Wszystko
pękło jak bańka mydlana.
Sebastian
wrócił do domu nad ranem. Jego włosy były skołtunione i wciąż
jeszcze trochę mokre, podobnie jak ubrania. Skórę zdobiły mu
przylepione pędy rzęsy wodnej, a twarz szeroki uśmiech. Wyglądał
trochę jak naćpany leśny duszek. Do czasu.
W
progu mieszkania powitała go matka. Jej mina nie zachęcała do
wejścia do środka. I jeszcze te dłonie oparte na biodrach. Nie
zapowiadało się dobrze.
‒ Gdzie
byłeś? ‒ spytała, ignorując nawet tradycyjne „dzień dobry”.
‒ No
przecież pisałem ci wiadomość, że nie wrócę na noc.
‒ I
widzę, że dobrze się bawiłeś. No to bardzo mi przykro.
‒ Słucham?
‒ zdziwił się Sebastian.
Jego
mama wyszła na korytarz i zeszła kilka schodków w dół. Wskazała
palcem na ścianę. Sebastian puścił smycz, co Bohun wykorzystał,
aby wślizgnąć się przez uchylone drzwi do mieszkania. Jego pan
nawet za nim nie spojrzał, pochłonięty czymś zupełnie innym.
Dolna połowa ścian klatki schodowej, której przydałby się
remont, była pomalowana farbą olejną w paskudnym beżowo-sraczkowym
kolorze. W miejscu, które wskazywała matka Sebastiana, ktoś
nabazgrał wodoodpornym flamastrem krzywe „Monter to ciota, a
Czerniecki to jego szmata”.
‒ O,
kurwa ‒ wyrwało się Sebastianowi, gdy rozczytał napis, zaraz
jednak się zreflektował: ‒ Przepraszam.
‒ Przy
takim czymś jedna „kurwa” to nawet za mało ‒ odpowiedziała
jego mama. ‒ Sebastian, tego jest więcej. Na każdym piętrze
właściwie. Wiesz, kto to mógł zrobić?
‒ Nie,
nie bardzo. I co teraz? ‒ zapytał głupio. Był w totalnym szoku.
Jeszcze
kilka dni temu jego głównym podejrzanym byłby nie kto inny, jak
prześladujący go dziwoląg z lasu. Ostatnią noc spędził jednak w
towarzystwie Apacza, a nawet odebrał mu dziewictwo. W lesie, na
prześcieradle z paproci, po kąpieli w jeziorze porośniętym rzęsą
wodną. No i Apacz nie zrobiłby mu takiego świństwa, teraz już to
wiedział.
‒ Cóż,
zmywacz do paznokci powinien sobie dać z tym radę – rzuciła mama
Sebastiana, wzdychając ciężko. Nawet nie pytała o to, kim
właściwie jest owy Monter.
‒ Super.
Po prostu super.
Zajebiście wręcz.
Z
rolką ręczników kuchennych pod pachą przystąpił do pracy tak,
jak stał. Wciąż brudny, niewyspany i głodny. Flamaster schodził,
ale z trudem. Farba olejna też schodziła, więc na ścianie
zostawały plamy. Sebastian inaczej planował ten poranek, wracając
z lasu. Po pierwsze, zamierzał wziąć kąpiel, podczas której
rozpamiętywałby najlepszy orgazm w życiu. Później zjadłby
śniadanie, napił się przy tym herbatki i poszedł spać.
Taki właśnie miał zajebisty plan, ale właśnie ścierał za
pomocą zmywacza do paznokci swojej matki słowo „ciota” ze
ściany.
‒ Ja
pierdolę ‒ mruknął.
Na
razie nawet nie miał siły ani ochoty zastanawiać się nad tym, kto
to zrobił i w jakim celu. Przy którymś z kolei napisie wpadł w
rutynę nie wymagającą zaangażowania umysłowego, więc jego
myśli poszybowały w zupełnie innym kierunku.
Apacz
wczoraj zaprowadził go nad ukryte w środku lasu małe jezioro. To
chyba było wypełnione wodą zapadlisko. Strome brzegi spinały
niczym szponami korzenie starych, potężnych drzew, które nachylały
się ku jego środkowi. Woda była przyjemnie nagrzana, w nocy
oddawała ciepło zgromadzone w ciągu słonecznego dnia. W jeziorku
jednak nie dało się przejrzeć, bo całe porastała rzęsa wodna.
Rudy
chłopak z lasu nie był skażony pornosami, nie miał żadnych
wyobrażeń oprócz swoich własnych. Wszystko musiał odkryć sam.
Pomógł Sebastianowi ściągnąć podkoszulek przez głowę, a potem
do niego dopadł. Pocałował go w podbródek, bo do tego miejsca
sięgał, gdy blondyn się nie pochylał. Później skupił się na
jego mostku. Chwycił skórę między zęby, z wielkim wyczuciem,
jednak Sebastian aż poczuł dreszcze. Może przez to, że było tak
strasznie ciemno, tam, w środku lasu. Stali koło siebie, a i tak
ledwo się widzieli. Apacz dotykał go dłońmi, najpierw plecy, a potem wyznaczał ścieżki na jego klatce piersiowej i brzuchu. Badał każde
zagłębienie mięśni, wędrował wzdłuż nich palcami. Ciągnął
za drobne, kręcone włoski w tamtych miejscach. Jednak to sutki
spodobały mu się najbardziej. A Sebastian tylko czuł i słyszał.
Słyszał te pieprzone, cykające świerszcze albo mu się wydawało. Chichotał jak dziecko. Podobało mu się.
Pociągnął
Apacza ze sobą na ziemię, bo czuł, że długo już nie ustoi na
nogach. Chłopak teraz nachylał się nad nim. Sebastian czuł na
policzkach i nosie jego długie włosy. Chwycił jedno pasmo wargami i pociągnął zaczepnie. Wymacał krawędź koszulki Apacza i podwinął ją. Chłopak posłusznie dał się
rozebrać, jednak zaraz znów dopadł do niego. Pocałował go
w miejsce na środku klatki piersiowej, a potem powędrował gorącym,
mokrym językiem po jego skórze, znów do sutka. Dobrze rozczytywał reakcje Sebastiana.
– Łoł.
Nie tak szybko kowboju – powstrzymał go Sebastian, czując coraz
większy ucisk między nogami. – Zaraz będziesz robił, na co
tylko masz ochotę, ale jeszcze spodnie, okej?
– Okej
– sapnął Apacz, a blondyn zaraz poczuł delikatny pocałunek na
ustach.
Uśmiechnął się.
– Chyba
od tego powinniśmy zacząć – zauważył z rozbawieniem.
Teraz
to on postanowił coś zrobić. Uniósł się do siadu i sięgnął
do guzika spodni Apacza. Nie omieszkał sprawdzić, czy ten był
podniecony. Był. Stuknął swoim czołem o jego, znów chichocząc jak
dziecko. Ucałował jego usta, a gdy się rozwarły, pogłębił
pieszczotę. Kiedy Apacz złapał już rytm, Sebastian poczuł dłonie
wślizgujące się pod materiał jego dżinsów na tyłku. Chłopak
najpierw ścisnął jego pośladki, a potem wbił w niej paznokcie.
Dzikie zwierze z lasu.
Rozebrali
się całkiem. Spodnie i bielizna wylądowały gdzieś w paprociach.
Apacz sięgnął do pobudzonego penisa Sebastiana. Objął go dłonią,
badał powoli. Drażnił i wyczekiwał choćby najdrobniejszej
reakcji. Na wszystkie reagował zachwyconymi sapnięciami. Sięgnął
dalej, do napiętych jąder. Zbadał je i zważył. Każde z osobna,
muskając skórę opuszkami placów, prawie jakby grał na pianinie.
Sebastian cierpliwie dawał robić z siebie manekina badawczego,
zagryzając przy tym dolną wargę. Czuł się jak na torturach.
Marzył o tym, żeby wreszcie Apacz objął mocno jego fiuta i po
prostu mu strzepał, ale jednocześnie nie chciał, żeby ta
pieszczota się skończyła. Czuł w okolicach krocza, jakby wbijano
tam tysiąc szpilek. Za mało, ale jednocześnie w sam raz.
Zaraz
jednak dłoń Apacza powędrowała jeszcze dalej. Była przy tym
jeszcze mniej pewna. Sebastian uniósł się trochę i przysunął do
chłopaka, niemal na nim siadając, żeby ułatwić mu dostęp.
– No
dalej – zachęcił Apacza, szepcząc mu do szpiczastego ucha. –
Przecież wiesz. Chcesz, prawda? Bo ja chcę.
– Chcę.
– Usłyszał w odpowiedzi.
– Cudownie
– odmruknął, po czym wsadził końcuszek języka do ucha Apacza.
Naprawdę było cudownie. Gdyby to był Monter, już byłoby po
wszystkim. Gdyby to był Grześ, nie byłoby niczego, bo robaki i
kleszcze.
Wreszcie
to poczuł. To na co czekał. Nie spinał się, zapraszał. Nie
zawsze miał ochotę na bycie pasywem, ale teraz chciał, bardzo. Bo
przecież to musiał być on. Nie wytrzymałby, gdyby to był ktoś
inny.
Apacz
zrobił palcem kółko wokół lekko rozwartej dziurki. Skóra tam
była inna, pomarszczona. Czuł też włoski, sztywniejsze niż te na
klatce piersiowej Sebastiana. Na uczucie ciasnoty, która ścisnęła
tylko jeden jego palec, prawie wybuchnął. Och, już chciał. Miał
ten obraz przed oczami. Jedną dłonią będzie trzymał Doktorowego
za włosy, a palce drugiej splecie z jego palcami. I oboje będą
pachnieć miętą.
Zaprowadził
Sebastiana do jeziora, o którym blondyn zupełnie zapomniał. Gdy
razem zanurzali się w wodzie, Czernieckiemu przypomniały się
jakieś głupawe piosenki o pierwszych razach i miłości na świeżym
powietrzu. Kora była w tym dobra, cykady na Cykladach. No i
jeszcze niezapomniane dmuchawce, latawce i wiatr, ale tylko w
oryginale. Potem nie myślał już o niczym innym. I czuł miętę.
Obmyli
się wzajemnie, każdy zakątek ciała. Ich włosy kleiły się teraz
do nagich ciał. Sebastian widział się wśród paproci. Z szeroko
rozrzuconymi rękami i nogami. Takiego obnażonego i
zapraszającego. Niewinnie sprośnego.
I
tak właśnie było. Nic nawet nie mówili. Apacz położył się na
nim. Wsunął dłoń w jego mokre włosy, zaciskając mocno palce, a
penisa wsunął w niego. Sebastian doszedł jeszcze, gdy członek
przesuwał się w jego wnętrzu, ale on sam nawet nie zmiękł. Pod
zaciśniętymi powiekami, rozbłysło mu tylko tysiąc gwiazd. Apacz z
posłusznego kundelka ze schroniska przemienił się w wilka. Nie
baczył nawet na stęknięcia bólu Sebastiana, ale to dobrze. Niech
bierze, niech go pożąda. Właśnie jego.
Zaraz Sebastian znowu zobaczył gwiazdy, chociaż oczy wciąż trzymał zamknięte. A później tak leżeli, w tych paprociach.
A
teraz był tu. Dusiła go frustracja i zapach zmywacza do paznokci. Do tego jego komórka zaczęła dzwonić. Nie zdziwił się specjalnie, gdy
zobaczył na wyświetlaczu, kto to. Odebrał po chwili wahania. Miał
wielką ochotę go po prostu olać.
– Zajebię
cię, słyszysz?! – Usłyszał pijany, wściekły głos Montera. –
Ciebie i tą twoją sukę! Tylko czekaj!
I
to było wszystko. Nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, a rozmowa już się skończyła.
– Jaką
sukę? – zastanowił się na głos.
Najpierw
pomyślał o Bohunie, który, co prawda, suką nie był, ale jego
matka już tak. Jednak co pies miałby do całej sprawy? I wtedy
Sebastian zaczął na poważnie zastanawiać się nad tym, kto zrobił
te napisy i skąd w ogóle wiedział o nim i Monterze. Suka.
Spojrzał w górę, ale nie szukał pomocy u sił wyższych. Aśka
mieszkała nad nim. I wszystko mu mówiło, że to ona był suką.
Aśka
była zaskoczona jego widokiem po otworzeniu drzwi. Później na jej
ładnej twarzy pojawiło się coś, co momentalnie zniknęło, bo
spróbowała to ukryć, ale Sebastian to dostrzegł. Winę.
– No,
hej – rzuciła. – Ciekawie wyglądasz. Ruchałeś się z jakimś
syrenem?
– Powiedziałbym
ci, ale chyba wiesz... Mam obawy, że nie zostałoby to tylko między nami. Nowe panele – zauważył, wchodząc do
przedpokoju. Całe to mieszkanie wyglądało, jak wydarte z gazetki
Ikei. Matka Aśki podążała za najnowszymi trendami, bo było ją na
to stać.
– Wczoraj
montowali – odparła dziewczyna, chyba tylko po to, aby odwlec tę
rozmowę.
– Fajne.
Zrobisz mi kanapkę? I herbatę? Nie jadłem nic od wczoraj.
– Hej,
patriarchat się skończył!
Sebastian
popatrzył na nią tak, że od razu weszła do kuchni. On zaś udał
się do jej pokoju, usiadł na łóżku z kwiatową narzutą. Gdy
czekał, wyjrzał przez okno, jego spojrzenie padło wprost na stojący naprzeciwko
wieżowiec. Odnawiany w tamtym roku, z nową elewacją, paskudnie
żółtą. Pomiędzy ósmym i siódmym piętrem widniał wielki napis zrobiony
sprejem.
„Monter
to pedał”.
Sebastian
zacisnął wargi. Czyli było jeszcze gorzej, niż sądził.
– Kanapka.
– Aśka położyła talerz ze śniadaniem obok niego. Sama usiadła na
obrotowym krześle przy biurku. – Z łososiem.
– Super.
– Herbata
z cukrem, jak lubisz – dodała, wskazując na kubek stojący na
różowej podkładce na biurku.
– I
tyle potrzeba mi do szczęścia – parsknął Sebastian, przeżuwając
pierwszy kęs. – To mów.
– Wiesz,
że jestem aktywna w mediach społecznościowych? – zaczęła Aśka.
– Mam kanał na YouTubie. Oglądasz?
Sebastian
pokręcił głową.
– Jakieś
pierdoły o makijażach i farbowaniu włosów.
– No.
Głównie oglądają mnie nastolatki. Zaczęły mnie pytać o różne
rzeczy, o które wstydziły zapytać się rodziców. Typu „Czy jak
wsadzę sobie tampon, to czy stracę dziewictwo?” – Zaśmiała
się słabo. – No i pytali mnie też o te sprawy. Takie twoje.
Opowiadałam im o tobie w liceum.
– O
mnie?!
– Nie
podawałam im twojego imienia, czy coś. Używałam pseudonimu.
Opowiadałam o moim koledze i jego chłopaku. Jednak nie było to zbyt
popularne, twój jałowy związek z Grzesiem nie sprawił, że
trafiłam na szczyt rankingu YouTube'a. Co innego, gdy pojawił się
Monter. Niczego nieświadoma dziewczyna, numerki w lesie…
– Ja
pierdolę, Aśka! – wybuchnął Sebastian. – Mówiłem ci to, bo jesteś moją przyjaciółką. I co, jak kręciłaś filmiki o
tym, jak mnie ruchał, to używałaś jego ksywki? Nazywałaś go
Monterem?! W Internecie?
– Nie!
Ciebie nazywałam Kurtem po Cobainie, a jego Spawaczem. Tylko że
pierwsze filmiki zaczęłam wrzucać jeszcze w liceum. No i w naszej
budzie mój kanał nadal jest szczególnie popularny. Napisała do
mnie jedna dziewczyna, co teraz chodzi do naszego liceum, że ona wie, o kim kręcę. Że Spawacz to tak
naprawdę Monter. I że powie siostrze.
Sebastian
spojrzał na nią zbity z tropu.
– Siostrze?
– Natalii.
– Natalii?
Aśka
uśmiechnęła się krzywo. Napiła się herbaty, którą zrobiła
dla Sebastiana.
– Ja
też miałam problem z przypomnieniem sobie jej imienia. Pewnie
Monter też tak ma. Natalia to jego dziewczyna, ta z bogatym starym.
– A,
no tak – mruknął Sebastian. Ona jednak była tylko jednym z problemów,
może nawet tym najmniej znaczącym.
– To
jego dziewczyna – powtórzyła Aśka, nie dostając od Sebastiana
spodziewanej reakcji. Czuła się fatalnie. Już wolałaby opierdol,
który oczyściłby atmosferę między nimi. – Wiem, że
spieprzyłam.
– Spieprzyłaś
– potwierdził Sebastian – ale to teraz nasz najmniejszy problem.
On do mnie dzwonił. Groził mnie i tobie. Jest naprawdę wkurwiony,
a ja nie znam go na tyle, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny.
– Ale
przecież i tak wszyscy wiedzą, że jest gejem.
Sebastian
popatrzył na nią, jak na idiotkę. Kanapkę już skończył,
smakowała mu. Podszedł do Aśki po swoją herbatę. Uśmiechnął
się lekko, widząc z bliska jej minę szczeniaczka, który nabroił.
Właściwie nie miał do niej aż takiego żalu. Nie zrobiła nic
złego, wydałoby się prędzej, czy później, a Monterowi się
należało. W sumie, to było nawet zabawne.
– Jacy
wszyscy? – zapytał. – Mona i Glaca na pewno, ale nieoficjalnie.
Ten temat wśród nich nie istnieje. Monter ma szerszy krąg
znajomych, właściwie im przewodzi. Czy powinien powiedzieć
„przewodził”? Napakowany testosteronem lider zespołu z gitarą,
ruchający po kątach klubów napalone laski. Jeżdżący motocyklem
i zaliczający wszystkie koncerty razem ze swoim wiernym komandem
odzianych w skóry, nachlanych, długowłosych gości, którym
przydałaby się kąpiel. Taki miał image. A teraz został tym…
Aśka
popatrzyła na to, co wskazywał jej Sebastian. Na wielki napis.
– Stracił
nie tylko zakład mechaniczny starego swojej dziewczyny. Teraz w
oczach jest tym samym, co taki Grześ. Wiesz, że on bał się wracać
po zmierzchu do domu? Kumple Montera często w zimie przesiadywali na
klatce w jego bloku, bo chyba jeden z nich tam mieszkał, popijali
piwo i chronili się przed zimnem. Nie dawali Grzesiowi przejść,
póki nie oddał mi kasy. Rzucili też przy tym kilkoma „pedałami”.
Może nawet Monter kilka razy też brał w tym udział. Grześ w
końcu zaczął wchodzić drugą klatką, jechał na samą górę,
przechodził korytarzem na ostatnim piętrze do swojej klatki i
schodził w dół. Tylko po to, aby dostać się do własnego
mieszkania. Teraz czaisz?
***
Długowłosy
chłopak jęknął sfrustrowany, naciągając w pośpiechu spodnie na
nagi tyłek. Walenie do drzwi zrobiło się jeszcze głośniejsze.
– No
moment – powiedział, ale tak cicho, że narwaniec na korytarzu nie
miał prawa go usłyszeć.
Jeszcze chwila i wujek się obudzi. Wyszedł ze swojego malutkiego pokoju w
kawalerce na przedpokój. W tym samym momencie siwa głowa wychyliła
się z salonu.
– Wujku,
idź do siebie – poprosił Mona. – Ja otworzę. Zaraz będzie
„Jeden z dziesięciu”. I przygłośnij sobie na pilocie, bo znowu
nie będziesz słyszał pytań.
Na
szczęście wujek posłuchał jego rady. Mona przełknął jeszcze
ślinę, nim otworzył drzwi. Nie miał pojęcia, jaką minę
powinien przybrać. W środku aż rozsadzała go radość. Znowu był tylko jego.
Aż
cofnął się o krok, gdy złapał spojrzenie przekrwionych oczu
Montera. Ten był pijany, bardzo. Może nawet coś więcej. I był
wściekły.
– Obudziłeś
mojego wujka.
– Zamknij
się! – warknął Monter i wprosił się do środka. Popchnął
Monę do jego malutkiego, zagraconego pokoju.
Chwiał
się. Musiał podeprzeć się ściany, aby nie upaść.
– I
czego się tak lipisz?! – spytał czekającego na jego kolejny ruch
Monę. – To wszystko przez takich jak wy. Gdyby was nie było… –
bełkotał.
– Jak
my? – powtórzył długowłosy chłopak.
– Dopraszacie
się jak jakieś kurwy. Sami tego chcecie – wybełkotał Monter i
chwycił się za krocze. – Chcesz tego, suko? Oczywiście, że
chcesz.
Mona
nawet nie zamierzał zaprzeczać. Zsunął z siebie spodnie. Nie
musiał ich rozpinać, bo były o kilka rozmiarów za duże. Nie miał
pod spodem bielizny. Stał teraz przed nim nagi. Na wklęsłym
brzuchu miał rozległego, blednącego siniaka.
– Kto
ci to zrobił? – spytał Monter, podchodząc.
Ty
– odparł mu w myślach Mona – tylko byłeś wtedy jeszcze
bardziej najebany niż teraz i nie pamiętasz. Po czym uklęknął na
podłodze i zaczął rozpinać mu spodnie. W przeciwieństwie do tego
całego, pięknego Czernieckiego, on był znacznie bardziej
przeciętną suką, ale też znacznie bardziej wierną. Czekał
cierpliwie, a jego pan zawsze wracał.
Jęknął,
gdy poczuł szarpnięcie za włosy. Nie był aż tak naiwny, żeby
szukać w tym jakiejkolwiek namiętności.
Tak.
Wrócił. I on się teraz postara, aby został już na zawsze.
Oj Aśka, Aśka... Coś Ty zrobiła...
OdpowiedzUsuńAle no trudno, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda?
Ciekawi mnie co na te napisy powie Apacz. I czy to ma jakiś związek z początkiem opowiadania.
Rozdział cudowny i czekam na kontynuację.
Życzę dużo weny i czasu ;)
Pozdrawiam Alex
"Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło" -> Tu bym nie była tego taka pewna ;D A Apacz zamiast mówić, chyba woli robić ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)