niedziela, 1 września 2019

Trzy światy - ROZDZIAŁ 12 - Na szczycie silosu


Sebastian był zirytowany. Od samego rana aż do teraz, czyli późnego popołudnia. Tylko powód jego frustracji uległ zmianie. Rano było to materiałoznawstwo, nad którym znowu siedział, przygotowując się już na wrześniową sesję poprawkową. Teraz zaś kserówki, nad którymi wisiał, leżąc na brzuchu na łóżku, zostały rzucone na biurko. To Aśka nawet bez pytania zrobiła sobie miejsce obok niego na niebieskim tapczanie przykrytym kocem. Już w dwójkę w tym malutkim pokoiku było strasznie ciasno, a miał jeszcze jednego gościa. Na jego obrotowym krześle siedział Grześ. Zgadał się z Aśką, mimo że ta dwójka nigdy za sobą szczególnie nie przepadała i teraz oboje się u niego pojawili bez zapowiedzi.

– Napis wciąż tam jest – rzuciła Aśka, która ulokowała swój drobny tyłek między łydkami Sebastiana i wyglądała przez okno.
– I pewnie długo będzie – odparł Sebastian nieszczególnie przejęty. – Spółdzielnia raczej nie będzie chciała pokryć kosztów zamalowania tego.
Zmył wszystkie bazgroły z całej klatki schodowej w swoim bloku. Okazało się, że nie było ich nigdzie indziej. Zaś ten wielki napis na sąsiednim bloku mógł tam sobie być, ile tylko chciał. Sebastian w końcu nie był tam wymieniony. Nie jego problem w takim razie, uznał.
– Ale ciekawe kto go zrobił? – wtrącił Grześ.
– Jest między piętrami, więc zakładam, że ktoś wychylił się z górnego okna i nabazgrał go do góry nogami, dlatego taki koślawy – zgadywał Sebastian. – Może mieszka tam jakiś szczególnie nieprzychylny Monterowi  i jego odchyłom.
– „Nieprzychylny odchyłom”, dobre! – pochwaliła Aśka.
– No właśnie niedobre! – oburzył się Grześ. – Jak możesz być gejem, a jednocześnie być takim anty?
Sebastian przewrócił oczami. Nie, nawet teraz nie uważał, że zerwanie z tym chłopakiem to był błąd. Nie czuł żalu. I nie był anty, ale nie był też pro. Po prostu było mu wszystko jedno. Chciał sobie po prostu żyć. Chyba nie wymagał tak wiele? Gdy oglądał w telewizji burdy na paradach równości, nie był po żadnej stronie.
– Nie jestem anty, ani nie jestem pro – odparł, wypowiadając na głos swoje myśli. – To był po prostu żart. Przestań tak spinać dupę o wszystko. Właśnie przez to są później takie akcje. Przez ludzi, którzy stoją albo po jednej albo po drugiej stronie barykady i tylko się napuszczają na siebie wzajemnie. Dlaczego każdy nie może po prostu kochać z kim mu się podoba, czy tam ruchać? Niech se każdy robi, co chce, jeśli tylko nie krzywdzi tym innych, a reszcie nic do tego. Po co robić z tego jakąś filozofię?
– No o tym przecież od zawsze mówię!
Sebastian znowu tylko przewrócił oczami. Jak grochem o ścianę.
– Ale tak w ogóle, to po co tu przyleźliście? – spytał, zmieniając temat. Nie miał ochoty na kolejny wykład o równouprawnieniu.
On się tam zawsze czuł „równoprawny”, dopóki Grześ go nie uświadomił, że jednak nie, bo należy do mniejszości. I Aśka też była dyskryminowana, tylko że ze względu na płeć. Podobno.
Właśnie ten moment wybrał Bohun, aby też dołączyć do stada. Wepchnął się do pokoju, pokonując harmonijkowe drzwi, wyminął siedzącego na krześle Grzesia, który lekko się skrzywił, gdy poczuł jego futro na łydce, i wskoczył na łóżko. Aśka poczochrała go po miękkim futrze na szyi, co przyjął z zadowoleniem. Później wepchnął się głębiej, aby położyć się wzdłuż ciała Sebastiana. Chyba też chciał go pocieszyć.
– No… żeby pomyśleć co dalej – odpowiedziała dziewczyna na wcześniej zadane pytanie.
– Z czym?
– To chyba się tak nie skończy, nie? Sam mówiłeś, że Monter ci groził. Nie wiadomo też, kto w ogóle zrobił te napisy. Może to tylko początek. Nie wiesz, jak to się rozwinie. Może być niebezpiecznie nawet.
– Że ktoś mi będzie chciał wpieprzyć pod śmietnikiem, jak będę wieczorem wyrzucać śmieci do kontenera? – ironizował Sebastian. – Nie martwcie się, umiem się obronić.
– Śmieszy cię to? – spytał znowu Grześ. – Te głupoty na ścianach to już była mowa nienawiści. Niemożna tak tego zostawić.
– „Mowa nienawiści”? Zapisałeś się do jakiejś organizacji, czy coś? Gadasz jak jakiś nawiedzony aktywista z TVNu. Daj se już siana – zgasił go blondyn. – Oboje robicie z igły widły. Pewnie rozjedzie się po kościach, a w październiku i tak wracam na studia.  Nawet jakby miało wykroić się coś grubszego, to i tak zawsze mogę przeprowadzić się do akademika.
Na to ostanie akurat nie miał ochoty. I tak wracałby co weekend, chociażby po to, żeby pobyć z Bohunem i zabrać go na spacer. Do tego, kto robiłby mu tam pierogi? Czy raczej, z kim by je robił?
Żadne z jego gości nie zdążyło odpowiedzieć.
– Doktorowy!
– Co to? – spytała zaskoczona Aśka, gdy usłyszeli dochodzące z podwórka głośne wołanie. Wyglądnęła przez okno. – To ten rudy kolega Montera.
– Apacz? – zdziwił się Sebastian. Usiadł, żeby też zobaczyć, kto drze mordę pod jego blokiem. To rzeczywiście był Apacz. – Świr – skomentował rozbawiony.
– Doktorowy, chodź!
Tak też Sebastian postanowił zrobić. Zostawił swoich znajomych bez słowa wytłumaczenia. Ubrał tylko papucie przed wyjściem z domu. Pokonał szybko schody i wyszedł przed blok. Koło drewnianej ławki czekał na niego Apacz w swoim stroju ochroniarza. Wyglądał w nim jak bardzo niegrzeczny chłopiec, któremu matka kazała ubrać koszulę na rozpoczęcie roku szkolnego.
– Czego? – spytał szczerzącego się chłopaka.
I wtedy przyszła mu do głowy jedna rzecz. Apacz był kumplem Montera, trzymali się przecież razem. Razem jeździli na koncerty, razem chlali i razem imprezowali. Sebastian uniósł spojrzenie na ten przeklęty napis, a potem popatrzył na Apacza. Nic nie mówił, bo nie wiedział co. Czekał w napięciu.
– Hej, idę teraz na zmianę do centrum handlowego – rzucił rudzielec – a potem mam nockę na terenie starych zakładów fosforowych. Wiesz, gdzie to jest? Na południe, za miastem. Można autobusem dojechać. Przyszedłbyś?
Tego Sebastian się nie spodziewał. Apacz nawet się nie zająknął o Monterze, a przecież musiał wiedzieć. Nie był w końcu ślepy, ani głuchy. Ani też tak głupi, jak się może na początku wydawać. Tylko po co miałby zapraszać Sebastiana na noc na teren nieczynnej od lat fabryki stojącej na odludziu? Jeśli to miała być zasadzka, to stracił element zaskoczenia.
– Po co? – zapytał Sebastian.
– Ty to się nie umiesz bawić, Doktorowy – rzucił Apacz, jednocześnie zerkając na ekran swojego telefonu. Takiego z klapką. – Bo akurat ci powiem. Ale przyjdziesz, co? Gdzieś na dwudziestą trzecią, dobra? Skończę wtedy obchód wokół zabudowań. Nic się tam zwykle nie dzieje.
Sebastian nie zdążył odpowiedzieć, bo rozdzwoniła się komórka chłopaka. Miał „Kupalnockę”* ustawioną jako dzwonek. Blondyn nie mógł się nie uśmiechnąć. Lubił takie klimaty.
– No lezę – jęknął Apacz do słuchawki. – I gdzie ci się tak śpieszy, co? Przecież i tak sam mieszkasz… Nie, nie nazwałem cię teraz przegrywem.
Czyli jednak ma telefon, pomyślał Sebastian, przysłuchując się rozmowie chłopaka z jego zamiennikiem w pracy, jak sądził. Nie jest aż takim dzikusem.
– To przyjdziesz? – zapytał jeszcze raz Apacz, już zbierając się do drogi. Podniósł z ławki plecak i zarzucił go na plecy. – Wiesz, w dzień też zajebiście wyglądasz taki nieuczesany.
– Co? – zdziwił się Sebastian i mimowolnie sięgnął do swoich zmierzwionych, trochę skręconych blond włosów. Całe przedpołudnie spędził kisząc się w łóżku i symulując naukę. Nawet się dzisiaj nie golił.
Apacz już zniknął za rogiem bloku. Zostawił Sebastiana samego w gaciach dresowych na tyłku, gołą klatą, schodzonymi kapciami na stopach i tysiącem pytań w głowie.
– Co za świr – mruknął do siebie blondyn, śmiejąc się lekko, a potem wszedł do klatki.
Minutę później był już w swoim pokoju. Zastał go dokładnie taki sam widok, jak gdy go przed chwilą opuszczał. Aśka siedziała na łóżku. Na sto procent widziała przez okno całą jego rozmowę z Apaczem. Na szczęście nie mogła jej słyszeć.
– Co ten chłopak ci powiedział? – niespodziewanie to Grześ zadał pytanie. – To jakiś znajomy tego Montera, tak? Groził ci? Zawsze możesz iść na policję…
– Jezu – jęknął Sebastian – naprawdę daj se już spokój.
– No ale co chciał? – naciskała Aśka.
O jego ostatnich wyczynach z Apaczem na łonie natury nie miała pojęcia. Sebastian nie wtajemniczył jej w nowy aspekt swojego życia i bardzo się z tego cieszył. Był mądrym chłopcem, uczył się na błędach.
– Zaprosił mnie na imprezę – rzucił na odczepnego. – Chyba jeszcze nie wie, w końcu mieszka w lesie.
– Chyba tylko raz widziałam go kiedyś w klubie z Monterem. Dziwny typ – stwierdziła dziewczyna. – Uważaj na niego.
Specjalna delegacja pobyła u niego jeszcze jakieś pół godziny. W sumie nie miał pojęcia, po co przyszli. Może po ludzku się o niego martwili. Aśka na pewno miała wyrzuty sumienia. Zaś Grześ… jego nie rozumiał. On by nie chciał widywać się z kimś, kto go rzucił w tak chamski sposób. Ten temat jednak na krótko zaprzątnął mu głowę. Miał inną zagadkę do rozwiązania.
Wiedział, gdzie były te nieczynne zakłady chemiczne. Mijał zabudowania kilka razy podczas dłuższych, zamiejskich wycieczek rowerowych. Nie miał pojęcia, po co Apacz go tam zapraszał. Może to rzeczywiście była podpucha. Może tam pojedzie, a z ciemności wyłoni się Monter i jego ekipa z metalowymi kijami bejsbolowymi w dłoniach. I kto wie, co mu tymi kijami zrobią. Może tylko pobiją, a może jeszcze zgwałcą, jak się pedałowi należy.
Uśmiechnął się krzywo do tej myśli. Apacz był zbyt prostolinijny, żeby bawić się w jakieś zasadzki. Nie było łowcą, który zastawiał zasadzki. On stawał ze zdobyczą twarzą w twarz. Tylko, dalej nie miał pomysłu, o co miało chodzić. Sprawdził za to na telefonie rozkład nocnych autobusów. Rzeczywiście dało się tam dojechać tak późną porą. Za to z powrotem było gorzej. Gdyby rzeczywiście się tam wybrał, musiałby siedzieć już tam do rana. Tylko po co?

Wygrała ciekawość.
– Głupi jesteś, Seba – rzucił do lustra po wypluciu pasty do zębów.
Postanowił iść, bo to było zwyczajnie ekscytujące. I przecież robili razem pierogi. To musiało coś znaczyć.
Przystanek ograniczał się jedynie do metalowego słupka z przytroczoną tabliczką z rozkładem jazdy autobusów, aż dwóch. Nie było tu nawet wiaty, ani ławki. Sebastian wysiadł z autobusu na pobocze wysypane żwirem. Drogę z obu stron otaczał las. Google powiedziało mu, że musi iść kilkaset metrów prosto, a potem skręcić w boczną uliczkę – ona powinna zaprowadzić go do fabryki. I tak też się stało. Na metalowej, zamkniętej na kłódkę bramie wisiała tabliczka zakazująca wstępu osobom nieupoważnionym, czyli właśnie takim jak on.
Brama naprawdę była zamknięta, a Apacza nie było nigdzie widać. Sebastian przeszedł się wzdłuż wysokiego na ponad dwa metry, ceglanego muru, ale nie dojrzał żadnego monitoringu. Postanowił więc wspiąć się na metalową bramę i po prostu przeskoczyć na drugą stronę.
Na terenie fabryki było wiele niszczejących teraz budynków. W pierwszym, jednopiętrowym, w kształcie litery L musiała znajdować się kiedyś część administracyjna. Dalej były budynki produkcyjne i laboratoria, a na końcu rozległego terenu majaczyły ogromne silosy. Był to najbardziej charakterystyczny punkt, więc tam postanowił udać się Sebastian.
Gdy znalazł się już na miejscu, rozejrzał się w około. Był sam. Nie pozostało mu nic innego, uznał, jak wciągnąć duży haust powietrza do płuc i zawołać tego rudego demona z lasu, jeśli rzeczywiście tu był. Nie zdążył wydać jednak z siebie żadnego dźwięku, bo ktoś nagle zakrył dłonią jego usta i nos. Sebastian zareagował instynktownie, najpierw z całej siły wbił ozutą w trampka piętę w palce atakującego od tyłu mężczyzny, a potem kopnął go w łydkę. Udało mu się wyszarpnąć. Odwrócił się w jego stronę i wymierzył cios pięścią, wszystko robiąc instynktownie, w ogóle przy tym nie myśląc. Mężczyzna w czarnej czapce z daszkiem na głowie mógł jednak poszczycić się świetnym refleksem i znacznie większym doświadczeniem w walce. Chwycił Sebastiana za przedramię w stalowym uścisku i wykręcił mu rękę, zmuszając do przyklęku.
– Boli! – jęknął Czerniecki, strzelając gromami z oczu w stronę stojącego nad nim Apacza. Przez tę czapkę nie rozpoznał go od razu. 
– Powinieneś potrenować, Doktorowy. Dałeś się zaskoczyć.
Apacz wyciągnął rękę i pomógł Sebastianowi się podnieść. Zamiast białej koszuli ubrany był teraz w czarną bluzę z nadrukiem nazwy firmy ochroniarskiej. Nie puścił dłoni Sebastiana, gdy stali już naprzeciwko siebie.
– Więc słyszałeś? – spytał blondyn. – Monter ci mówił?
– Nie widziałem go od tamtego razu w lesie. Glaca mi dzisiaj napisał.
– Myślałem, że jesteście przyjaciółmi.
– Czy ja wiem? – Apacz wzruszył ramionami. – Wpadłem na nich po przeprowadzce tutaj, no i jakoś się skumaliśmy. Nie wiem, czy można to nazwać przyjaźnią. Pamiętnikami się nie wymienialiśmy. A teraz chodź!
Wszystko działo się tak szybko, że Sebastian nawet nie zdążył sobie poukładać tego, co właśnie usłyszał. Ani zezłościć się na atak sprzed chwili. Apacz prędko przechodził z jednego tematu do drugiego, czy do kolejnej czynności. Skakał po nich jak żaba po liściach lilii wodnej.
Teraz wchodzili po wąskiej, metalowej drabince na szczyt jednego z silosów. Jego dach był płaski, na środku znajdował się tylko właz. Na górze czekał na nich rozłożony koc z położonym na nim plecakiem Apacza i przenośną lampą na baterie.
– Co to? – spytał Sebastian, poprawiając włosy, które spadły mu na czoło, gdy wspinał się po drabince.
– Nasza pierwsza randka!
Sebastian zrobił wielkie oczy. Spodziewał się wszystkiego, nawet jakiejś zasadzki, ale nie tego. Zaśmiał się ucieszony. Przy Apaczu dziwnie często chichotał jak jakaś nastolatka. Tylko dlaczego w tak ekscentrycznym miejscu, jak szczyt silosu? – spytał w myślach, ale rozpościerający się stąd widok wszystko mu wytłumaczył. Mieszkał w wieżowcu, ale z okna swojego pokoju w nocy widział jedynie tonący w czerni las, a z balkonu okna bloku stojącego obok. Teraz patrzył na las, przecinającą go, oświetloną drogę, a dalej na majaczące miasto migoczące światłami we wszystkich kolorach, od czerwieni po zieleń. Jeszcze dalej, jak za mgłą, ledwie dojrzał zarysy gór. Nad nimi zaś rozpościerało się granatowe niebo z milionem gwiazd.
– Cudnie.
– Prawda? – podłapał Apacz. – Lubię mieć tutaj nocki, widzę stąd dom, gdy nie ma chmur.
Usiedli na kocu. Wyciągnął z termos z plecaka i podał go Sebastianowi. W środku była ziołowa herbata słodzona miodem.
– Dom? Jak to twój dom? Nie może go stąd przecież być widać – zdziwił się Czerniecki.
– Och, nie ten, w którym mieszkam teraz z babcią. Ten prawdziwy, w Beskidach.
Apacz odebrał od Sebastiana termos, przysuwając się do niego i całując niespodziewanie w kącik ust.
– Bałem się, że nie przyjdziesz – przyznał, uśmiechając się do niego. Z plecaka wyciągnął pudełko z jedzeniem.
– Ale jestem – odparł Sebastian, wciąż nie dowierzając w to, co właśnie się działo. – Więc mieszkałeś w Beskidach? I czemu się przeprowadziłeś tutaj? Wiesz, jakoś sobie wyobrażałem, że mieszkasz z babcią w tej schowanej w lesie chałupie od zawsze i rzucacie tam zaklęcia, gotujecie wywary w kotle i zmieniacie się w nocy w wilki. – Zaśmiał się.
Apacz zachichotał, mrużąc przy tym zielone oczy.
– Kto wie? – rzucił, uśmiechając się jak chochlik. – Babcia wychowała się w tamtym domu, ale później wyjechała w Beskidy i wyszła za mojego dziadka, leśnika. On już nie żyje. Mój tata też jest leśnikiem. Siostra mojej babci została tutaj, dwa lata temu ciężko zachorowała, właściwie bez przerwy leży w szpitalu. Babcia postanowiła więc przeprowadzić się tutaj z powrotem, aby się nią opiekować. Ja skończyłem zawodówkę i przyjechałem razem z nią, aby jej pomóc. To prawie dwa lata będzie, odkąd mieszkamy w tamtym domu.
Sebastian chłonął to wszystko, jedząc przy tym orzechową roladę, którą podsunął mu Apacz, zapewne upieczoną przez jego babcię.
– Dwa lata? I dopiero teraz się spotkaliśmy?
– No nie do końca. Widziałem cię wiele razy w lesie, jak spacerowałeś z Bohunem. Czasami jeszcze z tym krasnalem z brodą. Strasznie mi się spodobałeś. Zawsze jak byłeś sam, szukałeś wzrokiem wiewiórek na gałęziach i zbierałeś bukiety łąkowych kwiatów.
– Dawałem je mamie – rzucił Sebastian, czując rosnące zażenowanie. To była ta jego strona, której nigdy nikomu nie pokazywał. Nawet Grzesiowi.
– Ja mojej zrywałem jemiołę z drzew. – Zaśmiał się Apacz. – Wiesz, zajebiście się ucieszyłem, gdy zobaczyłem cię w busie. I jeszcze słuchałeś Kata. Przeznaczenie, normalnie! No a potem się zajebiście wkurzyłem.
Monter, no tak – pomyślał Sebastian, posępniejąc. Jego wielki błąd. Trzeba być prawdziwym debilem, żeby dać się tak ponieść, z kimś takim. Jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło… chyba.
– Będzie dobrze, Doktorowy – zapewnił Apacz, najwyraźniej odgadując, co dręczyło blondyna. – Już ja się tym zajmę.
– Ach, tak? – podłapał Sebastian, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Teraz to on zbliżył się do Apacza i zainicjował ich pocałunek. Znacznie głębszy niż poprzednie muśnięcie i smakujący orzechami.
– Tak – odparł chłopak, chwytając go za dłoń i ciągnąc go w górę. Gdy już stali, zawołał głośno „Hej”, a jego głos wrócił do nich kilkukrotnie, aż zgasł. – Mój dziadek mówił, że jeśli wykrzyczysz w lesie lub jaskini swoje pragnienie i odbije się ono echem, to znaczy, że dodarło do leśnych bożków i zostanie spełnione.
– Tak po prostu?
– No nie, musisz w to włożyć własny wysiłek, ale las ci pomoże – wytłumaczył Apacz. – No to, Doktorowy, czego byś chciał?
Co dałoby mu szczęście? – pomyślał Sebastian. Poważne pytanie jak na pierwszą randkę. Boże, nie miał pojęcia. Dobra praca? Fajne mieszkanie blisko tej pracy? I co jeszcze?
– To może ja zacznę – zaproponował Apacz, widząc markotniejącą minę blondyna. Stanął w rozkroku i złożył dłonie w tubę przy ustach. – Żeby babcia była jeszcze długo zdrowa! Żeby w przyszłym roku więcej padało i było mniej pożarów lasów! Żeby podatki były niższe! Mniej smogu! I żeby Metallika znowu przyjechała do Polski! I żeby Doktorowy uśmiechał się do mnie tak, jak wtedy, gdy robiliśmy pierogi! O, i żeby jeszcze chciał ze mną iść nad jezioro! Bo było super!
Sebastian z każdym wykrzyczanym na całe gardło słowem, czuł rosnące zażenowanie. Każde słowo do nich wracało. Jeśli w okolicy mieszkali jacyś ludzie, to musieli to usłyszeć. Apacz najwyraźniej nie przejmował się takimi rzeczami. Był wolny. Robił to, co akurat podpowiadało mu serce. 
Sebastian też postanowił tak spróbować.
– Żeby Bohun jeszcze długo żył! Żeby rodzice się pogodzili! Żeby w przyszłym roku więcej padało, ale nie tyle, żeby była powódź! Żebym zdał materiałoznawstwo! I żeby jeszcze raz Apacz zaprosił mnie do siebie na robienie pierogów! A potem, żeby jeszcze raz zaprowadził mnie nad jezioro… A tam przeleciał, bo było super!
A resztą będzie się przejmował później. Chyba że nie będzie mu to dane.

*Kupalnocka – utwór folkowego zespołu „Jar”. Kupalnocka to inna nazwa Nocy Kupały.

2 komentarze:

  1. W poprzednim rozdziale powiało grozą. Zresztą, to zaproszenie do pustej fabryki też bylo mocno podejrzane. Powiem szczerze że nie spodziewałam się takiej głupoty po Aśce. Ciekawe czy Monter naprawdę będzie chciał się zemścić? Jak na razie to obrywa tylko Mona, ale on wydaje się być z tego zadowolony xd A nasz Doktorowy ma randkę 😍 Ach ten Apacz :) Postanowiłam przestać wymyślać kto tam w tej Szwecji narozrabiał, bo wszystko wywracasz do góry nogami i już sama nie wiem co myśleć ;) Na razie cieszę się że Apacz jest taki ronantyczny, choć jego obsesyjnosc wydaje się nieco straszna czasami :D Dzięki wielkie i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tak miało być, żeby początek opowiadania pozostał zagadką do końca. Cieszę się, że póki co się udaje ;) Głupota Aśki na pewno głupia, ale chyba nie aż taka dziwna. Teraz ludzie nawet o sobie samych wrzucają rzeczy do neta, których może nie wie nawet ich lekarz. Dziwny ten świat xD
      Ha, randka na silosie to jest coś! :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :*

      Usuń