwsze, zamierzał wziąć kąpiel, podczas której rozpamiętywałby najlepszy orgazm w życiu. Później zjadłby śniadanie, napił się przy tym herbatki  i poszedł spać. Taki właśnie miał zajebisty plan, ale właśnie ścierał za pomocą zmywacza do paznokci swojej matki słowo „ciota” ze ściany.
‒ Ja pierdolę ‒ mruknął.
Na razie nawet nie miał siły ani ochoty zastanawiać się nad tym, kto to zrobił i w jakim celu. Przy którymś z kolei napisie wpadł w rutynę nie wymagającą zaangażowania umysłowego, więc jego myśli poszybowały w zupełnie innym kierunku.
Apacz wczoraj zaprowadził go nad ukryte w środku lasu małe jezioro. To chyba było wypełnione wodą zapadlisko. Strome brzegi spinały niczym szponami korzenie starych, potężnych drzew, które nachylały się ku jego środkowi. Woda była przyjemnie nagrzana, w nocy oddawała ciepło zgromadzone w ciągu słonecznego dnia. W jeziorku jednak nie dało się przejrzeć, bo całe porastała rzęsa wodna.
Rudy chłopak z lasu nie był skażony pornosami, nie miał żadnych wyobrażeń oprócz swoich własnych. Wszystko musiał odkryć sam. Pomógł Sebastianowi ściągnąć podkoszulek przez głowę, a potem do niego dopadł. Pocałował go w podbródek, bo do tego miejsca sięgał, gdy blondyn się nie pochylał. Później skupił się na jego mostku. Chwycił skórę między zęby, z wielkim wyczuciem, jednak Sebastian aż poczuł dreszcze. Może przez to, że było tak strasznie ciemno, tam, w środku lasu. Stali koło siebie, a i tak ledwo się widzieli. Apacz dotykał go dłońmi, najpierw plecy, a potem wyznaczał ścieżki na jego klatce piersiowej i brzuchu. Badał każde zagłębienie mięśni, wędrował wzdłuż nich palcami. Ciągnął za drobne, kręcone włoski w tamtych miejscach. Jednak to sutki spodobały mu się najbardziej. A Sebastian tylko czuł i słyszał. Słyszał te pieprzone, cykające świerszcze albo mu się wydawało. Chichotał jak dziecko. Podobało mu się. 
Pociągnął Apacza ze sobą na ziemię, bo czuł, że długo już nie ustoi na nogach. Chłopak teraz nachylał się nad nim. Sebastian czuł na policzkach i nosie jego długie włosy. Chwycił jedno pasmo wargami i pociągnął zaczepnie. Wymacał krawędź koszulki Apacza i podwinął ją. Chłopak posłusznie dał się rozebrać, jednak zaraz znów dopadł do niego. Pocałował go w miejsce na środku klatki piersiowej, a potem powędrował gorącym, mokrym językiem po jego skórze, znów do sutka. Dobrze rozczytywał reakcje Sebastiana.
– Łoł. Nie tak szybko kowboju – powstrzymał go Sebastian, czując coraz większy ucisk między nogami. – Zaraz będziesz robił, na co tylko masz ochotę, ale jeszcze spodnie, okej?
– Okej – sapnął Apacz, a blondyn zaraz poczuł delikatny pocałunek na ustach.
Uśmiechnął się.
– Chyba od tego powinniśmy zacząć – zauważył z rozbawieniem.
Teraz to on postanowił coś zrobić. Uniósł się do siadu i sięgnął do guzika spodni Apacza. Nie omieszkał sprawdzić, czy ten był podniecony. Był. Stuknął swoim czołem o jego, znów chichocząc jak dziecko. Ucałował jego usta, a gdy się rozwarły, pogłębił pieszczotę. Kiedy Apacz złapał już rytm, Sebastian poczuł dłonie wślizgujące się pod materiał jego dżinsów na tyłku. Chłopak najpierw ścisnął jego pośladki, a potem wbił w niej paznokcie. Dzikie zwierze z lasu.
Rozebrali się całkiem. Spodnie i bielizna wylądowały gdzieś w paprociach. Apacz sięgnął do pobudzonego penisa Sebastiana. Objął go dłonią, badał powoli. Drażnił i wyczekiwał choćby najdrobniejszej reakcji. Na wszystkie reagował zachwyconymi sapnięciami. Sięgnął dalej, do napiętych jąder. Zbadał je i zważył. Każde z osobna, muskając skórę opuszkami placów, prawie jakby grał na pianinie. Sebastian cierpliwie dawał robić z siebie manekina badawczego, zagryzając przy tym dolną wargę. Czuł się jak na torturach. Marzył o tym, żeby wreszcie Apacz objął mocno jego fiuta i po prostu mu strzepał, ale jednocześnie nie chciał, żeby ta pieszczota się skończyła. Czuł w okolicach krocza, jakby wbijano tam tysiąc szpilek. Za mało, ale jednocześnie w sam raz.
Zaraz jednak dłoń Apacza powędrowała jeszcze dalej. Była przy tym jeszcze mniej pewna. Sebastian uniósł się trochę i przysunął do chłopaka, niemal na nim siadając, żeby ułatwić mu dostęp.
– No dalej – zachęcił Apacza, szepcząc mu do szpiczastego ucha. – Przecież wiesz. Chcesz, prawda? Bo ja chcę.
– Chcę. – Usłyszał w odpowiedzi.
– Cudownie – odmruknął, po czym wsadził końcuszek języka do ucha Apacza. Naprawdę było cudownie. Gdyby to był Monter, już byłoby po wszystkim. Gdyby to był Grześ, nie byłoby niczego, bo robaki i kleszcze.
Wreszcie to poczuł. To na co czekał. Nie spinał się, zapraszał. Nie zawsze miał ochotę na bycie pasywem, ale teraz chciał, bardzo. Bo przecież to musiał być on. Nie wytrzymałby, gdyby to był ktoś inny. 
Apacz zrobił palcem kółko wokół lekko rozwartej dziurki. Skóra tam była inna, pomarszczona. Czuł też włoski, sztywniejsze niż te na klatce piersiowej Sebastiana. Na uczucie ciasnoty, która ścisnęła tylko jeden jego palec, prawie wybuchnął. Och, już chciał. Miał ten obraz przed oczami. Jedną dłonią będzie trzymał Doktorowego za włosy, a palce drugiej splecie z jego palcami. I oboje będą pachnieć miętą.
Zaprowadził Sebastiana do jeziora, o którym blondyn zupełnie zapomniał. Gdy razem zanurzali się w wodzie, Czernieckiemu przypomniały się jakieś głupawe piosenki o pierwszych razach i miłości na świeżym powietrzu. Kora była w tym dobra, cykady na Cykladach. No i jeszcze niezapomniane dmuchawce, latawce i wiatr, ale tylko w oryginale. Potem nie myślał już o niczym innym. I czuł miętę. 
Obmyli się wzajemnie, każdy zakątek ciała. Ich włosy kleiły się teraz do nagich ciał. Sebastian widział się wśród paproci. Z szeroko rozrzuconymi rękami  i nogami. Takiego obnażonego i zapraszającego. Niewinnie sprośnego.
I tak właśnie było. Nic nawet nie mówili. Apacz położył się na nim. Wsunął dłoń w jego mokre włosy, zaciskając mocno palce, a penisa wsunął w niego. Sebastian doszedł jeszcze, gdy członek przesuwał się w jego wnętrzu, ale on sam nawet nie zmiękł. Pod zaciśniętymi powiekami, rozbłysło mu tylko tysiąc gwiazd. Apacz z posłusznego kundelka ze schroniska przemienił się w wilka. Nie baczył nawet na stęknięcia bólu Sebastiana, ale to dobrze. Niech bierze, niech go pożąda. Właśnie jego. 
Zaraz Sebastian znowu zobaczył gwiazdy, chociaż oczy wciąż trzymał zamknięte. A później tak leżeli, w tych paprociach. 
 
A teraz był tu. Dusiła go frustracja i zapach zmywacza do paznokci. Do tego jego komórka zaczęła dzwonić. Nie zdziwił się specjalnie, gdy zobaczył na wyświetlaczu, kto to. Odebrał po chwili wahania. Miał wielką ochotę go po prostu olać.
– Zajebię cię, słyszysz?! – Usłyszał pijany, wściekły głos Montera. – Ciebie i tą twoją sukę! Tylko czekaj!
I to było wszystko. Nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, a rozmowa już się skończyła. 
– Jaką sukę? – zastanowił się na głos.
Najpierw pomyślał o Bohunie, który, co prawda, suką nie był, ale jego matka już tak. Jednak co pies miałby do całej sprawy? I wtedy Sebastian zaczął na poważnie zastanawiać się nad tym, kto zrobił te napisy i skąd w ogóle wiedział o nim i Monterze. Suka. Spojrzał w górę, ale nie szukał pomocy u sił wyższych. Aśka mieszkała nad nim. I wszystko mu mówiło, że to ona był suką.
Aśka była zaskoczona jego widokiem po otworzeniu drzwi. Później na jej ładnej twarzy pojawiło się coś, co momentalnie zniknęło, bo spróbowała to ukryć, ale Sebastian to dostrzegł. Winę.
– No, hej – rzuciła. – Ciekawie wyglądasz. Ruchałeś się z jakimś syrenem?
– Powiedziałbym ci, ale chyba wiesz... Mam obawy, że nie zostałoby to tylko między nami. Nowe panele – zauważył, wchodząc do przedpokoju. Całe to mieszkanie wyglądało, jak wydarte z gazetki Ikei. Matka Aśki podążała za najnowszymi trendami, bo było ją na to stać.
– Wczoraj montowali – odparła dziewczyna, chyba tylko po to, aby odwlec rozmowę.
– Fajne. Zrobisz mi kanapkę? I herbatę? Nie jadłem nic od wczoraj.
– Hej, patriarchat się skończył!
Sebastian popatrzył na nią tak, że od razu weszła do kuchni. On zaś udał się do jej pokoju, usiadł na łóżku z kwiatową narzutą. Gdy czekał, wyjrzał przez okno, jego spojrzenie padło wprost na stojący naprzeciwko wieżowiec. Odnawiany w tamtym roku, z nową elewacją, paskudnie żółtą. Pomiędzy ósmym i siódmym piętrem widniał wielki napis zrobiony sprejem.
„Monter to pedał”.
Sebastian zacisnął wargi. Czyli było jeszcze gorzej, niż sądził.
– Kanapka. – Aśka położyła talerz ze śniadaniem obok niego. Sama usiadła na obrotowym krześle przy biurku. – Z łososiem.
– Super.
– Herbata z cukrem, jak lubisz – dodała, wskazując na kubek stojący na różowej podkładce na biurku.
– I tyle potrzeba mi do szczęścia – parsknął Sebastian, przeżuwając pierwszy kęs. – To mów.
– Wiesz, że jestem aktywna w mediach społecznościowych? – zaczęła Aśka. – Mam kanał na YouTubie. Oglądasz?
Sebastian pokręcił głową.
– Jakieś pierdoły o makijażach i farbowaniu włosów.
– No. Głównie oglądają mnie nastolatki. Zaczęły mnie pytać o różne rzeczy, o które wstydziły zapytać się rodziców. Typu „Czy jak wsadzę sobie tampon, to czy stracę dziewictwo?” – Zaśmiała się słabo. – No i pytali mnie też o te sprawy. Takie twoje. Opowiadałam im o tobie w liceum.
– O mnie?!
– Nie podawałam im twojego imienia, czy coś. Używałam pseudonimu. Opowiadałam o moim koledze i jego chłopaku. Jednak nie było to zbyt popularne, twój jałowy związek z Grzesiem nie sprawił, że trafiłam na szczyt rankingu YouTube'a. Co innego, gdy pojawił się Monter. Niczego nieświadoma dziewczyna, numerki w lesie…
– Ja pierdolę, Aśka! – wybuchnął Sebastian. – Mówiłem ci to, bo jesteś moją przyjaciółką. I co, jak kręciłaś filmiki o tym, jak mnie ruchał, to używałaś jego ksywki? Nazywałaś go Monterem?! W Internecie?
– Nie! Ciebie nazywałam Kurtem po Cobainie, a jego Spawaczem. Tylko że pierwsze filmiki zaczęłam wrzucać jeszcze w liceum. No i w naszej budzie mój kanał nadal jest szczególnie popularny. Napisała do mnie jedna dziewczyna, co teraz chodzi do naszego liceum, że ona wie, o kim kręcę. Że Spawacz to tak naprawdę Monter. I że powie siostrze.
Sebastian spojrzał na nią zbity z tropu.
– Siostrze?
– Natalii.
– Natalii?
Aśka uśmiechnęła się krzywo. Napiła się herbaty, którą zrobiła dla Sebastiana.
– Ja też miałam problem z przypomnieniem sobie jej imienia. Pewnie Monter też tak ma. Natalia to jego dziewczyna, ta z bogatym starym.
– A, no tak – mruknął Sebastian. Ona jednak była tylko jednym z problemów, może nawet tym najmniej znaczącym.
– To jego dziewczyna – powtórzyła Aśka, nie dostając od Sebastiana spodziewanej reakcji. Czuła się fatalnie. Już wolałaby opierdol, który oczyściłby atmosferę między nimi. – Wiem, że spieprzyłam.
– Spieprzyłaś – potwierdził Sebastian – ale to teraz nasz najmniejszy problem. On do mnie dzwonił. Groził mnie i tobie. Jest naprawdę wkurwiony, a ja nie znam go na tyle, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny.
– Ale przecież i tak wszyscy wiedzą, że jest gejem.
Sebastian popatrzył na nią, jak na idiotkę. Kanapkę już skończył, smakowała mu. Podszedł do Aśki po swoją herbatę. Uśmiechnął się lekko, widząc z bliska jej minę szczeniaczka, który nabroił. Właściwie nie miał do niej aż takiego żalu. Nie zrobiła nic złego, wydałoby się prędzej, czy później, a Monterowi się należało. W sumie, to było nawet zabawne.
– Jacy wszyscy? – zapytał. – Mona i Glaca na pewno, ale nieoficjalnie. Ten temat wśród nich nie istnieje. Monter ma szerszy krąg znajomych, właściwie im przewodzi. Czy powinien powiedzieć „przewodził”? Napakowany testosteronem lider zespołu z gitarą, ruchający po kątach klubów napalone laski. Jeżdżący motocyklem i zaliczający wszystkie koncerty razem ze swoim wiernym komandem odzianych w skóry, nachlanych, długowłosych gości, którym przydałaby się kąpiel. Taki miał image. A teraz został tym…
Aśka popatrzyła na to, co wskazywał jej Sebastian. Na wielki napis.
– Stracił nie tylko zakład mechaniczny starego swojej dziewczyny. Teraz w oczach jest tym samym, co taki Grześ. Wiesz, że on bał się wracać po zmierzchu do domu? Kumple Montera często w zimie przesiadywali na klatce w jego bloku, bo chyba jeden z nich tam mieszkał, popijali piwo i chronili się przed zimnem. Nie dawali Grzesiowi przejść, póki nie oddał mi kasy. Rzucili też przy tym kilkoma „pedałami”. Może nawet Monter kilka razy też brał w tym udział. Grześ w końcu zaczął wchodzić drugą klatką, jechał na samą górę, przechodził korytarzem na ostatnim piętrze do swojej klatki i schodził w dół. Tylko po to, aby dostać się do własnego mieszkania. Teraz czaisz?
***
Długowłosy chłopak jęknął sfrustrowany, naciągając w pośpiechu spodnie na nagi tyłek. Walenie do drzwi zrobiło się jeszcze głośniejsze.
– No moment – powiedział, ale tak cicho, że narwaniec na korytarzu nie miał prawa go usłyszeć.
Jeszcze chwila i wujek się obudzi. Wyszedł ze swojego malutkiego pokoju w kawalerce na przedpokój. W tym samym momencie siwa głowa wychyliła się z salonu.
– Wujku, idź do siebie – poprosił Mona. – Ja otworzę. Zaraz będzie „Jeden z dziesięciu”. I przygłośnij sobie na pilocie, bo znowu nie będziesz słyszał pytań.
Na szczęście wujek posłuchał jego rady. Mona przełknął jeszcze ślinę, nim otworzył drzwi. Nie miał pojęcia, jaką minę powinien przybrać. W środku aż rozsadzała go radość. Znowu był tylko jego.
Aż cofnął się o krok, gdy złapał spojrzenie przekrwionych oczu Montera. Ten był pijany, bardzo. Może nawet coś więcej. I był wściekły.
– Obudziłeś mojego wujka.
– Zamknij się! – warknął Monter i wprosił się do środka. Popchnął Monę do jego malutkiego, zagraconego pokoju.
Chwiał się. Musiał podeprzeć się ściany, aby nie upaść.
– I czego się tak lipisz?! – spytał czekającego na jego kolejny ruch Monę. – To wszystko przez takich jak wy. Gdyby was nie było… – bełkotał.
– Jak my? – powtórzył długowłosy chłopak.
– Dopraszacie się jak jakieś kurwy. Sami tego chcecie – wybełkotał Monter i chwycił się za krocze. – Chcesz tego, suko? Oczywiście, że chcesz.
Mona nawet nie zamierzał zaprzeczać. Zsunął z siebie spodnie. Nie musiał ich rozpinać, bo były o kilka rozmiarów za duże. Nie miał pod spodem bielizny. Stał teraz przed nim nagi. Na wklęsłym brzuchu miał rozległego, blednącego siniaka.
– Kto ci to zrobił? – spytał Monter, podchodząc.
Ty – odparł mu w myślach Mona – tylko byłeś wtedy jeszcze bardziej najebany niż teraz i nie pamiętasz. Po czym uklęknął na podłodze i zaczął rozpinać mu spodnie. W przeciwieństwie do tego całego, pięknego Czernieckiego, on był znacznie bardziej przeciętną suką, ale też znacznie bardziej wierną. Czekał cierpliwie, a jego pan zawsze wracał.
Jęknął, gdy poczuł szarpnięcie za włosy. Nie był aż tak naiwny, żeby szukać w tym jakiejkolwiek namiętności.
Tak. Wrócił. I on się teraz postara, aby został już na zawsze.


2 komentarze:

  1. Oj Aśka, Aśka... Coś Ty zrobiła...
    Ale no trudno, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda?
    Ciekawi mnie co na te napisy powie Apacz. I czy to ma jakiś związek z początkiem opowiadania.
    Rozdział cudowny i czekam na kontynuację.
    Życzę dużo weny i czasu ;)
    Pozdrawiam Alex

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło" -> Tu bym nie była tego taka pewna ;D A Apacz zamiast mówić, chyba woli robić ;)
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń