Sebastian
był zirytowany. Od samego rana aż do teraz, czyli późnego
popołudnia. Tylko powód jego frustracji uległ zmianie. Rano było
to materiałoznawstwo, nad którym znowu siedział, przygotowując
się już na wrześniową sesję poprawkową. Teraz zaś kserówki,
nad którymi wisiał, leżąc na brzuchu na łóżku, zostały
rzucone na biurko. To Aśka nawet bez pytania zrobiła sobie miejsce
obok niego na niebieskim tapczanie przykrytym kocem. Już w dwójkę
w tym malutkim pokoiku było strasznie ciasno, a miał jeszcze
jednego gościa. Na jego obrotowym krześle siedział Grześ. Zgadał
się z Aśką, mimo że ta dwójka nigdy za sobą szczególnie nie
przepadała i teraz oboje się u niego pojawili bez zapowiedzi.
–
Napis wciąż tam jest –
rzuciła Aśka, która ulokowała swój drobny tyłek między łydkami
Sebastiana i wyglądała przez okno.
– I
pewnie długo będzie – odparł Sebastian nieszczególnie przejęty.
– Spółdzielnia raczej nie będzie chciała pokryć kosztów
zamalowania tego.
Zmył
wszystkie bazgroły z całej klatki schodowej w swoim bloku. Okazało
się, że nie było ich nigdzie indziej. Zaś ten wielki napis na
sąsiednim bloku mógł tam sobie być, ile tylko chciał. Sebastian
w końcu nie był tam wymieniony. Nie jego problem w takim razie,
uznał.
–
Ale ciekawe kto go zrobił? –
wtrącił Grześ.
–
Jest między piętrami, więc
zakładam, że ktoś wychylił się z górnego okna i nabazgrał go
do góry nogami, dlatego taki koślawy – zgadywał Sebastian. –
Może mieszka tam jakiś szczególnie nieprzychylny Monterowi i
jego odchyłom.
–
„Nieprzychylny odchyłom”,
dobre! – pochwaliła Aśka.
–
No właśnie niedobre! –
oburzył się Grześ. – Jak możesz być gejem, a jednocześnie być
takim anty?
Sebastian
przewrócił oczami. Nie, nawet teraz nie uważał, że zerwanie z
tym chłopakiem to był błąd. Nie czuł żalu. I nie był anty, ale
nie był też pro. Po prostu było mu wszystko jedno. Chciał sobie
po prostu żyć. Chyba nie wymagał tak wiele? Gdy oglądał w
telewizji burdy na paradach równości, nie był po żadnej stronie.
–
Nie jestem anty, ani nie jestem
pro – odparł, wypowiadając na głos swoje myśli. – To był po
prostu żart. Przestań tak spinać dupę o wszystko. Właśnie przez
to są później takie akcje. Przez ludzi, którzy stoją albo po
jednej albo po drugiej stronie barykady i tylko się napuszczają na
siebie wzajemnie. Dlaczego każdy nie może po prostu kochać z kim
mu się podoba, czy tam ruchać? Niech se każdy robi, co chce, jeśli
tylko nie krzywdzi tym innych, a reszcie nic do tego. Po co robić z
tego jakąś filozofię?
–
No o tym przecież od zawsze
mówię!
Sebastian
znowu tylko przewrócił oczami. Jak grochem o ścianę.
–
Ale tak w ogóle, to po co tu
przyleźliście? – spytał, zmieniając temat. Nie miał ochoty na
kolejny wykład o równouprawnieniu.
On
się tam zawsze czuł „równoprawny”, dopóki Grześ go nie
uświadomił, że jednak nie, bo należy do mniejszości. I Aśka też
była dyskryminowana, tylko że ze względu na płeć. Podobno.
Właśnie
ten moment wybrał Bohun, aby też dołączyć do stada. Wepchnął
się do pokoju, pokonując harmonijkowe drzwi, wyminął siedzącego
na krześle Grzesia, który lekko się skrzywił, gdy poczuł jego
futro na łydce, i wskoczył na łóżko. Aśka poczochrała go po
miękkim futrze na szyi, co przyjął z zadowoleniem. Później
wepchnął się głębiej, aby położyć się wzdłuż ciała
Sebastiana. Chyba też chciał go pocieszyć.
–
No… żeby pomyśleć co dalej
– odpowiedziała dziewczyna na wcześniej zadane pytanie.
– Z
czym?
–
To chyba się tak nie skończy,
nie? Sam mówiłeś, że Monter ci groził. Nie wiadomo też, kto w
ogóle zrobił te napisy. Może to tylko początek. Nie wiesz, jak to
się rozwinie. Może być niebezpiecznie nawet.
–
Że ktoś mi będzie chciał
wpieprzyć pod śmietnikiem, jak będę wieczorem wyrzucać śmieci
do kontenera? – ironizował Sebastian. – Nie martwcie się, umiem
się obronić.
–
Śmieszy cię to? – spytał
znowu Grześ. – Te głupoty na ścianach to już była mowa
nienawiści. Niemożna tak tego zostawić.
–
„Mowa nienawiści”?
Zapisałeś się do jakiejś organizacji, czy coś? Gadasz jak jakiś
nawiedzony aktywista z TVNu. Daj se już siana – zgasił go
blondyn. – Oboje robicie z igły widły. Pewnie rozjedzie się po
kościach, a w październiku i tak wracam na studia. Nawet
jakby miało wykroić się coś grubszego, to i tak zawsze mogę
przeprowadzić się do akademika.
Na
to ostanie akurat nie miał ochoty. I tak wracałby co weekend,
chociażby po to, żeby pobyć z Bohunem i zabrać go na spacer. Do
tego, kto robiłby mu tam pierogi? Czy raczej, z kim by je robił?
Żadne
z jego gości nie zdążyło odpowiedzieć.
–
Doktorowy!
–
Co to? – spytała zaskoczona Aśka,
gdy usłyszeli dochodzące z podwórka głośne wołanie. Wyglądnęła
przez okno. – To ten rudy kolega Montera.
–
Apacz? – zdziwił się
Sebastian. Usiadł, żeby też zobaczyć, kto drze mordę pod jego
blokiem. To rzeczywiście był Apacz. – Świr – skomentował rozbawiony.
–
Doktorowy, chodź!
Tak
też Sebastian postanowił zrobić. Zostawił swoich znajomych bez
słowa wytłumaczenia. Ubrał tylko papucie przed wyjściem z domu.
Pokonał szybko schody i wyszedł przed blok. Koło drewnianej ławki
czekał na niego Apacz w swoim stroju ochroniarza. Wyglądał w nim
jak bardzo niegrzeczny chłopiec, któremu matka kazała ubrać
koszulę na rozpoczęcie roku szkolnego.
–
Czego? – spytał szczerzącego
się chłopaka.
I
wtedy przyszła mu do głowy jedna rzecz. Apacz był kumplem Montera,
trzymali się przecież razem. Razem jeździli na koncerty, razem
chlali i razem imprezowali. Sebastian uniósł spojrzenie na ten
przeklęty napis, a potem popatrzył na Apacza. Nic nie mówił, bo
nie wiedział co. Czekał w napięciu.
–
Hej, idę teraz na zmianę do
centrum handlowego – rzucił rudzielec – a potem mam nockę na
terenie starych zakładów fosforowych. Wiesz, gdzie to jest? Na
południe, za miastem. Można autobusem dojechać. Przyszedłbyś?
Tego
Sebastian się nie spodziewał. Apacz nawet się nie zająknął o
Monterze, a przecież musiał wiedzieć. Nie był w końcu ślepy,
ani głuchy. Ani też tak głupi, jak się może na początku
wydawać. Tylko po co miałby zapraszać Sebastiana na noc na teren
nieczynnej od lat fabryki stojącej na odludziu? Jeśli to miała być
zasadzka, to stracił element zaskoczenia.
–
Po co? – zapytał Sebastian.
–
Ty to się nie umiesz bawić,
Doktorowy – rzucił Apacz, jednocześnie zerkając na ekran swojego
telefonu. Takiego z klapką. – Bo akurat ci powiem. Ale
przyjdziesz, co? Gdzieś na dwudziestą trzecią, dobra? Skończę
wtedy obchód wokół zabudowań. Nic się tam zwykle nie dzieje.
Sebastian
nie zdążył odpowiedzieć, bo rozdzwoniła się komórka chłopaka.
Miał „Kupalnockę”* ustawioną jako dzwonek. Blondyn nie mógł
się nie uśmiechnąć. Lubił takie klimaty.
–
No lezę – jęknął Apacz do
słuchawki. – I gdzie ci się tak śpieszy, co? Przecież i tak sam
mieszkasz… Nie, nie nazwałem cię teraz przegrywem.
Czyli
jednak ma telefon, pomyślał Sebastian, przysłuchując się
rozmowie chłopaka z jego zamiennikiem w pracy, jak sądził. Nie
jest aż takim dzikusem.
–
To przyjdziesz? – zapytał
jeszcze raz Apacz, już zbierając się do drogi. Podniósł z ławki
plecak i zarzucił go na plecy. – Wiesz, w dzień też zajebiście
wyglądasz taki nieuczesany.
–
Co? – zdziwił się Sebastian
i mimowolnie sięgnął do swoich zmierzwionych, trochę skręconych
blond włosów. Całe przedpołudnie spędził kisząc się w łóżku
i symulując naukę. Nawet się dzisiaj nie golił.
Apacz
już zniknął za rogiem bloku. Zostawił Sebastiana samego w gaciach
dresowych na tyłku, gołą klatą, schodzonymi kapciami na stopach i
tysiącem pytań w głowie.
–
Co za świr – mruknął do
siebie blondyn, śmiejąc się lekko, a potem wszedł do klatki.
Minutę
później był już w swoim pokoju. Zastał go dokładnie taki sam
widok, jak gdy go przed chwilą opuszczał. Aśka siedziała na
łóżku. Na sto procent widziała przez okno całą jego rozmowę z
Apaczem. Na szczęście nie mogła jej słyszeć.
–
Co ten chłopak ci powiedział?
– niespodziewanie to Grześ zadał pytanie. – To jakiś znajomy
tego Montera, tak? Groził ci? Zawsze możesz iść na policję…
–
Jezu – jęknął Sebastian –
naprawdę daj se już spokój.
–
No ale co chciał? – naciskała
Aśka.
O
jego ostatnich wyczynach z Apaczem na łonie natury nie miała
pojęcia. Sebastian nie wtajemniczył jej w nowy aspekt swojego życia
i bardzo się z tego cieszył. Był mądrym chłopcem, uczył się na
błędach.
–
Zaprosił mnie na imprezę –
rzucił na odczepnego. – Chyba jeszcze nie wie, w końcu mieszka w
lesie.
–
Chyba tylko raz widziałam go
kiedyś w klubie z Monterem. Dziwny typ – stwierdziła dziewczyna.
– Uważaj na niego.
Specjalna
delegacja pobyła u niego jeszcze jakieś pół godziny. W sumie nie
miał pojęcia, po co przyszli. Może po ludzku się o niego
martwili. Aśka na pewno miała wyrzuty sumienia. Zaś Grześ… jego
nie rozumiał. On by nie chciał widywać się z kimś, kto go rzucił
w tak chamski sposób. Ten temat jednak na krótko zaprzątnął mu
głowę. Miał inną zagadkę do rozwiązania.
Wiedział,
gdzie były te nieczynne zakłady chemiczne. Mijał zabudowania kilka
razy podczas dłuższych, zamiejskich wycieczek rowerowych. Nie miał
pojęcia, po co Apacz go tam zapraszał. Może to rzeczywiście była
podpucha. Może tam pojedzie, a z ciemności wyłoni się Monter i
jego ekipa z metalowymi kijami bejsbolowymi w dłoniach. I kto wie,
co mu tymi kijami zrobią. Może tylko pobiją, a może jeszcze
zgwałcą, jak się pedałowi należy.
Uśmiechnął
się krzywo do tej myśli. Apacz był zbyt prostolinijny, żeby bawić
się w jakieś zasadzki. Nie było łowcą, który zastawiał
zasadzki. On stawał ze zdobyczą twarzą w twarz. Tylko, dalej nie
miał pomysłu, o co miało chodzić. Sprawdził za to na telefonie
rozkład nocnych autobusów. Rzeczywiście dało się tam dojechać
tak późną porą. Za to z powrotem było gorzej. Gdyby rzeczywiście
się tam wybrał, musiałby siedzieć już tam do rana. Tylko po co?
Wygrała
ciekawość.
–
Głupi jesteś, Seba – rzucił
do lustra po wypluciu pasty do zębów.
Postanowił
iść, bo to było zwyczajnie ekscytujące. I przecież robili razem
pierogi. To musiało coś znaczyć.
Przystanek
ograniczał się jedynie do metalowego słupka z przytroczoną
tabliczką z rozkładem jazdy autobusów, aż dwóch. Nie było tu
nawet wiaty, ani ławki. Sebastian wysiadł z autobusu na pobocze
wysypane żwirem. Drogę z obu stron otaczał las. Google powiedziało
mu, że musi iść kilkaset metrów prosto, a potem skręcić w
boczną uliczkę – ona powinna zaprowadzić go do fabryki. I tak
też się stało. Na metalowej, zamkniętej na kłódkę bramie
wisiała tabliczka zakazująca wstępu osobom nieupoważnionym, czyli
właśnie takim jak on.
Brama
naprawdę była zamknięta, a Apacza nie było nigdzie widać.
Sebastian przeszedł się wzdłuż wysokiego na ponad dwa metry,
ceglanego muru, ale nie dojrzał żadnego monitoringu. Postanowił
więc wspiąć się na metalową bramę i po prostu przeskoczyć na
drugą stronę.
Na
terenie fabryki było wiele niszczejących teraz budynków. W
pierwszym, jednopiętrowym, w kształcie litery L musiała znajdować
się kiedyś część administracyjna. Dalej były budynki
produkcyjne i laboratoria, a na końcu rozległego terenu majaczyły
ogromne silosy. Był to najbardziej charakterystyczny punkt, więc
tam postanowił udać się Sebastian.
Gdy
znalazł się już na miejscu, rozejrzał się w około. Był sam.
Nie pozostało mu nic innego, uznał, jak wciągnąć duży haust
powietrza do płuc i zawołać tego rudego demona z lasu, jeśli
rzeczywiście tu był. Nie zdążył wydać jednak z siebie żadnego
dźwięku, bo ktoś nagle zakrył dłonią jego usta i nos. Sebastian
zareagował instynktownie, najpierw z całej siły wbił ozutą w
trampka piętę w palce atakującego od tyłu mężczyzny, a potem
kopnął go w łydkę. Udało mu się wyszarpnąć. Odwrócił się w
jego stronę i wymierzył cios pięścią, wszystko robiąc
instynktownie, w ogóle przy tym nie myśląc. Mężczyzna w czarnej
czapce z daszkiem na głowie mógł jednak poszczycić się świetnym
refleksem i znacznie większym doświadczeniem w walce. Chwycił
Sebastiana za przedramię w stalowym uścisku i wykręcił mu rękę,
zmuszając do przyklęku.
–
Boli! – jęknął Czerniecki,
strzelając gromami z oczu w stronę stojącego nad nim Apacza. Przez tę czapkę nie rozpoznał go od razu.
–
Powinieneś potrenować,
Doktorowy. Dałeś się zaskoczyć.
Apacz
wyciągnął rękę i pomógł Sebastianowi się podnieść. Zamiast
białej koszuli ubrany był teraz w czarną bluzę z nadrukiem nazwy
firmy ochroniarskiej. Nie puścił dłoni Sebastiana, gdy stali już
naprzeciwko siebie.
–
Więc słyszałeś? – spytał
blondyn. – Monter ci mówił?
–
Nie widziałem go od tamtego
razu w lesie. Glaca mi dzisiaj napisał.
–
Myślałem, że jesteście
przyjaciółmi.
–
Czy ja wiem? – Apacz wzruszył
ramionami. – Wpadłem na nich po przeprowadzce tutaj, no i jakoś
się skumaliśmy. Nie wiem, czy można to nazwać przyjaźnią.
Pamiętnikami się nie wymienialiśmy. A teraz chodź!
Wszystko
działo się tak szybko, że Sebastian nawet nie zdążył sobie poukładać tego, co właśnie usłyszał. Ani zezłościć się na atak sprzed chwili. Apacz prędko
przechodził z jednego tematu do drugiego, czy do kolejnej czynności.
Skakał po nich jak żaba po liściach lilii wodnej.
Teraz
wchodzili po wąskiej, metalowej drabince na szczyt jednego z
silosów. Jego dach był płaski, na środku znajdował się tylko
właz. Na górze czekał na nich rozłożony koc z położonym na nim
plecakiem Apacza i przenośną lampą na baterie.
–
Co to? – spytał Sebastian,
poprawiając włosy, które spadły mu na czoło, gdy wspinał się
po drabince.
–
Nasza pierwsza randka!
Sebastian
zrobił wielkie oczy. Spodziewał się wszystkiego, nawet jakiejś
zasadzki, ale nie tego. Zaśmiał się ucieszony. Przy Apaczu dziwnie
często chichotał jak jakaś nastolatka. Tylko dlaczego w tak
ekscentrycznym miejscu, jak szczyt silosu? – spytał w myślach,
ale rozpościerający się stąd widok wszystko mu wytłumaczył.
Mieszkał w wieżowcu, ale z okna swojego pokoju w nocy widział jedynie
tonący w czerni las, a z balkonu okna bloku stojącego obok. Teraz
patrzył na las, przecinającą go, oświetloną drogę, a dalej na
majaczące miasto migoczące światłami we wszystkich kolorach, od
czerwieni po zieleń. Jeszcze dalej, jak za mgłą, ledwie dojrzał
zarysy gór. Nad nimi zaś rozpościerało się granatowe niebo z
milionem gwiazd.
–
Cudnie.
–
Prawda? – podłapał Apacz. –
Lubię mieć tutaj nocki, widzę stąd dom, gdy nie ma chmur.
Usiedli
na kocu. Wyciągnął z termos z plecaka i podał go Sebastianowi. W
środku była ziołowa herbata słodzona miodem.
–
Dom? Jak to twój dom? Nie może
go stąd przecież być widać – zdziwił się Czerniecki.
–
Och, nie ten, w którym mieszkam
teraz z babcią. Ten prawdziwy, w Beskidach.
Apacz
odebrał od Sebastiana termos, przysuwając się do niego i całując
niespodziewanie w kącik ust.
–
Bałem się, że nie przyjdziesz
– przyznał, uśmiechając się do niego. Z plecaka wyciągnął
pudełko z jedzeniem.
–
Ale jestem – odparł
Sebastian, wciąż nie dowierzając w to, co właśnie się działo.
– Więc mieszkałeś w Beskidach? I czemu się przeprowadziłeś
tutaj? Wiesz, jakoś sobie wyobrażałem, że mieszkasz z babcią w
tej schowanej w lesie chałupie od zawsze i rzucacie tam zaklęcia,
gotujecie wywary w kotle i zmieniacie się w nocy w wilki. –
Zaśmiał się.
Apacz
zachichotał, mrużąc przy tym zielone oczy.
–
Kto wie? – rzucił,
uśmiechając się jak chochlik. – Babcia wychowała się w tamtym
domu, ale później wyjechała w Beskidy i wyszła za mojego dziadka,
leśnika. On już nie żyje. Mój tata też jest leśnikiem. Siostra
mojej babci została tutaj, dwa lata temu ciężko zachorowała,
właściwie bez przerwy leży w szpitalu. Babcia postanowiła więc
przeprowadzić się tutaj z powrotem, aby się nią opiekować. Ja
skończyłem zawodówkę i przyjechałem razem z nią, aby jej pomóc.
To prawie dwa lata będzie, odkąd mieszkamy w tamtym domu.
Sebastian
chłonął to wszystko, jedząc przy tym orzechową roladę, którą
podsunął mu Apacz, zapewne upieczoną przez jego babcię.
–
Dwa lata? I dopiero teraz się
spotkaliśmy?
–
No nie do końca. Widziałem cię
wiele razy w lesie, jak spacerowałeś z Bohunem. Czasami jeszcze z
tym krasnalem z brodą. Strasznie mi się spodobałeś. Zawsze jak
byłeś sam, szukałeś wzrokiem wiewiórek na gałęziach i
zbierałeś bukiety łąkowych kwiatów.
–
Dawałem je mamie – rzucił
Sebastian, czując rosnące zażenowanie. To była ta jego strona,
której nigdy nikomu nie pokazywał. Nawet Grzesiowi.
–
Ja mojej zrywałem jemiołę z
drzew. – Zaśmiał się Apacz. – Wiesz, zajebiście się
ucieszyłem, gdy zobaczyłem cię w busie. I jeszcze słuchałeś
Kata. Przeznaczenie, normalnie! No a potem się zajebiście
wkurzyłem.
Monter,
no tak – pomyślał Sebastian, posępniejąc. Jego wielki błąd.
Trzeba być prawdziwym debilem, żeby dać się tak ponieść, z kimś
takim. Jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło…
chyba.
–
Będzie dobrze, Doktorowy –
zapewnił Apacz, najwyraźniej odgadując, co dręczyło blondyna. –
Już ja się tym zajmę.
–
Ach, tak? – podłapał
Sebastian, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Teraz
to on zbliżył się do Apacza i zainicjował ich pocałunek.
Znacznie głębszy niż poprzednie muśnięcie i smakujący
orzechami.
–
Tak – odparł chłopak,
chwytając go za dłoń i ciągnąc go w górę. Gdy już stali,
zawołał głośno „Hej”, a jego głos wrócił do nich kilkukrotnie, aż zgasł. – Mój dziadek mówił, że jeśli wykrzyczysz
w lesie lub jaskini swoje pragnienie i odbije się ono echem, to
znaczy, że dodarło do leśnych bożków i zostanie spełnione.
–
Tak po prostu?
–
No nie, musisz w to włożyć
własny wysiłek, ale las ci pomoże – wytłumaczył Apacz. – No
to, Doktorowy, czego byś chciał?
Co
dałoby mu szczęście? – pomyślał Sebastian. Poważne pytanie
jak na pierwszą randkę. Boże, nie miał pojęcia. Dobra praca?
Fajne mieszkanie blisko tej pracy? I co jeszcze?
–
To może ja zacznę –
zaproponował Apacz, widząc markotniejącą minę blondyna. Stanął
w rozkroku i złożył dłonie w tubę przy ustach. – Żeby babcia
była jeszcze długo zdrowa! Żeby w przyszłym roku więcej padało
i było mniej pożarów lasów! Żeby podatki były niższe! Mniej
smogu! I żeby Metallika znowu przyjechała do Polski! I żeby
Doktorowy uśmiechał się do mnie tak, jak wtedy, gdy robiliśmy
pierogi! O, i żeby jeszcze chciał ze mną iść nad jezioro! Bo
było super!
Sebastian
z każdym wykrzyczanym na całe gardło słowem, czuł rosnące
zażenowanie. Każde słowo do nich wracało. Jeśli w okolicy
mieszkali jacyś ludzie, to musieli to usłyszeć. Apacz najwyraźniej
nie przejmował się takimi rzeczami. Był wolny. Robił to, co
akurat podpowiadało mu serce.
Sebastian też postanowił tak
spróbować.
–
Żeby Bohun jeszcze długo żył!
Żeby rodzice się pogodzili! Żeby w przyszłym roku więcej padało,
ale nie tyle, żeby była powódź! Żebym zdał materiałoznawstwo!
I żeby jeszcze raz Apacz zaprosił mnie do siebie na robienie
pierogów! A potem, żeby jeszcze raz zaprowadził mnie nad jezioro…
A tam przeleciał, bo było super!
A
resztą będzie się przejmował później. Chyba że nie będzie mu
to dane.
*Kupalnocka
– utwór folkowego zespołu „Jar”. Kupalnocka to inna nazwa
Nocy Kupały.
W poprzednim rozdziale powiało grozą. Zresztą, to zaproszenie do pustej fabryki też bylo mocno podejrzane. Powiem szczerze że nie spodziewałam się takiej głupoty po Aśce. Ciekawe czy Monter naprawdę będzie chciał się zemścić? Jak na razie to obrywa tylko Mona, ale on wydaje się być z tego zadowolony xd A nasz Doktorowy ma randkę 😍 Ach ten Apacz :) Postanowiłam przestać wymyślać kto tam w tej Szwecji narozrabiał, bo wszystko wywracasz do góry nogami i już sama nie wiem co myśleć ;) Na razie cieszę się że Apacz jest taki ronantyczny, choć jego obsesyjnosc wydaje się nieco straszna czasami :D Dzięki wielkie i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńNo właśnie tak miało być, żeby początek opowiadania pozostał zagadką do końca. Cieszę się, że póki co się udaje ;) Głupota Aśki na pewno głupia, ale chyba nie aż taka dziwna. Teraz ludzie nawet o sobie samych wrzucają rzeczy do neta, których może nie wie nawet ich lekarz. Dziwny ten świat xD
UsuńHa, randka na silosie to jest coś! :D
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :*